niedziela, 25 lutego 2018

Rozdział XX


Ex remedium salus.
Przez remedium ocalenie.

Słowa widniejące na amerykańskiej walucie


Mimo że przez resztę ich wizyty niewiele się odzywałam – a może właśnie dlatego – wywarłam na tyle dobre wrażenie na Brianie i pani Scharff, że Carol jest ze mnie zadowolona.

Cóż, to zaiste dobra wiadomość; biorąc pod uwagę stosunek Leny do alergii przyszłego męża istniała spora szansa, że Brian nie przetrwa tej wizyty w jednym kawałku.

Jako że herbatka zapoznawcza się udała, Carol w nagrodę pozwala Lenie udać się po kolacji na spacer. Dziewczyna pędzi więc co tchu do „swojej” willi w dzielnicy buntowników, ale niestety – ani śladu PŚ.

Muszę być w jakimś amoku, ponieważ sprawdzam nawet za drzewami i krzakami, jakby Alex miał nagle zza nich wyskoczyć jak podczas naszej wspólnej z Haną zabawy w chowanego kilka tygodni temu.

Wprost przeciwnie, szukanie obiektu w jego naturalnym środowisku to jak najbardziej rozsądna taktyka.

Jeszcze niedawno mieliśmy przed sobą cały sierpień – długi, złoty i kojący jak niekończące się chwile rozkosznego snu.

A w dalszej perspektywie – równie złotą jesień i towarzyszący jej zabieg, co jakimś cudem nie uruchomiło syreny alarmowej w głowie żadnego z was.

Wracam z ogrodu przez dom. Widok naszych rzeczy porozrzucanych w salonie – koców, kilku czasopism i książek, opakowania krakersów i puszek z napojami, starych gier planszowych, w tym niedokończonej partii scrabble, porzuconej, gdy Alex zaczął wymyślać takie wyrazy, jak „quozz” i „yregg”

Primo: Gdyby nie wycieczka do Głuszy, uznałabym, że facet nie tyle starał się być dowcipny, co po prostu jest analfabetą.

Secundo: Tak, tak, Oliver – mów mi jeszcze, jak to Lena i Plastikowa Simorośl mogą bez obawy składować w slumsach nie tylko przedmioty codziennego użytku, ale w dodatku żarcie. Przyjdzie taki czas, kiedy z prawdziwą przyjemnością przytoczę w analizach tego rodzaju cytaty.

napełnia mnie bezbrzeżnym smutkiem i przypomina mi o tym jednym domu, który przetrwał blitz, i o poszarpanej bombami drodze, o miejscu, gdzie ludzie beztrosko zajmowali się swymi codziennymi sprawami aż do momentu katastrofy, a potem każdy mówił: „jak oni mogli nie dostrzec, że to się zbliżało?”.
Głupia, głupia, głupia! Jak mogłam tak lekkomyślnie traktować czas i wierzyć, że jeszcze tyle go nam zostało...

Jak już wspominałam – również nie ogarniam tego fenomenu, zwłaszcza patrząc na całą sytuację z perspektywy PŚ.

Alex kiedyś wspomniał, że mieszka przy Forsyth Street – to długi rząd szarych, betonowych budynków należących do uniwersytetu – więc kieruję się w tamtą stronę.

...Tak, Leno, idź odwiedzić pracującego dla rządu, wyleczonego obywatela płci męskiej w jego mieszkaniu. Jestem pewna, że nie spotkają cię z tego tytułu żadne nieprzyjemności.

Wszystkie bloki wyglądają tak samo. W każdym są pewnie dziesiątki, setki mieszkań. Mam ochotę pukać do każdych drzwi, dopóki go nie znajdę, ale to byłoby samobójstwo.



Po tym jak kilkoro studentów rzuca mi podejrzliwe spojrzenia – jestem pewna, że wyglądam koszmarnie z czerwoną twarzą i obłędem w oczach – zaszywam się w bocznej uliczce. Żeby się uspokoić, zaczynam recytować modlitwę pierwiastkową. Pierwszy jest wodór, w skrócie: H...

Hej, drodzy czytelnicy! Pamiętacie, jak pisałyśmy w poprzednich analizach, że w Oliverversum babcie odmawiają litanię do atomu?

Wcale nie żartowałyśmy.

Oliver...Czy możesz, proszę, wyjaśnić nam wreszcie, jak funkcjonuje religia w twoim uniwersum? Wizja wyznaniowo-naukowej hybrydy była karkołomna sam w sobie, ale obecnie zaczyna się robić naprawdę dziwacznie.

Czy „modlitwa pierwiastkowa” funkcjonuje w społeczeństwie na tej samej zasadzie co, powiedzmy, litanie do świętych (wiemy, że koncept świętych istnieje w jakiejś formie w tym świecie, vide Szkoła Świętej Anny) – to znaczy, obywatele modlą się z równym zapałem do świętej Rity i potasu? Co oznacza w tym kontekście słowo „recytacja” - Lena traktuje to jako formę modlitewnego transu, czy raczej technikę uspokajania oddechu, jaką równie dobrze mogłoby być deklamowanie inwokacji „Pana Tadeusza”?

Słowo daję, wolałam już Illeę z jej Uniwersalną, Nienazwaną Religią.


Lena, nieboga, gubi drogę w labiryncie uliczek, postanawia zatem wrócić na Monument Square, gdzie znajduje się nieszczęsny pomnik Gubernatora. To nasuwa dziewczynie pewną myśl:

Wygrzebuję z plecaka kawałek papieru oraz długopis i piszę: „Pozwól mi wyjaśnić. W domu o północy. 17.08.”.
A potem, upewniwszy się, że z okien wychodzących na plac nikt mnie nie obserwuje, wskakuję na cokół i wsuwam wiadomość do małego wgłębienia w ręce Gubernatora.

No, ale trzeba oddać dziewczynie sprawiedliwość: ona przynajmniej nie użyła danych personalnych.

Szansa, że Alex wpadnie na to, by tu sprawdzić, jest jedna na milion. Ale jednak jest.

Och, żabko, wygląda na to, że jednak nie znasz swojego leśnego ludka tak dobrze, jak lubisz nam to wmawiać. „Jedna na milion”? Ja osobiście jestem zdziwiona, że typ nadal nie zainstalował kamer monitoringu zarówno wokół pomnika, jak i twego domu.


Przeskok!


Nadchodzi dzień (a raczej noc) tajnej schadzki; Lena wymyka się z domu (po raz kolejny przy cichej aprobacie świadka w osobie Grace), po czym udaje się do willi:

Dom przy Brooks Street 37 jest pogrążony w ciemności i zupełnej ciszy. Nie ma go – myślę. Nie przyszedł.

Znaczy...mam rozumieć, że gdy nasze gołąbeczki spotykają się na zakazanych randkach, okoliczni sąsiedzi raczeni są tonami disco polo, a wnętrze chałupy jarzy się światłem tysiąca świec?

Wizualizacja przeciętnej randki Leny i Plastikowej Simorośli

Doprawdy, wróżę waszej konspiracji świetlaną przyszłość.

Lena waha się, czy powinna zacząć wykrzykiwać imię PŚ, skoro ukochanego nie ma nigdzie w zasięgu wzroku. Nie chodzi jednak o jakiś irracjonalny lęk przed wywołaniem ciekawości u sąsiadów-wyrzutków, skądże znowu; biedaczka martwi się po prostu, że jeżeli Plastikowa Simorośl nie odpowie na jej dramatyczny apel, będzie to ostateczne potwierdzenie, że nie przyszedł na miejsce zbiórki, ergo: ma ją w nosie.

W salonie staję jak wryta. Wszystkie nasze rzeczy – koce, gry, książki – zniknęły. Wypaczona drewniana podłoga, oświetlona promieniem latarki, jest goła. Zimne meble stoją w milczeniu, odarte ze wszystkich naszych osobistych akcentów, starych bluz od dresu i do połowy zużytych kremów przeciwsłonecznych.

WRESZCIE! Wreszcie okoliczna biedota poszła po rozum do głowy i zabrała tym dwóm lemingom zapasy, z których i tak nie potrafią rozsądnie korzystać (do połowy zużyty krem, powiadacie...Oliver, nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale każda tego rodzaju wstawka tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że a) Plastikowa Simorośl pierwszy raz zobaczyła Głuszę na oczy na wycieczce krajoznawczej z Leną bądź b) na tym etapie ewidentnie nie miałaś jeszcze konkretnej wizji fabuły kolejnych tomów serii. Ewentualnie i jedno, i drugie).

A jednak Alex tu był, aby posprzątać nasze rzeczy.

No szlag by to...

Ten przekaz jest dla mnie bardziej czytelny niż tysiące wiadomości. Skończył ze mną.

Ech, niekoniecznie. Być może ktoś jednak przyłapał go na wprowadzaniu wroga na teren obozu, w związku z czym zaniósł znajomym buntownikom wszystkie te fanty jako drobną łapówkę w zamian za przyjęcie go z powrotem na kemping (fakt, że PŚ w ogóle pozwala sobie na tarzanie się w na wpół zużytych dobrach, pochodząc z Głuszy, będzie stanowić dla mnie źródło niekończącej się analizatorskiej uciechy w „Pandemonium”).

Odszedł. Z mojej krtani wydobywa się zduszony dźwięk, przerywając panującą w domu ciszę. Zaczynam głośno szlochać, latarka wypada mi z rąk i światło gaśnie. Oczyma wyobraźni widzę, jak cały dom wypełnia się moimi łzami, jak w nich tonę, jak ich rzeka unosi moje ciało gdzieś w odległe miejsce.

Coś mi się wydaje, że Lena znalazłaby wspólny język z Jiro z jednej z analiz NAKWy.

Aż tu nagle!

Wtem czuję na karku dotyk czyjejś ciepłej ręki przedzierającej się przez gęstwinę włosów.

Proszę, proszę, niech to będzie pan Mirek z Ochotniczych Oddziałów Porządkowych...

Lena.
Odwracam się. Alex pochyla się nade mną.

