niedziela, 21 stycznia 2018

Rozdział XV



Na końcu Bóg stworzył Adama i Ewę, by żyli razem jako mąż i żona. Lata upływały im w szczęściu i spokoju. Mieszkali w pięknym ogrodzie pełnym dorodnych, smukłych roślin, rosnących w równych rzędach, oraz łagodnych zwierząt, które umilały im życie. Umysły ich były jasne i niezmącone jak blade, bezchmurne niebo wiszące niczym baldachim nad ich głowami. Nie znali co to choroby, ból czy pożądanie. Nie miewali snów. Nie zadawali pytań. Co rano budzili się rześcy jak nowo narodzeni. Nic wokół się nie zmieniało, ale zawsze wydawało się nowe i dobre. 

dr Steven Horace, Genesis. Kompleksowa historia świata i znanej części kosmosu, Uniwersytet Harvarda



I jeszcze jeden, i jeszcze raz… Tak tylko przypomnę po raz setny, że żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają oryginalną Biblię i Stary Testament.


Następnego dnia, w sobotę, moje pierwsze myśli po obudzeniu się biegną ku Aleksowi. A potem próbuję wstać i ostry ból przeszywa moją nogę. Gdy podciągam do góry piżamę, okazuje się, że na podkoszulku Aleksa owiniętym wokół mojej łydki widać plamkę krwi. Wiem, że powinnam przemyć skórę albo zmienić bandaż, lecz za bardzo boję się spojrzeć, jak poważna jest rana.


Plamkę krwi? W poprzednim rozdziale to brzmiało, jakby sobaka rozorała jej kompletnie nogę, a teraz już mamy tylko plamkę krwi? Ona powinna wyć z bólu i majaczyć w gorączce, wątpię, żeby ręce, które leczą Aleksa i jedno przemycie rany uratowały ją od zakażenia.


Zalewają mnie nagle wspomnienia z nalotu – krzyki, przepychanki, psy i świst pałek – i ogarniają mnie mdłości. Gdy wreszcie ustępują, pojawia się myśl o Hanie.
Telefon mamy tylko w kuchni. Carol akurat zmywa naczynia i kiedy schodzę na dół, rzuca mi lekko zdziwione spojrzenie. W korytarzu zerkam do lustra. Wyglądam koszmarnie – włosy sterczące na wszystkie strony, do tego wielkie wory pod oczami – i nagle wydaje mi się nie do pomyślenia, że ktoś w ogóle mógł uznać mnie za piękną. A jednak ktoś uznał. Na myśl o Aleksie złoty blask rozchodzi się po moim ciele.


Lena musk ma już całkowicie do wymiany. Zamiast martwić się, że ciotka zrobi się podejrzliwa na jej widok (BTW dlaczego najpierw nie przejrzała się w lustrze i nie doprowadziła do porządku? Rozumiem strach o Hanę, ale powinna się też martwić o siebie), ta lala się dalej zastanawia, co Simorośl w niej widzi. Ja pierniczę.


– Pospiesz się – mówi Carol. – Bo się spóźnisz do pracy. Właśnie miałam cię budzić.
– Zadzwonię tylko do Hany! – Rozciągam sznur telefoniczny na maksymalną długość i chowam się w spiżarni, licząc na odrobinę prywatności.


Ależ oczywiście, że Carol nie będzie się czepiać. Imperatyw z Rzyci mówi wyraźnie, że jest za wcześnie na takie rzeczy. Romans się jeszcze nie rozwinął, Carol musi więc nadal być ślepa i niczego się nie domyślać.


Lena próbuje się dodzwonić do Hany najpierw na telefon stacjonarny, a potem na komórkę, ale Hana nie odbiera. Lena zostawia jej więc wiadomość, że będzie w sklepie i prosi psiapsiółkę o jak najszybszy kontakt.


Rozłączam się, zawiedziona, a do tego ogarnięta poczuciem winy. Kiedy ostatniej nocy całowałam się w szopie z Aleksem, ona mogła zostać ranna lub wpaść w tarapaty. Za szybko odpuściłam poszukiwanie jej.


