niedziela, 17 grudnia 2017

Rozdział XII


Dzisiejszy odcinek będzie bardzo krótki, bo i rozdział liczy sobie tylko kilka stron. Właściwie nic się nie dzieje i nie ma zbyt wiele do analizowania. Cały rozdział to tylko rozmowa Leny z Haną. Jest ona co prawda raczej nudna, ale przynajmniej da nam wskazówki, w jakim kierunku rozwinie się relacja między dziewczynami. Zacznijmy jednak od wstępu do rozdziału.

Na wiele lat przed opracowaniem remedium choroba rozprzestrzeniła się tak bardzo, że rzadko zdarzało się, by człowiek osiągnął wiek dorosły bez zarażenia się amor deliria nervosa w ciężkiej postaci (zob. Statystyki, rozdział Epoka Przedgraniczna) [...].
Wielu historyków twierdzi, że społeczeństwo przedremedyjne było samo w sobie odbiciem choroby, charakteryzowało się bowiem podziałami, chaosem i niestabilnością [...]. Niemal połowa małżeństw kończyła się rozpadem [...]. Narkotyki rozpowszechniły się gwałtownie, tak jak i przypadki śmierci w wyniku nadużywania alkoholu.


Ja już nie mam siły facepalmować, litości. Ludzie mają różne powody, żeby pić i ćpać, miłość może być jednym z nich, ale, do cholery ciężkiej, nie jedynym!!!

Ludzie tak bardzo pragnęli spokoju i ochrony przed chorobą, że zaczęli zakrojone na szeroką skalę eksperymenty z prowizorycznymi ludowymi lekarstwami, które już same w sobie były śmiertelne, albo też spożywali mikstury stworzone ze zwykłych lekarstw na przeziębienie, które pojedynczo nie stanowiły zagrożenia, jednak zmieszane tworzyły skrajnie uzależniające i często śmiercionośne kompozycje (zob. Lekarstwa ludowe na przestrzeni wieków) [...].


Chyba zacznę w recepturze miksować jakieś Gripexy i inne Theraflu, i sprzedawać jako lekarstwo na MIŁOŹDŹ. Widzę potencjał na rynku farmaceutycznym. Błagam, niech Oliver odczepi się od leków, bo Scorbolamid wyłączający uczucia to jest jakiś kosmos.

BTW, nie kupuję, że pewnego dnia Amerykanie masowo stwierdzili, że miłość jest źródłem całego zła i fokle do dupy, więc wpadli na pomysł wciągania kresek Fervexu, żeby się jej pozbyć.

Odkrycie zabiegu będącego remedium na delirię jest na ogół przypisywane Cormacowi T. Holmesowi, neurobiologowi, który był członkiem pierwotnego Konsorcjum Nowej Nauki i jednym z pierwszych wyznawców Nowej Religii, która naucza o Świętej Trójcy Boga, Nauki i Porządku.


Czyli to jest według ałtorki rozwiązanie problemu, jak połączyć Boga z nauką? Jestem przytłoczona lenistwem Oliver.

Holmes został kanonizowany kilka lat po śmierci, a jego ciało zabalsamowano i wystawiono w Mauzoleum Wszystkich Świętych w Waszyngtonie (zob. zdjęcia na s. 210–212).
E.D. Thompson, Przed granicami,
[w:] Krótka historia Stanów Zjednoczonych Ameryki, s. 121


Święty Holmsie, trzymaj mnie, bo padnę.

Pewnego gorącego wieczoru pod koniec lipca, gdy wracam do domu ze Stop-N-Save, słyszę, jak ktoś mnie woła. Obracam się i widzę Hanę biegnącą w moją stronę.
– A więc to tak? – mówi, zbliżając się do mnie, zdyszana.
– Masz zamiar po prostu minąć mnie bez słowa?
Wyraźna pretensja w jej głosie jest dla mnie zaskoczeniem.
– Nie widziałam cię – odpowiadam zgodnie z prawdą.
Jestem wykończona. Dzisiaj w sklepie była inwentaryzacja, trzeba było ściągać z półek, a potem układać na nowo całe stosy pieluch, puszek z żywnością, papieru toaletowego, i wszystko przeliczać. Ręce mnie bolą, a gdy tylko zamykam oczy, mam pod powiekami kody kreskowe. Nie zwracam uwagi nawet na to, że paraduję po ulicy w poplamionym farbą podkoszulku Stop-N-Save, który jest na mnie o jakieś dziesięć rozmiarów za duży. Hana odwraca wzrok i przygryza wargę. Nie rozmawiałam z nią od tamtej imprezy i teraz rozpaczliwie szukam jakiegoś niezobowiązującego i zwykłego tematu. Nagle trudno mi uwierzyć, że to moja najlepsza przyjaciółka, z którą spędzałam całe dnie i mogłam rozmawiać bez końca, a gdy wracałam od niej, brzuch mnie bolał od śmiechu. Teraz mam wrażenie, że dzieli nas szklany mur, niewidzialny, ale nie do pokonania.


Ano, życie.

Wreszcie odzywam się:
– Dostałam listę kandydatów – w tym samym momencie, kiedy Hana wyrzuca z siebie:
– Dlaczego nie oddzwoniłaś?
Obie milkniemy, zaskoczone, a potem znowu odzywamy się jednocześnie:
– Dzwoniłaś do mnie? – pytam. A ona:
– Odpowiedziałaś już?
– Ty pierwsza – mówię.
Widzę, że Hana naprawdę jest zakłopotana. Spogląda na niebo, potem na małe dziecko stojące po drugiej stronie ulicy w workowatym kostiumie kąpielowym, a potem na dwóch mężczyzn ładujących jakieś wiadra na ciężarówkę – na wszystko, tylko nie na mnie.
– Zostawiłam ci chyba ze trzy wiadomości.
– Nigdy żadnej nie dostałam – odpowiadam szybko, czując mocno bijące serce. W ostatnich tygodniach czułam wściekłość, że Hana nawet nie próbowała skontaktować się ze mną po imprezie; wściekłość i ból. Ale powtarzałam sobie, że tak będzie lepiej. Powtarzałam sobie, że Hana się zmieniła i że pewnie nie ma mi już nic do powiedzenia. Hana patrzy na mnie, jak gdyby próbowała ocenić, czy mówię prawdę.
– Carol nie mówiła ci, że dzwoniłam?
– Nie, przysięgam. – Ulga jest tak ogromna, że mówię to ze śmiechem. W tej samej chwili dociera do mnie, jak bardzo za nią tęskniłam. Nawet jeśli jest na mnie zła, jest jedyną osobą, która troszczyła się o mnie z własnej woli, a nie z powodu więzów krwi, poczucia obowiązku czy odpowiedzialności, których wagę podkreśla Księga SZZ. Wszyscy inni w moim życiu: Carol i kuzynostwo, reszta dziewczyn ze szkoły, a nawet Rachel, spędzali ze mną czas, bo musieli. – Nie miałam o tym pojęcia.


Lenka nie zastanawia się na razie, dlaczego Carol nie poinformowała jej o telefonach psiapsiółki. Hana wydaje się trochę bardziej podejrzliwa, ale nie ciągnie tematu.

