„Nieszczęście jest niewolą, a zatem szczęście jest wolnością. Droga ku szczęściu wiedzie przez remedium.
A zatem tylko przez remedium człowiek osiąga wolność.
Czy będzie bolało? Zabieg – najczęściej zadawane pytania i odpowiedzi, broszura Amerykańskiego Związku Naukowców, wydanie 9”
Biedne nastolatki z
Oliverversum: sięgają po rządową ulotkę, żeby dowiedzieć się,
czy mają przyjść na zabieg z zapasem ibuprofenu, a dostają
propagandowe pierdololo.
Po tamtym wydarzeniu udaje mi się widywać z Aleksem codziennie, nawet w dni, kiedy pracuję w sklepie.
Coś
czuję, że Jed niedługo dostanie przydział na mieszkanie w jakiejś
przyjemnej dzielnicy.
Czasem spotyka się z nami Hana.
Wiecie
co? Nie mogę się doczekać, aż dotrzemy do „Hany”, w której
będziemy mogli zaobserwować pewne dobrze znane nam z „Delirium”
wydarzenia w zupełnie nowym świetle. Gdyby nie moja obawa, że -
podobnie jak Cass w „Królowej” - Oliver chciała odmalować w
tym dziele nieco inny obraz bohaterki niż ten, z którym ostatecznie
wylądowaliśmy, z czystym sumieniem mogłabym je nazwać dobrym.
Spędzamy mnóstwo czasu w Back Cove, głównie wieczorami, gdy jest tam pusto.
Pracownicy
znajdującego się nieopodal rządowego obiektu uprzejmie udawali się
do domu tuż po zachodzie słońca, nie chcąc niszczyć atmosfery
romantyzmu.
Jako że oficjalnie Alex jest wyleczony, teoretycznie spędzanie z nim czasu nie jest nielegalne, ale gdyby ktoś wiedział, ile czasu spędzamy razem – albo zobaczył nas śmiejących się, jak podtapiamy się dla żartów, toczymy bitwy wodne czy ścigamy się na trasie do moczarów – z pewnością nabrałby podejrzeń.
...tak,
Leno, zgadzam się; ktoś faktycznie mógłby nabrać podejrzeń
widząc, jak obywatel po remedium śmieje się w kułak,
pluskając się z dwiema niewyleczonymi nastolatkami.
Gdy zatem idziemy przez miasto, rozdzielamy się, Hana i ja po jednej stronie chodnika, Alex po drugiej.
W tle zaś leci motyw z Mission Impossible.
Staramy się też szukać pustych ulic, zarośniętych, rzadko uczęszczanych parków i opuszczonych domów – miejsc, gdzie nikt nas nie zobaczy. Wracamy też na Deering Highlands.
Gdzie zaiste nie zobaczy was nikt, no, chyba że jakaś
banda małolatów postanowi zrobić kolejną nielegalną imprezkę w
sąsiedztwie. Albo...no wiecie...jeden z mieszkających tam nędzarzy
wyjrzy przez okno.
Teraz już wiem, skąd w noc obławy Alex wiedział, gdzie znajduje się szopa na narzędzia, i dlaczego mimo ciemności poruszał się tak bezbłędnie po korytarzach domu. Okazuje się, że od wielu lat spędza kilka nocy w miesiącu, pomieszkując w opuszczonych budynkach. Lubi odpocząć od zgiełku Portland. Nie mówi tego, ale wiem, że to mieszkanie na dziko musi mu przypominać Głuszę.
...Tak. Chłopię, które i tak nieustannie naraża
życie, operując na lewych papierach (a jak się w swoim czasie
dowiemy, odkrycie jego prawdziwej tożsamości groziłoby sporymi
konsekwencjami), radośnie bawi się w Robinsona Crusoe na terenie
powszechnie uważanym za dawną wylęgarnię buntowników – i to
pomimo tego, że ma możliwość żyć na przyzwoitym poziomie, jeśli
nie w dostatku, to przynajmniej względnym komforcie.
Ciekawe, czy wyruszając na wyprawę rzuca do swego
przyszywanego wujka: „JA wpadnę w końcu w sidła Jadzi?!
