niedziela, 15 lipca 2018

Część VII

Dzisiejszy rozdział jest krótszy niż zazwyczaj, za co za góry przepraszam; złożyły się na to zarówno kwestie osobiste, jak i fakt, że zakończenie analizy w tym miejscu ma sens z narracyjnego punktu widzenia.


Raven i Bram już stoją w rzece i napełniają wiadra wodą.
Chodź — mówi Raven szorstko. — Pozostali zaraz się obudzą.

Ok, zakładam, że sytuacja wygląda tak, iż obozowicze wymieniają się zadaniami, w związku z czym dziś wodę przyniesie Raven, jutro Hunter, a za tydzień drobniutka Blue, coby wszyscy na równi cierpieli męki wstawania przed świtem. Nie zmienia to jednak faktu, iż straszenie Leny śmiercią w opuszczonej noclegowni w związku z jej rzekomym lenistwem zaczyna wyglądać cokolwiek nieprzyjemnie, gdy człowiek przekonuje się, że pozostali Odmieńcy najwyraźniej mogą brać się do roboty dobrze po wschodzie słońca i nikt (czytaj: Raven) nie robi im z tego tytułu wyrzutów.

Oboje weszli do wody boso, więc przykucam, by zdjąć buty. Palce mam opuchnięte z zimna, pomimo że już go nie czuję. Gorąco pulsuje w całym moim ciele. Mam problemy z rozwiązaniem sznurówek i gdy wreszcie podchodzę do strumienia, Raven i Bram zdążyli już napełnić swoje wiadra i ustawić je w rzędzie na brzegu.

Pamiętajcie, kochani: Lena zaczęła tę wędrówkę względnie wypoczęta, obarczona pustymi wiadrami. Teraz czekają ją kolejne dwa kilometry...tyle że w obecnym stanie i z naczyniami wypełnionymi wodą. Jeśli myślicie, że nie brzmi to najlepiej – macie rację.

Pierwszy krok w głąb strumienia niemal ścina mnie z nóg. Nawet tuż przy brzegu prąd jest dużo silniejszy, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Wymachuję gwałtownie rękami, starając się utrzymać równowagę, i upuszczam wiadro. Stojący na brzegu Bram wybucha śmiechem, który jest wysoki i zaskakująco melodyjny.

Bram, przestań, zdążyłam cię polubić. Doprawdy, cóż za karuzela śmiechu: osłabiona dziewczyna, która ledwo dowlokła się do rzeki, prawie została porwana z prądem! Szkoda, że nikt z was nie ma przy sobie smartfona, moglibyście podzielić się zabawnym filmikiem z resztą gangu.

No dobra. — Raven daje mu kuksańca. — Koniec tej zabawy. Możesz już iść. Zobaczymy się w azylu.
Bram salutuje posłusznie.

Zauważcie: Bram – zdrowy, silny chłopak – został odesłany do obozu z wyprzedzeniem. Można by optymistycznie założyć, że Raven zależy na tym, by pierwsza partia wody dotarła do obozu jak najwcześniej, ale wiem, co nas czeka, więc chyba jednak pozostanę pesymistką.

Aha, Bram: chcę wierzyć, że był to czysto żartobliwy gest, ale błagam, nie karm dodatkowo jej ego, już i tak przydałaby mu się dieta.

Do zobaczenia, Lena — mówi i uświadamiam sobie, że po raz pierwszy od tygodnia odezwał się do mnie ktoś inny niż Raven, Sara czy Hunter.

To...dosyć dziwne. Dlaczego nikt z nią nie gada? Nawet, jeżeli plotki z nastolatką nie są dla nich atrakcją, Lena jest najświeższym narybkiem zza płotu – można by pomyśleć, że będą chcieli wyciągnąć z niej, co się da, chociażby na temat ostatnich zmian w krainie Małego Brata.

Dno strumienia jest pokryte małymi, śliskimi kamykami, które twardo wbijają mi się w stopy. Łapię upuszczone wiadro i żeby je napełnić, przykucam nisko, tak jak przedtem Raven i Bram. Wyciągnięcie go na brzeg jest trudniejsze. Mam słabe ręce, a metalowy uchwyt boleśnie wbija mi się w dłonie.
Jeszcze drugie - mówi Raven, obserwując mnie ze skrzyżowanymi na piersi rękami.