Cóż, priorytety masz takie, jak każda sztandarowa główna bohaterka powieści YA, nie martw się, to normalne rzucić absolutnie wszystko i wszystkich dla pięknej klaty truloffa.


– Lena – Carol przywołuje mnie ostrym głosem do kuchni, właśnie gdy wybierałam się na górę, by się umyć i przebrać.
– Tak?
Podchodzi kilka kroków w moją stronę. Coś w jej twarzy budzi mój niepokój.
– Utykasz? – pyta. Całym wysiłkiem woli starałam się chodzić normalnie.
Odwracam wzrok. Łatwiej mi kłamać, kiedy nie patrzę jej w oczy.
– Nie wydaje mi się.
– Nie kłam. – Jej głos staje się zimny jak stal. – Myślisz, że nie wiem, o co chodzi, ale ja dobrze wiem. – Przez chwilę z przerażeniem myślę, że zaraz każe mi podwinąć spodnie od piżamy albo powie, że wie o imprezie. Wtedy Carol odzywa się ponownie: – Znowu biegałaś, prawda? Mimo mojego zakazu.





– Tylko raz – odpowiadam z ulgą. – Nie wiem, czy nie skręciłam kostki.
Carol kręci głową, na jej twarzy maluje się rozczarowanie.
– Och, Leno, nie wiem, kiedy przestałaś mnie słuchać. Myślałam, że kto jak kto... Zresztą, nieważne. Zostało jeszcze pięć tygodni, prawda? I wszystko samo się rozwiąże.
– Tak jest. – Zmuszam się do uśmiechu.


I to by było na tyle w kwestii: „jakim cudem Lena ukryje rozerwaną przez psa i pewnie już zakażoną nogę przed podejrzliwą ciotką Carol”. Zawiedzeni?


Przez cały ranek moje myśli biegną od Hany do Aleksa. Dwa razy wbiłam na kasę fiskalną złą cenę i musiałam wołać Jeda, szefa mojego wujka, żeby przyszedł ją anulować. A potem przewróciłam półkę z daniami błyskawicznymi i źle ometkowałam tuzin opakowań wiejskiego twarożku. Dzięki Bogu wujek pojechał dziś po towar, więc w sklepie jestem tylko ja i Jed. A on prawie wcale nie zwraca na mnie uwagi, czasem tylko coś burknie, więc raczej nie zauważył, że nagle zmieniłam się w kompletną ofermę. Oczywiście znam powód tego wszystkiego. Dezorientacja, problemy z koncentracją – klasyczne objawy pierwszej fazy delirii. I mam to gdzieś. Jeśli zapalenie płuc wywoływałoby tak cudowne samopoczucie, stałabym zimą na śniegu boso i bez płaszcza, albo poszła do szpitala i wycałowała wszystkich chorych z oddziału pneumologicznego.


Biorąc pod uwagę, że właściwie większość objawów przeróżnych chorób jest podciągana pod delirkę, to w sumie nie ma wielkiej różnicy: miłość czy zapalenie płuc – jeden pies.

Lena i Simorośl są umówieni na randkę po pracy dziewczyny, więc ta odlicza każda nanosekundę do końca zmiany. Nie ma nawet ochoty na drugie śniadanie, co również przypisuje szalejącej w jej organizmie delirce. W końcu nudne opisy dnia Leny przerywa miłosiernie nie kto inny jak Simorośl, ponieważ chrzanić rozsądek i ostrożność, pokażmy wszystkim, że dopadła nas delirka.


Dzwonek nad wejściem wyrywa mnie z rozmyślań. I oto on. Wchodzi do środka z rękami w kieszeniach postrzępionych szortów, a włosy sterczą mu zawadiacko, jakby naprawdę były zrobione z liści i gałązek. Alex. O mało nie spadam ze stołka.