Potrzymaj mi piwo”.
Swoją drogą, ciekawa jestem, czy Oliver pisząc ten
akapit wiedziała już, na czym opierać się będzie fabuła
„Pandemonium”. A jeśli tak – to czy zdaje sobie sprawę z
tego, że przypadkowo robi z naszego tru loffa dosyć...odpychającą
postać.
Jeden z domów upodobaliśmy sobie szczególnie: numer 37 przy Brooks Street, starą kolonialną willę, w której mieszkała dawniej rodzina sympatyków.
Totalnie widzę, jak Plastikowa Simorośl, Lena i Hana
leniwym krokiem przechadzają się po okolicy, głośno komentując:
- A może tutaj?
- Och nie, za mały, tylko trzy sypialnie. I w dodatku
nie ma kominka!
- A ten naprzeciwko?
- Uszedłby, ale ma za mały ganek.
Okoliczne wyrzutki biegną zaś co tchu do swych
lepianek, by czym prędzej sklecić uprzejmy donos.
Chociaż miejsce to ograbiono z wielu rzeczy, ocalały niektóre większe meble i książki i gdyby nie ślady dymu na ścianach i suficie, można by się spodziewać, że w każdej chwili zjawią się tu właściciele.
...Książki i meble.
Ocalały książki i meble.
Książki które - w ostateczności - można by
wykorzystać na opał i meble, których sposób wykorzystania jest
jeszcze bardziej oczywisty...Po prostu sobie stoją. W opuszczonym
domu.
W opuszczonym domu w sąsiedztwie zamieszkanym wyłącznie
przez ludzi żyjących w absolutnej nędzy.
Ciekawe, czy też starcza im tylko na jedną cytrynę do
herbaty.
Gdy wchodzimy tam po raz pierwszy, Hana idzie z przodu, nawołując: „halo, jest tam kto?”.
...Hano, dopiero co wychwalaliśmy twoją przytomność
umysłu, nie rób nam tego.
Nagła ciemność i chłód przyprawiają mnie o dreszcze. Po oślepiającym świetle na zewnątrz jest to szokująca odmiana. Alex przyciąga mnie do siebie. Wreszcie przyzwyczaiłam się do jego dotyku i nie krzywię się ani nie rozglądam na boki za każdym razem, gdy nachyla się, by mnie pocałować.
A kiedyż to niby waćpanna krzywiła się?
Bo na pewno nie podczas obławy, kiedy to jej noga wisiała na włosku
i wyłącznie zatkane cuchnącym kocem drzwi oddzielały ją od pani
Jadzi.
– Zatańczymy? – proponuje [PŚ].– No co ty. – Odsuwam się. (…)– Mówię poważnie – odpowiada Alex. Wyciąga do mnie ręce. – To miejsce wydaje się stworzone do tańca.Pokój, pośrodku którego stoimy, musiał być kiedyś przepięknym salonem. Jest ogromny – większy niż cały parter u cioci i wujka. Wysoki sufit niknie w ciemnościach, a nad naszymi głowami wisi gigantyczny żyrandol, migoczący słabo w bladych smugach światła, które wpada przez zabite deskami okna.
Zostawili w spokoju nawet żyrandol! Naprawdę, Mały
Brat powinien być dumny ze swoich obywateli – może i w swoim
czasie byli podejrzewani o sympatyzowanie z opozycją, ale
przynajmniej brzydzą się kradzieżą.
– A co z muzyką? – pytam.Alex wzrusza ramionami, mruga do mnie i wyciąga rękę.
- Mnie muzyka nie nie przeszkadza.
– Muzyka jest stanowczo przereklamowana – stwierdza.
Prawie trafiłam!
Pozwalam mu się przyciągnąć i stoimy tuż przy sobie. Jest dużo wyższy ode mnie, głową ledwo sięgam mu do ramienia, dzięki czemu słyszę teraz bicie jego serca, które wyznacza potrzebny nam rytm.
Ciekawe, czy wzorem Warda kazał swej lubej tańczyć
„na przedszkolaka”, stawiając jej stopy na własnych.
Przeskok!