...A niech to.


A teraz...Och.

Ojej.

Ojejej.

Nie widzę dokładnie jego twarzy, lecz w słabym świetle wydaje mi się surowa – surowa i nieruchoma, jak wykuta z kamienia.
(…)
Chciałabym mieć w ręce latarkę, by ujrzeć jego twarz wyraźniej. A jednocześnie boję się tego, boję się chłodu, jaki mogę w niej odnaleźć.
Zostawiłam ci wiadomość u Gubernatora. Prosiłam, żebyśmy się tu spotkali.
Nie dostałem jej – odpowiada. Ton jego głosu wydaje się chłodny. – Przyszedłem tylko, żeby...

Część z Was w komentarzach pod ostatnią analizą wyraziła obawę, że Plastikowa Simorośl zrobi Lenie awanturę w związku z rzeczą, na którą ta nie miała najmniejszego wpływu. Dobra wiadomość? Awantury nie będzie. Zła wiadomość? Zamiast krzyków dostajemy...to.

I wiecie co? Z dwojga złego wolałabym już chyba, żeby PŚ zaczął w przypływie emocji krzyczeć na dziewczynę.

Widzicie, drodzy czytelnicy, sprawa ma się tak, że zarówno w prawdziwym życiu, jak i w literaturze mierżą mnie typy w rodzaju naszego złotowłosego Adonisa; osobnicy, którzy miast uczciwie wyrzucić, co im leży na wątrobie, kiszą się we własnym sosie dezaprobaty i całym swoim jestestwem starają się dać drugiej osobie do zrozumienia, jak bardzo potępiają ją i jej decyzje. Pomijając już ów drobny fakt, że Lena doprawdy nie romansowała z Brianem za plecami liściastego i jej wina w tej całej sytuacji jest żadna – Plastikowa Simorośl najwyraźniej stara się trzymać ją na dystans w celu wzbudzenia w niej poczucia winy. Ostatecznie, gdyby po prostu wyłożył argumenty na poparcie swoich racji (czego z oczywistych przyczyn nie może zrobić, jako że na dobrą sprawę nie ma żadnych – co niby mógłby jej zarzucić? „Jak śmiałaś dać się zaręczyć wbrew swojej woli?”), Lena mogłaby zacząć zaciekle się bronić, a nawet – o zgrozo – udowodnić, że Plastikowa Simorośl nie ma racji, traktując ją ozięble. PŚ przyjmuje zatem cwańszą taktykę zranionej niewinności, mającą skłonić bohaterkę do korzenia się u jego stóp.

I wiecie co? To działa.

Posłuchaj – ciągnę w przerwie między atakami czkawki. – Posłuchaj, jeśli chodzi o dzisiaj... to nie był mój pomysł. Carol kazała mi się z nim spotkać, a ja nie miałam jak cię powiadomić. A potem staliśmy tam i myślałam o tobie, o Głuszy, o tym, jak wszystko się zmieniło, że nasz czas się kończy i przez chwilę, przez jedną, jedyną chwilę, zapragnęłam wrócić do tego, co było wcześniej. – Wiem, że to, co mówię, nie ma najmniejszego sensu. Wyjaśnienie, które ćwiczyłam tyle razy w głowie jest do niczego, słowa plączą mi się bezładnie. Wymówki wydają się bez znaczenia: właśnie teraz uświadamiam sobie, że tylko jedna rzecz ma teraz znaczenie. Alex i ja nie mamy czasu. – Ale przysięgam, że wcale tak nie myślałam. Nigdy bym nie mogła... Gdybym cię nie spotkała, nigdy bym... Przed tobą nie wiedziałam, co tak naprawdę to wszystko znaczy, nie tak prawdziwie...

No i sami powiedzcie – czy taktyka Plastikowej Simorośli nie była słuszna? Najpierw doprowadza dziewczynę na skraj histerii, potajemnie ogołacając „ich” domek, po czym subtelnie nakłania ją do tego, żeby zaczęła przepraszać za to, że spotkała się z narzeczonym wbrew swojej woli i chęciom. Brawa dla tego pana!

„Ależ Maryboo” - powie ktoś z Was. „Jesteś zbyt surowa. No, zachował się chłopak cokolwiek nieładnie, ale w końcu jego serduszko musi krwawić po tym, jak ujrzał ukochaną z innym. Może po prostu musi to przetrawić w swoim tempie”.

No to patrzcie na to:

Alex przyciąga mnie do siebie i przytula. Chowam twarz w jego piersi. Wydaje się pasować tam idealnie, tak dokładnie, jak gdyby nasze ciała zostały dla siebie stworzone.
Ciii – szepcze mi do ucha. (…) Nie jestem na ciebie zły, Lena. (…) Zawsze wiedzieliśmy, że to kiedyś nastąpi. Wiedzieliśmy, że nie mamy wiele czasu.

Tak. Simorośl nie jest zła na Lenę. Ba; całkiem rozsądnie przyznaje, że tego rodzaju finał był nieunikniony.

Konkluzja? Cały ten chłód, zabawa w chowanego i doprowadzanie dziewczyny do łez były na zimno skalkulowane. Naprawdę, to jedyny wniosek, do jakiego dochodzę po lekturze tego wątku; PŚ chciał zobaczyć, jak ukochana korzy się przed nim za coś, co de facto nie jest w ogóle jej przewiną, ale tak czy inaczej zraniło ego leśnego duszka.

Wielkie brawa, Oliver. Doprawdy, w tworzeniu tru loffów zaczynasz dościgać największych mistrzów (czy raczej mistrzynie) literatury YA.

Aha – jeżeli uważacie, że nadinterpretuję powyższą scenę...no cóż, kochani, pamiętajcie: ja ZNAM Plastikową Simorośl. Wiem, jakimi krętymi ścieżkami podąża rozumowanie tego typa. I mam wszelkie podstawy, by sądzić, że moje odczytanie tej sceny jest w stu procentach zgodne z kanonicznym (choć zapewne w dużej mierze niezamierzonym) charakterem tej postaci.

Ale... ale... – Nie muszę tego mówić. Oboje wiemy, że mimo to udawaliśmy. Zachowywaliśmy się tak, jak gdyby nic nigdy nie miało się zmienić.

Powiedziałabym raczej, że tak, jakbyście oboje nagle dostali amnezji.

Alex obejmuje moją twarz rękami i kciukami ociera mi łzy.
Nie płacz, dobrze? No, nie płacz już.

- Już wystarczająco się ukorzyłaś, wybaczam ci, że zapomniałem o twoim zbliżającym się ślubie.

Chcę ci coś pokazać – mówi lekko łamiącym się głosem.
Prowadzi mnie do schodów skąpanych w świetle księżyca, które wpada do środka przez dziury w dachu. (...) Nie byłam na górze od dnia, gdy Alex po raz pierwszy przyprowadził mnie tu z Haną, kiedy to poznawałyśmy każdy pokój. Gdy byłam tu dziś po południu, nawet nie pomyślałam o tym, by sprawdzić piętro.

Czyli...te lemingi zaklepały sobie piętrową willę, a mimo to siedziały cały czas na parterze, gdzie najłatwiej zauważyć należące do nich bibeloty? ...Słowo daję, ta dwójka powoli zaczyna przeganiać w swym geniuszu Amisię i Aspena.

PŚ prowadzi dziewczynę do znajdującej się na piętrze sypialni; Lena nie bardzo ma ochotę tam wejść, pamiętając, że podczas pierwszej wycieczki natknęła się w pokoju na nietoperze. Chłopak jednak nie daje za wygraną i:

No i jak? – W głosie Aleksa pobrzmiewa nuta niepokoju. – Co o tym myślisz?
Nie umiem odpowiedzieć od razu, po prostu brak mi słów. Alex przesunął stare łóżko w kąt i idealnie wyczyścił podłogę. Okna – te, które pozostały – są otwarte na oścież, więc powietrze przesycone jest zapachem gardenii i jaśminu. Nasz koc i książki ułożył pośrodku pokoju, rozwinął też śpiwór, otaczając to miejsce dziesiątkami świeczek powstawianych do prowizorycznych świeczników, takich jak stare filiżanki albo puszki po coca-coli, podobnie jak w jego domu w Głuszy.

Ha! Trafiłam z tymi świeczkami!

Ale najlepszy w tym wszystkim jest sufit – a raczej jego brak. Alex zdarł z dachu przegniłe drewno i teraz nad naszymi głowami rozciąga się ogromna połać nieba.

PŚ...zerwał dach.

Z willi stojącej w zakazanej dzielnicy.

Gdzie ukrywają się nielegalnie przed światem.

A PŚ postanowił zabawić się w „Dom nie do poznania”. Ciekawe, czy pożyczał jakieś narzędzia od mieszkających nieopodal żebraków.

Nasze gołąbeczki mogą teraz wpatrywać się w gwiazdy (PŚ przegonił nawet nietoperze!). Lena jest wstrząśnięta i zmieszana:

I z całą mocą uświadamiam sobie, że zrobił to dla mnie. Nawet po tym, co zdarzyło się dzisiaj, przyszedł tutaj i zrobił to dla mnie. Zalewa mnie fala wdzięczności, a zaraz potem przychodzi inne uczucie, przynosząc z sobą ból. Nie zasługuję na to. Nie zasługuję na niego.

Leno...proszę cię, nie idź tą drogą. Zasadniczo zgadzam się z tobą – żadna niewiasta nie zasługuje na koszmar w postaci Plastikowej Simorośli – ale obawiam się, że mamy jednak na myśli co innego.

Odwracam się w jego stronę i nie jestem w stanie mówić. Alex ma twarz oświetloną płomieniem świecy i sam zdaje się płonąć ogniem. Nie widziałam w życiu niczego piękniejszego niż on.

No cóż, nie mnie oceniać czyjeś fetysze.

Alex... – zaczynam, ale nie mogę skończyć. Nagle on mnie przeraża, przeraża mnie jego absolutna i nieskończona doskonałość.



