niedziela, 29 lipca 2018

Część IX


WTEDY

Z dnia na dzień robi się coraz chłodniej. Rano trawa powleczona jest szronem. Podczas biegania powietrze kłuje mnie w płucach. Rzeka przy brzegach pokryta jest cienką warstwą lodu, który łamie się pod ciężarem naszych stóp, kiedy wchodzimy z wiadrami do wody.

Ojojoj, coś czuję, że w tym miesiącu nasi dzielni wycieczkowicze będą musieli obyć się bez zupek w proszku.

Z każdym dniem nabieram siły. Jestem kamieniem odsłoniętym przez leniwy nurt wody. Jestem drewnem zwęglonym przez ogień.

Słowo daję, to jedne z najurokliwszych metafor od czasów „Białej armii” Bajmu.

Mięśnie mam twarde, sprężyste, a nogi jak ze stali. Dłonie zrogowaciały, podobnie jak podeszwy stóp, są grube i niewrażliwe niczym skała.

No i co, kochani czytelnicy – chyba się nie łudziliście, że te ablucje w lodowatej rzece spowodują jakikolwiek długotrwały uszczerbek na zdrowiu, hmm?

A swoją drogą, od czego tak jej zgrubiały te stopy? Czyżby Raven, w ramach podkręcania treningu, kazała jej się wyprawiać na poranne przebieżki bez butów?

Biegam codziennie, codziennie też zgłaszam się na ochotnika do noszenia wody, chociaż powinniśmy chodzić po nią na zmianę. Wkrótce jestem w stanie nieść dwa wiadra przez całą drogę do azylu bez ani jednego przystanku.

Nic na to nie poradzę; za każdym razem, gdy czytam tego rodzaju fragmenty, w mojej głowie rozbrzmiewa to:



No, żarty żartami, ale wiem, co czeka nas w przyszłości, powiem więc tylko tyle: ćwicz, ile wlezie, Leno, przyjdzie jeszcze czas, gdy będziesz musiała wykazać się równie nadnaturalną siłą i odpornością, co w końcówce poprzedniego tomu.

Alex mija mnie, wyłania się i znika w ciemności, krąży między czerwono-żółtymi drzewami. W lecie był pełniejszy: widziałam jego oczy, włosy, ręce.

Matko i córko, teraz z kolei mam flashbacki z „Nju Muna”. Autorko, zaklinam, nie rób mi tego!

Gdy liście zaczynają wirować ku ziemi i coraz więcej wokół nagich drzew, Alex jest już tylko czarnym cieniem, migoczącym mi w kąciku oka.

Ja wiem, że to zawsze były tylko takie podśmiechujki, ale z każdym tego rodzaju cytatem zaczynam mieć coraz poważniejsze podejrzenia, że pomiędzy PŚ i liśćmi istnieje autentyczna korelacja.

Poza tym dużo się uczę. Hunter pokazuje mi, jak przekazuje się nam informacje, jak sympatycy z drugiej strony powiadamiają nas o przyszłej dostawie.

Och, och! Czyżbyśmy mieli się wreszcie dowiedzieć, jak pan Wiesio daje naszym znać, że w tym tygodniu dostawa tamponów i lemoniady się opóźni? Cóż, czuję się autentycznie zaciekawiona, zobaczmy, co z tego wyniknie.

Lena wspomina, że Hunter zaciągnął ją na lekcję pewnego dnia po śniadaniu, gdy wraz z Blue zmywały naczynia:

Mała nigdy się przede mną do końca nie otworzyła. Odpowiada na moje pytania półsłówkami albo ruchami głowy. Jej szczupła budowa, drobne kości i nieśmiałość mimowolnie przywodzą mi na myśl Grace. Dlatego unikam jej, jak mogę.

A cóż to, żabko – czyżby wyrzuty sumienia spowodowane faktem, że Gracie być może przebywa właśnie w Kryptach, a w najlepszym razie w bidulu?

...Szczerze mówiąc, nie sądzę, co z kolei prowadzi mnie do niezbyt wesołych wniosków.

Drodzy czytelnicy, zauważyliście może coś ciekawego? Tym, co motywuje Lenę do działania i walki jest wspomnienie Plastikowej Simorośli; to ono rozrywa jej serce, jednocześnie skłaniając do pokonywania własnych słabości. Zauważyliście może, kto nigdy nie pojawia się w jej rozmyślaniach?

Jej rodzina.

Carol i William, ludzie, którzy ją wychowali, dali jej dom, zapewnili wykształcenie i pracę; Rachel, siostra, która przez wiele lat była dla niej kimś bardzo ważnym; Grace, rzekomo druga po PŚ najbardziej ukochana przez pannę Haloway istota na tym świecie; Hana, jej najlepsza przyjaciółka i powiernica – żadne z nich ani przez chwilę nie przewija się w wewnętrznych monologach naszej narratorki. I nawet, jeśli uznamy, że wujostwo i siostra zostali spisani na straty z powodu chęci ocalenia Leny próby rozłączenia dziewczyny z Plastikową Simoroślą (o Jenny nie ma nawet co wspominać, ta skazała się na rolę Scary Sue już podczas swojej pierwszej kwestii) – co z Grace i Haną?

Tu przecież nie chodzi nawet o zwykłą tęsknotę. Lena jest zbiegiem; uciekając z Portland w imię miłości, wystąpiła przeciw Małemu Bratu. Jej rodzina powiększyła się tym samym o kolejnego wywrotowca, po zięciu – buntowniku i siostrze – przestępczyni z oddziału o zaostrzonym rygorze. Pomyślcie sami: jakie są obiektywnie szanse, że kilka godzin po zniknięciu Leny jej familia nie została ukarana w najsurowszy z możliwych sposobów? Hana też została wciągnięta w całą tę sytuację – skąd pewność, że miast na zabieg nie zawleczono jej prosto do Krypt jako współwinną przestępstwa? Nawet, jeśli założymy, że władza okazała sporą pobłażliwość i nie pozbawiła żadnego z nich życia ani wolności, jest pewne, że teraz pani Jadzia już im nie przepuści.

Lena zdaje się w ogóle o tym nie myśleć, nie przejmować faktem, że jej czyny mogły mieć – i zapewne miały – bezpośrednie przełożenie na sytuację jej bliskich. PŚ najprawdopodobniej wącha kwiatki od spodu; wujek, ciotka i cała reszta wciąż mogą żyć i być właśnie w tej chwili poddawani torturom. Lena widziała na własne oczy, jak wygląda rzeczywistość w Kryptach; jakim cudem nie budzi się z krzykiem, widząc w sennych koszmarach przesłuchiwaną Rachel czy wleczoną na smyczy Hanę?


