LENA
Noc
przychodzi szybko, a wraz z nią chłód. Zgubiliśmy się.
Najmniejsze zaskoczenie świata – odhaczone.
Szukamy
starej autostrady, która powinna nas zaprowadzić do Waterbury. Pike
jest przekonany, że zaszliśmy zbyt daleko na północ. Raven uważa,
że zbyt daleko na południe.
Odmieńcy : Oliverversum – 0 : 3532. W sumie nie mogę
być zbyt surowa, biedacy lezą zupełnie po omacku, nic dziwnego,
że...
Maszerujemy
raczej na wyczucie, korzystając tylko z kompasu i kilku starych
szkiców przekazywanych z rąk do rąk między ludźmi
zamieszkującymi Głuszę, uzupełnianych za każdym razem o kolejne
szczegóły: rzeki, zniszczone drogi i stare miasta zbombardowane
podczas blitzu, granice oficjalnych miast, które mamy omijać,
wąwozy i miejsca nie do przejścia.
...macie kompas i mapy, a mimo to
„maszerujecie na wyczucie”?!
Słowo daję, was po prostu NIE DA się bronić.
Podczas
postoju Pike i Raven dalej się sprzeczają. Ramiona mnie bolą.
Zdejmuję plecak, siadam na nim i upijam duży łyk wody z bidonu,
który noszę przywiązany do paska. Julian stoi za Raven. Twarz ma
czerwoną, zziajaną, jego włosy są ciemne od potu, a kurtkę
zawiązał wokół pasa. Staje się coraz szczuplejszy. Stara się
zza pleców Raven spojrzeć na mapę, którą trzyma Pike. Alex siada
z dala od reszty, tak jak ja, na plecaku. Coral robi to samo,
przysuwa się blisko niego, ich kolana się stykają.
Zauważcie: Julian (który najwyraźniej nadal jest
traktowany przez Odmieńców jak upierdliwe dziecko, z którego
zdaniem i obecnością nie trzeba się liczyć – moje współczucie
dla tej postaci wzrasta z każdą analizą), wykorzystuje postój,
aby pomóc ustalić prawidłową trasę; PŚ, jak zaraz zobaczymy,
angażuje się w to, co lubi najbardziej, czyli mniej lub bardziej
subtelne zagrywki emocjonalne. O co zakład, że narratorka znajdzie
jakiś sposób, by dać nam do zrozumienia z którym obozem trzyma?
W
ciągu tych kilku dni stali się właściwie nierozłączni.
Chciałabym odwrócić od nich wzrok, ale nie potrafię. Nie
rozumiem, o czym tyle dyskutują. Rozmawiają w trakcie marszu i
podczas rozbijania obozu. Rozmawiają przy jedzeniu, usadowieni
gdzieś na uboczu. Alex prawie nie odzywa się do nikogo innego, a ze
mną nie zamienił ani słowa od pamiętnej konfrontacji z
niedźwiedziem.
Leno, skup się. Najwyraźniej zgubiliście się w
drodze do swego (z natury niepewnego) celu. Zza każdego krzaka malin
może wyskoczyć na was Hiena, zza każdej sosny – uzbrojona po
zęby pani Jadzia. Być może właśnie teraz Hipolit leci w kierunku
Zakazanego Lasu, by zrzucić na was bombę. Fakt, że Plastikowa
Simorośl znalazła sobie idealnego interlokutora, to ostatni z
twoich problemów, jeśli wręcz nie swoiste błogosławieństwo.
Naprawdę chcesz nadal dyskutować o czymkolwiek z typem, który ma
ci za złe fakt, że a) przeżyłaś i b) nie pozostałaś w wiecznym
celibacie?
Chyba
właśnie zadała mu jakieś pytanie, ponieważ widzę, że Alex
kręci głową. Nagle przez moment oboje spoglądają na mnie. Szybko
się odwracam, fala gorąca oblewa mi policzki. Rozmawiali o mnie.
Wiem na pewno.
Niech zgadnę: aby stereotypowi stało się zadość,
jakiś mięśniak za chwilę upuści na ciebie tacę ze stołówkowym
żarciem.
Zastanawiam
się, o co go pytała. Czy znasz tę dziewczynę?
To...byłoby bardzo głupie pytanie. Ja wiem, że Coral
jest tu od niedawna, ale nie wyobrażam sobie, żeby nikt nie
uświadomił jej w kwestii istniejącej w zespole romantycznej dramy
– o ile nie zdołała wykoncypować tego sama, a dalibóg, nie jest
to specjalnie trudne, biorąc pod uwagę zachowanie tej trójki.
Uważasz,
że Lena jest ładna?
Tak, Leno, jestem pewna, że to właśnie stanowi
naczelny problem Coral: nie fakt, że została sama na tym świecie
po tym, jak musiała obserwować palenie się żywcem kompanów, nie
świadomość, iż jej przetrwanie jest obecnie uzależnione od
trzymania z ludźmi, których liderem jest psychopatka i z których
tylko jedna osoba zdaje się okazywać jej minimum wsparcia – w
High School Wilds, jak w każdym typowym nastoletnim środowisku,
najważniejsze jest to, po której stronie tabelki widniejesz na
liście 'Hot or Not'.
Zaciskam
pięści, aż paznokcie wbijają mi się w skórę, oddycham głęboko
i odpycham od siebie tę myśl. Alex oraz to, co o mnie myśli, jest
teraz bez znaczenia.
Leno, uspokój się i przestań projektować na innych
swoje kompleksy; znając życie, Coral upewniała się u
liściowłosego, czy nie zrobiła ci niechcący jakiegoś świństwa,
bo od pewnego czasu ciągle gapisz się na nią wilkiem.
— Mówię
ci, powinniśmy byli skręcić na wschód koło starego kościoła —
oświadcza Pike. — Jest zaznaczony na mapie.
— To
nie jest kościół — upiera się Raven, wyrywając mu mapę —
tylko drzewo rozłupane przez piorun, które minęliśmy wcześniej.
A to oznacza, że powinniśmy iść dalej na północ...
— Mówię
ci, to jest krzyż . . .
Jestem bardzo ciekawa, jak właściwie wygląda ta mapa,
skoro w ten sam sposób oznacza się na niej budynki i roślinki.
