„Strawy dla ciała, mleka dla
kości, lodu na krwawiącą ranę i ziół dla wnętrzności.
Ludowe błogosławieństwo”
Wierszyk cokolwiek ni w pięć, ni w
dziewięć, nie uważacie? Gdzie jakakolwiek wzmianka o kojącym
działaniu remedium, a w ostateczności o cudownych właściwościach
tlenu?
Lena i Plastikowa Simorośl opuszczają
– naturalnie, bez najmniejszych komplikacji – Krypty.
Stary więzienny autobus z rzężącym
silnikiem odwozi nas z dala od granicy, do Deering.
Ojej, patrzcie!
Mają nawet busy dla turystów!
No dobrze, żarty
na bok; skoro do więzienia najwyraźniej podróżuje się specjalnym
środkiem transportu, jakim cudem Lena mogła przyjechać do Krypt
bez PŚ? Czyżby już na tym etapie do zakupienia biletu na przejazd
rządowym pojazdem kursującym w bardzo konkretnym kierunku
wystarczyło pomachanie legitymacją szkolną?
Stąd wracamy z Aleksem na piechotę
do centrum Portland, trzymając się przeciwnych stron chodnika. Co
kilka kroków odwraca głowę w moją stronę i porusza ustami, jak
gdyby wymawiał kilka niesłyszalnych słów.
Kochani, radzę Wam ze szczerego serca:
spróbujcie sobie to zwizualizować, jako i ja uczyniłam przed
chwilą. Warto, bo obrazek jest przekomiczny.
Wiem, że się o mnie martwi i
pewnie spodziewa się, że zaraz wybuchnę płaczem, ale nie potrafię
się zmusić, by spojrzeć mu w oczy albo się do niego odezwać.
Całkiem słuszna decyzja, biorąc pod
uwagę, że Plastikowa Simorośl już i tak robi, co może, żeby
ściągnąć na was uwagę przypadkowych przechodniów.
Lena, co zrozumiałe, czuje się
kompletnie rozbita, zagubiona i skołowana.
Jesteśmy wciąż poza półwyspem,
niedaleko Brooks Street, w okolicy gdzie domy oddzielone są wielkimi
połaciami połamanej trawy i zniszczonych, zaśmieconych ogrodów.
Mimo to ulice nie są puste. Dostrzegam mężczyznę, który z
pewnością jest porządkowym: nawet teraz, przed południem, ma
megafon zawieszony na szyi i drewnianą pałkę przypiętą do pasa.
Alex również musiał go zauważyć. Zatrzymuje się w odległości
kilku kroków ode mnie, obserwując niby mimochodem ulicę, ale
mruczy w moim kierunku:
– Możesz iść?
Wiecie co? Zaczynam
podejrzewać, że PŚ wciąż jest na wolności wyłącznie dlatego,
że od kilku lat znajduje się pod stałą obserwacją władz,
niezmiernie ciekawych, co jeszcze wykombinuje ten mistrz konspiry,
aby zapewnić im rozrywkę podczas rutynowych przeglądów nagrań z
kamer monitoringu.
Plastikowa Simorośl
przykazuje ukochanej, aby schowała się w pobliskim zaułku
wypełnionym kontenerami na śmieci, a po chwili dołącza do niej:
– Przykro mi, Lena – odzywa się
i wiem, że mówi to z głębi serca. – Pomyślałem tylko, że
może chciałabyś wiedzieć.
– Istniała
wprawdzie 50% szansa, że skończysz tę wycieczkę z traumą na całe
życie, ale wiesz, ja tam zawsze wierzyłem w to, że szklanka jest
do połowy pełna.
– Dwanaście lat – wyrzucam z
siebie głuchym głosem. – Przez dwanaście lat myślałam, że ona
nie żyje. (…)
Ona gdzieś tam jest, porusza się,
oddycha, je, pije. Teraz wydaje mi się nie do pomyślenia żyć
dalej swoim życiem, nie umiem sobie wyobrazić spania, wiązania
sznurówek, pomagania Carol w zbieraniu talerzy ze stołu, nawet
leżenia z Aleksem w naszym domu, kiedy wiem, że ona żyje – że
gdzieś tam jest, że krąży daleko ode mnie jak odległa galaktyka.
No kto by pomyślał,
że tak może się skończyć ta urocza eskapada (podpowiedź: z całą
pewnością nie PŚ)?
Dlaczego po mnie nie przyszła? Myśl
ta przenika mnie jak prąd, wzbudzając na nowo palący ból.
Zaciskam powieki i opuszczam głowę, modląc się, żeby minął.
Ale nie wiem, do kogo się modlić.
„Ciekły azot czy
święty Antoni, ciekły azot czy święty Antoni...”
– Hej, popatrz na mnie.
Otwarcie oczu jest dla mnie ogromnym
wysiłkiem. Nie widzę Aleksa wyraźnie, chociaż przykucnął tuż
przy mnie.
– Pewnie jesteś głodna – mówi
delikatnie. – Zaprowadzę cię do domu, okej? Dasz radę iść?
...Wow. Naprawdę,
Plastikowa Simoroślo? „Widzę, że dzisiejszy wypad kompletnie
roztrzaskał ci psychikę. To co, może odprowadzę cię do domu, a
później pójdę w spokoju zająć się swoimi sprawami? Twoja
ciotka w tym czasie zrobi ci rosół czy co tam będziesz chciała”.
