niedziela, 19 sierpnia 2018

Część XII


WTEDY


Na końcu w infirmerii ląduje Miyako, która miała być jednym ze zwiadowców.
Jutro z powrotem stanie na nogi — pociesza nas Raven. — Zobaczycie. Jest twarda. Nic jej nie złamie.

A gdyby jednak złamało, to, no cóż, zostawimy jej po prostu koc i kilka kanapek, żeby przyjemniej jej się konało w opuszczonym bunkrze.

Niestety, wbrew zaklęciom Raven z Miyako nie jest dobrze; poci się jak mysz, ma trudności z oddychaniem, a nawet:

Zaczyna kaszleć krwią.

Jeśli wierzyć hollywoodzkim produkcjom i operom mydlanym - już po niej.

Kiedy nadchodzi moja kolej, by się nią opiekować, widzę krew zakrzepniętą w kącikach jej ust.

A właśnie, w kwestii opieki – wkładacie Miyako do pieca na trzy zdrowaśki, czy też ktoś z was poszedł wreszcie po rozum do głowy i postanowił jakoś porozumieć się z panem Wiesiem, albo i nawet osobiście przeskoczyć przez płot po leki?

W gorączce widzi różne kształty i cienie. Odgania się od nich, mamrocząc coś pod nosem. Nie ma siły dłużej stać, nawet gdy Raven i ja próbujemy ją przytrzymać.

Cóż, chyba właśnie dostałam odpowiedź na moje pytanie.

Krzyczy z bólu, więc rezygnujemy z tych prób i tylko potem zmieniamy zmoczone prześcieradło. Moim zdaniem powinniśmy je spalić, ale Raven twierdzi, że nie możemy. Widzę ją tej nocy, jak szoruje je wściekle, a para unosi się nad wodą. Ręce ma całe czerwone od wrzątku.

Podczas pierwszej lektury miałam dosyć ambiwalentne uczucia w związku z tym fragmentem, które narodziły się na skutek porównywania z „Intruzem”. Początkowo chciałam przyznać punkt Oliver, biorąc pod uwagę, że Meyer prędzej by zemdlała, niż opisała jakiekolwiek obrzydliwe szczegóły natury fizjologicznej (poród przez wampirzą cesarkę się nie liczy, to miało być romantyczne), a problemy uciekinierów z książki Stefy ograniczały się do tego, w jakiej konfiguracji będą całować się bohaterowie. Później jednak uświadomiłam sobie, że co by nie mówić o dziele Meyer, tam przynajmniej ludzkie niedobitki miały rzeczywiste (nawet, jeśli naciągane) problemy, gdy w grę wchodziło zdobywanie ziemskich dóbr, podczas i Raven i spółka cierpią na własne życzenie - nic bowiem nie stoi na przeszkodzie, by usprawnić komunikację z panem Wiesiem na tyle, aby można było przekazać mu informację zwrotną pod tytułem: „Dziękujemy za dary, w następnej paczce poprosimy trochę aspiryny i ze dwie zmiany pościeli”.

Pewnej nocy Lena budzi się i, nie słysząc wyjątkowo żadnych jęków ani innych oznak cierpienia, ma nadzieję, że Miyako powróciła do zdrowia. Niestety, widok Raven, która siedzi przy łóżku całkowicie nieruchomej kobiety wnet rozwiewa owe pobożne życzenia; okazuje się, że Miyako zmarła – najprawdopodobniej we śnie - podczas krótkiej drzemki regeneracyjnej przywódczyni. Lena nie wie, co powiedzieć, żal kotłuje się się w niej ze wspomnieniami o „dłoniach, które z gracją wybijały rytm na kuchennym stole”. Ostatecznie oferuje Raven kondolencje.

Raven przez chwilę milczy. A potem mówi:
Nie powinnam jej kazać nosić wody. Mówiła, że nie czuje się najlepiej. Powinnam pozwolić jej odpocząć.

Ale jak to?! Zatem metoda: „zasuwaj, póki nie zdechniesz” ma jednak jakieś skutki uboczne?!

Nie możesz się za to winić.
A dlaczego nie?

Doskonałe pytanie – ja, na ten przykład, zamierzam winić Raven za to i setki innych incydentów, póki starczy mi sił w analizatorskich łapkach.

W tej chwili wygląda bardzo młodo, wręcz prowokująco: tak spoglądała moja kuzynka Jenny, kiedy ciotka Carol oznajmiała, że czas na zadanie domowe. Prawie zapomniałam, że Raven naprawdę jest młoda, że ma dwadzieścia jeden lat, niewiele więcej ode mnie.

No patrzcie państwo! Przepraszam tych z czytelników, których zmyliłam swoim komentarzem pod jedną z początkowych analiz „Pandemonium”; wygląda na to, że Delirium Wiki kłamie jak z nut i Raven nie dobiła jednak do sędziwego wieku lat dwudziestu trzech.

Głusza dodaje człowiekowi lat. Zastanawiam się, ile ja tu wytrzymam.

Uzasadnione obawy, wszak po dwudziestym piątym roku życia jest się już zbyt zgrzybiałym, by pełnić rolę protagonistki powieści YA.