— Dlaczego
nie wyślemy zwiadowców? — przerywa im Julian. Tamci, zaskoczeni,
odwracają się do niego. Raven marszczy brwi, a Pike spogląda na
Juliana z otwartą wrogością. Żołądek zaczyna mi się wywracać
i modlę się w milczeniu: nie angażuj się w to, nie palnij niczego
głupiego.
A nie mówiłam? Julian, kopnij wreszcie tę mimozę w
rzyć, a chyżo.
— Jako
grupa poruszamy się wolniej, a jeśli idziemy w złym kierunku, to
dla nas wszystkich strata czasu i energii. — Przez chwilę widzę
wypływające na wierzch jego dawne ja: Juliana z konferencji i
plakatów, młodego, pewnego siebie lidera AWD. — Dlatego, moim
zdaniem, powinniśmy wysłać dwie osoby na północ...
— Dlaczego
na północ? — przerywa mu gniewnie Pike. Julian nie daje się zbić
z tropu.
— Albo
na południe, to bez znaczenia. Będziemy maszerować przez pół
dnia w poszukiwaniu autostrady. Jeśli jej nie znajdziemy, pójdziemy
w drugą stronę. Przynajmniej zyskamy lepszą orientację w terenie,
co przyda się całej grupie.
Naprawdę, dlaczego to nie Julek jest tu szefem? Sami
zobaczcie: trzeba było Finemana juniora, żeby ktoś wreszcie wpadł
na najprostsze z możliwych rozwiązań – a fakt, że muszę
pochwalić Juleczka za tak oczywisty koncept sam w sobie wystawia
świadectwo Raven i reszcie brygady.
Ale, ale; Julian miał czelność wykazać się
pomysłowością, zdecydowaniem i umiejętnością planowania, a
wszyscy wiemy, że w stadzie może być tylko jeden samiec alfa. To
co, chcecie zobaczyć, w jaki sposób Oliver upupi go tym razem?
— My?
— pyta Raven.
Julian
spogląda na nią spokojnie.
— Chciałbym
się zgłosić na ochotnika.
— To
nie jest bezpieczne! — wybucham, zrywając się na równe nogi. —
W lesie roi się od Hien, a może nawet porządkowych. Musimy się
trzymać razem. Inaczej staniemy się łatwym łupem.
— Ona
ma rację — zwraca się Raven do Juliana. — To nie jest
bezpieczne.
— Miałem
już wcześniej do czynienia z Hienami — argumentuje Julian.
— I
o mało nie zginąłeś — odparowuję.
Julian
się uśmiecha.
— Ale
nie zginąłem.
Coral chyba ma się ku PŚ, Raven jest zajęta (zresztą
tej opcji nie życzyłabym najgorszemu wrogowi), ale wiemy, że w
drużynie są jeszcze przynajmniej dwie inne kobiety – Lu i Dani.
Juleczku, zaklinam cię, rozważ na poważnie zmianę obiektu uczuć,
gorzej już i tak nie będzie.
— Ja
pójdę z nim. — Tack wypluwa grubą porcję tytoniu na ziemię i
wyciera usta wierzchem dłoni. Piorunuję go wzrokiem, on jednak nie
zwraca na mnie uwagi. Nigdy nie ukrywał, że uratowanie Juliana
uważa za błąd, a zabranie go z nami za obciążenie.
Nie bardzo wiem, jak mamy odczytywać ten cytat. Tack
wykorzysta fakt, że znajdą się na osobności i przywiąże Julka
do drzewa, żeby pożarły go Hieny, czy jak?
— Wiesz,
jak korzystać z broni palnej?
— Nie
— odpowiadam za niego. — Nie wie. — Teraz wszyscy spoglądają
na mnie, ale mam to gdzieś. Nie wiem, co Julian stara się
udowodnić, ale to mi się nie podoba.
Cóż, być może stara się udowodnić, że – no nie
wiem – potrafi być w zespole przydatnym graczem, a nie tylko
twoim przydupasem, którego toleruje się z litości. I
uwierz mi, Leno, NAPRAWDĘ nie pomagasz mu w zrealizowaniu tego
planu.
— Umiem
posługiwać się bronią — odpowiada szybko Julian, choć oboje
wiemy, że kłamie.
I nikt go nie przeszkolił? W Głuszy roi się od
wrogów, myślałby kto, że Raven i Tack upewniliby się, że
potrafi obsłużyć spluwę choćby po to, żeby w razie czego zrobić
z niego mięso armatnie.
Tack oznajmia, że wyruszą za pół godziny, jak tylko
się przepakuje; Raven zarządza rozbicie obozu.
Łapię
Juliana za ramię i odciągam go od reszty.
— Co
ty wyprawiasz? — Staram się nie podnosić głosu. Widzę, że Alex
nas obserwuje. Wygląda na rozbawionego.
Jak nie znoszę Plastikowej Simorośli, tak w tym
wypadku trudno mu się dziwić; zapewne dziękuje właśnie swej
szczęśliwej gwieździe, że to nie on musi się teraz użerać z
niewiastą, która robi ze swojego partnera sierotę na oczach
gawiedzi.
Żałuję,
że nie mam czym w niego rzucić.
Iii tam, jesteś w lesie, rozejrzyj się dobrze wkoło,
to zaraz znajdziesz jakiś ładny kamień.
Łapię
Juliana i obracam nim tak, aby zasłaniał mi Aleksa.
Gdzieś w pobliżu Bram i Hunter dzielą się paczką
popcornu.
— O
czym ty mówisz? — Wsuwa ręce do kieszeni.
— Nie
udawaj idioty, Julian. Nie powinieneś się zgłaszać na zwiadowcę.
To nie jest zabawa. Jesteśmy w środku wojny.
Wiecie co? Może miałabym większą tolerancję dla
paranoicznego strachu Leny, gdyby nie absolutna pewność, że panna
Haloway nie urządzałaby podobnego cyrku, gdyby na zwiadowcę
zgłosił się PŚ. Tu bowiem nie chodzi – a przynajmniej nie w stu
procentach — o strach o ukochanego; Lena uważa po prostu,
że Julian nie nadaje się do podobnie odpowiedzialnych
zadań...diabli wiedzą czemu. Ten chłopak od pierwszego dnia w
Głuszy haruje za trzech, przyjmuje na klatę wszelakie niewygody i
pozwala robić z siebie rogacza – a wszystko to bez słowa skargi.
