niedziela, 26 sierpnia 2018

Część XIII



TERAZ

Gdy otwieram oczy, czuję ból. Na początku wszystko jest wielobarwną plamą i na chwilę ogarnia mnie totalna panika — Gdzie ja jestem? Co się stało? — ale wtedy świat odzyskuje kształty. Leżę na łóżku polowym w kamiennym pomieszczeniu bez okien. W pierwszej chwili przychodzi mi do głowy, że może jestem z powrotem w azylu, w infirmerii.
Ale nie. Ten pokój jest mniejszy i bardziej zapuszczony.


To da się bardziej zapuścić pomieszczenie?


Nie ma tu zlewów, w kącie stoi tylko jedno wiadro, a materac, na którym leżę, jest poplamiony, cienki i pozbawiony prześcieradła.


Rzeczywiście, poniżej poziomu.


Powracają wspomnienia: manifestacja w Nowym Jorku, wejście do metra, zabici ochroniarze. Przypominam sobie chrapliwy głos szepczący mi do ucha: „Nie tak szybko". Staram się podnieść na łóżku i natychmiast muszę zamknąć oczy, zalana falą bólu w głębi czaszki, świdrującego niczym nóż.
— Napij się wody, zrobi ci się lepiej.
Tym razem, mimo bólu, udaje mi się usiąść i odwrócić. Na wąskim łóżku polowym ustawionym za moimi plecami siedzi Julian Fineman i opierając głowę o ścianę, obserwuje mnie spod ciężkich powiek. Podaje mi metalowy kubek.
— Przynieśli to wcześniej — mówi. Od jego brwi do szczęki biegnie długa, cienka rana, pokryta skorupą zaschniętej krwi, a po lewej stronie czoła, tuż pod linią włosów, widnieje siniak. W jasnym świetle wiszącej wysoko pod sufitem żarówki jego włosy mają kolor zboża.


Drugi truloff też ma botaniczne włosy, to iście poetycki foreshadowing płomiennego zapewne romansu. 


Mój wzrok natychmiast wędruje w stronę drzwi, ale chłopak kręci głową.
— Zamknięte od drugiej strony. A więc jesteśmy więźniami.
— Kim oni są? — pytam, chociaż i tak wiem. Hieny. To one musiały nas tu zamknąć. Przypomina mi się, co zobaczyłam w tunelu: powieszony ochroniarz, i drugi, z nożem w plecach... Tylko Hieny byłyby do tego zdolne.


Serio?  Przecież twoim zdaniem wyleczeni to banda pozbawionych emocji zombiaków, jakieś brutalne egzemplarze na pewno by się znalazły. Pamiętasz może obławę na imprezie z pierwszej części, czy już ci wyleciało z głowy?


Julian kręci głową. Widzę też, że ma siniaki wokół szyi. Musieli go dusić. Jest bez kurtki, a koszulę ma rozerwaną. Wokół nosa również widać krew, która pobrudziła mu ubranie. Mimo to chłopak wydaje się niesamowicie opanowany. Ręka, w której trzyma kubek, ani drgnie. Tylko jego oczy są elektryzujące, niespokojne — ten żywy, nieprawdopodobny błękit, czujny i uważny. Wyciągam rękę po kubek, ale w ostatniej chwili chłopak cofa go o centymetr.
— Pamiętam cię — mówi. - Ze spotkania. — Widzę błysk w jego oczach. — Zgubiłaś rękawiczkę.
— Tak. — Znowu wyciągam rękę.


Cóż za niesamowity zbieg okoliczności, prawda, Juleczku?


Woda ma posmak mchu, ale na moje gardło działa zbawiennie. Po pierwszym łyku stwierdzam, że chyba nigdy w życiu nie byłam tak spragniona. Trudno mi oderwać usta od kubka. Wypijam niemal całą jego zawartość jednym haustem, dopiero wtedy uświadamiając sobie z poczuciem winy, że Julianowi też coś się należy. Podaję mu kubek, choć niewiele w nim już zostało.
— Możesz wypić do dna — oznajmia, a ja nie protestuję. Gdy piję, znowu czuję na sobie jego wzrok, a kiedy spoglądam w jego stronę, widzę, że wpatruje się w potrójną bliznę na mojej szyi. Najwyraźniej go to uspokaja.


No raczej. Znalezienie się w takiej małej klitce z niewyleczoną to przecież delirka murowana.  Gdyby tylko wiedział…


Co dziwne, wciąż mam przy sobie plecak. Nie mam pojęcia, dlaczego pozwolili mi go zatrzymać.


Cóż, Hieny w swej jakże krótkiej odsłonie zdążyły już nam dobitnie udowodnić, że są niekompetentnymi imbecylami. Może po prostu nie przyszło im to do głowy.


To mi daje nadzieję. Może i są bezwzględni, ale najwyraźniej niezbyt wprawieni w porywaniu ludzi.


Ehehehehehehehehehehe.


Wyjmuję z plecaka batonik, stwierdzam jednak, że lepiej zostawić go na później. Nie jestem jeszcze bardzo głodna, a nie mam pojęcia, jak długo będą mnie tu trzymać. Nauczyłam się tego w Głuszy: lepiej poczekać, jeśli jeszcze jest się w stanie. Przyjdzie chwila, kiedy człowiek nie będzie mógł się kontrolować. Reszta rzeczy, które z sobą zabrałam — Księga SZZ,  głupi parasol Tacka, butelka po wodzie, którą wypiłam całą w autobusie jadącym na Manhattan, leżący na samym dnie tusz do rzęs, należący pewnie do Raven. Są bezużyteczne.


McGyver zrobiłby z tego czołg. Przecież jesteś najbardziej zajebista na świecie, na pewno coś wymyślisz.


Teraz już rozumiem, dlaczego nie skonfiskowali mi plecaka. Mimo to wyjmuję wszystko, kładę ostrożnie na łóżku, po czym wywracam plecak do góry nogami i potrząsam nim mocno, jak gdyby nagle miał z niego wylecieć nóż, wytrych albo jakiś inny sposób na cudowne ocalenie. Nic. Ale przecież musi istnieć sposób, żeby się stąd wydostać. Wstaję i ruszam w stronę drzwi, zginając lewą rękę. Ból w łokciu przeszedł w tępe pulsowanie. A zatem nie jest pęknięty - to również dobry znak.