To naprawdę niesamowite, jak jedno małe wtrącenie może zmienić ton całego akapitu. Gdyby nie pogrubiony fragment, można by uznać uwagę Raven za zwykłe przypomnienie...ale ów fragment dosyć wyraźnie pokazuje, że Raven z premedytacją zmusza Lenę do nadmiernego wysiłku i bynajmniej nie ma zamiaru jej pomagać. Cóż, zapowiada się świetnie, zobaczymy, co będzie dalej.

Drugie wiadro jest nieco większe niż pierwsze i dużo ciężej nim manewrować, gdy już jest pełne. Muszę trzymać uchwyt w obu rękach, zgięta wpół, a do tego wiadro obija mi się o golenie. Gdy wychodzę ze strumienia, stawiam je na ziemi z westchnieniem ulgi. Nie mam pojęcia, jak dojdę do osady, niosąc oba wiadra naraz. To niemożliwe. A nawet jeśli się uda, to zajmie mi długie godziny. 
— Gotowa do drogi? — pyta Raven.
Daj mi chwilę - mówię, kładąc dłonie na kolanach. Ręce już mi się trzęsą.

No i dobra, wiemy już, że Raven czerpie głęboką satysfakcję z doprowadzania pozostałych Odmieńców na skraj zmęczenia. Mnie zastanawia w tym momencie co innego: nasi geniusze logistyki najwyraźniej wybierają się po wodę jedynie raz dziennie, a to, co przyniosą, musi wystarczyć reszcie obozu na całą dobę. Sprawdzian sprawdzianem, ale ja na miejscu Raven obawiałabym się jednak, że Lenie w połowie drogi najzwyczajniej w świecie omdleją ręce, co spowoduje utratę cennych zasobów i konieczność ponownego tuptania do rzeczki.

Chciałabym zostać tutaj jak najdłużej, czuć na sobie słońce przebijające się przez drzewa, słuchać strumienia mówiącego swoim własnym, dawno zapomnianym językiem i obserwować cienie ptaków przecinających niebo. Aleksowi by się tu spodobało

Trudno się z tym nie zgodzić – przypomnijcie sobie opis tych wszystkich liści w poprzednim rozdziale!

Na drugim brzegu widzę małego niebieskiego ptaka czyszczącego piórka. I nagle dopada mnie nieprzeparta ochota, by zrzucić z siebie ubranie i zanurkować, zmyć z siebie te wszystkie warstwy brudu i potu, których nie byłam w stanie wyszorować w azylu.

Z jednej strony zrozumiałe, a z drugiej...mówisz o tej samej rzece, w której o mało co się przed chwilą nie utopiłaś?

Odwrócisz się? — zwracam się do Raven. Przewraca oczami, najwyraźniej rozbawiona, ale spełnia moją prośbę.

Autorko, nie można mieć ciasteczka i zjeść ciasteczka. Musisz się zdecydować: albo Odmieńcy to reinkarnacja hipisów, co to w ramach buntu przeciw Małemu Bratu latają publicznie na golasa i nikogo to nie dziwi, albo panowie muszą spać w bunkrze otoczonym drutem kolczastym, coby przypadkiem nie zaplątała się na ich teren żadna niewiasta.

Zdejmuję spodnie i majtki, ściągam podkoszulek i rzucam je na trawę. Wejście z powrotem do strumienia sprawia mi jednocześnie przyjemność i ból — to czyste uczucie zimna, które przenika aż do szpiku kości.

Czyste uczucie lodowato zimnej rzeki, do której włazisz, osłabiona po chorobie i naga, pod koniec września.
Mam wrażenie, że ultimatum Raven nie było potrzebne; do zimy wykończysz się własnymi rękami.

Gdy brnę w stronę środka nurtu, kamienie pod moimi stopami stają się większe i bardziej płaskie, a prąd silniej napiera na moje nogi (...) wyciągam ramiona, by zanurkować w głębi wody. Zderzenie z nią jest brutalne: zimno jest jak mur, lodowaty i nieprzenikniony, szarpie każdym nerwem mojego ciała, czuję wokół pęd strumienia i w uszach mi dzwoni. Brakuje mi w płucach powietrza, więc wypływam na powierzchnię i zachłannie je wdycham.
(…)
I wtedy nagle zimno znika. Znowu zanurzam głowę i pływam w miejscu, pozwalając, by prąd rzeki ciągnął mnie i na mnie napierał. Z głową pod wodą niemal słyszę jej śpiew, szemranie, bulgotanie. Słyszę, jak powtarza imię, o którym tak bardzo starałam się nie myśleć: Alex, Alex, Alex. I słyszę też, jak porywa je z sobą. Wychodzę ze strumienia, drżąca i roześmiana, po czym szczękając zębami, zgrabiałymi, sinymi palcami zakładam ubranie.