Zbyt niebezpiecznie jest wrócić do Głuszy. – Głos ma ochrypły, jak gdyby od przeciągłego krzyku, a jego szczęka wyraźnie drga. – Więc sprowadziłem Głuszę tutaj. Pomyślałem, że ci się spodoba.

A nie mogłeś tego zrobić za pierwszym razem, ponieważ...? Dasz mi wreszcie jakiś konkretny powód, dla którego w ogóle postanowiłeś wtedy narazić wasze (i nie tylko wasze) życie?

Niestety, PŚ psuje atmosferę romantyzmu, przypominając dziewczynie, że kończy im się czas:

Ta myśl mnie dobija: fakt, że Alex jest bliski płaczu, mnie dobija, a to, że zrobił to dla mnie, że wierzy, iż jestem tego warta, zabija mnie.

Ale...warta czego? Zdjęcia spróchniałego dachu? Leno, myszko, nie możesz tak nisko się cenić!

On jest moim światem i mój świat jest nim i bez niego nie ma świata.

~Eikko Przydupas.

Nie zrobię tego. Nie przejdę tego. Nie mogę. Chcę być z tobą. Muszę być z tobą.
Alex obejmuje moją twarz i spogląda mi w oczy. Jego twarz błyszczy teraz nadzieją.
Nie musisz przez to przechodzić. – Słowa wylewają się z niego niepohamowanym strumieniem. Najwyraźniej myślał o tym długo, tylko zachowywał to dla siebie. – Lena, nic nie musisz robić. Możemy razem uciec. Do Głuszy. Po prostu pójść tam i już nie wrócić.






...Wiecie co? Chciałam zrobić listę wszystkiego, co jest nie tak z powyższym planem, ale uświadomiłam sobie, że a) miałaby ona jakieś sto punktów, b) pełny komizm sytuacji i tak nie będzie całkowicie widoczny, póki nie dotrzemy do drugiego tomu serii. W związku z czym póki co zapytam tylko: Plastikowa Simoroślo, dobrze się czujesz?

Tylko że... Lena, wtedy już nigdy nie moglibyśmy wrócić. Wiesz o tym, prawda? Zabiliby nas oboje albo zamknęli w więzieniu na zawsze... Ale, Lena, to jest możliwe.

*przypomina sobie jeden z wątków „Pandemonium” *

He. HE. HE.

A swoją drogą, nawet, jeśli uznamy, że Lena faktycznie będzie persona non grata w strefie Małego Brata (na pełne wyjaśnienie problematyczności owego konceptu, musicie, niestety, jeszcze poczekać)...Co z tobą, kochasiu? Wszak nikt nie musi wiedzieć, że dziewczyna uciekła z twojego powodu i z twoją pomocą; co niby będzie stało na przeszkodzie, byś dalej przeskakiwał przez siatkę po kiść bananów i podpaski, jak to najwyraźniej bezproblemowo czynisz w regularnych odstępach czasu?

Zabiliby nas oboje. Oczywiście, Alex ma rację. Życie jako ciągła ucieczka. Chyba właśnie powiedziałam, że tego chcę.

Nie, powiedziałaś, że nie chcesz się z nim rozstawać. Istnieje subtelna różnica między „Och, ukochany, jakże wytrwam bez twoich złotych kłaków?” a „Chcę spędzić resztę życia w chłodzie i smrodzie jako wyrzutek, ukrywając się przed opresyjną władzą”.

Zaczekaj – mówię. – Zaczekaj chwilę.
Alex mnie puszcza. Nadzieja na jego twarzy gaśnie nagle i przez chwilę stoimy nieruchomo, spoglądając na siebie w milczeniu.
Nie mówiłaś poważnie – odzywa się wreszcie. – Wcale nie o to ci chodziło.

Owszem.

...Niech zgadnę; zdołasz jakoś przekręcić tę oczywistą prawdę w taki sposób, by wpędzić ją w poczucie winy, czyż nie tak?

Nie, naprawdę o to mi chodziło, tylko...
Tylko jesteś przerażona – kończy za mnie.
Podchodzi do okna i wpatruje się w ciemność. Teraz znowu napawa mnie lękiem, jego sylwetka robi wrażenie twardej i niedostępnej jak kamienny mur.
Nie jestem przerażona. Tylko... – Nie wiem, co chcę powiedzieć. Nie wiem, czego tak w ogóle chcę. Pragnę Aleksa i jednocześnie pragnę dawnego życia, chcę spokoju i szczęścia i jednocześnie wiem, że nie potrafię żyć bez niego.
W porządku – mówi matowym głosem. – Nie musisz niczego wyjaśniać.

Oczywiście, że zdołał.

Twoja dziewczyna nie reaguje entuzjastycznie na projekt życia w ubóstwie jako poszukiwany przez totalitarny rząd zbieg? Daj jej znać mową ciała i pozorną uprzejmością, jak głęboko zraniła twoje uczucia! Wiwat PŚ i jego subtelny psychologiczny szantaż!

Chodzi o moją mamę! – wybucham wreszcie.
Alex odwraca się, zaskoczony. Jestem tak samo zdziwiona jak on.

Jeśli was to pocieszy, jestem równie skonfundowana jak wy.

Nie chcę skończyć jak ona, rozumiesz? Widziałam, co to z nią zrobiło, widziałam, jaka się stała... To ją zabiło, Alex. Zostawiła mnie, zostawiła moją siostrę, zostawiła wszystko. Wszystko dla tego czegoś, co w niej tkwiło. Nie będę taka jak ona. – Nigdy tak naprawdę o tym nie mówiłam i zdumiewa mnie, jakie to trudne.

Wiecie co? To jest... kolejny ciekawy fabularny koncept, nad którym, razem z wątkiem Briana, pochylę się pod koniec analiz. To naprawdę fascynujące, ile interesujących idei mogłaby zawrzeć w tej powieści Oliver, gdyby tylko widoku nie przesłaniała jej złocista grzywa tru loffa.

PŚ chce wiedzieć, czy Lena ma na myśli delirię, ta tłumaczy jednak, że nie chodzi jej wyłącznie o targające jej matką fale namiętności; w ich domu zawsze było pełno śmiechu, zabawy w ganianego, łaskotek i tańców, mama śpiewała i przygotowywała córkom naleśniki z jagodami.

Nie wszystko było cudowne, nie przez cały czas. Czasami wstawałam w środku nocy, by pójść do łazienki, i słyszałam, jak płacze. Zawsze płakała w poduszkę, by stłumić ten dźwięk, ale ja i tak wiedziałam. Byłam wtedy przerażona. Nigdy przedtem nie widziałam płaczącego dorosłego, wiesz? I sposób, w jaki to robiła, to zawodzenie... jak jakieś zwierzę. I były dni, kiedy w ogóle nie wychodziła z łóżka. Nazywała je czarnymi dniami.

* wzdycha ciężko *

Nie jestem pewna, czy was to ucieszy, ale Oliver, podobnie jak Cass, przygotowała dla nas coś specjalnego w związku z Idealną Matką Serii i, podobnie jak u Cass, mam wrażenie, że jej zamierzenia cokolwiek rozjechały się z faktycznym efektem pracy, o czym przekonamy się naocznie, aczkolwiek dopiero za długi czas.

Modliłam się wtedy, żeby Bóg uleczył ją z tych czarnych dni.

Ponawiam pytanie, autorko: jak właściwie działają modlitwy w twoim uniwersum?

Lena tłumaczy PŚ, że jej błagania nie przyniosły skutku; mama przegrała z ADN, a ona boi się iść jej śladem i porzucić wszystko dla delirii.

Wszyscy myślą, że się zabiła, ponieważ nie mogła znieść kolejnego zabiegu. Wciąż starali się ją uleczyć, o tym też ci mówiłam. To miał być jej czwarty raz. Po drugim zabiegu odmówili jej... uznali, że znieczulenie kolidowało z remedium. Wbili się do jej mózgu, Alex, na żywo.

Brzmi faktycznie niezbyt miło, aczkolwiek zastanawia mnie sama idea znieczulenia, skoro jedna z postaci serii stwierdziła, że ból przy aplikacji remedium jest gorszy niż ten towarzyszący porodowi.

Ale wiem, że to nie był prawdziwy powód. Mama była dzielna. Nie bała się bólu. Właśnie na tym tak naprawdę polegał jej problem. Nie bała się. Nie chciała być wyleczona. Nie chciała przestać kochać taty. Pamiętam, jak powiedziała mi to raz, tuż przed śmiercią. „Próbują mi go odebrać” – rzekła. Uśmiechała się wtedy tak smutno. „Próbują mi go odebrać, ale nie uda im się”.

Pani Haloway, a...czy rozważała pani może...no nie wiem...to tylko taki pomysł...

NIEOBNOSZENIE SIĘ ZE SWOJĄ MIŁOŚCIĄ PRZED ODDZIAŁAMI PANI JADZI?

Kochani, mam wrażenie, że Oliver próbuje tu wymusić na mnie podziw i współczucie dla mamy Leny. Cóż, nie podziwiam jej ani jej nie współczuję. A wiecie dlaczego? Bo wkopała się w zasadzie na własne życzenie.

Poprzedni opis „czarnych dni” sugerował, że pani Haloway mogła cierpieć na depresję po stracie męża, co byłoby pewnym wytłumaczeniem jej nierozważnego zachowania – problem w tym że, spoiler alert, Oliver nigdy nie idzie w tym kierunku. Mama Leny najwyraźniej była po prostu tak niefrasobliwa, że nie bardzo obchodziło ją, kto może usłyszeć jej zawodzenie – lub też, jak wiemy z poprzednich rozdziałów, czy pani Jadzia będzie w stanie podejrzeć ją przez okno. Szczerze mówiąc, cały ten wątek trąci mi dziwnym zafiksowaniem się na idei „Prawdziwa Miłość jest tak prawdziwa, że nie da się jej ukryć”. Cóż...nie. Prawdziwa miłość prawdziwą miłością, ale jeżeli żyjesz w opresyjnym państwie i masz dwoje dzieci, którym musisz zapewnić byt, to musisz troszkę stonować epatowanie swoim poświęceniem w imię tru loff i nauczyć się zasuwać rolety.