Przestań się krygować, na pewno dałabyś radę wygrać w siłowaniu na rękę z Rockiem Johnsonem, nawet gdybyś miała łapę strzaskaną w trzech miejscach.


Podchodzę do drzwi. Są zamknięte, tak jak powiedział Julian, i wykonane z ciężkiej stali. Nie da się ich wyłamać. Na dole mają wbudowane małe drzwiczki wielkości klapki dla kota. Przykucam i oglądam je. Zawiasy przytwierdzono w ten sposób, że drzwiczki można otworzyć tylko od drugiej strony.
- To właśnie tędy podają wodę - mówi Julian. - I jedzenie.
- Jedzenie? - pytam zaskoczona. - Dali ci jedzenie?
-Trochę chleba. Do tego parę orzechów. Zjadłem wszystko. Nie wiedziałem, jak długo będziesz nieprzytomna. — Odwraca wzrok.


Spoko, egoizm to przy przewinach Aleksa właściwie pikuś.


- Nie przejmuj się. - Podnoszę się i zaczynam badać ściany w poszukiwaniu pęknięć lub szczelin, które mogłyby kryć tajemne drzwi, albo słabszego fragmentu muru, który dałoby się sforsować. - Ja zrobiłabym tak samo.


A nie lepiej byłoby się dzielić i współpracować, może to zwiększyłoby szansę na wydostanie się na wolność?

Lenka rozkmninia, że muszą być pod ziemią z powodu jakiegoś specjalnego rodzaju grzyba na ścianach. Dochodzi też do wniosku, że skoro Hieny jeszcze ich nie zabiły, to czeka ich coś znacznie gorszego. Dziewczyna zaczyna wypytywać Juleczka, czy coś pamięta z ataku, lecz ten wydaje się mieć pustkę w głowie. Jest też wyraźnie spięty. Lena przypisuje to wpojonemu mu strachowi przed interakcjami z płcią przeciwną.


— No mów — poganiam go. Obchodzę teraz całą celę, przesuwając dłońmi po betonowych ścianach. Sama nie wiem, czego tak właściwie szukam. Znaleźliśmy się w potrzasku i tyle.
Ale wygląda na to, że Julianowi łatwiej mówić, kiedy na niego nie patrzę.
— Bill i Tony, ochroniarze mojego taty, zaciągnęli mnie w stronę wyjścia ewakuacyjnego. Taki był wcześniej umówiony plan, w razie gdyby coś poszło nie tak. Mieliśmy zejść do podziemi i tam zaczekać na ojca. — Przy słowie „ojciec" Julian odkasłuje. — Pod ziemią było ciemno. Tony poszedł szukać latarek, które schował tam wcześniej. Wtedy usłyszeliśmy... wtedy usłyszeliśmy krzyk i chrupnięcie. Jakby zgniatanie orzecha.


Wyjście ewakuacyjne jakimiś szemranymi i ewidentnie źle sprawdzonymi podziemiami? Naprawdę to był genialny plan tatuśka w razie kataklizmu? Coś mi się wydaje, że panu Finemanowi nieszczególnie zależy na życiu syna. Nie żeby to było dziwne, wszak już od samego początku domyślamy się, jak bardzo jest evil.


Julian głośno przełyka ślinę. Przez chwilę robi mi się go żal. Zobaczył zbyt wiele w zbyt krótkim czasie. Ale zaraz przypominam sobie, że tacy jak on i jego ojciec to główny powód tego, że Hieny w ogóle istnieją — powód, który je zmusił do zaistnienia. AWD i organizacje do niej podobne zapragnęły usunąć ze świata wszystkie emocje. Położyły rękę na gejzerze, by nie dopuścić do erupcji. Tyle że ciśnienie i tak narastało, wybuchu nie dało się uniknąć.


AWD chce usunąć emocje, ale to żadna nowość. Wszak emocje są usuwane już od lat, AWD chce tylko by robiono to wcześniej. Dlaczego właśnie ta zmiana miała powołać do życia Hieny? Skoro ich naczelnym zadaniem jest obrabianie innych dla zysku i robienie ogólnej rozwałki, to co to ma do rzeczy? Chyba że ma na myśli system Małego Brata jako taki, ale przecież wyraźnie mówi tutaj o organizacjach, a nie o rządzie, który wprowadził remedium. 


— Wtedy Bill ruszył przodem, żeby sprawdzić, czy z Tonym wszystko w porządku. Kazał mi się nie ruszać, więc czekałem w tamtym miejscu. A wtedy... poczułem, jak czyjeś ręce zaciskają się od tyłu na moim gardle. Nie mogłem oddychać. Wszystko rozmyło mi się przed oczami. Widziałem, że ktoś się zbliża, ale nie byłem w stanie rozróżnić żadnych rysów twarzy. Potem oberwałem. — Wskazuje na nos i koszulę. — Straciłem przytomność. Kiedy się ocknąłem, byłem już tutaj. Z tobą.


Bill i Tony to prawdziwi profesjonaliści, nie ma co. Tatko do obstawy syna wziął najlepszych. How convenient.


Właśnie skończyłam obchód celi. Pulsuje we mnie nerwowa energia i nie mogę się zmusić do tego, by usiąść. Dalej chodzę tam i z powrotem, wbijając wzrok w ziemię.
— I nic więcej nie pamiętasz? Żadnych innych dźwięków ani zapachów?
-Nie.
— Nikt nic nie mówił? Nikt nic do ciebie nie powiedział?
— Nie — odpowiada, ale po dłuższym wahaniu.
Nie jestem pewna, czy mówi prawdę. Ale nie drążę tematu. Nagle ogarnia mnie potworne zmęczenie. Ból w głowie powraca, wywołując eksplozje kolorowych plamek pod powiekami. Siadam ciężko na podłodze i przyciągam kolana do piersi.
-I co teraz? - pyta Julian.
Wyczuwam nutkę desperacji w jego głosie. Uświadamiam sobie, że wcale nie jest w fazie wyparcia. Nie jest też spokojny. Jest przerażony, ale próbuje z tym walczyć. Opieram głowę z powrotem o ścianę i zamykam oczy.
— Teraz czekamy.


