niedziela, 22 lipca 2018

Część VIII


TERAZ

Po spotkaniu AWD ruszam za tłumem wylewającym się na wczesnowiosenne słońce. Energia, która powstała podczas spotkania, wciąż nas przepełnia, pulsuje w nas, ale w świetle słońca i chłodzie wydaje się mniej szlachetna, bardziej agresywna: to impuls do destrukcji.

 Energia zombie aż od was bije, coś chyba remedium nie zadziałało na te wasze namiętności.

Kilka autobusów czeka przy krawężniku, a na schodach Javits Center ustawiają się kręte kolejki. Czekam od pół godziny, w tym czasie odjechały już trzy tury autobusów, kiedy uświadamiam sobie, że w sali konferencyjnej zostawiłam rękawiczkę. Powstrzymuję się od przekleństw. Znajduję się w tłumie wyleczonych, więc nie mogę wzbudzać żadnych podejrzeń. W kolejce przede mną stoi już tylko dwadzieścia osób i przez chwilę zastanawiam się, czy nie darować sobie rękawiczki. Ale ostatnie pół roku nauczyło mnie szanować rzeczy: w Głuszy marnowanie czegokolwiek jest praktycznie grzechem i uważa się, że może przynieść nieszczęście.

Teraz się cykasz o rękawiczkę, a kiedy mieszkałaś w Głuszy, jakoś nie miałaś problemu z walającymi się po podłodze stosami wymiętych ciuchów.

Kto dziś marnuje, jutro pożałuje — oto kolejna z ulubionych mantr Raven.

Raven Zajebista Pierwsza, której procesów myślowych i priorytetów nie ogarnia nikt.

Lena wraca do sali. Ochrona zmyła się w międzyczasie do Czarnej Dziury Fabularnej, więc dziewczyna nie ma żadnych problemów z wejściem.

Gdy popycham drzwi do sali konferencyjnej, na chwilę staję jak wryta. Oto spoglądam z lotu ptaka na szczyt pokrytej śniegiem góry. Zdjęcie jest wyświetlane na tym ogromnym ekranie, na którym wcześniej widniała powiększona twarz Juliana Finemana. Ale światło w sali jest zgaszone, więc obraz jest ostry i żywy. Widzę gęsty pierścień drzew jak ciemne futro u stóp góry i ostre niczym nóż szczyty zwieńczone koronkową białą pokrywą. Piękno tego widoku zapiera mi dech w piersiach. Po chwili obraz się zmienia. Tym razem spoglądam na jasną, piaszczystą plażę i skłębiony błękitnozielony ocean. Podchodzę kilka kroków w głąb sali, tłumiąc szloch. Nie widziałam oceanu, od kiedy opuściłam Portland.
Kolejne zdjęcie. Teraz ekran wypełniają ogromne drzewa, strzeliście wyciągające się w stronę nieba, które ledwo prześwituje przez baldachim gęstych konarów. Słońce pada ukośnie na czerwonawe pnie i podszycie porośnięte kwiatami i kędzierzawymi zielonymi paprociami. Znowu podchodzę kilka kroków do przodu — urzeczona, zahipnotyzowana — i wpadam na metalowe składane krzesło. W tej samej chwili osoba siedząca w pierwszym rzędzie podskakuje i po ekranie przebiega cień sylwetki, zakrywając część lasu. A potem ekran blaknie i światła się zapalają, a sylwetka nabiera kształtów Juliana Finemana. Chłopak trzyma w ręku pilot do rzutnika.
— Co ty tu robisz? — warczy na mnie, zupełnie zbity z tropu. Nie czekając na odpowiedź, dodaje: — Spotkanie już się skończyło.
Pod jego agresją wyczuwam coś innego — zawstydzenie. Pewnie właśnie poznałam sekret Juliana Finemana: lubi siedzieć w ciemności, oglądać piękne zdjęcia i wyobrażać sobie siebie w innych miejscach.