Gdzieś między półkami włącza się maszyna do robienia sztucznego dymu, radio samo przełącza się na niedozwolone piosenki Michaela Boltona, a wielki wiatrak rozwiewa liściasty włos amanta.


Rzuca mi uśmiech z ukosa, a potem zaczyna leniwie przechadzać się między półkami, wybierając zupełnie przypadkowe rzeczy – jak torebka suchych skwarek i puszka wyjątkowo obrzydliwej zupy kalafiorowej – i rzuca przy tym przesadne wyrazy zainteresowania, takie jak: „o, to wygląda wyjątkowo apetycznie”, tak że z trudem powstrzymuję się od śmiechu.


Nie wiem, może ja się nie znam, ale dziwne ma ten facet rytuały godowe.


W pewnym momencie musi się przecisnąć koło Jeda – przejścia między półkami są raczej wąskie, a Jed nie należy do chudzielców – i kiedy szef wujka rzuca mu przelotne spojrzenie, przechodzą mnie ciarki. On nie wie. Nie wie, że wciąż czuję na wargach smak ust Aleksa, że wciąż czuję na sobie dotyk jego dłoni.


Będę rzygać…


Po raz pierwszy w życiu zrobiłam coś dla siebie i z własnej woli, a nie ponieważ ktoś mi powiedział, że to jest dobre albo złe. Teraz gdy patrzę na Aleksa przechadzającego się po sklepie, mam wrażenie, że wiąże nas niewidzialna nić, i daje mi to taką moc, jakiej nigdy wcześniej nie czułam. Wreszcie Alex podchodzi do kasy z gumami do żucia, paczką chipsów i napojem korzennym.
– Czy to wszystko? – pytam, siląc się na obojętny ton, ale czuję, jak moje policzki oblewają się rumieńcem. Jego oczy mają dzisiaj zdumiewający kolor niemal czystego złota.
Kiwa głową.
– Tak, to wszystko.
Drżącymi dłońmi wybijam ceny na kasie, pragnąc powiedzieć coś więcej, ale boję się, że Jed usłyszy. W tej chwili do sklepu wchodzi kolejny klient, starszy mężczyzna, który wygląda na porządkowego. Pozostaje mi tylko wydawać Aleksowi resztę powoli i dokładnie, by zatrzymać go w sklepie jak najdłużej. Nie ma jednak zbyt wielu sposobów na wyliczenie reszty z pięciodolarowego banknotu. Gdy kładę mu pieniądze na ręce i
nasze dłonie na moment się stykają, czuję przeszywający mnie prąd. Mam ochotę chwycić go mocno, przyciągnąć do siebie i pocałować tu i teraz.
– Miłego dnia – mówię cienkim głosem. To zaskakujące, jak ciężko mi wydusić z siebie słowa.
– Z pewnością będzie miły. – Rzuca mi swój wspaniały, zawadiacki uśmiech. – Wybieram się do Back Cove.





I wychodzi. Próbuję obserwować go przez chwilę, lecz gdy tylko znika za drzwiami, słońce oślepia mnie i Alex zamienia się w migotliwy cień o rozmytych kształtach. Nie wytrzymam tego. Nie potrafię myśleć o tym, że idzie teraz ulicą i coraz bardziej się ode mnie oddala. A do naszego spotkania zostało jeszcze pięć niewyobrażalnie długich godzin. To ponad moje siły. Niewiele myśląc, wychodzę przed ladę i zdejmuję fartuch, który założyłam, gdy przyszło mi walczyć z wyciekiem z lodówki.
– Jed, popilnuj na chwilę kasy, okej? – krzyczę.
Spogląda na mnie zdziwiony.
– Gdzie się wybierasz?
– Muszę dogonić klienta. Źle mu wydałam resztę.
– Ale... – zaczyna Jed. Wybiegam, nie słuchając nawet jego protestów. Mogę sobie zresztą wyobrazić, co chciał powiedzieć. „Przecież odliczałaś mu resztę przez pięć minut”. No cóż, Jed będzie mnie teraz miał za totalną idiotkę. Jakoś to przeżyję.


