niedziela, 24 listopada 2019

Część XII


HANA



Dzisiejszy odcinek to taka mini-analiza, bo fragment Hanki jest mega krótki.



Boże, wybacz mi, bo zgrzeszyłam. Oczyść mnie z namiętności, gdyż zarażeni zostaną strąceni w otchłań, a tylko czyści dostaną się do nieba.


Mieszanie religii i Biblii z delirką (jeden z moich ulubionych fragmentów jeszcze przed nami) nie przestaje mnie bawić. Nie prościej byłoby postarać się totalnie wyeradykować wiarę w chrześcijańskiego Boga (już nie wspomnę o innych religiach, bo Oliver sobie tym głowy długo nie zaprzątała poza małą wzmianką), bo „Bóg jest miłością”  to delirka, zamiast przepisywać Biblię, którą ludzie starsi będą jeszcze pamiętać? W Biblii jest wystarczająca ilość cytatów, które jeżą włos na głowie i świetnie nadają się na antyreligijną propagandę. Dwie pieczenie przy jednym ogniu. A jak pamiętamy z pierwszego tomu, Mały Brat stwierdził, że stare religie oparte na miłości to rzeczywiście zUo, więc doklejmy trochę nauki i modlitwy do pierwiastków, to będzie miodzio.


Ludzie nie powinni się zmieniać. Na tym polega piękno parowania — można złączyć ich ze sobą, sprawić, że ich zainteresowania się spotkają, a różnice między nimi zostaną zminimalizowane. To właśnie obiecuje remedium. Ale to kłamstwo.


Może nie tak do końca, tobie się, ptysiu, po prostu trafił naczelny złol wszystkich złoli. Jako najlepsza psiapsiółka głównej bohaterki miałaś na to zawsze bardzo duże szanse, albowiem ponieważ drama. Jak to mawia moja mama, gdy jęczę, że pacjenci mnie wyprowadzają z równowagi – „dziecko, taka praca”.


Fred nie jestem Fredem — a przynajmniej nie jest tym, kim myślałam, że jest. I ja nie jestem Haną, którą powinnam być. Nie jestem Haną, którą — jak wszyscy mówili — miałam się stać po zabiegu. Uświadomienie sobie tego przynosi rozczarowanie — ale i ulgę.


Jeżeli to miał być dramatic reveal, to nie wyszło. To, że magiczne PING nie podziałało na Hankę, było oczywiste od samego początku.


W poranek po zaprzysiężeniu Freda wstaję i biorę prysznic, a moje zmysły są wyostrzone i wyczulone na wszystko. Dociera do mnie ze zdwojoną mocą jasność świateł, dochodzące z dołu pikanie automatu do kawy oraz dudnienie ubrań w suszarce. Energia, energia: jest wszędzie wokół nas, wszystko nią pulsuje.

Pan Roth znowu do nas wpadł obejrzeć wiadomości. Jeśli będzie grzeczny, być może szef Departamentu Energii przywróci mu dostęp do prądu, a wtedy nie będę go musiała oglądać co rano. Powinnam porozmawiać o tym z Fredem.


Ale, że co, chcesz, żeby Fredek się za nim wstawił, żeby miał znów prąd szybciej, czy zlecił jego egzekucję, żebyś już naprawdę nie musiała więcej oglądać jego mordy?


Na samą myśl o tym o mało nie parskam śmiechem.


Cóż, druga opcja nawet by mnie rozweseliła.


Przeglądam dobrze zaopatrzone półki w kredensie, przebiegam palcami po pudełkach płatków i ryżu, identycznych słoikach masła orzechowego i kilku rodzajów dżemu.

Rzecz jasna, muszę zachować ostrożność i nie kraść zbyt dużo naraz. 


Hanka podpierdziela, co może, w tym wlaną do butelki po mleku benzynę z garażu i udaje się na Wynnewood Road, żeby zobaczyć się  z Grace.


Znowu czuję w powietrzu słaby zapach dymu.Zastanawiam się, ile z tych domów jest zamieszkanych i jakie rodziny zostały zmuszone do przeprowadzki tutaj, do życia w skrajnej nędzy. Nie wiem, jak przetrwają zimę. Nic dziwnego, że Jenny, Willow i Grace mają takie blade i ściągnięte twarze — to cud, że w ogóle jeszcze żyją.


Raz na ruski rok pojawia się w tej książeczynie jakiś przebłysk nienajgorszej dystopii. Szkoda, że tak rzadko.


Myślę o tym, co powiedział Fred: będą musieli się nauczyć, że wolność nie ogrzewa.

Więc nieposłuszeństwo powoli ich zabije. Jeśli uda mi się znaleźć dom państwa Tiddle'ów, zostawię im jedzenie i butelkę z benzyną. To niewiele, ale zawsze coś. Gdy tylko skręcam w Wynnewood Road — zaledwie dwie przecznice od Brooks Street — znowu widzę Grace, tym razem przykucniętą na chodniku tuż przed starym zniszczonym domem. Rzuca kamienie w trawę, jak gdyby puszczała kaczki na wodzie.

Biorę głęboki oddech i wychodzę spomiędzy drzew.

Grace zastyga momentalnie.

— Nie uciekaj - mówię delikatnie, ponieważ mała wygląda tak, jakby miała zerwać się do biegu. Ostrożnie robię krok, a ona podnosi się, więc przystaję. Nie odrywając wzroku od jej oczu, zdejmuję plecak z ramion. - Pewnie mnie nie pamiętasz. Byłam przyjaciółką Leny. — Jej imię z trudem przechodzi mi przez gardło i muszę przełknąć ślinę. — Nie zrobię ci krzywdy.


Mała trochę się rozluźnia, gdy widzi, że Hanka wyciąga z plecaka prowiant.


- Przyniosłam ci kilka rzeczy. — Powoli sięgam do środka i wyciągam to, co zabrałam z domu: owsiankę, grysik, dwa opakowania makaronu z sosem serowym, kilka puszek zupy, warzywa i tuńczyka w puszce oraz paczkę ciastek. Wykładam to wszystko po kolei na chodnik. Grace robi mały krok naprzód.

Na końcu wyjmuję butelkę po mleku napełnioną benzyną.

- To także dla ciebie. Dla twojej rodziny. - Z niepokojem dostrzegam poruszenie w oknie na górze. Ale to tylko brudny ręcznik udający zasłonę powiewa na wietrze.

Nagle Grace rzuca się do przodu i wyrywa mi z rąk butelkę.

- Ostrożnie. To benzyna. Trzeba z nią bardzo uważać. Pomyślałam, że moglibyście jej użyć do podpałki - kończę mało przekonująco.

Grace nie odpowiada. Próbuje pozbierać całe jedzenie, które przyniosłam. Kiedy przykucam, by jej pomóc, łapie paczkę ciastek i przyciska ją do piersi jak skarb.

- Spokojnie — mówię. - Chcę ci tylko pomóc.


Całkiem niezły opis zabiedzonego dziecka, które traktuje paczkę ciastek jak największy skarb. Widzisz, Oliver, jak chcesz, to potrafisz. Takie opisy jeszcze bardziej uzmysławiają to, jak bardzo Lenka ma w dupie swoją rodzinę. Wszak nie dość, że to ona jest powodem, dla którego Tiddle’owie są w takiej sytuacji, a w dodatku tak szybko o nich zapomniała, że aż strach. No ale ważniejsze są miłosne wielokąty i to, że Alex posmyrał Coral nogą po nodze.