Nawet skrajnie nieobiektywna Lena powinna się już zorientować, że
kto jak kto, ale Julek naprawdę zasługuje na kredyt zaufania.
— Dobrze
wiem, że to nie zabawa. — Jego spokój doprowadza mnie do
szewskiej pasji. — Wiem lepiej niż ktokolwiek, do czego zdolna
jest druga strona, nie pamiętasz?
Odwracam
wzrok, przygryzając wargę. Ma rację. Jeśli ktokolwiek z nas może
się znać na taktyce zombie, to właśnie Julian Fineman.
Nie, żeby logiczne argumenty stanowiły dla ciebie
jakąkolwiek przeszkodę, nieprawdaż.
— Wciąż
nie znasz Głuszy — nie daję za wygraną.
To zupełnie tak, jak cała reszta tego wesołego
zgromadzenia. Przypomnieć waćpannie, kto nie umie dotrzeć do celu
nawet z kompasem i mapą, i to pomimo mieszkania w Zakazanym Lesie od
lat?
— A
Tack nie będzie cię bronił. Jeśli coś się stanie, jeśli będzie
miał do wyboru ciebie albo nas, zostawi cię. Nie narazi na
niebezpieczeństwo reszty grupy.
Hmm, jak już przy tym jesteśmy, to może być jedna
okazja na tysiąc, żeby niepostrzeżenie wyeliminować zabaweczkę
Raven...Juleczku, liczę na ciebie!
— Lena.
— Julian kładzie ręce na moich ramionach i zmusza mnie, bym na
niego spojrzała. — Nic się nie stanie, jasne?
— Tego
nie możesz zagwarantować. — Wiem, że reaguję przesadnie, ale
nic na to nie poradzę. Chce mi się płakać. Myślę o spokoju w
głosie Juliana, gdy mówił: „kocham cię", o jego mocnej
piersi, która unosi się i opada miarowo, gdy śpimy, a on jest
przytulony do mnie. Kocham cię, Julian, mówię w myślach. Ale z
moich ust nie wychodzą żadne słowa.
Uff, chociaż raz nieszczęśnik uniknął emocjonalnej
manipulacji.
— Ludzie
tutaj nie ufają mi — oznajmia. Już mam zaprotestować, on jednak
nie dopuszcza mnie do głosu. — Nie próbuj zaprzeczać. Sama
wiesz, że to prawda.
Nie
zaprzeczam.
Niestety, nie bardzo się da. A takimi akcjami, jak
przed chwilą Lena bynajmniej nie przyczynia się do jego sprawy.
— Więc
co? Chcesz im coś w ten sposób udowodnić?
Julian
wzdycha i pociera oczy.
— Postanowiłem,
że to będzie moje miejsce, Lena. Że moje miejsce będzie tam,
gdzie ty. Teraz muszę na to zasłużyć. Nie chodzi o udowadnianie
czegokolwiek. Ale jak powiedziałaś, jest wojna. Nie chcę siedzieć
bezczynnie i przypatrywać się wszystkiemu z boku.
Chyba w żadnej dotychczas analizowanej przez nas
powieści YA nie kibicowałam tak zdecydowanie jednemu z tru loffów.
W przypadku duetów Edward & Jacob, Jared & Ian i Aspen &
Maxon jakiekolwiek faworyzowanie którejś ze stron byłoby trochę
jak wybieranie między kiłą i rzeżączką; teraz jednak mogę
powiedzieć z ręką na sercu, że jestem zdecydowanie „Team
Julian”.
Pochyla
się i całuje mnie w czoło. Wciąż waha się ułamek sekundy przed
każdym pocałunkiem, jak gdyby musiał strząsnąć z siebie tamten
dawny strach, lęk przed dotykiem i zarażeniem.
Ja tam sądzę, że za każdym razem zastanawia się
raczej, czy nie dostanie po gębie, bo a nuż jesteś akurat w fazie
opłakiwania byłego, który przechadza się trzy metry dalej bez
koszulki.
Boję
się, chcę powiedzieć. Mam złe przeczucia. Kocham cię i nie chcę,
by stała ci się krzywda. Ale słowa wydają się uwięzione,
pogrzebane pod dawnymi lękami i tożsamościami jak skamieliny
przygniecione warstwami ziemi.
Tłumaczenie: „Nie muszę cię kokietować, bo i tak
tymczasowo prezentujesz psie oddanie, a moje serce i głowa zajęte
są obecnie wizjami Coral plotkującej z Plastikową Simoroślą o
moich krzywych nogach”.
Juleczek obiecuje, że wrócą za kilka godzin i oddala
się wraz z Tackiem; jednak nadchodzi wieczór, a po zwiadowcach
nadal ani śladu. Lena zgłasza się na ochotnika do pełnienia
warty, bowiem z nerwów nie może zasnąć.
Raven
daje mi dodatkowy płaszcz ze składu ubrań. Noce nadal dotkliwie
kłują zimnem. (...) Przykucam i opieram się o mur, w rękach
trzymam kubek gorącej wody, którą Raven zagotowała dla mnie
wcześniej, bym mogła ogrzać dłonie.
To już dwa bezinteresowne akty dobroci ze strony Raven
na przestrzeni jednego akapitu; podejrzana sprawa.
Zgubiłam
rękawiczki lub mi je skradziono po opuszczeniu azylu w Nowym Jorku,
muszę więc radzić sobie bez nich.
Nie chcę nic mówić, Leno, ale jedynymi osobami, które
mogły cię okraść po opuszczeniu azylu byli Odmieńcy, więc na
twoim miejscu przyjrzałabym się uważnie łapkom kompanów.
Po dwóch godzinach czuwania zmęczona Lena zapada w
półsen; widzi Hanę, która oznajmia jej, że nie chciała poddać
się zabiegowi i która znajduje się o krok od wpadnięcia w
pułapkę. Nim jednak Lena jest w stanie ją ostrzec, budzi ją jakiś
trzask. Dziewczyna ma nadzieję, że to Julian i Tack, ale okazuje
się, iż...
...Oj. Ojojoj. OJOJOJ.
No cóż, kochani czytelnicy; musicie to zobaczyć na
własne oczy.
Tężeję
i bardzo powoli wyciągam rękę po karabin. Palce mam sztywne,
zgrabiałe od zimna. Broń wydaje się cięższa niż przedtem. Gdy
postać wchodzi w plamę księżycowego światła, oddycham z ulgą.