Hana nie śmieje się. Marszczy tylko brwi.
– Nie przejmuj się. To nic takiego.
– Hana, posłuchaj...
Nie pozwala mi dokończyć.
– Powiedziałam, że to nic takiego. – Krzyżuje ręce na piersi i wzrusza ramionami. Nie wiem, czy mi wierzy czy nie, lecz nie mam wątpliwości, że jednak wszystko się zmieniło. To wcale nie będzie wielkie, szczęśliwe pojednanie. – A więc zostałaś sparowana?
Jej ton jest teraz uprzejmy, nieco formalny, więc przybieram podobny.
– Z Brianem Scharffem. Przyjęłam. A ty?
Hana kiwa głową. Kącik jej ust drga niemal niezauważalnie.
– Z Fredem Hargrove’em.


Ohohohohohohoho. Fredzio przyniesie nam wiele LOLi w trzecim tomie.

– Hargrove? Jak burmistrz?
– To jego syn. – Kiwa głową Hana, znowu odwracając wzrok.





Lenka szczerze gratuluje przyjaciółce, ale Hana nie jest w najmniejszym stopniu zachwycona świetlaną przyszłością, jaka czeka ją z bogatym synem burmistrza.

I oto stało się: chociaż stoimy na tej samej płycie zalanego słońcem chodnika, mogłybyśmy równie dobrze być oddalone o tysiące kilometrów. Kto zaczął w innym miejscu, ten i skończy w innym – mówi stare powiedzenie, które Carol lubi powtarzać. Nigdy nie rozumiałam, jak bardzo jest prawdziwe, aż do teraz. To pewnie dlatego Carol nie przekazała mi, że Hana dzwoniła. Trzy wiadomości to trochę za dużo, by zapomnieć, a Carol jest raczej skrupulatna, jeśli chodzi o takie rzeczy. Może chciała przyspieszyć nieuniknione, doprowadzić nas szybciej do końca, do miejsca kiedy Hana i ja przestaniemy się przyjaźnić. Carol wie, że po zabiegu – gdy tylko przeszłość i nasza wspólna historia rozluźnią swoje więzy, gdy tylko nasze wspomnienia stracą swoją moc – nie będziemy już miały z sobą nic wspólnego. Pewnie próbowała w ten sposób mnie chronić, tak jak tylko potrafiła najlepiej.

Cóż, skoro to i tak nic nie zmieni, a po lobotomii będzie im wsio rawno, to czemu nie pozwolić im jeszcze te ostatnie chwile lata spędzić razem? Co Lena ma robić, pracować i gapić się w ścianę aż do zabiegu? No ale skoro z Carol zabieg wyssał radość życia, to czemu ktoś inny miałby się dobrze bawić?

Hana postanawia odprowadzić Lenę do domu. Z początku dziewczyny nie odzywają się do siebie, wreszcie Lena przerywa niezręczną ciszę i zaczynają rozmowę. Hana ostatnio często chodzi się opalać, ale nigdy nie spotkała na plaży Lenki.  Dziewczyna nie puszcza pary z gęby na temat zajścia z pewnym liściastym młodzianem i przyznaje, że na plażę nie chodzi.

– Dużo ostatnio pracuję – odpowiadam. Nie dodaję, że tak naprawdę po to, by unikać East Endu.
– Ciągle biegasz?
– Nie, za gorąco.
– Ze mną to samo. Pewnie dam sobie spokój do jesieni. – Idziemy jeszcze kilka kroków w milczeniu, a wtedy Hana mruży oczy, przekrzywiając głowę. – I co jeszcze?
Jej pytanie zupełnie zbija mnie z tropu.
– Co masz na myśli, mówiąc: „co jeszcze”?
– Właśnie to, co powiedziałam. Czyli: co jeszcze? No daj spokój, Lena. To w końcu ostatnie lato, pamiętasz? Ostatnie lato wolności i braku obowiązków, bla, bla, bla, czyli tego wszystkiego, co dobre. No więc co porabiasz? Gdzie bywasz?

Jakieś dziwne, przyprawiające o gęsią skórkę typki kręcą się może wokół ciebie?

– Nic... Nic takiego nie robię. – I właśnie o to mi chodzi: trzymać się z dala od kłopotów, robić jak najmniej się da, ale gdy wypowiadam te słowa, robi mi się jakoś smutno. To lato zdaje się gwałtownie kurczyć, zanim miałam szansę się nim nacieszyć. Już prawie sierpień. Przed nami jeszcze tylko pięć tygodni takiej pogody, a potem wiatr zacznie hulać nocami, a liście pozłocą się na krawędziach.

A zza liści będzie łypał PŚ, czując się jak ryba w wodzie.

– A ty? – pytam. – Miło spędzasz lato?
– Jak zwykle. – Hana wzrusza ramionami. – Tak jak mówiłam, dużo chodzę na plażę. Czasem też opiekuję się dziećmi Farrelów.
– Poważnie? – Marszczę nos. Hana nigdy nie przepadała za dziećmi. Zawsze twierdziła, że są okropne i kleją się jak cukierki trzymane za długo w kieszeni.
Hana krzywi się.
– Tak, niestety. Moi rodzice stwierdzili, że potrzeba mi „praktyki z zarządzania domem”, czy temu podobne bzdury. Czy wiesz, że praktycznie odcięli mi dopływ gotówki? Jak gdyby zastanawianie się, jak wydać sześćdziesiąt dolarów tygodniowo, miało mnie nauczyć płacenia rachunków, odpowiedzialności czy czegokolwiek.
– Ale po co? Przecież nigdy nie będziesz musiała na niczym oszczędzać. – Nie chcę wyjść na rozgoryczoną, ale cóż, wizja naszej różnej przyszłości znowu wbija się między nas klinem.

Zazdrość to brzydka rzecz, ale w tej sytuacji bardzo prawdopodobna. Jak już wspomniałam, historia rozpadu przyjaźni Haleny poprowadzona jest nawet wiarygodnie. Gdyby Oliver tak dobrze szło z innymi wątkami w serii…

Po tych słowach zapada cisza. Hana odwraca wzrok, mrużąc oczy przed słońcem. Może to kwestia przygnębienia, że tak szybko mija to lato, lecz nagle z zakamarków pamięci zaczynają wypływać wyrwane z kontekstu wspomnienia: Hana otwiera drzwi od łazienki tamtego pierwszego dnia w drugiej klasie, trzyma ręce założone na piersi i wyrzuca z siebie: „to z powodu twojej mamy?”; siedzenie do późnej nocy podczas tych nielicznych razy, gdy pozwolono nam u siebie nocować, kiedy chichotałyśmy jak wariatki i wyobrażałyśmy sobie, że sparują nas z kimś znanym, na przykład z prezydentem Stanów Zjednoczonych czy którąś z gwiazd naszych ulubionych filmów; bieganie ramię w ramię, stopy uderzające o chodnik w jednym rytmie, podobnym do bicia serca; pływanie na fali i kupowanie potrójnych gałek lodów w drodze do domu, a potem odwieczne sprzeczki, które są lepsze: waniliowe czy czekoladowe. Najlepsze przyjaciółki od ponad dziesięciu lat, a potem wszystko przetnie ostrze skalpela, promień lasera i błysk chirurgicznego noża.

Pytanie, czy gdyby nie perspektywa zabiegu, przyjaźń Haleny przetrwałaby do dorosłości. Wcześniej różnice klas społecznych dziewczętom nie przeszkadzały, gdyby nie lobotomia i powiększenie przepaści finansowej po sparowaniu Hany z dzianą szychą, może ich relacje by się tak szybko nie rozleciały. A tak to w sumie co im zależy, żeby ratować przyjaźń. skoro i tak niedługo przestaną się do siebie przyznawać.