Ponieważ to nie jest twoja wina. — Znowu na mnie nie patrzy. Fakt, że nie mogę dojrzeć jej oczu, odbiera mi pewność siebie. — Nie możesz... nie możesz czuć się źle.

Leno, to bardzo miło, że próbujesz pocieszyć Raven, ale fakty są takie, iż nie tylko (co sama przed chwilą przyznała) zmuszała Miyako do pracy ponad siły, ale w dodatku zdaje się robić wszystko, co w jej mocy, by nikt z was nie dożył wiosny, więc obawiam się, że ktoś tu jednak skrewił.

Raven wstaje, biorąc do ręki świecę.
Jesteśmy teraz po drugiej stronie granicy, Lena — mówi zmęczonym głosem, mijając mnie. — Nie rozumiesz? Nie możesz mi dyktować, co mam czuć.

Raven, to była tylko taka figura retoryczna. Nie sądzę, aby ktokolwiek naprawdę chciał się zagłębiać w zakamarki twojej duszy; to mroczne i przerażające miejsce.

Atmosfera następnego dnia jest mocno ponura, Sara pochlipuje, a reszta:

Zwiadowcy — Tack, Hunter, Roach, Buck, Lu i Squirrel — opuścili osadę pięć dni temu i zabrali z sobą łopatę, potrzebną im do zakopania prowiantu. Zamiast niej bierzemy więc kawałki metalu i drewna, wszystko, co może się przydać do kopania.

Jakkolwiek silny na swój wiek nie byłby Squirrel, argument Tacka o braku wytrzymałości Leny staje się dosyć zabawny w obliczu faktu, że na rzekomo śmiertelnie niebezpieczną misję dla najlepszych komandosów zabrał ze sobą gimnazjalistę.

Na szczęście śnieg jest miękki. Na razie zdążył pokryć ziemię zaledwie na centymetr. Ale jest bardzo zimno i ziemia jest zamarznięta. Po półgodzinnym kopaniu udało nam się zrobić tylko niewielkie wgłębienie, a Raven, Bram i ja jesteśmy cali zlani potem. Sara, Blue i kilkoro innych, trzęsąc się z zimna, przycupnęli kilka kroków od nas.

Nie czepiam się Blue – w swoim czasie dowiemy się, czemu Raven ma dla niej taryfę ulgową – ale naprawdę nie wiem, jakim cudem osoba, która nie ma żadnego problemu z, wybaczcie wyrażenie, zajeżdżaniem ludzi na śmierć, ot tak pozwala nieletniej Sarze nie przeciążać się nadmierną pracą.

To nie ma sensu — oświadcza wreszcie Raven, po czym ciska o ziemię pokrzywiony kawałek metalu, którego używała jako łopaty, i kopie go z całej siły. A potem odwraca się i rusza z powrotem w stronę azylu. — Będziemy ją musieli spalić.
Spalić? — powtarzam z niedowierzaniem. — Nie możemy jej spalić. To...

A właściwie czemu nie? Jestem autentycznie ciekawa – czy ma to jakiś związek z moralnością w Oliverversum? Z tamtejszym podejściem do pogrzebów? Czy spalenie jest tu nacechowane negatywnie? A może to kwestia zasad forsowanych przez dziwaczną hybrydę nauki i religii?

No co? Co innego proponujesz? Zostawić ją w infirmerii?
Zazwyczaj wycofuję się, kiedy Raven podnosi głos, ale tym razem jest inaczej.
Miyako zasługuje na pogrzeb — oświadczam, przeklinając w myślach drżenie w swoim głosie.

Ha, zatem wygląda na to, że spalenie nie jest tu alternatywą dla grzebania ciała. Cóż, zawsze to jakiś nowy element świata przedstawionego.

Raven rzuca z wściekłością, że dalsze kopanie to bezsensowna strata energii i każe spalić zwłoki.

Owijamy ciało Miyako w prześcieradła, które Raven wyprała do czysta. Może już wtedy wiedziała, że się do tego przydadzą.

Innymi słowy, te same prześcieradła, które musicie prać po kilkanaście razy z racji braków w zaopatrzeniu zostaną za chwilę wrzucone w ogień - pomimo tego że, jak widać na załączonym obrazku, Raven najwyraźniej nie dba przesadnie o kwestię godnego pochówku i równie dobrze mogłaby owinąć ciało Miyako w jakiekolwiek inne materiały (nikt mi nie wmówi, że w tym syfie, który nazywają domem nie znajdzie się szmatek kompletnie niezdatnych do dalszego użytku z racji kompletnego braku poszanowania mieszkańców dla wszelkich dóbr materialnych).

Raven każe Lenie chwycić Miyako za nogi, ta wypełnia polecenie, jednocześnie przeklinając w duszy szefową:

To właśnie robi z nami Głusza, do tego nas redukuje: głodujemy, umieramy, owijamy naszych przyjaciół w stare, podarte prześcieradła, żeby potem spalić ich pod gołym niebem.

A wystarczyło zainwestować w walkie-talkie i podarować 1/2 zestawu Wiesiowi...

Wiem, że to nie wina Raven

Ośmielę się nie zgodzić z tą tezą.

to wina tych z drugiej strony.

Leno, daj spokój Jadzi i Hipolitowi, naprawdę nie sposób ich winić za to, że nawet pingwin byłby lepszym dowódcą niż Raven.