Będziesz miała szczęście, jak uzna cię za głupią, a nie zacznie podejrzewać o coś znacznie gorszego.


Dostrzegam Aleksa, jak stoi na rogu i czeka, aż przejedzie ciężarówka.
– Przepraszam! – krzyczę za nim. Alex odwraca się. Jakaś kobieta pchająca wózek na drugą stronę ulicy zasłania ręką oczy przed słońcem i wiedzie za mną wzrokiem. Staram się iść szybko, ale ból w nodze mi to utrudnia. Czuję, że wzrok kobiety przeszywa mnie niczym seria igieł.
– Źle wydałam panu resztę – krzyczę znowu, choć jestem już na tyle blisko, że mogłabym mówić normalnie. Mam nadzieję, że teraz kobieta da mi spokój, ale ona dalej nas obserwuje.
– Nie powinieneś był przychodzić – szepczę, dogoniwszy go. Udaję, że wciskam mu coś do ręki. – Mówiłam ci, że spotkamy się później.


Cóż, dobrali się obydwoje idealnie, samobójcze lemingi. Ani on, ani ona nie mają za grosz instynktu samozachowawczego.


Alex, załapując w mig, o co chodzi, wsuwa rękę do kieszeni i szepcze:
– Nie mogłem się doczekać.


I naprawdę te kilka godzin jest warte tego, żeby się narażać na wykrycie? Chociaż w sumie, biorąc pod uwagę, co te dzieci Stirlitza będą jeszcze odwalać w tej książce, to nie powinnam się w ogóle dziwić.


Wymachuje mi palcem przed nosem i przybiera surową minę, jak gdyby mnie beształ za nieuwagę. Ale jego głos jest słodki i łagodny. Znowu nachodzi mnie wrażenie, że nic innego nie jest realne – ani słońce, ani budynki, ani kobieta po drugiej stronie ulicy, która wciąż nie spuszcza z nas wzroku.
– Za rogiem, w bocznej uliczce są niebieskie drzwi – mówię cicho, cofając się i podnosząc ręce w przepraszającym geście. – Spotkajmy się tam za pięć minut. Zapukaj cztery razy.
– A potem głośniej dodaję: – Naprawdę bardzo przepraszam, nie zrobiłam tego specjalnie.
To powiedziawszy, odwracam się i kuśtykam z powrotem w stronę sklepu. Nie mogę uwierzyć, co właśnie zrobiłam. Nie mogę uwierzyć, jakie podejmuję ryzyko. Ale muszę go zobaczyć. Muszę go pocałować. Niczego w życiu tak bardzo nie pragnęłam. Czuję ten sam ucisk w piersi jak na samym końcu biegów sprinterskich, kiedy po prostu konam i muszę krzyczeć, by się zatrzymać, by złapać oddech.


Spoko, wymieniaj ślinę ze swym bożyszczem do woli, może Jed was nakryje i będzie wreszcie spokój.


Wkładam na nowo fartuch, po czym upewniwszy się, że Jed nie patrzy, sięgam po wszystkie buteleczki ibuprofenu, których jest z kilkanaście, i wsuwam do kieszeni fartucha. A potem wzdycham głośno:
– Jed, musisz mnie jeszcze raz zastąpić.
Na to on podnosi swoje wodniste niebieskie oczy i patrzy na mnie ze zdziwieniem.
– Wykładam towar.
– Skończyły nam się środki przeciwbólowe. Nie zauważyłeś?
Nie spuszcza ze mnie wzroku jeszcze przez kilka długich chwil. Trzymam ręce mocno zaciśnięte za plecami. Boję się, że ich drżenie mnie wyda. Wreszcie Jed kiwa głową.
– Sprawdzę, czy są jakieś w magazynie. Stań za kasą, okej? – Wychodzę zza lady powoli, żeby nie grzechotać tabletkami. Mam nadzieję, że Jed nie zauważy wybrzuszenia w fartuchu. Oto symptom delirii, o którym wszystkie książki milczą: najwyraźniej choroba zmienia człowieka w kłamcę pierwszej wody.