Cała nasza historia i jej znaczenie powoli obojętnieje, odpływa jak odcięty ze sznurka balon. Za dwa lata – co ja mówię, za dwa miesiące – Hana i ja będziemy się mijać na ulicy i pozdrawiać zaledwie skinieniem głowy: obcy ludzie, obce światy, dwie gwiazdy obracające się w milczeniu, oddzielone tysiącami mil ciemnej przestrzeni.

Ale po zabiegu będzie ci to zwisać, więc po co ta drama? Toż to dla dobra systemu.

Segregacja oparta jest na całkowicie złej zasadzie. Powinno się nas chronić przed ludźmi, którzy nas kiedyś zostawią, przed tymi wszystkimi, którzy znikną lub o nas zapomną.

Lena chyba nie ogarnia, na czym polega życie.

Dziewczyny rozmawiają o planach, jakie robiły na to ostatnie lato przed lobotomią. Chciały m.in. popływać w basenie Spencer Prep w samej bieliźnie, wślizgnąć się do kina i za darmo obejrzeć kilka filmów czy zjeść cały ogromny deser lodowy. Nic już z tego raczej nie wyjdzie, ale Lena nie poddaje się i chce jeszcze na te kilka tygodni odzyskać przyjaciółkę i spędzić z nią trochę czasu.

– Posłuchaj, Hana. – Mam wrażenie, że przeciskam słowa obok ogromnej guli w gardle. Jestem prawie tak samo zdenerwowana jak przed ewaluacją. – Dziś wieczorem puszczają w parku Detektywa bez perspektyw. Dwa filmy pod rząd, z Michaelem Wynnem. Jeśli chcesz, możemy iść. – Detektyw bez perspektyw jest serią, którą obie uwielbiałyśmy oglądać w dzieciństwie, o przygodach słynnego detektywa, w rzeczywistości niezbyt bystrego, oraz jego psa-asystenta, który rozwiązywał zagadki kryminalne za swojego pana. W roli głównej pojawiało się wielu aktorów, ale naszym ulubionym był Michael Wynn. Gdy byłyśmy małe, modliłyśmy się, by nas z nim sparowano.

Biorąc pod uwagę, że raczej paruje się osoby w tym samym wieku, to małe miały na to szanse, chyba żeby sparowano którąś z nich jako np. drugą żonę dla wdowca.

– Dziś wieczorem? – Uśmiech Hany blednie, a ja czuję gwałtowny skurcz w żołądku. Boże, jaka jestem głupia. Pocieszam się tylko, że to już bez znaczenia.
– Jeśli nie możesz, to w porządku. Nie ma problemu. Tak tylko sobie pomyślałam – dodaję szybko, odwracając wzrok, żeby nie zobaczyła rozczarowania w moich oczach.
– Nie, to znaczy, chciałabym, ale... – Hana bierze głęboki oddech. Mam dość tej dziwnej, sztucznej atmosfery, która panuje między nami. – Tak właściwie wybieram się na imprezę – i poprawia się szybko – to znaczy umówiłam się gdzieś z Angeliką Marston.
Nagle czuję w środku pustkę, jak gdyby mnie wydrążono. To niesamowite, że słowa potrafią zrobić coś takiego, po prostu poszarpać ci wnętrzności. „Kije i kamienie mogą obić moje ciało, ale słowa nigdy mnie nie zranią”. Co za bzdura.

Ja rozumiem, że Lena traci właśnie bardzo ważną dla siebie osobę, czuje się zdradzona i rozgoryczona, a w dodatku jest zazdrosna. Ale to jej górnolotne jęczenie mnie irytowało od samego początku i do końca irytować będzie.

– Od kiedy zadajesz się z Angeliką Marston?
Znowu nie chciałam zabrzmieć zgorzkniale, ale trochę za późno uświadamiam sobie, że zachowuję się jak marudna młodsza siostra żaląca się, że została wykluczona z gry. Przygryzam wargę i odwracam się, wściekła na siebie.

Okazuje się, że Lena i Hana nie lubiły Angeliki, bo choć w ogóle jej nie znały, uważały, że zadziera nosa, ponieważ jej ojciec jest ważnym naukowcem w supertajnym laboratorium. Hana widać trochę wydoroślała, bo postanowiła poznać dziewczynę bliżej, a ta okazała się być całkiem miła, więc Hana zmieniła o niej zdanie. Lena traktuje to jak straszną zdradę i wpada w totalną dramę, podsycaną jeszcze poczuciem niższości.

Przez chwilę mam przed oczami obraz Hany i Angeliki, trzymających się pod ramię, tłumiących śmiech i przemykających ulicami po godzinie policyjnej: Angelica jest piękna, zabawna i pozbawiona lęku tak jak Hana. (…) Po raz pierwszy dociera do mnie, jak okropnie musi wyglądać moja ulica w oczach Hany: wszystkie domy ściśnięte jeden tuż przy drugim, w połowie brakuje szyb, ganki uginające się pośrodku jak stare, wysłużone materace. To całkowicie inny obraz niż czyste, spokojne ulice West Endu, ciche, lśniące samochody, bramy i zielone żywopłoty.
– Możesz tam dziś wpaść – mówi Hana cicho.
Zalewa mnie fala nienawiści. Nienawiści do własnego życia, do jego ograniczeń i ciasnoty. Nienawiści do Angeliki Marston, z jej tajemniczym uśmiechem i bogatymi rodzicami. Nienawiści do Hany, przede wszystkim za to, że jest tak głupia, beztroska i uparta, oraz za to, że wyrzuciła mnie z serca, zanim byłam na to gotowa. I pod tymi wszystkimi warstwami jest coś jeszcze, białe rozgrzane ostrze żalu i goryczy błyskające gdzieś głęboko w środku mnie. Nie potrafię tego nazwać ani nawet skupić się na tym wyraźnie, ale wiem, że właśnie to jest najważniejsze źródło mojej wściekłości.

Oliver, nie mogłaś się skupić na pisaniu o problemach zwykłych nastolatków bez całej tej dystopijnej otoczki? Ja pewnie bym tego nie czytała, ale młodzież może by to łyknęła, bo nieźle ci idzie w te klocki. Tylko zostaw opisywanie dyktatur i antyutopii, bo tutaj akurat ssiesz ostro.

– Dzięki za zaproszenie – odpowiadam, nie trudząc się nawet, by ukryć sarkazm w głosie. – Zapowiada się na niezłą zabawę. Chłopcy też tam będą?
Hana albo nie dostrzega mojego tonu – w co raczej wątpię – albo postanawia go ignorować.
– Głównie o to w tym wszystkim chodzi – odpowiada z kamienną twarzą. – No i o muzykę.
– Muzykę? – powtarzam, nie potrafiąc ukryć ciekawości.
– Jak ostatnim razem?
Twarz Hany rozjaśnia się.
– Tak. To znaczy nie do końca. Będzie grał inny zespół. Ci ludzie są podobno fantastyczni, nawet lepsi niż ci co ostatnio. – Milknie na chwilę, po czym powtarza cicho: – Mogłabyś z nami iść.
Pomimo wszystko przez chwilę rozważam jej propozycję. Przez kilka dni po imprezie w Roaring Brook Farms strzępy tamtej muzyki chodziły za mną wszędzie: słyszałam je lecące z wiatrem, słyszałam, jak wyśpiewywał je ocean, słyszałam je w jęku ścian domu. Czasem budziłam się w środku nocy, cała mokra od potu, z bijącym sercem, słysząc w uszach tamte nuty. Ale za każdym razem, kiedy próbowałam świadomie przypomnieć sobie całą melodię lub zanucić kilka dźwięków, nie byłam w stanie.
Hana spogląda na mnie z nadzieją, czekając na odpowiedź. Przez chwilę naprawdę zalewa mnie fala ciepła. Chciałabym ją uszczęśliwić, tak jak zawsze to robiłam, chciałabym zobaczyć, jak wydaje okrzyk radości, jak wyrzuca rękę w górę i posyła mi jeden ze swoich słynnych uśmiechów. Zaraz potem przypominam sobie, że teraz ma przecież Angelikę Marston i coś chwyta mnie za gardło, a świadomość, że zaraz sprawię jej zawód, dostarcza mi chorej satysfakcji.

