Dzisiejszy
rozdział jest krótszy niż zazwyczaj, za co za góry przepraszam;
złożyły się na to zarówno kwestie osobiste, jak i fakt, że
zakończenie analizy w tym miejscu ma sens z narracyjnego punktu
widzenia.
Raven i Bram już stoją w rzece i napełniają wiadra wodą.— Chodź — mówi Raven szorstko. — Pozostali zaraz się obudzą.
Ok, zakładam, że sytuacja wygląda tak, iż obozowicze
wymieniają się zadaniami, w związku z czym dziś wodę przyniesie
Raven, jutro Hunter, a za tydzień drobniutka Blue, coby wszyscy na
równi cierpieli męki wstawania przed świtem. Nie zmienia to jednak
faktu, iż straszenie Leny śmiercią w opuszczonej noclegowni w
związku z jej rzekomym lenistwem zaczyna wyglądać cokolwiek
nieprzyjemnie, gdy człowiek przekonuje się, że pozostali Odmieńcy
najwyraźniej mogą brać się do roboty dobrze po wschodzie słońca
i nikt (czytaj: Raven) nie robi im z tego tytułu wyrzutów.
Oboje weszli do wody boso, więc przykucam, by zdjąć buty. Palce mam opuchnięte z zimna, pomimo że już go nie czuję. Gorąco pulsuje w całym moim ciele. Mam problemy z rozwiązaniem sznurówek i gdy wreszcie podchodzę do strumienia, Raven i Bram zdążyli już napełnić swoje wiadra i ustawić je w rzędzie na brzegu.
Pamiętajcie, kochani: Lena zaczęła tę wędrówkę
względnie wypoczęta, obarczona pustymi wiadrami. Teraz
czekają ją kolejne dwa kilometry...tyle że w obecnym stanie i z
naczyniami wypełnionymi wodą. Jeśli myślicie, że nie brzmi to
najlepiej – macie rację.
Pierwszy krok w głąb strumienia niemal ścina mnie z nóg. Nawet tuż przy brzegu prąd jest dużo silniejszy, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Wymachuję gwałtownie rękami, starając się utrzymać równowagę, i upuszczam wiadro. Stojący na brzegu Bram wybucha śmiechem, który jest wysoki i zaskakująco melodyjny.
Bram, przestań, zdążyłam cię polubić. Doprawdy,
cóż za karuzela śmiechu: osłabiona dziewczyna, która ledwo
dowlokła się do rzeki, prawie została porwana z prądem! Szkoda,
że nikt z was nie ma przy sobie smartfona, moglibyście podzielić
się zabawnym filmikiem z resztą gangu.
— No dobra. — Raven daje mu kuksańca. — Koniec tej zabawy. Możesz już iść. Zobaczymy się w azylu.Bram salutuje posłusznie.
Zauważcie: Bram – zdrowy, silny chłopak – został
odesłany do obozu z wyprzedzeniem. Można by optymistycznie założyć,
że Raven zależy na tym, by pierwsza partia wody dotarła do obozu
jak najwcześniej, ale wiem, co nas czeka, więc chyba jednak
pozostanę pesymistką.
Aha, Bram: chcę wierzyć, że był to czysto żartobliwy
gest, ale błagam, nie karm dodatkowo jej ego, już i tak przydałaby
mu się dieta.
— Do zobaczenia, Lena — mówi i uświadamiam sobie, że po raz pierwszy od tygodnia odezwał się do mnie ktoś inny niż Raven, Sara czy Hunter.
To...dosyć dziwne. Dlaczego nikt z nią nie gada?
Nawet, jeżeli plotki z nastolatką nie są dla nich atrakcją, Lena
jest najświeższym narybkiem zza płotu – można by pomyśleć, że
będą chcieli wyciągnąć z niej, co się da, chociażby na temat
ostatnich zmian w krainie Małego Brata.
Dno strumienia jest pokryte małymi, śliskimi kamykami, które twardo wbijają mi się w stopy. Łapię upuszczone wiadro i żeby je napełnić, przykucam nisko, tak jak przedtem Raven i Bram. Wyciągnięcie go na brzeg jest trudniejsze. Mam słabe ręce, a metalowy uchwyt boleśnie wbija mi się w dłonie.— Jeszcze drugie - mówi Raven, obserwując mnie ze skrzyżowanymi na piersi rękami.
