niedziela, 12 kwietnia 2020

Część XIX



LENA


Przez pierwszą połowę dnia nie widać ani śladu wojska i przychodzi mi do głowy, że Lu mogła kłamać. Pojawia się promyk nadziei: może jednak obóz nie zostanie zaatakowany i Pippa wyjdzie z tego cało. Oczywiście wciąż jest problem zatamowanej rzeki, ale Pippa jakoś sobie z tym poradzi.

Zrobi podkop łyżeczką. Leno, daj spokój – nie daliście rady wysadzić tamy, będąc w kilkuosobowym, uzbrojonym zespole. Naprawdę uważasz, że osamotniona Pippa coś tu wskóra, skoro – jak sama przyznaje – większość potencjalnych buntowników ma w rzyci jej agitację?

Ona jest taka jak Raven — urodzona do walki o przetrwanie.

Ciekawe, czy ktoś kiedyś wytłumaczył autorce, że porównanie kogokolwiek bądź do Raven to raczej przytyk, niż pochwała.

Ale pod wieczór słyszymy w oddali krzyki. Tack podnosi rękę, żeby nas uciszyć. Wszyscy nieruchomiejemy, a potem, na sygnał Tacka, rozpraszamy się po lesie. Julian szybko nauczył się życia Głuszy, w tym sztuki kamuflażu. W jednej chwili stoi obok mnie, w drugiej zaś znika za kępą drzew.

Ech, muszę powiedzieć, że jestem trochę rozczarowana – liczyłam na szybką charakteryzację za pomocą błota w stylu „Igrzysk śmierci”, ewentualnie przebieranie się za krzak jeżyn a'la Jadwiga i Hipolit.

Daję nura za starą betonową ścianę, wyglądającą, jakby dosłownie spadła z nieba.


Lena zastanawia się, częścią jakiej konstrukcji mógł być w przeszłości ów mur i przypomina sobie opowiedzianą przez Julka w „Pandemonium” historię o Dorotce, której dom porwało tornado.

Oddziały są jakieś sto, dwieście metrów od nas, w dole łagodnie nachylonego jaru, po drugiej stronie małego strumienia.

Znów magiczny teleporter, ani chybi.

Z wysokości możemy bezpiecznie obserwować ciągnącą pod nami długą kolumnę żołnierzy. Drżące na wietrze liście zlewają się z sunącą naprzód masą mężczyzn i kobiet w wojskowych mundurach, dźwigających karabiny maszynowe i gaz łzawiący. Wydaje się, jakby nie było im końca.

Pod ostatnią analizą pojawiła się teoria autorstwa CzarnegoKota, zgodnie z którą Mały Brat wywodzi się w prostej linii od dynastii Schreave z „Rywalek”. Jestem w stanie w to uwierzyć – sposób gospodarowania zasobami ludzkimi i finansami jak żywo przywodzi na myśl Maxona.

Gdy wreszcie ostatnie oddziały nikną w lesie, jak na komendę wszyscy wychodzimy z ukrycia i wznawiamy marsz.

No to jeszcze raz:


Jak to dobrze, że Oliver dba o nasze ciśnienie, nie dopuszczając do tego, by Odmieńców spotkało jakiekolwiek rzeczywiste niebezpieczeństwo!

Staram się nie myśleć o ludziach stłoczonych w tamtej niecce, dosłownie jak szczury w pułapce.

Już kiedyś o tym pisałam, ale powtórzę: biorąc pod uwagę, jak wygląda wegetacja tych nieboraków, wizyta oddziału pani Jadzi może być dla nich błogosławieństwem.

Po nieco ponad dwunastu godzinach bohaterowie docierają do schronu; ciepłe kolory, jakimi zachodzące słońce maluje otoczenie, wzbudzają w Lenie falę nostalgii za dzieciństwem (potrawy przygotowywane przez matkę) i nie tylko:

Nie wiem nawet, czy to tęsknota za mamą, czy za rutyną mojego dawnego życia: życia dzielonego między szkołę i zabawę, pełnego zasad dających mi poczucie bezpieczeństwa. Ograniczenia fizyczne i psychiczne, określone pory kąpieli i godziny policyjne. Proste życie.

Hi hi, jak to trawa zawsze jest bardziej zielona po drugiej stronie rzeczki, prawda, Leno? Przypomnieć waćpannie, jak to snuła marzenia o podpaleniu domu ciotki, bo ta utrudniała jej wymknięcie się na nielegalną randkę?

Kiedy Tack otwiera topornie zamontowane drzwi [schronu] na zardzewiałych zawiasach, również powyginanych i powykręcanych, dostrzegamy tylko kilka stopni wiodących w głąb czarnej dziury. 
— Zaczekajcie. — Raven przyklęka, grzebiąc w jednej z paczek, które wzięła od Pippy, i wyciąga z niej latarkę. — Pójdę pierwsza.

Proszę, niech wzorem horrorów coś czai się na dole...

Schodzimy stromymi schodami. Na dole Raven omiata światłem latarki pomieszczenie. Okazuje się zaskakująco przestronne i czyste: półki, kilka rozklekotanych stolików, kuchenka naftowa. Za stołem znajdują się kolejne skryte w mroku drzwi, prowadzące do innych pomieszczeń. Robi mi się ciepło na sercu. Przypomina mi to stary azyl koło Rochester.

Nie kręć, moja droga; sama przed chwilą przyznałaś, że panuje tu porządek, czego z całą pewnością nie da się powiedzieć o waszym dawnym bunkrze.

Raven odnajduje w kącie kilka zakurzonych latarenek na baterie. Trzeba zapalić aż trzy, by odegnać cienie. Raven zwykle każe nam oszczędzać energię, ale wydaje mi się, że tak jak my wszyscy dziś wieczorem potrzebuje dużo światła.

Leno, daj spokój, kogo ty chcesz oszukać? Jeszcze nie zapomniałam, jak w „Pandemonium” radośnie oświetlaliście kuchnię całym rzędem latarek, pomimo alternatywy w postaci świec i faktu, że łaska Wiesia na pstrym koniu jeździ.

Raven już przetrząsa pakunki i wyjmuje prowiant. Coral znalazła stojące na jednej z niższych półek wielkie metalowe dzbany pełne wody i przykucnąwszy, upija z ulgą łyk.