 Cóż, takie myśli nie świadczą o Lenie zbyt dobrze, ale są w jej sytuacji dość wiarygodne.

– Myślę, że sobie daruję – odpowiadam. – W każdym razie dzięki za zaproszenie.
Hana wzrusza ramionami, chcąc pokazać, że jest jej wszystko jedno.
– Jeśli zmienisz zdanie... – Sili się na uśmiech, ale nie potrafi go utrzymać dłużej niż sekundę. – Tanglewild Lane. Deering Highlands. Wiesz, gdzie mnie znaleźć.
Deering Highlands. No jasne. Na tych wzgórzach w głębi lądu znajduje się opuszczone osiedle. Dziesięć lat temu rząd odkrył sympatyków – i, o ile można wierzyć plotkom, nawet kilku Odmieńców – zamieszkujących wspólnie jedną z tamtejszych willi. To była wielka afera. Nalot był efektem rocznej infiltracji i w jego wyniku czterdzieści dwie osoby zostały stracone, a kolejnych sto wtrącono do Krypt. Od tamtej pory Deering Highlands jest miastem widmem – przeznaczone do rozbiórki, omijane szerokim łukiem, zapomniane przez Boga i ludzi.

Eee, rok im zajęło rozkminienie, że tam są jacyś sympatycy i opracowanie planu, jak ich powyłapywać, ale Blitz trwał tylko miesiąc? Jasne. 

– Okej. Ty też wiesz, gdzie mnie znaleźć. – Wskazuję niedbałym gestem na ulicę.
– Jasne. – Hana wbija wzrok w ziemię i przeskakuje z jednej nogi na drugą. Nie mamy sobie już nic do powiedzenia, ale nie potrafię po prostu odwrócić się na pięcie i odejść.
Ogarnia mnie okropne przeczucie, że to może ostatni raz, kiedy widzimy się z Haną przed zabiegiem. Strach łapie mnie za gardło. Chciałabym teraz cofnąć tę rozmowę, cofnąć wszystkie złośliwości, wyznać, że za nią tęsknię i chcę, byśmy nadal były najlepszymi przyjaciółkami. Gdy otwieram usta, by to powiedzieć, Hana żegna mnie szybkim ruchem i mówi:
– No to dobra. Do zobaczenia gdzieś w okolicy. – I zamyka mi usta.
– Okej, do zobaczenia.

Widać, że obydwie dziewczyny są mocno zranione całą sytuacją, ale nie mogą się już dogadać jak dawniej. Sprawy widocznie zaszły za daleko i różnice są nie do przeskoczenia.


Hana odchodzi. Pragnę chociaż odprowadzić ją wzrokiem. Pragnę zapamiętać jej chód, odcisnąć w mózgu obraz takiej Hany jak teraz. Gdy obserwuję ją w ostrym słońcu, jak idzie niepewnym krokiem, jej sylwetka zlewa się w mojej głowie z inną, z cieniem przemykającym w ciemności w stronę klifu i już nie wiem, na kogo teraz spoglądam. Krawędzie świata rozmazują się i czuję gwałtowny ścisk w gardle, więc odwracam się i ruszam szybko w stronę domu.
– Lena! – słyszę jej krzyk, gdy już prawie jestem w bramie.
Odwracam się z bijącym sercem, z nadzieją, że może ona to powie. Tęskniłam za tobą. Wróćmy do tego, co było. Nawet z odległości kilkunastu metrów widzę, że Hana walczy z sobą. Jednak po chwili tylko macha ręką i woła:
– Nie, już nic.
Tym razem, gdy się odwraca, jej krok nie jest już niepewny. Idzie szybko przed siebie, a potem znika za rogiem. Czego się spodziewałam? Bo właśnie w tym rzecz: teraz już nie ma odwrotu.

I tak kończy się rozdział. Czy to definitywny koniec Haleny i nie zobaczymy już Hanki w tej odsłonie serii? Na odpowiedź będziecie musieli trochę poczekać, bo robimy sobie świąteczną przerwę. Dlatego już teraz życzymy Wam zdrowych, wesołych i spokojnych Świąt oraz wszystkiego dobrego w Nowym Roku. Trzymajcie się ciepło, a my wracamy 7 stycznia, do zobaczenia!

Buziaki

Beige


niedziela, 10 grudnia 2017

Rozdział XI


Gdy na zewnątrz jest zimno i szczękacie zębami, wkładacie ciepłe płaszcze, szaliki i rękawiczki, żeby nie złapać grypy, prawda? Pomyślcie sobie zatem, że granice są jak czapki, kapelusze i płaszcze dla całego kraju. Chronią nas przed najgorszą chorobą i zapewniają zdrowie.
Po ustanowieniu granic prezydent i Konsorcjum musieli zadbać jeszcze o jedno, by zapewnić nam całkowite szczęście i bezpieczeństwo. Wielkie Oczyszczanie* (czasem zwane blitzem) trwało niecały miesiąc i po jego zakończeniu choroba została wypleniona na wszystkich dzikich obszarach. Wymiatanie śmieci wyglądało identycznie jak porządki w waszych domach, gdy mama bierze ścierkę i ściera kurze – trochę wysiłku i wszystko lśni.

* Oczyszczanie: 1. doprowadzanie do stanu czystości, 2. uwalnianie od elementów niepożądanych.

Doktora Richarda historia dla dzieci, rozdział pierwszy”


Wszystko lśni”

He. He. Hehehehehe.

Wiecie co? W pewnym sensie nawet lubię te cytaty z „Delirium”, które traktują o Głuszy. Ci z was, którzy nie znają całej serii nie mają pojęcia, jak zabawnie wyglądają one w zestawieniu z czekającym na nas światem przedstawionym kolejnych tomów.


Zdradzę wam jeszcze jeden sekret mojej rodziny: kilka miesięcy przed swoim zabiegiem Rachel zachorowała na delirię.

...Oliver, jakim cudem ta familia jeszcze nie zasiedliła jakiegoś gułagu?

Zakochała się w chłopaku o imieniu Thomas, także nieleczonym. Całymi dniami leżeli na łące pełnej kwiatów, zasłaniając oczy przed słońcem i szepcząc sobie obietnice, których nie byli w stanie dotrzymać.

Ach, te sielskie, dystopiczne łąki pełne żółciutkich kaczeńców, na których wrogowie systemu mogą urządzać sobie romantyczne pikniki na przekór Małemu Bratu!