* wzdycha *

No cóż, prędzej czy później musiało to nastąpić: powitajcie z powrotem na scenie Superlenę.
Mogłoby się wydawać, że od momentu dołączenia do Odmieńców i problemów z odzyskaniem sił po wydarzeniach „Delirium” nasza narratorka wreszcie przemieniła się w normalną istotę ludzką, ale niestety, nic z tego; niniejszym wracamy do czasów, gdy wytrzymałości i krzepy mógł pozazdrościć pannie Haloway niejeden komiksowy bohater. Myślicie może, że owa kąpiel w lodowatej wodzie doprowadzi do zapalenia płuc lub innych nieprzyjemnych konsekwencji? Skądże znowu! Ta scena najwyraźniej ma mieć niejako symboliczny charakter „oczyszczenia” Leny z przygniatających ją boleści – a niepodobna przecież psuć romantyzm chwili czymś równie prozaicznym jak katar.

Ale nie przejmujcie się, drodzy czytelnicy, bowiem...

Gotowa?
Gotowa — odpowiadam.
Jestem w stanie unieść tylko jedno wiadro naraz, trzymając je obiema rękami, wychlapując przy tym wodę, pocąc się i klnąc. Wlokę się jak żółw. Kładę jedno wiadro na ziemi i wracam po drugie. Posuwam się o kilka kroków. Potem przerwa, odpoczynek, kilka głębokich oddechów.

...owe umiejętności wyłączają się niczym za dotknięciem różdżki w chwili, gdy potrzebna jest szczypta dramatyzmu.

Ale, ale; wygląda na to, że zaczęliśmy naszą wędrówkę. Zobaczmy, jak idzie Lenie:

Raven idzie przede mną. Czasami zatrzymuje się i kładzie wiadra na ziemi, zdziera korę z drzew i rozsypuje ją na drogę, bym się nie zgubiła, nawet gdy stracę ją z oczu.

Jesteście w lesie, a Lena jest wykończona (nawiasem mówiąc, ta spontaniczna sesja pływacka tuż przed spodziewanym wysiłkiem fizycznym nie była najlepszym z pomysłów); mam pewne wątpliwości, czy kawałki kory rozrzucone wśród poszycia zdadzą egzamin.

Wraca za pół godziny, przynosząc metalowy kubek z wodą, już zdezynfekowaną, a także migdały i rodzynki zawinięte w małą bawełnianą szmatkę, żebym się posiliła.

Migdały i rodzynki? To, twoim zdaniem, jest odpowiednia przekąska na tę okazję?...No, chyba że ten gest ma na celu zakomunikować Lenie „bezsensownie narażasz zdrowie i marnujesz siły – nie jesz”.

Raven idzie teraz przy mnie, chociaż nie proponuje mi pomocy, a ja o nią nie proszę. Obserwuje moją żmudną drogę do osady spokojnie, z założonymi rękami.
Ostateczny wynik: dwie godziny. Trzy pęcherze na dłoniach, w tym jeden wielkości czereśni. Ręce trzęsą mi się tak strasznie, że ledwo mogę unieść je do twarzy, by zmyć pot. Skórę na jednej dłoni, tam, gdzie wrzynał się w nią metalowy uchwyt wiadra, mam otartą aż do żywego mięsa.

Oliver, mam pytanie – jaki właściwie był cel tego wątku?

Pokazać, że Lena potrafi przezwyciężać swoje słabości? To wiemy nie od dziś – ta dziewczyna jest zrobiona ze stali, kule się jej nie imają, jeśli nawet, to powodują zaledwie niewielkie draśnięcia.

Pokazać, że Raven to twardy i nieustępliwy przywódca? Cóż, nie udało się – Raven wychodzi tu co najwyżej na a) psychopatkę, która beznamiętnie obserwuje czyjś olbrzymi wysiłek i/lub b) na bardzo kiepskiego lidera, którego działania mogą doprowadzić – i prowadzą – do uszczerbku na zdrowiu jednego z podległych jej ludzi.