To tylko Coral. Jej jasna skóra błyszczy w świetle księżyca. Ma
na sobie za dużą bluzę od dresu, która, jak poznaję, należy do
Aleksa.
Żołądek
mi się ściska. Podnoszę broń do ramienia, kieruję lufę w jej
stronę i w myślach słyszę: bang.
Zawstydzona
szybko opuszczam broń. Moi dawni ludzie nie mylili się tak do
końca. Miłość to chęć posiadania. To trucizna. I jeśli Alex
już mnie nie kocha, nie mogę znieść myśli, że mógłby kochać
kogoś innego.
…
…
…
Podnoszę
broń do ramienia, kieruję lufę w jej stronę
Podnoszę broń do
ramienia, kieruję lufę w jej stronę
PODNOSZĘ BROŃ DO
RAMIENIA, KIERUJĘ LUFĘ W JEJ STRONĘ
…
…
…
Oliver, co ty sobie, na wszystkie świętości,
myślałaś, pisząc ten fragment?!
Lena ma naładowaną broń. Jakiś nagły
ruch, chwila zaskoczenia – i nieszczęście gotowe.
I dlaczego to wszystko? Ponieważ Coral ma na sobie
bluzę Plastikowej Simorośli.
Autorko, to nie jest romantyczne. Naprawdę – nie. To
ten poziom zazdrości, który prowadzi do gotowania króliczka.
Ta scena bynajmniej nie przekonuje mnie, iż Lena nadal kocha PŚ
mocą tysiąca słońc; każe mi raczej podejrzewać, że gdyby
kiedyś przyłapała Juleczka przyjacielsko całującego Dani w
policzek, odrąbałaby dziewczynie głowę siekierą. Tego rodzaju
terytorializm należałoby leczyć.
Ten moment był zresztą dla mnie swojego rodzaju
granicą podczas pierwszej lektury 'Requiem'; po przeczytaniu
powyższego fragmentu nie byłam już w stanie patrzeć na Lenę tak,
jak do tej pory, niezależnie od jej późniejszych akcji. Z naiwnej,
bezmyślnej, ale odważnej i w sumie nie najgorszej protagonistki
stała się postacią, która jest do tego stopnia zafiksowana na
swoich chłopach (byłym i obecnym) że zaczyna robić się cokolwiek
przerażająca. Pół biedy, gdyby Lena tylko wyobrażała sobie
egzekucję rywalki – niech pierwszy rzuci kamieniem ten, co nigdy
nie pomyślał brzydko o bliźnich – ale mierzenie do kogoś z
broni, nawet bez zamiaru oddania strzału, to jednak nieco inny
kaliber zawiści.
I jeszcze jedno: „I jeśli Alex już mnie
nie kocha, nie mogę znieść myśli, że mógłby kochać kogoś
innego”. Leno, myślę, że świetnie dogadałabyś się z
tym panem.
Coral znika w głębi lasu, najprawdopodobniej za
potrzebą (dziewczyno, lepiej stamtąd nie wychodź), a Lena udaje
się z powrotem do obozowiska, by poprosić Raven o zmienienie jej na
warcie.
I
wtedy go dostrzegam. Wyłania się z gęstego zagajnika, porusza się
powoli, z uniesioną bronią. Od razu poznaję, że to nie Hiena.
Jego ruchy są zbyt wyćwiczone, broń zbyt błyszcząca, a ubranie
zbyt dobrze dopasowane. Serce mi zamiera. Porządkowy.
Hipolit, czy to ty?!
Ręce
mam wilgotne od potu, gdy jeszcze raz przykładam broń do ramienia.
W gardle mi zaschło. Obserwuję porządkowego, który skrada się w
kierunku obozu. Kładę palce na spuście. Panika w mojej piersi
narasta. Nie wiem, czy powinnam strzelać. Nigdy nie próbowałam z
takiej odległości. Nigdy nie zastrzeliłam człowieka. Nawet nie
wiem, czy byłabym w stanie.
Jeżeli incydent z Coral był jakąś wskazówką, to
jesteś na dobrej drodze.
Cholera!
Co zrobiłaby Raven?
Zgadnij, masz trzy szanse, chociaż to i tak o dwie
więcej, niż potrzebujesz.
Porządkowy
jest już na skraju obozu. Opuszcza broń, a ja zdejmuję palec ze
spustu. Może jest tylko zwiadowcą. Może ma tylko złożyć raport.
To da nam czas na działanie, na zwinięcie obozu, na przygotowania.
Może nic złego się nie stanie.
Cóż, Leno, to miło, że powstrzymałaś swe mordercze
instynkty, ale obawiam się, że jeżeli ten pan złoży raport (nie
musi wszak w tym celu wracać do miasta - czy w tym uniwersum nie
istnieją walkie – talkie?), to nadal jesteście w czarnej rzyci.
I
wtedy z lasu wyłania się Coral. Przez ułamek sekundy stoi przed
porządkowym całkowicie nieruchoma i biała, jak gdyby oświetlona
fleszem aparatu. Na ułamek sekundy on także zastyga. Wtedy Coral
wydaje z siebie jęk, on kieruje broń w jej stronę, a mój palec
odruchowo odnajduje spust i pociąga go. Kolano ugina się pod
porządkowym i mężczyzna z krzykiem pada na ziemię.
Tyle dobrego, że chociaż tym razem o położeniu lufy
nie decydowało serce Leny.
Rozlegają się kolejne strzały; to Dani, która
najwyraźniej cierpiała na bezsenność lub była drugim
wartownikiem, pozbywa się porządkowego raz na zawsze (cofam
poprzednią uwagę, to na pewno nie był Hipolit; Hipolit nigdy nie
dałby się usunąć ze sceny statystce, której nie wymienia z
imienia nawet Delirium Wiki). Hałas stawia na nogi cały obóz.
Coral
obejmuje się rękami w pasie, na jej twarzy malują się szok i
poczucie winy, jak gdyby to ona w jakiś sposób sprowokowała całą
sytuację. Na szczęście nic jej się nie stało. Cieszę się, że
instynkt kazał mi ją uratować.
No już nie czaruj, ratowałaś między innymi i swoją
rzyć; po zastrzeleniu Coral porządkowy raczej nie zawahałby się
przed pozbyciem się drugiego świadka.