Najwyraźniej delirka kompletnie lasuje człowiekowi musk. Konspira Lenki jest potwornie kiepska, tylko Imperatyw z Rzyci utrzymuje ją jeszcze przy życiu.


Mijam niezbyt stabilny stos ciężkich kartonów stojący na tyłach sklepu i wchodzę do magazynu, zamykając za sobą drzwi. Niestety nie mają zamka, więc blokuję je skrzynką ze słoikami musu jabłkowego, na wypadek gdyby Jed postanowił sprawdzić, dlaczego poszukiwania ibuprofenu trwają tak długo.


A gdyby jednak poszedł to sprawdzić, a drzwi okazałyby się zablokowane, to na pewno by niczego nie podejrzewał, jasne.

Chwilę później z zewnątrz dochodzi mnie cichutkie pukanie. Puk, puk, puk, puk, puk. Drzwi wydają się cięższe niż zazwyczaj. Ciągnę je z całej siły.
– Kazałam ci przecież zapukać cztery razy... – wzdycham, gdy wpadające do środka słońce oślepia mnie na chwilę. A potem słowa zamierają mi na ustach.
– Cześć – mówi Hana. Stoi przed drzwiami, przestępując z nogi na nogę. Twarz ma zmartwioną i bladą. – Miałam nadzieję, że tu będziesz. 
 
No to Lenka ma mały problem. Z jednej strony cieszy ją, że Hanie nic się nie stało podczas obławy, ale z drugiej zaraz ma pojawić się Simorośl i będzie musiała się gęsto tłumaczyć. Ma jeszcze nadzieję, że Liściowłosy zauważył Hanę i się zwinął. Dziewczyna wierzy, że Hana na nią nie doniesie, ale na pewno zrobi jej awanturę o galopującą hipokryzję Leny, która najpierw suszyła Hanie łeb o niebezpieczne zachowanie, a potem sama nabawiła się delirki.

– Gorąco tu – stwierdza Hana, odlepiając białą obszerną koszulę od pleców. Oprócz tego ma na sobie luźne dżinsy z cienkim złotym paskiem, który współgra z kolorem jej włosów.
Ale wygląda na zmartwioną, zmęczoną i wymizerowaną. Kiedy przechadza się po magazynie, zauważam małe zadrapania na ramionach. – Pamiętasz, jak kiedyś tu przychodziłam, przynosiłam gazety i to moje stare głupie radio? A ty wykradałaś...
– Chipsy i picie z lodówki – kończę. – Jasne, pamiętam. –
Tak właśnie spędzałyśmy lato w gimnazjum, od kiedy zaczęłam pracować w sklepie. Ciągle wymyślałam jakieś powody, żeby przychodzić do magazynu, a Hana wpadała wczesnym popołudniem i pukała do drzwi pięć razy, bardzo delikatnie. Pięć razy. Jak mogłam zapomnieć.

Jak to jak? Musk przecież zostawiłaś w tej nieszczęsnej szopie, a z nim wszystkie wspomnienia niedotyczące liściastego adonisa.

– Hana – odzywam się. – Wszystko w porządku?
Wtedy zaczyna się mocno trząść, kuli się w sobie i wybucha płaczem. Tylko dwa razy w życiu widziałam Hanę płaczącą – raz w drugiej klasie, gdy dostała prosto w brzuch podczas gry w dwa ognie, i raz w ubiegłym roku po tym, jak przed bramą laboratorium zobaczyła zarażoną dziewczynę przygwożdżoną do ziemi przez policjantów, głowa chorej uderzyła o chodnik tak mocno, że usłyszałyśmy to z odległości kilkudziesięciu metrów – i na chwilę zamieram w bezruchu, nie wiedząc zupełnie, co mam zrobić. Hana nie zakrywa twarzy ani nie próbuje otrzeć łez. Po prostu stoi, przyciskając ręce do boków, i trzęsie się tak mocno, jakby zaraz miała się przewrócić. Wyciągam dłoń i głaszczę ją po ramieniu.
– Ciii, wszystko w porządku.

