WTEDY
Z dnia na dzień robi się coraz chłodniej. Rano trawa powleczona jest szronem. Podczas biegania powietrze kłuje mnie w płucach. Rzeka przy brzegach pokryta jest cienką warstwą lodu, który łamie się pod ciężarem naszych stóp, kiedy wchodzimy z wiadrami do wody.
Ojojoj, coś czuję,
że w tym miesiącu nasi dzielni wycieczkowicze będą musieli obyć
się bez zupek w proszku.
Z każdym dniem nabieram siły. Jestem kamieniem odsłoniętym przez leniwy nurt wody. Jestem drewnem zwęglonym przez ogień.
Słowo daję, to
jedne z najurokliwszych metafor od czasów „Białej armii” Bajmu.
Mięśnie mam twarde, sprężyste, a nogi jak ze stali. Dłonie zrogowaciały, podobnie jak podeszwy stóp, są grube i niewrażliwe niczym skała.
No i co, kochani
czytelnicy – chyba się nie łudziliście, że te ablucje w
lodowatej rzece spowodują jakikolwiek długotrwały uszczerbek na
zdrowiu, hmm?
A swoją drogą, od
czego tak jej zgrubiały te stopy? Czyżby Raven, w ramach
podkręcania treningu, kazała jej się wyprawiać na poranne
przebieżki bez butów?
Biegam codziennie, codziennie też zgłaszam się na ochotnika do noszenia wody, chociaż powinniśmy chodzić po nią na zmianę. Wkrótce jestem w stanie nieść dwa wiadra przez całą drogę do azylu bez ani jednego przystanku.
Nic na to nie
poradzę; za każdym razem, gdy czytam tego rodzaju fragmenty, w
mojej głowie rozbrzmiewa to:
No, żarty żartami,
ale wiem, co czeka nas w przyszłości, powiem więc tylko tyle:
ćwicz, ile wlezie, Leno, przyjdzie jeszcze czas, gdy będziesz
musiała wykazać się równie nadnaturalną siłą i odpornością,
co w końcówce poprzedniego tomu.
Alex mija mnie, wyłania się i znika w ciemności, krąży między czerwono-żółtymi drzewami. W lecie był pełniejszy: widziałam jego oczy, włosy, ręce.
Matko i córko,
teraz z kolei mam flashbacki z „Nju Muna”. Autorko, zaklinam, nie
rób mi tego!
Gdy liście zaczynają wirować ku ziemi i coraz więcej wokół nagich drzew, Alex jest już tylko czarnym cieniem, migoczącym mi w kąciku oka.
Ja wiem, że to
zawsze były tylko takie podśmiechujki, ale z każdym tego rodzaju
cytatem zaczynam mieć coraz poważniejsze podejrzenia, że pomiędzy
PŚ i liśćmi istnieje autentyczna korelacja.
Poza tym dużo się uczę. Hunter pokazuje mi, jak przekazuje się nam informacje, jak sympatycy z drugiej strony powiadamiają nas o przyszłej dostawie.
Och, och! Czyżbyśmy
mieli się wreszcie dowiedzieć, jak pan Wiesio daje naszym znać, że
w tym tygodniu dostawa tamponów i lemoniady się opóźni? Cóż,
czuję się autentycznie zaciekawiona, zobaczmy, co z tego wyniknie.
Lena wspomina, że
Hunter zaciągnął ją na lekcję pewnego dnia po śniadaniu, gdy
wraz z Blue zmywały naczynia:
Mała nigdy się przede mną do końca nie otworzyła. Odpowiada na moje pytania półsłówkami albo ruchami głowy. Jej szczupła budowa, drobne kości i nieśmiałość mimowolnie przywodzą mi na myśl Grace. Dlatego unikam jej, jak mogę.
A cóż to, żabko
– czyżby wyrzuty sumienia spowodowane faktem, że Gracie być może
przebywa właśnie w Kryptach, a w najlepszym razie w bidulu?
...Szczerze mówiąc,
nie sądzę, co z kolei prowadzi mnie do niezbyt wesołych wniosków.
Drodzy czytelnicy,
zauważyliście może coś ciekawego? Tym, co motywuje Lenę do
działania i walki jest wspomnienie Plastikowej Simorośli; to ono
rozrywa jej serce, jednocześnie skłaniając do pokonywania własnych
słabości. Zauważyliście może, kto nigdy nie pojawia się w jej
rozmyślaniach?
Jej rodzina.