– Nie. – Brzmi to dużo bardziej
stanowczo, niż zamierzałam, i Alex wygląda na zaskoczonego.
– Nie dasz rady iść? – Między
jego brwiami pojawia się mała zmarszczka.
– Nie. – Ciężko mi mówić
normalnym tonem. – To znaczy nie mogę iść do domu. W ogóle.
Alex wzdycha i pociera czoło.
„I zrób tu babie
niespodziankę. Gdybym wiedział, że będzie odstawiać takie cyrki,
nigdzie bym jej nie zabrał”.
Serio, Oliver –
naprawdę nie potrafię odczytać tego akapitu inaczej, niż jako
ostateczny dowód na to, jakim beznadziejnym partnerem jest PŚ,
który najpierw zaciągnął dziewczynę w przerażające miejsce de
facto wbrew jej woli, a później, gdy ów wypad zakończył się
u niej zrozumiałym szokiem, jest najwyraźniej zniecierpliwiony całą
tą histerią i stara się jak najszybciej pozbyć męczącego
towarzystwa.
– Moglibyśmy wpaść na moment na
Brooks Street, posiedzieć tam chwilę. A gdy poczujesz się
lepiej...
– ...to
odholuję cię do domu i będę miał święty spokój.
– Nie rozumiesz. – Wzbiera we
mnie krzyk, jak czarny owad szamoce mi się w gardle. Mam w głowie
tylko jedną myśl: oni wiedzieli. Oni wszyscy wiedzieli: Carol,
wujek William i może nawet Rachel, i pozwolili mi wierzyć przez
cały czas, że ona nie żyje. Pozwolili mi wierzyć, że mnie
zostawiła.
Swoją drogą, jest
to o tyle ciekawy wniosek, że właściwie ciężko jednoznacznie
stwierdzić, czy Lena ma rację, czy nie. Z jednej strony jest możliwe, że siostra i szwagier przestępczyni zostali
oficjalnie poinformowani przez władze o aresztowaniu pani Haloway, po czym postanowili zminimalizować szkody i wymyślić historyjkę o samobójstwie, z drugiej
jednak – czy różnego rodzaju plotki szybko nie dosięgnęłyby pani
Jadzi, a w efekcie i Leny? I co z pogrzebem matki dziewczyny –
musiał zostać ukartowany, ale przez kogo? Czy trumna była pusta?
Wrzucono do niej inne ciało? Czy stała za tym Carol? A może to
władza sprzedała rodzinie bajkę o samobójstwie, aby ukryć
niedoskonałości remedium i zaaranżowała całe to przedstawienie?
– Chcę z tobą uciec. Do Głuszy.
Tak jak mówiliśmy.
Myślałam, że Alex się ucieszy,
jednak na jego twarzy widzę tylko zmęczenie.
Oho, wygląda na
to, że nasz złoty chłopiec właśnie się zorientował, że
romantyczne deklaracje przy blasku księżyca mogły ściągnąć na
niego nieprzyjemne konsekwencje w postaci odpowiedzialności za los
drugiej osoby.
– Posłuchaj, Lena, to był
naprawdę długi dzień. Jesteś wyczerpana. Jesteś głodna. Nie
myślisz jasno...
Argumenty w sumie
racjonalne, ale sorry, Winnetou; już tak mi podpadłeś, że nici ze
stempelka z uśmiechniętą buźką.
Lena powtarza, że
nie zostanie dłużej z rodziną, która od lat ją okłamywała;
Plastikowa Simorośl próbuje ją uspokoić, przypominając, że nie
ma żadnych dowodów na familijny spisek, ale dziewczyna twardo
obstawia przy swoim:
Bo tak naprawdę wiem, gdzieś
głęboko w środku. Myślę o mamie pochylonej nade mną, o trupiej
bladości jej twarzy wdzierającej się w mój sen, o jej głosie:
„Kocham cię. Pamiętaj. Tego nie mogą nam odebrać”,
dźwięczącym delikatnie w moim uchu, o smutnym uśmiechu błąkającym
się na jej ustach. Ona też wiedziała. Musiała wiedzieć, że po
nią przyjdą, że ją zabiorą do tego okropnego miejsca. I zaledwie
tydzień później siedziałam w szorstkiej czarnej sukience przed
pustą trumną, ze stosem skórek z pomarańczy na kolanach, starając
się powstrzymać łzy, podczas gdy wszyscy, którym wierzyłam,
wznosili wokół mnie twardy i gładki mur kłamstw („była chora”,
„właśnie to czyni z ludźmi choroba”, „popełniła
samobójstwo”).
No i fajno, problem
w tym, że nadal nie mamy żadnego dowodu, iż familia Leny była w
pełni świadoma, co się kroi; pani Haloway mogła zdawać sobie
sprawę, że za rogiem czai się oddział pani Jadzi, ale to nie
znaczy, że jej rodzina była równie zorientowana w sytuacji...
...a gdyby nawet –
to w pewnym sensie byłoby to świadectwo sporej odwagi i lojalności
Carol; dzieci więźniarki z Krypt najprawdopodobniej miałyby w
Oliverversum istne piekło (które przejawiałoby się pluciem pod
nogi przez panią Helę, ale ten aspekt chwilowo przemilczmy).