Czekanie upływa naszym gołąbeczkom na patrzeniu na siebie na zmianę, kiedy druga osoba jest odwrócona. Juleczek gapi się na Lenę, jakby w życiu nie widział młodej dziewczyny. Cóż, może i rzeczywiście z tak bliska nigdy nie mógł, żeby delirki nie złapać.


- Kiedy miałaś zabieg? - pyta mnie w pewnym momencie.
- W listopadzie - odpowiadam automatycznie. Mój umysł wałkuje ciągle na nowo te same pytania. Dlaczego nas tu sprowadzili? Dlaczego trzymają nas przy życiu? Jeśli chodzi o Juliana, to rozumiem. Jest czegoś wart. Widocznie zrobili to dla okupu. Ale ja nic nie jestem warta. I ta świadomość bynajmniej mnie nie uspokaja.


Oh, you just wait…


— Czy to bolało? — pyta.
Podnoszę na niego wzrok. Ponownie uderza mnie jasność jego oczu: teraz mają kolor czystej rzeki ze smugami fioletowych i granatowych cieni.


Wiedziałam, że Oliver podmieni magiczny włos jednego truloffa na ślepia we wszystkich kolorach tęczy drugiego. Widocznie chciała nas zaskoczyć czymś nowym i rewolucyjnym. Nie udało się.
Lenka odpowiada, że wcale mocno nie bolało. Julek przyznaje, że nienawidzi szpitali i mimo iż spędził w nich wiele czasu, nie może się do nich przyzwyczaić. Na tym kończy się rozmowa. Lena i Julek znów siedzą w ciszy. Nagle zza drzwi dochodzą do nich jakieś dźwięki.


— Co się dzieje? — pyta Julian, ale przykładam palec do ust, żeby go uciszyć.
Słyszę kroki za drzwiami, coraz bliżej. A potem zgrzyt otwieranych u dołu drzwiczek. Momentalnie padam na ziemię, by dojrzeć chociaż buty jednego z naszych porywaczy. Ląduję twardo na prawym ramieniu dokładnie w momencie, gdy słyszę stuknięcie tacy o drzwiczki, które z powrotem się zamykają.
— Cholera. — Siadam, masując ramię. Na tacy leżą dwa grube kawałki chleba i kilka pasków suszonej wołowiny.
Dali nam też metalową butelkę pełną wody. Nie jest źle, zważywszy na niektóre rzeczy, jakie jadałam w Głuszy.


Całkiem porządne te Hieny, jak na zwyrole bez moralności.


— Zobaczyłaś coś? — pyta Julian. Kręcę głową.
— Pewnie nie za dużo by to nam pomogło. — Po chwili wahania ześlizguje się z łóżka i siada obok mnie na ziemi.
— Każda informacja jest cenna — odpowiadam ostro. To kolejna rzecz, której nauczyłam się od Raven. Ale co on o tym może wiedzieć. Ludzie tacy jak on nie chcą nic wiedzieć, myśleć ani wybierać. Właśnie tak funkcjonuje system.


Cóż, Raven i myślenie w jednym akapicie to lekkie przegięcie, uwierz mi.


Oboje sięgamy po wodę i nasze ręce się stykają. Julian cofa dłoń jak oparzony.


Niech zgadnę, delirka jest chorobą genetyczną, przenoszoną drogą kropelkową, krąży we krwi i można się jej też nabawić przez kontakt ze skórą? Ale wypas.


— Śmiało — mówię.
— Nie, ty pierwsza — odpowiada.
Sięgam po wodę i zaczynam pić, nie przestając obserwować Juliana, który rozrywa chleb na mniejsze kawałki. Widać, że próbuje jak najdłużej delektować się jedzeniem. Musi być bardzo głodny.
— Jeśli chodzi o chleb, możesz wziąć moją porcję. — Sama nie wiem, dlaczego mu to proponuję. To niezbyt mądra decyzja. Będę potrzebować siły, żeby się stąd wydostać.


To skoro wiesz to wszystko, to po co w ogóle otwierasz gębę? Już ci ten cały Julian Wielu Kolorów tak zawrócił w głowie, że wszystkie jakże światłe lekcje Raven poszły w pizdu?


Julian wbija we mnie wzrok. Co dziwne, pomimo włosów koloru zboża i karmelu oraz niebieskich oczu jego rzęsy są czarne i gęste.


Najwidoczniej tak właśnie się stało. Co tam instynkt samozachowawczy i nauka survivalu, gdy chłopię tak cudnej urody, nic innego się nie liczy.


— Jesteś pewna?
— Weź go — powtarzam, powstrzymując się przed dodaniem: zanim się rozmyślę.
Je chciwie, obiema rękami. Gdy podaję mu butelkę z wodą, Julian dopiero po chwili wahania podnosi ją do ust.
— Nie możesz tego złapać ode mnie, wiesz przecież — mówię mu.
— Co? — Wzdryga się, jak gdybym niespodziewanie przerwała długą ciszę.
— Choroby. Amor deliria nervosa.  Nie możesz jej złapać ode mnie. Jestem bezpieczna. — Alex powiedział mi kiedyś dokładnie to samo. Odsuwam wspomnienia w odległe zakamarki pamięci.


Cóż, kłamania w żywe oczy uczyła się od najlepszych.


— Zresztą nie złapiesz jej, jedząc czy pijąc z tego samego naczynia. To przesąd.


Na pewno? Nie niszcz mojej hipotezy o totalnym wypasie.