„Trzeba twardym być, nie miętkim” to bardzo słuszna polityka, gdy żyje się w ukryciu przed opresyjną władzą, ale zdzieranie skóry aż do mięsa sprawia, że całą zabawa przesuwa się z kategorii „ćwiczenia zaprawiające do życia w dziczy” do „znęcanie się nad słabszymi od siebie”. Czy naprawdę dziwi kogokolwiek, że Lena nie poprosiła o pomoc, skoro osoba idąca obok niej zaledwie kilka godzin wcześniej zagroziła jej śmiercią na skutek zamarznięcia? Na miejscu naszej bohaterki bałabym się, że przy pierwszej skardze Raven wyleje mi zawartość wiadra na głowę, po czym każe wrócić do rzeki i ponownie napełnić naczynie.

Surowość Raven staje się zresztą dosyć zabawna, gdy człowiek sobie uświadomi, że nasza och-jakże-silna-przywódczyni najwyraźniej nie potrafi przeżyć kilku dni w lesie bez dostaw pana Wiesia, wliczając to suszone zioła. Skarbie, pozwolisz, że będziemy bezkrytycznie przyjmować twoje metody rządzenia, gdy wreszcie udowodnisz, że w ogóle potrafisz rządzić.

Za to przy kolacji Tack nakłada mi największą porcję ryżu i fasoli i mimo pęcherzy na rękach oraz tego, że Squirrel przypalił ryż, mam wrażenie, że to najlepszy posiłek, od kiedy przybyłam do Głuszy.

Tak z ciekawości: zajęłaś się jakoś tą rozharataną ręką, czy też – skoro dramatyczną scenę podkreślającą twoją niezłomność i hart ducha mamy już za sobą – na powrót włączyły ci się super moce i tego rodzaju drobne draśnięcia nie robią na tobie najmniejszego wrażenia?

Po kolacji jestem tak zmęczona, że zasypiam w ubraniu, gdy tylko przykładam głowę do poduszki. Zapominam nawet pomodlić się do Boga, bym już się nie obudziła.

Wesołego bujania się między religią i nauką ciąg dalszy, jak widzę.

Dopiero następnego ranka uświadamiam sobie, jaki mamy dzień: dwudziestego szóstego września.
Wczoraj Hana miała zabieg. Hana zniknęła.

Skąd to wiesz? Raven powiedziała ci tylko, że październik zaczyna się „za niecały tydzień”.

Lena postanawia powrócić do swojego starego hobby, jednak tym razem za jej biegami kryje się coś więcej, niż miłość do sportu:

Nie płakałam od śmierci Aleksa. Alex żyje. To staje się moją mantrą, bajką, którą powtarzam sobie codziennie, gdy bladym, mglistym świtem wychodzę na zewnątrz i powoli, w bólu, wznawiam treningi. Jeśli uda mi się przebiec całą drogę do starego banku - mimo kłucia w płucach i drżenia ud - wtedy Alex będzie żył. Najpierw to jest dziesięć metrów, potem dwadzieścia, potem dwie minuty z rzędu, potem cztery.

Wiecie co? Zasadniczo nie mam problemu z tym wątkiem. Lena nie tylko potrzebuje nabrać sił przed wielką migracją, ale musi także odbudować swoje życie na gruzach dotychczasowego; możliwe, że wiara, iż Alex żyje jest jedynym, co w tym momencie dodaje jej otuchy. W dodatku po raz kolejny przełączyła się na tryb „przeciętny zjadacz chleba”, co sprawia, iż miast powodowana Siłą Miłości bez trudu pobić rekord świata w biegu na sto metrów, powolutku wraca do dawnej formy. Jedyne, co mnie niepokoi...

Alex stoi tuż za tamtym wzgórzem. Jeśli uda mi się wbiec na jego szczyt bez zatrzymywania, będzie tam stał.

...to cytaty takie jak ten, które sugerują, iż Lena szczerze wierzy w to, że jej chłopak żyje – wierzy w to tak głęboko, że w głębi serca czeka na jego powrót.
Jak powiedziałam, nie ma nic dziwnego w tym, że Lena trzyma się kurczowo jedynego, co jej pozostało – nadziei – by odbudować swój świat. Co jednak, jeśli okaże się, że Plastikowa Simorośl nie przeżyła spotkania z Hipolitem?