Mała kręci nosem, ale pozwala mi zebrać i ułożyć w stos puszki z warzywami i zupą. Z tej odległości czuję jej oddech, kwaśny i głodny. Pod paznokciami widzę brud, na kolanach źdźbła trawy. Nigdy przedtem nie byłam tak blisko Grace i łapię się na tym, że szukam w jej twarzy podobieństwa do Leny. Nos małej jest ostrzejszy, jak u Jenny, ale dziewczynka ma te same wielkie brązowe oczy i ciemne włosy co Lena. Nagle coś ściska mnie głęboko w środku, echo powracające z innego życia, uczucia, które do tej pory powinny ucichnąć na zawsze. Nikt nie może się o tym dowiedzieć, nikt nie może niczego nawet podejrzewać.


Średnio ci chwilowo idzie udawanie obojętnej, musisz więcej ćwiczyć.


- Mam dla ciebie jeszcze więcej - dodaję szybko, gdy mała się podnosi, trzymając w swoich ramionach chybotliwy stos paczek i torebek wraz z plastikową butelką. -Wrócę tu niedługo. Mogę zabrać ze sobą tylko kilka rzeczy na raz.

Grace stoi nieruchomo, wpatrując się we mnie oczyma Leny.

- Jeśli cię tu nie zastanę, zostawię jedzenie w jakimś bezpiecznym miejscu. Gdzieś, gdzie... się nie zniszczy. - W ostatniej chwili powstrzymuję się przed powiedzeniem: gdzie nikt go nie ukradnie. - Znasz jakąś dobrą kryjówkę?

Dziewczynka odwraca się nagle i rusza przez zapuszczony skrawek trawnika obok szarego domu, zarośnięty wysokimi chwastami. Nie wiem, czy mam za nią iść, ale tak właśnie robię. Farba na budynku się łuszczy. Jedna z okiennic na drugim piętrze zwisa krzywo z framugi i postukuje na wietrze.

Mała czeka na mnie na tyłach domu, przy dużych drewnianych drzwiach w ziemi, które muszą prowadzić do piwnicy. Kładzie jedzenie ostrożnie na trawie, a potem chwyta zardzewiały metalowy uchwyt klapy i podciąga ją. Ukazuje się ziejąca ciemna dziura i drewniane schody wiodące w dół do małego pomieszczenia z ubitą podłogą. W środku jest pusto, nie licząc wypaczonych drewnianych półek, na których leżą latarka, dwie butelki wody i kilka baterii.

— To miejsce jest idealne - oznajmiam. Twarz Grace przez chwilę promienieje dumą.


Wiecie co, tak jak te książki strasznie mnie wkurzają, a bohaterów wystrzelałabym bez mrugnięcia okiem, tak Grace autentycznie mi żal. No i stanuję Juleczka, rzecz jasna. Oni mogą zostać, reszta won!


Pomagam jej znieść na dół jedzenie i poukładać na półkach. Butelkę z benzyną stawiam przy ścianie. Paczkę ciastek Grace przyciska mocno do piersi i nie chce jej oddać. Pomieszczenie wydziela ten sam zapach, co oddech małej: kwaśny i ziemisty. Witam z ulgą chwilę, kiedy wychodzimy z powrotem na słońce. Czuję na piersi ciężar, który nie chce ustąpić.

— Wkrótce tu wrócę - mówię do Grace.

Już prawie jestem za rogiem, kiedy mała się odzywa:

— Pamiętam cię — oświadcza głosem niewiele głośniejszym od szeptu. Odwracam się zaskoczona. Ale ona już biegnie szybko w stronę drzew i znika, zanim mam szansę jej odpowiedzieć.



I tym smutnym akcentem kończymy dziś mini-analizę. W następnym odcinku Waterbury.



Buziaki


Beige

niedziela, 10 listopada 2019

Część XI

 
LENA

Noc przychodzi szybko, a wraz z nią chłód. Zgubiliśmy się.

Najmniejsze zaskoczenie świata – odhaczone.

Szukamy starej autostrady, która powinna nas zaprowadzić do Waterbury. Pike jest przekonany, że zaszliśmy zbyt daleko na północ. Raven uważa, że zbyt daleko na południe.

Odmieńcy : Oliverversum – 0 : 3532. W sumie nie mogę być zbyt surowa, biedacy lezą zupełnie po omacku, nic dziwnego, że...

Maszerujemy raczej na wyczucie, korzystając tylko z kompasu i kilku starych szkiców przekazywanych z rąk do rąk między ludźmi zamieszkującymi Głuszę, uzupełnianych za każdym razem o kolejne szczegóły: rzeki, zniszczone drogi i stare miasta zbombardowane podczas blitzu, granice oficjalnych miast, które mamy omijać, wąwozy i miejsca nie do przejścia.

...macie kompas i mapy, a mimo to „maszerujecie na wyczucie”?!

Słowo daję, was po prostu NIE DA się bronić.

Podczas postoju Pike i Raven dalej się sprzeczają. Ramiona mnie bolą. Zdejmuję plecak, siadam na nim i upijam duży łyk wody z bidonu, który noszę przywiązany do paska. Julian stoi za Raven. Twarz ma czerwoną, zziajaną, jego włosy są ciemne od potu, a kurtkę zawiązał wokół pasa. Staje się coraz szczuplejszy. Stara się zza pleców Raven spojrzeć na mapę, którą trzyma Pike. Alex siada z dala od reszty, tak jak ja, na plecaku. Coral robi to samo, przysuwa się blisko niego, ich kolana się stykają.

Zauważcie: Julian (który najwyraźniej nadal jest traktowany przez Odmieńców jak upierdliwe dziecko, z którego zdaniem i obecnością nie trzeba się liczyć – moje współczucie dla tej postaci wzrasta z każdą analizą), wykorzystuje postój, aby pomóc ustalić prawidłową trasę; PŚ, jak zaraz zobaczymy, angażuje się w to, co lubi najbardziej, czyli mniej lub bardziej subtelne zagrywki emocjonalne. O co zakład, że narratorka znajdzie jakiś sposób, by dać nam do zrozumienia z którym obozem trzyma?

W ciągu tych kilku dni stali się właściwie nierozłączni. Chciałabym odwrócić od nich wzrok, ale nie potrafię. Nie rozumiem, o czym tyle dyskutują. Rozmawiają w trakcie marszu i podczas rozbijania obozu. Rozmawiają przy jedzeniu, usadowieni gdzieś na uboczu. Alex prawie nie odzywa się do nikogo innego, a ze mną nie zamienił ani słowa od pamiętnej konfrontacji z niedźwiedziem.

Leno, skup się. Najwyraźniej zgubiliście się w drodze do swego (z natury niepewnego) celu. Zza każdego krzaka malin może wyskoczyć na was Hiena, zza każdej sosny – uzbrojona po zęby pani Jadzia. Być może właśnie teraz Hipolit leci w kierunku Zakazanego Lasu, by zrzucić na was bombę. Fakt, że Plastikowa Simorośl znalazła sobie idealnego interlokutora, to ostatni z twoich problemów, jeśli wręcz nie swoiste błogosławieństwo. Naprawdę chcesz nadal dyskutować o czymkolwiek z typem, który ma ci za złe fakt, że a) przeżyłaś i b) nie pozostałaś w wiecznym celibacie?

Chyba właśnie zadała mu jakieś pytanie, ponieważ widzę, że Alex kręci głową. Nagle przez moment oboje spoglądają na mnie. Szybko się odwracam, fala gorąca oblewa mi policzki. Rozmawiali o mnie. Wiem na pewno.