Ponownie, kochani: podchodziłabym inaczej do całej tej sprawy, gdyby tekst przedstawiał kobietę jako załamaną na skutek śmierci męża i kompletnie nie radzącą sobie z rzeczywistością – ale jak się przekonamy w przyszłości, Oliver w tym wątku nie tyle stara się pokazać panią Haloway jako rozsypaną psychicznie i w związku z tym nie potrafiącą ukrywać żałoby, a dzielną, głęboko zakochaną kobietę, co to da sobie wbić igłę w mózg na żywca, a ukochanego się nie zaprze. A to, w połączeniu z tym, czego jeszcze dowiemy się w przyszłości o tej postaci...nastraja mnie do niej średnio optymistycznie.

Nosiła na szyi jedną z jego zapinek, na łańcuszku. Przez większość czasu chowała ją pod ubraniami, ale tamtego wieczoru wyłożyła ją na zewnątrz i wpatrywała się w nią. Pamiętam ją dokładnie. Była to taka dziwna, podłużna zapinka przypominająca sztylet, z dwoma jasnymi klejnotami na rękojeści, które wyglądały jak oczy. Mój tata przypinał ją do mankietu. Po jego śmierci mama nosiła ją ciągle, nie ściągała nawet do kąpieli...
Nagle Alex cofa rękę i robi dwa kroki w tył. Odwracam się i widzę jego bladą twarz wpatrzoną we mnie tak, jakby się i widzę jego bladą twarz wpatrzoną we mnie tak, jakby właśnie ujrzał ducha.(...)
Jak duża była? To znaczy ta zapinka. – Jego głos jest dziwnie piskliwy.

Zapewne niewielka, biorąc pod uwagę, że mama Leny bez trudu chowała ją pod ubraniem, co – kolejny spoiler alert – czyni cały ten wątek dosyć naciąganym.

Lena odpowiada, że wielkości kciuka; była to nagroda dla jej dziadka za jakoweś zasługi dla kraju (swoją drogą, ciekawe, którego; jeśli mówimy o USA przed delirią, to na miejscu tatusia i mamusi Leny raczej nie obnosiłabym się z podobnymi pamiątkami...).

Alex przez chwilę milczy. Odwraca się, w świetle księżyca jego profil jest tak surowy, jak gdyby został wykuty z kamienia. Cieszę się, że na mnie nie patrzy. Zaczynał mnie przerażać.

Jak to dobrze, że regularnie odczuwasz strach w towarzystwie typa, z którym wstępnie planujesz spędzić resztę życia na wygnaniu!

Co porabiasz jutro? – odzywa się wreszcie. Mówi powoli, jak gdyby każde słowo przychodziło mu z wysiłkiem. To pytanie wydaje mi się teraz tak nie na miejscu, że wpadam w złość.
Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Lena, proszę. – I znowu ten głuchy ton.– Po prostu odpowiedz. Pracujesz jutro?
Nie, dopiero w niedzielę.

- A ty? Masz jeszcze w ogóle jakąś pracę, czy też szef wylał cię po trzecim z rzędu niestawieniu się na popołudniową zmianę?

Musimy się spotkać. Muszę... muszę ci coś pokazać.

- Cóż, wygląda na to, że jednak nie masz.

Alex znowu odwraca się w moją stronę. Jego oczy są czarne i dzikie, a twarz tak obca, że cofam się o krok.
Będziesz się musiał postarać. – Próbuję się roześmiać, ale z mojej krtani wydobywa się tylko dziwne bulgotanie. Boję się, mam ochotę mu powiedzieć, że mnie przeraża.

I znów: idealny kandydat do wspólnej ucieczki w nieznane!



Może chociaż jakaś podpowiedź?
Alex bierze głęboki oddech i przez chwilę wydaje mi się, że nie odpowie. Jednak myliłam się.
Lena – mówi wreszcie. – Sądzę, że twoja mama żyje.





I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: zwiedzamy Krypty. Nie, ja naprawdę nie żartuję.

Zostańcie z nami!

Maryboo

niedziela, 18 lutego 2018

Rozdział XIX


Wolność albo śmierć.
Starożytne powiedzenie nieznanego pochodzenia, wymienione w Szczegółowym wykazie niebezpiecznych słów i idei, www.swnsi.gov.org

Nie jestem Małym Bratem, ale gdyby pewnego dnia naszła mnie chętka na sprawowanie władzy nad dystopicznym państwem, raczej nie umieszczałabym listy haseł kwestionujących zasadność istnienia mojego reżimu na ogólnodostępnej stronie internetowej.

Pierwszy akapit dzisiejszego rozdziału (a więc jakieś pół strony e-booka)...pomijamy. To po prostu „głębokie” przemyślenia Leny na temat tego, jak to wszystko na świecie się zmienia niezależnie od naszej woli i życzeń. Naprawdę, ta książka byłaby o połowę krótsza, gdyby redakcja w ostatecznej wersji wywaliła wszystkie tego rodzaju wstawki; nie widać tego w analizach, ale wyrzucamy z Beige naprawdę mnóstwo pseudofilozoficznych treści. Nie dość, że nie budują one atmosfery dzieła – bo są wplątywane we właściwą treść rozdziałów ni przypiął, ni przyłatał – to w dodatku są po prostu nudne i małe odkrywcze. Właściwie byłabym nawet w stanie zaakceptować ich istnienie, gdyby Oliver chciała pokazać przez owe długaśne monologi wewnętrzne heroiny, że nastolatki lubią pogrążać się w rozmyślaniach, które brzmią inteligentnie i przełomowo tylko dla nich samych, ale niestety, obawiam się, że wszystkie te akapity są pisane jak najbardziej serio.

Kiedy wracam rankiem do miasta, najbardziej zaskakuje mnie normalność wszystkiego. Nie wiem, czego oczekiwałam. Nie myślałam przecież, że domy zawalą się w ciągu nocy albo że ulice zmienią się w rumowiska, ale i tak szokujący jest dla mnie widok rzeki ludzi z aktówkami, właścicieli otwierających sklepy czy pojedynczego samochodu, którego kierowca toruje sobie drogę przez ulicę.

Ja na twoim miejscu byłabym raczej zaszokowana faktem, że po „właściwej” stronie ogrodzenia nie czekał na mnie pluton egzekucyjny.

Lena wraca do domu, starając się zwalczyć ogarniającą ją paranoję; ma wrażenie, że każdy przechodzień bez trudu zdoła zauważyć, gdzie spędziła ostatnią noc. Obywatele Oliverversum są jednak kompletnie nieczuli na szalejącą w jej sercu burzę i spokojnie drepczą sobie do pracy, nie zwracając na nią najmniejszej uwagi. A burza ta jest potężna; Lena obserwuje otaczające ją budynki i porównuje je w myślach do budowanych w dzieciństwie zamków z piasku – wyglądały stabilnie, ale były zaledwie prowizorką, którą zmyła pierwsza lepsza fala.

Myślę o tym, co ciągle powtarza Alex: „jest nas więcej, niż możesz sobie wyobrazić”. Rzucam ukradkowe spojrzenia na każdego, kto mnie mija, z nadzieją, że uda mi się odczytać na jego twarzy jakieś sekretne znaki, ślad przynależności do ruchu oporu, ale wszyscy wyglądają tak jak zwykle: zmęczeni, rozdrażnieni, zabiegani, pogrążeni w swoich myślach.

Wiecie co? Przyszłe tomy udowodnią dosyć dobitnie, że Odmieńcy pod względem inteligencji plasują się na skali bodajże jeszcze niżej, niż gwardziści z „Selekcji”, ale trzeba im oddać sprawiedliwość: w przeciwieństwie do buntowników z owej serii przynajmniej nie wpinają sobie w klapy marynarek znaczków informujących cały świat o działalności w ruchu oporu.

Lena dociera do domu, gdzie czeka na nią ciotka:

Jak było u Hany? – pyta. Bada wzrokiem moją twarz, jakby szukała jakichś śladów.
Próbuję zwalczyć następny atak paranoi. Nie ma szans wiedzieć, gdzie byłam.
W porządku – mówię, wzruszając ramionami i siląc się na naturalność. – Chociaż niezbyt się wyspałam.
Mhm. – Carol dalej spogląda na mnie badawczo. – A co porabiałyście?
Nigdy nie pyta o to, co robię u Hany, nie pytała o to od lat. Coś jest nie tak.

...Och. OCH. Czyżby wreszcie nadeszła ta chwila? Czyżby Carol w końcu zaczęła dodawać dwa do dwóch?

No wiesz, to co zwykle. Oglądałyśmy telewizję. Hana odbiera chyba z siedem kanałów. – Nie jestem w stanie stwierdzić, czy mój głos brzmi nienaturalnie, czy tylko tak mi się wydaje.
Carol odwraca wzrok, wykrzywiając usta, jak gdyby przez przypadek napiła się kwaśnego mleka. Jestem pewna, że zaraz powie mi coś strasznego. Zawsze robi taką skwaszoną minę, gdy musi oznajmić złe wieści. Wie o Aleksie, wie o nim, wie. Ściany napierają na mnie, a upał dławi niemiłosiernie.

Tak, tak tak! Dalej, Carol, wyrwij się z tego mentalnego otępienia, w które siłą wcisnęła cię autorka! Walcz!

A wtedy, ku mojemu zaskoczeniu, jej usta układają się w uśmiech, wyciąga rękę i kładzie ją na moim ramieniu.
Wiesz, Leno... wkrótce wszystko się zmieni.
Przez ostatnią dobę udawało mi się nie myśleć o zabiegu, ale teraz ta okropna liczba na nowo wyrasta w mojej głowie, rzucając złowróżbny cień na wszystko. Siedemnaście dni.
Wiem – odpowiadam cienkim głosem. Teraz z pewnością brzmi on nienaturalnie.
Carol kiwa głową z dziwnym półuśmiechem przyklejonym do twarzy.
Pewnie trudno ci uwierzyć, ale gdy będzie po wszystkim, nie będziesz za nią tęsknić.