W Głuszy znajduje się wielu uciekinierów, większość z nich przeżyła jakieś tragedie i nie każdy jest emocjonalnie zaburzonym robotem (patrz: Raven). To właśnie dlatego zdziwił mnie fakt, że, jak przyznaje sama Lena, poza Sarą (która jest dzieckiem) i Hunterem nikt w osadzie najwyraźniej nie rozmawia z nasza bohaterką. Dziewczynie przydałby się w tym momencie ktoś, przed kim mogłaby się wygadać, kto mógłby pomóc jej odnaleźć się w nowej sytuacji – czy przez te wszystkie lata nie znalazł się w grupie nikt, kto zaoferowałby się jako tego rodzaju wsparcie dla świeżynek? Nie chodzi tu przecież wyłącznie o bycie misiem-tulisiem i roztkliwianie się nad nowo przybyłymi, ale o fakt, że w Głuszy ląduje zapewne mnóstwo ludzi z różnymi traumami – traumami, które nieprzepracowane, w prawdziwym życiu mogłyby rozwalić tego rodzaju zorganizowaną grupę od środka. Dbanie o psychiczną równowagę współuciekinierów to nie kaprys, ale konieczność w przypadku tego rodzaju układu.

...No, chyba że każdą osobę, która przejawia jakiekolwiek oznaki cierpienia czy żałoby Raven porzuca w lesie, twierdząc, że są wyłącznie kulą u nogi; to w sumie wyjaśniałoby, dlaczego osada wygląda mniej na miejsce, w którym zbierają się ci, którym nie pozostało w życiu nic więcej, a bardziej jak kolonie na koszt wuja Wiesia.

Lena początkowo często potyka się o nierówności na drodze podczas wczesnoporannych biegów, ale po jakimś czasie jej ciało zapamiętuje trasę i uczy się omijać wszelakie pułapki. Panna Haloway wspomina swoje stare ćwiczenia z Haną i stwierdza, że bieganie to w dużym stopniu kwestia psychiki: dziewczyny często motywowały się wzajemnie, wmawiając sobie na przykład, że jeżeli przebiegną pewną ilość kilometrów, dostaną maksymalną ilość punktów na egzaminie.

Biegnę, aż stopy mi puchną, aż krwawią i pokrywają się pęcherzami. Raven przygotowuje dla mnie wiadra z zimną wodą, żebym mogła wymoczyć w nich nogi, ale z naganą w głosie nakazuje mi ostrożność, przestrzega przed zakażeniem.

Niby racja, ale ptysiu: akurat ty naprawdę nie powinnaś się odzywać w tej kwestii.

Antybiotyki są tutaj trudne do zdobycia.

Pff. Że co proszę? Czyżby pan Wiesio postanowił zwinąć interes? Bo w innym przypadku powinniście otrzymać kolejną dostawę dóbr najdalej w przyszły wtorek.

Następnego ranka owijam palce kawałkiem materiału, zakładam buty i wznawiam biegi. Jeśli ci się uda... jeszcze trochę dalej... jeszcze trochę szybciej... zobaczysz, zobaczysz, zobaczysz. Alex żyje. Nie, nie zwariowałam. Wiem, że rzeczywistość jest inna. Gdy po skończonym biegu kuśtykam z powrotem do podziemi kościoła, uderza mnie głupota i bezcelowość tego wszystkiego. Aleksa już nie ma i choćbym nie wiem, ile biegała, ile włożyła w to wysiłku, zdzierała skórę do krwi, nic mi go nie wróci.

Ach, czyli Lena jednak w głębi duszy zdaje sobie sprawę, że jej zaklęcia są tylko zaklęciami? Z jednej strony to dobrze – jest szansa, że dzięki temu uda jej się zacząć życie od nowa, bez płonnej nadziei dzień pod dniu odbierającej jej siłę do działania – a z drugiej... skąd właściwie ta pewność? Bóg świadkiem, że sama trzymam kciuki za to, by głowa PŚ wisiała nad kominkiem Hipolita, ale zawsze jest jednak szansa, że chłopak jakoś się z tego wylizał.