Niecałe pół kilometra od osady znajduje się jar, którym niegdyś musiał płynąć strumień. Zanosimy tam Miyako, a Raven polewa jej ciało niewielką ilością benzyny, jako że nie ma jej zbyt wiele.

O co zakład, że pan Wiesio przemycił ją w butelce po coli?

Blue płacze (przynajmniej do chwili, kiedy Babcia każe jej się uciszyć), Sara jest blada, lecz spokojna, ciało nie bardzo chce się tlić...

...Ejże, moment.

Wróćmy do jednego z fragmentów, który pominęłam przy analizie danego poranka:

Następnego dnia pada śnieg.”

...Cóż, nie dziwota, że trochę kiepsko wam idzie z tym całym rozpalaniem ognia. Zaczynam też nieco lepiej rozumieć protesty Leny – najwyraźniej chodzi nie tyle o sam sposób pozbycia się ciała, co o fakt, że Odmieńcy boją się oznajmić Raven wprost, że jej plan ma pewne logiczne luki.

Ostatecznie zwłoki zaczynają się palić (można ostatecznie przyjąć, że ma to związek z chwilowym przestojem w opadach, chociaż...sami za chwilę zobaczycie), czemu towarzyszy gryzący dym i smród. Lena nagle dostaje ataku furii i czym prędzej oddala się z powrotem do azylu:

Znalezienie bawełnianych szortów i starej podartej koszulki, które miałam na sobie, gdy przybyłam do Głuszy, zabiera mi nieco czasu. Używaliśmy tej koszulki jako ścierki do zmywania.

Primo: Widzę, że z higieną nadal u was świetnie.

Secundo: No dobra, koszulka była porwana i zakrwawiona na skutek postrzału, ale co robiłaś przez cały ten czas z gaciami?

Reszta zebrała się w kuchni. Bram dokłada drewna do ognia, a Raven gotuje w garnku wodę na kawę.

...Kawę.

...Nie mają głupiego leku na sraczkę, ale za to mają kawę.

...Wiecie co? Dochodzę do wniosku, że Wiesio potajemnie współpracuje z Jadzią i Hipolitem i najzwyczajniej w świecie trolluje tę bandę.

Sara tasuje podniszczoną talię kart i proponuje Lenie rozgrywkę, ale ta odwarkuje, że nie ma ochoty grać i z ciuchami za pazuchą wymyka się z budynku.

Wszystko pokrywa się coraz grubszą warstwą śniegu. Wciąż czuję swąd palonego ciała i wyobrażam sobie, że wraz ze śniegiem wiatr przywieje w naszą stronę popiół.

Tajemnica, jakim cudem udało im się cokolwiek rozpalić w tej zadymce pozostaje tajemnicą.

No dobrze, ale w zasadzie po co Lenka wymknęła się z osady ze swoimi starymi ubraniami?

Na skraju osady, gdzie zwykle zaczynam i kończę biegi, rosną krzaki jałowca. Ziemia pod nimi pokryta jest zaledwie cienką warstwą białego puchu, którą odgarniam rękawem kurtki. A potem zaczynam kopać.
Wbijam się w ziemię pazurami. Gniew i smutek wciąż pulsują mi w głębi czaszki, czyniąc mnie ślepą na wszystko inne. Nie czuję nawet zimna ani bólu w rękach, nie zwracam uwagi na to, że na dłoniach tworzy mi się skorupa ziemi i krwi.
I właśnie tam, pod jałowcem, w śniegu, grzebię resztki siebie.

Będę okrutnie pragmatyczna, ale, Leno – czy do owego symbolicznego rytuału nie mogłaś użyć wyłącznie podkoszulka (naznaczonego wszak kulą z karabinu, co to wycelowany był w szlachetne plecy PŚ)? Te spodnie nadal mogły być zdatne do noszenia!

Dwa dni po pogrzebie osada szykuje się do wymarszu; Lu i Squirrel, pierwsi ze zwiadowców, powrócili do bazy, zatem podróż rozpocznie się lada moment:

Cała osada jest już spakowana, aczkolwiek ciągle gromadzimy to, co przypłynie rzeką, i nie zaprzestajemy polowań.

Pan Wiesio nigdy o nich nie zapomina! Ciekawe, co takiego dostali tym razem – może gustowne podkładki pod myszkę?

Jednak nie jest łatwo złapać cokolwiek, gdyż z powodu śniegu zwierzęta pochowały się pod ziemią.

Skarbie, wy mielibyście problemy nawet wtedy, gdyby zwierzyna ustawiła się centralnie przed wami z wielką kartką: „Strzelaj śmiało!”.

Gdy tylko wróci reszta zwiadowców, wyruszymy w drogę.

Szczerze mówiąc, trochę nie ogarniam logistyki tego przedsięwzięcia. Czy nasza drużyna niezguł nie mogłaby wyruszyć już teraz? W takim układzie:

a) pozostali zwiadowcy nie musieliby bezsensownie wlec się z powrotem, tylko po to, by za chwilę wracać tam, skąd przyszli

b) istnieje mniejsze ryzyko, że ktoś zeżre pochowane zapasy

c) byliby szybciej na miejscu.