Rachel ciągle wtedy płakała i raz wyznała mi, że Thomas suszył jej łzy pocałunkami. Do tej pory, gdy wspominam tamte dni – a miałam wtedy zaledwie osiem lat – mam w pamięci smak soli.

Chyba nie do końca rozumiem, jak powiązane są ze sobą te zdania.

Choroba powoli toczyła ją coraz bardziej, zżerała ją od środka jak robak. Rachel nie mogła jeść. To, co brała do ust po naszych usilnych namowach, natychmiast wypluwała. Bałam się o jej życie.

W komentarzach pod ostatnim rozdziałem kilka osób wspomniało, że w Oliverversum osoby mające problemy natury psychicznej muszą mieć mocno przechlapane, skoro wszelakie możliwe odchylenia są tam wrzucane do wielkiego wora z napisem „ADN”. Ale wiecie co? Powinniśmy wykazać się większą tolerancją dla tamtejszych lekarzy, bowiem...

Thomas, co było do przewidzenia, złamał jej serce. Księga SZZ mówi: „Amor deliria nervosa wywołuje zmiany w korze przedczołowej mózgu, skutkiem czego są fantazje i urojenia, które prowadzą do załamania nerwowego” (zob. rozdział Efekty, s. 36). Po tym wydarzeniu Rachel całymi dniami leżała w łóżku i obserwowała pełzające po ścianach cienie, a jej żebra podnosiły się pod białą skórą jak drewno wypierane przez wodę. Jednak nawet wtedy odmówiła poddania się zabiegowi i skorzystania z ukojenia, jakie on przynosi, i kiedy nadszedł ten dzień, potrzeba było czterech porządkowych i kilku strzykawek ze środkami uspokajającymi, by się poddała, przestała drapać długimi, ostrymi paznokciami, których nie obcinała przez całe tygodnie, przestała krzyczeć, kląć i wzywać Thomasa. Widziałam, jak po nią przyszli, żeby zabrać ją do laboratorium. Siedziałam w kącie, przerażona, patrzyłam, jak Rachel pluje, syczy i kopie, i myślałam o mamie i tacie.

… w tym świecie najwyraźniej ze świecą szukać kogoś, kto okazywałby miłość w cywilizowany sposób.

Słuchajcie, ja wszystko rozumiem. Uczucia to poważna sprawa, a jeśli dołoży się do tego kwestię pierwszej miłości i nastoletnich hormonów, powstaje istna emocjonalna burza. Ale problem polega na tym, że w świecie Oliver zakochanie wyraża się najczęściej przez zachowania ekstremalne. Przypomnijcie sobie pierwszy rozdział – Lena opisuje tam „zarażone” osoby jako bandę niebezpiecznych szaleńców, wspomina dziewczynę, która przed samym zabiegiem rzuciła się z dachu. Teraz mamy plującą, drapiącą, a wcześniej doprowadzoną niemal do katatonii Rachel – Rachel, która swoim zachowaniem niemal stuprocentowo potwierdza „fakty” zawarte w ulotce medycznej z poprzedniego rozdziału. Jakkolwiek nieprawdopodobnie i głupio by to nie brzmiało, wygląda na to, że w świecie Małego Brata miłość naprawdę wiąże się z tym wszystkim, przed czym ostrzegał ów nieszczęsny wstęp z rozdziału dziesiątego. I tak, celowo mówię tu o miłości – Rachel nie walczyła tak dziko o możliwość zachowania całej gamy uczuć czy o swą niezależność, ale o tru loffa. A w związku z tym czuję się w obowiązku poruszyć kilka kwestii:

a) Dlaczego, na litość, w tym uniwersum wszyscy muszą przechodzić rozstanie metodą „na Bellę Swan”? Czy Rachel mogła do tego stopnia przeżywać (narzucone z góry) zerwanie ze swym chłopakiem? Możliwe; ale mówiąc szczerze, byłabym nieco bardziej skłonna uwierzyć w jej histerię, gdyby praktycznie każdy znaczący bohater tej serii, po zostaniu trafionym strzałą amora, nie musiał spędzać reszty życia z ową strzałą między półdupkami. Większość nie-statystów w Oliverversum, kiedy już raz odda swe serduszko bliźniemu, traci je na wieki, a rozdzielenie z drugą połówką pomarańczy jest równoznaczne z z końcem świata. Ponownie: tak też się w życiu zdarza (a syndrom zakazanego owocu robi wszak swoje), ale kiedy tego rodzaju zachowanie staje się regułą, człowiek zaczyna tęsknić za bodaj jednym nastolatkiem, którego ze swą potajemną miłością rozdzieliło nie Przeznaczenie, ale zwykły proces dojrzewania i zdrowy rozsądek, który podpowiedział mu, że jakkolwiek motyle w brzuchu są bardzo miłe, to wizja spędzenia reszty życia poza czterema ścianami Krypt jest jeszcze milsza (a ukochana jest wprawdzie przepiękna i przemiła, ale zdobycie dyplomu prestiżowej uczelni znajduje się kilka oczek wyżej na drabinie życiowych aspiracji).

b) Jakim cudem rodzina Leny nadal nie została pokazowo rozstrzelana? Mąż kuzynki – buntownik i zbieg, matka – samobójczyni odporna na remedium, a teraz jeszcze starsza siostra, która została zawleczona na zabieg siłą z powodu potajemnego związku z chłopakiem. Autorko, daj mi jeden, jedyny argument, dlaczego Lena może przystępować do ewaluacji – i funkcjonować w społeczeństwie w ogóle - na tej samej zasadzie, co reszta praworządnych obywateli.

c) Biorąc pod uwagę powyższą historię – właściwie dlaczego to matka, a nie starsza siostra, jest źródłem panicznego lęku Leny przed chorobą?
Nasza bohaterka miała osiem lat, gdy jej siostrę zabrano na zabieg, wspomnienia z tego okresu powinny być zatem świeższe, niż z lat wcześniejszych. A nawet, gdyby nie brać pod uwagę upływu czasu – historia Rachel przemawia za niebezpieczeństwami delirii znacznie bardziej, niż ta jej matki.

Owszem, mamę dziewcząt w pewnym sensie zabiło przywiązanie do swego męża – ale z tego, co dotychczas się dowiedzieliśmy o pani Haloway wynika, że bezpośrednią przyczyną śmierci było niewspółgranie jej organizmu z remedium, prowadzące do samobójstwa, i wścibstwo porządkowych. Miłość jako taka, paradoksalnie, nie tylko nie krzywdziła nikogo z jej bliskich, a wręcz była źródłem najlepszych wspomnień naszej narratorki, jako że to dzięki temu uczuciu matka Leny zapewniła swym pociechom wesołe, pełne śmiechu dzieciństwo. Jasne, związek przyczynowo -skutkowy ostatecznie prowadzi nas do ADN, ale gdyby Lena miała bardziej buntowniczą naturę, mogłaby jednak uznać, że problem leży nie tyle w emocjach, co w niedoskonałości remedium.

A teraz porównajmy to z sytuacją Rachel: Rachel, która wplątuje się w nielegalny związek z nieleczonym chłopakiem, „zapada” na delirię... I w efekcie najpierw spędza całe dnie, płacząc z powodu swojego okropnego położenia, później staje się żywym trupem, a na końcu zmienia się w dzikusa, próbującego skrzywdzić każdego, kto staje na jej drodze. Siostra Leny to spełniony sen Małego Brata, podręcznikowy wręcz przykład tego, jak zgubną siłą jest miłość i chodzący dowód na to, że zmienia ona człowieka w monstrum (porównajmy to sobie z mamą bohaterki, śpiewającą piosenki i urządzającą córkom mini-potańcówki!). Dlaczego zatem to nie Rachel była od początku kreowana na jedną z ważniejszych osób w życiu Leny, szczególnie gdy w grę wchodzi stosunek naszej heroiny do delirii?