Na
myśl o tym, że wcześniej miałam ją na celowniku, zalewa mnie
fala wstydu. To nie takim człowiekiem chciałam się stać:
nienawiść wydrążyła w środku mnie dziurę, w której tak łatwo
można zgubić to, co ważne.
Cóż, ja też nie o takiej bohaterce chciałam czytać,
ale życie czasem boleśnie weryfikuje nasze marzenia.
Lena wraca do spanikowanych Odmieńców:
— No
dobra — mówi Raven głosem cichym, ale pełnym napięcia, co
sprawia, że wszyscy zamieniamy się w słuch. — Przyjrzyjmy się
faktom. Mamy tutaj martwego porządkowego.
Ktoś
zaczyna łkać.
— Co
my tu jeszcze robimy? — wtrąca się Gordo. Na jego twarzy maluje
się nieopanowana panika.— Musimy stąd uciekać.
Kim jesteś?...A zresztą nieważne, nawet ja zaczynam
już gubić się w tych kartonowych kukłach bez charakteru,
wypowiadających jakąś kwestię raz na pięćdziesiąt stron.
— Niby
dokąd? — pyta Raven. — Nie wiemy, gdzie jesteśmy, skąd
nadchodzą tamci. Moglibyśmy pójść prosto w pułapkę.
Wszelako obawiam się, Raven, że siedzenie na czterech
literach nie jest najlepszym rozwiązaniem, zwłaszcza, że nie
wiecie, czy panu porządkowemu nie towarzyszyli koledzy, którzy lada
chwila zaczną szukać kompana.
— Ciii
— syczy nagle Dani. Na chwilę zapada zupełna cisza zakłócana
tylko wiatrem jęczącym między drzewami i pohukiwaniem sowy. A
wtedy dociera do nas to, co usłyszała ona: nadbiegające z południa
odległe echo głosów.
A nie mówiłam? Swoją drogą, widzę, że panowie
porządkowi sztuki bezszelestnego poruszania się uczyli się od
kolegów po fachu odpowiedzialnych za rutynowe wizyty w dzielnicy
Tiddle'ów.
— Według
mnie powinniśmy zostać i walczyć — mówi Pike. — To w końcu
nasze terytorium.
— Nie
będziemy walczyć, dopóki nie musimy — oznajmia Raven. — Nie
wiemy, ilu porządkowych tam jest, jaką mają broń. Są lepiej
odżywieni i silniejsi niż my.
Niełatwo przegrać z Raven w intelektualnym starciu,
ale dalibóg, Pike nie podda się bez walki.
— Już
mi się rzygać chce tym ciągłym uciekaniem — odparowuje Pike.
Pike wygląda mi na świetnego kandydata do Nagrody
Darwina.
Raven spokojnie tłumaczy, że nigdzie nie uciekają, i
każe Odmieńcom rozproszyć się po okolicy i pochować; będą
obserwować nieprzyjaciela z ukrycia (sami porządkowi zaś, jak
mniemam, podążają ku swemu celowi na czworakach, skoro nasi nadal
mają czas na tego rodzaju dyskusje).
—
Wykorzystajcie każdą nierówność terenu: skały,
krzaki, cokolwiek, co wygląda na kryjówkę. Możecie się nawet
wspiąć na drzewo. Bylebyście, do cholery, nie byli na widoku (…)
Miejcie w pogotowiu pistolety, noże, co tylko może służyć do
obrony. Ale pamiętajcie: nie walczymy, dopóki nie musimy. Nie
róbcie nic, dopóki nie dam wam znać, okej?
No i spoko, aczkolwiek nie jestem pewna, czy osobnik
bunkrujący się pod kamieniem i ten na szczycie sosny będą mieli
takie same szanse na dojrzenie twego sygnału.
Odmieńcy się rozchodzą; Lena próbuje zapytać Raven,
czy jej zdaniem Tack i Julian nadal są wśród żywych, ale ta
przerywa jej gwałtownie stwierdzając, że na pewno nic im nie jest
i każe pannie Haloway poszukać kryjówki.
Ruszam
więc w stronę paleniska, na skraju którego leży sterta plecaków,
odnajduję wśród nich swój i zarzucam go na prawe ramię, obok
karabinu. Pasek wbija mi się boleśnie w skórę. Łapię jeszcze
dwa inne plecaki i zarzucam je na lewe ramię. Raven przebiega obok
mnie i rzuca:
— Nie
ma czasu, Lena. — Po czym ona również rozpływa się w ciemności.
Primo: naprawdę boli mnie, jak często w tym rozdziale
muszę zgadzać się z Raven, ale jak się zaraz przekonamy,
porządkowi są tuż – tuż (najwyraźniej wreszcie wstali z
kolan), więc Lena wybrała sobie kiepski moment na gromadzenie
zapasów.
Secundo: Dlaczego każdy po prostu nie zabrał swojego
plecaka?
Podnoszę
się, a wtedy dostrzegam, że wieczorem ktoś rozpakował apteczkę.
Jeśli cokolwiek się stanie — jeśli będziemy musieli uciekać
bez możliwości powrotu do obozu — będzie nam potrzebna.
Słowo daję, te trutnie chcą, żeby ktoś
ich w końcu dobił.
Odpinam
plecak. Ręce mi się trzęsą. Wyjmuję z niego bluzę od dresu, a
zamiast niej upycham w środku plastry i bacitracin.
O, Beige się ucieszy, tym razem mają chociaż
antybiotyki.
— Co
ty tu jeszcze robisz, do cholery? — To Alex. Bierze mnie pod ramię
i podciąga do góry. Udaje mi się w pośpiechu zapiąć plecak. —
Chodź.
Staram
się mu wyrwać, lecz trzyma mnie mocno i niemal ciągnie w las.
Staje mi przed oczami noc nalotu w Portland, kiedy Alex prowadził
mnie w podobny sposób przez czarny labirynt pokoi.
To trochę smutne, kiedy zmienną niezależną w
charakterze tru loffa jest tendencja do traktowania partnerki niczym
worka z ziemniakami.
Lenka przez chwilę wspomina swój pierwszy pocałunek,
ale miłe wizje zastępuje twarda rzeczywistość gdy PŚ wpycha ich
do jamy, w której już schronił się Pike.
Namioty
znajdują się nie dalej niż piętnaście metrów od nas. Odmawiam w
myślach modlitwę, by porządkowi uznali, że wszyscy uciekliśmy, i
nie marnowali czasu na przeszukiwanie terenu.
