niedziela, 25 marca 2018

Rozdział XXIV



Czym jest piękno? Piękno jest niczym więcej niż trikiem, złudzeniem. Wynikiem pobudzenia cząstek i elektronów zderzających się w gałkach ocznych, ich przepychanką w twoim mózgu, gdzie zachowują się jak gromada podekscytowanych uczniów mających zaraz wybiec na przerwę. Czy pozwolisz, by tak cię mamiono? Czy pozwolisz się oszukiwać?

Ellen Dorpshire, O pięknie i fałszerstwie, „Nowa Filozofia”



Przepraszam bardzo, ale porównania, jakich używa Oliver, są tak nietrafione, że aż zabawne.


Dzisiejszy rozdział będzie krótki i nudny. Można go streścić w ten sposób: Lena wyjawia Hanie swój zamiar ucieczki, przyjaciółki żegnają się na forever.



Gdy przybywam na miejsce, Hana już stoi oparta o drucianą siatkę otaczającą bieżnię. Ma odchyloną głowę i zamknięte oczy. Rozpuszczone włosy rozlewają się na jej plecach, są niemal tak białe jak słońce. Zatrzymuję się kilka metrów od niej, pragnąc zapamiętać ją dokładnie taką jak teraz, zachować w umyśle ten obraz na zawsze. Wtedy Hana otwiera oczy i dostrzega mnie.

– Jeszcze nie zaczęłyśmy biegać – mówi, odpychając się od ogrodzenia i ostentacyjnie spoglądając na zegarek – a już jesteś druga.

– Mam to traktować jako wyzwanie? – pytam, pokonując ostatnie dzielące nas metry.

– To po prostu stwierdzenie faktu. – Hana rzuca mi promienny uśmiech, który blednie, gdy podchodzę bliżej. – Jakoś inaczej dziś wyglądasz.

– Jestem zmęczona – odpowiadam. Dziwnie się tak witać bez uścisku czy innych oznak bliskości, mimo że zawsze tak to wyglądało między nami, zawsze tak musiało to wyglądać. Trudno mi uwierzyć, że nigdy jej nie powiedziałam, jak wiele dla mnie znaczy. – To był długi dzień.

– Chcesz o tym porozmawiać? – Spogląda na mnie z ukosa. Opaliła się tego lata. Piegi na jej nosie wyglądają jak konstelacja spadających gwiazd. Naprawdę myślę, że Hana może być najpiękniejszą dziewczyną w Portland, a może i na całym świecie, dlatego czuję ostry ból między żebrami, myśląc o tym, że dorośnie i o mnie zapomni.



Halena to zdecydowanie lepszy i zdrowszy ship niż Lena/Liściostwór.



Rzadko będzie wspominać czas, który spędziłyśmy razem, a kiedy już wspomni, będzie się jej wydawał odległy i nieco absurdalny, jak wspomnienie snu, którego szczegóły zaczęły się już zamazywać.



Dalej nie rozumiem, dlaczego remedium dodatkowo zamazuje wspomnienia sprzed zabiegu do tego stopnia, że utrzymanie przyjaźni staje się bardzo trudne i nagle zaczyna wisieć kumplom, że mieli i pewnie dalej mają ze sobą wiele wspólnego. Nie, nieważne, musi być drama!



– Jak skończymy bieg, to kto wie. – To jedyne, co przychodzi mi do głowy. Musisz iść naprzód: nie ma innej drogi. Musisz iść naprzód niezależnie od tego, co się dzieje. To uniwersalne prawo.

– Chyba chciałaś powiedzieć: jak już będziesz gryźć glebę – odpowiada Hana, pochylając się, by rozciągnąć mięśnie. – Trochę za dużo pyskujesz jak na kogoś, kto całe lato przesiedział na czterech literach.

– I kto to mówi. – Odwraca głowę i puszcza do mnie oko.

– Nie sądzę, żeby to, co wyprawiacie z Aleksem, można uznać za ćwiczenia.



Głośniej, Hana, głośniej. To wcale nie tak, że jesteście w miejscu publicznym, gdzie za rogiem może czaić się pani Jadzia.



– Ciii.

– Spokojnie, spokojnie. Nikogo nie ma w pobliżu.

Sprawdziłam. Wszystko wydaje się takie normalne – rozkosznie, cudownie normalne – że od stóp do głów moje ciało wibruje radością, od której kręci mi się w głowie. Ulice są poprzeplatane pasami złotego słońca i cienia, a powietrze przesycone zapachem soli, czegoś smażonego oraz wodorostów wyrzuconych na plażę. Pragnę zatrzymać w sobie tę chwilę na zawsze, zachować ją na dnie serca: moje dawne życie, mój sekret.



Och, ptysiu, gdybyś tylko wiedziała, co cię czeka…





– Berek – mówię do Hany, klepiąc ją w ramię. – Gonisz! 
I zrywam się do biegu, a ona z krzykiem rzuca się za mną. Okrążamy bieżnię i bez zastanowienia czy uzgodnienia trasy kierujemy się w stronę molo. Moje nogi są silne, pewne. Rana po ugryzieniu psa zagoiła się już zupełnie, został jedynie cienki czerwony ślad na łydce, jak uśmiech.








Nie powinnaś mieć już nogi, a przynajmniej paskudną, dużą bliznę, a nie jakąś emotkę na girze. Ale przecież główna bohaterka YA nie może źle wyglądać w bikini, to elementarne.



Lenę cieszy wspólny bieg. Dziewczyny dopadają wreszcie ledwo żywe do plaży.



Piasek jest chłodny, lekko wilgotny. Musiało jednak wcześniej padać, może kiedy byliśmy z Aleksem w Kryptach. Ponowna myśl o tamtej ciasnej celi i słowach wydrążonych w murze, słońcu wpadającym przez literę „O”, jak gdyby świeciło przez teleskop, sprawia, że coś znowu ściska mnie w piersi.



Mnie też ściska. Atak histerycznego śmiechu.



– Nie mogę uwierzyć, że za kilka tygodni nie będziemy się już musiały martwić godziną policyjną – mówi Hana, a potem odwraca głowę w moją stronę. – Dla ciebie to niecałe trzy tygodnie. Szesnaście dni, tak?

– Tak. – Nie lubię okłamywać Hany, więc zakłopotana podnoszę się i siadam, obejmując kolana ramionami.

– Myślę, że całą pierwszą noc po zabiegu spędzę poza domem. Tylko dlatego, że będzie mi wolno. – Hana podnosi się na łokciach. – Możemy się umówić, że zrobimy to razem, ty i ja. – W jej głosie jest błagalna nuta. Wiem, że powinnam powiedzieć po prostu: „tak, jasne” albo „brzmi super”. Wiem, że poczułaby się dzięki temu lepiej, i ja również, gdybyśmy udawały, że życie się nie zmieni.



Wcale nie musi się aż tak diametralnie zmienić… Cholera, zaczynam brzmieć jak zdarta płyta. Ta cała drama z utratą przyjaźni jest tak strasznie sztuczna i niepotrzebna.



Lena nie zamierza mydlić kumpeli oczu i obiecywać, że wszystko będzie po staremu. Co więcej, otwarcie przyznaje, że ma zamiar uciec z Liściastym w knieje i tam śpiewać z Odmieńcami przy ognisku harcerskie piosenki. Hana jest przerażona. Od razu pyta przyjaciółkę, kiedy ma zamiar zwiać.



Waham się tylko przez chwilę. Po tym dniu mam wrażenie, że niewiele wiem o świecie. Jednak tego mogę być pewna. Hana nigdy, przenigdy by mnie nie zdradziła – w każdym razie nie teraz, nie przed tym, zanim wetkną igły w jej mózg i ją zniszczą, zdezintegrują. Uświadamiam sobie, że właśnie w ten sposób działa remedium: rozbija ludzi, odcina ich od nich samych. Kiedy się już do niej zabiorą – będzie za późno.