Dowiadujemy się, że nasza trójka bohaterów uwiła
sobie w slumsach bardzo miłe gniazdko:
Najlepszą częścią domu przy Brooks Street jest ogród na tyłach. Ogromny zarośnięty trawnik pokrywa przestrzeń między starymi drzewami, tak grubymi i poskręcanymi, że ich splecione gałęzie tworzą nad naszymi głowami baldachim. (...) Alex przyniósł tu kiedyś koc i zostawił. Za każdym razem gdy przychodzimy na Brooks Street, rozkładamy go na trawie i leżymy tak we trójkę, czasami przez długie godziny, rozmawiając i śmiejąc się właściwie z niczego.
A tutejsze Ósemki, odziane w gustowne fartuszki,
przynoszą paniczowi i panienkom mrożoną lemoniadę.
Kochani, naprawdę: spróbujcie to ogarnąć rozumem.
Nasza wesoła trójca urządza sobie regularne pikniki... na terenie
dawnego osiedla buntowników, przez który dopiero co przemaszerowały
bojówki pani Jadzi i które zamieszkują pogrążeni w desperacji
skrajni biedacy – wyrzutki.
Chciałabym móc napisać, że ciężko będzie przebić
równie kuriozalny obraz, ale niestety dobrze wiem, że Oliver
dopiero się rozkręca.
Czasem Hana lub Alex kupują jakieś jedzenie na piknik, a raz i mnie udaje się przemycić trzy puszki z piciem i cały karton batonów ze sklepu wujka.
Zostaw chociaż jeden dla Gracie, zgodnie z tym, jak
odmalowujesz obraz swego życia rodzinnego, dawno nie miała nic
porządnego w ustach. Jenny się nie przejmuj, może i jest
dzieckiem, ale przede wszystkim Scary Sue.
Zupełnie nam odbija na tym cukrowym haju i nachodzi nas ochota na zabawy, w które graliśmy jako dzieci: w chowanego, berka i kozła.
- Kto ostatni przy Urzędzie Bezpieczeństwa, ten zgniłe
jajo!
Niektóre pnie są niewiarygodnie szerokie. Robię zdjęcie Hanie, jak ze śmiechem próbuje opasać jeden z nich rękoma.
Osobiście gromadzą nawet dowody rzeczowe! Pani Jadzia
będzie wzruszona; w jej wieku nie tak łatwo szpiegować małolatów
zza krzaka, kolana już nie te.
Alex mówi, że drzewa te muszą tu rosnąć od setek lat, co wprawia mnie i Hanę w milczącą zadumę. To oznacza, że były tutaj przedtem – zanim zamknięto granice, wzniesiono mury, zepchnięto chorobę do Głuszy.
No...były z pewnością, biorąc pod uwagę, że
remedium zaczęto stosować zaledwie kilka dekad wcześniej.
Autorko, tego rodzaju wtręty nieco tracą na górnolotności, gdy
każesz Małemu Bratu wprowadzać reżim zaledwie sześćdziesiąt
parę lat wstecz.
Jednak większość czasu Alex i ja spędzamy sami, a Hana jest tylko naszym alibi.
No i teraz sama nie wiem – współczuć Hanie, że
dała się wkręcić w tę całą historię, czy raczej gratulować,
że przynajmniej przez większość czasu unika towarzystwa naszych
gołąbeczków?
Po długich tygodniach, które minęły nam bez spotkań, nagle chodzę do Hany codziennie – a czasami nawet dwa razy dziennie (raz, gdy się spotykam z Aleksem, a drugi, gdy rzeczywiście spotykam się z Haną). Na szczęście Carol nie węszy. Pewnie uznała, że wcześniej się pokłóciłyśmy, a teraz próbujemy nadrobić stracony czas, co zresztą jest po części prawdą.
Węszy, nie węszy – wystarczyłoby, żeby na zakupach
przypadkowo wpadła na matkę Hany („Czy Lena nie sprawiała
wczoraj państwu kłopotów? Strasznie często ostatnio u państwa
przebywa”), żeby cały misterny plan poszedł w pizdu.
