niedziela, 13 września 2020

Część XXV

 

Na początek uwaga techniczna: od dzisiejszego odcinka narracja „Requiem” będzie przeskakiwać jak szalona pomiędzy punktem widzenia Leny i Hany, w związku z czym nasze analizy będą obejmowały po prostu pewną liczbę stron książki, niezależnie od tego, kto jest narratorem.


LENA


Narada trwa do późna w nocy. Colin, ów mężczyzna o ciemnoblond włosach, zamknął się w jednej z przyczep z Bestią, Pippą, Raven, Tackiem, Maksem, Capem, moją mamą i kilkoma osobami ze swojego otoczenia, które wyznaczył osobiście. Przed drzwiami stoi straż. Spotkanie jest tylko dla wybranych.


Ja wiem, że Lena ma na myśli ów nieprzebrany tłum nędzarzy, ale biorąc pod uwagę, jak znacząco skurczyła się ostatnimi czasy główna obsada, trochę bawi mnie owa selekcja, wychodzi bowiem na to, że ze spotkania została wykluczona młodzież (Lena, Julian, Coral) oraz...Bram i Hunter, którzy od początku stanowili podporę zespołu Raven. Ciekawe, czym jej podpadli i czy muszą teraz jeść lunch w szkolnej toalecie, zamiast przy stoliku zajmowanym przez najfajniejszych ludzi w szkole.


Wiem, że szykuje się coś poważnego, równie poważnego — o ile nie bardziej — jak Incydenty, kiedy wysadzono w powietrze część Krypt i komisariat policji.


No, w takim układzie pozostają nam już tylko krowy.


Z półsłówek Maksa wywnioskowałam, że rebelia nie ograniczy się tylko do Portland. Podobnie jak w czasie Incydentów, sympatycy i Odmieńcy zbierają się w miastach w całym kraju i w buncie przeciw władzom dają upust swojemu gniewowi.


Co...nijak wam nie pomoże, ale tym diamentem zajmiemy się przy omawianiu wielkiego finału.


W pewnym momencie Max i Raven wychodzą z przyczepy, by się załatwić. Twarze mają ściągnięte i poważne, lecz gdy błagam Raven, by pozwoliła mi dołączyć do spotkania, ucina rozmowę.

Idź spać, Lena — mówi. — Wszystko jest pod kontrolą.


To jest naprawdę niesamowite, że ta dziewczyna nadal ma ochotę włóczyć się po lesie z ludźmi, którzy niezależnie od jej dokonań – a umówmy się, co by nie mówić o pannie Haloway, udowodniła ona wielokrotnie, że potrafi sobie poradzić w kryzysowej sytuacji – traktują ją jak irytujące niemowlę. Nie mówiąc już o tym, że całe to tajniaczenie się jest kompletnie bezsensowne, bowiem nasi konspiratorzy tak czy inaczej będą musieli wyjawić Lenie i spółce swoje plany - skoro w ostatecznym rozrachunku wszyscy, łącznie ze słaniającymi się z głodu bezdomnymi, będą zapewne brać udział w akcji (wszak naczelnym zmartwieniem Odmieńców było to, skąd wytrzasnąć dodatkowe wsparcie). Po diabła zatem cokolwiek ukrywać?


Jest pewnie koło północy. Julian zasnął wiele godzin temu. Nie mogę sobie wyobrazić, że mogłabym się teraz położyć. Mam wrażenie, że w mojej krwi znajdują się tysiące mrówek — ręce i nogi mnie świerzbią, nosi mnie, by gdzieś pójść, coś zrobić. Chodzę w kółko, starając się pozbyć tego uczucia, i kipiąc ze złości — jestem zła na Juliana, wściekła na Raven — myślę o tym wszystkim, co chciałabym jej rzucić w twarz.


...Wiecie co? Poddaję się. Na tym etapie Oliver już nawet nie próbuje udawać, że Juleczek czymkolwiek zasłużył sobie na traktowanie z buta – on po prostu jest winien wszystkiemu z urzędu, nawet wtedy, gdy jego występki ograniczają się do spania. Serio, czy ktoś może mi wytłumaczyć rozumowanie Leny? Raven i reszta zatrzasnęli im drzwi przed nosem...więc wina leży po stronie Juliana, który wiedząc, że i tak nic nie ugra, poszedł odpocząć i nabrać sił przed kolejnym ciężkim dniem? Czy ten facet może zrobić COKOLWIEK, żeby nie narazić się na szykany ze strony swojej dziewczyny?!


To ja wydostałam Juliana z podziemi. To ja ryzykowałam życiem, by dostać się do Nowego Jorku i go uratować. To ja przedarłam się do Waterbury i to ja dowiedziałam się, że Lu nas zdradziła. A teraz Raven każe mi iść spać jak niesfornej pięciolatce.


A obarczasz za to winą Julka, ponieważ...? Nawiasem mówiąc, wciąż oczekuję odpowiedzi na pytanie, po co snujesz się za ludźmi, którzy mają wobec ciebie zerowy szacunek i którzy udowodnili w przeszłości, że nie będą mieli najmniejszego problemu z poświęceniem cię w imię zrealizowania swoich planów.