To naprawdę niesamowite, jak jedno małe wtrącenie
może zmienić ton całego akapitu. Gdyby nie pogrubiony fragment,
można by uznać uwagę Raven za zwykłe przypomnienie...ale ów
fragment dosyć wyraźnie pokazuje, że Raven z premedytacją zmusza
Lenę do nadmiernego wysiłku i bynajmniej nie ma zamiaru jej
pomagać. Cóż, zapowiada się świetnie, zobaczymy, co będzie
dalej.
Drugie wiadro jest nieco większe niż pierwsze i dużo ciężej nim manewrować, gdy już jest pełne. Muszę trzymać uchwyt w obu rękach, zgięta wpół, a do tego wiadro obija mi się o golenie. Gdy wychodzę ze strumienia, stawiam je na ziemi z westchnieniem ulgi. Nie mam pojęcia, jak dojdę do osady, niosąc oba wiadra naraz. To niemożliwe. A nawet jeśli się uda, to zajmie mi długie godziny.— Gotowa do drogi? — pyta Raven.— Daj mi chwilę - mówię, kładąc dłonie na kolanach. Ręce już mi się trzęsą.
No i dobra, wiemy już, że Raven czerpie głęboką
satysfakcję z doprowadzania pozostałych Odmieńców na skraj
zmęczenia. Mnie zastanawia w tym momencie co innego: nasi geniusze
logistyki najwyraźniej wybierają się po wodę jedynie raz
dziennie, a to, co przyniosą, musi wystarczyć reszcie obozu na całą
dobę. Sprawdzian sprawdzianem, ale ja na miejscu Raven obawiałabym
się jednak, że Lenie w połowie drogi najzwyczajniej w świecie
omdleją ręce, co spowoduje utratę cennych zasobów i konieczność
ponownego tuptania do rzeczki.
Chciałabym zostać tutaj jak najdłużej, czuć na sobie słońce przebijające się przez drzewa, słuchać strumienia mówiącego swoim własnym, dawno zapomnianym językiem i obserwować cienie ptaków przecinających niebo. Aleksowi by się tu spodobało
Trudno się z tym nie zgodzić – przypomnijcie sobie
opis tych wszystkich liści w poprzednim rozdziale!
Na drugim brzegu widzę małego niebieskiego ptaka czyszczącego piórka. I nagle dopada mnie nieprzeparta ochota, by zrzucić z siebie ubranie i zanurkować, zmyć z siebie te wszystkie warstwy brudu i potu, których nie byłam w stanie wyszorować w azylu.
Z jednej strony zrozumiałe, a z drugiej...mówisz o tej
samej rzece, w której o mało co się przed chwilą nie utopiłaś?
— Odwrócisz się? — zwracam się do Raven. Przewraca oczami, najwyraźniej rozbawiona, ale spełnia moją prośbę.
Autorko, nie można mieć ciasteczka i zjeść
ciasteczka. Musisz się zdecydować: albo Odmieńcy to reinkarnacja
hipisów, co to w ramach buntu przeciw Małemu Bratu latają
publicznie na golasa i nikogo to nie dziwi, albo panowie muszą spać
w bunkrze otoczonym drutem kolczastym, coby przypadkiem nie zaplątała
się na ich teren żadna niewiasta.
Zdejmuję spodnie i majtki, ściągam podkoszulek i rzucam je na trawę. Wejście z powrotem do strumienia sprawia mi jednocześnie przyjemność i ból — to czyste uczucie zimna, które przenika aż do szpiku kości.
Czyste uczucie lodowato zimnej rzeki, do której
włazisz, osłabiona po chorobie i naga, pod koniec września.
Mam wrażenie, że ultimatum Raven nie było potrzebne;
do zimy wykończysz się własnymi rękami.
Gdy brnę w stronę środka nurtu, kamienie pod moimi stopami stają się większe i bardziej płaskie, a prąd silniej napiera na moje nogi (...) wyciągam ramiona, by zanurkować w głębi wody. Zderzenie z nią jest brutalne: zimno jest jak mur, lodowaty i nieprzenikniony, szarpie każdym nerwem mojego ciała, czuję wokół pęd strumienia i w uszach mi dzwoni. Brakuje mi w płucach powietrza, więc wypływam na powierzchnię i zachłannie je wdycham.(…)I wtedy nagle zimno znika. Znowu zanurzam głowę i pływam w miejscu, pozwalając, by prąd rzeki ciągnął mnie i na mnie napierał. Z głową pod wodą niemal słyszę jej śpiew, szemranie, bulgotanie. Słyszę, jak powtarza imię, o którym tak bardzo starałam się nie myśleć: Alex, Alex, Alex. I słyszę też, jak porywa je z sobą. Wychodzę ze strumienia, drżąca i roześmiana, po czym szczękając zębami, zgrabiałymi, sinymi palcami zakładam ubranie.