Nie pamiętam, żebym w ogóle wyobrażała sobie takie szczęście, i kiedy mówię Hanie, że nigdy, przenigdy nie uda mi się jej odwdzięczyć za to, że mnie kryje, ona uśmiecha się tylko i mówi: „już mi się odwdzięczyłaś”. Nie wiem dokładnie, co ma na myśli, ale cieszę się, że znowu jest przy mnie.
Szczerze mówiąc, ja też nie, a trzeba powiedzieć, że
nieco lepiej od ciebie orientuję się, co siedzi w głowie Hany.
Kiedy jesteśmy sami z Aleksem, nie robimy niczego specjalnego, siedzimy tylko i rozmawiamy, ale i tak czas wydaje się kurczyć w zastraszającym tempie jak papier trawiony ogniem. W jednej chwili jest trzecia po południu, a już w następnej słońce gaśnie i niemal wybija godzina policyjna.
A swoją drogą, czy nasza heroina nie pracuje
przypadkiem w sklepie i nie pomaga Grace z lekcjami? Nie sprząta po
kolacji? Carol radośnie pozwala jej znikać na całe dnie i
ignorować wszelakie obowiązki?
Alex opowiada mi o swoim życiu: o „cioci” i „wujku” i o ich zajęciach, aczkolwiek wciąż niewiele mówi o tym, co jest celem działalności ruchu oporu i jak zamierzają go osiągnąć.
He, he, he...Myślę, że doskonale znam przyczynę. I
nie, nie jest nią bynajmniej niezwykle znacząca i sekretna rola,
jaką wśród Odmieńców pełni PŚ.
Nie przeszkadza mi to. Sama nie wiem, czy chciałabym to wszystko wiedzieć. Kiedy wspomina o konieczności przeciwstawiania się władzy, w jego głosie słyszę zaciętość i gniew. I w takich chwilach, ale tylko na parę sekund, znów zaczynam się go bać, słyszę słowo „Odmieniec” dźwięczące mi w uszach.
Cóż, to faktycznie dosyć skomplikowany problem: z
jednej strony gorące uczucie, którego obiektem jest wszakże
wyrzutek społeczny, z drugiej – podświadoma chęć czucia się
bezpiecznie w swoim otoczeniu, nawet, jeśli straciło się do niego
zaufanie. Ciekawe, jak też nasze gołąbeczki spróbują zmierzyć
się z tą sytuacją...
Najczęściej jednak Alex opowiada mi o zwyczajnych rzeczach: o chipsach zapiekanych z serem, które przyrządza jego ciocia, że za każdym razem gdy się spotykają, jego wujek trochę się upija i opowiada na okrągło te same historie z przeszłości.
...nieważne.
Oboje są wyleczeni i gdy pytam go, czy teraz są szczęśliwsi, wzrusza ramionami i odpowiada: „cierpienia też im brakuje”. Widząc moje niedowierzanie, Alex spogląda na mnie kątem oka i wyjaśnia:– Tego, kiedy naprawdę kogoś tracisz. Kiedy mija ból.
Autorko: brak szczęścia nie oznacza z automatu brak
cierpienia. Naprawdę – nie. I jakkolwiek rozumiem chyba, co
próbował tu powiedzieć PŚ (lepiej kogoś kochać i cierpieć po
jego stracie, niż być zupełnie obojętnym przez cały czas), to
nie zmienia to faktu, że utrata dachu nad głową czy zdrowia to
nadal bardzo realne źródła bólu i strachu, którym remedium nie
jest w stanie w żaden sposób zaradzić.
Najwięcej jednak opowiada mi o Głuszy i o ludziach, którzy tam żyją, a wtedy kładę głowę na jego piersi, zamykam oczy i wyobrażam sobie to wszystko: kobietę, którą wszyscy nazywają Szaloną Caitlin, która robi ogromne wietrzne dzwonki z metalowych odpadków i zgniecionych puszek; Dziadka Jonesa, który musi mieć co najmniej dziewięćdziesiąt lat, ale wciąż codziennie wyprawia się w głąb lasu w poszukiwaniu jagód i dzikiej zwierzyny; siedzenie przy ognisku i spanie pod gołym niebem, przesiadywanie razem do późna, by śpiewać, rozmawiać i biesiadować, podczas gdy niebo staje się zamglone od dymu.