Nieszczególnie dziwię się, że chłopak nie jest zachwycony tym, że ktoś go przyłapał. Wszak delektowanie się pięknem przyrody nie jest mile widziane nawet u nieleczonych, w końcu może wywołać jakieś niekontrolowane emocje. Skoro nawet ulubione kolory są na cenzurowanym, to co dopiero wzruszanie się krajobrazami. W dodatku Juleczek to synuś bojownika o pranie mózgu dla wszystkich, więc jeszcze bardziej musi uważać. I tu pojawia się pytanie, po kiego grzyba w ogóle włączył sobie ten pokaz slajdów w miejscu, gdzie może zostać łatwo nakryty?

Z zaskoczenia ledwo jestem w stanie wyjąkać odpowiedź:
— Yyy... zgubiłam rękawiczkę.
Julian odwraca wzrok i zaciska palce na pilocie. Ale gdy jego oczy znów wędrują w moją stronę, widzę, że odzyskał już panowanie nad sobą, a wraz z nim dobre maniery.
— Gdzie siedziałaś? Pomogę ci jej szukać.
— Nie trzeba — odpowiadam pospiesznie.
Wciąż jestem w szoku. Atmosfera między nami jest napięta, tak jak podczas spotkania. Gdzieś głęboko w środku szarpie mną ból — widok oceanu, zdjęcia powiększone na ekranie sprawiły, że miałabym ochotę zanurkować z wysoka w sam środek tego lasu i zlizywać śnieg ze szczytu góry, jakby to była bita śmietana.

Eee… no ok., różne fetysze ludzie mają.

Chciałabym, by wyłączył światła i znowu mi to pokazał. Tyle że to Julian Fineman, uosobienie wszystkiego, czego nienawidzę, dlatego o nic nie będę go prosić. Szybko ruszam w stronę miejsca, gdzie siedziałam. Julian nie spuszcza ze mnie wzroku. Stoi bez ruchu przed białym ekranem, tylko jego oczy są ruchome, żywe. Czuję jego spojrzenie na skórze, na plecach, wplątane w moje włosy.

Spojrzenie wplątane w kudły, no tego jeszcze nie grali. Dobrze, że nie dodała czegoś w rodzaju jego błękitnych jak ocean oczu. Oczy wplątane we włosy… fuj.

Bez problemu odnajduję rękawiczkę i podnoszę ją wysoko, by pokazać Julianowi.
— Znalazłam — oznajmiam, unikając jego spojrzenia, i ruszam szybko w stronę wyjścia. Zatrzymuje mnie pytaniem:
— Długo tak stałaś?
— Co? — Odwracam się w jego stronę. Jego twarz jest nieodgadniona, nie wyraża żadnych emocji.
— Jak długo tu jesteś? Ile zdjęć widziałaś?
Zastanawiam się, czy to jakiś rodzaj testu.
— Widziałam góry — odpowiadam po chwili.
Julian wbija wzrok w ziemię, a potem znowu spogląda na mnie. Nawet z tej odległości zdumiewa mnie jasność jego oczu.
— Szukamy obozów — mówi, zadzierając do góry brodę, jakby spodziewał się, że będę próbowała mu zaprzeczyć. — Baz Odmieńców. Używamy do tego różnych technik inwigilacji.





Właśnie dowiedziałam się o nim kolejnej rzeczy: Julian Fineman jest kłamcą. Jednocześnie trzeba uznać za postęp, że ktoś taki jak on w ogóle używa tego słowa. Dwa lata temu Odmieńcy nie mieli nawet prawa istnieć. Oficjalnie głoszono, że zostaliśmy wymordowani podczas blitzu. Byliśmy postaciami z legend, jak jednorożce i wilkołaki.

Wolałabym czytać o tych jednorożcach. A nawet wilkołakach, byle tylko nie takich, którzy kochają się w Belli Swan i jej potomstwie.

Tyle że to było przed Incydentami, zanim ruch oporu zaczął domagać się swoich praw przy użyciu siły — potem zaprzeczanie naszemu istnieniu stało się niemożliwe.
Zmuszam się do uśmiechu i mówię:
— Mam nadzieję, że ich znajdziecie. Że wytropicie ich co do jednego.
Julian kiwa głową.
A odwracając się, dodaję pod nosem:
— Zanim oni znajdą was.