Ja mam tylko nadzieję, że owe dzbany zostały tu ustawione względnie niedawno – przypominam, że apteczki Raven składają się z plastrów w dinozaury i nawilżanych chusteczek.

Tymczasem Tack znajduje piwniczkę na wino, a w niej – dwie butelki wina i jedną whisky.

Tack od razu odkręca whisky i bierze łyk, a potem podaje butelkę Julianowi, który przyjmuje ją po sekundzie wahania.

Trzymam z Juleczkiem (a to niespodzianka). Ja rozumiem, że Tack chce się odstresować po przebywaniu w obozowisku żebraków i nieudanej akcji, ale przypominam, że mówimy o osobnikach, którzy zgodnie z kanonem wstawili się kiedyś jedną butelczyną na jakieś dwadzieścia osób – strach pomyśleć, jakie byłyby skutki libacji w przypadku ośmiu osób (a może i nawet nie – jestem dziwnie pewna, że PŚ zabroni Coral pić, skoro już nie może narzucać niczego Lenie), zwłaszcza, że nie tak znów daleko stąd kręci się dziesięciotysięczna armia.

Chcę zaprotestować — jestem pewna, mogłabym wręcz przysiąc, że nigdy przedtem nie pił alkoholu — ale zanim z moich ust wydobywa się jakiekolwiek słowo, Julian już pociąga długi łyk i jakimś cudem udaje mu się go przełknąć bez zakrztuszenia się.

Oliver, mam zagwozdkę. Dlaczego ty tak strasznie nie lubisz Julka?
Pytam całkowicie serio. 

Kochani czytelnicy, przypomnijcie sobie wszystkie nasze dotychczasowe analizy i duety rywalizujące o rękę Mary Sue (Edward vs. Jacob, Jared vs. Ian, Maxon vs. Aspen). Jasne, któryś z konkurentów musiał być tym zwycięskim, ale nie zmienia to faktu, że autorki starały się przynajmniej podtrzymać iluzję, że obaj kandydaci są równie warci serca heroiny. Mało tego – przegrany zawsze lądował z nagrodą pocieszenia (Nabuchodonozor, Wanda w ciele wyrośniętego oseska, Lucy) i był wielce zadowolony z tego faktu. Nadal mało? W przypadku „Rywalek” wieść gminna niesie, że jedynym powodem, dla którego wygrał nasz nierozgarnięty książę była wola ludu, bowiem sama Cass była naczelną (i bodaj jedyną) shipperką Asperiki, co oznacza, że opcja B miała być docelowo opcją A. Bella, Wandziomela i America przez większą część czasu antenowego są rozdarte jako te sosny, doceniając zalety obu dżentelmenów i pragnące zatrzymać ich obu w swym życiu.

Dlaczego ktokolwiek miałby kibicować Julianowi i Lenie?

Jeżeli wejdziecie na Wiki poświęconą „Delirium” i podlegające jej forum, znajdziecie tam dziesiątki listów miłosnych przeznaczonych dla Plastikowej Simorośli, co wcale mnie nie dziwi – czy ta sama sytuacja nie ma miejsca w przypadku wszystkich innych toksycznych buców literatury YA? Tym, co odróżnia serię Oliver od takiego „Zmierzchu” (ale, rzecz ciekawa, przybliża do „Rywalek” - choć tam brak miłości wobec Aspena ewidentnie konfundował i smucił autorkę) jest jednak fakt, że praktycznie nie uświadczy się fanek drugiego z tru loffów. Tyle tylko, że naprawdę ciężko się temu dziwić – w zasadzie dlaczego czytelniczki miałyby wzdychać do Juliana?

Fineman junior był całkiem mocnym kandydatem na trulavera w „Pandemonium”, gdzie miał okazję wykazać się, uciekając przed Hienami i chroniąc Lenę; niestety, pod koniec tomu powrócił PŚ, a autorka najwyraźniej uznała, że nie ma sensu ukrywać osobistych sympatii i zaczęła prowadzić narrację Leny w taki sposób, że – nie analizując książki dogłębnie i biorąc za dobrą monetę przemyślenia panny Haloway – naprawdę trudno dziwić się nastolatkom, że na obiekt swych uczuć wybrały Alexa. Plastikowa Simorośl jest bowiem przedstawiana jako ciężko doświadczony przez los, zraniony niewiernością Leny bohater, co to nie dał się torturom, odzywa się rzadko, ale ja już się odezwie, to – ho, ho! – padajcie na twarz przed jego przenikliwością i stanowi idealne ucieleśnienie romantycznego angstu. Jego chora zawiść, niestabilność psychiczna i nieustanne dąsy nie mają tu znaczenia – autorka nie widzi, jakiego potwora wykreowała, zatem nie widzą tego też zaczytane w jej dziełach fanki. Co mamy natomiast z drugiej strony?

Juliana Finemana, który jest traktowany przez swoją dziewczynę jak niepełnosprytne niemowlę.

Podobnie jak w przypadku PŚ nie mają znaczenia jego psychozy, tak w przypadku Julka nie liczy się jego zaradność, poświęcenie, głębokie oddanie Lenie i umiejętność przyjmowania ciosów od losu bez słowa skargi – wszystkie jego zalety blakną w obliczu szykan ze strony lubej. Co z tego, że Juleczek wpada na świetne pomysły, skoro jedyną nagrodą są histeryczne reakcje Leny i polecenia, żeby nie wychylał się z szeregu? Każde, najmniejsze działanie Julka skutkuje miażdżącą krytyką – ten facet po prostu nie jest w stanie zrobić niczego właściwie w oczach własnej partnerki. A skoro tak – skoro Lena, poprzez którą nastoletnia czytelniczka ma przeżywać przygody w Oliverversum, kompletnie lekceważy jego osobę – to dlaczego owa czytelniczka miałaby się zachować inaczej? Większość z nich nie analizuje treści pod kątem tego, czy poglądy głównej bohaterki są faktycznie słuszne; jednym z argumentów, z którymi spotkam się najczęściej ze strony fanek YA jest „czytam to dla emocji!”.