* wzdycha *
No cóż, prędzej czy później musiało to nastąpić:
powitajcie z powrotem na scenie Superlenę.
Mogłoby się wydawać, że od momentu dołączenia do
Odmieńców i problemów z odzyskaniem sił po wydarzeniach
„Delirium” nasza narratorka wreszcie przemieniła się w normalną
istotę ludzką, ale niestety, nic z tego; niniejszym wracamy do
czasów, gdy wytrzymałości i krzepy mógł pozazdrościć pannie
Haloway niejeden komiksowy bohater. Myślicie może, że owa kąpiel
w lodowatej wodzie doprowadzi do zapalenia płuc lub innych
nieprzyjemnych konsekwencji? Skądże znowu! Ta scena najwyraźniej
ma mieć niejako symboliczny charakter „oczyszczenia” Leny z
przygniatających ją boleści – a niepodobna przecież psuć
romantyzm chwili czymś równie prozaicznym jak katar.
Ale nie przejmujcie się, drodzy czytelnicy, bowiem...
— Gotowa?— Gotowa — odpowiadam.Jestem w stanie unieść tylko jedno wiadro naraz, trzymając je obiema rękami, wychlapując przy tym wodę, pocąc się i klnąc. Wlokę się jak żółw. Kładę jedno wiadro na ziemi i wracam po drugie. Posuwam się o kilka kroków. Potem przerwa, odpoczynek, kilka głębokich oddechów.
...owe umiejętności wyłączają się niczym za
dotknięciem różdżki w chwili, gdy potrzebna jest szczypta
dramatyzmu.
Ale, ale; wygląda na to, że zaczęliśmy naszą
wędrówkę. Zobaczmy, jak idzie Lenie:
Raven idzie przede mną. Czasami zatrzymuje się i kładzie wiadra na ziemi, zdziera korę z drzew i rozsypuje ją na drogę, bym się nie zgubiła, nawet gdy stracę ją z oczu.
Jesteście w lesie, a Lena jest wykończona (nawiasem
mówiąc, ta spontaniczna sesja pływacka tuż przed spodziewanym
wysiłkiem fizycznym nie była najlepszym z pomysłów); mam pewne
wątpliwości, czy kawałki kory rozrzucone wśród poszycia zdadzą
egzamin.
Wraca za pół godziny, przynosząc metalowy kubek z wodą, już zdezynfekowaną, a także migdały i rodzynki zawinięte w małą bawełnianą szmatkę, żebym się posiliła.
Migdały i rodzynki? To, twoim zdaniem, jest odpowiednia
przekąska na tę okazję?...No, chyba że ten gest ma na celu
zakomunikować Lenie „bezsensownie narażasz zdrowie i marnujesz
siły – nie jesz”.
Raven idzie teraz przy mnie, chociaż nie proponuje mi pomocy, a ja o nią nie proszę. Obserwuje moją żmudną drogę do osady spokojnie, z założonymi rękami.Ostateczny wynik: dwie godziny. Trzy pęcherze na dłoniach, w tym jeden wielkości czereśni. Ręce trzęsą mi się tak strasznie, że ledwo mogę unieść je do twarzy, by zmyć pot. Skórę na jednej dłoni, tam, gdzie wrzynał się w nią metalowy uchwyt wiadra, mam otartą aż do żywego mięsa.
Oliver, mam pytanie – jaki właściwie był cel tego
wątku?
Pokazać, że Lena potrafi przezwyciężać swoje
słabości? To wiemy nie od dziś – ta dziewczyna jest zrobiona ze
stali, kule się jej nie imają, jeśli nawet, to powodują zaledwie
niewielkie draśnięcia.
Pokazać, że Raven to twardy i nieustępliwy przywódca?
Cóż, nie udało się – Raven wychodzi tu co najwyżej na a)
psychopatkę, która beznamiętnie obserwuje czyjś olbrzymi wysiłek
i/lub b) na bardzo kiepskiego lidera, którego działania mogą
doprowadzić – i prowadzą – do uszczerbku na zdrowiu jednego z
podległych jej ludzi.