Głośniej, po kij od mietły cała ta konspira, ponawrzucaj mu!

Jego głos rozlega się ostro i donośnie:
— Co powiedziałaś?
Rzucam mu spojrzenie przez ramię.
— Zanim oni znajdą nas — odpowiadam i wychodzę, a drzwi zamykają się za mną z impetem.



Gdy wreszcie docieram do Brooklynu, słońce zdążyło już zajść. W mieszkaniu jest zimno. Żaluzje są opuszczone, a w hallu pali się jedno światło. Na szafce w korytarzu leży niewielki stos poczty. NIKT NIE JEST BEZPIECZNY, DOPÓKI WSZYSCY NIE SĄ WYLECZENI — głosi napis na pierwszej kopercie, wydrukowany nad naszym adresem. A poniżej: AWD PROSI O WSPARCIE.
Obok poczty spoczywa mała srebrna tacka z naszymi dokumentami. Koło siebie leżą dwa dowody: Rebecki Ann Sherman i Thomasa Clive'a Shermana. Oboje mają na zdjęciach poważne miny i patrzą przed siebie wzrokiem bez wyrazu. Rebecca ma kruczoczarne włosy, równiutki przedziałek i okrągłe oczy. Włosy Thomasa są przycięte tak krótko, że trudno stwierdzić, jakiego są koloru. Opadające ciężko powieki sprawiają, że wygląda, jak gdyby zasypiał. Pod dowodami leżą spięte ich dokumenty. Można z nich odczytać istotne fakty z życia Rebecki i Thomasa: daty i miejsca urodzenia, imiona rodziców i dziadków, wysokość dochodów, oceny szkolne, przypadki wykroczeń, wyniki ewaluacji i egzaminów końcowych, datę i miejsce ceremonii ślubnej, wszystkie poprzednie adresy.

I te wszystkie pliki jakże szczegółowych dokumentów tak sobie leżą na MAŁEJ tacce?

Oczywiście Rebecca i Thomas są nie bardziej prawdziwi niż Lena Morgan Jones: dziewczyna o szczupłej twarzy, która na zdjęciu w swoim dowodzie również się nie uśmiecha. Kładę go obok dowodu Rebecki. Nigdy nie wiadomo, kiedy może się zdarzyć nalot albo zjawić rachmistrz przeprowadzający spis ludności. Lepiej, żeby nie trzeba było wtedy rozglądać się w poszukiwaniu dokumentów. A najlepiej, by nikt nigdy nie grzebał w tym mieszkaniu. 

Cóż, rachmistrza to jeszcze może nasi miszczowie konspiry zrobią w konia, ale jak będzie nalot, to żadna tacka, nawet ze złota, im raczej nie pomoże.  
Dopiero gdy przeprowadziłam się do Nowego Jorku, zrozumiałam obsesję Raven z Głuszy dotyczącą porządku: wszystkie powierzchnie muszą być czyste, bez skazy, nigdzie ani okruszka. W ten sposób nie zostawiamy żadnego śladu, który mógłby zdradzić cokolwiek.

A te stosy ciuchów, których wam nie odpuszczę?! Gdzie w tej całej Głuszy był ten zajebisty porządek, hę? Raven ma wybitnie wybiórcze podejście do swoich zasad.

Zasłony w salonie są zaciągnięte. To zatrzymuje w środku ciepło i chroni przed spojrzeniami — sąsiadów, porządkowych, przechodzących patroli. W Zombielandzie zawsze ktoś obserwuje. Ludzie nie mają nic innego do roboty. Nie myślą.

But why!? Przecież wypranie z uczuć nie obniża inteligencji jako takiej, dlaczego nie mogą myśleć o innych rzeczach? To tylko ty byłaś w stanie myśleć jedynie o klacie Aleksa, inni ludzie mogą mieć odrobinę szersze horyzonty nawet po wyleczeniu.

Nie odczuwają żadnych namiętności, nienawiści ani smutku.