Teraz mogą się zjawić lada dzień — to właśnie wszyscy mówimy Raven, by ją uspokoić.

Raven to taka trochę Gabriela Stryba (de domo Borejko) Oliverversum: niby betonowe centrum otoczenia, a w praktyce każdy łazi wokół niej na paluszkach i dba przede wszystkim o jej komfort psychiczny.

Zaczęłam codziennie sprawdzać gniazda w poszukiwaniu wiadomości. Na oblodzone drzewa trudniej się teraz wspiąć.

Widzę oczyma duszy Lenę, robiącą cosplay pierwszych ośmiu sekund tej piosenki:



i strażników patrolujących granicę, którzy sami już nie wiedzą, czy strzelać, czy też raczej kręcić śmieszne filmiki na ichni YouTube.

Przez ostatnie tygodnie zaopatrzenie przychodziło do nas regularnie, niemniej czasami znajdowaliśmy je uwięzione w górze rzeki, na płyciźnie, gdzie woda szybciej zamarza. Musieliśmy wyłamywać lód uchwytami od mioteł.

Słowo daję, pan Wiesio to święty człowiek; mnie znudziłoby się bawić w tę komedię góra po kilku tygodniach.

Roach i Buck również wrócili do osady, wyczerpani, ale zadowoleni z siebie. Śnieg wreszcie przestał padać. Teraz pozostaje nam tylko czekać na Huntera i Tacka.

Do tego czasu śnieg będzie wam sięgał do szyi, zapasy w połowie zgniją, a w połowie zostaną rozkradzione przez okolicznych, ekhm, mieszkańców, dodatkowe trzy osoby zejdą na skutek hipotermii, a Hunter i Tack najprawdopodobniej padną na pysk w momencie, gdy dotrze do nich, że muszą z miejsca kręcić kolejne sto parę kilometrów, ale spoko, nie śpieszcie się, macie czas.

A potem, pewnego dnia, gniazda okazują się żółte. Kolejnego dnia również są żółte. Kiedy trzeciego dnia kolor jest żółty, Raven odciąga mnie na bok.
Martwię się — mówi. — Coś po drugiej stronie musi być nie tak.

Raven, nie bądź dzieckiem, magazyn pana Wiesia to nie studnia bez dna.

Lena pociesza Raven, że zapasy lada dzień przybędą:

Raven znowu kręci głową.
Nie możemy sobie pozwolić na to, by dłużej czekać — oznajmia zduszonym głosem.
Wiem, że nie ma na myśli tylko dostawy. Myśli też o zwiadowcach.

Słuchajcie, ja rozumiem, że Raven martwi się, czy nic nie stało się jej misiaczkowi, ale załamywanie rąk niewiele tu pomoże. Jeżeli Hunter i Tack są ranni/zgubili drogę i nie mogą dowlec się do bazy o własnych siłach, tym, co może uratować im życie jest jak najszybsze przybycie kawalerii; jeżeli zaś nie żyją, czekanie na nic się nie zda, a zmniejsza jedynie szanse na przetrwanie reszty ekipy. Oczywiście, tego rodzaju myślenie jest dosyć okrutne w swej logice; Raven zapewne pragnie wierzyć w to, iż Tack i Hunter po prostu napotkali jakieś przeszkody i wrócą lada moment – ale jedną z cech lidera jest umiejętność przełożenia dobra osób, nad którymi sprawuje się pieczę nad własne uczucia, nieważne, jak trudne i bolesne by to nie było.

Następny dzień wita Odmieńców słoneczkiem, które przygrzewa wesoło, topiąc co nieco z nagromadzonego śniegu:

Wszyscy jesteśmy w dobrych nastrojach — wszyscy z wyjątkiem Raven, która dalej patrzy w niebo i mruczy tylko:
To nie potrwa długo.


Lena, pełna optymizmu, wyrusza na obchód gniazd, licząc na to, że tym razem dostrzeże niebieską farbę:

Zrobiłam się dobra we wspinaniu — moje ciało znajduje drogę bez problemu i czuję w piersi tę musującą radość, której nie doznawałam od dawna. Z oddali dobiega mnie nieokreślone buczenie, ciche wibrowanie, które przypomina mi cykanie świerszczy latem.

Lena słyszy dziwne dźwięki w oddali; zapamiętajmy.

Mamy przed sobą ogromny świat, bezkresną przestrzeń, której nie ograniczają mury i zasady.

No...technicznie rzecz ujmując, dosłownie o rzut kamieniem stąd znajduje się pewna dosyć mocno ograniczająca was bariera (a przy niej strażnicy, który na tym etapie są już zapewne największymi fanami twoich małpich figli), ale nie przeszkadzaj sobie, kontynuuj.

Przebędziemy ją bez przeszkód. Czuję, że wszystko będzie dobrze.

Chyba rozumiem, dlaczego Lena musiała wejść aż na szczyt sosny, żeby radośnie sobie podumać – Raven jest trochę jak dementor, z miejsca wyssałaby z niej wszelki optymizm.