Yhm. Świadczą o tym zwłaszcza te beztrosko porzucone
plecaki; to wcale a wcale nie wygląda na potencjalną pułapkę.
Alex
poprawia ułożenie ciała. Zewnętrzna część jego dłoni ociera
się o moją rękę. W gardle mi zasycha. Jego oddech przyspieszył.
Zastygam, kompletnie nieruchoma, dopóki nie cofnie ręki. Pewnie
dotknął mnie przez przypadek. Kolejna męcząca chwila ciszy. Pike
mruczy:
— To
głupie.
Ja wiem, że Pike'owi chodzi o tę zabawę w chowanego,
ale cóż poradzę na to, że znacznie bardziej podoba mi się wizja,
w której postanowił przemówić do naszych gołąbeczków w imieniu
wszystkich czytelników.
Do obozu docierają porządkowi:
— Zmyli
się — dobiega nas głos z obozu. A więc są. Skoro zastali
namioty puste, uznali pewnie, że już nie muszą zachowywać
milczenia.
Cóż, to przynajmniej wyjaśnia, dlaczego Odmieńcy
hasają sobie na wolności od dziesiątek lat: druga strona barykady
też nie składa się z tytanów intelektu.
Zastanawiam
się, jaki mieli plan: otoczyć nas, wymordować we śnie?
Zagrać z wami w „Twistera”. Jak myślisz, geniuszu?
Porządkowi odkrywają martwego kompana.
Słychać
cichy szelest, jak gdyby ktoś kopał w namioty.
— Popatrz,
jak żyją. Jeden na drugim. Tarzają się w brudzie jak zwierzęta.
— Uważaj.
To zakażone.
Oho, widzę, że na listę absurdów związanych z
delirium należy dopisać „kontakt z przedmiotami należącymi do
Odmieńców”. Ciekawe, czy też mają jakiś kod na dekontaminację.
— Śmierdzi
tu, co nie? Czuję ten ich smród. Cholera.
— Oddychaj
przez usta.
— Bydlaki
— mruczy Pike.
— Ciii
— uciszam go, chociaż i mnie pochwycił gniew na równi ze
strachem. Nienawidzę ich. Nienawidzę ich razem i z osobna za to, że
uważają się za lepszych od nas.
No cóż, Leno, jakby ci to powiedzieć...
— Jak
myślisz, w którą stronę poszli?
— Gdziekolwiek
poszli, nie mogli odejść za daleko.
Błagam, uratujcie resztki honoru i zacznijcie ich
szukać.
W
sumie siedem wyraźnych głosów. Może osiem. Trudno stwierdzić.
Nas jest ponad dwadzieścia osób. Mimo to, tak jak powiedziała
Raven, nie wiemy, jaką mają z sobą broń ani czy w pobliżu nie
czekają posiłki.
Przede wszystkim nie wiemy nawet, jaką broń macie ze
sobą wy. Czy każdy z was ma swój pistolet? Czy taka Coral
miałaby czym zaatakować intruzów?
I w ogóle skąd tu tyle luda? Uwaga, postaram się
wymienić wszystkich Odmieńców, którzy do tej pory pojawili się
na kartach tego tomu; robię to z pamięci, więc trzymajcie za mnie
kciuki, bo nie będzie łatwo:
Lena
PŚ
Julek
Raven
Tack
Coral
Bram
Hunter
Pike
Dani
Lu
Gordo
Chyba nikogo nie pominęłam (nawiasem mówiąc,
sprawdziłam - wymieniłam więcej postaci, niż znajdziecie na
Delirium Wiki; trochę to smutne, gdy twoje kukiełki są tak
papierowe, że nie kojarzą ich nawet fani). Jak by nie liczyć,
wychodzi dwanaście osób. Zakładając nawet, że o kimś
zapomniałam/Oliver nie przedstawiła nam wszystkich statystów,
wątpię, by po scenie kręciły się więcej niż trzy niemowy. Skąd
zatem wzięło się to „ponad dwadzieścia”?
Uda
zaczynają mi drętwieć. Staram się trochę sobie ulżyć i
przerzucić ciężar ciała do przodu, przez co przyciskam się do
Aleksa. Nie odsuwa się. Raz jeszcze jego dłoń ociera się o moje
ramię i sama nie wiem, czy to przypadek, czy też chce dodać mi w
ten sposób otuchy. Przez chwilę — mimo potworności całej
sytuacji — moje wnętrze rozpala się do białości, a Pike,
porządkowi i zimno odpływają gdzieś daleko, nie ma już nic
oprócz ramienia Aleksa tuż przy moim ramieniu i jego piersi, która
podnosi się i opada, dotykając mojej, i szorstkiego ciepła jego
palców.
Priorytety tej dziewczyny nieodmiennie mnie rozczulają.
Naraz
w powietrzu rozchodzi się zapach benzyny. I ognia. Nagle dociera do
mnie, co się dzieje. Benzyna. Ogień. Pożar. Palą nasze rzeczy.
Noc zaczynają wypełniać trzaski płomieni, które tłumią głosy
porządkowych. Smugi dymu płyną w dół, do jaru, przesuwają się
nam przed oczami, wijąc się w powietrzu jak wąż.
— Bydlaki
— powtarza Pike zduszonym głosem. Zaczyna się wygrzebywać z
jamy, ale staram się go wciągnąć z powrotem.
Czy Pike celowo został napisany jako postać o, ujmijmy
to, nienachalnym IQ, czy to kolejny wypadek przy pracy?
— Nie
rób tego. Raven kazała czekać na sygnał.
— Raven
tu nie rządzi - odwarkuje, wyrywa mi się i zaczyna czołgać pod
górę, trzymając przed sobą strzelbę jak snajper.
Oooch, kochaneczku, za tego rodzaju herezję jesteś
trupem niezależnie od wyniku starcia z mundurowymi.