* wzdycha * Cóż, tak naprawdę doskonale znam odpowiedź na to pytanie, a w swoim czasie poznacie ją i Wy. Uwierzcie, nie ma czego wyczekiwać.

Tamtego popołudnia, chociaż do ocalenia miałam jeszcze ponad dziesięć lat, zaczęłam odliczać miesiące do zabiegu. Wreszcie moja siostra została wyleczona. Wróciła do domu spokojna i poważna, paznokcie miała krótkie i czyste, a włosy zaplecione w długi, gruby warkocz.

Widzicie, drogie dzieci? Jak przestaniecie pałać żądzą do sąsiada z klatki obok, to automatycznie stracicie poczucie humoru!

Parę miesięcy wcześniej została sparowana z informatykiem w jej wieku i wyszła za niego kilka tygodni po zakończeniu studiów. Stali pod baldachimem i trzymali się luźno za ręce, patrząc prosto przed siebie, jak gdyby widzieli tam przyszłość wolną od trosk, niepokojów i kłótni, złożoną z podobnych do siebie dni jak serie starannie wydmuchanych baniek mydlanych.

Mhm. No, chyba że nagle stracą pracę, komornik położy łapę na ich domu, a aby zarobić na leczenie znienawidzonego potomka, będą musieli sprzedać organy na czarnym rynku. Wiem, że brzmię jak zdarta płyta, ale Oliver, brak wzruszeń i radości doprawdy nie równa się z automatu spokojnemu żywotowi.

Thomas również został wyleczony. Ożenił się z Ellą, niegdyś najlepszą przyjaciółką mojej siostry, i teraz wszyscy są szczęśliwi.

No...chyba jednak niezupełnie, skoro remedium skutecznie morduje możliwość odczuwania wszelakich pochodnych szczęścia.

Okazuje się, że niczym w sielskich reklamach telewizyjnych obie pary często spędzają ze sobą czas na różnorakich imprezach i doskonale bawią się w swoim towarzystwie; niestety, narratorka nie wyjaśnia nam, dlaczego ludzie rzekomo nie będący w stanie odczuwać żadnej radości życia w ogóle decydują się marnować czas na weekendowe pikniki.

Na tym właśnie polega piękno remedium. Nikt z nich nie wraca do tych dawnych, gorących dni spędzonych na łące, kiedy Thomas osuszał pocałunkami łzy Rachel i wymyślał światy po to tylko, by móc je jej obiecać, a ona wolała umrzeć, niż żyć bez niego. Jestem pewna, że wstydzi się tamtych chwil, o ile w ogóle je pamięta.

A dlaczegóż to miałaby nie pamiętać? Nic nam nie wiadomo, by remedium w jakikolwiek sposób wpływało na wspomnienia, a zgodnie z prawami opek YA niemożliwym jest kiedykolwiek zapomnieć swoją Tru Loff.

Lena przyznaje, że Rachel odwiedza ją tylko wtedy, gdy czuje, że powinna spełnić swój siostrzany obowiązek i że remedium w pewien sposób na zawsze pozbawiło ją rodzeństwa, ale upiera się, że najważniejszym pozostaje fakt, iż Rachel jest teraz bezpieczna z dala od macek delirii.

Może wam się wydawać, że przeszłość ma wam coś do powiedzenia. Może wam się wydawać, że powinniście wytężać słuch, by uchwycić jej szepty, odwracać się za siebie, pochylać się nisko, by usłyszeć jej głos niesiony z wydechem ziemi, z umarłych miejsc. Możecie myśleć, że jest w tym dla was jakiś przekaz, coś, co można zrozumieć lub nadać temu sens. Ale ja wam powiem prawdę, którą poznałam w noce Zimna. Wiem, że przeszłość pociągnie was ku ziemi, każe wyłapywać szepty wiatru i bezsensowne opowieści drzew ocierających się o siebie. Będziecie rozszyfrowywać dziwne kody, próbować złożyć w całość to, co się rozpadło. To zupełnie bezcelowe. Przeszłość jest wyłącznie ciężarem: kulą u nogi, kamieniem u szyi.

Wiecie co? Dziś chyba po raz pierwszy zdałam sobie w pełni sprawę z faktu, że gdyby nie tego rodzaju opisy, ta książka byłaby krótsza o dobre kilkanaście stron. Poważnie, nie macie pojęcia, ile tego rodzaju pseudo poetyckich przemyśleń narratorki – przemyśleń, które ani nie wpływają w żaden sposób na właściwą akcję ani, co gorsza, nie budują nawet atmosfery dzieła – wyrzucamy przy każdej analizie. Leno, daj sobie spokój z Plastikową Simoroślą, mam dla ciebie znacznie lepszego kandydata na ukochanego. Wprawdzie jest już zaobrączkowany, ale nic to; jestem pewna, że po usłyszeniu mądrości płynących z twych ust wnet zrozumie, kto jest jego prawdziwą drugą połówką.

Przez kilka dni po wyznaniu Aleksa ciągle szukam u siebie symptomów choroby. Stojąc przy kasie w sklepie wujka, opieram się na łokciach z ręką na policzku, żeby ukradkiem sprawdzić puls na szyi i upewnić się, że jest normalny. Codziennie rano robię głębokie, powolne oddechy, nasłuchując szmerów w płucach. Wciąż myję ręce. Wiem, że deliria nie jest jak przeziębienie – nie można jej złapać drogą kropelkową – ale mimo wszystko jest to choroba zakaźna.

Nie jest przeziębieniem – ale szmerów w płucach można śmiało nasłuchiwać.

Oliver, powiedz, proszę – dlaczego ta propaganda musi być tak niesamowicie głupia? Pomijając już powtarzany przez nas od początku analiz argument, że co najmniej połowa społeczeństwa powinna nadal mieć dziadków pamiętających, czym charakteryzuje się miłość... jaki jest właściwie sens wciskania ludowi podobnych bajek? Lena szuka u siebie czysto fizycznych symptomów choroby i wierzy, że jest to coś, co można złapać niczym grypę. Propagując tego rodzaju bzdury, władza w dwójnasób strzela sobie w kolano:

a) obywatele najwyraźniej nie potrafią odróżnić miłości od rzeczywistej choroby, co znaczną część z nich musi prowadzić do niewesołego końca (nawiasem mówiąc, ciekawa jestem, co o tym wszystkim myślą tamtejsi lekarze; czyżby na uniwersytetach także kładziono studentom do głów, że biegunka i wymioty to objawy zakochania? A może są jedyną „oświeconą” częścią społeczeństwa, a więc i niejako z konieczności swoistą elitą, objętą zmową milczenia?)

b) jak tłuszcza ma unikać rzeczywistych związków emocjonalnych, skoro Mały Brat robi, co może, by jak najbardziej utrudnić im zadanie poprzez podawanie fałszywych informacji dotyczących objawów rodzącego się uczucia?

A kiedy obudziłam się dzień po naszym spotkaniu na East Endzie, z wciąż ciężkimi nogami, a głową lekką jak balon, do tego z uporczywym bólem gardła, moją pierwszą myślą było, że zostałam zarażona.