Again, nie wyklucza to innych zajęć aniżeli obserwowanie sąsiadów, leżąc na kocu/poduszce/kołdrze wywalonej na parapet. Zresztą magiczna maszynka miała usuwać MIŁOŹDŹ, nie kupuję bajeczki, że wyleczeni nie odczuwają nienawiści czy smutku.

Jedyne, co czują, to strach i chęć kontroli.

Z poprzedniego tomu wiemy, że to bullshit, więc daj se siana z tym jadem, słonko.

Na tyłach apartamentu znajduje się kuchnia. Nad stołem wiszą dwa zdjęcia: jedno Thomasa Finemana, drugie Cormaca T. Holmesa, któremu przypisuje się przeprowadzenie pierwszego udanego zabiegu. Obok kuchenki we wnęce jest spiżarnia. Wąskie półki wypełnione są po brzegi jedzeniem. Nie da się wymazać z pamięci długich chwil głodu, więc my wszyscy, którzy poznaliśmy tamto życie, mamy teraz skłonność do chomikowania. Pakujemy batony muesli do toreb i wypychamy kieszenie torebkami cukru. Nigdy nie wiadomo, kiedy głód znowu zaatakuje.

To akurat jest zrozumiałe, niełatwo pozbyć się takich odruchów. A nuż znowu przyjdzie czekać na dostawę suszonych ziół od pana Waldka.

Jedna z trzech ścian spiżarni to tak naprawdę ukryte drzwi. Otwieram je i moim oczom ukazują się drewniane schody. Z piwnicy bije przyćmione światło, docierają do mnie też strzępy rozmowy. Raven i Tack się kłócą — to akurat nic nowego — a Tack oznajmia zbolałym głosem:
— Nie rozumiem tylko, dlaczego nie możemy być wobec siebie szczerzy. W końcu jesteśmy po tej samej stronie.
Raven odpowiada ostro:
— Wiesz, że to niewykonalne, Tack. Tak będzie lepiej. Musisz mi zaufać.
— I ty mówisz o zaufaniu? To przecież ty masz z tym problem...
Jego głos milknie nagle, gdy zamykam za sobą drzwi, nieco głośniej niż zrobiłabym to normalnie, by wiedzieli, że tu jestem. Nie znoszę słuchać, jak się kłócą — nigdy nie byłam świadkiem kłótni dorosłych, zanim uciekłam do Głuszy — choć z czasem zaczęłam się do tego przyzwyczajać. Musiałam. Wygląda na to, że zawsze muszą się o coś sprzeczać. Gdy schodzę po schodach, Tack się odwraca, przejeżdżając ręką po twarzy. Raven mówi do mnie szorstko:
— Spóźniłaś się. Spotkanie skończyło się dobrych kilka godzin temu. Co się stało?
— Nie załapałam się na pierwszą turę autobusów. — I zanim Raven zacznie kazanie, dodaję szybko: — Zostawiłam w środku rękawiczkę i musiałam po nią wrócić. Rozmawiałam z Julianem Finemanem.
— Co takiego? — wybucha Raven, a Tack wzdycha i pociera czoło.
— Tylko przez chwilę. — Już mam im powiedzieć o zdjęciach, ale w ostatniej chwili zmieniam zdanie. — Spokojnie. Nic się nie stało.
— Nie byłbym tego taki pewien, Lena — odzywa się Tack. — Co ci mówiliśmy? Mamy się nie rzucać w oczy.

- Ale ja się w ogóle nie rzucałam w oczy! Ja mu tylko trochę pogroziłam, to nic takiego!

Czasami mam wrażenie, że Tack i Raven traktują role Thomasa i Rebecki — surowych opiekunów — nieco zbyt poważnie, i z trudem się powstrzymuję, by nie przewrócić oczami.

Biorąc pod uwagę, jaka z ciebie super tajniaczka ruchu oporu, zupełnie się im nie dziwię.

— To przecież nie ma znaczenia — powtarzam.



— Wszystko może mieć znaczenie. Nie rozumiesz? My...
Raven przerywa mu.
— Doskonale rozumie. Słyszała to już tysiące razy. Daj jej spokój, dobra?