Kłamstwo o samobójstwie mogło być w jej rozumieniu jedynym
sposobem, by uratować i tak już podejrzaną rodzinę przed
całkowitą katastrofą. Jasne, żal Leny jest w tym momencie w pełni
zrozumiały, ale nie zmienia to faktu, że jeżeli Carol faktycznie
osobiście wszystko ukartowała (co jednakowoż wydaje mi się mało
prawdopodobne, biorąc pod uwagę bardzo ograniczone możliwości
Tiddle'ów), to właśnie owym kłamstwom Lena
zawdzięcza w miarę normalne dzieciństwo i okres dojrzewania.
– Nie mogę iść do domu i nie
pójdę. Pójdę z tobą. Stworzymy nasz własny dom w Głuszy. Inni
tak robią, prawda? Inni tak zrobili. Moja mama... – Chciałam
powiedzieć: „moja mama tak zrobi”, lecz mój głos się łamie.
Alex wpatruje się we mnie uważnie.
– Lena, jeśli wyjedziesz, jeśli
naprawdę wyjedziesz, będziesz w zupełnie innej sytuacji niż ja
teraz. Jesteś tego świadoma, prawda? Nie będziesz mogła
przekraczać granicy w tę i z powrotem.
Ty w zasadzie też
nie powinieneś być w stanie tego robić, problem w tym, że autorka
wpadnie na to dopiero w przyszłym tomie, co zaowocuje dziurą
fabularną wielkości Wielkiego Kanionu.
Nie będziesz mogła nigdy wrócić.
He.
Twój numer zostanie unieważniony.
He, he.
Każdy będzie wiedział, że
przeszłaś na drugą stronę.
He, he, he.
Wszyscy będą cię szukać.
He, he, he.
...Wybaczcie; tego rodzaju wstawki są naprawdę zabawne, gdy
człowiek wie, co go czeka w analizatorskiej przyszłości.
– Nie
obchodzi mnie to – warczę. Nie panuję już nad sobą. – Ty to
zaproponowałeś, prawda? No i co? Teraz gdy jestem gotowa,
wycofujesz się?
– Próbuję
tylko...
(…)
– Jesteś
taki jak wszyscy. Jesteś tak samo nic nie wart jak cała reszta.
Słowa, słowa, słowa; to ci łatwo przychodzi. Ale kiedy przychodzi
pora na działanie, kiedy przychodzi pora, by mi pomóc...
– Staram się
ci pomóc – odpowiada Alex ostro. – Jednak to poważna sprawa.
Nie rozumiesz? To zbyt poważna decyzja, a ty jesteś teraz
zdenerwowana i sama nie wiesz, co mówisz.
(…)
– Nie traktuj
mnie jak dziecko – cedzę przez zęby.
– To
przestań zachowywać się jak dziecko – odparowuje.
Jestem rozdarta jako ta sosna; z jednej strony mam ochotę
przyklasnąć Lenie za trafne wypunktowanie Plastikowej Simorośli i
jej wycofywania się rakiem z planów, którymi sam ją nęcił, z
drugiej – trudno nie zauważyć, że dziewczyna naprawdę nie jest
obecnie w najlepszym stanie do podejmowania tak poważnej decyzji.
Czuję, że już
gdy wypowiada te słowa, żałuje ich. Odwraca głowę, bierze
głęboki oddech, po czym odzywa się normalnym tonem:
– Posłuchaj,
Lena. Naprawdę przepraszam. Wiem, że... to znaczy po tym wszystkim,
co się dzisiaj wydarzyło... Potrafię sobie wyobrazić, jak się
czujesz.
Szkoda, że twa wyobraźnia ewidentnie zawiodła cię w momencie
planowania całej tej wyprawy.
– Gdyby ci na
mnie zależało, zabrałbyś mnie stąd. Gdyby ci choć trochę na
mnie zależało, zrobiłbyś to już teraz.
Leno, jakkolwiek mam potężne wątpliwości co do psychicznej
równowagi PŚ, nawet on nie jest takim samobójcą, by przeskakiwać
przez płot w biały dzień, i to w dodatku zdając sobie sprawę z
niemożności powrotu po papier toaletowy.
– Zależy mi
na tobie.
– Nieprawda.
– Teraz sama wiem, że zachowuję się jak dziecko, ale nic na to
nie poradzę. – Jej też nie zależało. Wcale a wcale.
– To nie tak.
– To dlaczego
po mnie nie przyszła?
W swoim czasie dowiemy się, dlaczego, i będzie to bardzo pocieszny
wątek – równie zresztą pocieszny, jak cała postać pani Haloway
– ale zapominając nawet o czekającej nas fabule dalszych
odsłon... Cóż, Leno, sądzę, iż twoja matka mogła żywić pewne
obawy, że pojawienie się w domu Tiddle'ów przestępczyni na
gigancie mogłoby zrujnować twoje szanse na akademicką karierę i
życie na wolności jako takie.
Plastikowa Simorośl powtarza moje argumenty, lecz nie docierają one
do chwilowo rozchwianej emocjonalnie dziewczyny. Ostatecznie PŚ
postanawia wytoczyć najcięższe działa i oznajmić lubej, że mama
ją kocha i troszczy się o jej bezpieczeństwo, po czym samemu
wyznać swe uczucia; ponieważ Was lubię, oszczędzę Wam
rozwlekłego opisu, jak to całe jestestwo Leny rozkwita pod wpływem
owego oświadczenia, co kończy się podobną miłosną deklaracją
ze strony naszej narratorki.
To dziwne, ale
po tamtej scenie nagle dociera do mnie znaczenie mojego pełnego
imienia, powód, dla którego mama dała mi na imię Magdalena, oraz
sens starej biblijnej opowieści o Józefie i opuszczeniu przez niego
Marii Magdaleny. Dociera do mnie, że zostawił ją nie bez powodu.