Kilkanaście dni później zmarłam na anginę. Koniec.

Teraz, po kilku dniach czuję się już lepiej. Jedyną niepokojącą rzeczą jest dziwne stępienie zmysłów. Wszystko wydaje się wyblakłe jak kiepska kolorowa odbitka. Muszę sobie dosypywać tony soli do jedzenia, zanim poczuję jej smak, a gdy Carol coś do mnie mówi, wydaje mi się, że jej głos jest o kilka stopni przyciszony. Przejrzałam wszystkie znane symptomy z Księgi SZZ i nic nie pasuje, więc w końcu uznałam, że nic mi nie grozi.

Faza druga: okresy euforii, histeryczny śmiech i zwiększona energia; okresy rozpaczy, apatia; zmiany apetytu, gwałtowna utrata wagi lub przybieranie na wadze; fiksacja, utrata zainteresowań; zaburzona zdolność logicznego myślenia, zniekształcenie postrzegania rzeczywistości

Leno, obawiam się, że spałaś podczas porannych apeli w szkole.

Ostrożności jednak nigdy nie za wiele. Wiem, że nie mogę sobie pozwolić na choćby jeden fałszywy krok i niczego bardziej nie pragnę, jak udowodnić sobie, że nie jestem taka jak mama, że historia z Aleksem była przypadkiem, straszliwą pomyłką. Nie mogę zlekceważyć faktu, że byłam tak blisko zagrożenia. Nie chcę nawet myśleć, co by było, gdyby ktokolwiek dowiedział się, kim jest Alex, gdyby ktokolwiek wiedział, że staliśmy razem w wodzie, że rozmawialiśmy, śmialiśmy się, dotykaliśmy. Na samą myśl o tym robi mi się słabo.

Spójrzcie tylko na te agonalne drgawki gasnącego zdrowego rozsądku heroiny! Aż smutek człowieka ogarnia, gdy patrzy, jak na jego oczach umiera pomysł na interesującą bohaterkę.

Muszę ciągle powtarzać sobie, że do zabiegu zostały mi niecałe dwa miesiące. Muszę się jedynie nie wychylać i przetrwać jakoś te następne siedem tygodni, a wszystko będzie dobrze.

Przykro mi to mówić, skarbie, ale obawiam się, że Imperatyw z Rzyci rozgrywa tę bitwę przeciw tobie.

Lena stara się żyć jak przykładowy obywatel: wraca do domu na długo przed godziną policyjną, pomaga w pracach domowych i w sklepie (za darmochę), a nawet nie kontaktuje się z Haną.

Gracie chodzi do szkoły letniej. Jest dopiero w pierwszej klasie, a już mówią, żeby ją tam zostawić na drugi rok, więc co wieczór biorę ją na kolana i pomagam przebrnąć przez zadanie domowe, szepcząc jej do ucha błagania, aby się odezwała, skupiła, słuchała, i proszę ją dopóty, dopóki nie uda mi się jej nakłonić do napisania choćby połowy odpowiedzi w zeszycie.

Gracie od początku funkcjonowała w rodzinie jako nieco opóźniona, a jej brak postępów w nauce zdaje się potwierdzać tę teorię – dlaczego zatem dziadkowie nie posłali jej do jakiejś wyrównawczej placówki, skoro nie mają żadnych złudzeń co do jej ograniczonych możliwości intelektualnych?

Po tygodniu Carol przestaje mi rzucać podejrzliwe spojrzenia, gdy wracam do domu, przestaje mnie wypytywać, gdzie byłam, i spada mi z serca kolejny ciężar – ciotka znowu mi ufa. Nie było łatwo wytłumaczyć, co strzeliło do głowy mnie i Sophii Hennerson, że zachciało nam się nagle – i do tego w ubraniach – popływać w oceanie tuż po dużej rodzinnej kolacji, a jeszcze trudniej było wyjaśnić, dlaczego wróciłam do domu blada i roztrzęsiona. Byłam pewna, że Carol tego nie kupiła.

No raczej, biorąc pod uwagę, czyją jesteś córką i siostrą i jak nędzna jest ta histo...

Po jakimś czasie jednak wszystko wróciło do normy i ciotka przestała spoglądać na mnie nieufnie jak na zamknięte w klatce zwierzę, które może powtórnie zdziczeć.

… nieważne, Imperatyw trzyma się mocno. Ale autorko, naprawdę – mam uwierzyć, że kobieta, która jak nikt inny zdaje sobie sprawę z klątwy ciążącej nad jej rodziną nawet nie zadzwoniła do rodziców Sophii, żeby zweryfikować tę opowiastkę?

W Portland trwa koszmarnie gorące lato; Lena stwierdza, że musi tymczasowo zrezygnować z biegania. Upał nie jest jednak jedyną przyczyną przerwy w treningach:

Podczas ostatniej dłuższej trasy nogi niosą mnie na Monument Square, do Gubernatora. Słońce świeci za wysoką białą mgiełką, budynki odcinają się ostro na tle nieba jak rzędy metalowych zębów. Gdy dobiegam do pomnika, dyszę ciężko z wyczerpania i kręci mi się w głowie. Kiedy łapię Gubernatora za rękę i podciągam się na cokół, metal pali mnie w skórę, światła kołyszą się i cały świat wiruje jak szalony. Wiem, że powinnam się schować, uciec od upału, ale mój umysł spowija mgła i nagle łapię się na tym, że badam palcami wnętrze dłoni Gubernatora. (...) I wtedy natrafiam na coś innego, chłodnego i świeżego, zgiętego w kwadracik: liścik. Otwieram go na pół przytomna, ale wciąż nie spodziewam się tak naprawdę, że mógłby być od niego. Ręce zaczynają mi się trząść, gdy czytam:
Lena, przepraszam. Wybacz mi. Alex”

Widzę, że Plastikowa Simorośl sumiennie przestudiowała rozdział piąty Podręcznika dla Tru Loffów, zatytułowany: „Stalking. Wyraź swą miłość przez naruszanie jej strefy komfortu”.
Co by nie mówić o takim Wardzie, Bella przynajmniej dawała mu wyraźne znaki, że jest zainteresowana kontynuowaniem znajomości. Doprawdy nie wiem, co jeszcze – może poza użyciem gazu pieprzowego – mogłaby zrobić Lena, by dać PŚ do zrozumienia, że nie ma ochoty na dalsze z nim kontakty.

...Choć z drugiej strony, biorąc pod uwagę, że właśnie przez nikogo nie przymuszana wygrzebała wiadomość z tajnej skrytki (a PŚ, jak wiemy, ma doskonały widok na pomnik)... Leno, czasem naprawdę ciężko mi cię bronić.

Nie pamiętam drogi powrotnej do domu. Carol znalazła mnie potem na pół omdlałą w hallu, mruczącą coś pod nosem. Wsadziła mnie do wanny pełnej lodu, by zbić temperaturę. Gdy wreszcie przychodzę do siebie, nigdzie nie mogę znaleźć tamtej kartki. Musiałam ją upuścić, co przyjmuję w połowie z ulgą, w połowie z rozczarowaniem.

Ja natomiast przyjęłabym to w 100% z przerażeniem, zastanawiając się, czy podniesie ją:

a) ciotka
b) wuj
c) pani Jadzia

a także, ile osób widziało, że wylatuje ona akurat z MOJEJ kieszeni. A nawet, gdyby nie widzieli... Zakładając, że bohaterka upuściła ją gdzieś niedaleko domu – ileż to innych dziewcząt w sąsiedztwie może mieć na imię Lena?