Sorry, ale Tack ma rację, powtarzajcie jej to ciągle, bo ona chyba tej kuwety wcale nie ogarnia.  
Tack ma dosyć tego wszystkiego i wychodzi z siebie, a potem z mieszkania.

Przez chwilę stoimy w milczeniu, a potem Raven macha ręką i oznajmia z wymuszonym śmiechem:
— Nie przejmuj się nim. Wiesz, jaki jest Tack.

Póki co, w miarę ogarnięty. Przynajmniej bardziej niż wy, lamy jedne. Chociaż to akurat żadna sztuka.

Przynajmniej ten jeden pokój wydaje się naprawdę zamieszkany. Na górze wszystko wygląda jak normalny dom, pachnie jak normalny dom i pełno tam rzeczy jak w normalnym domu. Ale jest w nim coś dziwnego, jak gdyby jego fundamenty były przekrzywione o kilka centymetrów. W przeciwieństwie do reszty mieszkania piwnica to pobojowisko. Raven nie nadąża ze sprzątaniem wszystkiego, co Tack znosi i czym nabałagani.

Czyli obsesja czystości Raven jest o kant dupy rozbić.

Książki — prawdziwe książki, te stare, zakazane — rozrzucone są wszędzie.

Dobra, już wam te szmaty wybaczę, ale książki!? Sprzątać mi ten syf, ale już!

Tack je kolekcjonuje. Choć tak właściwie „kolekcjonuje" to nie jest odpowiednie słowo. On je gromadzi w ten sam sposób, w jaki reszta z nas chomikuje jedzenie. Próbowałam czytać kilka z nich, by się dowiedzieć, jak to było przed remedium i przed wzniesieniem granic, ale rozmyślanie o tym, wyobrażanie sobie tamtej wolności, emocji i życia pełną piersią wywoływało ból w sercu. O wiele lepiej nie myśleć o tym zbyt dużo.

Ty i tak za dużo nie myślisz, nie dziwię się, że nie dajesz rady książkom.

Alex uwielbiał książki. To on pokazał mi poezję. To jeszcze jeden powód, dla którego nie jestem w stanie czytać.

Ten to potrafi zepsuć wszystko, nawet pośmiertnie.

— To ta cholerna manifestacja — mówi. — Wszyscy są podminowani.
— A na czym polega problem?
Macha niedbale ręką.
— Na tym co zawsze. Pogłoski o zamieszkach. Podziemie mówi, że Hieny dadzą znać o sobie, że szykują coś poważnego. Ale to nic potwierdzonego.
Głos Raven staje się nieprzyjemny. Ja sama nie lubię nawet wymawiać słowa „Hieny". Zostawia w ustach zły smak, jakby czegoś zgniłego albo popiołu. My wszyscy — Odmieńcy, ruch oporu — nienawidzimy Hien. Psują nam opinię. Wszyscy są zgodni co do tego, że rujnują — że już zrujnowały — wiele z tego, co chcemy osiągnąć. Hieny są Odmieńcami, tak jak my, ale nie walczą o nic. My chcemy usunięcia granic i zlikwidowania remedium. Hieny zaś dążą wyłącznie do zniszczenia — chcą palić, kraść i zabijać, chcą, aby cały świat stanął w płomieniach. Zetknęłam się z nimi tylko raz, ale do tej pory dręczą mnie po tym koszmary.

Och, casus Hien to będzie dopiero LOL, nie mogę się doczekać.

— Nie uda im się. — Silę się na pewność w głosie. — Nie są zorganizowani.
Raven wzrusza ramionami.
— Miejmy nadzieję. — Układa książki jedna na drugiej i wyrównuje ich brzegi. Przez chwilę robi mi się jej żal: próbuje zaprowadzić porządek w całym tym bałaganie, jakby miało to jakieś znaczenie, jakby mogło to coś zmienić.

Np. książki się nie poniszczą, wyobraź sobie.

— Czy mogę ci w czymś pomóc?
— Nie przejmuj się. — Raven rzuca mi wymuszony uśmiech.
— To moja robota, jasne?
Oto kolejne z ulubionych powiedzeń Raven. Tak jak jej uparte powtarzanie, że przeszłość jest martwa, które stało się rodzajem mantry. Wystarczy, że ja się martwię, a ty rób, co każę.