„Trzeba twardym być, nie miętkim” to bardzo
słuszna polityka, gdy żyje się w ukryciu przed opresyjną władzą,
ale zdzieranie skóry aż do mięsa sprawia, że całą zabawa
przesuwa się z kategorii „ćwiczenia zaprawiające do życia w
dziczy” do „znęcanie się nad słabszymi od siebie”. Czy
naprawdę dziwi kogokolwiek, że Lena nie poprosiła o pomoc, skoro
osoba idąca obok niej zaledwie kilka godzin wcześniej zagroziła
jej śmiercią na skutek zamarznięcia? Na miejscu naszej bohaterki
bałabym się, że przy pierwszej skardze Raven wyleje mi zawartość
wiadra na głowę, po czym każe wrócić do rzeki i ponownie
napełnić naczynie.
Surowość Raven staje się zresztą dosyć zabawna, gdy
człowiek sobie uświadomi, że nasza och-jakże-silna-przywódczyni
najwyraźniej nie potrafi przeżyć kilku dni w lesie bez dostaw pana
Wiesia, wliczając to suszone zioła. Skarbie, pozwolisz, że
będziemy bezkrytycznie przyjmować twoje metody rządzenia, gdy
wreszcie udowodnisz, że w ogóle potrafisz rządzić.
Za to przy kolacji Tack nakłada mi największą porcję ryżu i fasoli i mimo pęcherzy na rękach oraz tego, że Squirrel przypalił ryż, mam wrażenie, że to najlepszy posiłek, od kiedy przybyłam do Głuszy.
Tak z ciekawości: zajęłaś się jakoś tą
rozharataną ręką, czy też – skoro dramatyczną scenę
podkreślającą twoją niezłomność i hart ducha mamy już za sobą
– na powrót włączyły ci się super moce i tego rodzaju drobne
draśnięcia nie robią na tobie najmniejszego wrażenia?
Po kolacji jestem tak zmęczona, że zasypiam w ubraniu, gdy tylko przykładam głowę do poduszki. Zapominam nawet pomodlić się do Boga, bym już się nie obudziła.
Wesołego bujania się między religią i nauką ciąg
dalszy, jak widzę.
Dopiero następnego ranka uświadamiam sobie, jaki mamy dzień: dwudziestego szóstego września.Wczoraj Hana miała zabieg. Hana zniknęła.
Skąd to wiesz? Raven powiedziała ci tylko, że
październik zaczyna się „za niecały tydzień”.
Lena postanawia powrócić do swojego starego hobby,
jednak tym razem za jej biegami kryje się coś więcej, niż miłość
do sportu:
Nie płakałam od śmierci Aleksa. Alex żyje. To staje się moją mantrą, bajką, którą powtarzam sobie codziennie, gdy bladym, mglistym świtem wychodzę na zewnątrz i powoli, w bólu, wznawiam treningi. Jeśli uda mi się przebiec całą drogę do starego banku - mimo kłucia w płucach i drżenia ud - wtedy Alex będzie żył. Najpierw to jest dziesięć metrów, potem dwadzieścia, potem dwie minuty z rzędu, potem cztery.
Wiecie co? Zasadniczo nie mam problemu z tym wątkiem.
Lena nie tylko potrzebuje nabrać sił przed wielką migracją, ale
musi także odbudować swoje życie na gruzach dotychczasowego;
możliwe, że wiara, iż Alex żyje jest jedynym, co w tym momencie
dodaje jej otuchy. W dodatku po raz kolejny przełączyła się na
tryb „przeciętny zjadacz chleba”, co sprawia, iż miast
powodowana Siłą Miłości bez trudu pobić rekord świata w biegu
na sto metrów, powolutku wraca do dawnej formy. Jedyne, co mnie
niepokoi...
Alex stoi tuż za tamtym wzgórzem. Jeśli uda mi się wbiec na jego szczyt bez zatrzymywania, będzie tam stał.
...to cytaty takie jak ten, które sugerują, iż Lena
szczerze wierzy w to, że jej chłopak żyje – wierzy w to tak
głęboko, że w głębi serca czeka na jego powrót.
Jak powiedziałam, nie ma nic dziwnego w tym, że Lena
trzyma się kurczowo jedynego, co jej pozostało – nadziei – by
odbudować swój świat. Co jednak, jeśli okaże się, że
Plastikowa Simorośl nie przeżyła spotkania z Hipolitem?