Zostawił ją, żeby mogła ocaleć, choć odejście od niej go
zabiło. Zostawił ją z miłości.
Oliver, czy musisz przypominać nam o twojej, ekhm, twórczej
interpretacji Biblii? Naprawdę, jedno przedzieranie się przez to
kuriozum w zupełności mi wystarczyło.
Myślę, że
mama już w chwili moich narodzin miała przeczucie, że pewnego dnia
będzie musiała zrobić coś podobnego. Przypuszczam, że jest to
część miłości do drugiego człowieka: trzeba z czegoś
rezygnować. Czasem trzeba nawet rezygnować z niego samego.
Rachel, jak mniemam, otrzymała natomiast takie, a nie inne imię na
skutek otworzenia kalendarza na przypadkowej stronie. Bycie siostrą
Mary Sue to jednak ciężki kawałek chleba i nieustające pasmo
niesprawiedliwości.
Alex i ja
rozmawiamy o rzeczach, które będę musiała zostawić, gdy ucieknę
z nim do Głuszy.
…
…
...Zaraz, chwila, moment. Jako to: „gdy ucieknę z nim
do Głuszy”? Mam rozumieć, że wyznania miłosne w
otoczeniu cuchnących śmietników do tego stopnia podziałały na
naszego bożka jesieni, że natychmiast zapomniał o wszystkich
argumentach, wliczając w to ten najważniejszy, mianowicie iż Lena
nie jest w stanie rozważać w tym momencie niczego z racjonalnego
punktu widzenia?
...W sumie nie jestem nawet zdziwiona.
Chce być
absolutnie pewien, że wiem, w co się pakuję.
W związku z czym postanawia przedyskutować z tobą tę kwestię
kilka minut po twoim wybuchu złości łamane przez rozpaczy. Zaiste,
od razu widać, że zależy mu na twojej obiektywnej, gruntownie
przemyślanej opinii.
Nie będę już
zatrzymywać się w piekarni Pod Grubymi Kotami po zamknięciu, by
kupić bajgle z porannego wypieku i bułki serowe za dolara. Nie będę
siedzieć na molo i oglądać skrzeczących mew krążących po
niebie. Nie pobiegnę do farm, kiedy rosa migocze na każdym źdźble
trawy, jak gdyby były pokryte szkłem. Nie będzie tam stałego
rytmu oceanu, w Portland wyczuwalnego jak bicie serca. Nie będzie
wąskich brukowanych uliczek starego portu ani sklepów pełnych
jasnych, ładnych ubrań, na które nigdy nie było mnie stać.
To wszystko prawda. Sęk w tym, że... to jakby nie jest naczelny
problem tego planu.
* wdycha ciężko * Kochani, zapomnijmy na chwilę – my,
analizatorki i ci z Was, którzy znają całą serię – jak de
facto wygląda życie w Głuszy i skupmy się wyłącznie na
dotychczas ustanowionym kanonie i umiejętności kojarzenia
podstawowych faktów.
Leno – to, że nie będziesz więcej mogła skoczyć wieczorem do
monopolowego po paczkę chipsów naprawdę nie powinno być
największym z twoich zmartwień.
Przeżywam właśnie flashbacki z analizowania „Zmierzchu”,
albowiem po raz kolejny stajemy oko w oko z bohaterką, która
ewidentnie nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji i z tego, jak jej
śmiały plan życiowych zmian wpłynie nie tylko na nią samą, ale
też na jej bliskich.
Przechodząc przez ogrodzenie, Lena – zgodnie z tym, co obecnie jej
wiadomo – już nigdy nie będzie mogła wrócić nie tylko do domu,
ale nawet do cywilizacji jako takiej; będzie wyrzutkiem w każdym
tego słowa znaczeniu. Jeżeli jej związek z Plastikową Simoroślą
nie przetrwa próby czasu, nie będzie mogła po prostu radośnie
wmaszerować z powrotem do Portland czy też jakiegokolwiek innego
miasta, bo w momencie ucieczki stanie się przestępczynią, dla
której powrót oznaczałby śmierć. W efekcie będzie zmuszona albo
zacisnąć zęby i kontynuować swój byt u boku znienawidzonego
osobnika (bo funkcjonowanie w Głuszy w pojedynkę nie jest
najmądrzejszym z pomysłów), albo poszukać schronienia w jakiejś
innej grupie – zbiorowisku obcych, obojętnych (a może i
niechętnych) jej ludzi.
A jeżeli jednak będą żyć razem radośnie niczym kucyponki? W
pewnym momencie może pojawić się ciąża, poród, a w dalszej
perspektywie konieczność wychowywania potomstwa – wszystko to w
świecie pozbawionym możliwości uzyskania opieki medycznej i w
tragicznych warunkach sanitarnych. Jakiekolwiek komplikacje czy
choroby będą w zasadzie równały się wyrokowi śmierci,
zwłaszcza, że Plastikowej Simorośli mogłoby być dosyć trudno
przeszmuglować oseska lub ukochaną do szpitala bez wzbudzania
podejrzeń personelu medycznego. Środki czystości, jedzenie, nawet
głupie tampony – nasze gołąbeczki albo musiałyby się wyrzec
wszystkich tego rodzaju luksusów, albo też PŚ musiałby ryzykować
regularne wycieczki za siatkę, co w pewnym momencie mogłoby się
skończyć dla niego tragicznie, zwłaszcza, gdyby ktoś w końcu
zaczął dociekać, gdzież to zniknął obywatel Warren i dlaczego
od dawna nie pojawia się w pracy.