PŚ i Lena próbują zatrzymać w gorącej wodzie
kąpanego towarzysza, ale na próżno; Pike wypełza z kryjówki i
zaczyna strzelać. Rozpoczyna się walka wśród ognia i płomieni,
strzela Raven, strzela Plastikowa Simorośl, ktoś dusi Dani, Lena
usiłuje strzelać, ale warunki niekorzystne, ktoś przestaje dusić
Dani, bowiem Dani wbija temu komuś nóż w gardło...Trzeba oddać
Oliver sprawiedliwość, że sceny walk wychodzą jej wcale zgrabnie,
toteż nie ma co się nad nimi rozwodzić, pomijając może
pojedyncze diamenty jak ten:
Oto,
co zostało z naszego obozu, z tak skrzętnie zgromadzonych zapasów,
ubrań z odzysku szorowanych w rzece, noszonych aż do zdarcia, i
namiotów, które tak zacięcie reperowaliśmy, aż znaczyła je
gęsta sieć szwów: tylko ten wygłodniały, pochłaniający
wszystko żar.
Biorąc pod uwagę, jak bardzo szanowaliście swoje
ziemskie dobra – niewielka różnica. Tak, autorko, nadal pamiętam
o tych ciuchach z „Pandemonium”, pełniących rolę szmat do
podłogi.
Kilka
metrów ode mnie ogromny mężczyzna przygniata Coral do ziemi. Kiedy
ruszam jej na pomoc, dostaję cios od tyłu. Upadając, z całej siły
dźgam za siebie kolbą. Napastnik wyrzuca z siebie przekleństwo i
odsuwa się, co daje mi możliwość przetoczenia się na plecy, i
strzelbą, niczym kijem baseballowym, uderzam go w szczękę. Słychać
obrzydliwy trzask i mężczyzna pada na ziemię.
Tack
miał rację co do jednego: porządkowi nie potrafią bić się w ten
sposób. Niemal wszystkie walki toczyli z powietrza, z kokpitów
bombowców, na odległość.
Oczywiście, Leno, oddziały bojowe – zwłaszcza takie
wysyłane do bezpośredniego ataku na obóz nieprzyjaciela – z całą
pewnością nie przechodzą żadnego szkolenia.
Zrywam
się na nogi i rzucam na pomoc Coral. Nie wiem, co jej napastnik
zrobił ze swoją bronią, w każdym razie najwyraźniej postanowił
dziewczynę udusić. Podnoszę kolbę karabinu wysoko nad głowę.
Wzrok leżącej na plecach Coral kieruje się na mnie.
Oho, Coral ma chyba pewne wątpliwości, w kogo tak
naprawdę celuje Lena. Cóż, trudno jej się dziwić.
Niestety, wygląda na to, że ten akurat porządkowy
został wytrenowany, gdy w grę wchodzi skomplikowana sztuka
obezwładniania drobnych nastolatek, i bez większego wysiłku wyrywa
Lenie broń, po czym zaczyna ją dusić. Sytuacja prezentuje się marnie, aż
tu wtem! Pojawia się nasz złotowłosy książę, który jednym
zgrabnym strzałem w tył głowy pozbywa się zagrożenia. PŚ pomaga
Lence wstać, Gordo (o, to już druga scena z tym dżentelmenem,
wygląda na to, że to jego szczęśliwy dzień) zarzuca sobie Coral
na plecy, po czym nasz kwartet bieży co tchu w stronę rzeki, jak
najdalej od ognia.
Widzę
naszą grupę zbitą w ciasną gromadę na drugim brzegu, trzydzieści
metrów od nas. Zalewa mnie fala ulgi. Żyjemy, nic nam się nie
stało.
No dobra, ale gdzie porządkowi? Rozpłynęli się we
mgle? Wiemy o dwóch trupach i jednym osobniku powalonym przez Lenę,
a co z pozostałymi? Stwierdzili, że jest im za gorąco, dym gryzie
w oczy i chrzanić takie warunki pracy, idą do baru na jednego
szybkiego?
— Hop,
hop! — krzyczy znowu Raven, kierując na nas światło latarki.
— Widzimy
was! — odkrzykuje Gordo i rusza przez strumień.
Już
mamy podążyć za nim, kiedy Alex odwraca się i zbliża się do
mnie. Jego twarz, wykrzywiona w gniewie, jest przerażająca.
Nihil novi.
— Co
to w ogóle było, do cholery? — pyta. Wpatruję się w niego w
osłupieniu, a on mówi dalej: — Mogłaś zginąć, Lena. Gdyby nie
ja, byłabyś już martwa.
— Czy
w ten właśnie sposób domagasz się ode mnie podziękowań? —
Jestem roztrzęsiona, zmęczona i wciąż w szoku. — Wiesz co,
mógłbyś się chociaż nauczyć mówić „proszę".
Nie, Leno, to nie była właściwa odpowiedź. Właściwą
odpowiedzią byłby kopniak w cojones. Jeżeli już koniecznie
chcesz być uprzejma, po samym czynie możesz dodać kurtuazyjne:
„Dzięki za ratunek”.
— Ja
nie żartuję. — Alex kręci głową. — Powinnaś zostać w
ukryciu. Nie trzeba było rzucać się do walki niczym jakaś
bohaterka.
Chłopie, opanuj się, jedynym pseudo-bohaterem w tym
towarzystwie był Pike; Lena próbowała uratować twoją nową
przyjaciółkę.
Zapala
się we mnie iskra gniewu. Podsycam ją i nie pozwalam jej zgasnąć.
Proszę, pielęgnuj ją przez resztę tego tomu!...
— Wybacz,
ale jeślibym się nie rzuciła, twoja nowa... twoja nowa dziewczyna
byłaby już martwa. — Rzadko miałam w życiu okazję, by użyć
tego słowa w tym znaczeniu, dlatego nie przechodzi mi przez usta tak
łatwo.
No, dobrze chociaż, że zwróciła mu uwagę na
oczywistą oczywistość.
— Nie
musisz się o nią martwić — odpowiada Alex niewzruszonym tonem.
Chyba jednak musi, biorąc pod uwagę, że jak do tej
pory Coral była dość bezużyteczna w walce. Swoją drogą, gdzie
słynny trening z przynoszeniem wody dla reszty towarzystwa? Raven
dostawała piany na ustach, gdy chora Lena nie była w stanie pomóc
w noszeniu ciężarów w okresie pokoju, ale nie ma żadnego problemu
z faktem, że w tych niepewnych czasach musi utrzymywać
zdrową nastolatkę, z której nie ma żadnego pożytku podczas
bitwy?
Jego
odpowiedź tylko pogarsza moje samopoczucie. Pomimo wszystkich
wydarzeń, dopiero teraz zbiera mi się na płacz: Alex nie
zaprzeczył, że to jego dziewczyna.