...Och. Och. OCH.
Na początku założyłam, że tworząc ten akapit
Oliver nie rozplanowała jeszcze akcji „Pandemonium” i nie
wiedziała, jak zabawnie będzie on wyglądał w zestawieniu z
przyszłym kanonem. Ponieważ jednak jest to mało prawdopodobne,
muszę wybrać bramkę nr 2: autorka celowo kazała Plastikowej
Simorośli odmalować Głuszę w sielskich barwach. To z kolei rodzi
kolejne pytanie: po co, na litość, miałby robić coś podobnego?
Mam nadzieję, że nie uznacie tego za olbrzymi spoiler
gdy wyznam, że faktyczne życie w Głuszy niezbyt przypomina ów
uroczy obrazek – a pochodzący stamtąd PŚ raczej musi o tym
wiedzieć. Nie mam zatem pojęcia, co ten facet próbuje osiągnąć
prze podobne historyjki: czy chcę skłonić Lenę, by zapałała
miłością do stylu życia Odmieńców? Bo jeśli tak...powodzenia w
przyszłości, kochasiu, jeśli życie zmusi cię (a zwłaszcza twoją
lubą) do skonfrontowania opowieści dziwnej treści z
rzeczywistością. A jeżeli jednak chodzi o bajanie dla samego
bajania...Cóż, niezbyt to grzeczne w stosunku do ludzi, których PŚ
wybrał sobie na bohaterów swych historii.
Wiem, że czasami wciąż tam wraca, i wiem, że wciąż uważa to za swój prawdziwy dom.
Nie przypominaj mi, proszę. Już i tak robi mi się
słabo na myśl o tym, jaki elaborat będę musiała walnąć w
analizie „Pandemonium” na temat pewnych znaczących fabularnych
bezsensów.
Przyznał, że Odmieńcy mają swój sposób, by przedostawać się z Głuszy do Portland i z powrotem, ale kiedy pytam go o szczegóły, milknie.
…
...
...Kochani, wiecie co?
Zapamiętajcie ten fragment. Naprawdę – zróbcie to.
Teraz może się on bowiem wydawać zupełnie niewinny,
ale w następnym tomie...Och, w następnym tomie wszystkie tego
rodzaju akapity będą wyglądały zupełnie inaczej.
– Może kiedyś sama zobaczysz – mówi tylko, a mnie ogarnia jednocześnie strach i podniecenie.
...A, tak. TEMU klejnotowi też poświęcimy sporo
uwagi, i to już wkrótce.
Pytam, czy zna mojego wujka, który uciekł przed procesem, jednak Alex kręci głową.– W Głuszy prawie nikt nie posługuje się prawdziwym imieniem – odpowiada, wzruszając ramionami.
- Poza mną. JA jestem ponad przyziemne środki
bezpieczeństwa.
– W każdym razie jego opis nic mi nie mówi. – Wyjaśnia, że po całym kraju rozsiane są tysiące osad. Wujek mógł uciec gdziekolwiek: na północ, południe lub na zachód. Przynajmniej wiemy, że nie uciekł na wschód, bo tam jest ocean.
Znaczy...Ocean to JEDYNA przeszkoda stojąca między
zbiegami a wolnością? Mały Brat nie zadbał o to, żeby te z
obszarów USA (pamiętajmy, że reszta świata jest ponoć odgrodzona
żelazną kurtyną), które z jakiegoś powodu nie znajdują się
poza rządową kontrolą były przynajmniej na tyle mało liczne i
oddalone od siebie, by Odmieńcy nie byli w stanie swobodnie
podróżować sobie po całym kraju?
Alex mówi, że w Stanach dzikie tereny mają co najmniej taką samą powierzchnię jak objęte rządową jurysdykcją miasta. Wiadomość ta jest dla mnie tak szokująca, że długo nie mogę w to uwierzyć, podobnie jak Hana, kiedy powtarzam jej te słowa.
...Cóż, najwyraźniej nie. Leno, nie przejmuj się –
jestem z tobą.