...A niech to.

Wiem – powtarzam.
Czuję ogromną gulę w gardle. Ciotka dalej energicznie kiwa głową. Wygląda, jakby była przywiązana do jo-jo. Mam wrażenie, że chce powiedzieć coś więcej, coś pocieszającego, ale najwyraźniej nic nie może wymyślić, ponieważ przez chwilę stoimy w milczeniu.

Mam pewną propozycję, co powiecie na to: „Kiedy będziecie już po zabiegu, zadzwoń do Hany i zaproś ją na kawę. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że nadal będziecie miały mnóstwo wspólnych tematów”?

Serio, dlaczego NIKT w całej tej serii nie bierze pod uwagę oczywistego faktu, że remedium może niszczyć uczucia, ale nie morduje doszczętnie potrzeby towarzyskich kontaktów i nie usuwa pamięci? Może Hana i Lena nie będą już dłużej chichotać, podtapiając się wzajemnie w oceanie, ale nadal będą mogły zrobić sobie gorącą czekoladę i poplotkować o zbliżającym się ślubie dawnej koleżanki z klasy.

Lena chce się udać pod prysznic, ale Carol zatrzymuje ją i prosi, by dziewczyna po umyciu się założyła sukienkę lub nowe spodnie i ładnie się uczesała. Cóż, ach cóż mogło ją sprowokować do wydania podobnych instrukcji?

Zaprosiłam dziś Briana Scharffa – mówi niby od niechcenia, jakby to była najnormalniejsza rzecz w świecie.


Tak, moi drodzy – wreszcie nadszedł ten dzień. Lena w końcu pozna swojego narzeczonego!

Lena, jak łatwo się domyślić, jest zaszokowana ową wiadomością, albowiem towarzystwo Plastikowej Simorośli skutecznie wymazało jej z twardego dysku informację, iż jest zaręczona. Carol mylnie interpretuje przerażoną minę podopiecznej i szybko zapewnia ją, że Brian jest już po zabiegu, a poza tym zarówno ona, jak i mama chłopaka będą towarzyszyć młodym przez całe spotkanie.

Nie martw się, Leno. Będzie dobrze. My zajmiemy się rozmową. Pomyślałam tylko, że powinniście się spotkać, skoro... – Nie kończy zdania. Nie musi.
Skoro jesteśmy sparowani. Skoro się pobierzemy. Skoro mam z nim spać, budzić się koło niego przez resztę życia, pozwolić mu się dotykać, siedzieć naprzeciwko niego przy stole, jedząc szparagi z puszki i słuchając jego trajkotania na temat kanalizacji, stolarki czy innego zajęcia, do którego zostanie przydzielony.

A swoją drogą...jakim cudem ta kwestia nigdy nie pojawiła się w rozmowach naszych gołąbeczków?

Pomyślcie tylko: PŚ mógł uniknąć sparowania sobie tylko znanymi sposobami, ale przecież musi być świadomy faktu, że jego luba została odgórnie przyrzeczona jakiemuś młodemu dżentelmenowi. I co – płomień zazdrości nigdy nie rozżarzył jego serduszka? Biorąc pod uwagę, czego w swoim czasie dowiemy się o tym typie, uważam za BARDZO nieprawdopodobny scenariusz, w którym Plastikowa Simorośl nie poświęca ani chwili na wypytywanie Leny o jej przyszłego męża. Naprawdę, drodzy czytelnicy, uwierzcie mi na słowo: znając dogłębnie postać PŚ fakt, iż najwyraźniej kompletnie olał on kwestię sparowania ukochanej jest równie nieprawdopodobny, jak magiczna przemiana Kyle'a O'Shei.

Nie!
Carol wygląda na zaskoczoną. Nieczęsto słyszy to słowo, a już na pewno nie z moich ust.
Co to znaczy „nie”?

He, he - dla pełnego dramatyzmu teraz na scenę powinien wpaść wuj Leny odziany w szlafrok:


Oblizuję nerwowo wargi. Wiem, że odmawianie jej jest ryzykowne, i wiem, że nie powinnam tego robić. Ale nie mogę się spotkać z Brianem Scharffem. Nie dam rady. Nie jestem w stanie siedzieć i udawać, że go lubię,

Nikt tego od ciebie nie oczekuje, jesteście dwójką zupełnie obcych sobie ludzi. Macie się poznać, to wszystko. Na dobrą sprawę twojej familii powinno być najzupełniej obojętne, co czujesz wobec swojego przyszłego męża; jeśli tylko będziecie zachowywać się wobec siebie w cywilizowany sposób, wszystko powinno być ok.

ani słuchać Carol rozprawiającej o tym, gdzie będziemy mieszkać za kilka lat, podczas gdy Alex jest gdzieś daleko i czeka na spotkanie ze mną, bębni palcami w stół podczas słuchania muzyki albo robi cokolwiek innego.

A właśnie. Lena ma wakacje, praca w sklepie to na dobrą sprawę pomoc w prowadzeniu rodzinnego biznesu, nic się zatem nie stanie, jeśli dziewczyna od czasu do czasu pójdzie spotkać się z, ekhm, „przyjaciółką”. Plastikowa Simorośl pracuje w rządowym budynku. I co – ten też dostaje wychodne, kiedy dusza zapragnie? Gdy go poznaliśmy, pilnował laboratorium w godzinach popołudniowych; mam rozumieć, że zwolnił się z roboty, by móc spędzać całe dnie przy boku swego kochania?

Lena próbuje zbajerować ciotkę, że nie czuje się najlepiej i wolałaby przełożyć spotkanie, ale ta oznajmia stanowczo, że skoro dziewczyna miała siłę całą noc imprezować, to wytrzyma też godzinę zapoznawczej herbatki.

Alex kończy dziś pracę w południe.

Dziś może i tak, ale ponawiam pytanie – co z tym milionem poprzednich schadzek, odbywających się od świtu do zmierzchu? Czyżby przybrane wujostwo pisało swemu podopiecznemu stosowne karteczki? „Bardzo proszę o usprawiedliwienie nieobecności Alexa w pracy w okresie wakacyjnym; przyczyną absencji były randki, które Alex musiał zorganizować w owym terminie, mając na uwadze zbliżający się termin zabiegu swej dziewczyny. Z poważaniem...”

Miałam się z nim spotkać. Byliśmy umówieni na piknik przy Brooks Street, jak zawsze, gdy wracał z porannej zmiany, by rozkoszować się całym wspólnym popołudniem.

Cóż, wygląda na to, że poszczęściło się skurczybykowi: poranne zmiany przez niemal cały miesiąc! Koledzy z pracy muszą go uwielbiać.

Nie mam pojęcia, jakim cudem udaje mi się wejść po schodach. Wściekłość zasnuwa mi mgłą oczy. Jenny stoi na półpiętrze i żuje gumę, ubrana w stary kostium kąpielowy Rachel, który jest na nią zdecydowanie za duży.
Co ci jest? – pyta, gdy ją mijam.
Nie odpowiadam.

A zatem do listy urojonych wykroczeń Jenny możemy dopisać żucie gumy i ubieranie się w niedopasowane ciuchy. Naprawdę, Oliver, nawet Cass miała silniejsze argumenty, gdy próbowała przekonać nas, jaką to paskudną postacią jest Josie; ona przynajmniej niszczyła królewskie insygnia.

Siadam na sedesie i przygryzam palce w ustach, by zdławić krzyk. To wszystko moja wina. Ignorowałam datę zabiegu i nie dopuszczałam do siebie nawet myśli o Brianie Scharffie.

I znów: nie bardzo wiem, jak to w ogóle możliwe, biorąc pod uwagę charakter twojego liściastego ukochanego.

A Carol ma rację: to jest właśnie moje życie i taka jest kolej rzeczy. Nie zmienię tego. Biorę głęboki oddech i powtarzam sobie, że nie mogę się zachowywać jak dziecko. Każdy musi kiedyś dorosnąć. Na mnie przyjdzie pora trzeciego września.

To...całkiem dojrzałe i ciekawe podejście do sprawy. Jak bardzo ciekawe – o tym rozpiszę się ze szczegółami pod koniec analiz tej książki.

Rozsądne przemyślenia Leny przerywa niestety wspomnienie Plastikowej Simorośli namiętnie wyznającej jej miłość słowami poetów, w związku z czym dziewczynę na powrót ogarnia fala rozpaczy.

Alex się śmieje, oddycha, żyje – z dala ode mnie, dla mnie nieznany. Zalewają mnie fale mdłości i znów zginam się w pół, z głową między kolanami.
To choroba panoszy się we mnie. Polepszy mi się po zabiegu – tłumaczę sobie.

Swoją drogą, co by nie mówić o Lenie, prezentuje tu ona postawę dojrzalszą od takiej Belli Swan, która po rozstaniu z ukochanym potrafiła co najwyżej macać się pod cyckiem. Naprawdę, żal człowieka ogarnia, kiedy widzi, jak interesująca mogłaby być fabuła tej serii, gdyby tylko autorka nie poddawała się Wszechmocnemu Imperatywowi Literatury YA.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nawet nie mogę poinformować Aleksa, że nie dam rady się z nim dzisiaj spotkać. Dzwonienie do niego byłoby zbyt niebezpieczne. Chciałam pójść do laboratorium i powiedzieć mu o tym osobiście, lecz kiedy umyta i przebrana schodzę na dół i zmierzam w stronę drzwi, Carol zatrzymuje mnie.
A ty gdzie się wybierasz? – mówi ostro. (…)
Pomyślałam, że przejdę się na spacer, zanim Brian przyjdzie. – Staram się wywołać na twarzy rumieniec. – Jestem trochę zdenerwowana.
Już i tak dużo czasu spędzasz poza domem – odpowiada warkliwie Carol. – Tylko się spocisz i ubrudzisz. Jeśli nie masz co robić, możesz mi pomóc przy porządkach w bieliźniarce.

Primo: uwierz mi na słowo, żabko; ciotka, powstrzymując cię od wyznania PŚ: „Dzisiaj odwiedza mnie mój przyszły mąż, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko”, wyświadczyła ci nieświadomie najprawdopodobniej największą przysługę w tej serii.

Secundo: mam rozumieć, że te lemingi w ogóle biorą pod uwagę spotykanie się, choćby na krótko,w rządowym laboratorium, w którym przeprowadza się ewaluację i zabieg?

...Naprawdę, zaczynam mieć wrażenie, że ta dwójka chce, żeby ktoś ich wreszcie przyłapał.

Nie mogę się jej sprzeciwić, więc wracam razem z nią na górę. Carol podaje mi po kolei przetarte ręczniki, a ja szukam w nich dziur i plam, rozkładam i składam, liczę serwetki. Z bezsilnej złości cała się trzęsę. Alex będzie się zastanawiał, co się ze mną stało. Będzie się martwił. Albo jeszcze gorzej – pomyśli, że go specjalnie unikam. Może pomyśli, że pobyt w Głuszy mnie odstraszył.

A może – pozwól, że zaproponuję tak oryginalny koncept – zda sobie sprawę, że musiało ci wypaść coś niespodziewanego, albo po prostu rodzina zabroniła ci nieustannie włóczyć się wieczorami, i w związku z tym spokojnie poczeka do jutra, żeby się z tobą jakoś skontaktować?

...Dobra, żartowałam, to Plastikowa Simorośl, punkt dla ciebie. Oczywiście, że typ dostanie rozwolnienia na samą myśl, że mogłaś przełożyć cokolwiek bądź nad spotkanie z jego złocistą osobą.

Z przerażeniem czuję, ile we mnie teraz agresji – jak gdybym była opętana, zdolna do wszystkiego. Mam ochotę rzucić się na ściany, spalić dom, byle tylko nie stać bezczynnie. Kilka razy wyobrażam sobie, jak biorę jedną z tych głupich ścierek Carol i duszę moją opiekunkę. Właśnie przed tym ostrzegały mnie wszystkie podręczniki, Księga SZZ, rodzina i nauczyciele.

Jeśli zdaniem rządu agresja jest symptomem ADN, to jakim cudem oddziały pani Jadzi mogą bezkarnie mordować niewinne zwierzęta? Zgodnie z tą logiką wszyscy porządkowi to chodzące wulkany erotyzmu.

Nie wiem już, czy to oni mają rację, czy Alex. Nie wiem, czy te uczucia – to coś, co we mnie wzbiera – jest czymś straszliwym i chorym, czy też najlepszą rzeczą, jaka mi się w życiu przytrafiła.

Cóż, ja wiem, ale obawiam się, że nie spodobałaby ci się moja odpowiedź.

O wpół do pierwszej Carol woła podopieczną do wysprzątanego na błysk salonu i zaczyna ją czesać. Lena znosi owe zabiegi upiększające z pokorą, mając nadzieję, że jeśli będzie się wzorowo zachowywać, ciotka pozwoli jej po wyjściu gości na krótką wycieczkę w wiadomym celu. Carol kończy sesję fryzjerską stwierdzeniem, że lepiej już nie będzie; owa uwaga zrozumiale rani Lenę, która regularnie obsypywana komplementami przez PŚ zdążyła już zapomnieć, że nie jest chodzącym ideałem.

W mojej piersi otwiera się czarna ziejąca jama. Właśnie tak będzie wyglądało życie bez niego: wszystko na powrót stanie się zwyczajne. Ja znowu będę zwyczajna.

Mój losie, tylko nie niesławna Dziura pod Cyckiem, Leno, dopiero co cię pochwaliłam!

Pół godziny później do domostwa Tiddle'ów docierają goście. Lena zaczyna się zastanawiać, jak ciotka zareagowałaby na jej nagłą ucieczkę, co prowadzi ją do ataku śmiechu; Carol każe jej się uspokoić, co z kolei skłania naszą bohaterkę do przemyśleń, iż jej nieodpowiednie zachowanie nie ma większego znaczenia - tak czy inaczej są z Brianem na siebie skazani, nawet gdyby okazało się, że nie mogą znieść swojego towarzystwa.

Wreszcie następuje ta chwila; przyszły mąż Leny przekracza próg jej domu i...

...Och. Och. OCH.

W mojej wyobraźni Brian Scharff był wysokim, grubym, zwalistym chłopakiem. W rzeczywistości jest niewiele wyższy ode mnie – jak na faceta jest więc wyjątkowo niski – i tak chudy, że podczas powitalnego uścisku ręki boję się, że złamię mu nadgarstek. Dłoń ma całą wilgotną od potu i ledwie ściska moją. Mam wrażenie, że trzymam mokrą chusteczkę. Potem, gdy wszyscy zasiadamy do stołu, ukradkiem wycieram ręce o spodnie.
Bardzo wam dziękuję za przybycie – mówi Carol i następuje długa, niezręczna cisza, w której słyszę, jak Brian świszczy przez nos. Brzmi to tak, jak gdyby w jego kanale nosowym utkwiło konające zwierzę. Pewnie gapię się na niego, ponieważ pani Scharff spieszy z wyjaśnieniem:
Brian ma astmę.
Aha – bąkam.
Alergia jeszcze pogarsza sprawę.
Mhm. A na co ma alergię? – pytam, ponieważ wygląda, jakby czekała na to pytanie.
Na kurz – mówi pani Scharff z emfazą, jak gdyby pragnęła wypowiedzieć te słowa od chwili, gdy przekroczyła próg naszego domu. Toczy krytycznym wzrokiem po pokoju, który bynajmniej nie jest zakurzony, i Carol oblewa się rumieńcem. – I na pyłki kwiatów. Na sierść psów i kotów, rzecz jasna, na orzeszki ziemne, owoce morza, produkty pszenne, nabiał i czosnek.
Nie wiedziałam, że można mieć alergię na czosnek – wyrywa mi się mimo woli.
Jego twarz puchnie jak balon. – Pani Scharff spogląda na mnie z wyrzutem, jak gdybym w jakiś sposób była za to odpowiedzialna.
Aha – bąkam znów, a potem na nowo zapada niewygodna cisza. Brian nic nie mówi, ale rzęzi jeszcze głośniej niż przedtem.


Oliver, nie mogłaś się powstrzymać, prawda?

Mam dwie teorie, dlaczego autorka postanowiła uczynić z Briana sztandarowego przegrywa tej serii. Na jedną z nich będziecie musieli poczekać do końca tej książki; drugą podzielę się już dziś.
Wiecie, dlaczego nieszczęsny Brian Scharff jest chodzącą żałością, która nie miałaby szans zapunktować u żadnej bohaterki YA?

Ponieważ tylko w ten sposób Oliver może przekonać czytelników, że Plastikowa Simorośl jest idealnym tru loffem.

Kochani, przypomnijcie sobie wszystkie dotychczasowe sceny z udziałem PŚ. Zauważyliście może, co je charakteryzuje? Niemal za każdym razem, kiedy nasz leśny ludek pojawia się na estradzie:

a) zachowuje się w sposób skrajnie nieodpowiedzialny

b) zachowuje się jak psychopata

c) przechodzi na tryb mieszany, łączący opcje a) i b).

Naprawdę, drodzy czytelnicy. Tylko pomyślcie. Co tak naprawdę zrobił do tej pory PŚ?

  • stał na widoku w loży w laboratorium, przyglądając się przerwanej przez Odmieńców ewaluacji i śmiejąc się jak głupi do sera
  • wpuścił dwie nastolatki do tajnego, rządowego obiektu, po czym zaczął podrywać jedną z nich
  • zaciągnął nieleczoną nastolatkę na randkę i podstępem nakłonił ją do wypłynięcia na głębię tylko po to, by oznajmić jej, że nie jest wyleczony i że swoimi zalotami naraża ich oboje na śmierć lub ciężkie więzienie
  • nie bacząc na przerażenie owej nastolatki, nadal zostawiał jej tajne liściki, które niefrasobliwie podpisywał swoim imieniem (i w których zwracał się do niej po imieniu)
  • łaził na zakazane imprezy, choć jako – ekhm, ekhm - rebeliant i rzekomo uzdrowiony pracownik rządowy powinien pilnować się nieco bardziej, niż nieleczona młodzież
  • uratował Lenę i nawet zajął się jej nogą...tylko po to, by zacząć się z nią obmacywać w szopie tuż pod nosem pani Jadzi
  • regularnie spotyka się z Leną na randkach w dzielnicy byłych buntowników, gdzie nasze gołąbeczki nawet nie próbują udawać, że nie są w sobie zakochane
  • zaciągnął Lenę na romantyczną wycieczkę do Głuszy – przewinienie o wiele cięższe, niż wspomniane wcześniej randki – narażając bezsensownie nie tylko jej życie, ale także życie wspólniczki-rebeliantki, która pomogła mu przedostać się przez ogrodzenie.

Tak naprawdę jedyną cechą Plastikowej Simorośli, którą można by na upartego uznać za zaletę, jest jego romantyczna natura, która każe mu deklamować sonety przy świetle księżyca – przynajmniej dopóki człowiek sobie nie przypomni, że podobną taktykę lubił stosować Edward Cullen, w którym to momencie cały ewentualny romantyzm trafia szlag. Oliver lubi też zapewniać nas, że nasze gołąbeczki świetnie się czują w swoim towarzystwie i mogą gadać całymi dniami...Problem w tym, ze właściwie nigdy nie jesteśmy świadkami tych rozmów. Autorka sprawia wrażenie, że tak bardzo zależy jej na przekonaniu czytelników, iż Lena i Alex są dwoma połówkami pomarańczy, że w efekcie boi się napisać jakąkolwiek niedramatyczną scenę między nimi – być może z (jak się w swoim czasie przekonamy, uzasadnionej) obawy, iż zastosowanie się do zasady show, don't tell obnaży smutną prawdę, że wbrew zachwytom Leny PŚ tak naprawdę nie ma nic specjalnie ciekawego do powiedzenia, a jego osobowość jest mniej więcej równie skomplikowana, jak życie wewnętrzne sklepowego manekina.