I tu wracamy do naczelnego problemu – dlaczego trójkąt miłosny? Na tym etapie jest właściwie oczywiste, że serce Leny, niezależnie od jej podniosłych deklaracji, wyrywa się do liściostwora. W efekcie takiej polityki Julian staje się postacią godną współczucia i niemal żałosną – kołem zapasowym, tolerowanym tylko dlatego, że dla protagonistki młodzieżowej powieści jedynym gorszym scenariuszem niż chłop z odzysku jest zupełny brak chłopa. Nie sądzę, by na tym etapie ktokolwiek jeszcze łudził się, że to Julian jest Prawdziwą Miłością panny Haloway – po co zatem ciągnąć tę szopkę, w wyniku której Lena jawi się jak pozbawiona serca manipulantka, a Julian jako ofiara jej kompleksów?

Meyer rozwiązała problem trójkąta wpojeniem, Cass – jednym zdaniem w „Jedynej”, nie wynikającym zresztą z dotychczasowej treści. Dlaczego by zatem nie urwać temu smutnemu wątkowi głowy już teraz? Za Juleczkiem i tak nikt z obsady – niestety, niestety – płakać nie będzie, a przynajmniej chłopak wreszcie zyskałby zasłużoną wolność.

Tack — co rzadko mu się zdarza — uśmiecha się i klepie Juliana po ramieniu.
W porządku, stary? — pyta.
Julian ociera usta wierzchem dłoni.
Niezłe — odpowiada, biorąc głębszy oddech, a Tack i Hunter wybuchają śmiechem.

Ojej, patrzcie! Julian chyba wreszcie znalazł kolegów! Jak dobrze – na tym etapie przyda mu się jakiekolwiek emocjonalne wsparcie.

Alex bez słowa bierze od Juliana butelkę i również pociąga łyk.

PŚ, zmykaj stąd, nie możesz się z nimi bawić, dementorze.

Lena doczłapuje się do jednego ze stojących w kącie piwniczki łóżek polowych i wykończona zapada w sen. Po jakimś czasie budzi się, spanikowana – w pierwszej chwili wydaje jej się bowiem, że znowu znajduje się w celi Hien:

Podnoszę się, serce wali mi w piersi jak młot i dopiero gdy słyszę jęki Coral na łóżku obok, przypominam sobie, co to za miejsce. W pokoju śmierdzi, a koło łóżka Coral stoi wiadro. Musiała wymiotować.

Cóż, nie powiem, że się tego nie spodziewałam. BTW, Plastikowa Simoroślo – ponoć jesteś teraz niezwykle blisko z Coral, nie przyszło ci do głowy, żeby ostrzec ją przed skutkami picia najpewniej stęchłej wody? Bram, Hunter, do was kieruję to samo pytanie (reszty obsady nie liczę – Lena nie znosi Coral, Raven i Tack mają w nosie zdrowie bliźnich, a Julek albo nie orientuje się w sytuacji, albo obawiał się, że zarobi w zęby w tej samej chwili, kiedy ośmieli się otworzyć usta do nowej własności PŚ).

Słyszę przytłumiony śmiech z drugiego pokoju.

Dlaczego część łóżek jest ustawiona w piwnicy na wino, skoro najwyraźniej są tu inne pomieszczenia, które można by przerobić na sypialnię?

Lena idzie do pomieszczenia obok, a tam...Ooo.

W pokoju obok siedzą Hunter i Bram, zgięci wpół, blisko siebie, i śmieją się. Ich ciała lśnią od potu, a oczy dziwnie błyszczą: widać, że nieco za dużo wypili. Między nimi stoi butelka whisky, prawie pusta, wraz z talerzem, na którym leżą resztki jedzenia, zapewne ich kolacji: fasolka, ryż, orzechy. Milkną, gdy wchodzę do pokoju, i domyślam się, że śmiali się z czegoś, czego nie miałam usłyszeć.

Hej, kochani, wiecie, czym jest akapit powyżej?

Jedyną oficjalną (nie licząc dodatkowych nowelek) wzmianką o homoseksualnej parze w serii.

Nie żartuję. Bram i Hunter to para. Nie wiemy, od kiedy – i nigdy się nie dowiemy. Akapit wyżej to wszystko w tym temacie – naprawdę wszystko.

I tu pytanie do Was, drodzy czytelnicy: czy cokolwiek w dotychczasowych analizach (gwarantuję, że ani ja, ani Beige nie wycięłyśmy żadnego istotnego cytatu) naprowadziło Was na trop pairingu Hunter/Bram? Jeśli nie, nie przejmujcie się – jeśli wierzyć forum Delirium Wiki, spora część czytelników była równie skonfundowana, ba; niektórzy dowiedzieli się o tym facie dopiero z samej Wiki.

Mówię poważnie: wyszukajcie sobie profile Brama albo Huntera, a...



…Chwila, moment.

Kochani, muszę Wam coś pokazać.

Tu macie link do profilu Brama – wygląda normalnie, czyż nie? Podobnie prezentują się wszystkie inne wpisy dotyczące bohaterów na Wiki.

Albo raczej prawie wszystkie.

Kliknijcie teraz na profil Huntera.

Istnieje opcja, że za jakiś czas ktoś naprawi tę stronę – na szczęście screenshoty są jak rękopisy i nigdy nie płoną:










Przyrzekam, że to nie moja robota – choćbym chciała, nie potrafiłabym zabawić się w hakera. Przyznacie jednak, że to bardzo pocieszające widzieć, że najwyraźniej ktoś na świecie darzy PŚ jeszcze większą niechęcią niż my.

Ale ad rem – cóż, drodzy czytelnicy, od dawna pytaliście, czy w Oliverversum istnieją homoseksualiści. Jak widać, odpowiedź jest twierdząca, w dodatku każdy z nich to ninja; są tak dobrzy w ukrywaniu swej orientacji, że jej odkrycie okazuje się być niemal niewykonalne nie tylko dla postaci pobocznych, ale nawet dla czytelników.

Ale poważnie, Oliver – dlaczego akurat Bram i Hunter? Czy to nie mógł być którykolwiek z nich + Pike albo zagubiony między żebrakami Gordo? Bram i Hunter towarzyszą nam od „Pandemonium”, a mieszkają pod jednym dachem od jeszcze dłuższego czasu – jakim cudem możemy policzyć na palcach jednej ręki jakiekolwiek interakcje między tymi dwoma? I nie mówię tu już nawet o okazywaniu sobie czułości – Bram i Hunter PRAKTYCZNIE ZE SOBĄ NIE ROZMAWIAJĄ. Jedyne, co ich łączy, to bycie przydupasami Raven; tak naprawdę są w tej serii trochę jak Crabbe i Goyle, choć dalibóg, nawet goryle Malfoya doczekali się bardziej dogłębnej charakterystyki. Ci dwaj to chodzące białe plamy – nie mają zainteresowań, opinii, historii. Niczego o nich nie wiemy i (spoiler alert) niczego ciekawego już się nie dowiemy. Czy naprawdę byłoby tak wielkim problemem napisać scenę, która w jakikolwiek sposób uzasadniałaby romans między tymi dwoma? Niechby to było nawet jedno przeciągłe spojrzenie przy ognisku – cokolwiek, na czym można by oprzeć ów rzekomy związek!