Ale chodzi o to, że kiedy biegam, zawsze pojawia się ten moment, gdy na ułamek sekundy rozdziera mnie ból, kiedy z trudem oddycham i wszystko zdaje się jedynie rozmazaną barwną plamą. W tej właśnie chwili, gdy ból osiąga swoje maksimum i wydaje się nie do zniesienia, przechodzi przeze mnie jasność, widzę po lewej błysk koloru miedziane włosy, płonącą koronę z liści - i wiem, że gdy tylko odwrócę głowę, on będzie tam stał, wpatrzony we mnie, roześmiany, wyciągając do mnie ręce. Rzecz jasna nigdy nie odwracam głowy. Ale pewnego dnia to zrobię. Pewnego dnia to zrobię, a on wróci, i wszystko będzie dobrze. A do tego czasu nie pozostaje mi nic innego, jak biegać.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: pierwsze spotkanie twarzą w twarz Leny i Juleczka.

Zostańcie z nami!

Maryboo

14 komentarzy:

  1. Ten Juleczek co przy czytaniu raz się zachowywał na lat 18 a raz na 8? Kompletnie nie ogarniam jego wątku, nie wiem po co był stworzony, co wniósł poza drugim truloffem, który nawet na milisekundę się nie wydawał realnym zakończeniem. Już nawet bardziej wierzyłam, że Ami z Aspenem skończy.
    Po skończeniu drugiej części dalej nie ogarniam jaki sens miała połowa zdarzeń - chyba w tej książce potrzebuję w 100% waszej analizy, żeby to sobie jakoś logicznie poukładać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze? My też nie ogarniamy, ale to zapewne dlatego, że wiodąca intryga tego tomu nie ma za grosz sensu, z której strony by na nią nie spojrzeć.

      Usuń
  2. O antybiotykach pomyślałam już w poprzednim rozdziale, gdy niezwykle nieuprzejmy (jak mu tam było?) Hunter nie był łaskaw przytrzymać gałęzi przed Leną podczas wędrówki przez las. Bo przecież to wcale nie chodzi o maniery, tylko właśnie o bezpieczeństwo. Taka gałąź może poważnie pokaleczyć, albo wybić oko jeśli uderzy zbyt mocno. Ale oczywiście, po co się przejmować, Wiesiek przyśle leki! Czy autorka chodziła kiedyś po lesie?

    Raven jest tak beznadziejnym przywódcą, że zastanawiam się czemu reszta jej nie ubiła i nie zastąpiła kimś rozsądnym. Narażanie członków wspólnoty na niebezpieczeństwo i utratę zdrowia, ewidentne znęcanie się nad słabszym, złe gospodarowanie zasobami - to nie są cechy dobrego przywódcy. I tradycyjnie - Nikt nie musiałby latać do strumienia gdyby te ameby wykopały studnię! - to mnie naprawdę boli, to chyba najbardziej oczywista rzecz jaką mogli zrobić. No ale nie wpadli na pomysł wystrugania łyżek... Czego ja chcę. Studni!

    Lena ma poważne problemy emocjonalne, co w zasadzie nie jest zaskakujące, ani dziwne. Myślę, że tu autorka nawet chwilę pomyślała o tym, że jej pacynka ma psychikę. W zasadzie objawy opisane są dość ciekawie. Nie znam się na tym, ale wydaje mi się, że te jej masochistyczne biegi podpadają pod samookaleczenie. Takie zagłuszanie bólu psychicznego fizycznym. Tylko dziwi mnie, że nikt w osadzie tego nie dostrzega i jej na to pozwalają. Taka sytuacja może mieć tragiczny finał.

    Niestety wszystko było ładnie dopóki nie pojawił się ten fragment: "W tej właśnie chwili, gdy ból osiąga swoje maksimum i wydaje się nie do zniesienia, przechodzi przeze mnie jasność, widzę po lewej błysk koloru miedziane włosy, płonącą koronę z liści - i wiem, że gdy tylko odwrócę głowę, on będzie tam stał, wpatrzony we mnie, roześmiany, wyciągając do mnie ręce. Rzecz jasna nigdy nie odwracam głowy. Ale pewnego dnia to zrobię. Pewnego dnia to zrobię, a on wróci, i wszystko będzie dobrze."