Tylko, że często to co każe Raven, jest idiotyczne.

To dziwne. Na wiele sposobów Raven naprawdę jest dla mnie jak rodzina — w każdym razie jest osobą mi najbliższą — ale czasem dociera do mnie, że nie znam jej teraz ani odrobinę lepiej niż wtedy, w sierpniu, kiedy mnie znalazła. Wciąż nie wiem zbyt wiele o tym, jaką osobą była przed przybyciem do Głuszy. Zamknęła tę część siebie, schowała gdzieś głęboko, gdzie nikt nie ma dostępu.

Jeżeli Raven to dla ciebie rodzina, to toksyczną masz rodzinę, o czym się jeszcze przekonamy. A co do back story naszej panny Zajebistej Pierwszej, to jednak się co nieco dowiemy, także nie martwcie się. Czy to coś pomoże w zrozumieniu tej jakże kiepsko skleconej postaci, zobaczymy.

— No idź — mówi, wskazując głową na schody. — Jest już późno. Powinnaś coś zjeść.
W drodze do wyjścia przejeżdżam palcami po metalowej tablicy rejestracyjnej przytwierdzonej do ściany. Znaleźliśmy ją w Głuszy, do połowy zagrzebaną w błocie, podczas wędrówki na południe. Wszyscy byliśmy wtedy głodni i wyczerpani, chorzy i przemarznięci, bliscy śmierci. To Bram ją zauważył. A gdy ją podnosił z ziemi, słońce przedarło się przez zasłonę chmur i metal rozbłysnął bielą, niemal mnie oślepiając, tak że ledwo mogłam przeczytać słowa wydrukowane pod numerami. Dawne słowa — słowa, które prawie rzuciły mnie na kolana. Wolność albo śmierć. Trzy słowa. Siedemnaście liter. Krawędzie, zawijasy, wypukłości pod palcami. Kolejna z naszych mantr. Uczepiamy się jej kurczowo i nasza wiara staje się prawdą.

I love the smell of górnolotne jęczenie in the morning. Jakie to szczęście, że akurat trafili na tak motywacyjną tablicę rejestracyjną z New Hampshire. A mogło być Tennessee z "Agriculture and commerce" albo Utah z "Industry". Wiem, że te stany są daleko od miejsca akcji, ale przynajmniej nie byłoby takich teatralnych scen.

To wszystko na dzisiaj. Za tydzień powrócimy do Głuszy i dowiemy się jak pan Waldek i spółka przekazują naszym nieporadnym Odmieńcom wiadomości zza ogrodzenia.

Do zobaczenia

Beige

25 komentarzy:

  1. Mam flashbacki z rebeliantów południowych i północnych, z których ci jedni tylko mordowali, a drudzy chcieli tylko szukać książek...

    I muszę się do czegoś przyznać, trochę wstydliwie, biorąc pod uwagę reakcje w komentarzach do wcześniejszych analiz, ale, jak na razie, nie mam nic przeciwko podziałowi książki na TERAZ i KIEDYŚ : O Nie wiem, może pod koniec tomu stwierdzę, że to nie ma sensu i gdyby pisać wszystko chronologicznie byłoby lepiej, a to jest niepotrzebne udziwianie, ale na razie? Jestem ciekawa jak to wyjdzie.
    Mam nadzieję, że mnie za to nikt nie zje :c

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlaczego? Sam pomysł wcale nie musi być zły. Ja się raczej obawiam, że autorce braknie warsztatu na prowadzenie narracji w ten sposób.

      rose29

      Usuń
    2. Mnie jako czytelnikowi taki układ nie przeszkadza, jako analizatorowi - owszem, bo czasem ciężko podzielić materiał ;)

      Maryboo

      Usuń
  2. Jedna rzecz mi nie styka...

    Plastikowa Simorośl był Odmieńcem.
    Brał udział we wpuszczaniu krowo-leków do laboratorium.
    Co w zasadzie nic dla sprawy wolności nie przyniosło - jedynie zniszczenia i opóźnienia ewaluacji, które prędzej czy później się odbyły.