Gdzie mam iść? — pytam Huntera. Szczerzy zęby w uśmiechu.
Umiesz się wspinać?
Raczej tak — odpowiadam zaskoczona i nagle przypomina mi się, jak wdrapywałam się na ogrodzenie z Aleksem.

— Czy umiem?! Kochaneczku, ja nawet z raną postrzałową w jednym barku i brakującą połową uda śmigam szybciej, niż wiewiórka!

Zastępuję szybko ten obraz innym: oto wspinam się na liściastą gałąź jednego z wielkich klonów w Deering Oaks Park, jasne włosy Hany błyskają w dole pod warstwami zieleni, gdy otaczając pień ze śmiechem, dopinguje mnie, bym weszła wyżej. Natychmiast próbuję usunąć ją z pamięci. Nauczyłam się tego tutaj, w Głuszy. Wyrzucam ją z głowy — jej głos, lśniące włosy — i zostawiam w sobie jedynie doznanie wysokości, kołyszące się liście, widok zielonej trawy.

Aaach, zatem tak zamierzasz obejść ów problem?

* wzdycha *

Ustalmy coś: blokowanie traumatycznych wspomnień po to, by móc jakoś funkcjonować jest całkiem zrozumiałe. Sęk w tym, iż jestem pewna, że Oliver wcale nie chciała pokazać przez to, że Lena wyrzuciła bliskich z serca, bo zjada ją poczucie winy; romantyczne cierpienie jest tu zarezerwowane dla fantomowej Plastikowej Simorośli. Nie, Lena przez cały ten czas zachowuje się jak człowiek wysłany na zagraniczną misję, który woli nie rozmyślać zbyt wiele o bliskich, bo to odwraca jego uwagę od wyznaczonego celu: „Nie będę myśleć o złotych lokach Hany, bowiem wywołuje to u mnie zadumę, na którą nie mogę sobie pozwolić na obozie przetrwania”.

Autorko, chcesz, abyśmy naprawdę poczuli kiepską sytuację Leny? Napisz, że nie może pozwolić sobie nawet na najkrótsze wspominki czasów spędzanych z przyjaciółką, bo tylko taktyka kompletnego odcięcia się od przeszłości powstrzymuje ją przed atakiem histerii, gdy w następnej chwili uświadamia sobie, że owa przyjaciółka najprawdopodobniej nie tylko już nigdy nie będzie żyła w dostatku i wygodzie, ale nawet nie zobaczy światła słonecznego.

Wobec tego czas pokazać ci gniazda — mówi Hunter.

...O?

Na samą myśl o wyjściu na zewnątrz przechodzą mnie dreszcze. Ostatniej nocy było przenikliwie zimno. Wiatr świszczał w gałęziach, wdarł się po schodach, spenetrował wszystkie szczeliny i pęknięcia naszego azylu swoimi długimi, lodowatymi palcami.

O cholibka, niedobrze, niedobrze. Mam nadzieję, że pan Wiesio podrzuci wam koc albo dwa, brak sił i spowolnione reakcje to ostatnie, czego wam teraz potrzeba...

Wróciłam dziś z porannego biegu na pół zamarznięta, ze zgrabiałymi rękami.

...nieważne.

Ale jestem ciekawa tych gniazd — słyszałam, jak inni o nich mówili — a do tego marzę, by uciec od Blue.
Dokończysz tę robotę sama? — pytam małą, a ona kiwa głową i przygryza dolną wargę.
Grace też tak robiła, gdy była zdenerwowana. Czuję ostre wyrzuty sumienia. To nie wina Blue, że przypomina mi Grace. To nie wina Blue, że zostawiłam Grace po drugiej stronie granicy.

„...bez szans na dobrą przyszłość, pracę, wykształcenie i partnera, a być może i bez dziadków i tej resztki rodziny, jaka jej jeszcze pozostała”. Przykro mi, autorko – im bardziej będziesz się ślizgać po tej niewygodnej prawdzie, tym częściej będę ją wyciągać na światło dzienne.

Znalazłam jakąś starą wiatrówkę w stercie ubrań, ale jest o wiele za duża, by powstrzymać wiatr od wgryzania mi się w szyję i palce, wślizgiwania pod kołnierz i skuwania lodem serca w mojej piersi.

Cóż, istnieje możliwość, że ów brak ochrony przed mrozem ma też coś wspólnego z licznymi przetarciami i dziurami w kurtce, powstałymi na skutek traktowania jej jak dywanu.

Nasi bohaterowie udają się na spacer; jest im – myślę, że na tym etapie nie będzie to dla nikogo zaskoczeniem – zimno. Hunter pyta Lenę, dlaczego ta nie lubi Grace; dziewczyna bez przekonania zaprzecza, aż w końcu wyznaje, że mała przypomina jej kogoś z dawnego życia.

A teraz...o rany, spójrzcie na to!

(…) [Hunter] wyciąga rękę i dotyka mojego łokcia na znak zrozumienia. Hunter i ja rozmawiamy o wszystkim, z wyjątkiem czasów „sprzed".
Ze wszystkich osadników z nim czuję się najbardziej związana. Siadamy naprzeciwko siebie przy kolacji, a czasami rozmawiamy jeszcze długo potem, dopóki kuchnia nie zasnuje się dymem z dogasającego ognia.
Hunter doprowadza mnie do śmiechu, chociaż przez długi czas myślałam, że już nigdy w życiu się nie zaśmieję. Nie było łatwo poczuć się swobodnie w jego towarzystwie.
(...)
Hunter jest dla mnie tylko przyjacielem, nikim więcej, i nigdy się nie boję, kiedy jestem z nim.

Ale jakże to tak?! Relacja między mężczyzną i kobietą, która nie opiera się na pożądaniu lub Tru Loff, a mimo to jest prezentowana jako ważna i cenna?! Autorko, przywołuję cię do porządku, pamiętaj, w jakim gatunku literackim się znajdujemy!

* wzdycha znów *

Niestety, pamięta. Do wszystkich z Was, którzy po tym fragmencie liczyli na ewenement w rodzaju przyjaźni damsko-męskiej bez podtekstów: pamiętajcie, że tkwimy w tym samym uniwersum, w którym jak ostatni przegryw został potraktowany sympatyczny, wrażliwy chłopak, którego jedynymi przewinieniami były alergie i skłonność do nadmiernego pocenia się. Rzekoma przyjaźń Huntera i Leny jest tak dalece deklaratywna, że gdyby nie zapewnienia naszej narratorki, nie miałabym pojęcia, że tę dwójkę łączy w serii cokolwiek poza wspólnym dachem nad głową (oczywiście w przenośni, panowie nadal sypiają w forcie z koca).