– W piątek – odpowiadam. – Za tydzień.

Hana ze świstem wciąga powietrze do płuc.

– Chyba żartujesz – powtarza.

– Nic mnie tu nie trzyma.



Myślę, że parę rzeczy by się jednak znalazło, gdyby pomyśleć przez chwilę, ale nic się przecież nie równa cudnemu włosowi Liścioludka i jego muskularnej klacie.



Wtedy znowu na mnie spogląda. Oczy ma okrągłe i pełne bólu i widzę, że ją zraniłam.

– Ja tu jestem.



Ano chociażby. Tylko to w sumie kiepski argument, jeśli weźmiemy pod uwagę przepowiadany tyle razy katastrofalny rozpad przyjaźni, jak tylko zrobią naszym pannom lobotomię. Skoro i tak cała ta piękna przyjaźń ma iść natychmiast w pizdu po zabiegu, to co się będzie dziewczyna przejmować przyszłą ex-kumpelą.



Nagle wpada mi do głowy pomysł – tak absurdalnie oczywisty, że niemal wybucham śmiechem.

– Chodź z nami – mówię.



Lena, ogarnij się. Hanka ma sporo do stracenia, nawet jeżeli przyjmiemy los Odmieńców jako idyllę czy kemping. Przecież to dziewczę jest przyzwyczajone do kasy i luksusów, a ma się pchać w jakieś bory, lasy i spać w szałasie z daleka od cywilizacji? A co gorsza, ona nie ma przecudnej urody truloffa, który mógłby nią odpowiednio w Głuszy manipulować.



Hana z niepokojem rozgląda się po plaży, lecz wszyscy zniknęli: staruszek podreptał dalej, jest już w połowie plaży, więc nie może nas słyszeć.

– Mówię poważnie, Hana. Możesz iść z nami. Pokochasz Głuszę. Tam jest niesamowicie. Są tam całe osady...



Ehehehehehehehehehehe...



– Byłaś tam? – przerywa mi ostro.

Oblewam się rumieńcem, uświadomiwszy sobie, że nie powiedziałam jej o nocy spędzonej z Aleksem w Głuszy. Wiem, że to również uzna za zdradę. Dawniej mówiłam jej o wszystkim.

– Tylko raz. I tylko przez kilka godzin. Tam jest niesamowicie, Hana. W ogóle nie tak, jak sobie wyobrażałyśmy. A granica... to, że w ogóle możesz ją przekroczyć... Tyle rzeczy jest zupełnie innych niż to, co nam mówiono. Okłamywali nas, Hana. 


Nie będę niczego zdradzać, więc tylko powtórzę, że to, co widziała Lena ma się nijak do tego, co zobaczymy w następnych tomach, więc albo Oliver tego nie przemyślała, albo Simorośl jest ostatnim kłamcą i pokazał dziewczynie tylko taki kawałek obrazu życia Odmieńców, żeby ją omamić. Zresztą i tak się pewnych rzeczy już domyślacie z naszych aluzji, więc to żaden spoiler.



Przez chwilę emocje nie pozwalają mi mówić. Hana spuszcza głowę, bawiąc się nitką w szwie swoich spodenek.

– Moglibyśmy uciec razem – powtarzam delikatnie. – We trójkę.

Przez długi czas Hana nic nie odpowiada, spogląda tylko na ocean, mrużąc oczy. Wreszcie kręci głową niemal niedostrzegalnym ruchem, rzucając mi smutny uśmiech.

– Będę za tobą tęsknić, Lena – odzywa się, a mnie coś łapie za serce.

– Hana... – zaczynam, ale ona mi przerywa.

– A może i nie będę. – Podnosi się na nogi, otrzepując piasek z szortów. – To w końcu jedna z obietnic remedium, nieprawdaż? Zero bólu. W każdym razie bólu tego rodzaju.

– Nie musisz przez to przechodzić. – Gramolę się do góry.

– Chodź z nami do Głuszy.

Hana wybucha głuchym śmiechem.

– I zostawić to wszystko? – Wskazuje ręką wokół siebie.

Wiem, że trochę żartuje, ale tylko trochę. Mimo całej swojej gadaniny, zamiłowania do nielegalnych imprez i zakazanej muzyki, Hana nie chce porzucać tego życia, tego miejsca: jedynego domu, jaki zna. Jasne, ona ma tutaj wszystko: rodzinę, przyszłość, dobrą parę.



No właśnie. Dziewczyna nie ma powodów, żeby rzucić wszystko w cholerę, a jej wcześniejsze wybryki to był jedynie ostatni bunt przed zabiegiem i wygodnym życiem.



Ja nie mam nic.



No już nie przesadzaj. Masz nienajgorszą rodzinę, która o ciebie dba, jest też Gracie, która jako jedyna ci nie podpadła samym swym istnieniem, sparowana zostałaś może nie z adonisem, ale z całkiem miłym chłopcem, no i masz tutaj zapewnione podstawowe potrzeby dzięki cywilizacji. Wiem, że wszystko blednie przy magii bożka jesieni, ale twoje górnolotne jęczenie to typowe objawy choroby zwanej drama llamą. Przy niej ADN to pikuś.



Kąciki jej ust drżą. Spuszcza głowę i zaczyna grzebać nogą w piasku. Chciałabym sprawić, by poczuła się lepiej, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Za to czuję w piersi nieznośny ból. Mam wrażenie, że na moich oczach znika całe moje życie z Haną, cała nasza przyjaźń: imprezy połączone z nocowaniem u siebie, zakazane miski popcornu o północy; wszystkie te dni, kiedy ćwiczyłyśmy do ewaluacji, a Hana podkradała stare okulary swojego taty i waliła w biurko linijką za każdy razem, gdy udzielałam złej odpowiedzi, i zawsze w połowie zaczynałyśmy się dusić ze śmiechu; dzień, kiedy uderzyła pięścią w twarz Jillian Dawson, ponieważ Jillian stwierdziła, że moja krew jest skażona; jedzenie lodów na molo i marzenia o tym, żebyśmy po sparowaniu mieszkały w identycznych domach, tuż obok siebie. Wszystko to zostaje wessane w nicość jak piasek porwany przez prąd.



I tak przecież zostałoby wyssane, gdyby zrobili wam ping magiczną maszynką!



– Wiesz, że tu nie chodzi o ciebie. – Muszę przepychać słowa obok guli w gardle. – Ty i Grace jesteście jedynymi osobami, które są tu dla mnie ważne. Nic innego... Wszystko inne jest niczym.



W obliczu Liściostwora. No i może ewentualnie szansy na znalezienie matki, ale jakoś nie sądzę, żeby to był główny powód.



– Hana, oni... oni zabrali moją matkę. – Początkowo nie zamierzałam jej tego mówić, w ogóle nie chciałam o tym rozmawiać. Ale słowa same wyszły z moich ust. Hana gwałtownie odwraca głowę w moją stronę.

– O czym ty mówisz?

Opisuję jej wizytę w Kryptach. O dziwo, moja opowieść jest całkiem spójna. Po prostu relacjonuję jej wszystko ze szczegółami. Mówię o Oddziale Szóstym, ucieczce, celi i napisach. Hana słucha w milczeniu. Nigdy nie widziałam jej tak skupionej i poważnej. Kiedy kończę, twarzy Hany jest biała. Dokładnie tak jak wtedy, gdy byłyśmy małe i nie kładłyśmy się spać do późna w nocy, próbując wystraszyć się nawzajem opowieściami o duchach. Zresztą w jakiś sposób historia mojej mamy jest opowieścią o duchach.