Podsumowując? Kiedy człowiek odrzuci wszystkie narratorskie zapewnienia, jak to Plastikowa Simorośl jest najwspanialszym mężczyzną w historii ludzkości i skupi się na właściwym tekście „Delirium”, na jaw wychodzi niewygodny fakt, iż - pomijając złocistą czuprynę i umięśnioną klatę – nasz Adonis tak naprawdę nie posiada zbyt wielu rzeczywistych zalet. I sądzę, że Oliver w głębi duszy zdaje sobie z tego sprawę – w związku z czym trzeba było zadbać o to, aby Brian przypadkiem nie zaczął się jawić w oczach czytelniczek jako lepsza opcja dla Leny; ostatecznie nie jest przecież Tru Loffem nr 2, który jako jedyny miałby prawo zagrozić obecnemu statusowi Księcia Czarującego.

Wyobraźcie sobie bowiem, drodzy czytelnicy, że zamiast tej nędzy przed Leną staje dosyć przeciętny, ale sympatycznie uśmiechnięty chłopak; jest grzeczny, choć nieco sztywny, komplementuje dom i następujący po nim posiłek. Okazuje się, że Brian nie ma specjalnego poczucia humoru (ciężko stwierdzić, czy to cecha wrodzona, czy wina remedium), ale jest bardzo miły; chce jak najlepiej poznać przyszłą żonę i wypytuje Lenę o jej życie i zainteresowania, autentycznie ciekawy odpowiedzi.

Jak już obiecałam, w swoim czasie rozwinę powyższy scenariusz; sądzę jednak, iż nawet jego krótki fragment pozwala dojrzeć, gdzie leży problem. Uczynienie z Briana czegoś więcej niż karykatury mogłoby skłonić czytelników do rozważań, czy Plastikowa Simorośl oby na pewno jest najlepszym możliwym wyborem – a do tego dopuścić po prostu nie wolno.


Carol stara się rozładować napięcie, prosząc Lenę, by przyniosła gościom wody.

Tylko żeby była filtrowana! – krzyczy za mną pani Scharff. – I nie za dużo lodu!
W kuchni powoli nalewam wodę do szklanek – z kranu, oczywiście – i delektuję się uderzeniem zimnego powietrza z lodówki.

W zasadzie rozumiem tę przekorę Leny, ale biorąc pod uwagę, że jej przyszły ślubny najwyraźniej cierpi na wszystkie możliwe plagi egipskie, zaczęłabym się chyba na jej miejscu zastanawiać, czy grając jego matce na nosie nie doprowadzę przypadkiem do katastrofy...

Lena nie ma najmniejszej ochoty wracać do towarzystwa, jako że obecność Briana przypomniała jej z całą mocą niewesołość jej przyszłego położenia, ale w końcu zmusza się do opuszczenia kuchni.

Wchodzę do niego [salonu] dokładnie w momencie, gdy Brian oświadcza:
Wcale nie jest taka ładna jak na zdjęciach.
On i jego matka siedzą plecami do mnie, ale gdy Carol na mój widok otwiera usta, oboje odwracają głowy. Przynajmniej mają tyle przyzwoitości, by wyglądać za zakłopotanych. Chłopak szybko spuszcza wzrok, a matka się rumieni.

Ten fragment wyraźnie pokazuje, że jeśli nawet remedium niszczy empatię, to nie unicestwia poczucia wstydu jako takiego, co nie tylko zadaje kłam rozlicznym twierdzeniom w tej serii, iż wyleczeni kompletnie niczym się nie przejmują, ale w dodatku czyni tę scenę mocno nieprawdopodobną – skoro dobre maniery i elementarna przyzwoitość nadal istnieją w Oliverversum, to doprawdy ciężko mi uwierzyć, żeby Brian rzucał podobną uwagę w obecności kompletnie sobie obcej ciotki przyszłej żony.

...A swoją drogą - skąd Brian miał w ogóle jakieś zdjęcia Leny? Nie mogły być dołączane do formularzy, bo dziewczyna nie miała bladego pojęcia, jak będzie wyglądał jej przyszły ślubny.

Lena, trzeba jej to oddać, zachowuje zimną krew i chociaż czuje się zrozumiale zraniona i upokorzona, spokojnie oświadcza, że przyniosła wodę i że - zgodnie z zaleceniem przyszłej teściowej - nie wrzuciła do niej zbyt dużo lodu; następnie, obawiając się, iż za chwilę się rozpłacze, przeprasza towarzystwo i wybiega na podwórko.

Odwracam się i wybiegam przez frontowe drzwi. Gdy je popycham, słyszę, jak Carol przeprasza za moje zachowanie.
Ma jeszcze kilka tygodni do zabiegu – wyjaśnia. – Więc musicie jej wybaczyć to przewrażliwienie. Jestem pewna, że to minie...

Na litość, Carol, jakie znowu „przewrażliwienie”? Twój przyszły nie-zięć właśnie obraził twoją podopieczną – a biorąc pod uwagę, że zarówno on, jak i jego matka byli ewidentnie zmieszani, gdy Lena przyłapała ich na plotach, takie zachowanie jest w twoim świecie jak najbardziej uważane za naganne. Rozumiem próbę załagodzenia sytuacji, ale nie bardzo wiem, jak niby remedium miałoby wyleczyć Lenę z (całkowicie usprawiedliwionego) poczucia zranionej dumy.

Lena próbuje się uspokoić, w duchu wymyślając tysiące zniewag, którymi mogłaby obrzucić grubiańskiego narzeczonego („Przynajmniej nie przypominam tasiemca”, „Czy nie przyszło ci nigdy do głowy, że może masz alergię na życie?”). W końcu jednak daje sobie spokój z wyzwiskami, stwierdzając, że po pierwsze: i tak nie zdobędzie się na wypowiedzenie ich na głos, a po drugie: prawdziwym problemem jest nie zmysł estetyczny Briana czy też liczne schorzenia młodzieńca, ale fakt, iż nie jest on Plastikową Simoroślą.

Brian dołącza do Leny na podwórku; dziewczyna chce się go pozbyć i zapewnia, że za chwilę wróci do domu, ale narzeczony nie daje się spławić.

Twoja mama powiedziała, że mogę do ciebie wyjść – mówi.
To nie jest moja mama – poprawiam go szybko.
Nie wiem, dlaczego poinformowanie go o tym jest dla mnie takie ważne. Kiedyś lubiłam, gdy ludzie brali Carol za moją mamę. Znaczyło to, że nie znali prawdy. Zresztą dawniej lubiłam wiele rzeczy, które teraz wydają mi się absurdalne.

Lubiłaś, nie lubiłaś – facet wkrótce stanie się częścią twojej rodziny, więc chyba lepiej, żeby wiedział, kim są dla ciebie poszczególni domownicy.

Ach, rzeczywiście. – Brian musi coś wiedzieć o mojej prawdziwej mamie. Wszystko jest w kartotece, którą pewnie widział. – Przepraszam, zapomniałem.

A swoją drogą, biorąc pod uwagę, że matka Briana zdaje się reprezentować typ „bułkę przez bibułkę”, aż się człowiek zaczyna zastanawiać, na jakiej podstawie rząd uznał, że ci dwoje stworzą dobraną parę; nie dość, że ewidentnie do siebie nie pasują, to ich rodziny najprawdopodobniej wywodzą się z zupełnie innych środowisk.

Przynajmniej to, że tak nade mną stoi, wkurzyło mnie na tyle, że wyparło smutek. Łzy przestały płynąć. Krzyżuję ręce na piersi i czekam, aż wreszcie dotrze do niego, że nie jest mile widziany, albo chociaż zmęczy go wpatrywanie się w moje plecy i wejdzie do środka. Jednak wciąż słyszę za sobą miarowe rzężenie.
Znam go niecałe pół godziny, a już mam ochotę go zabić.

No patrz pani, to zupełnie tak jak ze mną i wszystkimi tru loffami YA, włączając twojego bożka jesieni!

Lena chce wrócić do domu, ale Brian powstrzymuje ją, łapiąc ją za nadgarstek:

Chociaż „łapie” nie jest chyba najtrafniejszym określeniem. Może raczej: wyciera o mnie pot.

Wiecie co? To naprawdę smutne, jak bardzo muszą napracować się autorki YA aby mieć pewność, że wszyscy konkurenci do ręki heroiny nie będący Garymi Stu nie zdobędą ani grama sympatii ze strony czytelniczek.

Brian przeprasza dziewczynę, że wypowiedział tamtą niegrzeczną uwagę w jej obecności; biorąc pod uwagę, że ujmuje to tak, jakby przepraszał głównie za kiepskie wyczucie czasu, trudno się dziwić Lenie, że zaczyna się czuć coraz bardziej upokorzona. Wtedy jednak pan narzeczony wykonuje niespodziewaną woltę:

Chciałem przez to powiedzieć, że na zdjęciach wyglądałaś na szczęśliwszą.
Z zaskoczenia przez chwilę nie wiem, co odpowiedzieć.
A teraz nie wyglądam na szczęśliwą? – wypalam bez namysłu, a zaraz potem ogarnia mnie jeszcze większe zażenowanie. To dziwne rozmawiać w ten sposób z nieznajomym, tym bardziej wiedząc, że już wkrótce nie będzie nieznajomym.
Nie wydaje się wystraszony tym pytaniem. Kręci tylko głową.
Wiem, że nie jesteś. – odpowiada.
Puszcza moją rękę, ale już tak bardzo nie pragnę wejść do środka. Brian wciąż wpatruje się w ulicę za moimi plecami i udaje mi się ukradkiem spojrzeć z bliska na jego twarz. Wydaje mi się, że można by go nazwać w miarę przystojnym.