Carol i William,
ludzie, którzy ją wychowali, dali jej dom, zapewnili wykształcenie
i pracę; Rachel, siostra, która przez wiele lat była dla niej kimś
bardzo ważnym; Grace, rzekomo druga po PŚ najbardziej ukochana
przez pannę Haloway istota na tym świecie; Hana, jej najlepsza
przyjaciółka i powiernica – żadne z nich ani przez chwilę nie
przewija się w wewnętrznych monologach naszej narratorki. I nawet,
jeśli uznamy, że wujostwo i siostra zostali spisani na straty z
powodu chęci ocalenia Leny próby rozłączenia
dziewczyny z Plastikową Simoroślą (o Jenny nie ma nawet co
wspominać, ta skazała się na rolę Scary Sue już podczas swojej
pierwszej kwestii) – co z Grace i Haną?
Tu przecież nie
chodzi nawet o zwykłą tęsknotę. Lena jest zbiegiem; uciekając z
Portland w imię miłości, wystąpiła przeciw Małemu Bratu. Jej
rodzina powiększyła się tym samym o kolejnego wywrotowca, po
zięciu – buntowniku i siostrze – przestępczyni z oddziału o
zaostrzonym rygorze. Pomyślcie sami: jakie są obiektywnie szanse,
że kilka godzin po zniknięciu Leny jej familia nie została ukarana
w najsurowszy z możliwych sposobów? Hana też została wciągnięta
w całą tę sytuację – skąd pewność, że miast na zabieg nie
zawleczono jej prosto do Krypt jako współwinną przestępstwa?
Nawet, jeśli założymy, że władza okazała sporą pobłażliwość
i nie pozbawiła żadnego z nich życia ani wolności, jest pewne, że
teraz pani Jadzia już im nie przepuści.
Lena zdaje się w
ogóle o tym nie myśleć, nie przejmować faktem, że jej czyny
mogły mieć – i zapewne miały – bezpośrednie przełożenie na
sytuację jej bliskich. PŚ najprawdopodobniej wącha kwiatki od
spodu; wujek, ciotka i cała reszta wciąż mogą żyć i być
właśnie w tej chwili poddawani torturom. Lena widziała na własne
oczy, jak wygląda rzeczywistość w Kryptach; jakim cudem nie budzi
się z krzykiem, widząc w sennych koszmarach przesłuchiwaną Rachel
czy wleczoną na smyczy Hanę?
— Gdzie mam iść? — pytam Huntera. Szczerzy zęby w uśmiechu.— Umiesz się wspinać?— Raczej tak — odpowiadam zaskoczona i nagle przypomina mi się, jak wdrapywałam się na ogrodzenie z Aleksem.
— Czy umiem?!
Kochaneczku, ja nawet z raną postrzałową w jednym barku i
brakującą połową uda śmigam szybciej, niż wiewiórka!
Zastępuję szybko ten obraz innym: oto wspinam się na liściastą gałąź jednego z wielkich klonów w Deering Oaks Park, jasne włosy Hany błyskają w dole pod warstwami zieleni, gdy otaczając pień ze śmiechem, dopinguje mnie, bym weszła wyżej. Natychmiast próbuję usunąć ją z pamięci. Nauczyłam się tego tutaj, w Głuszy. Wyrzucam ją z głowy — jej głos, lśniące włosy — i zostawiam w sobie jedynie doznanie wysokości, kołyszące się liście, widok zielonej trawy.
Aaach, zatem tak
zamierzasz obejść ów problem?
* wzdycha *
Ustalmy coś:
blokowanie traumatycznych wspomnień po to, by móc jakoś
funkcjonować jest całkiem zrozumiałe. Sęk w tym, iż jestem
pewna, że Oliver wcale nie chciała pokazać przez to, że Lena
wyrzuciła bliskich z serca, bo zjada ją poczucie winy; romantyczne
cierpienie jest tu zarezerwowane dla fantomowej Plastikowej
Simorośli. Nie, Lena przez cały ten czas zachowuje się jak
człowiek wysłany na zagraniczną misję, który woli nie rozmyślać
zbyt wiele o bliskich, bo to odwraca jego uwagę od wyznaczonego
celu: „Nie będę myśleć o złotych lokach Hany, bowiem wywołuje
to u mnie zadumę, na którą nie mogę sobie pozwolić na obozie
przetrwania”.
Autorko, chcesz,
abyśmy naprawdę poczuli kiepską sytuację Leny? Napisz, że nie
może pozwolić sobie nawet na najkrótsze wspominki czasów
spędzanych z przyjaciółką, bo tylko taktyka kompletnego odcięcia
się od przeszłości powstrzymuje ją przed atakiem histerii, gdy w
następnej chwili uświadamia sobie, że owa przyjaciółka
najprawdopodobniej nie tylko już nigdy nie będzie żyła w dostatku
i wygodzie, ale nawet nie zobaczy światła słonecznego.