Niech zgadnę: aby stereotypowi stało się zadość, jakiś mięśniak za chwilę upuści na ciebie tacę ze stołówkowym żarciem.

Zastanawiam się, o co go pytała. Czy znasz tę dziewczynę?

To...byłoby bardzo głupie pytanie. Ja wiem, że Coral jest tu od niedawna, ale nie wyobrażam sobie, żeby nikt nie uświadomił jej w kwestii istniejącej w zespole romantycznej dramy – o ile nie zdołała wykoncypować tego sama, a dalibóg, nie jest to specjalnie trudne, biorąc pod uwagę zachowanie tej trójki.

Uważasz, że Lena jest ładna?

Tak, Leno, jestem pewna, że to właśnie stanowi naczelny problem Coral: nie fakt, że została sama na tym świecie po tym, jak musiała obserwować palenie się żywcem kompanów, nie świadomość, iż jej przetrwanie jest obecnie uzależnione od trzymania z ludźmi, których liderem jest psychopatka i z których tylko jedna osoba zdaje się okazywać jej minimum wsparcia – w High School Wilds, jak w każdym typowym nastoletnim środowisku, najważniejsze jest to, po której stronie tabelki widniejesz na liście 'Hot or Not'.

Zaciskam pięści, aż paznokcie wbijają mi się w skórę, oddycham głęboko i odpycham od siebie tę myśl. Alex oraz to, co o mnie myśli, jest teraz bez znaczenia.

Leno, uspokój się i przestań projektować na innych swoje kompleksy; znając życie, Coral upewniała się u liściowłosego, czy nie zrobiła ci niechcący jakiegoś świństwa, bo od pewnego czasu ciągle gapisz się na nią wilkiem.

Mówię ci, powinniśmy byli skręcić na wschód koło starego kościoła — oświadcza Pike. — Jest zaznaczony na mapie.
To nie jest kościół — upiera się Raven, wyrywając mu mapę — tylko drzewo rozłupane przez piorun, które minęliśmy wcześniej. A to oznacza, że powinniśmy iść dalej na północ...
Mówię ci, to jest krzyż . . .

Jestem bardzo ciekawa, jak właściwie wygląda ta mapa, skoro w ten sam sposób oznacza się na niej budynki i roślinki.

Dlaczego nie wyślemy zwiadowców? — przerywa im Julian. Tamci, zaskoczeni, odwracają się do niego. Raven marszczy brwi, a Pike spogląda na Juliana z otwartą wrogością. Żołądek zaczyna mi się wywracać i modlę się w milczeniu: nie angażuj się w to, nie palnij niczego głupiego.

A nie mówiłam? Julian, kopnij wreszcie tę mimozę w rzyć, a chyżo.

Jako grupa poruszamy się wolniej, a jeśli idziemy w złym kierunku, to dla nas wszystkich strata czasu i energii. — Przez chwilę widzę wypływające na wierzch jego dawne ja: Juliana z konferencji i plakatów, młodego, pewnego siebie lidera AWD. — Dlatego, moim zdaniem, powinniśmy wysłać dwie osoby na północ...
Dlaczego na północ? — przerywa mu gniewnie Pike. Julian nie daje się zbić z tropu.
Albo na południe, to bez znaczenia. Będziemy maszerować przez pół dnia w poszukiwaniu autostrady. Jeśli jej nie znajdziemy, pójdziemy w drugą stronę. Przynajmniej zyskamy lepszą orientację w terenie, co przyda się całej grupie.

Naprawdę, dlaczego to nie Julek jest tu szefem? Sami zobaczcie: trzeba było Finemana juniora, żeby ktoś wreszcie wpadł na najprostsze z możliwych rozwiązań – a fakt, że muszę pochwalić Juleczka za tak oczywisty koncept sam w sobie wystawia świadectwo Raven i reszcie brygady.

Ale, ale; Julian miał czelność wykazać się pomysłowością, zdecydowaniem i umiejętnością planowania, a wszyscy wiemy, że w stadzie może być tylko jeden samiec alfa. To co, chcecie zobaczyć, w jaki sposób Oliver upupi go tym razem?

My? — pyta Raven.
Julian spogląda na nią spokojnie.
Chciałbym się zgłosić na ochotnika.
To nie jest bezpieczne! — wybucham, zrywając się na równe nogi. — W lesie roi się od Hien, a może nawet porządkowych. Musimy się trzymać razem. Inaczej staniemy się łatwym łupem.
Ona ma rację — zwraca się Raven do Juliana. — To nie jest bezpieczne.
Miałem już wcześniej do czynienia z Hienami — argumentuje Julian.
I o mało nie zginąłeś — odparowuję.
Julian się uśmiecha.
Ale nie zginąłem.

Coral chyba ma się ku PŚ, Raven jest zajęta (zresztą tej opcji nie życzyłabym najgorszemu wrogowi), ale wiemy, że w drużynie są jeszcze przynajmniej dwie inne kobiety – Lu i Dani. Juleczku, zaklinam cię, rozważ na poważnie zmianę obiektu uczuć, gorzej już i tak nie będzie.

Ja pójdę z nim. — Tack wypluwa grubą porcję tytoniu na ziemię i wyciera usta wierzchem dłoni. Piorunuję go wzrokiem, on jednak nie zwraca na mnie uwagi. Nigdy nie ukrywał, że uratowanie Juliana uważa za błąd, a zabranie go z nami za obciążenie.

Nie bardzo wiem, jak mamy odczytywać ten cytat. Tack wykorzysta fakt, że znajdą się na osobności i przywiąże Julka do drzewa, żeby pożarły go Hieny, czy jak?

Wiesz, jak korzystać z broni palnej?
Nie — odpowiadam za niego. — Nie wie. — Teraz wszyscy spoglądają na mnie, ale mam to gdzieś. Nie wiem, co Julian stara się udowodnić, ale to mi się nie podoba.

Cóż, być może stara się udowodnić, że – no nie wiem – potrafi być w zespole przydatnym graczem, a nie tylko twoim przydupasem, którego toleruje się z litości. I uwierz mi, Leno, NAPRAWDĘ nie pomagasz mu w zrealizowaniu tego planu.

Umiem posługiwać się bronią — odpowiada szybko Julian, choć oboje wiemy, że kłamie.

I nikt go nie przeszkolił? W Głuszy roi się od wrogów, myślałby kto, że Raven i Tack upewniliby się, że potrafi obsłużyć spluwę choćby po to, żeby w razie czego zrobić z niego mięso armatnie.

Tack oznajmia, że wyruszą za pół godziny, jak tylko się przepakuje; Raven zarządza rozbicie obozu.

Łapię Juliana za ramię i odciągam go od reszty.
Co ty wyprawiasz? — Staram się nie podnosić głosu. Widzę, że Alex nas obserwuje. Wygląda na rozbawionego.

Jak nie znoszę Plastikowej Simorośli, tak w tym wypadku trudno mu się dziwić; zapewne dziękuje właśnie swej szczęśliwej gwieździe, że to nie on musi się teraz użerać z niewiastą, która robi ze swojego partnera sierotę na oczach gawiedzi.

Żałuję, że nie mam czym w niego rzucić.

Iii tam, jesteś w lesie, rozejrzyj się dobrze wkoło, to zaraz znajdziesz jakiś ładny kamień.

Łapię Juliana i obracam nim tak, aby zasłaniał mi Aleksa.

Gdzieś w pobliżu Bram i Hunter dzielą się paczką popcornu.