Oliver? Już sam pomysł, że rząd pozwala wrogom
systemu baraszkować bez nadzoru po obszarze wyłączonym z
państwowej kontroli jest kuriozalny sam w sobie – zwłaszcza, że
Głusza wbrew moim dowcipom wcale nie kryje w sobie toksycznych
odpadów ani Wobo.
Ale POWIERZCHNIA RÓWNA TEJ ZAJMOWANEJ PRZEZ
TOTALITARNE PAŃSTWO?!
Naprawdę – nawet Cass nie posunęła się aż do
takich absurdów. Buntownicy z Północy mogli rozlokować się w
znanym wszystkim opuszczonym mieście, ale przynajmniej nie zajmowało
ono połowy kraju. Serio, jakim cudem władze nadal nie
wpadły na to, że nawet jeśli Odmieńcy nie stanowią większego
zagrożenia i zgodzą się potulnie spędzić resztę w życia w
odosobnieniu, to tak czy inaczej bezprawnie zajmują oni spory
kawałek lądu, który należy się Małemu Bratu jak psu zupa? Lądu,
który można by przekształcić pod budowę, przeznaczyć na rządowe
budynki poświęcone badaniom/militaryzacji, w ostateczności –
zrobić tam oficjalny kurort dla wszelkiej maści przestępców?
* wzdycha * Jak mówiłam, drodzy czytelnicy –
przygotujcie się, będzie tylko gorzej.
Alex potrafi też słuchać i godzinami siedzieć w milczeniu, kiedy opowiadam mu o dorastaniu w domu Carol, o tym, jak wszyscy myślą, że Grace nie potrafi mówić, i tylko ja znam prawdę. Wybucha śmiechem, kiedy opisuję mu Jenny, jej nieprzyjemną twarz, minę staruszki i zwyczaj patrzenia na mnie z góry, jak gdybym to ja miała dziewięć lat.
Leno, na wszystko, co dobre i piękne, odczep się
wreszcie od tego dziecka, bo zaczynasz brzmieć jak Edzia. Jak do tej
pory nie widzieliśmy w tej książce ani jednej sceny, która
usprawiedliwiałaby podobne traktowanie dziewczynki – drobne
złośliwości pod twoim adresem przed Ewaluacją nie wystarczą, by
usprawiedliwić twoją zaskakująco silną niechęć wobec córki
kuzynki.
Lena zdradza, że Plastikowa Simorośl jest pierwszą
osobą, której może otwarcie opowiedzieć o swojej mamie, wesołym
dzieciństwie i wydarzeniach prowadzących do jej odejścia.
Aha, no i nasze gołąbeczki dużo się całują.
Z czasem gdy oswajamy się ze sobą, zaczynam też odkrywać inne części jego ciała. Delikatną konstrukcję żeber, pierś i ramiona jak wyrzeźbione w kamieniu, delikatne jasne kręcone włoski na nogach, zapach jego skóry przypominający ocean – wszystko to piękne i dziwne jednocześnie. Jeszcze bardziej szalone jest to, że i ja pozwalam mu patrzeć na siebie. Najpierw zgodziłam się tylko, by odsunął nieco podkoszulek i pocałował mnie w obojczyk i ramiona. Potem, by zdjął ze mnie całą koszulkę przez głowę, położył mnie na ziemi w jasnym słońcu i po prostu na mnie patrzył. Za pierwszym razem cała drżę. Muszę zwalczać chęć, by zakryć się rękami.
A swoją drogą, ciekawe, jak właściwie wygląda
pierwsza wspólna noc małżonków po remedium, osób, które z
definicji nie widziały wcześniej osobnika płci przeciwnej w
negliżu. Biorąc pod uwagę, że nawet Lena – którą wciąż
targają hormony i która jest zakochana w PŚ – ewidentnie
potrzebuje w tej materii trochę czasu, można sobie tylko wyobrażać,
jak niezręcznie cała ta zabawa wygląda w przypadku oficjalnych
nocy poślubnych.
Dociera do mnie nagle, jak blado muszę wyglądać w świetle słońca, jak wiele pieprzyków pokrywa mi ciało, i wydaje mi się, że Alex, patrząc na mnie, myśli, że jestem dziwna albo zdeformowana.