W Głuszy znajduje się wielu uciekinierów, większość
z nich przeżyła jakieś tragedie i nie każdy jest emocjonalnie
zaburzonym robotem (patrz: Raven). To właśnie dlatego zdziwił mnie
fakt, że, jak przyznaje sama Lena, poza Sarą (która jest
dzieckiem) i Hunterem nikt w osadzie najwyraźniej nie rozmawia z
nasza bohaterką. Dziewczynie przydałby się w tym momencie ktoś,
przed kim mogłaby się wygadać, kto mógłby pomóc jej odnaleźć
się w nowej sytuacji – czy przez te wszystkie lata nie znalazł
się w grupie nikt, kto zaoferowałby się jako tego rodzaju wsparcie
dla świeżynek? Nie chodzi tu przecież wyłącznie o bycie
misiem-tulisiem i roztkliwianie się nad nowo przybyłymi, ale o
fakt, że w Głuszy ląduje zapewne mnóstwo ludzi z różnymi
traumami – traumami, które nieprzepracowane, w prawdziwym życiu
mogłyby rozwalić tego rodzaju zorganizowaną grupę od środka.
Dbanie o psychiczną równowagę współuciekinierów to nie kaprys,
ale konieczność w przypadku tego rodzaju układu.
...No, chyba że każdą osobę, która przejawia
jakiekolwiek oznaki cierpienia czy żałoby Raven porzuca w lesie,
twierdząc, że są wyłącznie kulą u nogi; to w sumie
wyjaśniałoby, dlaczego osada wygląda mniej na miejsce, w którym
zbierają się ci, którym nie pozostało w życiu nic więcej, a
bardziej jak kolonie na koszt wuja Wiesia.
Lena początkowo często potyka się o nierówności na
drodze podczas wczesnoporannych biegów, ale po jakimś czasie jej
ciało zapamiętuje trasę i uczy się omijać wszelakie pułapki.
Panna Haloway wspomina swoje stare ćwiczenia z Haną i stwierdza, że
bieganie to w dużym stopniu kwestia psychiki: dziewczyny często
motywowały się wzajemnie, wmawiając sobie na przykład, że jeżeli
przebiegną pewną ilość kilometrów, dostaną maksymalną ilość
punktów na egzaminie.
Biegnę, aż stopy mi puchną, aż krwawią i pokrywają się pęcherzami. Raven przygotowuje dla mnie wiadra z zimną wodą, żebym mogła wymoczyć w nich nogi, ale z naganą w głosie nakazuje mi ostrożność, przestrzega przed zakażeniem.
Niby racja, ale ptysiu: akurat ty naprawdę nie powinnaś
się odzywać w tej kwestii.
Antybiotyki są tutaj trudne do zdobycia.
Pff. Że co proszę? Czyżby pan Wiesio postanowił
zwinąć interes? Bo w innym przypadku powinniście otrzymać kolejną
dostawę dóbr najdalej w przyszły wtorek.
Następnego ranka owijam palce kawałkiem materiału, zakładam buty i wznawiam biegi. Jeśli ci się uda... jeszcze trochę dalej... jeszcze trochę szybciej... zobaczysz, zobaczysz, zobaczysz. Alex żyje. Nie, nie zwariowałam. Wiem, że rzeczywistość jest inna. Gdy po skończonym biegu kuśtykam z powrotem do podziemi kościoła, uderza mnie głupota i bezcelowość tego wszystkiego. Aleksa już nie ma i choćbym nie wiem, ile biegała, ile włożyła w to wysiłku, zdzierała skórę do krwi, nic mi go nie wróci.
Ach, czyli Lena jednak w głębi duszy zdaje sobie
sprawę, że jej zaklęcia są tylko zaklęciami? Z jednej strony to
dobrze – jest szansa, że dzięki temu uda jej się zacząć życie
od nowa, bez płonnej nadziei dzień pod dniu odbierającej jej siłę
do działania – a z drugiej... skąd właściwie ta pewność? Bóg
świadkiem, że sama trzymam kciuki za to, by głowa PŚ wisiała nad
kominkiem Hipolita, ale zawsze jest jednak szansa, że chłopak jakoś
się z tego wylizał.