O czym ty mówisz? — Wsuwa ręce do kieszeni.
Nie udawaj idioty, Julian. Nie powinieneś się zgłaszać na zwiadowcę. To nie jest zabawa. Jesteśmy w środku wojny.

Wiecie co? Może miałabym większą tolerancję dla paranoicznego strachu Leny, gdyby nie absolutna pewność, że panna Haloway nie urządzałaby podobnego cyrku, gdyby na zwiadowcę zgłosił się PŚ. Tu bowiem nie chodzi – a przynajmniej nie w stu procentach o strach o ukochanego; Lena uważa po prostu, że Julian nie nadaje się do podobnie odpowiedzialnych zadań...diabli wiedzą czemu. Ten chłopak od pierwszego dnia w Głuszy haruje za trzech, przyjmuje na klatę wszelakie niewygody i pozwala robić z siebie rogacza – a wszystko to bez słowa skargi. Nawet skrajnie nieobiektywna Lena powinna się już zorientować, że kto jak kto, ale Julek naprawdę zasługuje na kredyt zaufania.

Dobrze wiem, że to nie zabawa. — Jego spokój doprowadza mnie do szewskiej pasji. — Wiem lepiej niż ktokolwiek, do czego zdolna jest druga strona, nie pamiętasz?
Odwracam wzrok, przygryzając wargę. Ma rację. Jeśli ktokolwiek z nas może się znać na taktyce zombie, to właśnie Julian Fineman.

Nie, żeby logiczne argumenty stanowiły dla ciebie jakąkolwiek przeszkodę, nieprawdaż.

Wciąż nie znasz Głuszy — nie daję za wygraną.

To zupełnie tak, jak cała reszta tego wesołego zgromadzenia. Przypomnieć waćpannie, kto nie umie dotrzeć do celu nawet z kompasem i mapą, i to pomimo mieszkania w Zakazanym Lesie od lat?

A Tack nie będzie cię bronił. Jeśli coś się stanie, jeśli będzie miał do wyboru ciebie albo nas, zostawi cię. Nie narazi na niebezpieczeństwo reszty grupy.

Hmm, jak już przy tym jesteśmy, to może być jedna okazja na tysiąc, żeby niepostrzeżenie wyeliminować zabaweczkę Raven...Juleczku, liczę na ciebie!

Lena. — Julian kładzie ręce na moich ramionach i zmusza mnie, bym na niego spojrzała. — Nic się nie stanie, jasne?
Tego nie możesz zagwarantować. — Wiem, że reaguję przesadnie, ale nic na to nie poradzę. Chce mi się płakać. Myślę o spokoju w głosie Juliana, gdy mówił: „kocham cię", o jego mocnej piersi, która unosi się i opada miarowo, gdy śpimy, a on jest przytulony do mnie. Kocham cię, Julian, mówię w myślach. Ale z moich ust nie wychodzą żadne słowa.

Uff, chociaż raz nieszczęśnik uniknął emocjonalnej manipulacji.

Ludzie tutaj nie ufają mi — oznajmia. Już mam zaprotestować, on jednak nie dopuszcza mnie do głosu. — Nie próbuj zaprzeczać. Sama wiesz, że to prawda.
Nie zaprzeczam.

Niestety, nie bardzo się da. A takimi akcjami, jak przed chwilą Lena bynajmniej nie przyczynia się do jego sprawy.

Więc co? Chcesz im coś w ten sposób udowodnić?
Julian wzdycha i pociera oczy.
Postanowiłem, że to będzie moje miejsce, Lena. Że moje miejsce będzie tam, gdzie ty. Teraz muszę na to zasłużyć. Nie chodzi o udowadnianie czegokolwiek. Ale jak powiedziałaś, jest wojna. Nie chcę siedzieć bezczynnie i przypatrywać się wszystkiemu z boku.

Chyba w żadnej dotychczas analizowanej przez nas powieści YA nie kibicowałam tak zdecydowanie jednemu z tru loffów. W przypadku duetów Edward & Jacob, Jared & Ian i Aspen & Maxon jakiekolwiek faworyzowanie którejś ze stron byłoby trochę jak wybieranie między kiłą i rzeżączką; teraz jednak mogę powiedzieć z ręką na sercu, że jestem zdecydowanie „Team Julian”.

Pochyla się i całuje mnie w czoło. Wciąż waha się ułamek sekundy przed każdym pocałunkiem, jak gdyby musiał strząsnąć z siebie tamten dawny strach, lęk przed dotykiem i zarażeniem.

Ja tam sądzę, że za każdym razem zastanawia się raczej, czy nie dostanie po gębie, bo a nuż jesteś akurat w fazie opłakiwania byłego, który przechadza się trzy metry dalej bez koszulki.

Boję się, chcę powiedzieć. Mam złe przeczucia. Kocham cię i nie chcę, by stała ci się krzywda. Ale słowa wydają się uwięzione, pogrzebane pod dawnymi lękami i tożsamościami jak skamieliny przygniecione warstwami ziemi.

Tłumaczenie: „Nie muszę cię kokietować, bo i tak tymczasowo prezentujesz psie oddanie, a moje serce i głowa zajęte są obecnie wizjami Coral plotkującej z Plastikową Simoroślą o moich krzywych nogach”.

Juleczek obiecuje, że wrócą za kilka godzin i oddala się wraz z Tackiem; jednak nadchodzi wieczór, a po zwiadowcach nadal ani śladu. Lena zgłasza się na ochotnika do pełnienia warty, bowiem z nerwów nie może zasnąć.

Raven daje mi dodatkowy płaszcz ze składu ubrań. Noce nadal dotkliwie kłują zimnem. (...) Przykucam i opieram się o mur, w rękach trzymam kubek gorącej wody, którą Raven zagotowała dla mnie wcześniej, bym mogła ogrzać dłonie.

To już dwa bezinteresowne akty dobroci ze strony Raven na przestrzeni jednego akapitu; podejrzana sprawa.

Zgubiłam rękawiczki lub mi je skradziono po opuszczeniu azylu w Nowym Jorku, muszę więc radzić sobie bez nich.

Nie chcę nic mówić, Leno, ale jedynymi osobami, które mogły cię okraść po opuszczeniu azylu byli Odmieńcy, więc na twoim miejscu przyjrzałabym się uważnie łapkom kompanów.

Po dwóch godzinach czuwania zmęczona Lena zapada w półsen; widzi Hanę, która oznajmia jej, że nie chciała poddać się zabiegowi i która znajduje się o krok od wpadnięcia w pułapkę. Nim jednak Lena jest w stanie ją ostrzec, budzi ją jakiś trzask. Dziewczyna ma nadzieję, że to Julian i Tack, ale okazuje się, iż...

...Oj. Ojojoj. OJOJOJ.

 
No cóż, kochani czytelnicy; musicie to zobaczyć na własne oczy.

Tężeję i bardzo powoli wyciągam rękę po karabin. Palce mam sztywne, zgrabiałe od zimna. Broń wydaje się cięższa niż przedtem. Gdy postać wchodzi w plamę księżycowego światła, oddycham z ulgą. To tylko Coral. Jej jasna skóra błyszczy w świetle księżyca. Ma na sobie za dużą bluzę od dresu, która, jak poznaję, należy do Aleksa.
Żołądek mi się ściska. Podnoszę broń do ramienia, kieruję lufę w jej stronę i w myślach słyszę: bang.
Zawstydzona szybko opuszczam broń. Moi dawni ludzie nie mylili się tak do końca. Miłość to chęć posiadania. To trucizna. I jeśli Alex już mnie nie kocha, nie mogę znieść myśli, że mógłby kochać kogoś innego.