Jednak Hana kompletnie się załamuje na wspomnienie nocy obławy. Jednak zamiast dojść do wniosku, że porządkowi i system to zUo, Hana przyznaje, że Lena miała rację wcześniej, piętnując nielegalne zabawy.

– Miałaś rację, Lena. Miałaś rację pod każdym względem. Ostatniej nocy... to było straszne. Był nalot... imprezę rozpędzono. Boże... Wszędzie słychać było krzyki, były też psy, Lena, ile tam było krwi... Porządkowi bili ludzi, po prostu walili ich pałkami po głowach, bez opamiętania. Wszyscy biegali w popłochu i to było... och, Lena, to było straszne, straszne! – Hana chwyta się za brzuch i zwija, jak gdyby miała zaraz zwymiotować. Próbuje mówić dalej, ale słowa giną w spazmatycznym szlochu, który wstrząsa całym jej ciałem. Podchodzę do niej i obejmuję ją. Przez chwilę jej ciało się napina – rzadko się obejmujemy, od dzieciństwa nas do tego zniechęcano – ale zaraz potem odpręża się, przyciska twarz do mojego ramienia i pozwala sobie na płacz. To trochę niewygodna pozycja, ponieważ Hana jest dużo wyższa ode mnie i musi się zgarbić. W innych okolicznościach pewnie uznałabym to za zabawne, lecz nie teraz.

No tak, zniechęcano ich do obejmowania się w jakichkolwiek okolicznościach, ale jak tylko Simorośl się smutał, to Lenka chciała się od razu brać za przytulaski. To się nazywa moc truloffa, zapamiętajcie sobie, żadna propaganda, żadne wzorce zachowań nie są w stanie się jej przeciwstawić.

Lena stara się bezskutecznie uspokoić Hankę, ale sama nie wierzy w swoje zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Aż tu wtem rozlega się pukanie do drzwi. Dziewczyny odskakują od siebie jak oparzone.

– Co to było? – pyta, a jej głos wyraźnie drży.
– Co? – Moja pierwsza myśl, to udawać, że nic nie słyszałam, i modlić się, żeby Alex sobie poszedł.
Puk, puk, puk. Przerwa. Puk. Znowu.
– To. – Słyszę w jej głosie irytację. Chyba powinnam się cieszyć, że chociaż przestała płakać. – Pukanie. – Zwęża oczy, zerkając na mnie podejrzliwie. – Myślałam, że nikt tędy nie wchodzi.
– Bo nie wchodzi. To znaczy, czasami... to znaczy, dostawcy... – Plączę się w zeznaniach, modląc się, by Alex sobie poszedł, i rozpaczliwie szukam w głowie jakiegoś kłamstwa. To by było na tyle, jeśli chodzi o moje nowo odkryte zdolności.
A wtedy Alex wysuwa głowę zza drzwi i woła:
– Lena? – Gdy jego wzrok pada na Hanę, zamiera, z jedną nogą w środku, a drugą za drzwiami.



Przez chwilę nikt się nie odzywa. Hanie dosłownie opada szczęka. Jej wzrok biega ode mnie do Aleksa tak szybko, jakby jej głowa miała zaraz odlecieć z szyi. Alex też nie wie, co robić. Po prostu stoi nieruchomo jak kamień, jakby dzięki temu mógł się stać niewidzialny. I wtedy wyrzucam z siebie najgłupszą rzecz na świecie:
– Spóźniłeś się.
Hana i Alex odzywają się jednocześnie.
– Byliście umówieni? – mówi ona, a on:
– Patrol mnie zatrzymał. Musiałem pokazać dokumenty.
Hana momentalnie odzyskuje zimną krew. Właśnie za to ją uwielbiam: wygląda, że niby jest w zupełnej rozsypce, a już za chwilę bierze się w garść.
– Wchodź do środka – mówi. – I zamknij drzwi.