Która godzina? — pytam, zmierzając w stronę dzbanków z wodą. Przykucam i podnoszę jeden z nich prosto do ust, nie zawracając sobie głowy szukaniem kubka.

Oho, coś czuję, że Coral będzie musiała podzielić się wiadrem.

Okazuje się, że jest koło północy; Lena chce wiedzieć, gdzie się podziała reszta brygady.

Bram stara się stłumić uśmiech.
Raven i Tack poszli na nocne zakładanie pułapek — mówi, unosząc znacząco brew.
To stary dowcip, hasło, które wymyśliliśmy podczas pobytu w naszej starej osadzie. Raven i Tackowi udawało się ukrywać swój związek przez blisko rok. Ale pewnego razu, gdy Bram nie mógł w nocy spać, wybrał się na spacer i przyłapał ich, jak wykradali się z osady. Kiedy spytał, co robią, Tack wypalił: „idziemy zakładać pułapki",chociaż była prawie druga w nocy i wszystkie pułapki zostały sprawdzone oraz założone na nowo za dnia.

A ukrywali to...dlaczego? Jedną z naczelnych zasad życia w Głuszy, która rzekomo ma odróżniać Odmieńców od wyleczonych jest to, że nie wstydzą się swych uczuć i nie muszą chować po kątach z miłością; dlaczego w ogóle robić tajemnicę z tego, że jest się razem? To nie tylko zbędne marnowanie energii (wymyślanie bezsensownych wymówek i kombinowanie, jakby się tu spiknąć odbiera im tylko czas, który mogliby spędzać ze sobą całkiem jawnie), ale w dodatku głupota – nie ma możliwości, aby żyjąc w jednej osadzie w końcu nie wydać się ze swoim związkiem (chociaż, patrząc na naszych ninja gejów...).

A gdzie jest Julian? I Alex?
Kolejna chwila ciszy. Teraz Hunter z trudem powstrzymuje śmiech. Jest z pewnością pijany — widzę to po czerwonych plamach na jego policzkach przypominających wysypkę.
Na zewnątrz — odpowiada Bram i głośno parska śmiechem.
Hunter również zaczyna się śmiać.
Na zewnątrz? Razem? — Podnoszę się, zdezorientowana. Zaczynam się irytować. Gdy żaden z nich nie odpowiada, pytam dalej: — I co tam robią?
Bram stara się zachować panowanie nad sobą.
Julian chciał się nauczyć, jak się bić...
Hunter kończy za niego:
Alex zaofiarował się, że go nauczy. — I znowu wybuchają śmiechem.

Kilka kwestii.

1) Może to nie Hunter i Bram są ninja – może po prostu Lena nie umie połączyć faktów. Ostatecznie, homoseksualizm jest w Oliverversum zakazany, nie zdziwiłoby mnie zatem, gdyby nawet podświadomie (lata indoktrynacji) odrzucała oczywiste sygnały. Nadal nie tłumaczy to jednak natury relacji tych dwojga, bo przecież Lena dalej wyraźnie nie łapie, w czym rzecz, chociaż czytelnikowi uchylono rąbka tajemnicy, więc zgodnie z tą logiką powinniśmy byli dostać jakąkolwiek wcześniejszą scenę, uzasadniającą związek naszych kartonowych ludzików.

2) Wydźwięk tej sceny jest...dziwaczny. Biorąc pod uwagę, że panna Haloway ewidentnie nie rozumie, co się w danej chwili dzieje (usprawiedliwianie zachowania chłopaków alkoholem), reakcje Brama i Huntera wyglądają tak, jakby serwowali dziewczynie serię eufemizmów – Alex i Julian poszli „potrenować na zewnątrz”, wink wink, nudge nudge. Oczywiście, nic z tych rzeczy, panowie są w stu procentach marysueseksualni – o co więc chodzi z tymi żarcikami? Zwłaszcza, że...

3) ...jak się za chwilę przekonamy – tu naprawdę nie ma się z czego śmiać. Hunter i Bram już trochę włóczą się z Plastikową Simoroślą – nie zauważyli, że facet ewidentnie ma nierówno pod sufitem i że owa sesja, która z treningiem w oczywisty sposób nie ma nic wspólnego, może skończyć się tragedią?

Co jest, u diabła? - wybucham i wściekłość w moim głosie wreszcie sprawia, że milkną. — Dlaczego mnie nie obudziliście? — Pytanie kieruję głównie do Huntera.
Nie oczekuję od Brama zrozumienia, ale Hunter to mój przyjaciel, do tego jest na tyle wrażliwy, że musiał zauważyć napięcie między Aleksem i Julianem.

Primo: Leno, pokaż mi jedną, jedyną scenę w serii, która stanowiłaby dowód, że Hunter jest twoim przyjacielem – wasza ostatnia rozmowa, o ile dobrze pamiętam, odbyła się zimą, gdy poszliście oglądać gniazda.

Secundo: O, patrzcie, wreszcie dostaliśmy jakiś konkret – Hunter jest wrażliwy! Dowodów w tekście na to zero, ale mniejsza z tym, na tym etapie cieszy mnie jakakolwiek informacja, dzięki której mogę rozróżnić te dwa manekiny.

Huntera dopada moralniak i próbuje uspokoić Lenę, że nic takiego się nie stało, ale wściekła dziewczyna nie ma ochoty słuchać jego wyjaśnień i wybiega z bunkra.

Nie wiem, w jaką grę bawi się Alex, w każdym razie mam tego po dziurki w nosie.

* wdycha ciężko *

Ja, niestety, wiem i w pełni cię popieram.

Gdy stoję w ciemności, nasłuchując, dociera do mnie, jak jest ciepło. To pewnie połowa kwietnia, wkrótce nadejdzie lato.