Rozzłoszczona Lena, niepomna ciszy nocnej, kopie w blaszany kubek; hałas ten zwraca uwagę osoby siedzącej przy ognisku nieopodal, która dopytuje, czy panna Haloway także nie może zasnąć. Ową osobą jest druga dama z grupy wykluczonych z kręgu Fajnych Uczniów – Coral. Lena, z braku laku, przysiada się do nie-rywalki i dopytuje, czy Coral obawia się następnego dnia; ta odpowiada, że nie ma to dla niej specjalnego znaczenia.


Co masz na myśli? — Przyglądam się jej uważniej po raz pierwszy od tygodnia. Nieświadomie unikałam jej. Jest w niej teraz jakiś tragiczny rys: jej kremowobiała skóra przypomina pustą i wysuszoną łupinę.


Ojoj, niedobrze; jak wiemy, w uniwersum „Delirium” nieatrakcyjność wzrasta wprost proporcjonalnie do bycia czarnym charakterem. Coral, miej się na baczności!

Coral udziela smutnej, ale dosyć zrozumiałej w jej sytuacji odpowiedzi: nie został jej już nikt bliski (a więc w domyśle – nie ma dla kogo walczyć).


Przełykam ślinę. Zamierzałam porozmawiać z nią o Aleksie, w jakiś sposób przeprosić, jednak słowa nie chciały przyjść. Nawet teraz puchną i więzną mi w gardle.


No dobra, ale...w zasadzie za co chciałaś przepraszać? Żeby nie było, powód jako taki by się znalazł bez problemu ( ekhmekhm, CELOWANIE DO NIEJ Z NAŁADOWANEJ BRONI, ekhmekhm), ale co ma do tego Plastikowa Simorośl? Trudno obwiniać cię o to, że PŚ strzelił focha i pomaszerował w siną dal.


Posłuchaj, Coral... - Biorę głęboki oddech. Powiedz to. Po prostu to powiedz. — Bardzo mi przykro, że Alex odszedł. Wiem... wiem, że to musiało być dla ciebie trudne.

I oto stało się: przyznałam na głos, że to ona go straciła, a nie ja.


...A właśnie, jak już przy tym jesteśmy.

Leno? Nie wydaje ci się trochę dziwne – by nie powiedzieć podejrzane – że PŚ, który rzekomo od pewnego czasu jest zapatrzony w Coral, niedawno pobił się z Julkiem o twoją osobę?

I że zaraz po tej walce poszedł sobie precz?

Nie zostawiając pożegnalnej notki nikomu prócz ciebie?

I nie proponując swojej „nowej dziewczynie”, żeby uciekła wraz z nim?

 

A teraz uwaga, drodzy czytelnicy – czas na plot twist, a nawet Plot Twist!


Po raz pierwszy, od kiedy usiadłam, Carol patrzy na mnie. Nie jestem w stanie odczytać wyrazu jej twarzy.

W porządku — mówi wreszcie, kierując znowu wzrok w stronę ognia. — I tak wciąż był w tobie zakochany.

Nagle brakuje mi tchu.

O czym... o czym ty mówisz?

Jej usta wykrzywiają się w czymś w rodzaju uśmiechu.

Jasne, że był. To było oczywiste. Ale to dla mnie nie problem. Lubił mnie, ja jego też. W każdym razie nie chodziło mi o Aleksa, gdy mówiłam, że już nikt mi nie został. Chodziło mi o Nan i resztę grupy. O moich ludzi.


Nie no, nie wierzę! Kochani czytelnicy, spójrzcie tylko! Plastikowa Simorośl...przez cały ten czas wzdychała za Leną!





...Autorko, miej litość. To naprawdę miało kogokolwiek z nas zaskoczyć? Od początku tej książki PŚ nieustannie krążył wokół Leny, wygłaszał dramatyczne monologi spod znaku Edwarda Cullena („Nigdy cię nie kochałem!”) i lał się o nią z Finemanem. Czym tu się podniecać?

No, chyba że ugryziemy ten literacki tort z drugiej strony: może my, czytelnicy, od zawsze mieliśmy być pewni stałości uczuć liściostwora, a owo wyznanie miało zaszokować jedynie Lenę. Cóż, w takim układzie bardzo mi przykro, Oliver, ale nie świadczy to najlepiej o spostrzegawczości twojej pacynki; o ile pierwsze interakcje na linii Lena-Alex-Coral nasza narratorka faktycznie mogła odczytywać jako zmianę uczuć Plastikowej Simorośli (czy to szczerą, czy też podyktowaną wyłącznie chęcią zemsty), o tyle od momentu pamiętnej bójki nawet nadzwyczajna doza skromności i/lub zakompleksienia u panny Haloway nie byłaby przekonującym wytłumaczeniem dla jej upartego ignorowania faktów.


Dziwne, że dopiero teraz tak mnie to uderza, prawda?


Trochę tak, ale cóż poradzić, skoro Oliver potrzebowała wprowadzić nieco bieda-suspensu do tego bieda-trójkąta miłosnego; gdybyś od początku regularnie opłakiwała kumpli, Lena nie miałaby podstaw by wierzyć, że wzdychasz za Plastikową Simoroślą!