Nagle Lena widzi nad sobą jakiś cień i z zaskoczenia o mało co nie fika koziołka:

I wtedy dostrzegam, co mnie tak wystraszyło. To był ptak. Ptak przedzierający się przez kleistą maź, pokryty farbą, miotający się w swoim gnieździe, rozbryzgujący kolor na wszystkie strony. Czerwony. Czerwony. Czerwony.
Ptaków są dziesiątki: widzę między gałęziami trzepoczące brązowe pióra pokryte grubą warstwą czerwonej farby.
Czerwony znaczy: uciekać.

Swoją drogą, pomyślcie tylko, w jak czarnej rzyci znaleźliby się nasi, gdyby panu Wiesiowi akurat skończył się dany kolor farby.

Lena błyskawicznie schodzi z drzewa i rzuca się biegiem w stronę osady.

Teraz buczenie, które słyszałam wcześniej, staje się głośniejsze — to nie świerszcze. Raczej szerszenie. Albo silniki.
Przedzieram się przez śnieg w stronę osady, w płucach czuję ogień, a w piersi ból, i do oczu napływają mi piekące łzy. Chce mi się krzyczeć. Chciałabym móc rozwinąć skrzydła i odlecieć. I przez chwilę myślę: może to tylko pomyłka, może nic złego się nie stanie.
Wtedy buczenie zamienia się w ryk i ponad drzewami widzę pierwszy samolot, przecinający niebo z krzykiem.

Tak, moi drodzy – owe dziwne dźwięki należały do samolotów Małego Brata.

Samolotów, które właśnie zbliżają się do celu. A ptak, który przestraszył Lenę, zapewne dopiero co wrócił do gniazda (rozbryzgująca się, a więc świeża farba). Innymi słowy, pan Wiesio wlewał farbki do karmnika mniej więcej w tym samym czasie, kiedy pani Jadzia, usadowiwszy się wcześniej wygodnie za sterami, zakładała bojowy hełm.

Niektórzy nasi czytelnicy zwrócili uwagę w komentarzach pod poprzednimi analizami, że aby cała ta zabawa w kolory miała cień sensu, Wiesiek musiałby mieć na tyle mocną pozycję w szeregach rządu, by móc zawczasu ostrzec buntowników przed niebezpieczeństwem. Cóż, jak widać na załączonym obrazku, nie ma – pan Wiesio to najwyraźniej najzwyklejszy w świecie szary obywatel, który o ewentualnych zagrożeniach dla Głuszy dowiaduje się w tym samym momencie, co reszta plebsu, czytaj: na kilka minut przed atakiem, gdy Mały Brat każe wyprowadzić z hangaru helikoptery, czołgi i żółtą łódź podwodną.

Co z kolei oznacza, że pan Wiesio, widząc nadchodzącą apokalipsę, musi rzucić wszystko w diabły, pędzić do domu/sklepu po czerwoną maź, z farbą w ręku lecieć do ptasiej jadłodajni, szybko pokolorować wszystkie obecne wróbelki – o ile, oczywiście, jakiekolwiek będą tam przebywać o tej porze – a na końcu trzymać kciuki za to, by ptaki szybko wróciły do gniazd i ktoś z Odmieńców akurat spacerował po okolicy. Zauważmy też, że pani Jadzia zachowała się niezwykle fair, atakując z samego rana, kiedy to Odmieńcy standardowo sprawdzają pocztę – ciekawe, co zrobiłaby Lena i spółka, gdyby atak zaplanowano na środek nocy?

Naprawdę, zaczynam mieć wrażenie, że cała ta heca z Głuszą to eksperymentalny reality show typu 'Survivor' ku uciesze ludu; po prostu nie mieści mi się w głowie, że ludzie tak głupi byliby w stanie przeżyć bez ingerencji z zewnątrz dłużej niż dwa tygodnie.



Biegnę i krzyczę.
Krzyczę też, kiedy spada pierwsza bomba i wszystko wokół mnie staje w ogniu.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: powrócimy do teraźniejszości i odkryjemy, co też stało się z Leną po tym, jak została pozbawiona przytomności przez nieznanego napastnika.

Do zobaczenia!

Maryboo

19 komentarzy:

  1. Analiza dobra jak zawsze! Wciąż mnie bardzo śmieszy te kolorowe wiadomości xd a raven? Jak ja jej nie cierpię mój boże. W ich grupie na pewno by się znalazł ktoś lepszy a nie 21-letnia łaska która nie umie planować i każe pracować grupie aż do wycieczenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "W ich grupie na pewno by się znalazł ktoś lepszy a nie 21-letnia łaska która nie umie planować i każe pracować grupie aż do wycieczenia." - a swoją drogą, jak uważam Raven za najgorszą z możliwych opcji (serio, już nieletnia Sara byłaby lepszym dowódcą), tak trudno byłoby mi wskazać jakiegokolwiek dobrego kandydata na lidera - oni wszyscy tam są, delikatnie mówiąc, lekko nieogarnięci.

      Usuń
    2. W sumie tak myślę I masz rację. Mi trudno byłoby wskazać ale myślę że ktoś by się znalazł na pewno!