— Możesz ją złapać przez całowanie — mówi Julian po chwili. Przy ostatnim słowie wyczuwam lekkie zawahanie. Nie używa się go zbyt często, a już na pewno nie publicznie.
— To co innego.
— Zresztą wcale się tym nie przejmuję — dodaje Julian z naciskiem i bierze długi łyk wody na potwierdzenie swoich słów.
— To o co wobec tego się martwisz? — Biorę swoją porcję wołowiny, opieram się o ścianę i zaczynam ją żuć.
Dalej unika mojego wzroku.
— Po prostu nigdy nie spędzałem tak wiele czasu z...
— Z dziewczynami?
Kręci głową.
— Z nikim — odpowiada. — Z nikim w moim wieku.
Przez chwilę nasze spojrzenia spotykają się i przenika mnie elektryczny impuls. Ze zdumieniem zauważam, że jego oczy zmieniły kolor — teraz krystaliczne wody pogłębiły się i stały się oceanem wirujących barw: zieleni, złota i fioletu.


Zamienił stryjek siekierkę na kijek. Ale chociaż paleta barw jest inna, żebyśmy się nie znudzili.


Julian uznał pewnie, że powiedział zbyt dużo. Wstaje, podchodzi do drzwi i wraca. To pierwszy objaw poruszenia, jaki u niego widzę. Przez cały dzień był niezwykle spokojny.
— Jak myślisz, czemu nas tutaj trzymają? — pyta.
— Pewnie dla okupu. — To jedyne wyjaśnienie, które ma sens.
Julian przesuwa palcem po ranie na wardze, rozważając moje słowa.
— Mój ojciec zapłaci — mówi po chwili. — Jestem cenny dla naszego ruchu.


No i super, ale po co im w takim razie Lenka? Wszak to kompletne potwory, więc czemu nie ubili naszej heroiny, skoro to jakaś nieznana nikomu zwykła lasia?


Nie komentuję. W świecie bez miłości tym właśnie są dla siebie ludzie: wymiernymi korzyściami, zobowiązaniami, liczbami i danymi. Mamy ciężar, mamy rozmiary, mamy wymiar ilościowy, tyle że sam człowiek nie znaczy nic.
— Ale nie będzie chciał pertraktować z Odmieńcami — dodaje.
— Przecież nie wiesz, kto jest za to odpowiedzialny — mówię szybko, lecz natychmiast tego żałuję. Nawet tutaj Lena Morgan Jones musi się zachowywać zgodnie z założeniem. Julian spogląda na mnie spode łba.
— Przecież widziałaś ich na demonstracji, prawda? — Kiedy nie odpowiadam, dodaje: — Nie wiem. Może nawet dobrze się stało. Może teraz ludzie zrozumieją, do czego zmierza AWD. Może zrozumieją, dlaczego remedium jest konieczne.


Lenie nie podoba się, że Julek rzuca formułkami AWD, ale musi grać rolę przykładnej wyleczonej, więc trzyma język za zębami.


— Mam nadzieję — oświadczam z przekonaniem i wracam na swoje łóżko, zwijając się w kłębek twarzą do ściany, by wiedział, że skończyłam rozmowę. Ze złości powtarzam bezgłośnie słowa. Stare, zakazane słowa, których nauczyła mnie Raven, pochodzące z jednej ze starych religii:
Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego.
Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach.
Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć:
orzeźwia moją duszę.
Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach
przez wzgląd na swoje imię.
Chociażbym chodził ciemną doliną,
zła się nie ulęknę...


Czyżby Raven prowadziła również jakąś działalność misjonarską na rzecz starych religii? Jakoś sobie tego nie wyobrażam.


W pewnym momencie odpływam w sen. Gdy otwieram oczy i nic nie widzę, tłumię krzyk. Światło wyłączono, cela pogrążona jest w ciemności. Jest mi gorąco i niedobrze, więc zsuwam wełniany koc, delektując się kojącym chłodem na skórze.
— Nie możesz spać?
Wzdrygam się, zaskoczona. Po głosie poznaję, że chłopak nie leży na swoim łóżku. Widzę zaledwie zarys jego sylwetki. Jest tylko wielkim czarnym kształtem na ciemnym tle.
— Spałam — odpowiadam. — A ty?
— Ja nie. — Jego głos brzmi teraz delikatnie, łagodnie, jak gdyby ciemność w jakiś sposób go zmiękczyła. — To głupie, ale...
— Ale co? — Obrazy ze snu wciąż przelatują mi przez głowę, krążąc po peryferiach świadomości. Śniłam o Głuszy. Była tam Raven, był też Hunter.
— Miałem złe sny. Koszmary. — Julian wypowiada te słowa pospiesznie, najwyraźniej zawstydzony. — Zawsze mi się śnią.
Przez ułamek sekundy czuję lekkie szarpnięcie w piersi, jak gdyby jakiś zacisk się w niej poluzował. Odsuwam od siebie to uczucie. Ja i Julian jesteśmy po przeciwnych stronach barykady. Nie może być między nami żadnej sympatii.


Kochana, średnio co dwie minuty rozpływasz się nad kolorem oczu Juleczka, sympatia to twój najmniejszy problem.

Can youuuuuuuuu feel the looooooove tonight…


— Podobno po zabiegu będzie lepiej — mówi niemal przepraszającym tonem i zastanawiam się, czy w myślach dopowiada rzecz oczywistą: „jeśli go przeżyję".
Nie odpowiadam, a Julian kaszle i odchrząkuje.
— A ty? — pyta. — Miałaś kiedyś koszmary? To znaczy przed zabiegiem.
Myślę o setkach tysięcy wyleczonych, którym noce upływają bez snów w ich małżeńskich łożach, o ich głowach spowitych mgłą, słodkim i mdłym dymem.
— Nie — odpowiadam, odwracając się, po czym naciągam koc z powrotem na nogi i udaję, że śpię.



To wszystko na dzisiaj. W następnym odcinku wracamy do Głuszy i przyspieszonej migracji naszych zaradnych Odmieńców.

Do zobaczenia!

Beige

niedziela, 19 sierpnia 2018

Część XII


WTEDY


Na końcu w infirmerii ląduje Miyako, która miała być jednym ze zwiadowców.
Jutro z powrotem stanie na nogi — pociesza nas Raven. — Zobaczycie. Jest twarda. Nic jej nie złamie.