Podnoszę broń do ramienia, kieruję lufę w jej stronę

Podnoszę broń do ramienia, kieruję lufę w jej stronę

PODNOSZĘ BROŃ DO RAMIENIA, KIERUJĘ LUFĘ W JEJ STRONĘ




Oliver, co ty sobie, na wszystkie świętości, myślałaś, pisząc ten fragment?!

Lena ma naładowaną broń. Jakiś nagły ruch, chwila zaskoczenia – i nieszczęście gotowe.

I dlaczego to wszystko? Ponieważ Coral ma na sobie bluzę Plastikowej Simorośli.

Autorko, to nie jest romantyczne. Naprawdę – nie. To ten poziom zazdrości, który prowadzi do gotowania króliczka. Ta scena bynajmniej nie przekonuje mnie, iż Lena nadal kocha PŚ mocą tysiąca słońc; każe mi raczej podejrzewać, że gdyby kiedyś przyłapała Juleczka przyjacielsko całującego Dani w policzek, odrąbałaby dziewczynie głowę siekierą. Tego rodzaju terytorializm należałoby leczyć.

Ten moment był zresztą dla mnie swojego rodzaju granicą podczas pierwszej lektury 'Requiem'; po przeczytaniu powyższego fragmentu nie byłam już w stanie patrzeć na Lenę tak, jak do tej pory, niezależnie od jej późniejszych akcji. Z naiwnej, bezmyślnej, ale odważnej i w sumie nie najgorszej protagonistki stała się postacią, która jest do tego stopnia zafiksowana na swoich chłopach (byłym i obecnym) że zaczyna robić się cokolwiek przerażająca. Pół biedy, gdyby Lena tylko wyobrażała sobie egzekucję rywalki – niech pierwszy rzuci kamieniem ten, co nigdy nie pomyślał brzydko o bliźnich – ale mierzenie do kogoś z broni, nawet bez zamiaru oddania strzału, to jednak nieco inny kaliber zawiści.

I jeszcze jedno: I jeśli Alex już mnie nie kocha, nie mogę znieść myśli, że mógłby kochać kogoś innego”. Leno, myślę, że świetnie dogadałabyś się z tym panem.


Coral znika w głębi lasu, najprawdopodobniej za potrzebą (dziewczyno, lepiej stamtąd nie wychodź), a Lena udaje się z powrotem do obozowiska, by poprosić Raven o zmienienie jej na warcie.

I wtedy go dostrzegam. Wyłania się z gęstego zagajnika, porusza się powoli, z uniesioną bronią. Od razu poznaję, że to nie Hiena. Jego ruchy są zbyt wyćwiczone, broń zbyt błyszcząca, a ubranie zbyt dobrze dopasowane. Serce mi zamiera. Porządkowy.

Hipolit, czy to ty?!

Ręce mam wilgotne od potu, gdy jeszcze raz przykładam broń do ramienia. W gardle mi zaschło. Obserwuję porządkowego, który skrada się w kierunku obozu. Kładę palce na spuście. Panika w mojej piersi narasta. Nie wiem, czy powinnam strzelać. Nigdy nie próbowałam z takiej odległości. Nigdy nie zastrzeliłam człowieka. Nawet nie wiem, czy byłabym w stanie.

Jeżeli incydent z Coral był jakąś wskazówką, to jesteś na dobrej drodze.

Cholera! Co zrobiłaby Raven?

Zgadnij, masz trzy szanse, chociaż to i tak o dwie więcej, niż potrzebujesz.

Porządkowy jest już na skraju obozu. Opuszcza broń, a ja zdejmuję palec ze spustu. Może jest tylko zwiadowcą. Może ma tylko złożyć raport. To da nam czas na działanie, na zwinięcie obozu, na przygotowania. Może nic złego się nie stanie.

Cóż, Leno, to miło, że powstrzymałaś swe mordercze instynkty, ale obawiam się, że jeżeli ten pan złoży raport (nie musi wszak w tym celu wracać do miasta - czy w tym uniwersum nie istnieją walkie – talkie?), to nadal jesteście w czarnej rzyci.

I wtedy z lasu wyłania się Coral. Przez ułamek sekundy stoi przed porządkowym całkowicie nieruchoma i biała, jak gdyby oświetlona fleszem aparatu. Na ułamek sekundy on także zastyga. Wtedy Coral wydaje z siebie jęk, on kieruje broń w jej stronę, a mój palec odruchowo odnajduje spust i pociąga go. Kolano ugina się pod porządkowym i mężczyzna z krzykiem pada na ziemię.

Tyle dobrego, że chociaż tym razem o położeniu lufy nie decydowało serce Leny.

Rozlegają się kolejne strzały; to Dani, która najwyraźniej cierpiała na bezsenność lub była drugim wartownikiem, pozbywa się porządkowego raz na zawsze (cofam poprzednią uwagę, to na pewno nie był Hipolit; Hipolit nigdy nie dałby się usunąć ze sceny statystce, której nie wymienia z imienia nawet Delirium Wiki). Hałas stawia na nogi cały obóz.

Coral obejmuje się rękami w pasie, na jej twarzy malują się szok i poczucie winy, jak gdyby to ona w jakiś sposób sprowokowała całą sytuację. Na szczęście nic jej się nie stało. Cieszę się, że instynkt kazał mi ją uratować.

No już nie czaruj, ratowałaś między innymi i swoją rzyć; po zastrzeleniu Coral porządkowy raczej nie zawahałby się przed pozbyciem się drugiego świadka.

Na myśl o tym, że wcześniej miałam ją na celowniku, zalewa mnie fala wstydu. To nie takim człowiekiem chciałam się stać: nienawiść wydrążyła w środku mnie dziurę, w której tak łatwo można zgubić to, co ważne.

Cóż, ja też nie o takiej bohaterce chciałam czytać, ale życie czasem boleśnie weryfikuje nasze marzenia.

Lena wraca do spanikowanych Odmieńców:

No dobra — mówi Raven głosem cichym, ale pełnym napięcia, co sprawia, że wszyscy zamieniamy się w słuch. — Przyjrzyjmy się faktom. Mamy tutaj martwego porządkowego.
Ktoś zaczyna łkać.
Co my tu jeszcze robimy? — wtrąca się Gordo. Na jego twarzy maluje się nieopanowana panika.— Musimy stąd uciekać.

Kim jesteś?...A zresztą nieważne, nawet ja zaczynam już gubić się w tych kartonowych kukłach bez charakteru, wypowiadających jakąś kwestię raz na pięćdziesiąt stron.

Niby dokąd? — pyta Raven. — Nie wiemy, gdzie jesteśmy, skąd nadchodzą tamci. Moglibyśmy pójść prosto w pułapkę.

Wszelako obawiam się, Raven, że siedzenie na czterech literach nie jest najlepszym rozwiązaniem, zwłaszcza, że nie wiecie, czy panu porządkowemu nie towarzyszyli koledzy, którzy lada chwila zaczną szukać kompana.

Ciii — syczy nagle Dani. Na chwilę zapada zupełna cisza zakłócana tylko wiatrem jęczącym między drzewami i pohukiwaniem sowy. A wtedy dociera do nas to, co usłyszała ona: nadbiegające z południa odległe echo głosów.

A nie mówiłam? Swoją drogą, widzę, że panowie porządkowi sztuki bezszelestnego poruszania się uczyli się od kolegów po fachu odpowiedzialnych za rutynowe wizyty w dzielnicy Tiddle'ów.