      Usuń
    3. Maryboo fraza, której szukasz szukasz to "opóźnieni w rozwoju intelektualnym" :) nie znajduję innego wyjaśnienia, czemu tam wciąż rządzi Raven.

      rose29

      Usuń
  2. Te spodnie nadal mogły być zdatne do noszenia!
    No,daj spokój,angst chcesz zakłócić?!
    , gdyż z powodu śniegu zwierzęta pochowały się pod ziemią.
    Chyba krety...
    wibrowanie, które przypomina mi cykanie świerszczy latem.
    Ha,od razu wiedziałam! Szkoda ptaków!
    Normalnie widzę "Czas apokalipsy"!
    Naprawdę, zaczynam mieć wrażenie, że cała ta heca z Głuszą to eksperymentalny reality show typu 'Survivor'
    Ja bym ich dobiła,męczą się ludzie....

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "No,daj spokój,angst chcesz zakłócić?!" - nigdy w życiu! Ale czy sama koszulka nie wystarczyłaby do angstu, no naprawdę, przecież te portki mogły się jeszcze komuś przydać...

      Usuń
  3. Jak tak to czytam i przypominam sobie o pewnym przykrym momencie życia, w którym żegnałam umierającego dwa tygodnie bliskiego członka rodziny, i cały czas miałam tylko nadzieję na to, że on będzie mniej cierpiał, jeśli skończy się to szybciej... no to chyba uczuć nie mam. Nie wymagam od wszystkich Odmieńców Raven takiego zachowania, nie, no fajnie, że są tacy empatyczni i się przejmują Miyako, ale z drugiej strony nikt nie przejawiał tam tego typu zachowania, a przecież ono jest dość częste.
    + serio, Lena? Ryzykować zakażenie (otwarte rany, środek szczerego zadupia i Raven) na własne życzenie? Przecież już wykopali jeden płytki dołek i nic z nim nie zrobili, to mogła go wykorzystać i tylko zasypać. Ale nie byłoby angstu. No tak. Jaka ja głupia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "serio, Lena? Ryzykować zakażenie (otwarte rany, środek szczerego zadupia i Raven) na własne życzenie?" - Lena jest ze stali, byle zakażenie jej nie zmoże.

      Usuń
    2. Mam wrażenie, że ona nawet z wyciętym sercem i amputowanymi kończynami byłaby zdolna do stumilowych spacerkóe.

      Usuń
    3. musi być ze stali skoro wykopała dół w zamrożonej ziemi gołymi rękami.

      rose29

      Usuń
  4. Krzyczy z bólu, więc rezygnujemy z tych prób i tylko potem zmieniamy zmoczone prześcieradło. Moim zdaniem powinniśmy je spalić, ale Raven twierdzi, że nie możemy.
    Już w średniowieczu wpadli na to, że kontakt z rzeczami po chorym na nieuleczalną chorobę to zły pomysł. Jako, że opis mniej więcej pasuje do gruźlicy, roznoszonej drogą kropelkową, może niewiele by to dało w kwestii niezarażania innych, ale chociaż te wykaszlane bakterie być może na prześcieradło bakterie nie dostawały by się z powrotem do układu oddechowego chorej... właśnie, jak to jest gruźlica to przy przedstawionym wcześniej standardzie higieny powinni tam mieć epidemię aż miło!

    Raven przez chwilę milczy. A potem mówi:
    — Nie powinnam jej kazać nosić wody. Mówiła, że nie czuje się najlepiej. Powinnam pozwolić jej odpocząć.

    Zwykle nie czuję w takich momentach satysfakcji, ale to jest wyjątek.
    Zanosimy tam Miyako, a Raven polewa jej ciało niewielką ilością benzyny, jako że nie ma jej zbyt wiele.
    A później żałujemy, kiedy w trzecim dniu tułaczki na mrozie ostatnia rzucona na cudem znalezione w lesie gałęzie zapałka zgasła, zanim wspomniane gałęzie zdążyły się zająć ogniem.
    Naprawdę, zaczynam mieć wrażenie, że cała ta heca z Głuszą to eksperymentalny reality show typu 'Survivor' ku uciesze ludu; po prostu nie mieści mi się w głowie, że ludzie tak głupi byliby w stanie przeżyć bez ingerencji z zewnątrz dłużej niż dwa tygodnie.
    No oczywiście! Hipolit je kręci.
    A jednym ze sposobów grzebania polowego jest obłożenie nieboszczyka kamieniami, albo nawet drewnem. Lepsze niż marnowanie prześcieradeł i benzyny na i tak niekanoniczny (jak wnioskuję z tekstu) pogrzeb. Poza tym, w pogrzebie też chyba chodzi o to, żeby jakoś uczcić zmarłego/zmarłą? Chociażby kilka ciepłych słów wypowiedzianych przy płonącym ciele lub jakaś fraza typu "Umarła za wolność i miłość" byłaby moim zdaniem wskazana i naturalna, a także wpisywałaby się w klimat YA.
    Poza tym... to smutne. Jakaś dziewczyna pojawiła się tylko po to, żeby umrzeć i żeby Lena mogła w jej miejsce zostać zwiadowcą... czy źle zgaduję?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Poza tym... to smutne. Jakaś dziewczyna pojawiła się tylko po to, żeby umrzeć i żeby Lena mogła w jej miejsce zostać zwiadowcą... czy źle zgaduję?" I żeby zrobić dramatyczną atmosferę dla Leny, żeby mogła symbolicznie pochować swoje ubrania!

      rose29

      Usuń
    2. "'Poza tym... to smutne. Jakaś dziewczyna pojawiła się tylko po to, żeby umrzeć i żeby Lena mogła w jej miejsce zostać zwiadowcą... czy źle zgaduję?' I żeby zrobić dramatyczną atmosferę dla Leny, żeby mogła symbolicznie pochować swoje ubrania!" - raczej to drugie; wszyscy zwiadowcy już wyszli, Miyako zastapił ktoś inny. Miyako to taki typowy przykład statysty, który umiera po to, żeby poruszyć coś w heroinie, ale jednocześnie jest na tyle nieważny, żeby jego losem nie przejął się żaden z czytelników.