A swoją drogą...Zauważcie, jak kompletnie zbędna z perspektywy stricte fabularnej jest postać Coral. Ta bohaterka zaistniała tylko po to, by Lena miała być o kogo zazdrosną, po czym jej wątek nie zakończył się żadną konkretną konkluzją; ot, okazało się, że wbrew pozorom dziewczyna nie była romantycznie związana z PŚ. To nie jest casus Celeste, gdzie Ta Zła przechodzi przemianę duchową i zaczyna wspierać głównych bohaterów, ani nawet typowej Scary Sue, która traci Księcia Czarującego na rzecz protagonistki – Coral po prostu...istnieje. Przez pewien czas funkcjonowała przynajmniej jako red herring, obecnie nie ma nawet tak wątpliwego statusu; wygląda na to, że jej jedyną rzeczywistą rolą było uświadomić Lenie, że jej były nadal ją kocha...co jest o tyle przykre iż, jak się za moment przekonamy, nawet to zadanie koniec końców zostanie oddelegowane bardziej kompetentnym jednostkom.

Biedna Coral; większość czarnych charakterów z uniwersum YA (i nie tylko) ma przynajmniej bezpieczne schronienie w fikach naszych czytelników, gdzie mogą się poczuć potrzebni i docenieni. A co z tą biedaczką, której jedyną przewiną było napatoczyć się na Raven i resztę towarzystwa? Kto przygarnie ją pod swoje skrzydła? Kochani czytelnicy, liczę na Waszą inwencję i kreatywność ;)


Choć wciąż jestem w szoku po tym, co przed chwilą powiedziała, próbuję się opanować. Wyciągam rękę i dotykam jej łokcia.

Hej — mówię. — Masz przecież nas. Teraz my jesteśmy twoimi ludźmi.


Nooo, toś ją dopiero pocieszyła.


Dzięki. — Znowu kieruje na mnie spojrzenie. Sili się na uśmiech. Przechyla głowę i przez chwilę wpatruje się we mnie uważnie. — Teraz już rozumiem, dlaczego cię kochał.

Coral, mylisz się... — zaczynam.


Primo: Oliver, przy wszystkich wadach tej serii przez znakomitą większość czasu udawało cię przynajmniej uniknąć pułapki wykreowania głównej bohaterki na Mary Sue. Dlaczego próbujesz sabotować własne dzieło na ostatniej prostej? Co takiego niby zrobiła Lena, żeby zasłużyć sobie na tego rodzaju pochwałę? Oznajmienie zrozpaczonej osobie, która utraciła absolutnie wszystkich, na których kiedykolwiek jej zależało: „Jesteśmy tu, nie jesteś sama” to naprawdę żaden wyczyn – powiedziałabym wręcz, że to pewne minimum, które należy spełnić jako w miarę przyzwoita jednostka ludzka.

Secundo: A i owszem, myli. Ciekawe, czy Coral nadal miałaby ochotę nosić T-shirt „Team Lena”, gdyby wiedziała, że ta swojego czasu celowała do niej ze spluwy, tylko dlatego, że Coral śmiała pożyczyć bluzę od Plastikowej Simorośli.


Pojawia się matka Leny, zdumiona, że jej latorośl nadal nie śpi, Coral zmywa się ze sceny:


Właśnie się zbierałam — oświadcza. — Dobrej nocy, Lena. I... dziękuję.


Biedna, biedna dziewczyna. Pomyślcie, jak bardzo samotnym i nieszczęśliwym trzeba się czuć, aby brać za dobrą monetę czysto kurtuazyjne „Eee, tak źle to chyba nie jest, zawsze masz...ten, tego...nas”.


Sprawia wrażenie delikatnej dziewczyny — mówi mama, siadając na pieńku zwolnionym przez Coral. — Zbyt delikatnej na Głuszę.

Mieszka tu niemal całe życie — odpowiadam opryskliwie. — I potrafi walczyć.


Ho ho, spójrzcie tylko, jak naszej bohaterce zmieniła się optyka w tej samej chwili, gdy wyszło na jaw, że Coral i PŚ jednak nie rym-cym-cym!

Aha, Leno – nie potrafi. Coral, owszem, udowodniła, że kiedy trzeba, potrafi być odważna i rzucić się w obronie kompanów, ale walczyć, co mogliśmy zaobserwować w scenie z porządkowymi, ewidentnie NIE umie. Wiem, że obecnie zapewne wypełnia cię euforyczna mieszanka ulgi i motyli w brzuchu, ale zachowajmy jednak ciut obiektywizmu.


Mama wpatruje się we mnie uważnie.

Czy coś jest nie tak?

Owszem, to, że nie lubię być trzymana w nieświadomości. Chcę wiedzieć, jaki jest plan na jutro. — Moje serce zamienia się w kamień. Wiem, że zachowuję się nie w porządku wobec mamy, w końcu to nie jej wina, że nie dopuszczono mnie do narady.


No...w sumie to nie wiesz? Colin, zarządca byłego obozu Plastikowej Simorośli, ewidentnie czuje przed nią sporo respektu, więc myślę, że skoro nie wpuszczono Leny na zebranie (a facet nie jest wszak w stanie ocenić na pierwszy rzut oka, ile lat ma dziewczyna i jaka jest jej pozycja w grupie), to najprawdopodobniej maczał w tym palce tercet Annabel + Raven + Tack.


Słowa Coral coś we mnie poluzowały, to coś grzechocze mi w piersi i wbija mi się w płuca. „Wciąż był w tobie zakochany". Nie. To niemożliwe. Źle to odebrała. On mnie nigdy nie kochał. Sam mi to przecież powiedział.





Oliver? Ten motyw był już wystarczająco głupi w „Księżycu w nowiu”. Proszę cię, nie wchodźmy dwa razy do tej samej rzeki, jedna Meyer w zupełności nam wystarczy.

Rozmyślania natury miłosnej przerywa kontrowersyjna prośba Annabel: kobieta chce, aby Lena została w obozie i odpuściła sobie udział w walce.


Nikt nie wie dokładnie, czego możemy się spodziewać po drugiej stronie muru. Znamy tylko szacunkową liczbę broniących go oddziałów i nie jesteśmy pewni, jak wiele osób zdołał zwerbować ruch oporu w Portland. Zalecałam przełożenie całej akcji na później, ale zostałam przegłosowana. — Kręci głową ze smutkiem. — To niebezpieczne, Lena. Nie chcę, żebyś brała w tym udział.


No dobra, ale...wy macie tu miliardy żebraków, którzy najwyraźniej są w całkiem niezłej kondycji, skoro zdołali tu dotrzeć o własnych siłach z Waterbury (a jak pan Wiesio jeszcze dodatkowo ich nakarmi, to już w ogóle będzie cacy). Więc jakby nie ma większych szans, żebyście nie byli górą pod względem zasobów ludzkich, zwłaszcza, jeżeli Mały Brat o niczym nie wie i nie wezwał posiłków na pomoc?

...Chociaż z drugiej strony...Dziesięć tysięcy żołnierzy wysłanych lekką ręką na pacyfikację obozu...kto wie, może porządkowi w tym uniwersum faktycznie rozmnażają się przez pączkowanie?

Ale i tak najbardziej podoba mi się fakt, jak dalece niezorganizowani są Odmieńcy. Spójrzcie sami: to ma być rzekomo najważniejsza akcja w historii RO, przebijająca swym znaczeniem porwanie Finemana, wysadzenie Krypt, a nawet krowy w laboratorium – tymczasem ci gamonie nie wiedzą nawet, czy/ile wsparcia znajduje się w danej chwili w Portland i co właściwie dzieje się w samym mieście, co, jak się w swoim czasie przekonamy, jest dosyć znaczącym utrudnieniem podczas organizowania rebelii.

Lena oczywiście wścieka się i oznajmia matce, że nie jest dzieckiem i pani Haloway nie ma prawa jej rozkazywać...


...Och.

...Ojej.

To TA scena.


Kochani, pamiętacie może liścik, jaki PŚ pozostawił swej byłej, zanim poszedł w długą? Dla przypomnienia, oto jego treść:


Historia o Salomonie jest jedynym sposobem, w jaki mogę to wyjaśnić.”


W analizie części XIX obiecałam, że – niestety – wrócimy jeszcze do tematu w odpowiedniej chwili. Ta chwila właśnie nadeszła.


Pamiętasz historię o Salomonie?

Jej pytanie jest tak zaskakujące, że nie jestem w stanie odpowiedzieć i tylko kiwam głową.

To mi opowiedz. Powiedz mi, co pamiętasz.

Liścik od Aleksa, schowany w sakiewce na mojej szyi, wydaje się również żarzyć, paląc mi skórę. — Dwie matki kłócą się o dziecko — zaczynam niepewnie. — Król postanawia przeciąć je na pół, a one się zgadzają.

Mama kręci głową.

Nie. To wersja zmieniona, zapisana w Księdze SZZ. W prawdziwej opowieści matki nie przecinają dziecka na pół.

Nagle nieruchomieję, niemal boję się wziąć oddech. Jak gdybym chwiała się nad przepaścią, na granicy zrozumienia, i nie była jeszcze pewna, czy chcę ją przekroczyć. Mama kontynuuje:

W prawdziwej wersji król Salomon postanawia, że dziecko zostanie przecięte na pół. Ale to tylko próba. Jedna z kobiet się zgadza. Druga natomiast oznajmia, że zrzeknie się całkowicie swoich roszczeń do dziecka, byle tylko nie stała mu się krzywda. — Mama kieruje wzrok w moją stronę. Nawet w ciemności widzę w jej oczach iskry, blask, które nigdy nie zagasł. — To właśnie dzięki temu król rozpoznaje prawdziwą matkę. Jest gotowa zrzec się swoich praw, poświęcić swoje szczęście, by jej dziecku nic się nie stało.

Zamykam oczy i widzę pod powiekami żarzące się węgle: krwawoczerwony świt, dym i ogień, Alex za warstwą popiołu. I nagle dociera do mnie znaczenie jego wiadomości.

… Oliver? TO był powód całego tego zamieszania?

Na tym blogu wielokrotnie łamaliśmy sobie wszyscy głowy nad pewnym zagadnieniem: po co właściwie autorka postanowiła kompletnie przepisać istniejącą religię, skoro a) jej wersja nie ma najmniejszego sensu b) byłoby to ze strony Małego Brata mnóstwo nużącej, ciężkiej do wyegzekwowania, nikomu niepotrzebnej roboty c) cała ta religio-nauka nie ma tak naprawdę żadnego wpływu na treść książek? Cóż, dzisiaj otrzymaliśmy odpowiedź: wszystkie te modlitwy do wodoru, galimatias w żywotach świętych i przepisanie Biblii miało tak naprawdę tylko jeden cel – wprowadzenie alternatywnej historii o królu Salomonie, aby Lena mogła odkryć „szokującą” prawdę o właściwej wersji i stojącej za nią krzywej metaforze (tym diamentem zajmiemy się za chwilę). A wiedząc, co wydarzy się na ostatnich stronach tej książki, mogę zadać tylko jedno pytanie: Oliver? Ze wszystkich, znacznie ciekawszych i bardziej udanych wątków, które – jak się wkrótce przekonamy – nie doczekają się w ostatecznym rozrachunku żadnej konkluzji, TO jest ten, który postanowiłaś użyć jako fabularną klamrę?

Zdaję sobie sprawę, że w tym momencie oburza mnie to zapewne znacznie bardziej, niż większość naszych czytelników, ale uwierzcie mi, moi drodzy – kiedy już dojedziemy do końca i sami będziecie mogli naocznie się przekonać, co autorka uznała za satysfakcjonujące zakończenie trylogii, Wam także będzie ciężko przełknąć fakt, że akurat ten fabularny bezsens jako jeden z nielicznych dostąpił zaszczytu posiadania długofalowego znaczenia.


Kolejna rzecz: jaki w ogóle był sens przepisywania historii sądu Salomona? Przecież na dobrą sprawę to się nijak nie skleja w kontekście trójkąta miłosnego: Lena NIE ZNA prawdziwej wersji, więc PŚ, zostawiając jej karteczkę z enigmatycznym odwołaniem do opowieści znanej jej z Księgi SZZ, mógł co najwyżej mocno ją skonfundować – jeśli nie obrazić, bo w formie zaaprobowanej przez Małego Brata owo odwołanie można by odczytać tak, że panna Haloway jest traktowana przez obiekt swoich uczuć jak lina do przeciągania (co...w sumie ma bardzo wiele sensu, o czym poniżej).


Ale mniejsza już o kreatywność Oliver i fabularne dziury; podejrzewam, że wszyscy dostrzegacie, gdzie znajduje się prawdziwy problem.

Pamiętacie może, jak wspominałam, że moja głęboka niechęć do Plastikowej Simorośli, choć narodziła się już przy jego pierwszym pojawieniu się na scenie i nieustannie rosła, podlewana jego jazdami, osiągnęła punkt krytyczny dopiero w ostatnim tomie? Tak, chodziło mi właśnie o ten fragment. 


PŚ? JESTEŚ BEZCZELNYM, ZAROZUMIAŁYM, TOKSYCZNYM BUBKIEM.

 

Kochani, spójrzcie na to. Naprawdę na to spójrzcie. Zawsze wiedziałam, że Plastikowa Simorośl ma wyjątkowo dobre mniemanie na swój temat, a mimo to nadal zdumiewa mnie, że można być tak dalece zaślepionym, pozostając przy tym wybitnym manipulatorem. Metafora bowiem jest tu tyleż banalna, co niesmaczna: PŚ to „dobra matka”, która poświęca swoje szczęście w imię zabezpieczenia losów swego dziecka, choćby owo dziecko miało przypaść w udziale „złej matce”.





Naprawdę, z dwojga złego wolałam już, gdy PŚ rzucał w eter swoje pasywno-agresywne odzywki albo lał rywala do nieprzytomności – przynajmniej był wtedy uczciwy i bezpośredni w swej niechęci. Obecnie jednak liściostwór sięgnął kolejnego dna, sugerując, że odsuwa się w cień, aby Lena mogła zaznać szczęścia ze swoim „wybrakowanym” partnerem.

No wiecie – tym chłopakiem, który poświęcił dla niej całe swoje dotychczasowe życie.

Tym chłopakiem, który bez słowa skargi znosi niewygody podróży po Głuszy, chociaż spędził dzieciństwo i młodość w luksusowych warunkach.

Tym chłopakiem, który zawsze stoi u boku Leny, gotowy ją wspierać w każdej sytuacji, mimo że ta traktuje go przez większość czasu jak natrętnego komara, krążącego wokół jej ucha.

W końcu – tym chłopakiem, któremu zapewne też było bardzo trudno współżyć ze swoim konkurentem, a który mimo to aż do czasu bójki nigdy nie rzucił na jego temat bodaj jednego nieprzyjemnego komentarza.


Plastikowa Simoroślo? Wiesz, kto jest tutaj tą zaborczą matką z przypowieści?


TY.


To TY nie możesz od ostatnich stron „Pandemonium” przełknąć faktu, że Lena ośmieliła się uwierzyć w twoją śmierć i związać z kimś innym. To TY nieustannie dręczysz swoją byłą psychicznie, wmawiając jej, że nic do niej nigdy nie czułeś i nawiązując bliższą znajomość z Coral (nikt mi nie wmówi, że PŚ bodaj zerknąłby w stronę tej samotnej, straumatyzowanej dziewczyny, gdyby nie mógł tym sposobem zagrać na nosie Lenie). To TY w końcu niemal zabiłeś jej chłopaka podczas sparringu, po czym wyniosłeś się z obozowiska, ZOSTAWIAJĄC ZA SOBĄ LIŚCIK, KTÓRY JASNO SUGERUJE, ŻE W OGÓLE NIE POCZUWASZ SIĘ DO WINY I UWAŻASZ SIĘ ZA NAJBARDZIEJ POSZKODOWANEGO W TEJ HISTORII.

I chyba właśnie ten ostatni element osłabia mnie najbardziej. Liściostworze? Prawdziwe poświęcenie – nie tylko biblijnej matki, ale w ogóle każde – polega na tym, że rezygnujesz z czegoś, na czym bardzo ci zależy, aby ktoś inny mógł być szczęśliwy. Ty NIE chcesz, żeby Lena była szczęśliwa – a raczej, żeby była szczęśliwa z dala od ciebie. Gdyby naprawdę tak było, po pamiętnej bójce przeprosiłbyś Juleczka za to, że nieomal wysłałeś go na tamten świat, Lenę – za to, że nieomal wysłałeś na tamten świat jej partnera, a całą resztę – za to, że kręciłeś się z nimi po lesie, będąc ewidentnie niestabilnym psychicznie, po czym zniknąłbyś, nie zostawiając za sobą listu podkreślającego twoją nieopisaną szlachetność.


A jest jeszcze drugi aspekt tej historii.

Dziecko z opowieści było, no cóż, dzieckiem – niemowlaki nie są znane ze swych niezwykłych analitycznych umiejętności i możliwości samostanowienia. Lena jest zdrową na umyśle, osiemnastoletnią dziewczyną.

Myślę, że wiecie już, do czego piję.

PŚ? To naprawdę niezwykle miłe, że w swej wielkoduszności łaskawie „zrzekłeś się swoich roszczeń” do Leny, aby mogła przejść ona w posiadanie samca numer dwa. Doprawdy, aż strach pomyśleć, co mogłaby uczynić, gdyby tylko pozostawiono jej wolny wybór w tej kwestii, a nie, zaraz, w zasadzie to wiemy, co – wybrałaby Juleczka. CO ZROBIŁA TAK CZY INACZEJ. NIE PYTAJĄC CIĘ O ZDANIE W TEJ KWESTII.


I wiecie co? Myślę, że to tu jest pies pogrzebany. Myślę, że to dlatego Plastikowa Simorośl tak uparcie (i bezsensownie) stara się wybielić swoje postępowanie – to jest po prostu casus „nie zwalniasz mnie, to JA odchodzę”. Ten typ zwyczajnie nie może przeżyć faktu, że Lena nie rzuciła mu się na szyję w tym samym momencie, gdy powrócił na scenę, że mimo wszystko pozostała wierna Julkowi – nawet, jeżeli na pierwszy rzut oka widać, że wcale nie kocha Finemana. On nie jest w stanie uszanować wyboru Leny, jeśli ten wybór nie jest po jego myśli – skoro dziewczyna nie wróciła do niego z własnej woli, no to przynajmniej PŚ zakręci całą narrację tak, aby móc się przedstawić w roli męczennika za sprawę.


PŚ? Mam prośbę – zniknij raz na zawsze z kart tej powieści. Naprawdę nie interesuje mnie, jak – po prostu nie wracaj.


Lena jest wstrząśnięta i zmieszana; okazuje się jednak, że Annabel wcale nie piła do jej życia miłosnego (i najprawdopodobniej nie wie nic o liściku PŚ) - jej prośba o wycofanie się Leny z wojennych działań ma na celu oszczędzenie dziecku cierpienia, niczym u „prawdziwej matki”. Lena odpowiada, że tak czy siak straciła już zbyt wiele, pani Haloway zgadza się więc nie drążyć tematu i uszanować jej wolę.


Podnoszę się. Moje ciało również wydaje mi się obce, jak gdybym była szmacianą, rozłażącą się w szwach lalką. Alex już raz się poświęcił, bym mogła żyć i być szczęśliwa. I właśnie zrobił to ponownie. Byłam taka głupia. A teraz zniknął. Nie mogę do niego dotrzeć, by powiedzieć mu, że wiem i rozumiem. Nie mogę mu powiedzieć, że wciąż go kocham.


Oliver, nie prowokuj mnie.


Kiedy odeszłam już kilka kroków od paleniska, mama mnie przywołuje. Odwracam się. Ogień zgasł już zupełnie i jej twarz pogrążona jest w ciemności.

Wyruszamy na mur o świcie — oświadcza.



HANA


Hana nie śpi i rozmyśla o jutrzejszym ślubie. Koniec.


...No, co tak na mnie patrzycie? Nie żartuję. Proszę bardzo, spójrzcie sami, oto cały fragment:


Nie mogę spać. Jutro przestanę być sobą. Przejdę po białym dywanie, stanę pod białym baldachimem i wypowiem przysięgę lojalności i dobrych intencji. A potem spadnie na mnie deszcz białych płatków rzuconych przez księży, gości oraz moich rodziców. Odrodzę się: nieskazitelna, czysta, zlana z otoczeniem jak świat po śnieżnej zawiei. Nie śpię przez całą noc, a potem obserwuję, jak świt wstaje powoli nad horyzontem i dotyka świat bielą.


To właśnie dlatego od dzisiejszego odcinka zaprzestajemy dotychczasowego sposobu dzielenia analiz; w pewnym momencie dojdzie do tego, że narracja będzie przeskakiwać z Hany na Lenę i z powrotem co zdanie. Nie bardzo mam jak skomentować ten fragment – pomijając może to iż, sądząc po palecie kolorystycznej, w roli konsultantki ślubnej zatrudniono najwyraźniej Alice Cullen – wróćmy zatem do panny Haloway.


LENA


Stoję w tłumie i obserwuję dwójkę dzieci bijących się o niemowlę. Bawią się nim jak w przeciąganie liny, ciągną brutalnie w przeciwne strony, a dziecko jest już sine, i wiem, że zaraz zamęczą je na śmierć. Staram się przecisnąć przez gęstniejący z każdą chwilą i blokujący mi drogę tłum. Nie mam szans się ruszyć. A wtedy, tak jak się obawiałam, dziecko upada na chodnik i roztrzaskuje się na tysiące kawałków jak laleczka z porcelany.


Primo: rany koguta, czy teraz autorka będzie nas katować tą ze wszech miar nieudaną metaforą aż do końca książki? Oliver, proszę, miej litość.

Secundo: Bardzo podoba mi się, że wbrew wzniosłem tonowi poprzedniej części podświadomość Leny doskonale wie, co jest grane, skoro ta w snach (tak, to sen, ale myślę, że ten akurat fakt był dla Was jasny od początku) widzi swych tru loffów jako dzieci. Julek obrywa tu rykoszetem, ale tak, Leno, masz rację – nadąsany pięciolatek, który nie może się pogodzić z tym, że teraz ktoś inny zaklepał sobie jego zabawkę, w związku z tym obraża sobie i idzie sobie precz (schować się za firankę w salonie), to mniej więcej ten mentalny poziom, o jaki podejrzewam Plastikową Simorośl.


Nagle wszyscy znikają. Jestem na drodze sama, a przede mną dziewczynka z długimi, splątanymi włosami pochyla się nad roztrzaskaną lalką i skrupulatnie składa ją w całość, nucąc coś pod nosem. (…) A gdy wreszcie spogląda na mnie, okazuje się, że to Grace.

Widzisz? — mówi, wyciągając lalkę w moją stronę. — Naprawiłam ją.

I wtedy dostrzegam, że lalka ma moją twarz pokrytą gęstą siatką małych pęknięć. Grace kołysze lalkę w ramionach.


Okej, ja wiem, czego dotyczy ten subtelny foreshadowing, ale nic nie mogę poradzić na to, że przy czytaniu tego fragmentu lekko uniosły mi się brwi, bo Grace to kilkuletnia dziewczynka, a przypominam, że występujące przed chwilą we śnie Leny brzdące symbolizują facetów, z którymi Lena regularnie wymieniała namiętne pocałunki, a z jednym nawet tańczyła tango horizontale, więc, no...





Annabel budzi Lenę:


Podnoszę się na posłaniu, ciało mam zesztywniałe, staram się przywrócić czucie w palcach, zginając je i prostując. (...) Ziemię pokrywa szron, który w nocy przesączył się na mój koc, poranny wiatr zacina przenikliwie. (…) Zaczynam tupać nogami, by pozbyć się z nich odrętwienia.


Ach, pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają!

Matka proponuje Lenie kawę dla rozgrzania:


[ Raven, Tack, Pippa i Bestia] Stoją z Colinem i kilkunastoma innymi blisko jednego z większych palenisk, rozmawiają cicho, a z ich ust bucha para. Na ogniu stoi naczynie z kawą: gorzką i ziarnistą, ale przynajmniej gorącą. Robi mi się lepiej już po kilku łykach, nie jestem jednak w stanie zmusić się do zjedzenia czegokolwiek.


Ciekawam, czy nasze morze nędzarzy też miało możliwość wypełnienia czymś brzuszków przed śmiertelnie niebezpieczną misją, czy też przywilej napitku ogranicza się wyłącznie do elity RO.


Raven podnosi brwi na mój widok. Mama bezradnie rozkłada ręce i dziewczyna odwraca się z powrotem do Colina.


Muszę przyznać, że jestem zdumiona; to chyba pierwszy raz, kiedy Raven bez dyskusji akceptuje decyzję Leny w jakiejkolwiek bądź kwestii.

Colin omawia strategię (buntownicy wedrą się do miasta, podzieleni na trzy grupy), Lena jednak nie może się skupić, bowiem do towarzystwa dołącza Julek:


Cześć. — Julian pojawia się za moimi plecami. Oczy ma wciąż zapuchnięte, zaspane, a jego włosy są straszliwie splątane. — Brakowało mi cię w nocy.


Mój prywatny headcanon jest taki, że zapuchnięte oczy Juliana są wynikiem tego, że chłopak w końcu nie wytrzymał psychicznie i najzwyczajniej w świecie rozpłakał się, kiedy dotarło do niego z całą mocą, że następnego dnia najprawdopodobniej zginie w imię ideałów, które przyjął w dużej części z powodu kobiety – kobiety która, choć oficjalnie nadal z nim jest, nic do niego nie czuje. Dodajmy do tego fakt, że nad grobem Julka nikt nawet nie uroni łzy, bowiem nie pozostał mu na tym świecie już nikt bliski, i załamanie psychiczne gotowe.


Nie byłam w stanie wczoraj położyć się obok niego. Znalazłam więc wolny koc i zrobiłam sobie posłanie pod gołym niebem, obok setki innych kobiet.


Nie chcę nic mówić, ale tak mniej więcej zginęła Blue. Leno, jesteś pewna, że miłosne rozterki są tego warte?


Długi czas wpatrywałam się w gwiazdy, wspominając pierwszy raz, kiedy przybyłam do Głuszy z Aleksem - zaprowadził mnie do jednej z przyczep i odwinął płachtę z brezentu służącą za dach, żebyśmy mogli oglądać niebo.


A także pokazał ci opustoszały, stojący nieopodal, zdatny do zamieszkania dom; co ty na to, żeby teraz, będąc bogatszą o życiowe doświadczenie, zakwestionować niektóre z jego życiowych decyzji?