A gdyby jednak złamało, to, no cóż, zostawimy jej po prostu koc i kilka kanapek, żeby przyjemniej jej się konało w opuszczonym bunkrze.

Niestety, wbrew zaklęciom Raven z Miyako nie jest dobrze; poci się jak mysz, ma trudności z oddychaniem, a nawet:

Zaczyna kaszleć krwią.

Jeśli wierzyć hollywoodzkim produkcjom i operom mydlanym - już po niej.

Kiedy nadchodzi moja kolej, by się nią opiekować, widzę krew zakrzepniętą w kącikach jej ust.

A właśnie, w kwestii opieki – wkładacie Miyako do pieca na trzy zdrowaśki, czy też ktoś z was poszedł wreszcie po rozum do głowy i postanowił jakoś porozumieć się z panem Wiesiem, albo i nawet osobiście przeskoczyć przez płot po leki?

W gorączce widzi różne kształty i cienie. Odgania się od nich, mamrocząc coś pod nosem. Nie ma siły dłużej stać, nawet gdy Raven i ja próbujemy ją przytrzymać.

Cóż, chyba właśnie dostałam odpowiedź na moje pytanie.

Krzyczy z bólu, więc rezygnujemy z tych prób i tylko potem zmieniamy zmoczone prześcieradło. Moim zdaniem powinniśmy je spalić, ale Raven twierdzi, że nie możemy. Widzę ją tej nocy, jak szoruje je wściekle, a para unosi się nad wodą. Ręce ma całe czerwone od wrzątku.

Podczas pierwszej lektury miałam dosyć ambiwalentne uczucia w związku z tym fragmentem, które narodziły się na skutek porównywania z „Intruzem”. Początkowo chciałam przyznać punkt Oliver, biorąc pod uwagę, że Meyer prędzej by zemdlała, niż opisała jakiekolwiek obrzydliwe szczegóły natury fizjologicznej (poród przez wampirzą cesarkę się nie liczy, to miało być romantyczne), a problemy uciekinierów z książki Stefy ograniczały się do tego, w jakiej konfiguracji będą całować się bohaterowie. Później jednak uświadomiłam sobie, że co by nie mówić o dziele Meyer, tam przynajmniej ludzkie niedobitki miały rzeczywiste (nawet, jeśli naciągane) problemy, gdy w grę wchodziło zdobywanie ziemskich dóbr, podczas i Raven i spółka cierpią na własne życzenie - nic bowiem nie stoi na przeszkodzie, by usprawnić komunikację z panem Wiesiem na tyle, aby można było przekazać mu informację zwrotną pod tytułem: „Dziękujemy za dary, w następnej paczce poprosimy trochę aspiryny i ze dwie zmiany pościeli”.

Pewnej nocy Lena budzi się i, nie słysząc wyjątkowo żadnych jęków ani innych oznak cierpienia, ma nadzieję, że Miyako powróciła do zdrowia. Niestety, widok Raven, która siedzi przy łóżku całkowicie nieruchomej kobiety wnet rozwiewa owe pobożne życzenia; okazuje się, że Miyako zmarła – najprawdopodobniej we śnie - podczas krótkiej drzemki regeneracyjnej przywódczyni. Lena nie wie, co powiedzieć, żal kotłuje się się w niej ze wspomnieniami o „dłoniach, które z gracją wybijały rytm na kuchennym stole”. Ostatecznie oferuje Raven kondolencje.

Raven przez chwilę milczy. A potem mówi:
Nie powinnam jej kazać nosić wody. Mówiła, że nie czuje się najlepiej. Powinnam pozwolić jej odpocząć.

Ale jak to?! Zatem metoda: „zasuwaj, póki nie zdechniesz” ma jednak jakieś skutki uboczne?!

Nie możesz się za to winić.
A dlaczego nie?

Doskonałe pytanie – ja, na ten przykład, zamierzam winić Raven za to i setki innych incydentów, póki starczy mi sił w analizatorskich łapkach.

W tej chwili wygląda bardzo młodo, wręcz prowokująco: tak spoglądała moja kuzynka Jenny, kiedy ciotka Carol oznajmiała, że czas na zadanie domowe. Prawie zapomniałam, że Raven naprawdę jest młoda, że ma dwadzieścia jeden lat, niewiele więcej ode mnie.

No patrzcie państwo! Przepraszam tych z czytelników, których zmyliłam swoim komentarzem pod jedną z początkowych analiz „Pandemonium”; wygląda na to, że Delirium Wiki kłamie jak z nut i Raven nie dobiła jednak do sędziwego wieku lat dwudziestu trzech.

Głusza dodaje człowiekowi lat. Zastanawiam się, ile ja tu wytrzymam.

Uzasadnione obawy, wszak po dwudziestym piątym roku życia jest się już zbyt zgrzybiałym, by pełnić rolę protagonistki powieści YA.

Ponieważ to nie jest twoja wina. — Znowu na mnie nie patrzy. Fakt, że nie mogę dojrzeć jej oczu, odbiera mi pewność siebie. — Nie możesz... nie możesz czuć się źle.

Leno, to bardzo miło, że próbujesz pocieszyć Raven, ale fakty są takie, iż nie tylko (co sama przed chwilą przyznała) zmuszała Miyako do pracy ponad siły, ale w dodatku zdaje się robić wszystko, co w jej mocy, by nikt z was nie dożył wiosny, więc obawiam się, że ktoś tu jednak skrewił.

Raven wstaje, biorąc do ręki świecę.
Jesteśmy teraz po drugiej stronie granicy, Lena — mówi zmęczonym głosem, mijając mnie. — Nie rozumiesz? Nie możesz mi dyktować, co mam czuć.

Raven, to była tylko taka figura retoryczna. Nie sądzę, aby ktokolwiek naprawdę chciał się zagłębiać w zakamarki twojej duszy; to mroczne i przerażające miejsce.

Atmosfera następnego dnia jest mocno ponura, Sara pochlipuje, a reszta:

Zwiadowcy — Tack, Hunter, Roach, Buck, Lu i Squirrel — opuścili osadę pięć dni temu i zabrali z sobą łopatę, potrzebną im do zakopania prowiantu. Zamiast niej bierzemy więc kawałki metalu i drewna, wszystko, co może się przydać do kopania.