— Wobec tego czas pokazać ci gniazda — mówi Hunter.
...O?
Na samą myśl o wyjściu na zewnątrz przechodzą mnie dreszcze. Ostatniej nocy było przenikliwie zimno. Wiatr świszczał w gałęziach, wdarł się po schodach, spenetrował wszystkie szczeliny i pęknięcia naszego azylu swoimi długimi, lodowatymi palcami.
O cholibka,
niedobrze, niedobrze. Mam nadzieję, że pan Wiesio podrzuci wam koc
albo dwa, brak sił i spowolnione reakcje to ostatnie, czego wam
teraz potrzeba...
Wróciłam dziś z porannego biegu na pół zamarznięta, ze zgrabiałymi rękami.
...nieważne.
Ale jestem ciekawa tych gniazd — słyszałam, jak inni o nich mówili — a do tego marzę, by uciec od Blue.— Dokończysz tę robotę sama? — pytam małą, a ona kiwa głową i przygryza dolną wargę.Grace też tak robiła, gdy była zdenerwowana. Czuję ostre wyrzuty sumienia. To nie wina Blue, że przypomina mi Grace. To nie wina Blue, że zostawiłam Grace po drugiej stronie granicy.
„...bez szans na
dobrą przyszłość, pracę, wykształcenie i partnera, a być może
i bez dziadków i tej resztki rodziny, jaka jej jeszcze pozostała”.
Przykro mi, autorko – im bardziej będziesz się ślizgać po tej
niewygodnej prawdzie, tym częściej będę ją wyciągać na światło
dzienne.
Znalazłam jakąś starą wiatrówkę w stercie ubrań, ale jest o wiele za duża, by powstrzymać wiatr od wgryzania mi się w szyję i palce, wślizgiwania pod kołnierz i skuwania lodem serca w mojej piersi.
Cóż, istnieje
możliwość, że ów brak ochrony przed mrozem ma też coś
wspólnego z licznymi przetarciami i dziurami w kurtce, powstałymi
na skutek traktowania jej jak dywanu.
Nasi bohaterowie
udają się na spacer; jest im – myślę, że na tym etapie nie
będzie to dla nikogo zaskoczeniem – zimno. Hunter pyta Lenę,
dlaczego ta nie lubi Grace; dziewczyna bez przekonania zaprzecza, aż
w końcu wyznaje, że mała przypomina jej kogoś z dawnego życia.
A teraz...o rany,
spójrzcie na to!
(…) [Hunter] wyciąga rękę i dotyka mojego łokcia na znak zrozumienia. Hunter i ja rozmawiamy o wszystkim, z wyjątkiem czasów „sprzed".Ze wszystkich osadników z nim czuję się najbardziej związana. Siadamy naprzeciwko siebie przy kolacji, a czasami rozmawiamy jeszcze długo potem, dopóki kuchnia nie zasnuje się dymem z dogasającego ognia.Hunter doprowadza mnie do śmiechu, chociaż przez długi czas myślałam, że już nigdy w życiu się nie zaśmieję. Nie było łatwo poczuć się swobodnie w jego towarzystwie.(...)Hunter jest dla mnie tylko przyjacielem, nikim więcej, i nigdy się nie boję, kiedy jestem z nim.
Ale jakże to tak?!
Relacja między mężczyzną i kobietą, która nie opiera się na
pożądaniu lub Tru Loff, a mimo to jest prezentowana jako ważna i
cenna?! Autorko, przywołuję cię do porządku, pamiętaj, w jakim
gatunku literackim się znajdujemy!
* wzdycha znów *
Niestety, pamięta.
Do wszystkich z Was, którzy po tym fragmencie liczyli na ewenement w
rodzaju przyjaźni damsko-męskiej bez podtekstów: pamiętajcie, że
tkwimy w tym samym uniwersum, w którym jak ostatni przegryw został
potraktowany sympatyczny, wrażliwy chłopak, którego jedynymi
przewinieniami były alergie i skłonność do nadmiernego pocenia
się. Rzekoma przyjaźń Huntera i Leny jest tak dalece deklaratywna,
że gdyby nie zapewnienia naszej narratorki, nie miałabym pojęcia,
że tę dwójkę łączy w serii cokolwiek poza wspólnym dachem nad
głową (oczywiście w przenośni, panowie nadal sypiają w forcie z
koca).
Jest jeszcze wcześnie, wokół panuje cisza, którą zakłóca jedynie skrzypienie naszych butów na grubej warstwie opadłych liści. Nie było deszczu od kilku tygodni. Las jest spragniony wody. To dziwne, jak nauczyłam się odczuwać las, rozumieć go: jego nastroje i kaprysy, jego eksplozje radości i barw. (…) Głusza jest piękna, nieokiełznana i pełna życia. Mimo trudów tutejszej egzystencji zaczynam ją kochać.