    "Hieny zaś dążą wyłącznie do zniszczenia — chcą palić, kraść i zabijać, chcą, aby cały świat stanął w płomieniach".

    No może PŚ nikogo nie zamordował, ani nic, ale wątpię by tabun krów przeszedł sobie grzecznie i spokojnie na paluszkach, jeszcze do tego wycierając zawczasu kopytka o wycieraczkę, nie czyniąc żadnych zniszczeń.

    Wniosek: Na chwilę obecną autorka daje nam możliwość podejrzewania Truliścia o posiadanie karty członkowskiej u "Hien" :P

    H.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hieny, jak się wkrótce przekonamy, mają jednak nieco gorszą definicję psikusów niż PŚ, więc stawiać znaku równości między nimi nie można. Ale umówmy się - krowy generalnie należą do innego kanonu, w którym Odmieńcy robią coś więcej poza sępieniem towarów od pana Wiesia.

      Maryboo

      Usuń
  3. Wiem, że to z opóźnieniem ale...
    /Przypomina sobie ludzi z hospicjum, których widziała/
    /zestawia z opisem weterana raku mózgu/
    Lol.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam dla Was drobną radę - nie przejmujcie się za bardzo tymi rzekomymi problemami zdrowotnymi Juleczka; to jest typowy casus opkowej śpiączki, istniejącej tylko po to, żeby było bardziej dramatycznie i nie mającej zbyt wiele wspólnego ze stanem faktycznym.

      Maryboo

      Usuń
  4. O,to oni mają podziały! Na Ludowe Fronty Judei...Raven mnie drażni.
    Ale odcinek ogólnie ujdzie,bywało gorzej.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie mogę się doczekać rozwinięcia wątku Hien. Póki co zdają się odrobiną realizmu w tym wszystkim.

    Bardziej mnie zastanawia, skąd Tack bierze te książki i inne rzeczy. Wchodzi do antykwariatu i takie:
    - Dzień dobry, czy gdzie mogę kupić coś - bardzo dyskretne mrugnięcie. - starego? Bardzo starego...
    - Niech pan sprawdzi na mapie, jakiś antykwariat...
    - Oooch, wątpię, by to było na mapie...

    Na studenta historii literatury?

    Odmieńcy mają swój czarny rynek?

    No bo gdyby MB traktował zawód dyktatora poważnie, urządziłby wielkie ognisko z zakazanych pozycji, przetrwałyby dosłownie pojedyńcze egzemparze, więc na logikę ich ceny na czarnym rynku powinny ostro pójść w górę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapewne z tej samej Czarnej Dziury, z której wyciągnął je w swoim czasie PŚ...


      Maryboo

      Usuń
    2. Ta książka budzi we mnie te same niecne zakusy, co poprzednie analizowane przez Was (po)tfory. Mianowicie - przepisać całą książkę, ale z poprawkami. Już nawet nie po to, by naprawiać toksyczne charaktery postaci, ale załatać tego typu dziury.

      Usuń
    3. To byłoby z pewnością ciekawe, aczkolwiek bardzo czasochłonne ćwiczenie ;)

      Maryboo

      Usuń
  6. Dawno nie komentowałam, ale w końcu jestem na bieżąco!

    Co Raven robi w mieście z Leną? Oprócz udzielania złotych rad, oczywiście. Wpuszcza krowy do rządowych budynków? Wysyła przyprawy za ogrodzenie? Uwodzi młodych chłopców? ;) Bardzo mnie ciekawi, czemu ona również trafiła do miasta. Czy nie jest bardziej potrzebna w Głuszy, jako przywódca swojej grupy?