Jest jeszcze wcześnie, wokół panuje cisza, którą zakłóca jedynie skrzypienie naszych butów na grubej warstwie opadłych liści. Nie było deszczu od kilku tygodni. Las jest spragniony wody. To dziwne, jak nauczyłam się odczuwać las, rozumieć go: jego nastroje i kaprysy, jego eksplozje radości i barw. (…) Głusza jest piękna, nieokiełznana i pełna życia. Mimo trudów tutejszej egzystencji zaczynam ją kochać.

Moja teoria o ścisłych powiązaniach na linii PŚ – drzewostan zaczyna nabierać coraz solidniejszych podstaw!

Jesteśmy już prawie na miejscu — mówi Hunter.
Wskazuje głową na lewo. Ponad gołymi gałęziami widzę koronę z drutu kolczastego, wijącą się na szczycie ogrodzenia, i nagle zalewa mnie gorąca fala strachu. Nie miałam pojęcia, że podeszliśmy tak blisko granicy. Zapewne jesteśmy na obrzeżach Rochester.



...Oni...podeszli pod samo ogrodzenie.

…Dwójka zbiegów z kraju Małego Brata ot, tak podeszła sobie do płota.

…I pomyśleć, że niektórzy z naszych czytelników wyśmiewali ideę domku z piernika znajdującego się kilkanaście (jeśli nie kilkadziesiąt) minut drogi od granicy z Portland.

Nie martw się. — Hunter wyciąga rękę i ściska mnie za ramię. — Ta strona granicy nie jest patrolowana.

...Mam bardzo poważne pytanie. Co właściwie powstrzymuje Odmieńców od zbudowania sobie eleganckiego osiedla domków jednorodzinnych tuż za granicą krainy Małego Brata? Bo z pewnością nie jest to, jak widzimy na załączonym obrazku, strach przed wszelakimi reperkusjami tudzież niezwykła czujność aparatu bezpieczeństwa.

Mieszkam w Głuszy od półtora miesiąca i w tym czasie niemal zapomniałam o granicy. To niesamowite, jak blisko byłam przez cały ten czas mojego dawnego życia.

Autorko, obawiam się, że właśnie własnoręcznie wkopujesz się w coraz głębszy dołek.

Naprawdę, kochani; nawet nie wiem, jak to skomentować. Narracja nie podaje, ile zajęła wędrówka Huntera i Leny, ale nie słyszymy nic o zmęczeniu czy coraz bardziej dokuczliwym marznięciu, w związku z czym cała wyprawa zapewne zamknęła się gdzieś w godzinie. Około godziny drogi – tyle (w najlepszym przypadku!) oddziela panią Jadzię i Hipolita od siedliska wrogów systemu.

...A swoją drogą – czy to nie stawia naszych ulubionych obozowiczów w jeszcze lepszym świetle? O ile wcześniej byli po prostu bandą niezaradnych hipisów, o tyle teraz bardziej niż kiedykolwiek jawią mi się niczym zbuntowane dzieci, które obrażone oznajmiają rodzicom: „Nienawidzę was i nie będę was dłużej słuchać!!!”, a następnie naburmuszone chowają się w domku na drzewie, gdzie postanawiają zostać przez resztę życia - jednakowoż z nadzieją, że mama przyniesie im te smaczne naleśniki, które zostały z obiadu.

Lena i Hunter zbliżają się do obszaru pełnego drzew, które na pierwszy rzut oka wydają się być uschnięte; Hunter zapewnia jednak, że drzewka mają się dobrze:

Po prostu czekają na swój czas. Gromadzą energię. Chowają życie głęboko w środku, na zimę. Gdy się ociepli, znowu zakwitną. Zobaczysz.
Jego słowa działają na mnie kojąco. „Zobaczysz" oznacza „wrócimy tu". Oznacza też „jesteś teraz jedną z nas”.

No, chyba że Raven za jakiś czas znów uzna, że nie wyrabiasz normy.

Jesteśmy na miejscu — mówi, uśmiechając się szeroko. — Oto gniazda.
Wskazuje ręką w górę. Wysoko wśród gałęzi widnieją ogromne kłębowiska ptasich gniazd: poskręcane i sterczące gałązki, kawałki mchu i wiszące pnącza, wszystko splecione z sobą tak, że sprawia wrażenie, jakby drzewa były zwieńczone włosami.
Ale co najdziwniejsze, gałęzie są różnobarwne. Korę pokrywają krople niebieskiej i żółtej farby, gniazda zaś — delikatne odciski łap, również kolorowe.
O co...? — Widzę dużego ptaka, mniej więcej wielkości wrony, który szybuje w stronę gniazda nad naszymi głowami. Przysiada na gałęzi i obserwuje nas z zaciekawieniem. Cały ptak jest czarny, z wyjątkiem nóg, które połyskują żywym odcieniem błękitu. Po chwili upuszcza do gniazda coś, co trzymał w dziobie, i dobiega nas chór popiskiwań.
Niebieski — mówi Hunter i wygląda na zadowolonego. — To dobry znak. Dzisiaj przyjdzie zaopatrzenie.

Wiecie co? Chyba nie podoba mi się kierunek, w jaki zmierza ten wątek.

Hunter zaczyna wspinać się na jedno z drzew, jednocześnie zachęcając Lenę, by zrobiła to samo.

Podążam za nim niezdarnie, kładąc ręce i nogi tam gdzie on. Już od dawna nie wspinałam się po drzewach, ale z dzieciństwa wspominam to jako czynność niewymagającą wysiłku: podciągałam się na gałęziach lekko i bez trudu, instynktownie znajdowałam na drzewie wgłębienia i wypukłości. Teraz jest to dla mnie czynność mozolna i męcząca.

Biorąc pod uwagę, że o mało co nie zamarzłaś w nocy i jesteś właśnie po ożywczym spacerku na mrozie w niedopasowanym ubraniu...a zresztą, co się będę produkować. Na tym etapie trzeba po prostu pogodzić się z faktami: o ile autorka nie postanowi, że w danej scenie dobrze byłoby trochę pomęczyć Lenę dla zwiększenia dramy, naszej narratorki zwykłe ludzkie niedogodności po prostu nie dotyczą.

Lena i Hunter docierają do gniazd, w których znajduje się mnóstwo ptaków; Lena zauważa, iż owe gniazda są upaprane niebieską farbą od pomalowanych kończyn ptaszków.

A teraz...Och. Och.

Wciąż nie rozumiem. Skąd bierze się ten kolor?
Z drugiej strony — odpowiada Hunter i słyszę w jego głosie dumę. — Z Zombielandu. W lecie po drugiej stronie granicy rosną krzaki jagód. Ptaki zapuszczają się tam w poszukiwaniu jedzenia. Już wiele lat temu tamtejsi ludzie zaczęli zostawiać dla nich nasiona i karmę, by zimą nie pomarły z głodu. Kiedy chcą nam przekazać wiadomość, ustawiają rynny wypełnione farbą: trochę nasion, trochę farby. Ptaki przylatują po jedzenie, a potem wracają tutaj, by zrobić zapasy. Gniazda się barwią, a my tym samym dostajemy wiadomość. Niebieską, żółtą albo czerwoną. Niebieska oznacza, że wszystko jest w porządku, możemy się spodziewać przesyłki. Żółta to znak, że jest jakiś problem albo opóźnienie.