Moja teoria o
ścisłych powiązaniach na linii PŚ – drzewostan zaczyna nabierać
coraz solidniejszych podstaw!
— Jesteśmy już prawie na miejscu — mówi Hunter.Wskazuje głową na lewo. Ponad gołymi gałęziami widzę koronę z drutu kolczastego, wijącą się na szczycie ogrodzenia, i nagle zalewa mnie gorąca fala strachu. Nie miałam pojęcia, że podeszliśmy tak blisko granicy. Zapewne jesteśmy na obrzeżach Rochester.
...Oni...podeszli
pod samo ogrodzenie.
…Dwójka zbiegów
z kraju Małego Brata ot, tak podeszła sobie do płota.
…I pomyśleć, że
niektórzy z naszych czytelników wyśmiewali ideę domku z piernika
znajdującego się kilkanaście (jeśli nie kilkadziesiąt) minut
drogi od granicy z Portland.
— Nie martw się. — Hunter wyciąga rękę i ściska mnie za ramię. — Ta strona granicy nie jest patrolowana.
...Mam bardzo
poważne pytanie. Co właściwie powstrzymuje Odmieńców od
zbudowania sobie eleganckiego osiedla domków jednorodzinnych tuż za
granicą krainy Małego Brata? Bo z pewnością nie jest to, jak
widzimy na załączonym obrazku, strach przed wszelakimi reperkusjami
tudzież niezwykła czujność aparatu bezpieczeństwa.
Mieszkam w Głuszy od półtora miesiąca i w tym czasie niemal zapomniałam o granicy. To niesamowite, jak blisko byłam przez cały ten czas mojego dawnego życia.
Autorko, obawiam
się, że właśnie własnoręcznie wkopujesz się w coraz głębszy
dołek.
Naprawdę, kochani;
nawet nie wiem, jak to skomentować. Narracja nie podaje, ile zajęła
wędrówka Huntera i Leny, ale nie słyszymy nic o zmęczeniu czy
coraz bardziej dokuczliwym marznięciu, w związku z czym cała
wyprawa zapewne zamknęła się gdzieś w godzinie. Około godziny
drogi – tyle (w najlepszym przypadku!) oddziela panią Jadzię i
Hipolita od siedliska wrogów systemu.
...A swoją drogą
– czy to nie stawia naszych ulubionych obozowiczów w jeszcze
lepszym świetle? O ile wcześniej byli po prostu bandą niezaradnych
hipisów, o tyle teraz bardziej niż kiedykolwiek jawią mi się
niczym zbuntowane dzieci, które obrażone oznajmiają rodzicom:
„Nienawidzę was i nie będę was dłużej słuchać!!!”, a
następnie naburmuszone chowają się w domku na drzewie, gdzie
postanawiają zostać przez resztę życia - jednakowoż z nadzieją,
że mama przyniesie im te smaczne naleśniki, które zostały z
obiadu.
Lena i Hunter
zbliżają się do obszaru pełnego drzew, które na pierwszy rzut
oka wydają się być uschnięte; Hunter zapewnia jednak, że drzewka
mają się dobrze:
— Po prostu czekają na swój czas. Gromadzą energię. Chowają życie głęboko w środku, na zimę. Gdy się ociepli, znowu zakwitną. Zobaczysz.Jego słowa działają na mnie kojąco. „Zobaczysz" oznacza „wrócimy tu". Oznacza też „jesteś teraz jedną z nas”.
No, chyba że Raven
za jakiś czas znów uzna, że nie wyrabiasz normy.
— Jesteśmy na miejscu — mówi, uśmiechając się szeroko. — Oto gniazda.Wskazuje ręką w górę. Wysoko wśród gałęzi widnieją ogromne kłębowiska ptasich gniazd: poskręcane i sterczące gałązki, kawałki mchu i wiszące pnącza, wszystko splecione z sobą tak, że sprawia wrażenie, jakby drzewa były zwieńczone włosami.Ale co najdziwniejsze, gałęzie są różnobarwne. Korę pokrywają krople niebieskiej i żółtej farby, gniazda zaś — delikatne odciski łap, również kolorowe.— O co...? — Widzę dużego ptaka, mniej więcej wielkości wrony, który szybuje w stronę gniazda nad naszymi głowami. Przysiada na gałęzi i obserwuje nas z zaciekawieniem. Cały ptak jest czarny, z wyjątkiem nóg, które połyskują żywym odcieniem błękitu. Po chwili upuszcza do gniazda coś, co trzymał w dziobie, i dobiega nas chór popiskiwań.— Niebieski — mówi Hunter i wygląda na zadowolonego. — To dobry znak. Dzisiaj przyjdzie zaopatrzenie.