Według mnie powinniśmy zostać i walczyć — mówi Pike. — To w końcu nasze terytorium.
Nie będziemy walczyć, dopóki nie musimy — oznajmia Raven. — Nie wiemy, ilu porządkowych tam jest, jaką mają broń. Są lepiej odżywieni i silniejsi niż my.

Niełatwo przegrać z Raven w intelektualnym starciu, ale dalibóg, Pike nie podda się bez walki.

Już mi się rzygać chce tym ciągłym uciekaniem — odparowuje Pike.

Pike wygląda mi na świetnego kandydata do Nagrody Darwina.

Raven spokojnie tłumaczy, że nigdzie nie uciekają, i każe Odmieńcom rozproszyć się po okolicy i pochować; będą obserwować nieprzyjaciela z ukrycia (sami porządkowi zaś, jak mniemam, podążają ku swemu celowi na czworakach, skoro nasi nadal mają czas na tego rodzaju dyskusje).

Wykorzystajcie każdą nierówność terenu: skały, krzaki, cokolwiek, co wygląda na kryjówkę. Możecie się nawet wspiąć na drzewo. Bylebyście, do cholery, nie byli na widoku (…) Miejcie w pogotowiu pistolety, noże, co tylko może służyć do obrony. Ale pamiętajcie: nie walczymy, dopóki nie musimy. Nie róbcie nic, dopóki nie dam wam znać, okej?

No i spoko, aczkolwiek nie jestem pewna, czy osobnik bunkrujący się pod kamieniem i ten na szczycie sosny będą mieli takie same szanse na dojrzenie twego sygnału.

Odmieńcy się rozchodzą; Lena próbuje zapytać Raven, czy jej zdaniem Tack i Julian nadal są wśród żywych, ale ta przerywa jej gwałtownie stwierdzając, że na pewno nic im nie jest i każe pannie Haloway poszukać kryjówki.

Ruszam więc w stronę paleniska, na skraju którego leży sterta plecaków, odnajduję wśród nich swój i zarzucam go na prawe ramię, obok karabinu. Pasek wbija mi się boleśnie w skórę. Łapię jeszcze dwa inne plecaki i zarzucam je na lewe ramię. Raven przebiega obok mnie i rzuca:
Nie ma czasu, Lena. — Po czym ona również rozpływa się w ciemności.

Primo: naprawdę boli mnie, jak często w tym rozdziale muszę zgadzać się z Raven, ale jak się zaraz przekonamy, porządkowi są tuż – tuż (najwyraźniej wreszcie wstali z kolan), więc Lena wybrała sobie kiepski moment na gromadzenie zapasów.

Secundo: Dlaczego każdy po prostu nie zabrał swojego plecaka?

Podnoszę się, a wtedy dostrzegam, że wieczorem ktoś rozpakował apteczkę. Jeśli cokolwiek się stanie — jeśli będziemy musieli uciekać bez możliwości powrotu do obozu — będzie nam potrzebna.

Słowo daję, te trutnie chcą, żeby ktoś ich w końcu dobił.

Odpinam plecak. Ręce mi się trzęsą. Wyjmuję z niego bluzę od dresu, a zamiast niej upycham w środku plastry i bacitracin.

O, Beige się ucieszy, tym razem mają chociaż antybiotyki.

Co ty tu jeszcze robisz, do cholery? — To Alex. Bierze mnie pod ramię i podciąga do góry. Udaje mi się w pośpiechu zapiąć plecak. — Chodź.
Staram się mu wyrwać, lecz trzyma mnie mocno i niemal ciągnie w las. Staje mi przed oczami noc nalotu w Portland, kiedy Alex prowadził mnie w podobny sposób przez czarny labirynt pokoi.

To trochę smutne, kiedy zmienną niezależną w charakterze tru loffa jest tendencja do traktowania partnerki niczym worka z ziemniakami.

Lenka przez chwilę wspomina swój pierwszy pocałunek, ale miłe wizje zastępuje twarda rzeczywistość gdy PŚ wpycha ich do jamy, w której już schronił się Pike.

Namioty znajdują się nie dalej niż piętnaście metrów od nas. Odmawiam w myślach modlitwę, by porządkowi uznali, że wszyscy uciekliśmy, i nie marnowali czasu na przeszukiwanie terenu.

Yhm. Świadczą o tym zwłaszcza te beztrosko porzucone plecaki; to wcale a wcale nie wygląda na potencjalną pułapkę.

Alex poprawia ułożenie ciała. Zewnętrzna część jego dłoni ociera się o moją rękę. W gardle mi zasycha. Jego oddech przyspieszył. Zastygam, kompletnie nieruchoma, dopóki nie cofnie ręki. Pewnie dotknął mnie przez przypadek. Kolejna męcząca chwila ciszy. Pike mruczy:
To głupie.

Ja wiem, że Pike'owi chodzi o tę zabawę w chowanego, ale cóż poradzę na to, że znacznie bardziej podoba mi się wizja, w której postanowił przemówić do naszych gołąbeczków w imieniu wszystkich czytelników.

Do obozu docierają porządkowi:

Zmyli się — dobiega nas głos z obozu. A więc są. Skoro zastali namioty puste, uznali pewnie, że już nie muszą zachowywać milczenia.

Cóż, to przynajmniej wyjaśnia, dlaczego Odmieńcy hasają sobie na wolności od dziesiątek lat: druga strona barykady też nie składa się z tytanów intelektu.

Zastanawiam się, jaki mieli plan: otoczyć nas, wymordować we śnie?

Zagrać z wami w „Twistera”. Jak myślisz, geniuszu?

Porządkowi odkrywają martwego kompana.

Słychać cichy szelest, jak gdyby ktoś kopał w namioty.
Popatrz, jak żyją. Jeden na drugim. Tarzają się w brudzie jak zwierzęta.
Uważaj. To zakażone.

Oho, widzę, że na listę absurdów związanych z delirium należy dopisać „kontakt z przedmiotami należącymi do Odmieńców”. Ciekawe, czy też mają jakiś kod na dekontaminację. 

Śmierdzi tu, co nie? Czuję ten ich smród. Cholera.
Oddychaj przez usta.
Bydlaki — mruczy Pike.
Ciii — uciszam go, chociaż i mnie pochwycił gniew na równi ze strachem. Nienawidzę ich. Nienawidzę ich razem i z osobna za to, że uważają się za lepszych od nas.

No cóż, Leno, jakby ci to powiedzieć...

Jak myślisz, w którą stronę poszli?
Gdziekolwiek poszli, nie mogli odejść za daleko.

Błagam, uratujcie resztki honoru i zacznijcie ich szukać.

W sumie siedem wyraźnych głosów. Może osiem. Trudno stwierdzić. Nas jest ponad dwadzieścia osób. Mimo to, tak jak powiedziała Raven, nie wiemy, jaką mają z sobą broń ani czy w pobliżu nie czekają posiłki.

Przede wszystkim nie wiemy nawet, jaką broń macie ze sobą wy. Czy każdy z was ma swój pistolet? Czy taka Coral miałaby czym zaatakować intruzów?