Ale chodzi o to, że kiedy biegam, zawsze pojawia się ten moment, gdy na ułamek sekundy rozdziera mnie ból, kiedy z trudem oddycham i wszystko zdaje się jedynie rozmazaną barwną plamą. W tej właśnie chwili, gdy ból osiąga swoje maksimum i wydaje się nie do zniesienia, przechodzi przeze mnie jasność, widzę po lewej błysk koloru miedziane włosy, płonącą koronę z liści - i wiem, że gdy tylko odwrócę głowę, on będzie tam stał, wpatrzony we mnie, roześmiany, wyciągając do mnie ręce. Rzecz jasna nigdy nie odwracam głowy. Ale pewnego dnia to zrobię. Pewnego dnia to zrobię, a on wróci, i wszystko będzie dobrze. A do tego czasu nie pozostaje mi nic innego, jak biegać.
I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku:
pierwsze spotkanie twarzą w twarz Leny i Juleczka.
Zostańcie z nami!
Maryboo
Ten Juleczek co przy czytaniu raz się zachowywał na lat 18 a raz na 8? Kompletnie nie ogarniam jego wątku, nie wiem po co był stworzony, co wniósł poza drugim truloffem, który nawet na milisekundę się nie wydawał realnym zakończeniem. Już nawet bardziej wierzyłam, że Ami z Aspenem skończy.
OdpowiedzUsuńPo skończeniu drugiej części dalej nie ogarniam jaki sens miała połowa zdarzeń - chyba w tej książce potrzebuję w 100% waszej analizy, żeby to sobie jakoś logicznie poukładać.
Szczerze? My też nie ogarniamy, ale to zapewne dlatego, że wiodąca intryga tego tomu nie ma za grosz sensu, z której strony by na nią nie spojrzeć.
UsuńO antybiotykach pomyślałam już w poprzednim rozdziale, gdy niezwykle nieuprzejmy (jak mu tam było?) Hunter nie był łaskaw przytrzymać gałęzi przed Leną podczas wędrówki przez las. Bo przecież to wcale nie chodzi o maniery, tylko właśnie o bezpieczeństwo. Taka gałąź może poważnie pokaleczyć, albo wybić oko jeśli uderzy zbyt mocno. Ale oczywiście, po co się przejmować, Wiesiek przyśle leki! Czy autorka chodziła kiedyś po lesie?
OdpowiedzUsuńRaven jest tak beznadziejnym przywódcą, że zastanawiam się czemu reszta jej nie ubiła i nie zastąpiła kimś rozsądnym. Narażanie członków wspólnoty na niebezpieczeństwo i utratę zdrowia, ewidentne znęcanie się nad słabszym, złe gospodarowanie zasobami - to nie są cechy dobrego przywódcy. I tradycyjnie - Nikt nie musiałby latać do strumienia gdyby te ameby wykopały studnię! - to mnie naprawdę boli, to chyba najbardziej oczywista rzecz jaką mogli zrobić. No ale nie wpadli na pomysł wystrugania łyżek... Czego ja chcę. Studni!
Lena ma poważne problemy emocjonalne, co w zasadzie nie jest zaskakujące, ani dziwne. Myślę, że tu autorka nawet chwilę pomyślała o tym, że jej pacynka ma psychikę. W zasadzie objawy opisane są dość ciekawie. Nie znam się na tym, ale wydaje mi się, że te jej masochistyczne biegi podpadają pod samookaleczenie. Takie zagłuszanie bólu psychicznego fizycznym. Tylko dziwi mnie, że nikt w osadzie tego nie dostrzega i jej na to pozwalają. Taka sytuacja może mieć tragiczny finał.
Niestety wszystko było ładnie dopóki nie pojawił się ten fragment: "W tej właśnie chwili, gdy ból osiąga swoje maksimum i wydaje się nie do zniesienia, przechodzi przeze mnie jasność, widzę po lewej błysk koloru miedziane włosy, płonącą koronę z liści - i wiem, że gdy tylko odwrócę głowę, on będzie tam stał, wpatrzony we mnie, roześmiany, wyciągając do mnie ręce. Rzecz jasna nigdy nie odwracam głowy. Ale pewnego dnia to zrobię. Pewnego dnia to zrobię, a on wróci, i wszystko będzie dobrze."