Primo: Nie jestem ornitologiem, ale czy tego rodzaju komunikacja nie jest dosyć...toksyczna dla biednych zwierzątek?

Secundo: Znajdujecie się właśnie wysoko, wysoko na czubku bezlistnego drzewa; o ile nie zabraliście ze sobą peleryny- niewidki, radziłabym mocno trzymać kciuki za to, by żaden ze strażników (którzy, jeśli wierzyć Hunterowi, są zaprogramowani by patrzeć tylko w jedną stronę, niczym postacie z gier komputerowych) nie postanowił dla odmiany pokontemplować uroczego krajobrazu Głuszy.

Tertio: ...No bez jaj.

TO jest wasz sposób na komunikację z drugą stroną? Pomimo tego, że znajdujecie się (dosłowny) rzut kamieniem od granicy? Dwie banalne wiadomości, które w dodatku wędrują tylko w jedną stronę?!

Jak, na wszystko co dobre i piękne, ma niby funkcjonować tego rodzaju układ, skoro najwyraźniej całe porozumienie ze sprzymierzeńcami zza granicy ogranicza się informacji, czy papu przyjdzie na czas, coby nasze niedorajdy nie umarły z głodu? Banda leni, których interesuje tylko, czy dotrze kolejna dostawa podpasek – to ma być ten słynny ruch oporu? Gdzie przekazywanie sobie kluczowych informacji dla obalenia Małego Brata? Gdzie w końcu sama komunikacja – mam rozumieć, że pan Wiesio po prostu zrzuca na tratwę, co mu fantazja dyktuje i jeżeli ktoś z Odmieńców zachoruje, to tkwią w czarnej rzuci, dopóki intuicja nie podpowie Wiesiowi, że warto byłoby dorzucić do wora syrop na kaszel?!

Naprawdę, powoli przestaję się dziwić Małemu Bratu i jego propagandzie sukcesu – wygląda na to, że władza miała rację, sugerując, że Odmieńcy wykończą się własnymi rękami.

Hunter wyjaśnia Lenie, że kolory się nie mieszają, ponieważ ptaki każdego dnia odbudowują swoje gniazda i wyrzucają pokolorowane gałązki za burtę; następnie zaczyna snuć filozoficzne rozważania o tym, jak to ptaszęta (i ludzi) zawsze ciągnie do swych korzeni, co z kolei przypomina Lenie o Portland, nielegalnej imprezie i porządkowych rzucających się z pałami na nastolatków:

Są pozbawieni namiętności, ale i współczucia. Chociaż podają się za stróżów porządku, tak naprawdę to bestie. Nie mogłabym tam zostać. Nigdy tam nie wrócę. Nie chcę być jednym z żywych trupów.

Cóż, jak widzimy po sekcji „Teraz”, można by polemizować co do owego braku namiętności.

Ale zaraz, zaraz! Wiemy już, co oznaczają kolory niebieski i żółty. Co jednak sygnalizuje czerwień? Dodatkowe zapasy na zimę? A może ładunek większy niż dotychczas?

Widzę błysk strachu w jego [Huntera] oczach i nagle znów przenika mnie chłód.
Uciekać.



… Że co?

Słuchajcie, już i tak ciężko mi przełknąć cały ten system z zabawą farbami i bujaniem się na koronach łysych drzew kilka metrów od granicy. Ale...naprawdę?

TAK zamierzacie się bronić przed ewentualnym atakiem? Licząc na to, że kiedy pani Jadzia zarządzi spontaniczny najazd na Głuszę, pan Wiesio zdąży pobiec do sklepu, nalać czerwoną farbę do koryta i jeszcze tak zgrabnie wstrzelić się czasowo, żeby akurat trafić na głodne ptaszki kręcące się po okolicy? A kiedy owe głodne ptaszki w końcu wrócą do gniazd – że akurat ktoś z was będzie spacerował sobie po okolicy, aby dojrzeć sygnał?

...Słowo daję, na obecnym etapie mam wrażenie, że CHCECIE, aby ktoś was wreszcie zrównał z ziemią i zakończył waszą męczarnię.


Przeskok!


Przygotowania do przeprowadzki wkrótce ruszają pełną parą. Przeniesiemy się wszyscy, całą osadą, na południe. To ogromne przedsięwzięcie, więc Raven i Tack spędzają mnóstwo godzin na planowaniu, rozmowach i kłótniach. To nie pierwszy raz, kiedy organizują przenosiny, ale wnioskuję, że dotychczasowe przeprowadzki były trudne i niebezpieczne, a Raven uważa je za porażkę.

A żaden z pozostałych członków osady nie oznajmił jej: „Sorry, laska, ale od dzisiaj stery przejmuję ja; nie ma opcji, żebyś swoją niekompetencją po raz kolejny miała narażać życie nas wszystkich” ponieważ...?

Ale spędzanie zimy na północy było jeszcze cięższe i pociągało za sobą więcej ofiar, więc idziemy.

Idźcie do miasta i przynieście sobie ciepłe ciuchy, koce i turystyczny grzejnik. A jeżeli już musicie uciekać na północ, to przynajmniej idźcie na całość i uprowadźcie szkolny autobus czy inszą żółtą łódź podwodną - skoro PŚ był w stanie znaleźć sposób, by co chwilę przeskakiwać między Portland i Głuszą, to i wy przez tyle lat powinniście byli wykoncypować, jak w kryzysowej sytuacji przedostać się do cywilizacji!
I nie, drodzy czytelnicy, wierzcie mi – jak się jeszcze przekonamy, to nie jest tak, że Plastikowa Simorośl miała nadzwyczajne szczęście, organizując wycieczki w tę i nazad; Raven i Tack doprawdy nie powinni zachowywać się, jakby znajdowali się na bezludnej wyspie, gdzie można liczyć ino na siebie i dzieło własnych rąk. Zresztą, co będę gadać po próżnicy - „Teraz” z eleganckimi, nowymi tożsamościami naszych bohaterów jest dosyć jasną wskazówką, że coś tu się nie składa do kupy.

Raven uparcie twierdzi, że tym razem obejdzie się bez strat w ludziach. Każdy, kto opuści osadę, dojdzie bezpiecznie do celu.

Autorko, mówię serio – daj mi jeden powód, dla którego ta dziewczyna ma cokolwiek do powiedzenia w obozowisku.