Tak wiele rzeczy między nami zostało niedopowiedzianych. To jest ryzyko, ale zarazem piękno życia bez remedium. Ścieżka, którą idziemy, jest dzika i splątana, nic nigdy nie jest proste.


Szkoda tylko, że twój eks z rozmysłem sadzi na tej ścieżce trzymetrowe pokrzywy.


A teraz uwaga, kochani, skupiamy się:


Julian wyciąga do mnie rękę, ale cofam się o krok.

Ciężko mi było zasnąć - mówię. — Nie chciałam cię obudzić.

Julian marszczy brwi. Nie potrafię się zmusić, by mu spojrzeć w oczy. Przez ostatni tydzień pogodziłam się z tym, że nigdy nie pokocham go tak, jak kochałam Aleksa. Ale teraz ta myśl materializuje się, wyrasta między nami niczym mur: nigdy nie pokocham Juliana tak, jak kocham Aleksa.


Pora odkurzyć stare gify!





Być może niektórzy z was pamiętają ten cukierkowy napis – zrobiłam go własnoręcznie, aby uczcić fakt, że trójkąt miłosny America-Maxon-Aspen po tuzinach stron i ponad dwóch tomach został rozwiązany jednym zdaniem. Cóż, Oliver poszło pod tym względem znacznie lepiej, bo wątpliwości Leny były nam doskonale znane od początku tomu; w tym wypadku problem leży gdzie indziej.

Bo tak, kochani czytelnicy – to już koniec tego wątku, przynajmniej z perspektywy Leny. Panna Haloway wreszcie podjęła decyzję: nie kocha Juliana. I wiecie co? W zasadzie jestem zadowolona z takiego stanu rzeczy; Juleczek naprawdę nie zasługiwał na bycie wiecznym chłopcem do bicia i obrywanie za niewinność.


Jest tylko jeden problem.


Co się z tobą dzieje? — Julian patrzy na mnie podejrzliwie.

Nic — odpowiadam i zaraz powtarzam: — Nic.


Lena się nie przyznaje.


Nie oznajmia Julkowi, że bardzo jej przykro, ale to PŚ jest tym jedynym; nie zrywa z nim raz na zawsze; nawet nie sygnalizuje, że potrzebuje „odpoczynku” od ich związku. Ona...w ogóle nic nie mówi.

Lena właśnie uświadomiła sobie coś niezwykle ważnego w kwestii swojego życia uczuciowego – coś, co bezpośrednio dotyczy także Finemana – a mimo tego dalej ciągnie tę parodię relacji...w sumie nie wiadomo, po co. Na tym etapie jest jasne, że ani ona, ani Julian nie są ze sobą szczęśliwi, nie w obecnym, chorym układzie; problem jednak w tym, że Julek zapewne nadal ma nadzieję na poprawę sytuacji, bowiem Lena NIEUSTANNIE MU TĘ NADZIEJĘ DAJE – na przykład robiąc sobie przerwę od mieszania go z błotem, aby się z nim pobzykać. Julian się stara, z dużą dozą prawdopodobieństwa ma jeszcze trochę złudzeń; Lena już wie, na czym stoi. A mimo to nadal go zwodzi...właściwie czemu?

Leno? Co ty chcesz osiągnąć swoim zachowaniem? Julian nie jest głupi, w dodatku jest ewidentnie na skraju psychicznej wytrzymałości; za moment i tak nie będzie miał sił, by dalej odgrywać to przedstawienie. Dlaczego, na litość, po prostu się nad nim nie zlitujesz i nie zakończysz sprawy?!

Cóż, powiem Wam, dlaczego; bo wtedy zostałaby sama.

Nie żartuję. Oliver nigdy nie ujmuje tego w taki sposób i nie jestem nawet pewna, czy jest świadoma, co właściwie wyszło spod jej palców, ale Lena ewidentnie nie ma odwagi zostać bez faceta – nawet kosztem powolnego niszczenia psychiki swojego chłopaka. PŚ poszedł w długą, nie wiadomo, jak się z nim skontaktować, toteż Lena nie ma żadnej gwarancji, że jeszcze kiedykolwiek będą razem; a skoro tak, po co wypuszczać z garści gołębia, choćby takiego, do którego w gruncie rzeczy od dawna czujemy niechęć?


Panie i panowie – nasza protagonistka.


Czy coś... — zaczyna Julian, kiedy Raven obraca się i piorunuje go wzrokiem.

Hej, skarbie — warczy. Tak nazywa Juliana, kiedy jest wkurzona. — To nie czas na pogaduszki, jasne? Albo pomagacie, albo stąd zmykacie.


Primo: No, a już się martwiłam, że coś z nią nie tak.

Secundo: czy to nie smutne, że Raven, będąc ironiczną, zwraca się do Finemana czulej, niż Lena podczas ich intymnych chwil?



Julian milknie. Odwracam oczy w stronę Colina, a Julian nie próbuje już mnie dotknąć ani podejść bliżej.

Niebo jest teraz poznaczone długimi pasmami oranżu i czerwieni jak odnóża wielkiej meduzy pływającej w mlecznobiałym oceanie. Mgła się podnosi. Ziemia zaczyna się otrząsać ze snu. Portland też pewnie już się budzi. Colin zdradza nam szczegóły planu.



I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: przygotowania – rebelianckie oraz ślubne.


Zostańcie z nami!


Maryboo