Och, och. A cóż to za nagła transformacja z kompletnego przegrywa w przegrywa, który nie jest aż tak odpychający (nagłą głębię charakteru pomijam, ona tak czy inaczej nie liczy się u potencjalnych ukochanych)?! Oliver, uważaj, bo jeszcze zapomnimy, komu powinniśmy kibicować!

Oczywiście nawet w części nie jest tak cudowny jak Alex – jest straszliwie blady, a pełne, okrągłe usta i mały, spiczasty nosek nadają mu zniewieściały wygląd

Uff, kryzys zażegnany.

ale jego oczy mają czysty, bladoniebieski kolor, jak niebo o poranku, a do tego ma przyjemną, mocno zarysowaną szczękę. 
 
Autorko, przywołuję Cię do porządku, zapominasz się!

Lenę nagle ogarniają lekkie wyrzuty sumienia, stwierdza bowiem, że Brian musiał dojść do wniosku, że dziewczyna jest nieszczęśliwa z powodu swojego sparowania. Bohaterka tłumaczy, że jej nerwy związane są ze strachem przed zabiegiem, ale narzeczony zdaje się nie kupować tego wyjaśnienia:

Brian wreszcie spogląda na mnie z wyrazem twarzy, którego z początku nie jestem w stanie zidentyfikować. Aż wreszcie wiem: to litość. Jemu jest mnie żal. Zaczyna mówić w pośpiechu:
Wiesz, pewnie nie powinienem ci tego mówić, ale przed zabiegiem byłem taki jak ty. – Jego oczy z powrotem biegną ku ulicy. Rzężenie ustało. Mówi wyraźnie, ale cicho, tak że Carol ani jego matka nie są w stanie go dosłyszeć przez otwarte okno.
Nie chciałem... nie byłem gotowy. – Oblizuje wargi, jego głos zniża się do szeptu. – Czasem spotykałem się w parku z taką jedną dziewczyną. Opiekowała się dziećmi swoich kuzynów, przyprowadzała je tam na plac zabaw. Ja byłem kapitanem szkolnej drużyny szermierki i tam właśnie chodziliśmy ćwiczyć.

No proszę, a więc nasz przegryw jest jednak jak ogry i cebula! Kto by pomyślał?

Byłeś kapitanem drużyny szermierki? – powtarzam w myślach z niedowierzaniem. Ale nie mówię tego na głos.

Ja wiem, że zaskoczenie Leny jest usprawiedliwione, jako że Brian doprawdy nie wygląda na miłośnika sportu, ale zaprawiona w przedzieraniu się w literaturę YA i tak widzę to zdanie jako: „Jakim cudem mogłeś robić coś interesującego, skoro twoim przeznaczeniem w tej książce jest robić za piąte koło u wozu?!”

W każdym razie zdarzało nam się porozmawiać. Do niczego między nami nie doszło – dodaje szybko. – Po prostu kilka rozmów od czasu do czasu. Miała bardzo ładny uśmiech. I czułem... – Nie kończy zdania.
Ogarniają mnie jednocześnie zdumienie i strach. Brian próbuje mi powiedzieć, że jesteśmy do siebie podobni. W jakiś sposób domyślił się istnienia Aleksa – nie jego samego, ale kogoś.

Niniejszym Brian zyskuje tytuł najbystrzejszego bohatera tej serii (nie, żeby było to bardzo trudne, ale jednak): w ciągu kilku minut domyślił się tego, co umyka absolutnie wszystkim w otoczeniu Leny i PŚ, nieważne, jak bardzo nie obnosiliby się ze swoim zakazanym uczuciem. Brawo, stary!

...Co nie zmienia faktu, że nie bardzo wiem, jak właściwie Brian doszedł do podobnego wniosku. Ostatecznie wymówka o nerwach związanych z zabiegiem była całkiem przekonująca; jak na razie nic w postępowaniu Leny nie wskazuje na posiadanie tajnego kochanka.

Zaraz, zaraz... – W moim mózgu się kotłuje. – Chcesz mi powiedzieć, że przed zabiegiem byłeś... chory?
Mówię tylko, że cię rozumiem. – Jego oczy spotykają się z moimi na ułamek sekundy, ale to mi wystarcza. Teraz już jestem pewna. On wie, że jestem zarażona. Zalewa mnie jednocześnie fala ulgi, ale i przerażenia, jeśli on to widzi, inni też zobaczą.
Chcę tylko powiedzieć, że remedium działa. – Ostatnie słowo wymawia z naciskiem. Wiem już na pewno, że stara się być miły. – Teraz jestem dużo szczęśliwszy. Ty też będziesz, wierz mi.

Swoją drogą, jakkolwiek podoba mi się ów niespodziewany skręt w narracji, czuję się w obowiązku zapytać – Oliver, jak to w końcu jest z remedium i empatią? Bo biorąc pod uwagę, jak do tej pory portretowałaś obywateli swojego uniwersum, naprawdę nie wiem, skąd w wyleczonym Brianie takie pokłady zrozumienia i tolerancji dla przyszłej żony. A jeżeli wyleczeni jednak w stanie odczuwać współczucie... to co z oddziałami pani Jadzi? I sąsiadami Leny, którzy beznamiętnie patrzyli na swojego konającego psa?

Kiedy to mówi, coś we mnie pęka i znowu jestem bliska łez. Jego głos jest taki uspokajający. W tej chwili niczego nie pragnę bardziej, jak mu uwierzyć. Bezpieczeństwo, szczęście, stabilizacja – tego właśnie pragnęłam przez całe swoje życie. I przez moment myślę, że może rzeczywiście ostatnie tygodnie były jakimś długim, dziwnym delirium. Może po zabiegu obudzę się jak po wysokiej gorączce, z mglistym zaledwie wspomnieniem swoich snów i uczuciem wszechogarniającej ulgi.
To co, będziemy przyjaciółmi? – mówi Brian, podając mi rękę, i tym razem nie wzdrygam się, kiedy mnie dotyka. Pozwalam mu nawet przytrzymać swoją dłoń przez dłuższą chwilę.

No dobrze, podsumujmy. Brian Scharff gości na kartach tej książki dopiero od kilku minut. Przez ten czas zdołał:

  • być kompletnie nieatrakcyjnym elementem komicznym
  • zachować się niegrzecznie
  • przeprosić za swoje niegrzeczne zachowanie i wytłumaczyć, co naprawdę miał na myśli
  • przestać być (kompletnie) nieatrakcyjnym elementem komicznym
  • wykazać się większą spostrzegawczością niż cała reszta obsady razem wzięta
  • wyjaśnić, skąd wzięła się jego spostrzegawczość, jednocześnie przybliżając nam swoją postać i historię
  • zatrzymać wiedzę o potencjalnym zakazanym uczuciu Leny dla siebie, a nawet dodać jej otuchy w tej kwestii
  • zaproponować narzeczonej, by zostali przyjaciółmi – co, jeśli ktoś chce znać moje zdanie, jest wcale niezłą podwaliną dla udanego związku.

Efekt? Mam znacznie większą ochotę poczytać o tym, jak będzie rozwijał się związek Briana i Leny, niż przedzierać się przez kolejne opisy randek z panem „Nie wie, co to strach. Nie wie, co to ryzyko. Nie wie nic”. Brian/Lena ma potencjał na naprawdę ciekawą historię – dwoje ludzi, którzy nie są w sobie zakochani, starają się oprzeć narzeczeństwo na przyjaźni i powoli odkrywają, czy ich małżeństwo będzie miało szansę na powodzenie.

I wiecie co? Myślę, że autorka dobrze o tym wie. W związku z czym już w następnym akapicie dostajemy TO:

Wciąż stoi twarzą do ulicy i na chwilę marszczy brwi.
Czego on chce? – mruczy pod nosem, a potem krzyczy: – Wszystko w porządku! Jesteśmy sparowani.
Odwracam się w samą porę, by ujrzeć mignięcie włosów koloru jesiennych liści, niknących za rogiem. Alex. Wyszarpuję rękę z uścisku Briana, ale jest już za późno. Alex zniknął.
To musiał być porządkowy – mówi Brian. – Po prostu stał i gapił się na nas.
Uczucie spokoju, w którym zanurzyłam się chwilę wcześniej, rozpływa się momentalnie. Alex widział mnie – widział nas, jak trzymaliśmy się za ręce, słyszał, jak Brian mówił, że jesteśmy sparowani. A miałam się z nim spotkać godzinę temu. Nie wie, że nie mogłam wyjść z domu, że nie miałam jak go powiadomić. Nie wyobrażam sobie, co teraz o mnie myśli. A raczej doskonale sobie wyobrażam.
Wszystko w porządku? – Oczy Briana są tak blade, że niemal szare. Niezdrowy kolor, wcale nie jak niebo, raczej jak pleśń albo zgnilizna. Nie mogę uwierzyć, że choć przez chwilę mogłam go uznać za atrakcyjnego.


...

...taaa. No chyba nie myśleliście, drodzy czytelnicy, że dane nam będzie w tej książce poczytać o czymś naprawdę ciekawym?

I tak – to już koniec wątku poświęconemu postaci Briana. Liczyliście na jakiś interesujący rozwój sytuacji, niejednoznaczną charakterystykę postaci i rzeczywisty konflikt? Dajcie spokój – gdyby tak było, ten blog w ogóle nie miałby racji bytu.



Nic mi nie jest. – Próbuję zrobić krok w stronę domu i potykam się. Brian wyciąga rękę, aby mnie podtrzymać, ale mu się wykręcam. – Nic mi nie jest – powtarzam, chociaż wszystko wokół rozpada się na kawałki.
Strasznie tu gorąco – stwierdza. Nie mogę się zmusić, żeby na niego spojrzeć. – Wejdźmy do środka.
Kładzie rękę na moim łokciu i prowadzi mnie po schodach, przez korytarz i do salonu, gdzie Carol i pani Scharff czekają na nas z uśmiechem.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: próbujemy przebłagać Plastikową Simorośl, a efekt owych starań przechodzi nasze najśmielsze oczekiwania.

Zostańcie z nami!

Maryboo