A przecież to tylko jedna strona medalu. Rodzina Leny już od dawna
jest na cenzurowanym, mając wśród swych członków buntownika na
gigancie, przestępczynię z oddziału o zaostrzonym rygorze i
kobietę, która na zabieg została zawleczona siłą po tym, jak w
ataku furii próbowała wszystkim wydrapać oczy. Można się tylko
domyślać, co spotkałoby ciotkę Carol i całą resztę brygady,
gdyby Lena została oficjalnie uznana przez władze za wroga ustroju;
istnieje spora szansa, że w tym przypadku pogarda pani Jadzi nie
byłaby jedyną konsekwencją zagrania Małemu Bratu na nosie.
Czy Lena i jej luby biorą to wszystko pod uwagę? Cóż, śmiem
stwierdzić, że niekoniecznie, jako że jednym z
naczelnych zmartwień bohaterki jest najwyraźniej perspektywa życia
w świecie bez butików z konfekcją damską. Oczywiście, możemy
stwierdzić, że cały powyższy akapit jest wyłącznie metaforą
dla tysiąca rzeczy, których będzie musiała się wyrzec Lena, ale ponownie – mając na uwadze generalne podejście do
życia tych dwojga, obawiam się, że byłaby to zbyt optymistyczna
interpretacja.
Żal mi będzie
jedynie zostawić Hanę i Grace.
Najwyraźniej jednak nie na tyle, by niepokoić się faktem, iż
twoja nie-kuzynka będzie miała
po twojej ucieczce całkowicie przerąbane.
Reszta Portland
może, jak dla mnie, obrócić się w proch: jego cienkie ozdobne
wieżyczki, witryny sklepowe, bezwolni ludzie z pustym spojrzeniem,
zginający karki po to tylko, by usłyszeć więcej kłamstw, jak
zwierzęta dobrowolnie idące na rzeź.
– Hej, ciociu Carol! Dzięki za dwanaście lat ubierania, karmienia i
wychowywania dziecka twojej siostry, której postępowanie położyło
się cieniem na całej rodzinie! Wujku Williamie, dziękuję za
wieloletnie łożenie na niespokrewnioną z tobą latorośl
przestępczyni/samobójczyni i danie tejże latorośli możliwości
dorobienia sobie w sklepie!...Spłońcie.
– Jeśli
uciekniemy razem, będziemy tylko ty i ja – powtarza ciągle Alex,
jak gdyby musiał się upewnić, że go rozumiem, i chciał być
pewien, że ja jestem pewna.
Waćpan już zapomniał, że dzieli kwatery z licznymi wykolejeńcami?
No, chyba że zamierzacie uwić sobie przytulne gniazdko we dwoje, w
takim układzie patrz moje liczne wątpliwości trochę wyżej.
– Nie będzie
odwrotu. Nigdy.
Wtedy
odpowiadam:
– Tylko tego
pragnę. Ty i ja. Na zawsze.
Co jest z tymi młodocianymi bohaterkami powieści YA, stuprocentowo
przekonanymi, że chcą spędzić resztę egzystencji w towarzystwie
swojej pierwszej sympatii? W sumie nie miałabym nawet nic przeciwko
– ostatecznie, Lena jest nastolatką, nie dziwi zatem specjalnie,
że obstaje twardo przy swoich decyzjach, nie myśląc zbyt długo
nad długofalowymi konsekwencjami swych działań – gdyby nie to,
że autorki tych książek ewidentnie chcą, abyśmy traktowali
podobne wyznania z całkowitą powagą.
I tak właśnie
czuję. W ogóle się nie boję. Teraz gdy wiem, że będę go mieć
– że mamy siebie nawzajem – czuję, że już nigdy niczego nie
muszę się bać.
Cóż, miejmy nadzieję, iż ów uroczy optymizm nie opuści cię
nawet wtedy, gdy dostaniesz zapalenia płuc, siedząc przemoknięta
pod jakimś krzakiem, a twój luby będzie w stanie co najwyżej
zadeklamować ci kilka sonetów na poprawę humoru.
Postanawiamy
opuścić Portland za tydzień, dokładnie na dziewięć dni przed
moim planowanym zabiegiem. Nie podoba mi się, że musimy tak bardzo
opóźnić nasz wyjazd, kusi mnie, by pobiec od razu do granicy i
próbować się przez nią przedostać w biały dzień, jednak Alex
studzi moje zapędy i wyjaśnia, jak bardzo potrzebna jest nam ta
zwłoka.
...Wiesz, że sytuacja jest kiepska, kiedy to PŚ okazuje się być
ostoją rozsądku w danym uniwersum.
Kochani, naprawdę, spróbujcie to objąć rozumem: Lena chciała
skazać się na wieczną banicję...już, natychmiast, w ciągu
pięciu minut, kiedy oboje nie mają nic poza parą gaci na tyłku. Nie
myślałam, że ktokolwiek przebije Bellę Swan z jej „zmień mnie
w wąpierza teraz, w samym środku szkolnej potańcówki”, ale
wygląda na to, że panna Haloway jest godnym przeciwnikiem w tej
walce.
W ciągu
ostatnich kilku lat przekraczał granicę tylko parę razy.
Primo: „tylko parę razy”?