Wiecie co? Chyba
nie podoba mi się kierunek, w jaki zmierza ten wątek.
Hunter zaczyna
wspinać się na jedno z drzew, jednocześnie zachęcając Lenę, by
zrobiła to samo.
Podążam za nim niezdarnie, kładąc ręce i nogi tam gdzie on. Już od dawna nie wspinałam się po drzewach, ale z dzieciństwa wspominam to jako czynność niewymagającą wysiłku: podciągałam się na gałęziach lekko i bez trudu, instynktownie znajdowałam na drzewie wgłębienia i wypukłości. Teraz jest to dla mnie czynność mozolna i męcząca.
Biorąc pod uwagę,
że o mało co nie zamarzłaś w nocy i jesteś właśnie po ożywczym
spacerku na mrozie w niedopasowanym ubraniu...a zresztą, co się
będę produkować. Na tym etapie trzeba po prostu pogodzić się z
faktami: o ile autorka nie postanowi, że w danej scenie dobrze
byłoby trochę pomęczyć Lenę dla zwiększenia dramy, naszej
narratorki zwykłe ludzkie niedogodności po prostu nie dotyczą.
Lena i Hunter
docierają do gniazd, w których znajduje się mnóstwo ptaków; Lena
zauważa, iż owe gniazda są upaprane niebieską farbą od
pomalowanych kończyn ptaszków.
A teraz...Och. Och.
— Wciąż nie rozumiem. Skąd bierze się ten kolor?— Z drugiej strony — odpowiada Hunter i słyszę w jego głosie dumę. — Z Zombielandu. W lecie po drugiej stronie granicy rosną krzaki jagód. Ptaki zapuszczają się tam w poszukiwaniu jedzenia. Już wiele lat temu tamtejsi ludzie zaczęli zostawiać dla nich nasiona i karmę, by zimą nie pomarły z głodu. Kiedy chcą nam przekazać wiadomość, ustawiają rynny wypełnione farbą: trochę nasion, trochę farby. Ptaki przylatują po jedzenie, a potem wracają tutaj, by zrobić zapasy. Gniazda się barwią, a my tym samym dostajemy wiadomość. Niebieską, żółtą albo czerwoną. Niebieska oznacza, że wszystko jest w porządku, możemy się spodziewać przesyłki. Żółta to znak, że jest jakiś problem albo opóźnienie.
Primo: Nie jestem
ornitologiem, ale czy tego rodzaju komunikacja nie jest
dosyć...toksyczna dla biednych zwierzątek?
Secundo:
Znajdujecie się właśnie wysoko, wysoko na czubku bezlistnego
drzewa; o ile nie zabraliście ze sobą peleryny- niewidki,
radziłabym mocno trzymać kciuki za to, by żaden ze strażników
(którzy, jeśli wierzyć Hunterowi, są zaprogramowani by patrzeć
tylko w jedną stronę, niczym postacie z gier komputerowych) nie
postanowił dla odmiany pokontemplować uroczego krajobrazu Głuszy.
Tertio: ...No bez
jaj.
TO jest wasz
sposób na komunikację z drugą stroną? Pomimo tego, że
znajdujecie się (dosłowny) rzut kamieniem od granicy? Dwie banalne
wiadomości, które w dodatku wędrują tylko w jedną stronę?!
Jak, na wszystko co
dobre i piękne, ma niby funkcjonować tego rodzaju układ, skoro
najwyraźniej całe porozumienie ze sprzymierzeńcami zza granicy
ogranicza się informacji, czy papu przyjdzie na czas, coby nasze
niedorajdy nie umarły z głodu? Banda leni, których interesuje
tylko, czy dotrze kolejna dostawa podpasek – to ma być ten słynny
ruch oporu? Gdzie przekazywanie sobie kluczowych informacji dla
obalenia Małego Brata? Gdzie w końcu sama komunikacja –
mam rozumieć, że pan Wiesio po prostu zrzuca na tratwę, co mu
fantazja dyktuje i jeżeli ktoś z Odmieńców zachoruje, to tkwią w
czarnej rzuci, dopóki intuicja nie podpowie Wiesiowi, że warto
byłoby dorzucić do wora syrop na kaszel?!
Naprawdę, powoli przestaję się dziwić Małemu Bratu i jego
propagandzie sukcesu – wygląda na to, że władza miała rację,
sugerując, że Odmieńcy wykończą się własnymi rękami.