      "właśnie, jak to jest gruźlica to przy przedstawionym wcześniej standardzie higieny powinni tam mieć epidemię aż miło!" - oni tam dawno już wszyscy powinni paść jak muchy, stad moja pewność co do podwójnej roli pana Wiesia.

      Maryboo

      Usuń
  5. Uwaga, nadchodzi długi komentarz, bo zebrało mi się na przemyślenia:
    Być może jestem naiwna, ale zakładam, że oni jednak nie mieli w planie kazać panu Wiesiowi dostarczać rzeczne paczuszki całą zimę, tylko poinformowali go, że do tego i tego dnia ma dostarczać, a potem jest przerwa. A skoro mają na to jakiś sposób, to czemu nie mogą też dawać znać czego im aktualnie potrzeba? Ten temat wraca co chwilę w analizach i w ogóle mnie to nie dziwi, bo na tym etapie jest to ja już nie wiem jak to działa. Na początku zrozumiałam, że komunikacja z miastem jest praktycznie niemożliwa a dodatkowo bardzo niebezpieczna, więc wolą już mieć od cywilizacji cokolwiek co akurat Wiesiek dorwie na promocji w Tesco, niż nic. Ale skoro mogli jakoś ustalić system z ptakami, skoro mogą łazić tuż przy samym ogrodzeniu, skoro jakoś dali radę dać znać że muszą mieć dostawę przed wyjazdem ale potem nie będą nic potrzebować, skoro Alex latał w tę i z powrotem... to po co ten cały cyrk, że nie mogą nawet o tabletki poprosić?
    Już w sumie pal sześć te leki, życie statystów nigdy nie było wysoko cenione w YA, ale to jest bardzo nieekonomiczne nawet na co dzień. Próbowałam wyobrazić sobie, że siedzę cały czas w mieszkaniu i to co mam zależy tylko i wyłącznie od tego, co jakiś obcy człowiek zostawi mi pod drzwiami. Ciężko byłoby mi zrobić coś do jedzenia, gdybym codziennie przez miesiąc dostawała mąkę i jajka ale ani razu mleka czy masła. Musiałabym mocno kombinować by zjeść cokolwiek bo wiecznie by mi brakowało jakiegoś składnika, sporo by się też marnowało bo miałabym po prostu za dużo danej rzeczy (a praktycznie wszystko kiedyś się psuje). Nie mówiąc już o tym że mogłabym zwyczajnie mieć za mało podpasek czy płynu do mycia naczyń, za to szamponu na następny rok.
    Kolejna kwestia jest bardziej ogólna, ale dziś jakoś wyjątkowo mnie razi. Absolutny brak zastanowienia nad tym, czy życie Głuszy to aby na pewno dobry pomysł. Lena nie uciekła tam z miłości do natury, uciekła bo chciała być z Alexem, a poezja i gwiazdy miały być jedynie dodatkiem do ich cukierkowej miłości. Czemu nie czuje się zawiedziona? Nie zastanawia się, jaki to ma sens bez Alexa? Nie myśli, że skoro miałaby żyć bez niego to równie dobrze mogłaby zostać z rodziną? Ja wiem, że ją ta rodzina nic nie obchodzi, nienawidzi ich, nienawidzi rządu, nienawidzi życia w kłamstwie, dlatego nie spodziewam się że będzie próbować tam wrócić. Ale w chwilach takich jak ta, w chwilach zimna, głodu, tęsknoty za Alexem, w obliczu śmierci przyjaciółki (lets say bo ja tam tej statystki nie kojarzę), mogłaby mieć chwilę zwątpienia, pomyśleć na co to wszystko, po co oni uciekają przed systemem skoro cały czas i energia schodzą im na przetrwanie, a i to nie wszystkim się udaje. Ja wiem że autorka już napisała przejście bohaterki z zombie do antyrządowca i jej zdaniem temat jest zamknięty, ale w prawdziwym życiu to tak nie wygląda. Ludzie kwestionują swoje decyzje i swoje poglądy kiedy znajdują się w ciężkich warunkach, przecież to właśnie nalot osiedlowych Jadź sprawił, że Lena przestała ufać Małemu Bratu. To literatura YA więc może wymagam zbyt wiele, ale odrobina zwątpienia naprawdę byłaby mile widziana. Nie tylko u Leny. Gdybym nie czytała pierwszego tomu nie miałabym pojęcia, że ci ludzie są w Głuszy dlatego, że wszędzie indziej odmawia się im prawa do miłości. Nie widzę tu par, nie widzę rodziców, nie widzę ludzi którzy po godzinach pracy bawią się i celebrują miłość, bo wcześniej było to dla nich zakazane. Spodziewałam się hipisowskiej wioski tańców i seksu a oni zachowują się bardziej jakby uciekli przed wojną i do szczęścia wystarczył im podsmażony królik. Ba, oni nawet mają genderową segregację do spania. Brak mi słów, co za bezsens... nie znam dalszych rozdziałów więc może czegoś nie wiem, ale to nie jest żadna wymówka by tak niekonsekwentnie prowadzić czytelnika przez tyle stron.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do kwestii pierwszej: trolling w wykonaniu pana Wiesia jest obecnie jedynym wyjaśnieniem, jakie mogę komukolwiek zaserwować, bo kwestia dostaw już dawno przestała mieć jakikolwiek sens. Tym bardziej, że autorka zdaje się autentycznie nie dostrzegać pewnych kuriozalnych elementów tej zabawy, jak fakt, że naczynia trzeba zmywać zakrwawionym podkoszulkiem, ale Raven robi wszystkim kawusię i a) owo luksusowe dobro zdaje się być w tej scenie traktowane identycznie, jak w średniozamożnym domu pierwszego świata ("pogoda pod psem i chandra, zaparzmy może kawkę") i b) nikt z obecnych nie wścieka się, że Wiesiek zrzucił im coś tak zbędnego (nawet, jeśli przyjemnego), zamiast załadować tratwę po brzegi lekami i kocami. Umówmy się po prostu, że kwestia komunikacji nie ma sensu i spuśćmy na to zasłonę pełnego zakłopotania milczenia - na szczęście ten wątek już wkrótce pójdzie w niepamięć, przynajmniej na jakiś czas.