Mam rozumieć, że to chłopię postawiło sobie wóz Drzymały
wypełniony po dach klasykami literatury dobrych kilka lat temu, po
czym radośnie udało się na studia, wierząc w kryształową
uczciwość pozostałych włóczęgów?
Secundo: W obliczu tego, co nas czeka w przyszłości, „parę” to
nadal o parę za dużo.
Niebezpiecznie
jest przedzierać się przez nią zbyt często.
Cóż, musimy uwierzyć ci na słowo, biorąc pod uwagę, że PŚ
najwyraźniej nie ma z tym żadnego problemu.
Mimo to przed naszą ucieczką zrobi to dwa razy – to niemal
samobójcze ryzyko, przekonuje mnie jednak, że konieczne.
Oliver, zlituj się; nie można zjeść ciastka i mieć ciastka. Albo
przekradanie się przez płot jest tak niebezpieczne, że PŚ
ryzykuje swoje życie, ilekroć udaje się poczytać pod gwiazdami –
i w takiej sytuacji zabieranie ze sobą Leny na eskapadę było
galopującym debilizmem i pokazem skrajnej nieodpowiedzialności,
albo też nasz leśny ludek potrafi zahipnotyzować każdego
strażnika mocą swoich złotych loków, co sprawia, że cała ta
atmosfera grozy staje się kompletnie niedorzeczna.
Gdy tylko
ucieknie ze mną i przestanie się pojawiać w pracy i na studiach,
jego dane też zostaną unieważnione – nawet jeśli, praktycznie,
jego tożsamość nigdy tak naprawdę nie była ważna, gdyż została
stworzona przez ruch oporu.
Aaach, czyli Plastikowa Simorośl nie planuje już nigdy wracać do
Portland? Cóż, w takim układzie wieszczę wam bardzo długie,
zdrowe i szczęśliwe życie w buszu. Powodzenia we wspólnym
zwalczaniu pierwszej biegunki!
A swoją drogą – czy naprawdę NIKT w Oliverversum nie ma żadnej
kontroli nad obywatelami? Jak właściwie mam to rozumieć? Po
tygodniu nieobecności PŚ w robocie, jego szef pogładzi się po
wąsach i stwierdzi: „Hmm, coś ostatnio nie widuję na posterunku
Warrena. Pewno zwiał do lasu. No nic, skontaktuję się z
porządkowymi, niech wykreślą różowym markerem jego dane z
rejestru”? Nikt tam nie docieka, gdzie właściwie podział się
zaginiony – zwłaszcza, że ten konkretny egzemplarz najwyraźniej
znał wiele wysoko postawionych osobników? Władze po prostu machną
na to ręką i zmienią liczbę mieszkańców na znaku witającym
przybyszów przy wjeździe do miasta? Co tu się, do licha,
wyprawia?!
Dane nas obojga
zostaną wtedy anulowane, usunięte z systemu. Piii! Nie ma. Jak
gdybyśmy nigdy nie istnieli. Przynajmniej wiemy, że w Głuszy nikt
nas nie będzie ścigał. Nie będzie żadnych obław. Nikt nas nie
będzie szukał. Gdyby chcieli nas dopaść, musieliby przyznać, że
udało nam się uciec z Portland, że było to w ogóle możliwe, że
Odmieńcy istnieją. Będziemy już tylko duchami, śladami,
wspomnieniami – a wkrótce, jako że wyleczeni będą wpatrywać
się tylko w przyszłość i w długi szereg dni, które mają przed
sobą – nie będziemy już nawet tym.
...Cóż, najwyraźniej tak.
Autorko, opresyjna władza NAPRAWDĘ nie działa w ten sposób.
Dystopiczny rząd nie zapomina ot, tak o potencjalnych rebeliantach.
Aha – nie przegapiłam tej części o braku obław. Nie martwcie
się; wszystko w swoim czasie. Pełen komizm sytuacyjny pewnych
wątków objawia się w pełnej chwale dopiero w kolejnych odsłonach.
Póki co powiem tylko, że tłuszcza doprawdy nie musiałaby wiedzieć
o tym, że wyszkoleni komandosi Małego Brata (z panią Jadzią na
czele) udali się z małą wycieczką krajoznawczą na tereny
należące do buntowników. I przywieźli z niej urocze pamiątki w
postaci co bardziej poszukiwanych wichrzycieli.
Ponieważ Alex nie będzie mógł więcej przekraczać granicy,
musimy zabrać z sobą jak najwięcej jedzenia, a do tego ubrania na
zimę i wszystko co niezbędne.
To miło, że PŚ najwyraźniej uświadomił cię w tej kwestii, jako
że dopiero co chciałaś wiać wyłącznie w tym, co miałaś w
danej chwili na grzbiecie.
Odmieńcy w osadach dzielą się prowiantem.
No, ale wy pragniecie przecież przebywać ze sobą i tylko ze sobą,
więc kto niby ma się z wami dzielić żarciem?
...Właśnie przyszło mi do głowy, że mówiąc „tylko ty i ja”
Lena mogła mieć na myśli „tylko ty i ja, plus banda statystów,
którymi w ogóle nie będziemy się interesować, ale którzy nadal
będą musieli gotować nam papu”. Nie powiem, aby tego rodzaju
myślenie szczególnie mnie zdumiewało w przypadku narratorki
powieści YA.
Mimo to jesień i zima w Głuszy są zawsze ciężkie, a po latach
spędzonych w Portland Alex nie jest mistrzem w polowaniu i
zbieractwie.