Leno, czasem NAPRAWDĘ jest mi ciężko trzymać twoją
stronę.
— No
cóż, o mnie też nie musisz się martwić, zapomniałeś już? Nie
możesz mi mówić, co mam robić. — Znowu odnalazłam w sobie nić
gniewu i teraz podążam za nią, podciągam się na niej, jedna ręka
za drugą. — A tak w ogóle to czemu się tym przejmujesz? Przecież
mnie nienawidzisz.
Oliver, błagam cię, tylko nie TA fabularna klisza.
Alex
wpatruje się we mnie intensywnie.
— A
więc ty naprawdę nic nie rozumiesz, tak? — pyta twardym głosem.
Krzyżuję
ramiona i przyciskam je mocno do piersi, starając się w ten sposób
wepchnąć z powrotem ból, wtłoczyć go głębiej pod warstwę
gniewu.
— Czego
nie rozumiem?
— Niczego.
Nieważne. — Alex przesuwa ręką po włosach. — Zapomnij, że w
ogóle cokolwiek mówiłem.
A jednak.
Przy czym trzeba uczciwie powiedzieć, że w
przeciwieństwie do większości tego typu scenariuszy tu trudno
dziwić się konfuzji Leny, biorąc pod uwagę, że PŚ spędza
połowę czasu antenowego wyglądając i zachowując się tak, jakby
miał szczerą ochotę udusić ją we śnie.
Ale cóż to? Nagle z lasu (lub raczej tego, co z niego
zostało) wyłaniają się Tack i Julian!
Chłopak
rusza biegiem w moim kierunku, rozchlapując wodę. Mija Aleksa,
bierze mnie w objęcia i podnosi do góry. Wtulam twarz w jego
koszulę. Z mojej piersi wydobywa się stłumiony szloch.
— Nic
ci nie jest — szepcze.
Ściska
mnie tak mocno, że ledwo oddycham. Ale nie przeszkadza mi to. Nie
chcę, żeby mnie puścił, przenigdy.
— Tak
się o ciebie martwiłam — wyrzucam z siebie.
Teraz,
gdy ulotnił się gniew na Aleksa, znowu chce mi się płakać, a w
gardle rośnie twarda gula.
* spogląda nieco wyżej *
„Pomimo wszystkich
wydarzeń, dopiero teraz zbiera mi się na płacz: Alex nie
zaprzeczył, że to jego dziewczyna.”
He, he, ciekawe, dlaczego reakcja Leny zupełnie mnie
nie dziwi.
Okazuje się, że Tack i Julek postanowili przenocować
w lesie, ponieważ wysiadła im latarka i bali się, że się zgubią.
Byli jednak niedaleko i gdy tylko usłyszeli strzały, przybiegli co
tchu.
— Nic
mi nie jest — odpowiadam. Nie przestaję obejmować go w pasie.
Jest taki realny, taki prawdziwy. — Przyszli tu porządkowi, było
ich siedmiu albo ośmiu, może nawet więcej. Ale pozbyliśmy się
ich.
Z tego wynika, że reszta porządkowych dała się
wystrzelać jak kaczki i to w dodatku nie zabierając ze sobą
żadnego z Odmieńców.
...Mały Brat musiał naprawdę drastycznie obciąć
fundusze na służby mundurowe.
Przyciskam
jego dłoń do ust. Ten prosty fakt — że mogę go całować w taki
sposób, bez przeszkód — nagle wydaje mi się cudem. Próbowano
nas zniszczyć, wdeptać w przeszłość. My jednak wciąż żyjemy.
I z każdym dniem jest nas więcej.
Leno, dajże spokój, tu są sami swoi; przyznaj
wreszcie otwarcie, że twoja radość ma swe źródło w posiadaniu
koła zapasowego, za pomocą którego możesz utrzeć nosa
Plastikowej Simorośli.
Lenka, Julek i PŚ dołączają do pozostałych; Fineman
z jakiegoś powodu decyduje się przenieść ukochaną przez rzeczkę
na rękach.
— Miło,
że zaszczyciliście nas swoim towarzystwem — mówi Raven do Tacka,
gdy Julian i ja dołączamy do reszty. Mimo sarkazmu w jej głosie
słychać ulgę. Chociaż ona i Tack często się kłócą, trudno
sobie wyobrazić jedno bez drugiego. Są jak dwie rośliny, które
wyrosły obok siebie: duszą się, ściskają, ale jednocześnie są
dla siebie wsparciem.
Ja bym powiedziała, że raczej jak dwa pasożyty
posilające się sobą nawzajem.
— I
co teraz? — pyta Lu. (...)
— Idziemy
do Waterbury, tak jak planowaliśmy — stwierdza stanowczym tonem
Raven.
— Z
czym? — odzywa się Dani. — Nie mamy nic. Ani jedzenia, ani
koców. Nic.
Och, Dani, widzę, że nikt nie opowiedział ci, jak
wyglądała stara, dobra kryjówka naszych geniuszy survivalu.
Raven stwierdza optymistycznie, że mogło być gorzej i
dodaje, że do celu pewnie niedaleko; potwierdzają to Julek i Tack,
którzy poszli trasą zasugerowaną przez Pike'a i znaleźli
autostradę.
— Wobec
tego chyba możemy mu wybaczyć — mówi Raven — że przez niego
omal nas nie pozabijali.
Pike,
po raz pierwszy w życiu, nie ma nic do powiedzenia. Raven wzdycha
dramatycznie.
— Okej,
przyznaję. Myliłam się. Czy to właśnie chcesz usłyszeć?
I
znowu odpowiada jej cisza.
— Pike?
— przywołuje go Dani.
— Cholera
- mruczy Tack i powtarza po chwili: — Cholera.
O – o. Wygląda na to, że porządkowi postanowili
jednak strzelić jednego, honorowego gola.
Znowu
moment ciszy. Dreszcz przebiega mi wzdłuż kręgosłupa. Julian mnie
obejmuje, a ja wtulam się w niego. Raven mówi cicho:
— Możemy
zapalić małe ognisko. Jeśli się zgubił, łatwiej do nas trafi.
To
jest jej prezent dla nas. Raven dobrze wie, tak jak i my wszyscy, że
Pike nie żyje.
I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku:
Hana udaje się na spotkanie z Grace.
Do zobaczenia!
Maryboo