Tego nie możesz zagwarantować — słyszę, jak Tack odpowiada jej pewnej nocy.
(…)
Każdy przeżyje — powtarza Raven uparcie, ale jej głos lekko drży.
Tack wzdycha. W jego głosie słychać zmęczenie, i jeszcze coś. Delikatność. Troskę.
Tack zawsze kojarzył mi się z psem, który warczy i gryzie. Nie podejrzewałam go o wrażliwość.

Leno, daj spokój, ty ze wszystkich ludzi powinnaś najlepiej znać się na kojących, magicznych właściwościach Tru Loff.

Nie możesz ocalić wszystkich, Rae — mówi.
Ale mogę próbować — odpowiada Raven.

— Wszak wszystkie bajki uczą, że grunt to dobre chęci i wiara w siebie!

Gdy opuścimy azyl, liczyć się będą dwie rzeczy: jedzenie i schronienie. Istnieją inne osady — zamieszkane przez inne grupy Odmieńców — usytuowane bardziej na południe, ale jest ich niewiele i rozdzielają je ogromne połacie niezamieszkanego lasu.

A, tak. Inne grupy leśnych duszków. Kolejny klejnot, którego nie mogę się doczekać.

Jesienią i zimą północna Głusza jest bezlitosna: surowa, niegościnna i jałowa, a do tego na każdym kroku można się natknąć na dzikie, wygłodniałe zwierzęta.

Hej, Leno! Mam pytanie. Właściwie jest ono skierowane do Raven. Skoro na północy jest tak paskudnie, to dlaczego... no wiecie... nie zostaniecie na południu na stałe?!

Pytam absolutnie serio. W okolicach Rochester jest zimno, cimno i ponuro, a w dodatku co pół roku trzeba zwijać interes, najwyraźniej tracąc przy okazji część załogi podczas marszu. Po diabła zatem tu tkwić? Jestem pewna, że na południu też znalazłby się jakiś miły pan Wiesio, który od czasu do czasu podrzucałby wam proszek do prania i krakersy.

Przez lata migrujący Odmieńcy wyznaczyli trasę swojej wędrówki: oznaczyli drzewa systemem wyżłobień i nacięć, by wskazać najłatwiejszą drogę na południe.

Z jednej strony niby niegłupie, ale z drugiej – jak się wkrótce przekonamy – jednak trochę tak.

W następnym tygodniu grupa zwiadowców wyruszy na wyprawę przygotowawczą. Sześć osób powędruje do dużego obozu ulokowanego ponad sto dwadzieścia kilometrów na południe, taszcząc zaopatrzenie w plecakach oraz przymocowane do własnych ciał. Kiedy dotrą na miejsce, zakopią połowę prowiantu w ziemi, żeby nie zjadły go dzikie zwierzęta, i oznaczą to miejsce stertą kamieni. Dwójka wróci do osady, pozostała czwórka pomaszeruje kolejne dziewięćdziesiąt kilometrów,
gdzie zakopie połowę tego, co zostało. A potem kolejna dwójka wróci do osady. Piąty zwiadowca zaczeka tam, podczas gdy szósty przejdzie ostatnie sześćdziesiąt kilometrów z resztą jedzenia.

No dobra, ale dlaczego? Pytam poważnie; nie znam się na survivalu, więc możliwe, że czegoś po prostu nie rozumiem – w takim układzie będę wdzięczna za wszelakie wskazówki. Przecież nie zapuszczacie się w nieznane, coby kilku śmiałków musiało wcześniej sondować teren; migrujecie regularnie, zakładam zatem, że znacie miejsce docelowe i trasę. Dlaczego nie możecie podróżować wszyscy razem? I zanim ktoś zapyta – tak, w Głuszy istnieje pewne niebezpieczeństwo...tyle tylko, że nie bardzo można zaradzić mu poprzez rozdzielanie się.

Powrócą do osady razem, polując po drodze oraz zbierając grzyby i jagody.

Ale jakże to tak? Bez zupek w proszku pana Wiesia? Jak zwierzęta?!

Do tego czasu my dokończymy pakowanie i inne przygotowania.

Każdy z was ma góra dwie pary gaci na łebka, plus jakieś trzy latarki i dwie patelnie robiące za wystrój wnętrz. O ile pan Wiesio nie zamierza podjechać do was dostawczą ciężarówką, nie bardzo wiem, co też zamieracie pakować przez tyle czasu.

Kiedy pytam Raven, czemu im dalej na południe, tym obozy są coraz bliżej siebie, ledwo zaszczyca mnie spojrzeniem.
Zobaczysz — zbywa mnie.

He, he, Raven dogadałaby się z Dursleyami.

Czy nie lepiej przejść każdego dnia tyle, ile się da? — drążę temat. Nawet trzeci obóz jest oddalony o sto pięćdziesiąt kilometrów od naszego ostatecznego celu, chociaż gdy będziemy kierować się na południe, znajdziemy inne osady, tereny obfitsze w zwierzynę i ludzi, którzy podzielą się z nami jedzeniem i dachem nad głową.

Ponawiam pytanie: nie przenieśliście się tam na stałe, albowiem ponieważ gdyż...?

Opadniemy z sił do tego czasu - odpowiada, prostując się wreszcie, i spogląda na mnie. — Będziemy przemarznięci. Głodni. Pewnie będzie padał śnieg. Głusza wysysa z ciebie życie, wierz mi. To nie to samo co twoje poranne przebieżki. Nie można po prostu ślepo brnąć przed siebie. Widziałam... — Urywa, kręcąc głową, jakby chciała odpędzić wspomnienia, i po chwili dodaje:
Musimy zachować najwyższą ostrożność.

Jeśli wierzyć Lenie, jesteście głodni i przemarznięci niemal każdego dnia (wyjąwszy, rzecz jasna, chwile gdy pan Wiesio postanawia pokazać, że ma gest), więc nie widzę specjalnej różnicy.

Lena jest oburzona, że Raven z podobnym lekceważeniem odnosi się do czegoś, co było dla niej sporym sprawdzianem wytrzymałości fizycznej i emocjonalnej:

Raven wyczuwa, że mnie uraziła.
Pomożesz mi z tym? - pyta. Robi małe torebki z zestawem pierwszej pomocy dla każdego z nas i pakuje do nich środki przeciwbólowe, plastry opatrunkowe i chusteczki antybakteryjne. Układa je na środku kwadratowego kawałka materiału, wyciętego ze starych prześcieradeł, a potem zawija je i wiąże drucikiem.

Czyżby panu Wiesiowi skończyły się fundusze? Bo jeśli nie, to radziłabym dorzucić tam jeszcze kilka innych przydatnych gadżetów ,skoro rzekomo udajecie się w podróż, z której żyw wraca co trzeci obywatel.
 