Ktoś musi, lemingi jedne.

Alex posłusznie wykonuje polecenie. A potem stoi tak, nie bardzo wiedząc, co z sobą zrobić, i tylko szura nogami. Włosy sterczą mu zabawnie i wygląda teraz tak chłopięco, słodko i nieporadnie, że nachodzi mnie szalona ochota podejść do niego i pocałować go na oczach Hany. Ale Hana szybko tłumi to moje pragnienie. Odwraca się do mnie, krzyżuje ręce na piersiach i rzuca mi spojrzenie, które ukradła chyba pani McIntosh, dyrektorce naszej szkoły.
– Panno Leno Ello Haloway Tiddle – mówi – chyba winna mi jest pani wyjaśnienie.
– Masz na drugie Ella? – wypala Alex.

Priorytety, bitch, priorytety!

Obie jednocześnie posyłamy mu zabójcze spojrzenie i Alex, skulony, cofa się o krok.

Czy to był ElemĘt Komiczny?

– Hm – wciąż nie mogę znaleźć odpowiednich słów – Hana, pewnie pamiętasz Aleksa?
Oczy Hany stają się jeszcze węższe.
– Ależ oczywiście, że pamiętam Aleksa. Tylko jakoś nie mogę sobie przypomnieć, co Alex robi tutaj.
– On, yyy... miał mi podrzucić... – Wciąż szukam przekonującego wyjaśnienia, ale jak zwykle mózg odmawia mi posłuszeństwa, kiedy jest najbardziej potrzebny.

Szokujące, doprawdy.

Z powodu braku musku Lena zwraca się do swojego księcia na białym koniu, żeby zdecydował za nią, ofkors. Simorośl proponuje, żeby Lena po prostu powiedziała Hance, co i jak. Lena streszcza więc przyjaciółce wszystko, spotkanie z bożkiem w Roaring Brook Farms, jego przerażające wyznania podczas przypływu oraz obławę. Nie wspomina tylko o całowaniu. Hana jest wzruszona jak stary siennik, że Lena się tak naraziła, żeby ocalić jej dupę.

I właśnie w tej chwili rozlega się gwałtowne pukanie do drzwi i słyszę głos Jeda:
– Lena? Jesteś tam?

No właśnie Lena, pamiętasz może o tym, że jesteś w pracy, a za drzwiami czai się szef?

Macham gorączkowo na Aleksa. Hana wypycha go za drzwi dokładnie w tym momencie, gdy Jed zaczyna napierać na nie od drugiej strony. Udaje mu się je otworzyć jedynie na kilka centymetrów, gdy zderzają się ze skrzynią z musem jabłkowym. Przez tę wąską szparę widzę oko Jeda mrugające na mnie z dezaprobatą.
– Co ty tu robisz?
Hana wysuwa głowę zza drzwi i macha do niego.
– Cześć, Jed – mówi radośnie, przestawiając się bez wysiłku na swój beztroski styl bycia okazywany przy obcych. – Wpadłam na chwilę, żeby coś Lenie przekazać. I trochę się zagadałyśmy.
– Mamy klientów – oznajmia nadąsany Jed.
– Zaraz wracam – odpowiadam, starając się naśladować ton Hany. Świadomość, że Jed i Alex oddzieleni są zaledwie cienką sklejką, przyprawia mnie o palpitację serca. Jed, burknąwszy coś pod nosem, wycofuje się i zamyka za sobą drzwi. Hana, Alex i ja spoglądamy na siebie w milczeniu. Wszyscy troje wydajemy z siebie jednocześnie westchnienie ulgi.

Imperatyw oraz zimna krew Hanki save the day! Gdyby nie ta dziewczyna nasze gołąbeczki miałyby przesrane, bo rozsądku u nich za grosz.