Jakkolwiek silny na swój wiek nie byłby Squirrel, argument Tacka o braku wytrzymałości Leny staje się dosyć zabawny w obliczu faktu, że na rzekomo śmiertelnie niebezpieczną misję dla najlepszych komandosów zabrał ze sobą gimnazjalistę.

Na szczęście śnieg jest miękki. Na razie zdążył pokryć ziemię zaledwie na centymetr. Ale jest bardzo zimno i ziemia jest zamarznięta. Po półgodzinnym kopaniu udało nam się zrobić tylko niewielkie wgłębienie, a Raven, Bram i ja jesteśmy cali zlani potem. Sara, Blue i kilkoro innych, trzęsąc się z zimna, przycupnęli kilka kroków od nas.

Nie czepiam się Blue – w swoim czasie dowiemy się, czemu Raven ma dla niej taryfę ulgową – ale naprawdę nie wiem, jakim cudem osoba, która nie ma żadnego problemu z, wybaczcie wyrażenie, zajeżdżaniem ludzi na śmierć, ot tak pozwala nieletniej Sarze nie przeciążać się nadmierną pracą.

To nie ma sensu — oświadcza wreszcie Raven, po czym ciska o ziemię pokrzywiony kawałek metalu, którego używała jako łopaty, i kopie go z całej siły. A potem odwraca się i rusza z powrotem w stronę azylu. — Będziemy ją musieli spalić.
Spalić? — powtarzam z niedowierzaniem. — Nie możemy jej spalić. To...

A właściwie czemu nie? Jestem autentycznie ciekawa – czy ma to jakiś związek z moralnością w Oliverversum? Z tamtejszym podejściem do pogrzebów? Czy spalenie jest tu nacechowane negatywnie? A może to kwestia zasad forsowanych przez dziwaczną hybrydę nauki i religii?

No co? Co innego proponujesz? Zostawić ją w infirmerii?
Zazwyczaj wycofuję się, kiedy Raven podnosi głos, ale tym razem jest inaczej.
Miyako zasługuje na pogrzeb — oświadczam, przeklinając w myślach drżenie w swoim głosie.

Ha, zatem wygląda na to, że spalenie nie jest tu alternatywą dla grzebania ciała. Cóż, zawsze to jakiś nowy element świata przedstawionego.

Raven rzuca z wściekłością, że dalsze kopanie to bezsensowna strata energii i każe spalić zwłoki.

Owijamy ciało Miyako w prześcieradła, które Raven wyprała do czysta. Może już wtedy wiedziała, że się do tego przydadzą.

Innymi słowy, te same prześcieradła, które musicie prać po kilkanaście razy z racji braków w zaopatrzeniu zostaną za chwilę wrzucone w ogień - pomimo tego że, jak widać na załączonym obrazku, Raven najwyraźniej nie dba przesadnie o kwestię godnego pochówku i równie dobrze mogłaby owinąć ciało Miyako w jakiekolwiek inne materiały (nikt mi nie wmówi, że w tym syfie, który nazywają domem nie znajdzie się szmatek kompletnie niezdatnych do dalszego użytku z racji kompletnego braku poszanowania mieszkańców dla wszelkich dóbr materialnych).

Raven każe Lenie chwycić Miyako za nogi, ta wypełnia polecenie, jednocześnie przeklinając w duszy szefową:

To właśnie robi z nami Głusza, do tego nas redukuje: głodujemy, umieramy, owijamy naszych przyjaciół w stare, podarte prześcieradła, żeby potem spalić ich pod gołym niebem.

A wystarczyło zainwestować w walkie-talkie i podarować 1/2 zestawu Wiesiowi...

Wiem, że to nie wina Raven

Ośmielę się nie zgodzić z tą tezą.

to wina tych z drugiej strony.

Leno, daj spokój Jadzi i Hipolitowi, naprawdę nie sposób ich winić za to, że nawet pingwin byłby lepszym dowódcą niż Raven.

Niecałe pół kilometra od osady znajduje się jar, którym niegdyś musiał płynąć strumień. Zanosimy tam Miyako, a Raven polewa jej ciało niewielką ilością benzyny, jako że nie ma jej zbyt wiele.

O co zakład, że pan Wiesio przemycił ją w butelce po coli?

Blue płacze (przynajmniej do chwili, kiedy Babcia każe jej się uciszyć), Sara jest blada, lecz spokojna, ciało nie bardzo chce się tlić...

...Ejże, moment.

Wróćmy do jednego z fragmentów, który pominęłam przy analizie danego poranka:

Następnego dnia pada śnieg.”

...Cóż, nie dziwota, że trochę kiepsko wam idzie z tym całym rozpalaniem ognia. Zaczynam też nieco lepiej rozumieć protesty Leny – najwyraźniej chodzi nie tyle o sam sposób pozbycia się ciała, co o fakt, że Odmieńcy boją się oznajmić Raven wprost, że jej plan ma pewne logiczne luki.

Ostatecznie zwłoki zaczynają się palić (można ostatecznie przyjąć, że ma to związek z chwilowym przestojem w opadach, chociaż...sami za chwilę zobaczycie), czemu towarzyszy gryzący dym i smród. Lena nagle dostaje ataku furii i czym prędzej oddala się z powrotem do azylu:

Znalezienie bawełnianych szortów i starej podartej koszulki, które miałam na sobie, gdy przybyłam do Głuszy, zabiera mi nieco czasu. Używaliśmy tej koszulki jako ścierki do zmywania.

Primo: Widzę, że z higieną nadal u was świetnie.

Secundo: No dobra, koszulka była porwana i zakrwawiona na skutek postrzału, ale co robiłaś przez cały ten czas z gaciami?

Reszta zebrała się w kuchni. Bram dokłada drewna do ognia, a Raven gotuje w garnku wodę na kawę.

...Kawę.

...Nie mają głupiego leku na sraczkę, ale za to mają kawę.

...Wiecie co? Dochodzę do wniosku, że Wiesio potajemnie współpracuje z Jadzią i Hipolitem i najzwyczajniej w świecie trolluje tę bandę.