Hunter wyjaśnia Lenie, że kolory się nie mieszają, ponieważ
ptaki każdego dnia odbudowują swoje gniazda i wyrzucają
pokolorowane gałązki za burtę; następnie zaczyna snuć
filozoficzne rozważania o tym, jak to ptaszęta (i ludzi) zawsze
ciągnie do swych korzeni, co z kolei przypomina Lenie o Portland,
nielegalnej imprezie i porządkowych rzucających się z pałami na
nastolatków:
Są pozbawieni namiętności, ale i współczucia. Chociaż podają się za stróżów porządku, tak naprawdę to bestie. Nie mogłabym tam zostać. Nigdy tam nie wrócę. Nie chcę być jednym z żywych trupów.
Cóż, jak widzimy po sekcji „Teraz”, można by polemizować co
do owego braku namiętności.
Ale zaraz, zaraz! Wiemy już, co oznaczają kolory niebieski i żółty.
Co jednak sygnalizuje czerwień? Dodatkowe zapasy na zimę? A może
ładunek większy niż dotychczas?
Widzę błysk strachu w jego [Huntera] oczach i nagle znów przenika mnie chłód.— Uciekać.
…
…
… Że co?
Słuchajcie, już i
tak ciężko mi przełknąć cały ten system z zabawą farbami i
bujaniem się na koronach łysych drzew kilka metrów od
granicy. Ale...naprawdę?
TAK zamierzacie się
bronić przed ewentualnym atakiem? Licząc na to, że kiedy pani
Jadzia zarządzi spontaniczny najazd na Głuszę, pan Wiesio zdąży
pobiec do sklepu, nalać czerwoną farbę do koryta i jeszcze tak
zgrabnie wstrzelić się czasowo, żeby akurat trafić na głodne
ptaszki kręcące się po okolicy? A kiedy owe głodne ptaszki w
końcu wrócą do gniazd – że akurat ktoś z was będzie
spacerował sobie po okolicy, aby dojrzeć sygnał?
...Słowo daję, na
obecnym etapie mam wrażenie, że CHCECIE, aby ktoś was wreszcie
zrównał z ziemią i zakończył waszą męczarnię.
Przeskok!
Przygotowania do przeprowadzki wkrótce ruszają pełną parą. Przeniesiemy się wszyscy, całą osadą, na południe. To ogromne przedsięwzięcie, więc Raven i Tack spędzają mnóstwo godzin na planowaniu, rozmowach i kłótniach. To nie pierwszy raz, kiedy organizują przenosiny, ale wnioskuję, że dotychczasowe przeprowadzki były trudne i niebezpieczne, a Raven uważa je za porażkę.
A żaden z
pozostałych członków osady nie oznajmił jej: „Sorry, laska, ale
od dzisiaj stery przejmuję ja; nie ma opcji, żebyś swoją
niekompetencją po raz kolejny miała narażać życie nas
wszystkich” ponieważ...?
Ale spędzanie zimy na północy było jeszcze cięższe i pociągało za sobą więcej ofiar, więc idziemy.
Idźcie do miasta i
przynieście sobie ciepłe ciuchy, koce i turystyczny grzejnik. A
jeżeli już musicie uciekać na północ, to przynajmniej idźcie na
całość i uprowadźcie szkolny autobus czy inszą żółtą łódź
podwodną - skoro PŚ był w stanie znaleźć sposób, by co chwilę
przeskakiwać między Portland i Głuszą, to i wy przez tyle lat
powinniście byli wykoncypować, jak w kryzysowej sytuacji przedostać
się do cywilizacji!
I nie, drodzy
czytelnicy, wierzcie mi – jak się jeszcze przekonamy, to nie jest
tak, że Plastikowa Simorośl miała nadzwyczajne szczęście,
organizując wycieczki w tę i nazad; Raven i Tack doprawdy nie
powinni zachowywać się, jakby znajdowali się na bezludnej wyspie,
gdzie można liczyć ino na siebie i dzieło własnych rąk. Zresztą,
co będę gadać po próżnicy - „Teraz” z eleganckimi, nowymi
tożsamościami naszych bohaterów jest dosyć jasną wskazówką, że
coś tu się nie składa do kupy.
Raven uparcie twierdzi, że tym razem obejdzie się bez strat w ludziach. Każdy, kto opuści osadę, dojdzie bezpiecznie do celu.
Autorko, mówię
serio – daj mi jeden powód, dla którego ta dziewczyna ma
cokolwiek do powiedzenia w obozowisku.
— Tego nie możesz zagwarantować — słyszę, jak Tack odpowiada jej pewnej nocy.(…)— Każdy przeżyje — powtarza Raven uparcie, ale jej głos lekko drży.Tack wzdycha. W jego głosie słychać zmęczenie, i jeszcze coś. Delikatność. Troskę.Tack zawsze kojarzył mi się z psem, który warczy i gryzie. Nie podejrzewałam go o wrażliwość.