    Czy znamy jakąś inną bohaterkę, która narażała się na niebezpieczeństwo, żeby wywoływać halucynacje byłego ukochanego? Owszem, znamy. Słynną Bellą Swan powiało! Naszym kochaniem o ptasim móżdżku. Chociaż uczciwość nakazuje zauważyć, że Lena miała bardziej traumatyczne doświadczenia niż wampirzy łabądek. Tak czy inaczej, jest jej potrzebny specjalista.

    rose29

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "O antybiotykach pomyślałam już w poprzednim rozdziale, gdy niezwykle nieuprzejmy (jak mu tam było?) Hunter nie był łaskaw przytrzymać gałęzi przed Leną podczas wędrówki przez las. Bo przecież to wcale nie chodzi o maniery, tylko właśnie o bezpieczeństwo. Taka gałąź może poważnie pokaleczyć, albo wybić oko jeśli uderzy zbyt mocno." - Odmieńcy, jakby się nad tym zastanowić (i jak jeszcze pokaże przyszłość) mają w sumie sporo wspólnego z Nieustraszonością z "Niezgodnej". Obie grupy bardzo lubią pokazywać, jakie to nie są twarde, problem w tym, że więcej w tym wszystkim pozerstwa, niż faktycznej siły, odwagi czy zaradności.

      Usuń
  3. pierwszy od tygodnia odezwał się do mnie ktoś inny niż Raven,
    To psychicznie może być cięższe od wiader....obrazili się na nią?
    Z Raven wychodzi sadystka i tyle.Pewnie bije następce tronu i kopie kotki.
    Biegnę, aż stopy mi puchną, aż krwawią i pokrywają się pęcherzami.
    Wracałam raz z cmentarza w nowych butach...Nie,to nie jest zabawne i nie rozumiem dlaczego jej na to pozwalają.Z rannymi stopami będzie bezużyteczna,a poza tym jak to sama lata po nieznanym terenie? A jak złamie nogę to jak się dogada? przez komórkę?!

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "To psychicznie może być cięższe od wiader....obrazili się na nią?" - żeby jeszcze. Nie, oni po prostu z nią w ogóle nie gadają...bo tak. Bardzo przyjemna załoga, nie powiem.

      Usuń
  4. Ta książka jest takim bullshitem, że jestem pełna podziwu, że jesteście w stanie to jeszcze komentować, szczególnie te dwa ostatnie tygodnie. Tzn mi by już ręce opadły, bo autorka nawet nie stara się zachować pozoru, że ma jakiekolwiek pojęcie o tym, co pisze. Also, Raven to najgorsza przywódczyni, o jakiej czytałam od bardzo długiego czasu, jeżu. Pomyśleć, że kiedy pierwszy raz się pojawiła, miałam cień nadziei, że może to jakaś zaradna lasia do lubienia.

    N

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Ta książka jest takim bullshitem, że jestem pełna podziwu, że jesteście w stanie to jeszcze komentować, szczególnie te dwa ostatnie tygodnie." - ta książka dopiero się rozkręca. Poczekajcie, aż dojedziemy do głównej intrygi...

      Usuń
  5. Mam toster marki Raven – po przeczytaniu Waszej analizy zaczęłam nim gardzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, po analizach pewne słowa już nigdy nie brzmią tak samo...

      Maryboo

      Usuń
  6. Czy przypadkiem po wodę nie mieli chodzić sami mężczyźni?

    I pomyśleć, że Raven wydawała się z początku taka sympatyczna... W tej chwili przebiła jak dla mnie liściastego truloffa, a to nielada wyczyn...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Czy przypadkiem po wodę nie mieli chodzić sami mężczyźni?" - nie, po wodę, zgodnie ze słowami Raven, chodzą wszyscy (albo większość, bo mimo wszystko wątpię, by robiły to dzieci) Odmieńcy.

      Maryboo

      Usuń
  7. Raven zachowuje się dziwnie - z jednej strony ten sadyzm, z drugiej rodzynki i migdały. Co do truliścia za wzgórzem- dla mnie to akurat brzmi całkiem prawdopodobnie - po śmierci bliskiej osoby często mózg nie dopuszcza najgorszego i na przykład przyjmuje, że bliski nie umarł tylko gdzieś wyjechał. Wiem z własnego doświadczenia.
    Liściaste rozkminy wracają! Wszyscy do schronów!
    eksterytorialnysyndrombobra

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Liściaste rozkminy wracają! Wszyscy do schronów!" - uwierzcie mi na słowo, liściaste rozkminy to i tak najmniejsze zło tego tomu...

      Maryboo

      Usuń