Wiecie co? Nigdy nie przestanie mnie zachwycać
kreatywność autorek YA, które z całych sił starają się wcisnąć
swoim pacynkom kompleksy na punkcie własnego wyglądu (bo nie łudźmy
się, nie chodzi tu bynajmniej o to, że Lena może obawiać się,
jak PŚ zareaguje na ciało tak anatomicznie różne od jego własnego
czy o wszelakie inne wątpliwości o podłożu społeczno-kulturowym),
jednocześnie zupełnie nie mając odwagi, by obdarować je
rzeczywistymi niedociągnięciami.
Ale wtedy Alex szepcze: „jesteś piękna”, i kiedy jego wzrok krzyżuje się z moim, wiem, że naprawdę tak myśli.
No baaa.
Tego samego dnia wieczorem po raz pierwszy w życiu staję przez lustrem w łazience i nie widzę przeciętnej dziewczyny. Po raz pierwszy patrzę na swoje zaczesane do tyłu włosy, piżamę osuwającą się z jednego ramienia i błyszczące oczy i wierzę w to, co powiedział Alex. Jestem piękna.
I znów: Oliver, to byłby bardzo fajny motyw –
pokazanie, że to ładne, co się komu podoba i że miłość
sprawia, iż nawet najbardziej przeciętny człowiek staje się dla
nas najpiękniejszy na świecie. Niestety, nie mogłaś się opanować
i w roli tru loffa miast miłego chłopca o pospolitej aparycji
obsadziłaś złocistego Gary'ego Stu z listowiem na głowie, co
niejako z automatu sprawia, że zaczynam żywić pewne podejrzenia,
czy przez nasze gołąbeczki oby na pewno przemawia subiektywizm
zrodzony z głębokiego uczucia.
Księga SZZ mówi, że deliria zmienia postrzeganie świata, upośledza zdolność logicznego myślenia, osłabia możliwość jasnych osądów. Nie mówi wszak jednej rzeczy: że miłość przemienia cały świat w coś wspanialszego, niż na co dzień się wydaje. Nawet składowisko śmieci błyszczące w upale, ogromna góra metalowych odpadków, topiącego się plastiku i śmierdzących resztek wydaje się dziwna i niezwykła jak jakiś obcy świat przetransportowany na ziemię. (...) Wszystko, co widzę i czego dotykam, przypomina mi jego, i dlatego wszystko, co widzę i czego dotykam, jest doskonałe.
Tak, w wyciętym przeze mnie fragmencie znajdował się
romantyczny opis jeszcze kilku innych obiektów codziennego użytku,
co nie zmienia faktu, że powyższe zestawienie jest dosyć zabawne.
Lena wspomina, że odkąd zaczęła spotykać się z PŚ
tak wyczekiwana wcześniej data zabiegu teraz ciąży jej nad głową
niczym ten katowski topór:
Trzydzieści trzy dni do zabiegu.Trzydzieści dwa.Trzydzieści.Pomiędzy nimi chwile szybkie jak mgnienie oka, jak trzask migawki. Alex rozmazujący lody czekoladowe na moim nosie, gdy zaczynam się skarżyć, że jest mi za gorąco. Ciężkie brzęczenie pszczół krążących nad nami w ogrodzie, równiutki rząd mrówek maszerujących spokojnie po resztkach naszego pikniku. Palce Aleksa w moich włosach. Zagłębienie w jego łokciu pod moją głową. Jego szept: „tak bym chciał, żebyś została ze mną”, gdy na horyzoncie wykrwawia się kolejny dzień, na czerwono, różowo i złoto. Spoglądanie w niebo, odgadywanie kształtów chmur: oto żółw w kapeluszu, kret niosący cukinię, złota rybka polująca na królika. Chwile szybkie jak mgnienie oka, jak trzask migawki: delikatne, piękne i skazane na przemijanie jak motyl trzepoczący rozpaczliwie skrzydłami podczas wzmagającego się wiatru.
I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku:
nasze gołąbeczki rozważają możliwość odwiedzenia Głuszy.
Chciałabym móc powiedzieć, że żartuję.
Do zobaczenia!
Maryboo