Sara tasuje podniszczoną talię kart i proponuje Lenie rozgrywkę, ale ta odwarkuje, że nie ma ochoty grać i z ciuchami za pazuchą wymyka się z budynku.

Wszystko pokrywa się coraz grubszą warstwą śniegu. Wciąż czuję swąd palonego ciała i wyobrażam sobie, że wraz ze śniegiem wiatr przywieje w naszą stronę popiół.

Tajemnica, jakim cudem udało im się cokolwiek rozpalić w tej zadymce pozostaje tajemnicą.

No dobrze, ale w zasadzie po co Lenka wymknęła się z osady ze swoimi starymi ubraniami?

Na skraju osady, gdzie zwykle zaczynam i kończę biegi, rosną krzaki jałowca. Ziemia pod nimi pokryta jest zaledwie cienką warstwą białego puchu, którą odgarniam rękawem kurtki. A potem zaczynam kopać.
Wbijam się w ziemię pazurami. Gniew i smutek wciąż pulsują mi w głębi czaszki, czyniąc mnie ślepą na wszystko inne. Nie czuję nawet zimna ani bólu w rękach, nie zwracam uwagi na to, że na dłoniach tworzy mi się skorupa ziemi i krwi.
I właśnie tam, pod jałowcem, w śniegu, grzebię resztki siebie.

Będę okrutnie pragmatyczna, ale, Leno – czy do owego symbolicznego rytuału nie mogłaś użyć wyłącznie podkoszulka (naznaczonego wszak kulą z karabinu, co to wycelowany był w szlachetne plecy PŚ)? Te spodnie nadal mogły być zdatne do noszenia!

Dwa dni po pogrzebie osada szykuje się do wymarszu; Lu i Squirrel, pierwsi ze zwiadowców, powrócili do bazy, zatem podróż rozpocznie się lada moment:

Cała osada jest już spakowana, aczkolwiek ciągle gromadzimy to, co przypłynie rzeką, i nie zaprzestajemy polowań.

Pan Wiesio nigdy o nich nie zapomina! Ciekawe, co takiego dostali tym razem – może gustowne podkładki pod myszkę?

Jednak nie jest łatwo złapać cokolwiek, gdyż z powodu śniegu zwierzęta pochowały się pod ziemią.

Skarbie, wy mielibyście problemy nawet wtedy, gdyby zwierzyna ustawiła się centralnie przed wami z wielką kartką: „Strzelaj śmiało!”.

Gdy tylko wróci reszta zwiadowców, wyruszymy w drogę.

Szczerze mówiąc, trochę nie ogarniam logistyki tego przedsięwzięcia. Czy nasza drużyna niezguł nie mogłaby wyruszyć już teraz? W takim układzie:

a) pozostali zwiadowcy nie musieliby bezsensownie wlec się z powrotem, tylko po to, by za chwilę wracać tam, skąd przyszli

b) istnieje mniejsze ryzyko, że ktoś zeżre pochowane zapasy

c) byliby szybciej na miejscu.

Teraz mogą się zjawić lada dzień — to właśnie wszyscy mówimy Raven, by ją uspokoić.

Raven to taka trochę Gabriela Stryba (de domo Borejko) Oliverversum: niby betonowe centrum otoczenia, a w praktyce każdy łazi wokół niej na paluszkach i dba przede wszystkim o jej komfort psychiczny.

Zaczęłam codziennie sprawdzać gniazda w poszukiwaniu wiadomości. Na oblodzone drzewa trudniej się teraz wspiąć.

Widzę oczyma duszy Lenę, robiącą cosplay pierwszych ośmiu sekund tej piosenki:



i strażników patrolujących granicę, którzy sami już nie wiedzą, czy strzelać, czy też raczej kręcić śmieszne filmiki na ichni YouTube.

Przez ostatnie tygodnie zaopatrzenie przychodziło do nas regularnie, niemniej czasami znajdowaliśmy je uwięzione w górze rzeki, na płyciźnie, gdzie woda szybciej zamarza. Musieliśmy wyłamywać lód uchwytami od mioteł.

Słowo daję, pan Wiesio to święty człowiek; mnie znudziłoby się bawić w tę komedię góra po kilku tygodniach.

Roach i Buck również wrócili do osady, wyczerpani, ale zadowoleni z siebie. Śnieg wreszcie przestał padać. Teraz pozostaje nam tylko czekać na Huntera i Tacka.

Do tego czasu śnieg będzie wam sięgał do szyi, zapasy w połowie zgniją, a w połowie zostaną rozkradzione przez okolicznych, ekhm, mieszkańców, dodatkowe trzy osoby zejdą na skutek hipotermii, a Hunter i Tack najprawdopodobniej padną na pysk w momencie, gdy dotrze do nich, że muszą z miejsca kręcić kolejne sto parę kilometrów, ale spoko, nie śpieszcie się, macie czas.

A potem, pewnego dnia, gniazda okazują się żółte. Kolejnego dnia również są żółte. Kiedy trzeciego dnia kolor jest żółty, Raven odciąga mnie na bok.
Martwię się — mówi. — Coś po drugiej stronie musi być nie tak.

Raven, nie bądź dzieckiem, magazyn pana Wiesia to nie studnia bez dna.

Lena pociesza Raven, że zapasy lada dzień przybędą:

Raven znowu kręci głową.
Nie możemy sobie pozwolić na to, by dłużej czekać — oznajmia zduszonym głosem.
Wiem, że nie ma na myśli tylko dostawy. Myśli też o zwiadowcach.

Słuchajcie, ja rozumiem, że Raven martwi się, czy nic nie stało się jej misiaczkowi, ale załamywanie rąk niewiele tu pomoże. Jeżeli Hunter i Tack są ranni/zgubili drogę i nie mogą dowlec się do bazy o własnych siłach, tym, co może uratować im życie jest jak najszybsze przybycie kawalerii; jeżeli zaś nie żyją, czekanie na nic się nie zda, a zmniejsza jedynie szanse na przetrwanie reszty ekipy. Oczywiście, tego rodzaju myślenie jest dosyć okrutne w swej logice; Raven zapewne pragnie wierzyć w to, iż Tack i Hunter po prostu napotkali jakieś przeszkody i wrócą lada moment – ale jedną z cech lidera jest umiejętność przełożenia dobra osób, nad którymi sprawuje się pieczę nad własne uczucia, nieważne, jak trudne i bolesne by to nie było.