Leno, daj spokój,
ty ze wszystkich ludzi powinnaś najlepiej znać się na kojących,
magicznych właściwościach Tru Loff.
— Nie możesz ocalić wszystkich, Rae — mówi.— Ale mogę próbować — odpowiada Raven.
— Wszak wszystkie
bajki uczą, że grunt to dobre chęci i wiara w siebie!
Gdy opuścimy azyl, liczyć się będą dwie rzeczy: jedzenie i schronienie. Istnieją inne osady — zamieszkane przez inne grupy Odmieńców — usytuowane bardziej na południe, ale jest ich niewiele i rozdzielają je ogromne połacie niezamieszkanego lasu.
A, tak. Inne grupy
leśnych duszków. Kolejny klejnot, którego nie mogę się doczekać.
Jesienią i zimą północna Głusza jest bezlitosna: surowa, niegościnna i jałowa, a do tego na każdym kroku można się natknąć na dzikie, wygłodniałe zwierzęta.
Hej, Leno! Mam
pytanie. Właściwie jest ono skierowane do Raven. Skoro na północy
jest tak paskudnie, to dlaczego... no wiecie... nie zostaniecie
na południu na stałe?!
Pytam absolutnie serio. W okolicach Rochester jest zimno, cimno i
ponuro, a w dodatku co pół roku trzeba zwijać interes,
najwyraźniej tracąc przy okazji część załogi podczas marszu. Po
diabła zatem tu tkwić? Jestem pewna, że na południu też
znalazłby się jakiś miły pan Wiesio, który od czasu do czasu
podrzucałby wam proszek do prania i krakersy.
Przez lata migrujący Odmieńcy wyznaczyli trasę swojej wędrówki: oznaczyli drzewa systemem wyżłobień i nacięć, by wskazać najłatwiejszą drogę na południe.
Z jednej strony niby niegłupie, ale z drugiej – jak się wkrótce
przekonamy – jednak trochę tak.
W następnym tygodniu grupa zwiadowców wyruszy na wyprawę przygotowawczą. Sześć osób powędruje do dużego obozu ulokowanego ponad sto dwadzieścia kilometrów na południe, taszcząc zaopatrzenie w plecakach oraz przymocowane do własnych ciał. Kiedy dotrą na miejsce, zakopią połowę prowiantu w ziemi, żeby nie zjadły go dzikie zwierzęta, i oznaczą to miejsce stertą kamieni. Dwójka wróci do osady, pozostała czwórka pomaszeruje kolejne dziewięćdziesiąt kilometrów,gdzie zakopie połowę tego, co zostało. A potem kolejna dwójka wróci do osady. Piąty zwiadowca zaczeka tam, podczas gdy szósty przejdzie ostatnie sześćdziesiąt kilometrów z resztą jedzenia.
No dobra, ale dlaczego? Pytam poważnie; nie znam się na survivalu,
więc możliwe, że czegoś po prostu nie rozumiem – w takim
układzie będę wdzięczna za wszelakie wskazówki. Przecież nie
zapuszczacie się w nieznane, coby kilku śmiałków musiało
wcześniej sondować teren; migrujecie regularnie, zakładam zatem,
że znacie miejsce docelowe i trasę. Dlaczego nie możecie
podróżować wszyscy razem? I zanim ktoś zapyta – tak, w Głuszy
istnieje pewne niebezpieczeństwo...tyle tylko, że nie bardzo można
zaradzić mu poprzez rozdzielanie się.
Powrócą do osady razem, polując po drodze oraz zbierając grzyby i jagody.
Ale jakże to tak? Bez zupek w proszku pana Wiesia? Jak zwierzęta?!
Do tego czasu my dokończymy pakowanie i inne przygotowania.
Każdy z was ma góra dwie pary gaci na łebka, plus jakieś trzy
latarki i dwie patelnie robiące za wystrój wnętrz. O ile pan
Wiesio nie zamierza podjechać do was dostawczą ciężarówką, nie
bardzo wiem, co też zamieracie pakować przez tyle czasu.
Kiedy pytam Raven, czemu im dalej na południe, tym obozy są coraz bliżej siebie, ledwo zaszczyca mnie spojrzeniem.— Zobaczysz — zbywa mnie.
He, he, Raven dogadałaby się z Dursleyami.
— Czy nie lepiej przejść każdego dnia tyle, ile się da? — drążę temat. Nawet trzeci obóz jest oddalony o sto pięćdziesiąt kilometrów od naszego ostatecznego celu, chociaż gdy będziemy kierować się na południe, znajdziemy inne osady, tereny obfitsze w zwierzynę i ludzi, którzy podzielą się z nami jedzeniem i dachem nad głową.