Zamierzam skrupulatnie notować wszystkie tego typu wiadomości; kalendarium „Delirium” to jedna z tych rzeczy, które są bardzo przydatne, bowiem biorąc pod uwagę szaleńcze tempo akcji, na podstawie tylko i li opisów naprawdę nie byłabym w stanie stwierdzić, czy włóczymy się po lesie trzy tygodnie, czy też raczej trzy miesiące.

Przez chwilę wraz z tym powietrzem i zapachem wiciokrzewu nadciąga fala wspomnień: Hana i ja wyciskamy sobie na włosy sok z cytryny, żeby je rozjaśnić, a potem wykradamy napoje z chłodziarki w sklepie wujka Williama, by zabrać je do Back Cove.

Ojej, zobaczcie! Wujek Dulski dostał swoją własną linijkę w narracji – pierwszą od czasów „Delirium”!

Powolna jazda za trójkołowym rowerkiem Gracie, by jej nie wyprzedzić. Wspomnienia jak zawsze wywołują głęboki ból gdzieś w środku. Ale już się do niego przyzwyczaiłam i czekam, aż przejdzie — i wkrótce mija.

...Jestem pod wrażeniem; w tym krótkim opisie autorka zdołała zawrzeć całą istotę stosunku Leny do porzuconej przez nią (i, jak mieliśmy się okazję przekonać – z jej powodu stosownie ukaranej) rodziny.

Lena już – już ma zawrócić, bowiem nigdzie nie widzi swoich misiaczków, gdy nagle dociera do niej krzyk Juliana. Rzuca się zatem w kierunku hałasu, po kilku chwilach siłowania się z roślinnością dociera na wielki, pusty plac, który kiedyś służył za parking...

...I wtedy się zaczyna.



… Długo zastanawiałam się, czy mogłabym to zrobić w jakiś bardziej przyjazny wizualnie sposób, ale niestety, nie da rady; żeby w pełni przeanalizować ten szkaradny wątek, muszę po prostu przekleić tu całą resztę dzisiejszego rozdziału, a następnie omówić rzecz hurtowo. Wybaczcie przeraźliwie długi cytat – tu po prostu nie da się inaczej, nie mogę wyciąć absolutnie niczego, jeżeli ma zostać zachowany wydźwięk sceny. Musimy ogarnąć to okropieństwo na jeden gryz – bo ten fragment jest zbyt ważny, żeby potraktować go po łebkach.

Chcecie wiedzieć, dlaczego? Ponieważ mamy tu do czynienia z Drugim Najgorszym Wystąpieniem Tru Loffów na przestrzeni całej serii. Tak – całej serii.

A wiecie, dlaczego drugim? Ponieważ pierwsze jest nadal przed nami.

No to co – gotowi?

Alex i Julian stoją kilka kroków ode mnie, oddychają ciężko i mierzą się wzrokiem. Julian trzyma jedną rękę przy nosie, spomiędzy jego palców cieknie krew.
Julian! — Ruszam w jego stronę. Ale on nie odrywa wzroku od Aleksa.
Nic mi nie jest, Lena — mówi tylko. Jego głos jest dziwnie przytłumiony. Kiedy kładę rękę na jego piersi, delikatnie ją odsuwa. Wyczuwam od niego słaby zapach alkoholu. Odwracam się błyskawicznie do Aleksa.
Coś ty zrobił, do cholery?
Przez chwilę spogląda na mnie.
To był wypadek — odpowiada obojętnym głosem. — Zamachnąłem się za wysoko.
Bzdura — wyrzucam z siebie ze złością. Odwracam się do Juliana. — Chodź — mówię do niego cicho. — Wracamy do środka. Pomogę ci się doprowadzić do porządku.
Julian odsuwa rękę od nosa i przyciąga do twarzy podkoszulek, by otrzeć z ust resztki krwi. Teraz jego T-shirt pokrywają ciemne smugi, błyszczące w ciemności niemal na czarno.
Nie ma mowy — odpowiada, nawet na mnie nie spoglądając. — Dopiero zaczynamy. Prawda, Alex?
Julian... — zaczynam błagalnym tonem. Alex mi przerywa:
Lena ma rację — sili się na swobodny ton. — Jest późno. Ledwo coś widać. Możemy wrócić do sprawy jutro.
Julian odpowiada tym samym tonem, ale wyczuwam pod nim twardą nutę gniewu i gorycz, których nigdy wcześniej u niego nie słyszałam.
Nie ma co tego odwlekać.
Między nimi rozciąga się cisza: naelektryzowana, niebezpieczna.
Błagam, Julian. — Łapię go za nadgarstek, ale on strząsa moją rękę. Odwracam się znowu do Aleksa, pragnąc przywołać go spojrzeniem, by zerwał kontakt wzrokowy z Julianem. Napięcie miedzy nimi osiąga maksimum, atmosfera jest gęsta i mordercza.
Alex.
Wreszcie na mnie spogląda i widzę malujące się na jego twarzy zaskoczenie — jak gdyby do tej pory nie był świadom mojej obecności albo dopiero teraz mnie zauważył. Zaraz potem pojawia się na jego twarzy żal i, ot tak, napięcie odpływa, znowu mogę oddychać.
Nie dzisiaj — mówi Alex krótko.
A potem się odwraca i zaczyna przedzierać się przez las. W jednej chwili, zanim mam szansę zareagować albo krzyknąć, Julian rzuca się na Aleksa od tyłu. Przewraca go i obaj zaczynają się toczyć po ziemi, mocować ze sobą, ja zaś na przemian wykrzykuję ich imiona i błagam, by przestali. Julian siedzi okrakiem na Aleksie i unosi pięść, która spada z łomotem na jego policzek. Alex pluje na niego, łapie za brodę, odchyla mu głowę do tyłu, a potem popycha i zrzuca z siebie. Wydaje mi się, że w oddali słyszę jakieś krzyki, ale nie potrafię się na nich skupić. Jedyne, co jestem w stanie, to krzyczeć aż do bólu gardła. Kątem oka dostrzegam też błyski świateł, jak gdybym to ja była bita, a pod powiekami eksplodowały mi jasne plamki. Alex odzyskuje przewagę i przyciska Juliana do ziemi. Wymierza dwa silne ciosy, słyszę paskudny trzask. Krew po twarzy Juliana płynie teraz ciurkiem.
Alex, błagam! — zaczynam krzyczeć. Chciałabym go ściągnąć z Juliana, ale strach unieruchomił mnie, przygwoździł do ziemi. Chłopak jednak albo mnie nie słyszy, albo woli mnie ignorować. Nigdy nie widziałam go w takim stanie: jego twarz płonie gniewem, surowa, szorstka i przerażająca w świetle księżyca. Nie mam siły już na nic, tylko szlocham histerycznie. W gardle wzbierają mi mdłości. Wszystko jest takie surrealistyczne, jak gdyby działo się w zwolnionym tempie.
Nagle między drzewami błyska światło i na polanę wyskakują Tack i Raven — spoceni, zdyszani, z latarkami w rękach. Raven krzyczy i chwyta mnie za ramiona, Tack w tej samej chwili ściąga Aleksa z Juliana, drąc się: „co ty, do cholery, wyprawiasz!?", po czym wszystko wraca do normalnej prędkości. Julian odkasłuje. Wyrywam się Raven, podbiegam do niego i padam na kolana. Od razu widzę, że ma złamany nos. Próbuje się podnieść. Twarz ma ciemną od krwi, a jego oczy to dwie małe szparki.
Hej. — Kładę rękę na jego piersi, tłumiąc szloch. — Hej, spokojnie.
Julian znowu się odpręża. Czuję pod dłonią, jak bije jego serce.
Co tu się stało? — pyta Tack.
Alex stoi niedaleko nas. Cały jego gniew wyparował. Teraz na jego twarzy maluje się szok, a ręce zwisają mu bezradnie po bokach. Spogląda zdezorientowany, jak gdyby nie wiedział, skąd Julian się tam wziął. Wstaję i idę w jego stronę, czując, jak gniew wpełza mi do palców. Chciałabym zacisnąć je wokół jego szyi, udusić go.
Co się z tobą dzieje, do cholery? — pytam cichym głosem. Muszę przeciskać słowa przez twardą gulę gniewu tkwiącą mi w gardle.
Prze... przepraszam — szepcze Alex. Kręci głową. — Nie chciałem... Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Przepraszam, Lena.
Jeśli dalej będzie patrzył na mnie tym błagalnym wzrokiem, proszącym o zrozumienie, wiem, że będę w stanie mu przebaczyć.
Lena. — Robi krok w moją stronę. Cofam się. Przez chwilę stoimy tak nieruchomo. Czuję na sobie presję jego spojrzenia i jego wyrzutów sumienia. Ale nie spojrzę na niego. Nie mogę. — Przepraszam — powtarza znowu, zbyt cicho, by usłyszeli go Raven i Tack. — Przepraszam za wszystko.
A potem odwraca się, zaczyna przedzierać się przez las i znika.



…Tak że tego.

Zacznijmy od kwestii zasadniczej: w tym wątku nie ma zwycięzców, są jedynie więksi i mniejsi przegrani. To bodaj jedyna scena w całej serii, gdzie Julian i Plastikowa Simorośl idą łeb w łeb, jeśli chodzi o wzbudzanie we mnie niesmaku. Nie oznacza to jednak, że oceniam ich tu identycznie; ostatecznie każdy z panów może poszczycić się inną historią, co też każe mi analizować ich przypadki osobno.

Juleczku, zacznijmy od Ciebie.

  1. O co w ogóle chodzi z tą Bitwą o Damę Serca (wszyscy wszak się domyślamy, co naprawdę kryło się pod określeniem „trening”)? Lena wybrała. Tak, był to wybór ewidentnie podyktowany wygodnictwem, kompleksami i okolicznościami – swoją drogą, Juleczek najwyraźniej nie jest na tyle naiwny, by łudzić się, że jego dziewczyna naprawdę go kocha, co sprawia, że że ta postać staje się jeszcze tragiczniejsza, o ile to w ogóle możliwe – ale tu nie ma casusu Ameriki Singer, biegającej jak kot z pęcherzem od jednego chłopa do drugiego. Lena jest z Finemanem, nie z PŚ. Owszem, napięcie między byłymi gołąbeczkami jest wyczuwalne, ale obiektywnie rzecz biorąc, Julian nie ma powodu, by czepiać się ani panny Haloway, ani Alexa. Lenka rozpływa się nad dawnym partnerem w narracji, ale na co dzień właściwe nie ma między nią a PŚ żadnych interakcji, ba; Plastikowa Simorośl zdaje się aktywnie adorować Coral. Nie rozmawiają ze sobą, nie rzucają sobie wymownych spojrzeń, PŚ wychodzi wręcz z siebie, by demonstracyjnie dąsać się na poboczu, z dala od tłuszczy. O co zatem chodzi Julkowi? Chciałby, żeby wszystko, co kiedykolwiek wydarzyło się między jego lubą i jej eksem rozpłynęło się w niebycie? Niestety, tak się nie da; zlanie Alexa nie sprawi, że ten przestanie czuć coś do Lenki, a pomijając porywy serca, których wszak kontrolować nie sposób, PŚ nie próbuje w żaden sposób odbić Juleczkowi partnerki.

  2. No dobrze, ale widzimy wszak w tekście, że Julek jest trochę podchmielony – może nie myślał racjonalnie i chciał przylać PŚ tak dla porządku, bo jego frustracja osiągnęła krytyczny poziom, zwłaszcza że, dalibóg, nie trzeba motywacji miłosnej, aby pragnąć dać Plastikowej Simorośli po dziobie. Jest tylko jeden problem.
     
    Juleczku? JESTEŚ ŚMIERTELNIE CHORY.
     
    Kochani, pamiętacie jeszcze „Pandemonium”? Pamiętacie wątek lidera młodzieżówki, dla którego zabieg miał być poważnym ryzykiem z powodu guza mózgu? I że ów lider niemal się przekręcił, kiedy zlał go tatuś?
     
    Cóż, autorka już nie pamięta.
     
    Drodzy czytelnicy, zdradzę Wam tajemnicę; już od dawna – mniej więcej od początku tego tomu – nosiłam się z zamiarem zadania Wam podstępnego pytania, czy ktokolwiek z Was wciąż pamięta, że Julian jest ostatnim człowiekiem, który nadaje się na życie buntownika, bo zgodnie z kanonem jakiekolwiek mocniejsze obrażenia powinny go wysłać na tamten świat. Oczywiście, wiemy z „Pandemonium”, że Oliver zapomniała o tym jeszcze w trakcie tworzenia historii z Juleczkiem w roli głównej, bo w innym przypadku nie przeżyłby przesłuchania Hien, ale cóż - analizatorki pamiętają. Julek namawiający PŚ na sparring to ekwiwalent wręczenia rywalowi naładowanej spluwy – dla Finemana efekt powinien być dokładnie taki sam, zwłaszcza, że w Głuszy próżno szukać medyków. Facet nie sprawia wrażenia osoby, która poprzez ten sprytny fortel pragnie się raz na zawsze wymiksować z towarzystwa; Julian ewidentnie zgubił fiszki ze ściągą i zapomniał, że jest słabszego zdrowia niż standardowy amant YA.

  3. W całej tej konfrontacji PŚ zyskuje jeden, jedyny plus – gdy (będąc jeszcze względnie opanowanym, ale do tego przejdziemy za chwilę) słyszy prośbę w głosie Leny, odpuszcza. To Julian rozpoczyna drugą, znacznie mroczniejszą rundę – i o ile można go w pewnym sensie zrozumieć (chwilę wcześniej Plastikowa Simorośl ewidentnie sobie z niego dworuje), Julian nigdy dotąd nie dawał się sprowokować w podobny sposób, a co ważniejsze – dobro i spokój Leny zawsze były dla niego priorytetem. Tu dziewczyna błaga go od początku starcia, by odpuścił, a mimo to normalnie zrównoważony i zdroworozsądkowy Fineman uparcie dąży do bójki, która musi zakończyć się tragedią. Więc jak właściwie mam to odczytywać, Oliver? Julian do tej pory ukrywał mroczną część swej natury? To byłby ciekawy plot twist, ale, spoiler alert, nic z tego – to jednorazowy wybryk. Więc o co chodzi? Alkohol ma na niego fatalny wpływ? Hipolit wyjawił mu, że w serialu przypadła mu rola Idealnego Partnera, Który I Tak Nie Dorasta Do Pięt Bucowi Alfa? Skąd ta nagła wściekłość? Czy on i Plastikowa Simorośl w ogóle weszli na przestrzeni tej książki w jakąkolwiek bezpośrednią interakcję?

No dobra, Juliana mamy z głowy. Wiecie, co to oznacza. *wzdycha ciężko*

  1. Lecimy od początku. Pierwsza wypowiedź PŚ – i już widzimy, że rzekomy trening można włożyć między bajki. Nie wiemy, na ile przekonujące były argumenty Juleczka; jakkolwiek by nie było, Plastikowa Simorośl zapewne i tak domyśliła się, jak sprawy stoją, i postanowiła wykorzystać okazję. Tu jego motywy są o tyle bardziej zrozumiałe, że facet przynajmniej ma powód, by być rozżalonym; jego była prowadza się z tym typem. Nie zmienia to jednak faktu, że ta walka od początku nie miała przebiegać fair.

  2. Mało tego; gdy Lena próbuje wyciszyć burzę, ewidentnie stara się sprowokować Julka starym, dobrym pojazdem po ambicji, sugerując, że pantoflarz wykorzysta okazję, by uciec z ringu. Jest to o tyle wredne, że Finemanowi naprawdę nie można zarzucić tchórzostwa – ani w tym kontekście, ani w żadnym innym.

  3. Prawdziwym brylantem jest jednak, jak się zapewne domyślacie, scena drugiej rundy. Owszem, to Julian zaczął i to on wymierza pierwszy cios – ale też dostał wcześniej w nochala, więc można to przynajmniej traktować jako rewanż.
    Plastikowa Simorośl? Najwyraźniej próbuje zakatować konkurenta.

    Naprawdę, kochani – spójrzcie na ten opis. Nigdy nie widziałam go w takim stanie: jego twarz płonie gniewem, surowa, szorstka i przerażająca w świetle księżyca.” To nie jest zwykła złość na rywala – to jest furia. PŚ z dużą dozą prawdopodobieństwa zabiłby Julka, gdyby w odpowiednim momencie nie pojawił się Tack. Owszem, Alex nie wie, że Juleczek jest chory – ale nawet w przypadku zdrowego osobnika przesadne manto mogłoby skończyć się tragedią. I jeżeli wkurw Julka jest cokolwiek OOC, to psychoza Plastikowej Simorośli jest, niestety, aż nazbyt kanoniczna.

  4. No dobra, powiecie, ale to nadal nie wyjaśnia, dlaczego PŚ ma być tym gorszym. Przecież nawet przeprosił i jest mu ewidentnie głupio! To prawda – w tej konkretnej scenie obaj panowie wypadają marnie. Ale jest jeszcze coś – i wiąże się to z owymi przeprosinami.
    Nim zanurzyliśmy się w ów cytat, wspomniałam, że nie jest to najgorsza scena związana z tru loffem – ta jest nadal przed nami. Nie mogę, niestety, zdradzić na tym etapie, o co chodzi; musicie mi zaufać i uwierzyć, że w tym miejscu powinien znaleźć się tłusty czwarty punkt – punkt, nad którym pochylę się z uwagą w swoim czasie, bowiem ta scena stanowi jedynie uwerturę do PRAWDZIWEGO problemu, jaki mam z Plastikową Simoroślą w kontekście jego relacji z Leną.

A na koniec tego przydługiego wywodu ostatnia sprawa.

Leno? Naprawdę tak łatwo przekabacić cię na swoją stronę? Wystarczy, że PŚ zrobi smutne oczka?

Zobaczcie, jak cała ta awantura wygląda z perspektywy Leny; dziewczyna od początku jest wściekła na swojego byłego (co jest o tyle zabawne, że tu akurat powinno się dostać i Juleczkowi, wszak sam zaczął). Tak, to kolejny przykład sceny, w której Haloway traktuje swego partnera jak niedorozwinięte dziecko – bo jakżeby mógł wygrać z wszechmocnym liściostworem! ale w tym wypadku ma rację o tyle, że Julek faktycznie nie nadaje się do zapasów. Lena pod koniec konfrontacji wręcz trzęsie się z wściekłości...i wystarczy, że Plastikowa Simorośl zrobi oczka kota ze „Shreka”, by przeszła jej cała złość; musi odwracać głowę i przypominać sobie, że powinna czuć urazę w związku z faktem, że jej były próbował przed chwilą wykończyć jej obecnego.

...Wiecie co? Naprawdę tęsknię za Cass i jej brokatowymi sukniami. Przedzieranie się przez tą serię jest po prostu przygnębiające.


***


Tu kończy się rozdział, a zatem powinna także zakończyć się analiza. Ponieważ jednak kolejne sekcje „Hana” i „Lena” mają łącznie cztery strony, postanowiłam zrobić Wam mały prezent świąteczny i machnąć także i je, zwłaszcza, że niewiele jest tu do omówienia.

 
HANA

Obawiam się, moi drodzy, iż naprawdę nie ma tu nad czym się rozwodzić. Hana ma koszmar, w którym przysypana popiołem i węglem Lena dramatycznie wzywa przyjaciółkę na pomoc, ta zaś wie, że nie zdoła jej uratować; Hana się budzi.

W drzwiach stoi mama. Podnoszę się na łóżku, oszołomiona i przerażona, głos Leny odbija się echem w mojej głowie. Śniłam. A nie powinnam śnić.
Co się dzieje? — Mama stoi w drzwiach, dostrzegam tylko zarys jej sylwetki. (...) — Jesteś chora?
Nic mi nie jest. — Przesuwam ręką po czole. Jest mokre. Cała jestem spocona.
Jesteś pewna? (…) Krzyczałaś coś.

Matka Hany jest...wyjątkowo opanowana, biorąc pod uwagę okoliczności. Skoro Hana krzyczy przez sen, to ewidentnie coś jest nie tak; zamiatanie kwestii pod dywan na nic się nie zda, zwłaszcza, że do ślubu pozostało kilka dni. Na miejscu mamuśki chyżo pobiegłabym po receptę na mocne środki nasenne, coby nie ryzykować, że pan młody podczas jednej z pierwszych wspólnych nocy odkryje, że dostał mu się kolejny wadliwy egzemplarz.

Hana tłumaczy się nerwami przed weselem, pani Tate oznajmia córce, że nie ma czym się stresować, po przecież wszystko jest dopięte na ostatni guzik; następnie prosi Hanę, żeby się wyspała, bo rano czeka ją przymiarka sukni i wywiad do jednej z gazet.

Dobranoc, mamo — odpowiadam, a ona wycofuje się bez zamykania drzwi. Prywatność ma dla nas teraz mniejsze znaczenie niż dawniej: kolejna korzyść albo efekt uboczny remedium. Mniej sekretów.

Mam szczerą nadzieję, że nie dotyczy to toalety.


Idę do łazienki i ochlapuję twarz wodą. Chociaż wentylator jest włączony, wciąż jest mi za gorąco. Przez chwilę, kiedy spoglądam w lustro, wydaje mi się, że widzę w nim twarz Leny — wspomnienie, wizja pogrzebanej przeszłości. Mrugam oczami. Zniknęła.


LENA

Nasza wesoła gromadka (pomniejszona o PŚ) wraca do schronu:

Julian stwierdził, że czuje się już lepiej i nalegał, że wróci o własnych siłach. Mimo to Tack podtrzymuje go za ramiona. Julian idzie niepewnym krokiem i wciąż krwawi.

Dziewczyno, ty się ciesz, że Julian w ogóle jest w stanie cokolwiek zakomunikować; gdyby Oliver pamiętała o własnym kanonie, znów byłabyś singielką.

Gdy docieramy na miejsce, Bram i Hunter, podekscytowani, pytają bełkotliwie, co się stało, dopóki nie rzucam im najpaskudniejszego spojrzenia, na jakie mnie stać. Coral podchodzi do drzwi i mruga zaspana, trzymając się ręką za brzuch.

W pierwszej chwili po przeczytaniu tego fragmentu ogarnęła mnie trwoga, ale szybko odetchnęłam z ulgą, bo przypomniało mi się, że Coral ma problemy żołądkowe.

Nasi opatrują Juleczka i jego złamany nosek, tymczasem Plastikowej Simorośli ani widu, ani słychu; nie wraca nawet, gdy towarzystwo kładzie się spać.

Gdy się budzimy, okazuje się, że Alex zdążył już wrócić i znowu się ulotnić. Jego rzeczy zniknęły wraz z jednym dzbankiem wody i nożem.

Ten dzban nie był twój, złodziejaszku. To było wspólne dobro, czekające w schronie na przybyszów. Czy nikt tu nie trzymał warty? Przypominam, że kilkutysięczne wojsko czai się za rogiem.

Nie do wiary, PŚ potrafi zdenerwować mnie nawet wtedy, gdy z technicznego punktu widzenia nie ma go na scenie.

Nie zostawił nic oprócz wiadomości, którą znalazłam, równo złożoną, pod jedną z moich tenisówek:
Historia o Salomonie jest jedynym sposobem, w jaki mogę to wyjaśnić.”
A poniżej, mniejszymi literami: „Wybacz mi.”




Historia o Salomonie jest jedynym sposobem, w jaki mogę to wyjaśnić.”

Historia o Salomonie jest jedynym sposobem, w jaki mogę to wyjaśnić.”

HISTORIA O SALOMONIE JEST JEDYNYM SPOSOBEM, W JAKI MOGĘ TO WYJAŚNIĆ.”


Kochani, pamiętacie, co mówiłam o tłustym, czwartym punkcie? To właśnie tego cytatu będzie on dotyczył. Jeszcze nie dziś, jeszcze nie w tej analizie – ale myślę, że sami już domyślacie się, dokąd to zmierza.

***


I to już wszystko na dziś, moi drodzy. W następnym odcinku: Fred dalej dzielnie walczy o tytuł najmroczniejszego z antagonistów, a Hana zyskuje nowy element układanki...

...ale niestety – nie możemy obiecać, kiedy to nastąpi. Jak wszyscy wiemy, sytuacja na świecie i w kraju jest, jaka jest, a nasza dzielna, parająca się farmacją Beige ma teraz mnóstwo na głowie. Biorąc to wszystko pod uwagę, jesteśmy zmuszone ogłosić urlop na czas nieokreślony – mamy nadzieję, że uda nam się powrócić jak najprędzej. Także nie opuszczajcie nas i zaglądajcie regularnie – obiecujemy, że dociągniemy ten wóz do mety ;)

Zostańcie z nami!

Maryboo

***

Z okazji Wielkanocy życzymy Wam, kochani czytelnicy, dużo spokoju, radości, jak najwięcej uśmiechu i tego, co najważniejsze – zdrowia. Wesołych i bezpiecznych świąt!

Beige i Maryboo