– Przykro mi, Lena – mówi, ledwie szepcząc. – Nie wiem, co mogłabym innego powiedzieć. Tak mi przykro.

Kiwam głową, wpatrując się w ocean. Zastanawiam się, czy to, czego się dowiedzieliśmy o innych częściach świata – tych nieleczonych – jest prawdą, czy są takie dzikie, pogrążone w chaosie i bólu, jak zawsze nam mówiono. Jestem prawie pewna, że i to jest kłamstwem. Łatwiej mi, pod wieloma względami, wyobrazić sobie miejsce takie jak Portland – miejsce z własnymi murami, barierami i półprawdami, gdzie jednak miłość wciąż się tli, choć niedoskonale.

– Więc widzisz, dlaczego muszę uciec. – To nie jest pytanie, jednak Hana kiwa głową.

– Tak. – Otrząsa się, jak gdyby próbowała obudzić się ze snu. A potem odwraca się w moją stronę. Chociaż oczy ma smutne, udaje jej się uśmiechnąć. – Ty, Leno Haloway, jesteś legendą.









– Tak, racja. – Przewracam oczami, ale już mi lepiej. Użyła nazwiska mojej mamy, więc wiem, że rozumie. – Choć może raczej opowieścią z morałem.

– Mówię poważnie. – Odsuwa włosy z twarzy, wpatrując się we mnie uważnie. – Myliłam się co do ciebie. Pamiętasz, co powiedziałam na początku lata? Myślałam, że się boisz. Myślałam, że jesteś zbyt przerażona, by zaryzykować. – Smutny uśmiech znowu zakwita na jej ustach. – Okazuje się, że jesteś odważniejsza niż ja.

– Hana...

– W porządku. – Przerywa mi machnięciem ręki. – Zasługujesz na to. Zasługujesz na więcej.

Nie bardzo wiem, co powiedzieć. Chcę ją przytulić, ale zamiast tego obejmuję ramionami siebie. Znad wody wieje przenikliwy wiatr.

– Będę za tobą tęsknić, Hana – odzywam się po chwili.

Hana podchodzi bliżej wody i czubkiem buta kopie piasek, który wznosi się łukiem do góry i zdaje się zawisać na ułamek sekundy w powietrzu.

– Cóż, znasz mój adres w razie czego. 


Jasne, Lenka będzie wpadać z Głuszy na herbatkę. Chociaż w sumie nie zdziwiłabym się, skoro to takie łatwe.



Stoimy tak przez chwilę, wsłuchując się w szum przypływu zasysającego brzeg, wody toczącej kawałki kamieni: odłamki skał, które przez tysiące lat starły się na piasek. Kiedyś może to wszystko będzie wodą. Kiedyś może to wszystko zostanie wessane przez pył. Aż w końcu Hana odwraca się i mówi:

– Ruszmy się wreszcie. Ścigajmy się z powrotem do bieżni.

– I rzuca się do biegu, zanim zdążę powiedzieć „okej”.

– To nie fair! – krzyczę za nią. Ale wcale nie próbuję jej dogonić. Pozwalam jej biec kilka kroków przede mną i staram się zapamiętać ją właśnie taką: w biegu, śmiejącą się, opaloną, szczęśliwą, piękną i moją. Jasne włosy błyskają w ostatnich promieniach słońca jak pochodnia, jak sygnał przywołujący te wszystkie dobre rzeczy i lepsze dni, które mają nadejść.

Miłość – najbardziej zdradliwa choroba na świecie: zabija cię zarówno wtedy, gdy cię spotka, jak i wtedy, kiedy cię omija. Ale to niedokładnie tak. To skazujący i skazany. To kat i ostrze. I ułaskawienie w ostatnich chwilach. Głęboki oddech, spojrzenie w niebo i westchnienie: dzięki Ci, Boże. Miłość – zabije cię i jednocześnie cię ocali.



I tym cytatem na miarę Paolo Coelho kończy się rozdział. W następnym odcinku głupota naszych głównych bohaterów wreszcie ugryzie ich w dupska! Do zobaczenia!



Beige

niedziela, 18 marca 2018

Rozdział XXIII


Strawy dla ciała, mleka dla kości, lodu na krwawiącą ranę i ziół dla wnętrzności.

Ludowe błogosławieństwo


Wierszyk cokolwiek ni w pięć, ni w dziewięć, nie uważacie? Gdzie jakakolwiek wzmianka o kojącym działaniu remedium, a w ostateczności o cudownych właściwościach tlenu?


Lena i Plastikowa Simorośl opuszczają – naturalnie, bez najmniejszych komplikacji – Krypty.

Stary więzienny autobus z rzężącym silnikiem odwozi nas z dala od granicy, do Deering.

Ojej, patrzcie! Mają nawet busy dla turystów!

No dobrze, żarty na bok; skoro do więzienia najwyraźniej podróżuje się specjalnym środkiem transportu, jakim cudem Lena mogła przyjechać do Krypt bez PŚ? Czyżby już na tym etapie do zakupienia biletu na przejazd rządowym pojazdem kursującym w bardzo konkretnym kierunku wystarczyło pomachanie legitymacją szkolną?

Stąd wracamy z Aleksem na piechotę do centrum Portland, trzymając się przeciwnych stron chodnika. Co kilka kroków odwraca głowę w moją stronę i porusza ustami, jak gdyby wymawiał kilka niesłyszalnych słów.

Kochani, radzę Wam ze szczerego serca: spróbujcie sobie to zwizualizować, jako i ja uczyniłam przed chwilą. Warto, bo obrazek jest przekomiczny.

Wiem, że się o mnie martwi i pewnie spodziewa się, że zaraz wybuchnę płaczem, ale nie potrafię się zmusić, by spojrzeć mu w oczy albo się do niego odezwać.

Całkiem słuszna decyzja, biorąc pod uwagę, że Plastikowa Simorośl już i tak robi, co może, żeby ściągnąć na was uwagę przypadkowych przechodniów.

Lena, co zrozumiałe, czuje się kompletnie rozbita, zagubiona i skołowana.

Jesteśmy wciąż poza półwyspem, niedaleko Brooks Street, w okolicy gdzie domy oddzielone są wielkimi połaciami połamanej trawy i zniszczonych, zaśmieconych ogrodów. Mimo to ulice nie są puste. Dostrzegam mężczyznę, który z pewnością jest porządkowym: nawet teraz, przed południem, ma megafon zawieszony na szyi i drewnianą pałkę przypiętą do pasa. Alex również musiał go zauważyć. Zatrzymuje się w odległości kilku kroków ode mnie, obserwując niby mimochodem ulicę, ale mruczy w moim kierunku:
Możesz iść?

Wiecie co? Zaczynam podejrzewać, że PŚ wciąż jest na wolności wyłącznie dlatego, że od kilku lat znajduje się pod stałą obserwacją władz, niezmiernie ciekawych, co jeszcze wykombinuje ten mistrz konspiry, aby zapewnić im rozrywkę podczas rutynowych przeglądów nagrań z kamer monitoringu.

Plastikowa Simorośl przykazuje ukochanej, aby schowała się w pobliskim zaułku wypełnionym kontenerami na śmieci, a po chwili dołącza do niej:

Przykro mi, Lena – odzywa się i wiem, że mówi to z głębi serca. – Pomyślałem tylko, że może chciałabyś wiedzieć.

– Istniała wprawdzie 50% szansa, że skończysz tę wycieczkę z traumą na całe życie, ale wiesz, ja tam zawsze wierzyłem w to, że szklanka jest do połowy pełna.

Dwanaście lat – wyrzucam z siebie głuchym głosem. – Przez dwanaście lat myślałam, że ona nie żyje. (…)
Ona gdzieś tam jest, porusza się, oddycha, je, pije. Teraz wydaje mi się nie do pomyślenia żyć dalej swoim życiem, nie umiem sobie wyobrazić spania, wiązania sznurówek, pomagania Carol w zbieraniu talerzy ze stołu, nawet leżenia z Aleksem w naszym domu, kiedy wiem, że ona żyje – że gdzieś tam jest, że krąży daleko ode mnie jak odległa galaktyka.

No kto by pomyślał, że tak może się skończyć ta urocza eskapada (podpowiedź: z całą pewnością nie PŚ)?

Dlaczego po mnie nie przyszła? Myśl ta przenika mnie jak prąd, wzbudzając na nowo palący ból. Zaciskam powieki i opuszczam głowę, modląc się, żeby minął. Ale nie wiem, do kogo się modlić.

„Ciekły azot czy święty Antoni, ciekły azot czy święty Antoni...”

Hej, popatrz na mnie.
Otwarcie oczu jest dla mnie ogromnym wysiłkiem. Nie widzę Aleksa wyraźnie, chociaż przykucnął tuż przy mnie.
Pewnie jesteś głodna – mówi delikatnie. – Zaprowadzę cię do domu, okej? Dasz radę iść?

...Wow. Naprawdę, Plastikowa Simoroślo? „Widzę, że dzisiejszy wypad kompletnie roztrzaskał ci psychikę. To co, może odprowadzę cię do domu, a później pójdę w spokoju zająć się swoimi sprawami? Twoja ciotka w tym czasie zrobi ci rosół czy co tam będziesz chciała”.

Nie. – Brzmi to dużo bardziej stanowczo, niż zamierzałam, i Alex wygląda na zaskoczonego.
Nie dasz rady iść? – Między jego brwiami pojawia się mała zmarszczka.
Nie. – Ciężko mi mówić normalnym tonem. – To znaczy nie mogę iść do domu. W ogóle.
Alex wzdycha i pociera czoło.

„I zrób tu babie niespodziankę. Gdybym wiedział, że będzie odstawiać takie cyrki, nigdzie bym jej nie zabrał”.

Serio, Oliver – naprawdę nie potrafię odczytać tego akapitu inaczej, niż jako ostateczny dowód na to, jakim beznadziejnym partnerem jest PŚ, który najpierw zaciągnął dziewczynę w przerażające miejsce de facto wbrew jej woli, a później, gdy ów wypad zakończył się u niej zrozumiałym szokiem, jest najwyraźniej zniecierpliwiony całą tą histerią i stara się jak najszybciej pozbyć męczącego towarzystwa.

Moglibyśmy wpaść na moment na Brooks Street, posiedzieć tam chwilę. A gdy poczujesz się lepiej...

...to odholuję cię do domu i będę miał święty spokój.

Nie rozumiesz. – Wzbiera we mnie krzyk, jak czarny owad szamoce mi się w gardle. Mam w głowie tylko jedną myśl: oni wiedzieli. Oni wszyscy wiedzieli: Carol, wujek William i może nawet Rachel, i pozwolili mi wierzyć przez cały czas, że ona nie żyje. Pozwolili mi wierzyć, że mnie zostawiła.

Swoją drogą, jest to o tyle ciekawy wniosek, że właściwie ciężko jednoznacznie stwierdzić, czy Lena ma rację, czy nie. Z jednej strony jest możliwe, że siostra i szwagier przestępczyni zostali oficjalnie poinformowani przez władze o aresztowaniu pani Haloway, po czym postanowili zminimalizować szkody i wymyślić historyjkę o samobójstwie, z drugiej jednak – czy różnego rodzaju plotki szybko nie dosięgnęłyby pani Jadzi, a w efekcie i Leny? I co z pogrzebem matki dziewczyny – musiał zostać ukartowany, ale przez kogo? Czy trumna była pusta? Wrzucono do niej inne ciało? Czy stała za tym Carol? A może to władza sprzedała rodzinie bajkę o samobójstwie, aby ukryć niedoskonałości remedium i zaaranżowała całe to przedstawienie?

Chcę z tobą uciec. Do Głuszy. Tak jak mówiliśmy.
Myślałam, że Alex się ucieszy, jednak na jego twarzy widzę tylko zmęczenie.

Oho, wygląda na to, że nasz złoty chłopiec właśnie się zorientował, że romantyczne deklaracje przy blasku księżyca mogły ściągnąć na niego nieprzyjemne konsekwencje w postaci odpowiedzialności za los drugiej osoby.

Posłuchaj, Lena, to był naprawdę długi dzień. Jesteś wyczerpana. Jesteś głodna. Nie myślisz jasno...

Argumenty w sumie racjonalne, ale sorry, Winnetou; już tak mi podpadłeś, że nici ze stempelka z uśmiechniętą buźką.

Lena powtarza, że nie zostanie dłużej z rodziną, która od lat ją okłamywała; Plastikowa Simorośl próbuje ją uspokoić, przypominając, że nie ma żadnych dowodów na familijny spisek, ale dziewczyna twardo obstawia przy swoim:

Bo tak naprawdę wiem, gdzieś głęboko w środku. Myślę o mamie pochylonej nade mną, o trupiej bladości jej twarzy wdzierającej się w mój sen, o jej głosie: „Kocham cię. Pamiętaj. Tego nie mogą nam odebrać”, dźwięczącym delikatnie w moim uchu, o smutnym uśmiechu błąkającym się na jej ustach. Ona też wiedziała. Musiała wiedzieć, że po nią przyjdą, że ją zabiorą do tego okropnego miejsca. I zaledwie tydzień później siedziałam w szorstkiej czarnej sukience przed pustą trumną, ze stosem skórek z pomarańczy na kolanach, starając się powstrzymać łzy, podczas gdy wszyscy, którym wierzyłam, wznosili wokół mnie twardy i gładki mur kłamstw („była chora”, „właśnie to czyni z ludźmi choroba”, „popełniła samobójstwo”).

No i fajno, problem w tym, że nadal nie mamy żadnego dowodu, iż familia Leny była w pełni świadoma, co się kroi; pani Haloway mogła zdawać sobie sprawę, że za rogiem czai się oddział pani Jadzi, ale to nie znaczy, że jej rodzina była równie zorientowana w sytuacji...

...a gdyby nawet – to w pewnym sensie byłoby to świadectwo sporej odwagi i lojalności Carol; dzieci więźniarki z Krypt najprawdopodobniej miałyby w Oliverversum istne piekło (które przejawiałoby się pluciem pod nogi przez panią Helę, ale ten aspekt chwilowo przemilczmy). Kłamstwo o samobójstwie mogło być w jej rozumieniu jedynym sposobem, by uratować i tak już podejrzaną rodzinę przed całkowitą katastrofą. Jasne, żal Leny jest w tym momencie w pełni zrozumiały, ale nie zmienia to faktu, że jeżeli Carol faktycznie osobiście wszystko ukartowała (co jednakowoż wydaje mi się mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę bardzo ograniczone możliwości Tiddle'ów), to właśnie owym kłamstwom Lena zawdzięcza w miarę normalne dzieciństwo i okres dojrzewania.

Nie mogę iść do domu i nie pójdę. Pójdę z tobą. Stworzymy nasz własny dom w Głuszy. Inni tak robią, prawda? Inni tak zrobili. Moja mama... – Chciałam powiedzieć: „moja mama tak zrobi”, lecz mój głos się łamie.
Alex wpatruje się we mnie uważnie.
Lena, jeśli wyjedziesz, jeśli naprawdę wyjedziesz, będziesz w zupełnie innej sytuacji niż ja teraz. Jesteś tego świadoma, prawda? Nie będziesz mogła przekraczać granicy w tę i z powrotem.

Ty w zasadzie też nie powinieneś być w stanie tego robić, problem w tym, że autorka wpadnie na to dopiero w przyszłym tomie, co zaowocuje dziurą fabularną wielkości Wielkiego Kanionu.

Nie będziesz mogła nigdy wrócić.

He.

Twój numer zostanie unieważniony.

He, he.

Każdy będzie wiedział, że przeszłaś na drugą stronę.

He, he, he.

Wszyscy będą cię szukać.

He, he, he.

...Wybaczcie; tego rodzaju wstawki są naprawdę zabawne, gdy człowiek wie, co go czeka w analizatorskiej przyszłości.

Nie obchodzi mnie to – warczę. Nie panuję już nad sobą. – Ty to zaproponowałeś, prawda? No i co? Teraz gdy jestem gotowa, wycofujesz się?
Próbuję tylko...
(…)
Jesteś taki jak wszyscy. Jesteś tak samo nic nie wart jak cała reszta. Słowa, słowa, słowa; to ci łatwo przychodzi. Ale kiedy przychodzi pora na działanie, kiedy przychodzi pora, by mi pomóc...
Staram się ci pomóc – odpowiada Alex ostro. – Jednak to poważna sprawa. Nie rozumiesz? To zbyt poważna decyzja, a ty jesteś teraz zdenerwowana i sama nie wiesz, co mówisz.
(…)
Nie traktuj mnie jak dziecko – cedzę przez zęby.
To przestań zachowywać się jak dziecko – odparowuje.

Jestem rozdarta jako ta sosna; z jednej strony mam ochotę przyklasnąć Lenie za trafne wypunktowanie Plastikowej Simorośli i jej wycofywania się rakiem z planów, którymi sam ją nęcił, z drugiej – trudno nie zauważyć, że dziewczyna naprawdę nie jest obecnie w najlepszym stanie do podejmowania tak poważnej decyzji.

Czuję, że już gdy wypowiada te słowa, żałuje ich. Odwraca głowę, bierze głęboki oddech, po czym odzywa się normalnym tonem:
Posłuchaj, Lena. Naprawdę przepraszam. Wiem, że... to znaczy po tym wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło... Potrafię sobie wyobrazić, jak się czujesz.

Szkoda, że twa wyobraźnia ewidentnie zawiodła cię w momencie planowania całej tej wyprawy.

Gdyby ci na mnie zależało, zabrałbyś mnie stąd. Gdyby ci choć trochę na mnie zależało, zrobiłbyś to już teraz.

Leno, jakkolwiek mam potężne wątpliwości co do psychicznej równowagi PŚ, nawet on nie jest takim samobójcą, by przeskakiwać przez płot w biały dzień, i to w dodatku zdając sobie sprawę z niemożności powrotu po papier toaletowy.

Zależy mi na tobie.
Nieprawda. – Teraz sama wiem, że zachowuję się jak dziecko, ale nic na to nie poradzę. – Jej też nie zależało. Wcale a wcale.
To nie tak.
To dlaczego po mnie nie przyszła?

W swoim czasie dowiemy się, dlaczego, i będzie to bardzo pocieszny wątek – równie zresztą pocieszny, jak cała postać pani Haloway – ale zapominając nawet o czekającej nas fabule dalszych odsłon... Cóż, Leno, sądzę, iż twoja matka mogła żywić pewne obawy, że pojawienie się w domu Tiddle'ów przestępczyni na gigancie mogłoby zrujnować twoje szanse na akademicką karierę i życie na wolności jako takie.

Plastikowa Simorośl powtarza moje argumenty, lecz nie docierają one do chwilowo rozchwianej emocjonalnie dziewczyny. Ostatecznie PŚ postanawia wytoczyć najcięższe działa i oznajmić lubej, że mama ją kocha i troszczy się o jej bezpieczeństwo, po czym samemu wyznać swe uczucia; ponieważ Was lubię, oszczędzę Wam rozwlekłego opisu, jak to całe jestestwo Leny rozkwita pod wpływem owego oświadczenia, co kończy się podobną miłosną deklaracją ze strony naszej narratorki.

To dziwne, ale po tamtej scenie nagle dociera do mnie znaczenie mojego pełnego imienia, powód, dla którego mama dała mi na imię Magdalena, oraz sens starej biblijnej opowieści o Józefie i opuszczeniu przez niego Marii Magdaleny. Dociera do mnie, że zostawił ją nie bez powodu. Zostawił ją, żeby mogła ocaleć, choć odejście od niej go zabiło. Zostawił ją z miłości.

Oliver, czy musisz przypominać nam o twojej, ekhm, twórczej interpretacji Biblii? Naprawdę, jedno przedzieranie się przez to kuriozum w zupełności mi wystarczyło.

Myślę, że mama już w chwili moich narodzin miała przeczucie, że pewnego dnia będzie musiała zrobić coś podobnego. Przypuszczam, że jest to część miłości do drugiego człowieka: trzeba z czegoś rezygnować. Czasem trzeba nawet rezygnować z niego samego.

Rachel, jak mniemam, otrzymała natomiast takie, a nie inne imię na skutek otworzenia kalendarza na przypadkowej stronie. Bycie siostrą Mary Sue to jednak ciężki kawałek chleba i nieustające pasmo niesprawiedliwości.

Alex i ja rozmawiamy o rzeczach, które będę musiała zostawić, gdy ucieknę z nim do Głuszy.



...Zaraz, chwila, moment. Jako to: gdy ucieknę z nim do Głuszy”? Mam rozumieć, że wyznania miłosne w otoczeniu cuchnących śmietników do tego stopnia podziałały na naszego bożka jesieni, że natychmiast zapomniał o wszystkich argumentach, wliczając w to ten najważniejszy, mianowicie iż Lena nie jest w stanie rozważać w tym momencie niczego z racjonalnego punktu widzenia?

...W sumie nie jestem nawet zdziwiona.

Chce być absolutnie pewien, że wiem, w co się pakuję.

W związku z czym postanawia przedyskutować z tobą tę kwestię kilka minut po twoim wybuchu złości łamane przez rozpaczy. Zaiste, od razu widać, że zależy mu na twojej obiektywnej, gruntownie przemyślanej opinii.

Nie będę już zatrzymywać się w piekarni Pod Grubymi Kotami po zamknięciu, by kupić bajgle z porannego wypieku i bułki serowe za dolara. Nie będę siedzieć na molo i oglądać skrzeczących mew krążących po niebie. Nie pobiegnę do farm, kiedy rosa migocze na każdym źdźble trawy, jak gdyby były pokryte szkłem. Nie będzie tam stałego rytmu oceanu, w Portland wyczuwalnego jak bicie serca. Nie będzie wąskich brukowanych uliczek starego portu ani sklepów pełnych jasnych, ładnych ubrań, na które nigdy nie było mnie stać.

To wszystko prawda. Sęk w tym, że... to jakby nie jest naczelny problem tego planu.

* wdycha ciężko * Kochani, zapomnijmy na chwilę – my, analizatorki i ci z Was, którzy znają całą serię – jak de facto wygląda życie w Głuszy i skupmy się wyłącznie na dotychczas ustanowionym kanonie i umiejętności kojarzenia podstawowych faktów.
Leno – to, że nie będziesz więcej mogła skoczyć wieczorem do monopolowego po paczkę chipsów naprawdę nie powinno być największym z twoich zmartwień.

Przeżywam właśnie flashbacki z analizowania „Zmierzchu”, albowiem po raz kolejny stajemy oko w oko z bohaterką, która ewidentnie nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji i z tego, jak jej śmiały plan życiowych zmian wpłynie nie tylko na nią samą, ale też na jej bliskich.

Przechodząc przez ogrodzenie, Lena – zgodnie z tym, co obecnie jej wiadomo – już nigdy nie będzie mogła wrócić nie tylko do domu, ale nawet do cywilizacji jako takiej; będzie wyrzutkiem w każdym tego słowa znaczeniu. Jeżeli jej związek z Plastikową Simoroślą nie przetrwa próby czasu, nie będzie mogła po prostu radośnie wmaszerować z powrotem do Portland czy też jakiegokolwiek innego miasta, bo w momencie ucieczki stanie się przestępczynią, dla której powrót oznaczałby śmierć. W efekcie będzie zmuszona albo zacisnąć zęby i kontynuować swój byt u boku znienawidzonego osobnika (bo funkcjonowanie w Głuszy w pojedynkę nie jest najmądrzejszym z pomysłów), albo poszukać schronienia w jakiejś innej grupie – zbiorowisku obcych, obojętnych (a może i niechętnych) jej ludzi.
A jeżeli jednak będą żyć razem radośnie niczym kucyponki? W pewnym momencie może pojawić się ciąża, poród, a w dalszej perspektywie konieczność wychowywania potomstwa – wszystko to w świecie pozbawionym możliwości uzyskania opieki medycznej i w tragicznych warunkach sanitarnych. Jakiekolwiek komplikacje czy choroby będą w zasadzie równały się wyrokowi śmierci, zwłaszcza, że Plastikowej Simorośli mogłoby być dosyć trudno przeszmuglować oseska lub ukochaną do szpitala bez wzbudzania podejrzeń personelu medycznego. Środki czystości, jedzenie, nawet głupie tampony – nasze gołąbeczki albo musiałyby się wyrzec wszystkich tego rodzaju luksusów, albo też PŚ musiałby ryzykować regularne wycieczki za siatkę, co w pewnym momencie mogłoby się skończyć dla niego tragicznie, zwłaszcza, gdyby ktoś w końcu zaczął dociekać, gdzież to zniknął obywatel Warren i dlaczego od dawna nie pojawia się w pracy.

A przecież to tylko jedna strona medalu. Rodzina Leny już od dawna jest na cenzurowanym, mając wśród swych członków buntownika na gigancie, przestępczynię z oddziału o zaostrzonym rygorze i kobietę, która na zabieg została zawleczona siłą po tym, jak w ataku furii próbowała wszystkim wydrapać oczy. Można się tylko domyślać, co spotkałoby ciotkę Carol i całą resztę brygady, gdyby Lena została oficjalnie uznana przez władze za wroga ustroju; istnieje spora szansa, że w tym przypadku pogarda pani Jadzi nie byłaby jedyną konsekwencją zagrania Małemu Bratu na nosie.

Czy Lena i jej luby biorą to wszystko pod uwagę? Cóż, śmiem stwierdzić, że niekoniecznie, jako że jednym z naczelnych zmartwień bohaterki jest najwyraźniej perspektywa życia w świecie bez butików z konfekcją damską. Oczywiście, możemy stwierdzić, że cały powyższy akapit jest wyłącznie metaforą dla tysiąca rzeczy, których będzie musiała się wyrzec Lena, ale ponownie – mając na uwadze generalne podejście do życia tych dwojga, obawiam się, że byłaby to zbyt optymistyczna interpretacja.

Żal mi będzie jedynie zostawić Hanę i Grace.

Najwyraźniej jednak nie na tyle, by niepokoić się faktem, iż twoja nie-kuzynka będzie miała po twojej ucieczce całkowicie przerąbane.

Reszta Portland może, jak dla mnie, obrócić się w proch: jego cienkie ozdobne wieżyczki, witryny sklepowe, bezwolni ludzie z pustym spojrzeniem, zginający karki po to tylko, by usłyszeć więcej kłamstw, jak zwierzęta dobrowolnie idące na rzeź.

  Hej, ciociu Carol! Dzięki za dwanaście lat ubierania, karmienia i wychowywania dziecka twojej siostry, której postępowanie położyło się cieniem na całej rodzinie! Wujku Williamie, dziękuję za wieloletnie łożenie na niespokrewnioną z tobą latorośl przestępczyni/samobójczyni i danie tejże latorośli możliwości dorobienia sobie w sklepie!...Spłońcie.

Jeśli uciekniemy razem, będziemy tylko ty i ja – powtarza ciągle Alex, jak gdyby musiał się upewnić, że go rozumiem, i chciał być pewien, że ja jestem pewna.

Waćpan już zapomniał, że dzieli kwatery z licznymi wykolejeńcami? No, chyba że zamierzacie uwić sobie przytulne gniazdko we dwoje, w takim układzie patrz moje liczne wątpliwości trochę wyżej.

Nie będzie odwrotu. Nigdy.
Wtedy odpowiadam:
Tylko tego pragnę. Ty i ja. Na zawsze.

Co jest z tymi młodocianymi bohaterkami powieści YA, stuprocentowo przekonanymi, że chcą spędzić resztę egzystencji w towarzystwie swojej pierwszej sympatii? W sumie nie miałabym nawet nic przeciwko – ostatecznie, Lena jest nastolatką, nie dziwi zatem specjalnie, że obstaje twardo przy swoich decyzjach, nie myśląc zbyt długo nad długofalowymi konsekwencjami swych działań – gdyby nie to, że autorki tych książek ewidentnie chcą, abyśmy traktowali podobne wyznania z całkowitą powagą.

I tak właśnie czuję. W ogóle się nie boję. Teraz gdy wiem, że będę go mieć – że mamy siebie nawzajem – czuję, że już nigdy niczego nie muszę się bać.

Cóż, miejmy nadzieję, iż ów uroczy optymizm nie opuści cię nawet wtedy, gdy dostaniesz zapalenia płuc, siedząc przemoknięta pod jakimś krzakiem, a twój luby będzie w stanie co najwyżej zadeklamować ci kilka sonetów na poprawę humoru.

Postanawiamy opuścić Portland za tydzień, dokładnie na dziewięć dni przed moim planowanym zabiegiem. Nie podoba mi się, że musimy tak bardzo opóźnić nasz wyjazd, kusi mnie, by pobiec od razu do granicy i próbować się przez nią przedostać w biały dzień, jednak Alex studzi moje zapędy i wyjaśnia, jak bardzo potrzebna jest nam ta zwłoka.

...Wiesz, że sytuacja jest kiepska, kiedy to PŚ okazuje się być ostoją rozsądku w danym uniwersum.

Kochani, naprawdę, spróbujcie to objąć rozumem: Lena chciała skazać się na wieczną banicję...już, natychmiast, w ciągu pięciu minut, kiedy oboje nie mają nic poza parą gaci na tyłku. Nie myślałam, że ktokolwiek przebije Bellę Swan z jej „zmień mnie w wąpierza teraz, w samym środku szkolnej potańcówki”, ale wygląda na to, że panna Haloway jest godnym przeciwnikiem w tej walce.

W ciągu ostatnich kilku lat przekraczał granicę tylko parę razy.

Primo: tylko parę razy”? Mam rozumieć, że to chłopię postawiło sobie wóz Drzymały wypełniony po dach klasykami literatury dobrych kilka lat temu, po czym radośnie udało się na studia, wierząc w kryształową uczciwość pozostałych włóczęgów?

Secundo: W obliczu tego, co nas czeka w przyszłości, „parę” to nadal o parę za dużo.

Niebezpiecznie jest przedzierać się przez nią zbyt często.

Cóż, musimy uwierzyć ci na słowo, biorąc pod uwagę, że PŚ najwyraźniej nie ma z tym żadnego problemu.

Mimo to przed naszą ucieczką zrobi to dwa razy – to niemal samobójcze ryzyko, przekonuje mnie jednak, że konieczne.

Oliver, zlituj się; nie można zjeść ciastka i mieć ciastka. Albo przekradanie się przez płot jest tak niebezpieczne, że PŚ ryzykuje swoje życie, ilekroć udaje się poczytać pod gwiazdami – i w takiej sytuacji zabieranie ze sobą Leny na eskapadę było galopującym debilizmem i pokazem skrajnej nieodpowiedzialności, albo też nasz leśny ludek potrafi zahipnotyzować każdego strażnika mocą swoich złotych loków, co sprawia, że cała ta atmosfera grozy staje się kompletnie niedorzeczna.

Gdy tylko ucieknie ze mną i przestanie się pojawiać w pracy i na studiach, jego dane też zostaną unieważnione – nawet jeśli, praktycznie, jego tożsamość nigdy tak naprawdę nie była ważna, gdyż została stworzona przez ruch oporu.

Aaach, czyli Plastikowa Simorośl nie planuje już nigdy wracać do Portland? Cóż, w takim układzie wieszczę wam bardzo długie, zdrowe i szczęśliwe życie w buszu. Powodzenia we wspólnym zwalczaniu pierwszej biegunki!

A swoją drogą – czy naprawdę NIKT w Oliverversum nie ma żadnej kontroli nad obywatelami? Jak właściwie mam to rozumieć? Po tygodniu nieobecności PŚ w robocie, jego szef pogładzi się po wąsach i stwierdzi: „Hmm, coś ostatnio nie widuję na posterunku Warrena. Pewno zwiał do lasu. No nic, skontaktuję się z porządkowymi, niech wykreślą różowym markerem jego dane z rejestru”? Nikt tam nie docieka, gdzie właściwie podział się zaginiony – zwłaszcza, że ten konkretny egzemplarz najwyraźniej znał wiele wysoko postawionych osobników? Władze po prostu machną na to ręką i zmienią liczbę mieszkańców na znaku witającym przybyszów przy wjeździe do miasta? Co tu się, do licha, wyprawia?!

Dane nas obojga zostaną wtedy anulowane, usunięte z systemu. Piii! Nie ma. Jak gdybyśmy nigdy nie istnieli. Przynajmniej wiemy, że w Głuszy nikt nas nie będzie ścigał. Nie będzie żadnych obław. Nikt nas nie będzie szukał. Gdyby chcieli nas dopaść, musieliby przyznać, że udało nam się uciec z Portland, że było to w ogóle możliwe, że Odmieńcy istnieją. Będziemy już tylko duchami, śladami, wspomnieniami – a wkrótce, jako że wyleczeni będą wpatrywać się tylko w przyszłość i w długi szereg dni, które mają przed sobą – nie będziemy już nawet tym.

...Cóż, najwyraźniej tak.

Autorko, opresyjna władza NAPRAWDĘ nie działa w ten sposób. Dystopiczny rząd nie zapomina ot, tak o potencjalnych rebeliantach.

Aha – nie przegapiłam tej części o braku obław. Nie martwcie się; wszystko w swoim czasie. Pełen komizm sytuacyjny pewnych wątków objawia się w pełnej chwale dopiero w kolejnych odsłonach. Póki co powiem tylko, że tłuszcza doprawdy nie musiałaby wiedzieć o tym, że wyszkoleni komandosi Małego Brata (z panią Jadzią na czele) udali się z małą wycieczką krajoznawczą na tereny należące do buntowników. I przywieźli z niej urocze pamiątki w postaci co bardziej poszukiwanych wichrzycieli.

Ponieważ Alex nie będzie mógł więcej przekraczać granicy, musimy zabrać z sobą jak najwięcej jedzenia, a do tego ubrania na zimę i wszystko co niezbędne.

To miło, że PŚ najwyraźniej uświadomił cię w tej kwestii, jako że dopiero co chciałaś wiać wyłącznie w tym, co miałaś w danej chwili na grzbiecie.

Odmieńcy w osadach dzielą się prowiantem.

No, ale wy pragniecie przecież przebywać ze sobą i tylko ze sobą, więc kto niby ma się z wami dzielić żarciem?

...Właśnie przyszło mi do głowy, że mówiąc „tylko ty i ja” Lena mogła mieć na myśli „tylko ty i ja, plus banda statystów, którymi w ogóle nie będziemy się interesować, ale którzy nadal będą musieli gotować nam papu”. Nie powiem, aby tego rodzaju myślenie szczególnie mnie zdumiewało w przypadku narratorki powieści YA.

Mimo to jesień i zima w Głuszy są zawsze ciężkie, a po latach spędzonych w Portland Alex nie jest mistrzem w polowaniu i zbieractwie.

...Wiecie co? Powoli dochodzę do wniosku, że analizowanie tej części bez ujawniania szczegółów z następnych tomów jest nie tylko dosyć skomplikowane, ale w dodatku mocno ograniczające; nie macie pojęcia, ile zjadliwych uwag chodzi mi w tym momencie po głowie. Tak czy inaczej, zapamiętajcie sobie informację, że Plastikowa Simorośl, mimo wychowywania się w Głuszy, najwyraźniej nadal nie potrafi samodzielnie skombinować sobie jedzenia – ów fakt będzie wyglądał bardzo, bardzo zabawnie w obliczu fabuły kolejnych odsłon.

Umówiliśmy się o północy w naszej kryjówce na układanie dalszych planów. Przyniosę mu pierwszą część rzeczy, które chcę z sobą zabrać: album ze zdjęciami, notatki, które wymieniałyśmy z Haną na lekcjach matematyki w drugiej klasie, i jedzenie w takiej ilości, jaką uda mi się przemycić z magazynu w sklepie wujka.

...Notatki.

Ta dwójka zamierza odciąć się od społeczeństwa ze wszystkimi jego usługami i materialnymi dobrami - co w praktyce oznacza dożywotni brak leków, pasty do zębów, zimowych butów i narzędzi - a Plastikowa Simorośl z jakiegoś powodu może przekroczyć granicę jeszcze tylko dwa razy przed ostateczną ucieczką....

...w związku z czym Lena postanawia zanieść mu gryzmoły z podstawówki.

Hej, Leno! Zdradzę ci sekret. Gdy będziesz opuszczać rodzinny dom po raz ostatni, możesz zabrać ze sobą duży plecak; po zwinięciu, tajne liściki powinny spokojnie zmieścić się w bocznej kieszonce. Sądzę, że bez większych problemów uda ci się spakować także album. Co ty na to, by póki co przytachać ze sobą największą torbę lub walizkę, jaką ma na składzie wujostwo, wypełnioną po brzegi ciepłymi ubraniami, środkami higienicznymi, medykamentami i wszystkim, co może być wam potrzebne do przetrwania reszty życia w dziczy?

Jest niemal trzecia po południu, kiedy Alex i ja rozdzielamy się i ruszam w stronę domu.

Wygląda na to, że nasze gołąbeczki spędziły cały ten czas, układając szczwany plan ucieczki...siedząc w ciemnym zaułku pomiędzy kontenerami na śmieci. Cóż, można i tak.

Wkrótce bujną zieleń traw i liści pochłoną ostre czerwienie i pomarańcze. A potem i je zniszczy surowa, czarna oschłość zimy. I mnie tu nie będzie – będę gdzieś pośród nagich, drżących drzew pokrytych śniegiem. Tyle że Alex będzie ze mną, więc będę bezpieczna. Będziemy spacerować, trzymając się za ręce, całować się w biały dzień i kochać ze wszystkich sił, i nikt nigdy nie będzie próbował nas rozdzielić.

...To już nawet nie jest naiwność nastolatki otumanionej pierwszym uczuciem; to jest naiwność sześcioletniego dziecka, wciąż głęboko wierzącego w wróżki o różowych skrzydełkach i książęta na białych rumakach. Leno, słoneczko: wy nie udajecie się na wakacje. Wiem, że po ostatniej romantycznej randce może być ci trudno w to uwierzyć, ale planujecie zwiać przed dystopicznym społeczeństwem, by spędzić resztę życia w miejscu, w którym wykończy was pierwszy lepszy wirus.

A swoją drogą - gdybym była Plastikową Simoroślą i naprawdę zależałoby mi na Lenie, to zaczęłabym pocić się ze strachu jak mysz widząc, jak ukochana wyobraża sobie nasze przyszłe, iście bajkowe życie w Głuszy.

Nabuzowana Lena powraca do domu i spontanicznie dzwoni do Hany, proponując jej przebieżkę.

Właśnie miałam do ciebie dzwonić i pytać o to samo.
Telepatia – stwierdzam, a jej śmiech ginie na moment w szumie, który rozlega się w słuchawce, gdy jakiś cenzor gdzieś głęboko w Portland włącza się do naszej rozmowy. Stare obracające się oko, zawsze w ruchu, zawsze czujne.

Mhm. No, chyba, że jakiś chłoptaś znikąd postanawia urządzić sobie wycieczkę po ściśle tajnym więzieniu; wtedy oko ma fajrant.

Miałam nadzieję, że uda mi się wymknąć z domu bez natknięcia się na Carol, lecz niestety wpada na mnie, gdy zmierzam w stronę drzwi. Jak zwykle była w kuchni, powtarzając swój odwieczny rytuał gotowania i sprzątania.

Wiecie co? Właśnie zdałam sobie sprawę, że Carol spędza 90% swojego czasu antenowego nad garami, i to w upalne lato. Rozumiem konieczność zajmowania się domem, ale czy ta nieszczęsna kobieta nie może choć chwilę odpocząć w cieniu? Autorko, pozwól jej przynajmniej przez moment szydełkować na kanapie!

Gdzie byłaś cały dzień? – pyta.
Z Haną – odpowiadam automatycznie.
I znowu wychodzisz?
Tylko pobiegać. – Wcześniej myślałam, że jeśli ją jeszcze zobaczę, wydrapię jej oczy albo nawet zabiję. Ale gdy na nią patrzę, czuję zupełną obojętność, jak gdyby była kobietą z billboardu albo nieznajomą w przejeżdżającym autobusie.

Oliver, o co ci chodzi z tym nagłym oczernianiem Carol? Niezależnie od tego, czy była świadoma, jak faktycznie potoczyły się losy jej siostry, zajęła się jej córkami jak własnymi dziećmi, dała im dom, szansę na wykształcenie i znalezienie partnerów z porządnych rodzin. Dlaczego niby, jako czytelniczka, miałbym jej nie lubić? Ciotka Leny jest znacznie lepszym materiałem na prawnego opiekuna niż matka dziewczyny, której dokonania na tym polu ograniczają się do zwracania na siebie uwagi wszelakich donosicieli.

Kolacja jest o wpół do ósmej. Chciałabym, byś była na czas, żeby nakryć do stołu.
I będę – odpowiadam.
Przychodzi mi do głowy, że ta obojętność, to uczucie oddzielenia musi być tym, czego ona i wszyscy wyleczeni doświadczają przez cały czas: jakby między tobą a innymi była gruba, tłumiąca wszystko szyba. Prawie nic się przez nią nie przedostaje. Prawie nic nie ma znaczenia.
Mówią, że remedium ma zapewnić szczęście, lecz teraz rozumiem, że wcale tak nie jest i nigdy nie było. Pozostaje jedynie strach: strach przed bólem, przed cierpieniem, strach, strach, strach, egzystencja ślepego zwierzęcia, które się miota, obija o ściany, wędruje w labiryncie, przerażone, otępiałe i głupie.

Autorko, po raz tysięczny: brak miłości nie równa się braku wszystkich innych emocji, a jeżeli jednak chcesz, żeby tak było, to w takim układzie nie zaprzeczaj sama sobie akapit dalej, wmawiając nam, że wszyscy wyleczeni są na granicy histerii.

Po raz pierwszy w życiu żal mi Carol. Mam zaledwie osiemnaście lat, a już wiem coś, czego ona nie wie: życie nie jest życiem, jeśli się przez nie tylko prześlizgniesz.

A twoja pewność, że Carol także nie doświadczyła młodzieńczej miłości, bierze się z tego, że...? Przypomnieć waćpannie casus jej własnej siostry?

Wiem, że jego istota polega na tym, by znaleźć rzeczy, które mają znaczenie, i trzymać się ich, walczyć o nie i nie odpuścić.

Całkiem ładna filozofia, aczkolwiek nie jestem pewna, czy możemy zaliczyć PŚ do grona przedmiotów o specjalnym znaczeniu dla świata.

Carol przypomina Lenie, że za dwa tygodnie (a właściwie szesnaście dni) odbędzie się zabieg dziewczyny; ta poprawia ją w duchu, że za siedem dni już jej tu nie będzie.

Masz prawo być zdenerwowana – dodaje.
To jest ta trudna rzecz, którą próbowała powiedzieć, kosztowało ją wiele wysiłku, żeby przypomnieć sobie słowa pocieszenia. Biedna ciotka Carol: życie pełne brudnych naczyń, pogniecionych puszek fasolki szparagowej oraz dni płynących w nieskończoność i zlewających się w jedno.

Primo: Zgodnie z kanonem nie ma żadnego powodu, aby Carol nie pamiętała, jakich słów używa się do pocieszenia drugiej osoby; brak rzeczywistego współczucia nie oznacza zapomnienia kurtuazyjnych formułek.

Secundo: Cóż, dobrze wiedzieć, że Oliver zdaje sobie sprawę, jak nieciekawe jest położenie tej biednej kobiety. Ja tam jednak sądzę, że egzystencja Carol, niezależnie od ogłupiającego działania serum, mogłaby wyglądać nieco bardziej kolorowo, gdyby autorka raz na jakiś czas pozwoliła jej wyjść z kuchni.

Dociera do mnie nagle, jak staro Carol wygląda. Jej twarz poznaczona jest głębokimi bruzdami, a włosy przyprószone siwizną. Tylko oczy przekonują mnie, że jest wieczna: te puste, przezroczyste oczy, które mają wszyscy wyleczeni, jakby zawsze spoglądali w odległą przestrzeń.

I w dodatku jest stara i zaniedbana. Oliver, jeżeli nadal będziesz tak subtelna w podkreślaniu, jak beznadziejna jest rodzina Leny (ze szczególnym naciskiem na Carol i Jenny; Gracie to osobisty fanklub naszej protagonistki, jest zatem zwolniona z dźwigania tego brzemienia), to lada moment staną się oni moimi ulubionymi bohaterami tej serii.

Musiała być ładna, kiedy była młoda, przed zabiegiem, przynajmniej tak wysoka jak moja mama i pewnie tak samo szczupła (...)

Cóż, myślę, że to akurat dałoby się sprawdzić; nie macie w domu żadnych zdjęć, nawet ze ślubu Carol i Williama?



Och, wcale nie jestem zdenerwowana – odpowiadam. – Wierz mi. Nie mogę się doczekać.

Jeszcze tylko siedem dni.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: poważna rozmowa z Haną.

Zostańcie z nami!

Maryboo