Wieczorem podają w wiadomościach, że Centrum Pomiaru Czasu i Temperatury zarejestrowało dziś trzydzieści dziewięć stopni Celsjusza – najgorętszy dzień tego roku. Carol zabrania mi biegać przez resztę lata. Nawet nie protestuję. Nie ufam sobie, nie mogę być pewna, czy nogi nie zaprowadzą mnie znowu do Gubernatora, na plaże East Endu albo do laboratorium.

Ech, takie nogi działające niezależnie od woli właściciela, jego instynktu samozachowawczego i zdrowego rozsądku to jednak straszna sprawa.


Lena podchodzi do swej drugiej, tym razem wolnej od rogacizny, ewaluacji; pomna ostatniej porażki, przed egzaminem ładnie ćwiczy odpowiedzi (cóż, rychło w czas):

Przy pytaniu o ulubiony kolor tylko przez drobny ułamek sekundy w moim umyśle pojawia się barwa lśniącego na niebie srebra i wydaje mi się, że słyszę słowo „szary” wyszeptane wprost do mego ucha. Mówię: niebieski, i wszyscy się uśmiechają.

Muszę przyznać, że jestem zdumiona, byłam pewna, że tym razem pokusa przybierze formę jesienno – złocistą.

Mówię: chciałabym studiować psychologię i regulacje społeczne; lubię słuchać muzyki, ale niezbyt głośno;

Coś czuję, że Hana obleje tę rundę...

...zaraz. Z wyciętego przeze mnie wcześniej fragmentu:

Carol znowu towarzyszy mi w drodze do laboratorium, lecz tym razem nie widzę tam Hany. Nie widzę nikogo znajomego.”

Skoro krowy zeżarły wyniki oryginalnej ewaluacji, to czy wszyscy egzaminowani owego feralnego dnia nie powinni przystąpić do „poprawki” w tym samym terminie?

Po zakończonej ewaluacji Lena zerka na platformę, ale tym razem nie czai się tam żadna liściopodobna forma życia.


Dwa dni później dostaję wynik egzaminów końcowych – wszystkie zdane – i ostateczną punktację: osiem.

...Nie. Wiecie co? Nie. Powiedziałam już wszystko, co mogłam na ten temat; nie mam siły po raz kolejny pochylać się nad tym konkretnym fabularnym bezsensem.

Cała rodzina jest oczywiście wstrząśnięta, zmieszana i dumna z heroiny. Ale wyniki testu to nie wszystko, Lena otrzymuje jeszcze jedną, równie ważną przesyłkę:

Dostałam też listę swoich kandydatów złożoną z czterech nazwisk i krótkich informacji – wiek, ostateczny wynik egzaminów i ewaluacji, zainteresowania, zalecana ścieżka kariery, prognozy przyszłych dochodów – wydrukowanych równo na białej kartce z herbem Portland u góry.

Tak, tak – czas na wybór partnera!

Swoją drogą, będę cyniczna, ale skoro małżonkowie w Oliverversum tak czy inaczej niczego do siebie nie czują, to czy młodzież nie byłaby z miejsca zachęcana przez opiekunów do zaklepywania sobie najbogatszej partii – zwłaszcza, że szarym obywatelom najwyraźniej się nie przelewa (auta w roli krasnali ogrodowych, oszczędzanie na energii elektrycznej)?

Przynajmniej nie ma na niej Andrew Marcusa.

Uff, jednego chłopca do bicia mniej.

Tylko jedno nazwisko brzmi znajomo: Chris McDonnell. Chłopak ma jasnorude włosy i zęby wystające jak u królika. Kojarzę go, ponieważ w zeszłym roku, kiedy bawiłam się na zewnątrz z Gracie, zaczął śpiewać: „oto idiotka i sierotka”, a ja bez zastanowienia porwałam kamień z ziemi i rzuciłam w jego kierunku. Dostał w skroń. Na chwilę jego oczy zrobiły zeza, a potem wróciły do normalnej pozycji.

Zaryzykuję i ośmielę się założyć, że Chris nie ma szans na zaszczytny tytuł Tru Loffa nr 2.

Przez następne kilka dni bałam się, że gdy tylko wyjdę z domu, zostanę aresztowana i wrzucona do Krypt. Jego ojciec prowadzi serwis techniczny, a poza tym jest porządkowym ochotnikiem. Byłam przekonana, że przyjdzie po mnie za to, co zrobiłam jego synowi.

A nie zrobił tego, bo...?

Autorko, naprawdę; na tym etapie Lena powinna mieć na karku jakieś dwa wyroki dożywocia.

Lena może wybierać między czterema nazwiskami: Chris McDonnell, Phinneas Jonston, Edward Wung i Brian Scharff.

W połowie lipca, kiedy do zabiegu zostało mi tylko siedem tygodni, nadchodzi pora na decyzję. Zaznaczam swoje typy losowo, wpisując numery obok nazwisk: Phinneas Jonston (1); Chris McDonnell (2); Brian Scharff (3); Edward Wung (4).

Primo: Twoja rodzina jest raczej biedna, skoro jest ci wsio rawno, to wykaż się przynajmniej praktycznym podejściem do życia i ustawiaj ich względem spodziewanych dochodów.

Secundo: Leno, wiem, że Plastikowa Simorośl zawróciła ci w głowie i w ogóle, ale, no... Decydujesz w tym momencie, z kim spędzisz resztę swego życia. Może jednak zaangażuj się w ten proces chociaż w minimalnym stopniu? Wybierz chłopca, który lubi te same lektury szkolne, co ty? Jest przystojny (nie słyszymy, by do formularzy dodawane były zdjęcia, ale jak widać, Lena kojarzy z widzenia przynajmniej część z nich)? Jest wnuczkiem pani Basi z naprzeciwka, a ta zawsze go chwali, że taki z niego zaradny młody mężczyzna, co to sam potrafi złożyć meble z IKEI? Cokolwiek?

Tertio: ...Dałaś na drugim miejscu gościa, któremu przywaliłaś kamieniem i którego ojciec w każdej chwili może donieść na ciebie władzom?

Chłopcy też uszeregują swoje typy. Komisja ewaluacyjna postara się dopasować je jak najlepiej.
Dwa dni później dostaję oficjalne zawiadomienie: resztę swojego życia spędzę z Brianem Scharffem, którego hobby obejmuje „oglądanie wiadomości” i „fantasy baseball”, który chciałby pracować „w zawodzie elektryka”, i który „pewnego dnia powinien zarabiać czterdzieści pięć tysięcy dolarów rocznie”, co powinno wystarczyć na „utrzymanie dwojga lub trojga dzieci”.

Cóż, jak dla mnie brzmi całkiem sensownie: chłopak ma plan na życie, chce zdobyć konkretny fach, interesuje się zmianami w kraju i sportem.

...O co zakład, że autorka nie podziela moich przekonań?



Zostaniemy sobie przyrzeczeni, jeszcze zanim jesienią rozpocznę studia na Regional College of Portland. A kiedy je skończę, pobierzemy się.
Nocami nie nawiedzają mnie żadne sny. Rankami budzę się wśród mgły.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: Hana i Lena przeprowadzają ze sobą tylko na pozór błahą rozmowę.


Zostańcie z nami!


Maryboo