      A co do braku smutku i tęsknoty u Leny - poczekajcie tylko do 'Requiem'. Tak, kompletny brak żalu u bohaterki wymaga zawieszenia niewiary, ale na tym etapie można go jeszcze ostatecznie tłumaczyć traumą/poczuciem, że za granicą i tak nie czekałoby jej nic dobrego/usilnymi próbami aklimatyzacji. W następnym tomie autorka postanowi jednak poruszyć tę kwestię i, no cóż... dosyć powiedzieć, że nasze stanowiska będą dosyć różne.

      "w obliczu śmierci przyjaciółki (lets say bo ja tam tej statystki nie kojarzę)" - póki co nie wiadomo, jak potoczyły się losy Hany - o tym przekonamy się w swoim czasie ;)

      " Nie widzę tu par, nie widzę rodziców, nie widzę ludzi którzy po godzinach pracy bawią się i celebrują miłość, bo wcześniej było to dla nich zakazane." - pary są dwie: jedna oficjalna (Raven + Tack), druga zostanie nam zasugerowana w następnym tomie. Ale fakt, jak na ludzi, którzy rzekomo buntują się przeciw polityce Małego Brata, miłości za wiele się wśród Odmieńców nie uświadczy.

      Usuń
    2. Aż się nie mogę 'Requiem' doczekać w takim razie...

      Nie jestem pewna, czy wspominasz tu Hanę jako ciekawostkę czy może się źle zrozumiałyśmy, więc na wszelki wypadek wyjaśniam, że miałam na myśli tę Miyako. Szczerze mówiąc to właśnie ten wątek skłonił mnie, by napisać o tym jak bardzo brak jakichkolwiek wątpliwości mnie uwiera. Tu spodziewałabym się chociaż zdania w stylu "jaki ten świat okrutny że ludzie giną na darmo kiedy za płotem jest wszystko co mogło ją uratować". Anything!

      Szczerze nie byłam pewna na ile Raven i Tack są oficjalną parą a na ile dopiero nią będą, więc dzięki za doprecyzowanie. ;)

      Usuń
  6. Fun fact! 22.08 były imieniny Hipolita.
    Wszystkiego najlepszego i złapania Odmieńców! <3

    OdpowiedzUsuń
  7. "Cóż, jak widać na załączonym obrazku, nie ma – pan Wiesio to najwyraźniej najzwyklejszy w świecie szary obywatel, który o ewentualnych zagrożeniach dla Głuszy dowiaduje się w tym samym momencie, co reszta plebsu, czytaj: na kilka minut przed atakiem, gdy Mały Brat każe wyprowadzić z hangaru helikoptery, czołgi i żółtą łódź podwodną." - ale czy na pewno? Serio, czy to na pewno tak? Przecież gdyby ten nalot został przeprowadzony a Wiesław by się o nim dowiedział dopiero naocznie to bez szans, że zdążyłby z sygnałem. Poza tym musiał wiedzieć, dokąd te samoloty konkretnie się wybierają. Po co miałby alarmować wszystkich i okazałoby się, że zwyczajnie bombardowania (czy co tam) mają się "odbyć" na innym obozowisku Odmieńców. Zatem jednak jakieś pojęcie o tym co się święci musi mieć. No i nie kupuję w ogóle tego żarciku, że musi w krytycznej chwili lecieć po czerwoną farbę, bo skoro leży na nim tak ogromna odpowiedzialność to chyba jasne, że czerwoną farbę równie dobrze może mieć w domu przygotowaną na zaś.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń