niedziela, 29 marca 2020

Część XVIII


HANA
           
Hance nie daje spokoju cała ta sytuacja z pierwszą żoną Fredzia i stwierdza, że koniecznie musi dowiedzieć się czegoś więcej o tajemniczym losie Cassie. Wreszcie nadarza się dobra okazja na zabawę w detektywa.


Fred umówił się dziś na golfa z kilkudziesięcioma swoimi zwolennikami i ludźmi, którzy wsparli finansowo jego kampanię, w tym z moim ojcem. Mama zaś spotyka się z panią Hargrove w klubie na lunchu. Radośnie macham rodzicom na pożegnanie, a potem przez pół godziny zabijam czas chodzeniem w kółko po domu, zbyt podenerwowana, żeby oglądać telewizję albo robić cokolwiek bardziej sensownego.
Kiedy już upłynęło wystarczająco dużo czasu, zabieram ostateczną listę gości wraz z planem ich rozmieszczenia przy weselnych stołach i wkładam do teczki. Nie ma sensu ukrywać, dokąd jadę, więc dzwonię po Ricka, brata Tony'ego, i czekam na ganku, aż podjedzie.
— Zawieź mnie do Hargrove'ow — mówię swobodnym tonem, wsuwając się na tylne siedzenie.


Na podjeździe nie ma samochodów Hargrove’ów, więc Cassie może wykonać swój plan. Ciekawe, czy też będzie robić z siebie totalną idiotkę jak ostatnim razem?


Służąca otwiera mi drzwi. Może być starsza ode mnie najwyżej o kilka lat i ma nieufność wymalowaną na twarzy, jak pies, który często obrywał kopniaki.
— Och! — wzdycha na mój widok i spogląda na mnie z konsternacją. Najwyraźniej nie wie, czy powinna mnie wpuścić.
Od razu zaczynam wylewać z siebie potok słów:
— Przyjechałam tutaj od razu, gdy tylko się zorientowałam. Czy uwierzysz, że moja mama zapomniała zabrać ze sobą na lunch planu? A przecież pani Hargrove musi zaaprobować rozmieszczenie gości.
— Och! — powtarza znowu dziewczyna. Marszczy brwi.
— Ale pani Hargrove nie ma. Pojechała do klubu.
Wydaję z siebie jęk, udając zaskoczenie.
— Kiedy mama mówiła, że jedzą razem lunch, myślałam.
- Są w klubie — powtarza dziewczyna nerwowo. Uczepiła się tej informacji jak ostatniej deski ratunku.
— Rany, ale jestem głupia — wzdycham. — A oczywiście nie mam teraz czasu, żeby pojechać do klubu. Może po prostu podrzucę je pani Hargrove?


Czyli jednak jedziemy sposobem na idiotkę. Cóż, nie spodziewałam się niczego wyrafinowanego.


— Mogę je jej przekazać, jeśli pani chce — proponuje.
— Nie, nie, nie musisz — mówię szybko. Oblizuję wargi. -Gdybym mogła wejść na chwilkę, zostawiłabym jej krótką wiadomość. Stoliki szósty i ósmy mogą zostać zamienione, i myślę, że wiem, co zrobić z państwem Kimble...
Dziewczyna cofa się, by mnie wpuścić.
— Oczywiście — odpowiada i otwiera nieco szerzej drzwi, żebym mogła przejść.


I znowu to działa. Hanka ma naprawdę więcej szczęścia niż rozumu. Dziewczyna pamięta, że podczas pierwszej wizyty w domu Hargrove’ów Fredzio pokazał je drzwi do swojego gabinetu. Hanka obstawia, że tam najprawdopodobniej znajdują się dokumenty dotyczące ślubu i rozwodu Freda i Cassie. I wszystko pięknie, tylko trzeba najpierw umiejętnie odprawić służącą, która oddycha Hance na plecy.


— Wielkie dzięki — mówię, gdy wprowadza mnie do salonu. Rzucam jej swój najpogodniejszy uśmiech. — Przysiądę sobie tutaj i napiszę wiadomość. Powiesz pani
Hargrove, że plany leżą na ławie, okej? — Miała to być aluzja, że ma mnie zostawić samą, ale ona tylko kiwa głową i stoi w miejscu, obserwując mnie w milczeniu.
Teraz improwizuję, czepiając się byle pretekstu.
— Zrobisz coś dla mnie? Skoro już tu jestem, skoczysz na górę i poszukasz próbek kolorów, które pożyczyłyśmy pani Hargrove wieki temu? Kwiaciarka chce je mieć z powrotem. Pani Hargrove powiedziała, że zostawiła je dla mnie w swojej sypialni, pewnie leżą gdzieś na stole.
— Próbki koloru?
— Cała księga z próbkami — wyjaśniam. A potem, ponieważ dziewczyna dalej stoi, dodaję: — To ja tutaj poczekam.


Bullshit się znowu udaje i Hanka ma chwilę, żeby pomyszkować. Oczywiście gabinet Freda nie jest zamknięty na trzy spusty. Oj, Fredzio, Fredzio, podstawowy błąd czarnego charakteru-amatora. Wstydź się.


Szukam po omacku kontaktu. To ryzykowne — ktoś mógłby zauważyć światło wydobywające się spod drzwi — ale z drugiej strony poruszanie się po pokoju po ciemku i przewrócenie czegoś także sprowadziłoby mi wszystkich na kark. Główne meble w gabinecie to wielkie biurko i skórzany fotel. Mój wzrok pada na puchar zdobyty przez Freda w turnieju golfowym i srebrny przycisk do papieru leżący na pustej biblioteczce. W jednym rogu znajduje się wielka metalowa szafa na dokumenty. Obok niej, na ścianie, wisi ogromny portret mężczyzny, przypuszczalnie myśliwego. Wokół niego piętrzą się ciała zabitych zwierząt. Szybko odwracam wzrok.


Gabinet z upiornym obrazem odhaczony. Klasyka gatunku. Szkoda tylko, że nie ma jeszcze na ścianach głów wypchanych zwierząt, tak dla smaczku.


Kieruję się do metalowej szafy, która również nie jest zamknięta na klucz. Przetrząsam stosy dokumentów finansowych — wyciągi bankowe, zwroty podatków, rachunki i dowody wpłaty — z ostatnich niemal dziesięciu lat. W jednej szufladzie znajdują się wszystkie informacje o personelu, w tym kopie ich dowodów osobistych. Dziewczyna, która mnie wpuściła, nazywa się Eleanor Latterly i jest dokładnie w moim wieku.


To się zaczyna robić zabawne. Ja wiem, że Fredzio jest u siebie w domu i może nawet rzucać dokumenty na podłogę, ale taki złol jak on powinien zakładać, że ktoś się może do niego włamać, więc należałoby się jednak jakkolwiek zabezpieczyć.


A wtedy, z tyłu najniżej położonej szuflady, znajduję niepodpisaną teczkę, cienką, zawierającą akt urodzenia Cassie i akt ich ślubu.




Lenistwo Oliver nie zna granic. Szkoda, że te dokumenty nie leżały akurat na środku biurka Freda oznaczone różowym zakreślaczem.


Nie ma dokumentów rozwodowych, tylko list na grubym papierze, złożony na pół. Szybko przebiegam wzrokiem pierwszą linijkę:
Oto oświadczenie na temat fizycznego i psychicznego  stanu Cassandry Melanei Hargrove, z domu O'Donnell, którą oddano pod moją obserwację... Słyszę szybkie kroki zmierzające w stronę gabinetu. Wsuwam teczkę z powrotem na miejsce, nogą zamykam szafę i wtykam list do tylnej kieszonki dżinsów, dziękując Bogu, że właśnie je dziś włożyłam. Łapię leżący na biurku długopis. Kiedy Eleanor otwiera drzwi, pokazuję go jej triumfalnym gestem, zanim ma szansę się odezwać.
— Znalazłam! — oznajmiam radośnie. — Uwierzysz, że nie wzięłam z sobą długopisu? Chyba mam dzisiaj gąbkę zamiast mózgu.


Błagam, powiedzcie mi, że ta cała Eleanor nie kupi tej bzdury.


Nie wierzy mi. Czuję to. Ale nie może oskarżyć mnie wprost.


No chociaż coś.


— Nie było tam żadnej książki z próbkami — mówi powoli. — Żadnej książki w całym pokoju.
— Dziwne. — Kropelka potu spływa mi między piersiami. Obserwuję jej oczy krążące po całym pokoju, jak gdyby sprawdzała, czy coś ruszałam. - Wygląda na to, że ze wszystkim się dzisiaj mijamy. Przepraszam. - Muszę się koło niej przecisnąć, odsuwając ją z drogi. Ledwo przypominam sobie, by naskrobać szybką wiadomość dla pani Hargrove: „Do pani aprobaty!", chociaż tak naprawdę mam gdzieś, co dziewczyna sobie o mnie myśli. Cały czas kręci się koło mnie, jak gdyby myślała, że zamierzam coś ukraść. Za późno. Cała operacja zajęła mi tylko dziesięć minut. Rick nawet nie wyłączył silnika.


Następny dowód na to, ze Oliver nie umie budować napięcia. Czy ktoś się w ogóle przejął, ze Hanka mogła zostać przyłapana i mieć jakieś kłopoty? No właśnie. Chociaż trochę rozczula mnie beztroska Hanki w całej tej sytuacji. Zupełnie nie martwi jej fakt, że służąca ewidentnie podejrzewa jakieś przekręty i może opowiedzieć pani Hargrove albo Fredowi o dziwnym zachowaniu Hanki. Przecież wszyscy są w kraju Małego Brata uczeni zalet kablowania. A Hanka i tak jest już na cenzurowanym.


Wślizguję się na tylne siedzenie.
— Do domu - mówię mu. Gdy opuszczamy podjazd, wydaje mi się, że widzę Eleanor obserwującą mnie przez okno.
Bezpieczniej byłoby poczekać z czytaniem listu, aż dojedziemy do domu, ale nie mogę się powstrzymać.


I give up. Przynajmniej Stirlitz jest dumny.


Przyglądam się uważniej nagłówkowi: Sean Perlin, lekarz medycyny, szef Oddziału Chirurgii Laboratorium w Portland. List jest krótki.
Do wszystkich zainteresowanych:
Oto oświadczenie na temat fizycznego i psychicznego stanu Cassandry Melanei Hargrove, z domu ODonnell, którą oddano pod moją obserwację na dziewięć dni. Pani Hargrove cierpi na ostre urojenia wynikające z  niestabilności emocjonalnej, przejawia obsesję na punkcie legendy o Sinobrodym, w której bierze się źródło jej lęku  przed prześladowaniem. To osobowość głęboko neurotyczna,  nie rokuje żadnych szans na poprawę. Chociaż nie da się tego stwierdzić z całą pewnością, jej  pogarszający się stan może być skutkiem naruszenia równowagi hormonalnej w wyniku nieudanego zabiegu.
Czytam list jeszcze kilka razy. A więc miałam rację — jednak było z nią coś nie tak. Zwariowała. Może to przez zabieg, jak to było z Willow Marks. Dziwne, że nikt niczego nie zauważył, zanim poślubiła Freda, ale domyślam się, że takie rzeczy wychodzą stopniowo.
Mimo to ucisk w moim żołądku nie odpuszcza. Pod oficjalnym stylem lekarza wyczuwam strach.


Ciekawe w jaki sposób. Ręka mu się trzęsła, jak pisał ten list czy co?


Pamiętam legendę o Sinobrodym: historię o przystojnym księciu i jego przepięknym zamku, w którym jedna komnata była stale zamknięta. Sinobrody oświadcza swojej nowo poślubionej małżonce, że może wchodzić do każdego pokoju, z wyjątkiem tego jednego. Ale pewnego dnia ciekawość bierze górę, kobieta znajduje klucz i wchodzi do środka, gdzie odkrywa mnóstwo ciał zamordowanych kobiet, powieszonych głową w dół. Kiedy mąż dowiaduje się o jej nieposłuszeństwie, jego żona dołącza do tej okropnej, krwawej kolekcji. Ta bajka przerażała mnie, kiedy byłam mała, najbardziej działała mi na wyobraźnię wizja ciał zwalonych na stos, trupiobladych, wypatroszonych, z niewidzącymi oczami.


A to, że akurat ta bajka stała się obsesją Cassie nic ci nie mówi? Opowieść o złym mężu, który kryje straszne tajemnice, nic ci nie przypomina? Serio?


Składam ostrożnie list i wsuwam go z powrotem do tylnej kieszonki dżinsów. Zachowuję się jak głupia. Cassie miała defekt, tak jak myślałam, i Fred miał tysiące powodów, żeby się z nią rozwieść. To, że nie ma jej w systemie, nie oznacza od razu, że coś strasznego się z nią stało. Może to tylko błąd administracyjny.


Cóż, wyparcie to naprawdę mocna rzecz.


Ale całą drogę do domu nie jestem w stanie zapomnieć o dziwnym uśmiechu Freda i jego słowach: „Cassie zadawała zbyt dużo pytań". I nie jestem w stanie powstrzymać myśli, która nieproszona pojawia się w mojej głowie: a jeśli Cassie miała powody do obaw?


A JAK MYŚLISZ?

Na szczęście (a może nieszczęście?) dla mojej twarzy bolącej już od fejspalmów, to jeszcze nie koniec tego wątku i Hanka nie zostanie na etapie wtykania sobie palców w uszy i śpiewania głośno „lalalalala, wszystko jest w porządku!”.

A w następnym odcinku miłosnych wielokątów ciąg dalszy.

Trzymajcie się i siedźcie w domu!!!

Beige

niedziela, 8 marca 2020

Część XVII c


O czym ty mówisz?
Lu śmieje się chrapliwie.
Chyba nie myśleliście, że to będzie trwało wiecznie? Nie myśleliście, że pozwolimy wam bez końca bawić się w ten obozik i tarzać w tym brudzie...

Cóż, biorąc pod uwagę, że owa zabawa trwa już kilkadziesiąt lat, tego rodzaju przekonanie ze strony Odmieńców nie byłoby niczym specjalnie dziwnym.

Dziesięć tysięcy żołnierzy, Lena. Dziesięć tysięcy wojska przeciwko tysiącu głodnych, spragnionych, opętanych chorobą i zdezorganizowanych Odmieńców. Zmiażdżą was. Zrównają z ziemią. Puf.

Mały Brat chyba naprawdę sam już nie wie, co zrobić z tymi wszystkimi pieniędzmi, które zaoszczędził, zakręcając plebsowi ogrzewanie.

Dziesięć tysięcy?! Po co, na wszystko co dobre i piękne, angażować tak potężne zasoby ludzkie?! Autorka staje się tutaj swoją własną metą, przyznając ustami Lu, że wróg jest wprost komicznie bezbronny. Po diabła mobilizować tylu mundurowych, zapewniać każdemu z nich stosowny sprzęt, ogarniać logistycznie ten koszmar? Odmieńcy nie mają ani sił, ani możliwości obrony, nie mają gdzie uciec, nie mają jak walczyć – jedna zgrabna bomba lub kilka uroczych żółtych łodzi podwodnych w pełni załatwiłoby sprawę. Serio – jak to właściwie ma wyglądać od strony technicznej? Przecież tu nawet nie można mówić o ewentualnej walce jeden na jeden, bo uzbrojony w kałasznikow Wiesiu w parę sekund zdejmie kilku, jeśli nie kilkunastu żebraków. Przyjmijmy, że kilkudziesięciu – no, niechby nawet kilkuset – żołnierzy zabezpieczy teren, coby nikt nie uciekł w głąb Zakazanego Lasu. Pytanie za sto punktów: co w tym czasie będzie robić pozostałe kilka tysięcy żołdaków? Urządzą sobie piknik? Będą obstawiać zakłady, ilu Odmieńców zdoła ustrzelić Halinka w ciągu minuty?
 
W sumie trudno się dziwić, że Oliverversum wygląda tak, jak wygląda, skoro Mały Brat wykorzystuje wielką armię do pacyfikowania ludzi, których na dobrą sprawę wystarczyłoby zostawić samych sobie, aby zagryźli się we własnym sosie. Gdzie jest pani Jadzia i jej czołg, kiedy są naprawdę potrzebni?

Coral ostrzega Lenę, że ktoś się zbliża; okazuje się, że to porządkowy, z którym wcześniej dyskutowała Lu.

Przepraszam, że tyle to zajęło. Szopa była zamknięta...
Urywa na nasz widok. Coral rzuca się na niego z krzykiem, ale robi to niepewnie i niezdarnie. Porządkowy odpycha ją i słyszę cichy trzask, kiedy jej głowa zderza się z kamienną kolumną portyku.

Nie! Tylko nie Coral! Oliver, ani mi się waż pozbywać się jedynej (poza Juleczkiem) sensownej postaci w tym dziele!

Mężczyzna rzuca się na nią i bierze zamach latarką, celując w jej twarz. Coral udaje się zrobić unik, latarka roztrzaskuje się o kamienny filar i gaśnie. Zamach był zbyt mocny, przez co porządkowy traci równowagę. To daje Coral czas, by odsunąć się od filara.

Uff, wygląda na to, że Coral udało się tymczasowo pożyczyć trochę nadludzkiej wytrzymałości od Leny.

Nawiasem mówiąc, spójrzcie tylko, drodzy czytelnicy: to już kolejna sytuacja, kiedy Coral – nie mając za sobą żadnego przeszkolenia, pozbawiona broni i bez większych szans na sukces – rzuca się walczyć z wrogiem dlatego, że uważa to za słuszne i wie, że została wysłana na misję w konkretnym celu. Naprawdę, dlaczego to nie ona jest protagonistką tej serii?

Lena puszcza Lu i zaczyna się kotłować z porządkowym:

Za sobą słyszę krzyk i głuche uderzenie ciała o ziemię. Boże, spraw, żeby to była Lu, nie Coral.

No proszę, cóż za zmiana frontu!

A swoją drogą...Wiem, ze Lu okazała się być zdrajczynią i że ów fakt musiał zranić Lenę (przyjmijmy tu roboczo, że Lu miała jakiekolwiek znaczenie dla dotychczasowej fabuły i w jakikolwiek bądź sposób obchodziła naszą narratorkę), ale jakby nie patrzeć, mówimy o osobie, którą panna Haloway przez długi czas uważała niemal za członka, ekhm, rodziny, której ufała i z którą przeżyła wiele trudnych chwil. Biorąc to wszystko pod uwagę, nieco niepokojącym jest, z jaką łatwością Lena zaczyna sobie życzyć śmierci byłej towarzyszki broni.

Lena dalej siłuje się z porządkowym, aż tu wtem!

Nieoczekiwany wystrzał wywołuje wstrząs w całym moim ciele, nawet zęby mi dzwonią. Odskakuję. Porządkowy, wyjąc z bólu, zgina się wpół. Na jego prawej nodze rozprzestrzenia się ciemna plama. Mężczyzna przewraca się na plecy, trzymając za udo. Twarz ma wykrzywioną, mokrą od potu. Broń wciąż tkwi w kaburze — sama wypaliła.


Lena wyrywa wyjącemu z bólu mężczyźnie broń.

Odwracam się w mgnieniu oka. Przede mną stoi Lu, oddycha ciężko i mierzy mnie wzrokiem. Za jej plecami widzę leżącą na ziemi Coral, na boku, z głową opartą na ramieniu i podkulonymi nogami. Serce mi staje. Boże, błagam, nie pozwól, żeby umarła.

Ach, serce rośnie, gdy człowiek widzi, jak Lena przejmuje się swoją rzekomą konkurentką! Ciekawe, kiedy jej przejdzie.

Wtedy dostrzegam, że powieki jej drżą i jedna ręka dygocze. Dziewczyna wydaje z siebie jęk. A zatem żyje.

Ochronna tarcza SuperLeny wciąż działa!

Lu robi krok w moją stronę. Gdy unoszę broń i wymierzam ją w jej kierunku, nieruchomieje.
Hej, posłuchaj. — Jej głos jest ciepły i przyjazny. — Daj spokój. Nie rób niczego głupiego.
Dobrze wiem, co robię — odwarkuję.
Jestem zdumiona, jak pewna jest moja ręka. Jestem zdumiona, że nadgarstek, palec, zaciśnięta pięść i broń należą do mnie.

Ja z kolei nie jestem zdumiona w najmniejszym nawet stopniu.

Pamiętasz nasz stary azyl? — mówi tym samym słodkim, przymilnym głosem. — Pamiętasz, jak Blue i ja znalazłyśmy kiedyś polanę z mnóstwem jagód?
Jak śmiesz wracać do tamtych rzeczy!? — wyrzucam z siebie ze złością. — Nie waż się mówić o Blue!
Podnoszę broń. Widzę, jak się wzdryga. Jej uśmiech zamiera. To byłoby takie proste. Nacisnąć i puścić. Bang!

Hej, kochani, pamiętacie, kiedy ostatnio Lena miała podobne przemyślenia? Gdy celowała w stronę Coral, ponieważ ta szła przez las ubrana w bluzę Plastikowej Simorośli. Tak tylko mówię.

Lena przysuwa lufę do policzka Lu; następuje chwila napięcia...

Wreszcie odpycham ją od siebie. Lu upada, dysząc ciężko, jak gdybym ją dusiła.
Idź — rzucam jej. — Zabierz go — wskazuję na porządkowego, który wciąż jęczy i trzyma się za udo — i idź.
Lu oblizuje nerwowo usta, jej wzrok biegnie w kierunku leżącego na ziemi mężczyzny.
Zanim zmienię zdanie — dodaję.
Po tych słowach nie zastanawia się dłużej. Przykuca, zarzuca sobie na szyję rękę porządkowego i pomaga mu się podnieść. Czarna plama na jego spodniach rozpościera się od połowy uda do kolana. Łapię się na tym, że w myślach życzę mu, by się wykrwawił, zanim znajdą pomoc.
Chodźmy — szepcze do niego Lu, nie spuszczając ze mnie wzroku. Obserwuję, jak się oddalają. Mężczyzna kuśtyka, jęcząc z bólu. Gdy znikają w ciemności, oddycham z ulgą.

Leno, to...nie było najmądrzejsze zagranie. To oczywiście bardzo miło z twojej strony, ze nie zaciukałaś Lu ani jej towarzysza, ale tak się składa, że wypuszczając ich na wolność najprawdopodobniej podpisałaś wyrok śmierci na siebie, Juleczka, PŚ i kilka innych osób. Pamiętajmy o tym, że Lu doskonale zna plany buntowników; wie, że w tym momencie część zespołu próbuje rozwalić tamę. Wypuszczając ją na wolność, Lena dała kobiecie możliwość skontaktowania się z innymi porządkowymi. Czy nie można jej było przynajmniej ogłuszyć i związać? Można by ostatecznie przyjąć, że Lena zrobiła to z litości nad wykrwawiającym się nieborakiem, ale biorąc pod uwagę, że w swych przemyśleniach życzy mu rychłego zgonu, jakoś wątpię, by powodowała nią troska o bliźniego.

Lena podbiega do Coral; na szczęście supermoce wciąż działają, więc dziewczyna jest obolała, ale może iść.

Wiem, że Lu i porządkowy wydadzą nas przy pierwszej okazji.

...Więc dlaczego, na wszystkie świętości, jej nie powstrzymałaś? Pomiędzy zabójstwem z zimną krwią a puszczeniem wolno jest kilka innych opcji, a ty ryzykujesz życiem nie tylko własnym, ale też swoich tru loffów.

Wzbiera we mnie fala głębokiej nienawiści na myśl, że kilka dni temu Tack podzielił się z Lu obiadem i że miała czelność przyjąć go od niego.

Kolejna ciekawa kwestia; wychodzi na to, że albo Lu musi być doskonałą aktorką, albo remedium nie zmienia jednak obywateli w kompletne zombie, albo...no cóż...nasi Odmieńcy nie są specjalnie bystrzy. Naprawdę nikt nie zauważył zmiany w zachowaniu Lu? Tego, że stała się chodzącym manekinem? Raven i Tack, ta para paranoików, niczego nie wyłapała?

Na szczęście udaje nam się dotrzeć do granicy, nie natykając się na żadne patrole, a tam bez trudu odnajdujemy zardzewiałe metalowe schody, prowadzące na szczyt muru, który także jest pusty. Znajdujemy się pewnie na najbardziej wysuniętym na południe krańcu miasta, blisko obozu, a straże są teraz skupione w bardziej zaludnionych częściach Waterbury.

No to jeszcze raz!


Coral chwiejnie wspina się po schodach, a ja idę za nią, na wypadek gdyby się przewróciła. Dziewczyna jednak odtrąca moją pomoc i odsuwa się, gdy próbuję ją podeprzeć.

Uwielbiam tę dziewczynę. Coral, proszę, odbij Lence Julka i ucieknijcie razem do Kanady, gdzie Hipolit nakręci o was wzruszający dokument z nutą komedii romantycznej.

W ciągu zaledwie kilku godzin mój szacunek do niej wzrósł dziesięciokrotnie.

Niby słusznie, ale minus sto pomnożone przez dziesięć...

Dziewczęta wracają na teren Głuszy:

Nie wiem, czego się spodziewałam, może się bałam, że mogły już nadjechać czołgi, że znajdziemy obóz trawiony ogniem i chaosem, ale rozciąga się pod nami niezmieniony: rozległe nierówne pole spiczastych namiotów i szałasów.

Najpierw chciałam wyśmiać Lenę, która najwyraźniej całkiem serio uważa, że nie zauważyłaby z oddali dziesięciu tysięcy żołnierzy, ale później przypomniałam sobie, że w tym uniwersum ludzie materializują się w docelowej lokacji w ciągu kilku sekund, więc może coś w tym jest.

Jak myślisz, ile nam zostało czasu? — pyta Coral. Nie musi wyjaśniać, że chodzi jej o to, kiedy pojawi się wojsko.

...tak, to było raczej oczywiste. O co innego, na litość, miałaby pytać? Długość trwania promocji w lokalnym dyskoncie?

W milczeniu obchodzimy obóz bokiem - to i tak będzie szybsze niż próba przeciskania się przez labirynt ludzi i namiotów. Rzeka jest wciąż sucha. Najwyraźniej plan nie wypalił. Grupie Raven nie udało się zniszczyć tamy - chociaż teraz to i tak już bez znaczenia.

Czy ja wiem? Porządkowi najwyraźniej boją się wody, biorąc pod uwagę, że przestali ścigać naszych, gdy ci dobiegli do rzeczki – może na mundurowych też by zadziałało?
Wszyscy ci ludzie... spragnieni, wykończeni, słabi. Łatwiej ich będzie otoczyć. I zabić.

Ale Mały Brat nie lubi grać na najłatwiejszym poziomie, w związku z czym celowo skomplikował całą akcję tak bardzo, jak to tylko możliwe. Cóż za ambicja!

Zanim docieramy do obozu Pippy, gardło mam tak wyschnięte, że z trudem przełykam ślinę. Gdy Julian biegnie w moją stronę, przez chwilę nie rozpoznaję jego twarzy, jest dla mnie tylko zbiorem przypadkowych kształtów i cieni. Za jego plecami widzę, że Alex odwraca się od ognia.

Mój losie, trudno chyba o piękniejszą metaforę dla tego trójkąta. Oliver, czy ty to robisz celowo?

Napotyka moje spojrzenie i rusza w moją stronę. Otwiera usta i wyciąga ramiona. Wszystko wokół zastyga i wiem, że mi przebaczył, więc i ja wyciągam do niego ręce...
Lena! — Julian porywa mnie w ramiona, a ja przyciskam policzek do jego piersi. Alex pewnie szedł przywitać się z Coral. Słyszę, jak coś do niej mruczy, i gdy odsuwam się od Juliana, widzę, że prowadzi ją do jednego z ognisk. Byłam taka pewna, przez tę jedną chwilę, że chciał objąć mnie.

Biedny, biedny, biedny Julian. Czy Jadzia i Hipolit mogą go w końcu adoptować?

Co się stało? — pyta Julian, ujmując w dłonie moją twarz i pochylając się, by móc mi spojrzeć w oczy. — Bram powiedział nam...
Gdzie jest Raven? — przerywam mu.
Tu jestem. — Dziewczyna wyłania się z ciemności i nagle zewsząd otaczają mnie nasi: Bram, Hunter, Tack i Pippa, wszyscy mówią naraz, zasypują mnie pytaniami.

Brakuje nam ostatniej niemowy, która przetrwała dotychczasowe Igrzyska Statystów, czyli Dani. Czy Dani przeżyła? Nie, żeby szczególnie mnie to obchodziło, pytam dla kronikarskiej dokładności.

Buntownicy, widząc kiepski stan dziewczyn, chcą wiedzieć, czy wszystko z nimi w porządku, ale Lena zaczyna wyrzucać z siebie ostrzeżenia, że muszą natychmiast uciekać. Robi to jednak dosyć chaotycznie, wobec czego Pippa i Raven proszą ją, żeby się uspokoiła i zaczęła opowieść od początku.

Myśleliśmy, że już po was — stwierdza Tack. Widzę, że jest nakręcony, niespokojny. Tak jak i wszyscy. Cała grupa wibruje złą energią. — Po zasadzce...
Zasadzce? — Nie pozwalam mu dokończyć. — Co to znaczy: po zasadzce?
Nie dotarliśmy do tamy — oznajmia Raven. — Misja Aleksa i Bestii powiodła się. Natomiast gdy my byliśmy dwa metry od muru, zobaczyliśmy oddział porządkowych. Wyglądało to tak, jakby na nas czekali. Byłoby po nas, gdyby Julian ich nie zauważył i w porę nas nie ostrzegł.

O, spójrzcie, Julian po raz kolejny okazał się być jedyną w miarę kompetentną osobą w tym gronie. Ciekawe, jakiego zabiegu użyje autorka, aby odebrać mu chwilę zasłużonej chwały.

Alex dołączył do grupy. Coral niezdarnie wstaje, jej usta tworzą cienką, ciemną linię. Jeszcze nigdy nie wyglądała tak pięknie. Serce ściska mi się w piersi. Trudno się dziwić, że Alex tak ją lubi. Może nawet kocha.


Leno, zaklinam cię. Czy chociaż raz – jeden, jedyny raz – mogłabyś poświęcić minimum uwagi swemu chłopakowi?

Naprawdę, dlaczego Oliver to robi? Wiem, że jeden z tru loffów w powieściach YA zawsze dostaje fory od swej stwórczyni, ale nawet Meyer nie była tak bezczelna w faworyzowaniu swego ulubieńca – gdy Pedowolf wykazał się jakimś godnym podziwu czynem, nie odbierała mu chwały w tym samym akapicie (robiła to trzy akapity dalej). Tymczasem na tym etapie „Requiem” trzeba być naprawdę potężnie zaślepioną fanką Finemana, aby wierzyć, że pełni on jakąkolwiek funkcję poza podkreślaniem poprzez swoje istnienie cudowności ukochanej pacynki Oliver. Co jest o tyle zabawne, że Julian niejednokrotnie wykazał się w tej książce pomysłowością, zaradnością i odwagą, podczas gdy PŚ...cóż...dąsa się gdzieś w tle, potrząsając złotymi lokami.

Po wykonaniu zadania szybko wróciliśmy do obozu — dodaje Pippa. — Potem pojawił się Bram. Zastanawialiśmy się, czy mamy po was...
A gdzie Dani? — Dopiero teraz zauważam, że nie ma jej pośród nich.
Nie żyje odpowiada Raven, unikając mojego spojrzenia.

Ha! A więc jednak! Cóż, to nieco ułatwia sprawę; jeżeli to kogoś ciekawi, obecnie na arenie zostały tylko te pacynki, które na przestrzeni trylogii wypowiedziały przynajmniej jedno zdanie:

  • Lena
  • Julian
  • Plastikowa Simorośl
  • Raven
  • Tack
  • Bram
  • Hunter
  • Coral

Aha, nadal oficjalnie nie wiemy, co z Gordo, ale podejrzewam, że jednak możemy położyć na nim kreskę. Być może to marne pocieszenie, ale przynajmniej może pochwalić się najśmieszniejszym opuszczeniem sceny ze wszystkich bohaterów: zgubił się na śmierć pomiędzy namiotami żebraków.

A Lu została schwytana. Szły z przodu, nie mieliśmy jak ich ostrzec. Przykro mi, Lena — kończy miękkim głosem i znowu podnosi na mnie wzrok.

Dlaczego Raven jest tak niesamowicie delikatna w stosunku do Leny? Mówimy o postaci, która beznamiętnie oznajmiła naszej protagonistce, że facet, w którym się zakochała, lada dzień zostanie stracony; skąd to nagłe cackanie się z uczuciami dziewczyny? Czy Lena i Lu/Dani w ogóle zamieniły ze sobą bodaj pół zdania na przestrzeni całej trylogii?

Lena oznajmia towarzyszom broni, że Lu nie tylko wcale nie zginęła, ale w dodatku wbiła im wszystkim nóż w plecy:

Następuje chwila ciszy. Raven i Tack wymieniają spojrzenia. Wreszcie odzywa się Alex:
O czym ty mówisz?
Pierwszy raz zwraca się bezpośrednio do mnie od tamtej nocy nad strumieniem, po tym, gdy porządkowi spalili nasz obóz.

Autorko, dam ci pewną radę: jeżeli chcesz mnie przekonać, że to pierwszy z tru loffów jest tą właściwą opcją, nie podkreślaj przy każdej chwili, jaka z niego humorzasta primadonna.

Lena tłumaczy zgromadzonym, że Lu została wyleczona.

To niemożliwe — odzywa się Hunter. — Byłem z nią... poszliśmy razem do Marylandu...
To niczego nie wyklucza — mówi powoli Raven. — Opowiadała mi, że na chwilę oddzieliła się od grupy, spędziła trochę czasu, wędrując między osadami.
Zniknęła tylko na parę tygodni. — Hunter spogląda na Brama, szukając u niego potwierdzenia. Bram kiwa głową.

Panie i panowie: bojownicy o wolność, jedyna nadzieja na obalenie Małego Brata.

Więcej nie trzeba — stwierdza Julian cicho. Alex piorunuje go wzrokiem. Ale Julian ma rację: więcej nie trzeba.

Nie no, to być nie może! Lena stanęła po stronie Julka w jakiejkolwiek kwestii?! Aha, PŚ, idź być Drama Lamą gdzie indziej.

Prowadzą tutaj wojsko. — Gdy wyrzucam to z siebie, czuję się, jak gdybym dostała cios w brzuch. Znowu chwila ciszy.
Jak liczne? — pyta Pippa.
Dziesięć tysięcy. — Ledwo mogę wypowiedzieć te słowa. Słychać, jak wszyscy wokół gwałtownie biorą oddech.

Serio: co za różnica? W waszym przypadku nawet setka porządkowych z karabinami równa się kompletnej maskarze.

Kiedy?
Za niecałą dobę.
Jeśli mówiła prawdę — podkreśla Bram.

Niestety, najprawdopodobniej mówiła; złole w YA bardzo lubią dawać pozytywnym bohaterom stosowny zapas czasu na przygotowania niesportowo byłoby atakować z zaskoczenia.

Pippa przesuwa ręką po włosach.
Nie wierzę — mówi, ale dodaje niemal natychmiast: — Bałam się, że może dojść do czegoś takiego.

Panie i panowie: Ruch Oporu, najlepsi z najlepszych, gdy chodzi o obalanie mrocznej dyktatury.

Hunter wyzywa Lu od pań lekkich obyczajów i grozi jej śmiercią, Raven pyta Pippę, jaki jest plan.

Raven, ty i Tack poprowadzicie swoją grupę do schronu niedaleko Hartford. Summer powiedziała mi, jak się tam dostać. Kilka osób z ruchu oporu ma tam być za parę dni. Przeczekacie wszystko tam.

„Przeczekacie”? Pippa, słonko, przeczekać można przelotne odpady; po wizycie pani Jadzi raczej nie będzie czego zbierać.

Pippa oznajmia, że zostanie na miejscu i „zrobi, co będzie mogła”. Odpowiedź ta nie spotyka się ze zrozumieniem reszty, kobieta precyzuje jednak, że nie zamierza walczyć; chce tylko ostrzec jak najwięcej osób, by każdy, kto jest w stanie, mógł się ewakuować z Piekielnego Obozowiska. Coral zwraca uwagę, że wojsko już u bram, więc czasu w zasadzie brak, ale Pippa twardo obstaje przy swoim.

Nie zostawimy cię — upiera się Bestia. — Zostaniemy tu i pomożemy ci.
Zrobisz, co ci każę — mówi Pippa, nie odwracając się w jego stronę. Przykuca i zaczyna wyciągać spod ławki koce. — Pójdziecie do schronu i zaczekacie tam na naszych ludzi.
Nie — odpowiada Bestia. — Nie pójdę.
Ich spojrzenia się spotykają. Toczy się między nimi jakiś niemy dialog i w końcu Pippa kiwa głową.
— Okej. Ale reszta ma się zmyć.

Uff, już się bałam, że wcisną nam na pokład kolejną niemowę.

Pippa... — Raven zaczyna protestować. Pippa się prostuje.
Bez dyskusji — oznajmia ostro. Teraz już wiem, gdzie Raven nauczyła się swojej zaciętości, sposobu przewodzenia ludźmi. — Coral ma rację co do jednego — mówi teraz już cichym głosem. — Właściwie nie mamy czasu. Oczekuję, że wyniesiecie się w ciągu dwudziestu minut.

Ech, pomyślcie, o ile ciekawsze mogłoby być ostatnie kilka rozdziałów, gdyby Pippa wykazała się podobną zawziętością przy pierwszym spotkaniu z naszymi nieudacznikami.

Raven, bierz wszystko, czego ci trzeba. Do schronu jest dzień drogi, może wam to zająć trochę więcej, jeśli będziecie musieli obejść wojska. Tack, chodź ze mną. Przygotuję ci mapę.

Nie ma sensu, oni nie potrafią ich odczytać. No, oprócz Julka, więc jeżeli ktoś miałby tu dzierżyć mapkę, to raczej on.

Nasi buntownicy szybko zbierają swoje nieliczne zapasy i wyruszają w drogę.

Rzucam spojrzenie za siebie, na obóz, na morze wijących się cieni — ludzi nieświadomych, że ciągną na nich bomby, wojsko i broń.

Biorąc pod uwagę, w jakich warunkach żyje większość z nich, całkiem możliwe, że uznają wizytę Jadzi za błogosławieństwo.

Raven po raz ostatni błaga Pippę, by szła z nimi; ta odmawia i oznajmia, że spotkają się w schronie, ale jeżeli nie dotrze tam w ciągu trzech dni, mają ruszać w dalszą drogę bez niej. Lena podkreśla, że w jej oczach widać rezygnację kogoś, kto szykuje się na swój koniec.



Zostawiamy za sobą stojącą w ciemności Pippę i pulsujące trzewia obozu, podczas gdy niebo zaczyna się żarzyć na horyzoncie i ze wszystkich stron nadciąga wojsko.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: Hana bawi się w detektywa.

Zostańcie z nami!

Maryboo