Mam takie grube palce, że ciężko mi się to wiąże.
To nieprawda: palce Raven są szczupłe, podobnie jak reszta ciała, i wiem, że chce po prostu, bym się poczuła lepiej. Mimo to odpowiadam:
Tak, jasne.
Raven rzadko prosi o pomoc. Jeśli już to robi, nie odmawia się jej.

Raven marnuje się w lesie, powinna zatrudnić się w branży PR – co by nie mówić, trzeba talentu, by przekonać innych, że przydzielanie im zadań poprzedzonych słówkiem „proszę” jest rodzajem zaszczytu.

Zwiadowcą, który przejdzie całe dwieście siedemdziesiąt kilometrów trasy będzie najwytrzymalszy z Odmieńców – Tack.

Pewnego wieczoru zbieram się na odwagę, by do niego podejść. Jest w dobrym nastroju, co nie zdarza się często. Bram przyniósł dziś trzy króliki, które złapały się w pułapkę, i chociaż raz wszyscy najedliśmy się do syta.

Trzema królikami na kilkanaście osób?

Po kolacji Tack siedzi obok kominka, skręcając sobie papierosa. Nie podnosi na mnie wzroku.
Co? — pyta szorstkim tonem, ale w jego głosie nie ma zwykłej opryskliwości.

Słowo daję, dobrali się z Raven jak w korcu maku.

Biorę głęboki oddech i wyrzucam z siebie:
Chcę być jednym ze zwiadowców.
(…)
Nie — odpowiada Tack krótko.
I tym jednym słowem grzebie wszystkie moje plany i nadzieje.

Ech, Tack, to była głupia decyzja; ta dziewczyna przebiegła dziewięćdziesiąt kilometrów z raną postrzałową – teraz, wypoczęta i pełna determinacji, obleciałaby całą trasę góra w trzy godziny.

Lena jednak się nie poddaje:

Jestem szybka — mówię. — I silna.
Niewystarczająco silna.

Tack musi mieć NAPRAWDĘ wyśrubowane standardy.



Chcę pomóc. — Nie daję za wygraną, świadoma, że do mojego głosu zakrada się lament, świadoma, że brzmię jak Blue, gdy od czasu do czasu zdarzają jej się napady złości.
Tack przejeżdża językiem po bletce i skręca papierosa kilkoma wprawnymi ruchami. Gdy wreszcie podnosi na mnie wzrok, uświadamiam sobie, że prawie nigdy na mnie nie patrzył. Jego spojrzenie jest przenikliwe, taksujące i błyska w nim coś dziwnego, jakiś przekaz, którego nie jestem w stanie rozszyfrować.
Później - mówi, po czym wstaje i minąwszy mnie, rusza w górę schodów.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: powracamy do teraźniejszości i udajemy się na manifestację.

Do zobaczenia!

Maryboo

31 komentarzy:

  1. Kota woli teraźniejszość i manifę, to obozowanie jest mniej ciekawe.
    "Jestem kamieniem odsłoniętym przez leniwy nurt wody. Jestem drewnem zwęglonym przez ogień" - sympatyczniejsze niż "jestem nicością" w wykonaniu Tris.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, Koto, uważaj, czego sobie życzysz...

      Usuń
    2. Ja tez chyba preferuję manifestacje. Las jest absurdalny, ale i nudny. Opis funkcjonowania dystopijnego społeczeństwa przynajmniej dostarcza niezamierzonej rozrywki z zakresu budowania świata

      Usuń
  2. Jestem drewnem zwęglonym przez ogień.
    A może "upieczonym w popiele ziemniakiem"? "Jestem szaszłykiem w rękach Hipolita"?
    Zauważyliście może, kto nigdy nie pojawia się w jej rozmyślaniach?
    Jej rodzina.
    Mało prawdopodobne psychologicznie.Ale co ja tam wiem.
    …Dwójka zbiegów z kraju Małego Brata ot, tak podeszła sobie do płota.
    I powiedzieli mężowi pani Jadzi:A podejdź ty do płota.....
    Ta strona granicy nie jest patrolowana.
    Na podstawie porozumień,zawartych przy Okrągłej Krypcie...Oh wait
    toksyczna dla biednych zwierzątek?
    No raczej, farby to przecież chemia,a tak bzdurnych sygnałów dawno nie widziałam.A w sytuacji alarmowej wyślą pocztowe gołębie albo kanarki,tak?!Pingwina z Batmana?!
    Fajnie się czytało,dziękuję.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Jestem szaszłykiem w rękach Hipolita" - popieram!

      Usuń
  3. >> Hunter pyta Lenę, dlaczego ta nie lubi Grace; dziewczyna bez przekonania zaprzecza, aż w końcu wyznaje, że mała przypomina jej kogoś z dawnego życia.
    Chyba chodziło o Blue :)

    Nie znam się zbytnio na tych sprawach, ale czy w czasie jak ptaki przelecą ileśtam kilometrów, ta farba nie powinna już wyschnąć i nie barwić tak łatwo gniazd? Chyba że to jakaś specjalna, wolnoschnąca : o

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Blue, Blue - cóż, te postacie są tylko kukiełkami, służącymi Lenie do angstu/przemyśleń, nawet mnie zaczyna się mylić ;)

      Usuń
  4. Z każdym dniem nabieram siły
    Mam flashbacki z analizy Achai na NAKWie -tamta też nabrała muskułów w niewolniczym obozie pracy, głodową dietę uzupełniając robakami.

    Raven uparcie twierdzi, że tym razem obejdzie się bez strat w ludziach. Każdy, kto opuści osadę, dojdzie bezpiecznie do celu.

    Przeczytałabym, jak Pani Jadzia z czystej Zombielitości (TM) obala Raven i sama sprawnie przeprowadza ewakuację na południe, przy okazji siejąc dyskretną propagandę powrotu do domu i przyjęcia Lepszego, Nizząbiającego Serum (nikt mi nie wmówi, że tam nie krąży pokątnie jakaś lepsza wersja, produkująca chociażby takie Briany, ludzi wiwatujących na posiedzeniach AWD albo pany policjanty, które pozwoliły Lenie pożegnać się z rodziną). Po pierwszej części jestem pewna, że masowy powrót odmieńców nie wzbudziłby żadnych podejrzeń MB, a jak już, to kara sprowadzałaby się do dożywotniego znoszenia Krzywego Spojrzenia Pani Jadzi (również TM).
    Powrócą do osady razem, polując po drodze oraz zbierając grzyby i jagody.
    Czyli jednak potrafią?
    Kawałek o gniazdach jest tak idiotyczny, że trudno go komentować.



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Czyli jednak potrafią?" - ha, może jednak nie, skoro spora część z nich najwyraźniej nie jest w stanie przeżyć migracji...