    W dodatku jeśli w tym mieście Lena jest już po zabiegu, nie powinna mieć jakiegoś narzeczonego? Bo w Portland jeszcze przed zabiegiem sparowali ją z chłopakiem, ba, nawet się z nim spotkała. A tutaj nic?
    Mam nadzieję, że to się trochę wyjaśni, bo na razie to dla mnie są dziury w funkcjonowaniu świata :( Nie pierwsze w tej książce, ale nawet takie małe szczegóły przeszkadzają w tej książce. Jeśli cały główny wątek remedium nie ma sensu, to niech chociaż mniejsze rzeczy trzymają się kupy :/

    Leszy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, Raven ma misję. Owa misja to istny brylant - jak dla mnie, nie tylko tej książki, ale całej serii jako takiej. Poznamy ją dopiero pod koniec tomu, ale warto czekać, bo czegoś równie kuriozalnego nie widuje się każdego dnia.

      "W dodatku jeśli w tym mieście Lena jest już po zabiegu, nie powinna mieć jakiegoś narzeczonego?" - powinna, ale w tym tomie nie ma miejsca na wątek narzeczonego - przegrywa, a docelowy tru loff już wybrany, zatem po co zawracać sobie głowę podobnymi drobiazgami?

      Maryboo

      Usuń
    2. <"W dodatku jeśli w tym mieście Lena jest już po zabiegu, nie powinna mieć jakiegoś narzeczonego?" - powinna, ale w tym tomie nie ma miejsca na wątek narzeczonego - przegrywa, a docelowy tru loff już wybrany, zatem po co zawracać sobie głowę podobnymi drobiazgami?> A nie można było Lenki jakoś wcisnąć Juleczkowi jako tej obowiązkowej narzeczonej? Może i wątek ograny, ale można by w ten sposób pokazać, że Odmieńcy mają wpływy - jak nas przekonywał Aleks - no i Lena mogłaby inwigilować samą siedzibę główną wroga. W dodatku autorka miałaby szansę wprowadzić ten swój romans skoro chciała. Pomysł nie jest może oryginalny, ale załatałby dziurę w strukturze świata przedstawionego.

      rose29

      Usuń
    3. "W dodatku autorka miałaby szansę wprowadzić ten swój romans skoro chciała. " - och, romans wprowadzi tak czy inaczej. Chociaż...mam nadzieję, że nie zapomnę o Twoim argumencie, rose29, kiedy dojedziemy do końcowych analiz - bardzo mi się wtedy przyda ;)

      Maryboo

      Usuń
  7. Ja z kolei mam problem z inną rzeczą - skąd takie zaangażowanie wyleczonych w to całe AWD? Skoro, jako rzecze Lenka: "Nie odczuwają żadnych namiętności, nienawiści ani smutku"? Skąd w takim razie te dosyć żywiołowe zebrania i demonstracje? Nie powinni mieć na to, że tak powiem, wywalone po Remedium?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinni, ale autorka postanowiła najwyraźniej, że dobrze byłoby w swojej dystopii pokazać jakąś formę uwielbienia dla Małego Brata i jego idei. A że owe parady na cześć remedium średnio korespondują z całą ideą serii, no cóż...

      Maryboo

      Usuń
    2. Mnie osobiście najbardziej razi to po oczach. No bo jak można było pozwolić na taki bubel?! Przecież obie te wykluczające się informacje (zombie wyleczeni i ich żywe demonstracje) następują zaraz po sobie! Nie dzieli je cały tom, a zaldwie parę rozdziałów. Ja rozumiem jeszcze zapomnieć o pojedynczej scenie z domkiem pełnych naczyń w poprzednim tomie, ale to? Czy ktoś czytał tę książkę przed wydaniem?

      Usuń
  8. Ta ksiunszka tylko stanowi potwierdzenie, że wydawcy patrzą na to, co się najlepiej sprzeda, a nie czy fabuła trzyma się kupy...
    #smutek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwierzcie - fabuła tej serii póki co i tak jest niezwykle logiczna...

      Maryboo

      Usuń
    2. Mój Borze liściasty skoro teraz jest logicznie to co będzie potem? =I
      Lawenda

      Usuń
  9. Wreszcie nadąża za analizami ^×^ przeczytałam póki co wszystko oprócz Lokatora którym zajmę się za chwilę. Nie wiem co zbytnio napisać póki co, później raczej się rozkrece. Hm, wytrwałości?
    Lawenda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy i witamy na pokładzie :)

      Maryboo

      Usuń