...Wiecie co? Powoli dochodzę do wniosku, że analizowanie tej
części bez ujawniania szczegółów z następnych tomów jest nie
tylko dosyć skomplikowane, ale w dodatku mocno ograniczające; nie
macie pojęcia, ile zjadliwych uwag chodzi mi w tym momencie po
głowie. Tak czy inaczej, zapamiętajcie sobie informację, że
Plastikowa Simorośl, mimo wychowywania się w Głuszy, najwyraźniej
nadal nie potrafi samodzielnie skombinować sobie jedzenia – ów
fakt będzie wyglądał bardzo, bardzo zabawnie w obliczu fabuły
kolejnych odsłon.
Umówiliśmy się o północy w naszej kryjówce na układanie
dalszych planów. Przyniosę mu pierwszą część rzeczy, które
chcę z sobą zabrać: album ze zdjęciami, notatki, które
wymieniałyśmy z Haną na lekcjach matematyki w drugiej klasie, i
jedzenie w takiej ilości, jaką uda mi się przemycić z magazynu w
sklepie wujka.
...Notatki.
Ta dwójka zamierza odciąć się od społeczeństwa ze wszystkimi
jego usługami i materialnymi dobrami - co w praktyce oznacza
dożywotni brak leków, pasty do zębów, zimowych butów i narzędzi
- a Plastikowa Simorośl z jakiegoś powodu może przekroczyć
granicę jeszcze tylko dwa razy przed ostateczną ucieczką....
...w związku z czym Lena postanawia zanieść mu gryzmoły z
podstawówki.
Hej, Leno! Zdradzę ci sekret. Gdy będziesz opuszczać rodzinny dom
po raz ostatni, możesz zabrać ze sobą duży plecak; po zwinięciu,
tajne liściki powinny spokojnie zmieścić się w bocznej kieszonce.
Sądzę, że bez większych problemów uda ci się spakować także
album. Co ty na to, by póki co przytachać ze sobą największą
torbę lub walizkę, jaką ma na składzie wujostwo, wypełnioną po
brzegi ciepłymi ubraniami, środkami higienicznymi, medykamentami i
wszystkim, co może być wam potrzebne do przetrwania reszty życia w
dziczy?
Jest niemal trzecia po południu, kiedy Alex i ja rozdzielamy się
i ruszam w stronę domu.
Wygląda na to, że nasze gołąbeczki spędziły cały ten czas,
układając szczwany plan ucieczki...siedząc w ciemnym zaułku
pomiędzy kontenerami na śmieci. Cóż, można i tak.
Wkrótce bujną zieleń traw i liści pochłoną ostre czerwienie
i pomarańcze. A potem i je zniszczy surowa, czarna oschłość zimy.
I mnie tu nie będzie – będę gdzieś pośród nagich, drżących
drzew pokrytych śniegiem. Tyle że Alex będzie ze mną, więc będę
bezpieczna. Będziemy spacerować, trzymając się za ręce, całować
się w biały dzień i kochać ze wszystkich sił, i nikt nigdy nie
będzie próbował nas rozdzielić.
...To już nawet nie jest naiwność nastolatki otumanionej pierwszym
uczuciem; to jest naiwność sześcioletniego dziecka, wciąż
głęboko wierzącego w wróżki o różowych skrzydełkach i
książęta na białych rumakach. Leno, słoneczko: wy nie udajecie
się na wakacje. Wiem, że po ostatniej romantycznej randce może być
ci trudno w to uwierzyć, ale planujecie zwiać przed dystopicznym
społeczeństwem, by spędzić resztę życia w miejscu, w którym
wykończy was pierwszy lepszy wirus.
A swoją drogą - gdybym była Plastikową Simoroślą i naprawdę
zależałoby mi na Lenie, to zaczęłabym pocić się ze strachu jak
mysz widząc, jak ukochana wyobraża sobie nasze przyszłe, iście
bajkowe życie w Głuszy.
Nabuzowana Lena powraca do domu i spontanicznie dzwoni do Hany,
proponując jej przebieżkę.
– Właśnie miałam do ciebie dzwonić i pytać o to samo.
– Telepatia – stwierdzam, a jej śmiech ginie na moment w
szumie, który rozlega się w słuchawce, gdy jakiś cenzor gdzieś
głęboko w Portland włącza się do naszej rozmowy. Stare
obracające się oko, zawsze w ruchu, zawsze czujne.
Mhm. No, chyba, że jakiś chłoptaś znikąd postanawia urządzić
sobie wycieczkę po ściśle tajnym więzieniu; wtedy oko ma fajrant.
Miałam nadzieję, że uda mi się wymknąć z domu bez natknięcia
się na Carol, lecz niestety wpada na mnie, gdy zmierzam w stronę
drzwi. Jak zwykle była w kuchni, powtarzając swój odwieczny rytuał
gotowania i sprzątania.
Wiecie co? Właśnie zdałam sobie sprawę, że Carol spędza 90%
swojego czasu antenowego nad garami, i to w upalne lato. Rozumiem
konieczność zajmowania się domem, ale czy ta nieszczęsna kobieta
nie może choć chwilę odpocząć w cieniu? Autorko, pozwól jej
przynajmniej przez moment szydełkować na kanapie!
– Gdzie byłaś cały dzień? – pyta.
– Z Haną – odpowiadam automatycznie.
– I znowu wychodzisz?