      Usuń
  5. Powrócą do osady razem, polując po drodze oraz zbierając grzyby i jagody.
    Jak jest zimno,to raczej nie ma jagód ani grzybów, sorry..

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będą je zapewne zbierali na zaś w Tropikalnym Południu. A jak się skończą...no cóż, pozostaje liczyć na to, że pan Wiesio będzie czuwał w pobliżu.

      Usuń
  6. To jakaś tragedia. Analiza cudowna, ale książka to dno.

    "Alex mija mnie, wyłania się i znika w ciemności, krąży między czerwono-żółtymi drzewami. W lecie był pełniejszy: widziałam jego oczy, włosy, ręce.

    Matko i córko, teraz z kolei mam flashbacki z „Nju Muna”. Autorko, zaklinam, nie rób mi tego!"

    Miałam je już wcześniej, ale nawet Bella nie miała tak nasilonych objawów jak Lena.

    "Gdy liście zaczynają wirować ku ziemi i coraz więcej wokół nagich drzew, Alex jest już tylko czarnym cieniem, migoczącym mi w kąciku oka.

    Ja wiem, że to zawsze były tylko takie podśmiechujki, ale z każdym tego rodzaju cytatem zaczynam mieć coraz poważniejsze podejrzenia, że pomiędzy PŚ i liśćmi istnieje autentyczna korelacja."

    A ja jestem absolutnie pewna, że to na poważnie. Alex już od dawna dawał nam powody przypuszczać, że jego związek z Głuszą jest metafizyczny. A to, że znika na zimę jest tylko kolejnym dowodem. Ta teoria wyjaśnia też czemu tak bez problemu mógł się dostać do swojego poetyckiego wagonu. Po prostu znikał i materializował się w lesie, wykorzystując magiczną moc liści.

    Jagody. Grzyby. W lesie. Zimą. Gdzie właściwie mieszka Autorka? Meyer też pisała o jedzeniu obiadu przez domem w Forks, w lutym chyba.

    Nie kupuję takiego obrazu Głuszy. Jest pokazana jak druga Syberia, a ma z nią niewiele wspólnego. Po pierwsze ten las ma tylko 50 lat. Natura robi niezwykłe rzeczy, ale drzewa nie rosną aż tak szybko, żeby się w 50 lat zmienić w pradawną puszczę. Albo może ja coś nadinterpretuję.

    "Czyżby panu Wiesiowi skończyły się fundusze? Bo jeśli nie, to radziłabym dorzucić tam jeszcze kilka innych przydatnych gadżetów,skoro rzekomo udajecie się w podróż, z której żyw wraca co trzeci obywatel."
    To już wiemy skąd taka śmiertelność. Serio plasterki, chusteczki antybakteryjne? Takie rzeczy się zabiera na spacer z dzieckiem na wypadek zdrapki na kolanie!

    "— Jestem szybka — mówię. — I silna." Tylko Kapitan Ameryka ma lepszą kondycję niż Lena.

    Biedne te ptaszki. Ale mnie zastanawia inna sprawa. Czy oni te ptaszki tresowali? Nie wszystkie gatunki gniazdują przez cały rok. Nie jestem ornitologiem, ale czy większość ptaków nie wije gniazd tylko w okresie lęgowym? No i te okresy lęgowe też wypadają różnie, a zimą to już nie wiele gatunków składa jaja, i to też raczej pod koniec. Np. takie kruki mają w zwyczaju przemierzać ogromne odległości w stadach, a osiedlają się na stałe tylko osiągnąwszy dojrzałość płciową. Ten system jest debilny tak czy inaczej, ale wypada jeszcze gorzej jeśli opiera się na dzikich, przypadkowych ptakach, które mogą się najeść i odlecieć gdzie im się zachce. Gołębie pocztowe lepiej by się sprawdziły.

    rose29


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Ta teoria wyjaśnia też czemu tak bez problemu mógł się dostać do swojego poetyckiego wagonu. Po prostu znikał i materializował się w lesie, wykorzystując magiczną moc liści." - I dlatego w zimie musiał tkwić w Portland - nie było jak korzystać z pomocy natury!

      "Jagody. Grzyby. W lesie. Zimą. Gdzie właściwie mieszka Autorka? Meyer też pisała o jedzeniu obiadu przez domem w Forks, w lutym chyba." - Pisała, a i owszem, doczekało się to zresztą nawet cudnego przypisu ze strony tłumaczki.

      "Czy oni te ptaszki tresowali?" - w tekście nie pada nic o tresurze, więc ciężko jednoznacznie powiedzieć.

      Usuń
    2. Och, ciekawam tego przypisu! Proszę o jakiś zbliżony cytat! :D

      Usuń
    3. Oto dokładny przypis: "Autorka całe życie mieszkała w ciepłym, pustynnym klimacie stanów Arizona i Utah i bez przerwy zapomina, że w styczniu w stanie Waszyngton jest zimno, myli pory wegetacji roślin itp"

      Usuń
    4. Pamiętam ten przypis <3 chyba pani tłumaczce się cierpliwość w tym miejscu skończyła :D

      Usuń
  7. Ale dlaczego ptaki miałyby wywalać kolorowe gałązki? Jakoś nie potrafię wyobrazić sobie takiej wrony, która stwierdza: "hmmm, to nie pasuje mi do wystroju". I jak wspomniano wyżej, ta farba chyba powinna zdążyć wyschnąć, zanim te dolecą na miejsce... No co tu dużo mówić, nienajlepszy sposób komunikacji.

    A cała ta wyprawa. Wątpię, aby naprawdę była taka niebezpieczna, w końcu ta zgraja nie potrafiła pradzić sobie w lesie w czasie lata. W zimie też nie brakuje jedzenia - w śniegu łatwiej tropić! No niezaradni są, niezaradni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyprawa, jak się przekonamy, faktycznie wiąże się z pewnym niebezpieczeństwem, ale nie ma ono nic wspólnego z ilością zapasów i ciepłych ubranek na zimę i z pewnością nie o nim myśli Raven, przygotowując swoje pseudo-apteczki.

      Usuń
  8. Czerwony kolor oznacza uciekajcie.
    Nie no spoko, o ile pan Wiesio jest na tyle wysoko postawiony by się dowiedzieć o tajnym nalocie zawczasu, bo jeżeli o obławie dowie się akurat gdy pani Jadzia będzie biegła środkiem ulicy z patelnią krzycząc "LUDZIE! LUDZIE! NASZYCH DO GŁUSZY WYSŁALI. BROŃ MAJĄ I HELIKOPTERY!" To nawet najgłodniesze ptaki świata nie pomogą.

    A tak na marginesie:Nikogo, absutnie nikogo nie zainteresowały chmary ptaków z co rusz kolorowymi nogami.