Następny dzień wita Odmieńców słoneczkiem, które przygrzewa wesoło, topiąc co nieco z nagromadzonego śniegu:

Wszyscy jesteśmy w dobrych nastrojach — wszyscy z wyjątkiem Raven, która dalej patrzy w niebo i mruczy tylko:
To nie potrwa długo.


Lena, pełna optymizmu, wyrusza na obchód gniazd, licząc na to, że tym razem dostrzeże niebieską farbę:

Zrobiłam się dobra we wspinaniu — moje ciało znajduje drogę bez problemu i czuję w piersi tę musującą radość, której nie doznawałam od dawna. Z oddali dobiega mnie nieokreślone buczenie, ciche wibrowanie, które przypomina mi cykanie świerszczy latem.

Lena słyszy dziwne dźwięki w oddali; zapamiętajmy.

Mamy przed sobą ogromny świat, bezkresną przestrzeń, której nie ograniczają mury i zasady.

No...technicznie rzecz ujmując, dosłownie o rzut kamieniem stąd znajduje się pewna dosyć mocno ograniczająca was bariera (a przy niej strażnicy, który na tym etapie są już zapewne największymi fanami twoich małpich figli), ale nie przeszkadzaj sobie, kontynuuj.

Przebędziemy ją bez przeszkód. Czuję, że wszystko będzie dobrze.

Chyba rozumiem, dlaczego Lena musiała wejść aż na szczyt sosny, żeby radośnie sobie podumać – Raven jest trochę jak dementor, z miejsca wyssałaby z niej wszelki optymizm.

Nagle Lena widzi nad sobą jakiś cień i z zaskoczenia o mało co nie fika koziołka:

I wtedy dostrzegam, co mnie tak wystraszyło. To był ptak. Ptak przedzierający się przez kleistą maź, pokryty farbą, miotający się w swoim gnieździe, rozbryzgujący kolor na wszystkie strony. Czerwony. Czerwony. Czerwony.
Ptaków są dziesiątki: widzę między gałęziami trzepoczące brązowe pióra pokryte grubą warstwą czerwonej farby.
Czerwony znaczy: uciekać.

Swoją drogą, pomyślcie tylko, w jak czarnej rzyci znaleźliby się nasi, gdyby panu Wiesiowi akurat skończył się dany kolor farby.

Lena błyskawicznie schodzi z drzewa i rzuca się biegiem w stronę osady.

Teraz buczenie, które słyszałam wcześniej, staje się głośniejsze — to nie świerszcze. Raczej szerszenie. Albo silniki.
Przedzieram się przez śnieg w stronę osady, w płucach czuję ogień, a w piersi ból, i do oczu napływają mi piekące łzy. Chce mi się krzyczeć. Chciałabym móc rozwinąć skrzydła i odlecieć. I przez chwilę myślę: może to tylko pomyłka, może nic złego się nie stanie.
Wtedy buczenie zamienia się w ryk i ponad drzewami widzę pierwszy samolot, przecinający niebo z krzykiem.

Tak, moi drodzy – owe dziwne dźwięki należały do samolotów Małego Brata.

Samolotów, które właśnie zbliżają się do celu. A ptak, który przestraszył Lenę, zapewne dopiero co wrócił do gniazda (rozbryzgująca się, a więc świeża farba). Innymi słowy, pan Wiesio wlewał farbki do karmnika mniej więcej w tym samym czasie, kiedy pani Jadzia, usadowiwszy się wcześniej wygodnie za sterami, zakładała bojowy hełm.

Niektórzy nasi czytelnicy zwrócili uwagę w komentarzach pod poprzednimi analizami, że aby cała ta zabawa w kolory miała cień sensu, Wiesiek musiałby mieć na tyle mocną pozycję w szeregach rządu, by móc zawczasu ostrzec buntowników przed niebezpieczeństwem. Cóż, jak widać na załączonym obrazku, nie ma – pan Wiesio to najwyraźniej najzwyklejszy w świecie szary obywatel, który o ewentualnych zagrożeniach dla Głuszy dowiaduje się w tym samym momencie, co reszta plebsu, czytaj: na kilka minut przed atakiem, gdy Mały Brat każe wyprowadzić z hangaru helikoptery, czołgi i żółtą łódź podwodną.

Co z kolei oznacza, że pan Wiesio, widząc nadchodzącą apokalipsę, musi rzucić wszystko w diabły, pędzić do domu/sklepu po czerwoną maź, z farbą w ręku lecieć do ptasiej jadłodajni, szybko pokolorować wszystkie obecne wróbelki – o ile, oczywiście, jakiekolwiek będą tam przebywać o tej porze – a na końcu trzymać kciuki za to, by ptaki szybko wróciły do gniazd i ktoś z Odmieńców akurat spacerował po okolicy. Zauważmy też, że pani Jadzia zachowała się niezwykle fair, atakując z samego rana, kiedy to Odmieńcy standardowo sprawdzają pocztę – ciekawe, co zrobiłaby Lena i spółka, gdyby atak zaplanowano na środek nocy?

Naprawdę, zaczynam mieć wrażenie, że cała ta heca z Głuszą to eksperymentalny reality show typu 'Survivor' ku uciesze ludu; po prostu nie mieści mi się w głowie, że ludzie tak głupi byliby w stanie przeżyć bez ingerencji z zewnątrz dłużej niż dwa tygodnie.



Biegnę i krzyczę.
Krzyczę też, kiedy spada pierwsza bomba i wszystko wokół mnie staje w ogniu.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: powrócimy do teraźniejszości i odkryjemy, co też stało się z Leną po tym, jak została pozbawiona przytomności przez nieznanego napastnika.

Do zobaczenia!

Maryboo