– Tylko pobiegać. – Wcześniej myślałam, że jeśli ją
jeszcze zobaczę, wydrapię jej oczy albo nawet zabiję. Ale gdy na
nią patrzę, czuję zupełną obojętność, jak gdyby była kobietą
z billboardu albo nieznajomą w przejeżdżającym autobusie.
Oliver, o co ci chodzi z tym nagłym oczernianiem Carol? Niezależnie
od tego, czy była świadoma, jak faktycznie potoczyły się losy jej
siostry, zajęła się jej córkami jak własnymi dziećmi, dała im
dom, szansę na wykształcenie i znalezienie partnerów z porządnych
rodzin. Dlaczego niby, jako czytelniczka, miałbym jej nie lubić?
Ciotka Leny jest znacznie lepszym materiałem na prawnego opiekuna
niż matka dziewczyny, której dokonania na tym polu ograniczają się
do zwracania na siebie uwagi wszelakich donosicieli.
– Kolacja jest o wpół do ósmej. Chciałabym, byś była na
czas, żeby nakryć do stołu.
– I będę – odpowiadam.
Przychodzi mi do głowy, że ta obojętność, to uczucie
oddzielenia musi być tym, czego ona i wszyscy wyleczeni doświadczają
przez cały czas: jakby między tobą a innymi była gruba, tłumiąca
wszystko szyba. Prawie nic się przez nią nie przedostaje. Prawie
nic nie ma znaczenia.
Mówią, że remedium ma zapewnić szczęście, lecz teraz
rozumiem, że wcale tak nie jest i nigdy nie było. Pozostaje jedynie
strach: strach przed bólem, przed cierpieniem, strach, strach,
strach, egzystencja ślepego zwierzęcia, które się miota, obija o
ściany, wędruje w labiryncie, przerażone, otępiałe i głupie.
Autorko, po raz tysięczny: brak miłości nie równa się braku
wszystkich innych emocji, a jeżeli jednak chcesz, żeby tak było,
to w takim układzie nie zaprzeczaj sama sobie akapit dalej,
wmawiając nam, że wszyscy wyleczeni są na granicy histerii.
Po raz pierwszy w życiu żal mi Carol. Mam zaledwie osiemnaście
lat, a już wiem coś, czego ona nie wie: życie nie jest życiem,
jeśli się przez nie tylko prześlizgniesz.
A twoja pewność, że Carol także nie doświadczyła młodzieńczej
miłości, bierze się z tego, że...? Przypomnieć waćpannie casus
jej własnej siostry?
Wiem, że jego istota polega na tym, by znaleźć rzeczy, które
mają znaczenie, i trzymać się ich, walczyć o nie i nie odpuścić.
Całkiem ładna filozofia, aczkolwiek nie jestem pewna, czy możemy
zaliczyć PŚ do grona przedmiotów o specjalnym znaczeniu dla
świata.
Carol przypomina Lenie, że za dwa tygodnie (a właściwie szesnaście
dni) odbędzie się zabieg dziewczyny; ta poprawia ją w duchu, że
za siedem dni już jej tu nie będzie.
– Masz prawo być zdenerwowana – dodaje.
To jest ta trudna rzecz, którą próbowała powiedzieć,
kosztowało ją wiele wysiłku, żeby przypomnieć sobie słowa
pocieszenia. Biedna ciotka Carol: życie pełne brudnych naczyń,
pogniecionych puszek fasolki szparagowej oraz dni płynących w
nieskończoność i zlewających się w jedno.
Primo: Zgodnie z kanonem nie ma żadnego powodu, aby Carol nie
pamiętała, jakich słów używa się do pocieszenia drugiej osoby;
brak rzeczywistego współczucia nie oznacza zapomnienia
kurtuazyjnych formułek.
Secundo: Cóż, dobrze wiedzieć, że Oliver zdaje sobie sprawę, jak
nieciekawe jest położenie tej biednej kobiety. Ja tam jednak sądzę,
że egzystencja Carol, niezależnie od ogłupiającego działania
serum, mogłaby wyglądać nieco bardziej kolorowo, gdyby autorka raz
na jakiś czas pozwoliła jej wyjść z kuchni.
Dociera do mnie nagle, jak staro Carol wygląda. Jej twarz
poznaczona jest głębokimi bruzdami, a włosy przyprószone siwizną.
Tylko oczy przekonują mnie, że jest wieczna: te puste,
przezroczyste oczy, które mają wszyscy wyleczeni, jakby zawsze
spoglądali w odległą przestrzeń.
I w dodatku jest stara i zaniedbana. Oliver, jeżeli nadal będziesz
tak subtelna w podkreślaniu, jak beznadziejna jest rodzina Leny (ze
szczególnym naciskiem na Carol i Jenny; Gracie to osobisty fanklub
naszej protagonistki, jest zatem zwolniona z dźwigania tego
brzemienia), to lada moment staną się oni moimi ulubionymi
bohaterami tej serii.
Musiała być ładna, kiedy była młoda, przed zabiegiem,
przynajmniej tak wysoka jak moja mama i pewnie tak samo szczupła
(...)
Cóż, myślę, że to akurat dałoby się sprawdzić; nie macie w
domu żadnych zdjęć, nawet ze ślubu Carol i Williama?
– Och, wcale nie jestem zdenerwowana – odpowiadam. – Wierz
mi. Nie mogę się doczekać.
Jeszcze tylko siedem dni.
I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: poważna rozmowa
z Haną.
Zostańcie z nami!
Maryboo