    Grzyby... W zimie... Ja tam wiem, że się z nich i ich niezaradności ostro nabijaliśmy, ale tak ze skrajności w skrajność? No, chyba że tam też się kręci dwunastu braci, to nawet poziomki znajdą.

    Te ich apteczki pierwszej pomocy są urocze. Nawet moja, taka na spacery po mieście jest lepiej wyposażona chociażby w (specjalne;) saszetki z solą, by wrazie potrzeby zrobić własny roztwór fizjologiczny XD. I jak to Raven owineła je kawałkiem szmaty i drutem, a jak ktoś stłucze kolano (na więcej to sobie raczej niemogą pozwolić) to będą się z tym drutem przy odwijaniu bawić. A mają tam na pewno parę słabszych osób, jak ta babinka, co chętnie zamiast z wiadrem napewno złapała by za igłe i nitkę i uszyła by odpowiednie saszetki. Tylko po co, skoro Raven tak powiedziała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Nie no spoko, o ile pan Wiesio jest na tyle wysoko postawiony by się dowiedzieć o tajnym nalocie zawczasu" - swoją drogą, historia pana Wiesia byłaby znacznie ciekawsza niż to, przez co się obecnie przebijamy. Kim jest? Skąd pochodzi? Dlaczego wspiera te niezguły? Jaką własciwie ma pozycję w Oliverversum?

      "A tak na marginesie:Nikogo, absutnie nikogo nie zainteresowały chmary ptaków z co rusz kolorowymi nogami." - cóż, to świat, w którym strażnicy patrzą tylko w jedną stronę, być może karmniki znajdują się poza ich obszarem nadzoru...(a wyleczeni, nieprawdaż, i tak żyją w otępieniu - pomijając chwile, kiedy jednak nie - więc zapewne skwitowaliby to wzruszeniem ramion).

      "Te ich apteczki pierwszej pomocy są urocze. Nawet moja, taka na spacery po mieście jest lepiej wyposażona" - moja też, a pracuję wszak w klimatyzowanym biurze przestrzegającym wszystkich zasad BHP i wyposażonym we własne apteczki. Ale cóż, Raven wie najlepiej, a jeżeli nie, to patrz punkt pierwszy.

      Maryboo

      Usuń
    2. Mnie się najbardziej podoba koncepcja chusteczek antybakteryjnych jako środka odkażającego -szczególnie na krwawiące rany świetny pomysł... zresztą, cała zawartość tej apteczki to rzeczy, bez których spokojnie można sobie poradzić, podczas, gdy środków do ratowania życia tam nie ma. No, chyba, że poza tym mają kilka osób wyznaczonych do niesienia prawdziwych apteczek -gdyby w ich szeregach znajdowali się np byli studenci medycyny lub ratownicy medyczni, miało by to jakiś sens... tylko wtedy co, nasi super -banici potrzebują plasterków i ibupromu dla każdego?

      Usuń
    3. Pracując w gastro na studiach miałam lepiej wyposażoną apteczkę, a i tak uważałam ją za biedną - przynajmniej były plastry, bandaż, spirytus i podpaski xD

      Usuń
  9. Kolorowe ptaszki XD Ok, pewnie już ktoś na to wpadł, ale w tym momencie mam niezachwianą pewność, że te ziomy istnieją tam na wyraźne życzenie Małego Brata. Wiecie, żeby obywatele mieli jakiegoś wspólnego wroga przeciwko któremu mogliby się jednoczyć i którego bać, czy coś w ten deseń. W Puszczy są pochowane kamery, a MB od czasu do czasu zerka w monitory i wzdycha z rozczuleniem: "ojej, jacy oni słodcy, myślą, że są tacy sprytni". Raven pewnie sama jest po Remedium i dostaje niezłe hajsy za udawanie przywódczyni klanu. Jeśli niechcący zdradziłam jakiś twist, to przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, nie zdradziłaś ;)

      Maryboo

      Usuń
    2. Wątpię, by autorka wpadła na coś takiego. Choć takie rozwiązanie byłoby o wiele ciekawsze, to jednak pozbawiłoby Plastikową Simorośl mistycyzmu mieszkańca głuszy - czyli cały sens ksiunszki idzie w łeb.

      Usuń
  10. Rozumiem, że Hipolit i jego mama idą razem z nimi? :D
    Plus tego... im bliżej równika, tym cieplej, ergo, tym więcej świeżego jedzenia jest dostępne przez większą część roku. Nie wiem, czy w ju es ej występują podobne rośliny jadalne do naszych, ale plox, pomidorek prosto z krzaczka? Maliny, jagody, poziomki, jeżyny które można spotkać w każdym lesie? Drzewa pełne owoców? Nie musieliby budować szklarni, co sugerowałam kilka odcinków temu, rozkopaliby kawałek ziemi i mieliby mnóstwo witaminek na grządce, nie musieliby bać się, że dostawa pana Janusza się opóźni ani liczyć na to, że jakiś samotny królik akurat się przypałęta. Ponadto, nie musieliby nawet gotować, bo sporo warzyw i owoców występujących w ciepłym klimacie można jeść na surowo.
    Hipolicie proszę, zrób coś z tą wesołą ferajną w następnym odcinku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Rozumiem, że Hipolit i jego mama idą razem z nimi? :D" - Ty mi powiedz :D

      Maryboo

      Usuń
  11. Tak btw - czy to nie jest urocze, że pan Henio zaopatrza darmozjada w tytoń i bletki, filtry też się zapewne znajdą? Brakuje mi informacji, czy ten tytoń jest aromatyzowany, filtry mają smakowe "clicki", czy to tytoń marki tytoń czy jakieś Marlboro albo jeszcze lepiej, Casablanca? Nie daj bór, żeby nasz kwiatuszek nie tyle musiał żyć bez fajeczek, co nie miał okazji do złowieszczego wypuszczania dymu z ust? Żeby sobie musiał tytoń zawijać w suszone liście, jeśli go uprzednio wyhodował ofc albo palić jakąś plebejską szałwię czy majeranek? XDDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, pan Wiesio i tak zrzuca im już pół litra i suszone zioła, to co mu szkodzi dorzucić i paczkę fajek...(swoją drogą, mam teraz wizję Tacka, który na głodzie nikotynowym idzie sępić do strażników przygranicznych: 'Panie kierowniku, pan poratuje sól tej ziemi...')

      Maryboo

      Usuń
  12. Świetna analiza jak zawsze. Nie mogę się doczekać kolejnej :) za to teraz cierpię na niedosyt eh
    Ogólnie analiza poprawiła mi humor mocno bo dzisiaj miałam ciężki dzień :)
    Pozdrawiam, Lawenda

    OdpowiedzUsuń