Ponawiam pytanie: nie przenieśliście się tam na stałe, albowiem
ponieważ gdyż...?
— Opadniemy z sił do tego czasu - odpowiada, prostując się wreszcie, i spogląda na mnie. — Będziemy przemarznięci. Głodni. Pewnie będzie padał śnieg. Głusza wysysa z ciebie życie, wierz mi. To nie to samo co twoje poranne przebieżki. Nie można po prostu ślepo brnąć przed siebie. Widziałam... — Urywa, kręcąc głową, jakby chciała odpędzić wspomnienia, i po chwili dodaje:Musimy zachować najwyższą ostrożność.
Jeśli wierzyć Lenie, jesteście głodni i przemarznięci niemal
każdego dnia (wyjąwszy, rzecz jasna, chwile gdy pan Wiesio
postanawia pokazać, że ma gest), więc nie widzę specjalnej
różnicy.
Lena jest oburzona, że Raven z podobnym lekceważeniem odnosi się
do czegoś, co było dla niej sporym sprawdzianem wytrzymałości
fizycznej i emocjonalnej:
Raven wyczuwa, że mnie uraziła.— Pomożesz mi z tym? - pyta. Robi małe torebki z zestawem pierwszej pomocy dla każdego z nas i pakuje do nich środki przeciwbólowe, plastry opatrunkowe i chusteczki antybakteryjne. Układa je na środku kwadratowego kawałka materiału, wyciętego ze starych prześcieradeł, a potem zawija je i wiąże drucikiem.
Czyżby panu Wiesiowi skończyły się fundusze? Bo jeśli nie, to
radziłabym dorzucić tam jeszcze kilka innych przydatnych gadżetów ,skoro rzekomo udajecie się w podróż, z której żyw wraca co trzeci obywatel.
— Mam takie grube palce, że ciężko mi się to wiąże.To nieprawda: palce Raven są szczupłe, podobnie jak reszta ciała, i wiem, że chce po prostu, bym się poczuła lepiej. Mimo to odpowiadam:— Tak, jasne.Raven rzadko prosi o pomoc. Jeśli już to robi, nie odmawia się jej.
Raven marnuje się w lesie, powinna zatrudnić się w branży PR –
co by nie mówić, trzeba talentu, by przekonać innych, że
przydzielanie im zadań poprzedzonych słówkiem „proszę” jest
rodzajem zaszczytu.
Zwiadowcą, który przejdzie całe dwieście siedemdziesiąt
kilometrów trasy będzie najwytrzymalszy z Odmieńców – Tack.
Pewnego wieczoru zbieram się na odwagę, by do niego podejść. Jest w dobrym nastroju, co nie zdarza się często. Bram przyniósł dziś trzy króliki, które złapały się w pułapkę, i chociaż raz wszyscy najedliśmy się do syta.
Trzema królikami na kilkanaście osób?
Po kolacji Tack siedzi obok kominka, skręcając sobie papierosa. Nie podnosi na mnie wzroku.— Co? — pyta szorstkim tonem, ale w jego głosie nie ma zwykłej opryskliwości.
Słowo daję, dobrali się z Raven jak w korcu maku.
Biorę głęboki oddech i wyrzucam z siebie:— Chcę być jednym ze zwiadowców.(…)— Nie — odpowiada Tack krótko.I tym jednym słowem grzebie wszystkie moje plany i nadzieje.
Ech, Tack, to była głupia decyzja; ta dziewczyna przebiegła
dziewięćdziesiąt kilometrów z raną postrzałową – teraz,
wypoczęta i pełna determinacji, obleciałaby całą trasę góra w
trzy godziny.
Lena jednak się nie poddaje:
— Jestem szybka — mówię. — I silna.— Niewystarczająco silna.
Tack musi mieć NAPRAWDĘ wyśrubowane standardy.
— Chcę pomóc. — Nie daję za wygraną, świadoma, że do mojego głosu zakrada się lament, świadoma, że brzmię jak Blue, gdy od czasu do czasu zdarzają jej się napady złości.Tack przejeżdża językiem po bletce i skręca papierosa kilkoma wprawnymi ruchami. Gdy wreszcie podnosi na mnie wzrok, uświadamiam sobie, że prawie nigdy na mnie nie patrzył. Jego spojrzenie jest przenikliwe, taksujące i błyska w nim coś dziwnego, jakiś przekaz, którego nie jestem w stanie rozszyfrować.— Później - mówi, po czym wstaje i minąwszy mnie, rusza w górę schodów.
I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: powracamy do
teraźniejszości i udajemy się na manifestację.
Do zobaczenia!
Maryboo