Czy znamy jakąś inną bohaterkę, która narażała się na niebezpieczeństwo, żeby wywoływać halucynacje byłego ukochanego? Owszem, znamy. Słynną Bellą Swan powiało! Naszym kochaniem o ptasim móżdżku. Chociaż uczciwość nakazuje zauważyć, że Lena miała bardziej traumatyczne doświadczenia niż wampirzy łabądek. Tak czy inaczej, jest jej potrzebny specjalista.
rose29
"O antybiotykach pomyślałam już w poprzednim rozdziale, gdy niezwykle nieuprzejmy (jak mu tam było?) Hunter nie był łaskaw przytrzymać gałęzi przed Leną podczas wędrówki przez las. Bo przecież to wcale nie chodzi o maniery, tylko właśnie o bezpieczeństwo. Taka gałąź może poważnie pokaleczyć, albo wybić oko jeśli uderzy zbyt mocno." - Odmieńcy, jakby się nad tym zastanowić (i jak jeszcze pokaże przyszłość) mają w sumie sporo wspólnego z Nieustraszonością z "Niezgodnej". Obie grupy bardzo lubią pokazywać, jakie to nie są twarde, problem w tym, że więcej w tym wszystkim pozerstwa, niż faktycznej siły, odwagi czy zaradności.
Usuńpierwszy od tygodnia odezwał się do mnie ktoś inny niż Raven,
OdpowiedzUsuńTo psychicznie może być cięższe od wiader....obrazili się na nią?
Z Raven wychodzi sadystka i tyle.Pewnie bije następce tronu i kopie kotki.
Biegnę, aż stopy mi puchną, aż krwawią i pokrywają się pęcherzami.
Wracałam raz z cmentarza w nowych butach...Nie,to nie jest zabawne i nie rozumiem dlaczego jej na to pozwalają.Z rannymi stopami będzie bezużyteczna,a poza tym jak to sama lata po nieznanym terenie? A jak złamie nogę to jak się dogada? przez komórkę?!
Chomik
"To psychicznie może być cięższe od wiader....obrazili się na nią?" - żeby jeszcze. Nie, oni po prostu z nią w ogóle nie gadają...bo tak. Bardzo przyjemna załoga, nie powiem.
UsuńTa książka jest takim bullshitem, że jestem pełna podziwu, że jesteście w stanie to jeszcze komentować, szczególnie te dwa ostatnie tygodnie. Tzn mi by już ręce opadły, bo autorka nawet nie stara się zachować pozoru, że ma jakiekolwiek pojęcie o tym, co pisze. Also, Raven to najgorsza przywódczyni, o jakiej czytałam od bardzo długiego czasu, jeżu. Pomyśleć, że kiedy pierwszy raz się pojawiła, miałam cień nadziei, że może to jakaś zaradna lasia do lubienia.
OdpowiedzUsuńN
"Ta książka jest takim bullshitem, że jestem pełna podziwu, że jesteście w stanie to jeszcze komentować, szczególnie te dwa ostatnie tygodnie." - ta książka dopiero się rozkręca. Poczekajcie, aż dojedziemy do głównej intrygi...
UsuńMam toster marki Raven – po przeczytaniu Waszej analizy zaczęłam nim gardzić.
OdpowiedzUsuńCóż, po analizach pewne słowa już nigdy nie brzmią tak samo...
UsuńMaryboo
Czy przypadkiem po wodę nie mieli chodzić sami mężczyźni?
OdpowiedzUsuńI pomyśleć, że Raven wydawała się z początku taka sympatyczna... W tej chwili przebiła jak dla mnie liściastego truloffa, a to nielada wyczyn...
"Czy przypadkiem po wodę nie mieli chodzić sami mężczyźni?" - nie, po wodę, zgodnie ze słowami Raven, chodzą wszyscy (albo większość, bo mimo wszystko wątpię, by robiły to dzieci) Odmieńcy.
UsuńMaryboo
Raven zachowuje się dziwnie - z jednej strony ten sadyzm, z drugiej rodzynki i migdały. Co do truliścia za wzgórzem- dla mnie to akurat brzmi całkiem prawdopodobnie - po śmierci bliskiej osoby często mózg nie dopuszcza najgorszego i na przykład przyjmuje, że bliski nie umarł tylko gdzieś wyjechał. Wiem z własnego doświadczenia.
OdpowiedzUsuńLiściaste rozkminy wracają! Wszyscy do schronów!
eksterytorialnysyndrombobra
"Liściaste rozkminy wracają! Wszyscy do schronów!" - uwierzcie mi na słowo, liściaste rozkminy to i tak najmniejsze zło tego tomu...
UsuńMaryboo