I w ogóle skąd tu tyle luda? Uwaga, postaram się wymienić wszystkich Odmieńców, którzy do tej pory pojawili się na kartach tego tomu; robię to z pamięci, więc trzymajcie za mnie kciuki, bo nie będzie łatwo:
  • Lena
  • Julek
  • Raven
  • Tack
  • Coral
  • Bram
  • Hunter
  • Pike
  • Dani
  • Lu
  • Gordo
Chyba nikogo nie pominęłam (nawiasem mówiąc, sprawdziłam - wymieniłam więcej postaci, niż znajdziecie na Delirium Wiki; trochę to smutne, gdy twoje kukiełki są tak papierowe, że nie kojarzą ich nawet fani). Jak by nie liczyć, wychodzi dwanaście osób. Zakładając nawet, że o kimś zapomniałam/Oliver nie przedstawiła nam wszystkich statystów, wątpię, by po scenie kręciły się więcej niż trzy niemowy. Skąd zatem wzięło się to „ponad dwadzieścia”?

Uda zaczynają mi drętwieć. Staram się trochę sobie ulżyć i przerzucić ciężar ciała do przodu, przez co przyciskam się do Aleksa. Nie odsuwa się. Raz jeszcze jego dłoń ociera się o moje ramię i sama nie wiem, czy to przypadek, czy też chce dodać mi w ten sposób otuchy. Przez chwilę — mimo potworności całej sytuacji — moje wnętrze rozpala się do białości, a Pike, porządkowi i zimno odpływają gdzieś daleko, nie ma już nic oprócz ramienia Aleksa tuż przy moim ramieniu i jego piersi, która podnosi się i opada, dotykając mojej, i szorstkiego ciepła jego palców.

Priorytety tej dziewczyny nieodmiennie mnie rozczulają.

Naraz w powietrzu rozchodzi się zapach benzyny. I ognia. Nagle dociera do mnie, co się dzieje. Benzyna. Ogień. Pożar. Palą nasze rzeczy. Noc zaczynają wypełniać trzaski płomieni, które tłumią głosy porządkowych. Smugi dymu płyną w dół, do jaru, przesuwają się nam przed oczami, wijąc się w powietrzu jak wąż.
Bydlaki — powtarza Pike zduszonym głosem. Zaczyna się wygrzebywać z jamy, ale staram się go wciągnąć z powrotem.

Czy Pike celowo został napisany jako postać o, ujmijmy to, nienachalnym IQ, czy to kolejny wypadek przy pracy?

Nie rób tego. Raven kazała czekać na sygnał.
Raven tu nie rządzi - odwarkuje, wyrywa mi się i zaczyna czołgać pod górę, trzymając przed sobą strzelbę jak snajper.

Oooch, kochaneczku, za tego rodzaju herezję jesteś trupem niezależnie od wyniku starcia z mundurowymi.

PŚ i Lena próbują zatrzymać w gorącej wodzie kąpanego towarzysza, ale na próżno; Pike wypełza z kryjówki i zaczyna strzelać. Rozpoczyna się walka wśród ognia i płomieni, strzela Raven, strzela Plastikowa Simorośl, ktoś dusi Dani, Lena usiłuje strzelać, ale warunki niekorzystne, ktoś przestaje dusić Dani, bowiem Dani wbija temu komuś nóż w gardło...Trzeba oddać Oliver sprawiedliwość, że sceny walk wychodzą jej wcale zgrabnie, toteż nie ma co się nad nimi rozwodzić, pomijając może pojedyncze diamenty jak ten:

Oto, co zostało z naszego obozu, z tak skrzętnie zgromadzonych zapasów, ubrań z odzysku szorowanych w rzece, noszonych aż do zdarcia, i namiotów, które tak zacięcie reperowaliśmy, aż znaczyła je gęsta sieć szwów: tylko ten wygłodniały, pochłaniający wszystko żar.

Biorąc pod uwagę, jak bardzo szanowaliście swoje ziemskie dobra – niewielka różnica. Tak, autorko, nadal pamiętam o tych ciuchach z „Pandemonium”, pełniących rolę szmat do podłogi.

Kilka metrów ode mnie ogromny mężczyzna przygniata Coral do ziemi. Kiedy ruszam jej na pomoc, dostaję cios od tyłu. Upadając, z całej siły dźgam za siebie kolbą. Napastnik wyrzuca z siebie przekleństwo i odsuwa się, co daje mi możliwość przetoczenia się na plecy, i strzelbą, niczym kijem baseballowym, uderzam go w szczękę. Słychać obrzydliwy trzask i mężczyzna pada na ziemię.
Tack miał rację co do jednego: porządkowi nie potrafią bić się w ten sposób. Niemal wszystkie walki toczyli z powietrza, z kokpitów bombowców, na odległość.

Oczywiście, Leno, oddziały bojowe – zwłaszcza takie wysyłane do bezpośredniego ataku na obóz nieprzyjaciela – z całą pewnością nie przechodzą żadnego szkolenia.

Zrywam się na nogi i rzucam na pomoc Coral. Nie wiem, co jej napastnik zrobił ze swoją bronią, w każdym razie najwyraźniej postanowił dziewczynę udusić. Podnoszę kolbę karabinu wysoko nad głowę. Wzrok leżącej na plecach Coral kieruje się na mnie.

Oho, Coral ma chyba pewne wątpliwości, w kogo tak naprawdę celuje Lena. Cóż, trudno jej się dziwić.

Niestety, wygląda na to, że ten akurat porządkowy został wytrenowany, gdy w grę wchodzi skomplikowana sztuka obezwładniania drobnych nastolatek, i bez większego wysiłku wyrywa Lenie broń, po czym zaczyna ją dusić. Sytuacja prezentuje się marnie, aż tu wtem! Pojawia się nasz złotowłosy książę, który jednym zgrabnym strzałem w tył głowy pozbywa się zagrożenia. PŚ pomaga Lence wstać, Gordo (o, to już druga scena z tym dżentelmenem, wygląda na to, że to jego szczęśliwy dzień) zarzuca sobie Coral na plecy, po czym nasz kwartet bieży co tchu w stronę rzeki, jak najdalej od ognia.

Widzę naszą grupę zbitą w ciasną gromadę na drugim brzegu, trzydzieści metrów od nas. Zalewa mnie fala ulgi. Żyjemy, nic nam się nie stało.

No dobra, ale gdzie porządkowi? Rozpłynęli się we mgle? Wiemy o dwóch trupach i jednym osobniku powalonym przez Lenę, a co z pozostałymi? Stwierdzili, że jest im za gorąco, dym gryzie w oczy i chrzanić takie warunki pracy, idą do baru na jednego szybkiego?

Hop, hop! — krzyczy znowu Raven, kierując na nas światło latarki.
Widzimy was! — odkrzykuje Gordo i rusza przez strumień.
Już mamy podążyć za nim, kiedy Alex odwraca się i zbliża się do mnie. Jego twarz, wykrzywiona w gniewie, jest przerażająca.

Nihil novi.

Co to w ogóle było, do cholery? — pyta. Wpatruję się w niego w osłupieniu, a on mówi dalej: — Mogłaś zginąć, Lena. Gdyby nie ja, byłabyś już martwa.
Czy w ten właśnie sposób domagasz się ode mnie podziękowań? — Jestem roztrzęsiona, zmęczona i wciąż w szoku. — Wiesz co, mógłbyś się chociaż nauczyć mówić „proszę".

Nie, Leno, to nie była właściwa odpowiedź. Właściwą odpowiedzią byłby kopniak w cojones. Jeżeli już koniecznie chcesz być uprzejma, po samym czynie możesz dodać kurtuazyjne: „Dzięki za ratunek”.

Ja nie żartuję. — Alex kręci głową. — Powinnaś zostać w ukryciu. Nie trzeba było rzucać się do walki niczym jakaś bohaterka.

Chłopie, opanuj się, jedynym pseudo-bohaterem w tym towarzystwie był Pike; Lena próbowała uratować twoją nową przyjaciółkę.

Zapala się we mnie iskra gniewu. Podsycam ją i nie pozwalam jej zgasnąć.

Proszę, pielęgnuj ją przez resztę tego tomu!...

Wybacz, ale jeślibym się nie rzuciła, twoja nowa... twoja nowa dziewczyna byłaby już martwa. — Rzadko miałam w życiu okazję, by użyć tego słowa w tym znaczeniu, dlatego nie przechodzi mi przez usta tak łatwo.

No, dobrze chociaż, że zwróciła mu uwagę na oczywistą oczywistość.

Nie musisz się o nią martwić — odpowiada Alex niewzruszonym tonem.

Chyba jednak musi, biorąc pod uwagę, że jak do tej pory Coral była dość bezużyteczna w walce. Swoją drogą, gdzie słynny trening z przynoszeniem wody dla reszty towarzystwa? Raven dostawała piany na ustach, gdy chora Lena nie była w stanie pomóc w noszeniu ciężarów w okresie pokoju, ale nie ma żadnego problemu z faktem, że w tych niepewnych czasach musi utrzymywać zdrową nastolatkę, z której nie ma żadnego pożytku podczas bitwy?

Jego odpowiedź tylko pogarsza moje samopoczucie. Pomimo wszystkich wydarzeń, dopiero teraz zbiera mi się na płacz: Alex nie zaprzeczył, że to jego dziewczyna.

Leno, czasem NAPRAWDĘ jest mi ciężko trzymać twoją stronę.

No cóż, o mnie też nie musisz się martwić, zapomniałeś już? Nie możesz mi mówić, co mam robić. — Znowu odnalazłam w sobie nić gniewu i teraz podążam za nią, podciągam się na niej, jedna ręka za drugą. — A tak w ogóle to czemu się tym przejmujesz? Przecież mnie nienawidzisz.

Oliver, błagam cię, tylko nie TA fabularna klisza.

Alex wpatruje się we mnie intensywnie.
A więc ty naprawdę nic nie rozumiesz, tak? — pyta twardym głosem.
Krzyżuję ramiona i przyciskam je mocno do piersi, starając się w ten sposób wepchnąć z powrotem ból, wtłoczyć go głębiej pod warstwę gniewu.
Czego nie rozumiem?
Niczego. Nieważne. — Alex przesuwa ręką po włosach. — Zapomnij, że w ogóle cokolwiek mówiłem.

A jednak.


Przy czym trzeba uczciwie powiedzieć, że w przeciwieństwie do większości tego typu scenariuszy tu trudno dziwić się konfuzji Leny, biorąc pod uwagę, że PŚ spędza połowę czasu antenowego wyglądając i zachowując się tak, jakby miał szczerą ochotę udusić ją we śnie.

Ale cóż to? Nagle z lasu (lub raczej tego, co z niego zostało) wyłaniają się Tack i Julian!

Chłopak rusza biegiem w moim kierunku, rozchlapując wodę. Mija Aleksa, bierze mnie w objęcia i podnosi do góry. Wtulam twarz w jego koszulę. Z mojej piersi wydobywa się stłumiony szloch.
Nic ci nie jest — szepcze.
Ściska mnie tak mocno, że ledwo oddycham. Ale nie przeszkadza mi to. Nie chcę, żeby mnie puścił, przenigdy.
Tak się o ciebie martwiłam — wyrzucam z siebie.
Teraz, gdy ulotnił się gniew na Aleksa, znowu chce mi się płakać, a w gardle rośnie twarda gula.

* spogląda nieco wyżej *

Pomimo wszystkich wydarzeń, dopiero teraz zbiera mi się na płacz: Alex nie zaprzeczył, że to jego dziewczyna.”

He, he, ciekawe, dlaczego reakcja Leny zupełnie mnie nie dziwi.

Okazuje się, że Tack i Julek postanowili przenocować w lesie, ponieważ wysiadła im latarka i bali się, że się zgubią. Byli jednak niedaleko i gdy tylko usłyszeli strzały, przybiegli co tchu.

Nic mi nie jest — odpowiadam. Nie przestaję obejmować go w pasie. Jest taki realny, taki prawdziwy. — Przyszli tu porządkowi, było ich siedmiu albo ośmiu, może nawet więcej. Ale pozbyliśmy się ich.

Z tego wynika, że reszta porządkowych dała się wystrzelać jak kaczki i to w dodatku nie zabierając ze sobą żadnego z Odmieńców.
...Mały Brat musiał naprawdę drastycznie obciąć fundusze na służby mundurowe.

Przyciskam jego dłoń do ust. Ten prosty fakt — że mogę go całować w taki sposób, bez przeszkód — nagle wydaje mi się cudem. Próbowano nas zniszczyć, wdeptać w przeszłość. My jednak wciąż żyjemy. I z każdym dniem jest nas więcej.

Leno, dajże spokój, tu są sami swoi; przyznaj wreszcie otwarcie, że twoja radość ma swe źródło w posiadaniu koła zapasowego, za pomocą którego możesz utrzeć nosa Plastikowej Simorośli.

Lenka, Julek i PŚ dołączają do pozostałych; Fineman z jakiegoś powodu decyduje się przenieść ukochaną przez rzeczkę na rękach.

Miło, że zaszczyciliście nas swoim towarzystwem — mówi Raven do Tacka, gdy Julian i ja dołączamy do reszty. Mimo sarkazmu w jej głosie słychać ulgę. Chociaż ona i Tack często się kłócą, trudno sobie wyobrazić jedno bez drugiego. Są jak dwie rośliny, które wyrosły obok siebie: duszą się, ściskają, ale jednocześnie są dla siebie wsparciem.

Ja bym powiedziała, że raczej jak dwa pasożyty posilające się sobą nawzajem.

I co teraz? — pyta Lu. (...)
Idziemy do Waterbury, tak jak planowaliśmy — stwierdza stanowczym tonem Raven.
Z czym? — odzywa się Dani. — Nie mamy nic. Ani jedzenia, ani koców. Nic.

Och, Dani, widzę, że nikt nie opowiedział ci, jak wyglądała stara, dobra kryjówka naszych geniuszy survivalu.

Raven stwierdza optymistycznie, że mogło być gorzej i dodaje, że do celu pewnie niedaleko; potwierdzają to Julek i Tack, którzy poszli trasą zasugerowaną przez Pike'a i znaleźli autostradę.

Wobec tego chyba możemy mu wybaczyć — mówi Raven — że przez niego omal nas nie pozabijali.
Pike, po raz pierwszy w życiu, nie ma nic do powiedzenia. Raven wzdycha dramatycznie.
Okej, przyznaję. Myliłam się. Czy to właśnie chcesz usłyszeć?
I znowu odpowiada jej cisza.
Pike? — przywołuje go Dani.
Cholera - mruczy Tack i powtarza po chwili: — Cholera.

O – o. Wygląda na to, że porządkowi postanowili jednak strzelić jednego, honorowego gola.


Znowu moment ciszy. Dreszcz przebiega mi wzdłuż kręgosłupa. Julian mnie obejmuje, a ja wtulam się w niego. Raven mówi cicho:
Możemy zapalić małe ognisko. Jeśli się zgubił, łatwiej do nas trafi.
To jest jej prezent dla nas. Raven dobrze wie, tak jak i my wszyscy, że Pike nie żyje.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: Hana udaje się na spotkanie z Grace.

Do zobaczenia!

Maryboo