Po chwili Alex odzywa się szeptem:
– Przyniosłem kilka rzeczy na twoją nogę. – Zdejmuje plecak, kładzie go na podłodze i zaczyna wyciągać wodę utlenioną, bacitracin, bandaże, taśmę klejącą oraz bawełniane waciki. Klęka przede mną. – Mogę? – pyta. Podciągam dżinsy, po czym Alex zaczyna odwijać z mojej nogi pasy podkoszulka.
Trudno mi uwierzyć, że Hana stoi tu i patrzy jak chłopak, do tego Odmieniec, dotyka mojej skóry. Wiem, że nigdy, przenigdy nie spodziewałaby się tego po mnie, i odwracam wzrok, jednocześnie zawstydzona i dumna. Gdy prowizoryczny bandaż opada mi z nogi, dobiega mnie syk Hany. Mimowolnie zaciskam mocno oczy.
– O cholera – wzdycha. – Nieźle cię urządzili.
– Wkrótce się zagoi – mówi Alex, a spokój i pewność w jego głosie wywołują w moim ciele falę ciepła. Otwieram oczy i zerkam na tył łydki. Czuję gwałtowny skurcz w żołądku.
Wygląda to tak, jakby z mojej nogi został oderwany ogromny kawał mięsa. Kilkadziesiąt centymetrów kwadratowych skóry po prostu zniknęło.

I tutaj mamy odpowiedź na pytanie zadane w komentarzach: tak, Lenka ma oderwany kawałek łydki. A to, że w ogóle może chodzić i nie ma potwornej gorączki po pierwszej pomocy zaaplikowanej przez Simorośl, mogę wytłumaczyć jedynie liściojesienną magią tegoż bożka.

– Może powinnaś iść do szpitala – mówi Hana niepewnie.
– I co im powie? – Alex odkręca wodę utlenioną i zaczyna nasączać waciki. – Że została ranna podczas nalotu na nielegalną imprezę?

Cóż, jak jej gira odpadnie, będzie jeszcze gorzej. Ale wiemy, że nie odpadnie, bo to jest ksioopko.

Hana nie odpowiada. Sama dobrze wie, że nie mogę iść do lekarza. Wie, że przywiązaliby mnie do metalowego łóżka w laboratorium albo wrzucili do Krypt, zanim bym skończyła podawać swoje nazwisko.
– Wcale tak strasznie nie boli – mówię, co jest dalekie od prawdy. Hana znowu rzuca mi to spojrzenie, jak gdyby nigdy wcześniej mnie nie widziała, i uświadamiam sobie, że – pewnie po raz pierwszy w życiu – jej imponuję. A nawet budzę rodzaj nabożnego podziwu.

Podoba ci się to, hę? Twoja fałszywa skromność i tak nas nie zwiodła od samego początku.

Alex nakłada mi na skórę grubą warstwę kremu antybakteryjnego i zaczyna się mocować z gazą i taśmą klejącą. Nie pytam go, skąd to wszystko wziął. Domyślam się, że to kolejna korzyść z pracy w laboratorium.

Nakłada ten krem na skórę, której nie ma? To jest dopiero czarodziej. A w ogóle czy ktoś się w końcu kapnie, że jakimś magicznym sposobem ubywa środków z laboratoryjnych apteczek? Zdziwiłabym się…

Hana przyklęka.
– Nie tak – mówi i przyznaję, że to ulga słyszeć jej normalny, apodyktyczny ton. Mam ochotę się roześmiać. – Moja kuzynka jest pielęgniarką. Daj to.
Niemal odpycha go na bok. Alex odsuwa się i podnosi ręce do góry.
– Tak jest, psze pani – odpowiada i mruga do mnie.

Zginiecie bez tej dziewczyny, trzymajcie się jej.

Wtedy zaczynam chichotać. Ogarnia mnie niepowstrzymana chęć do śmiechu i muszę zasłonić usta rękami, żeby nas nie zdekonspirować. Przez chwilę Hana i Alex wpatrują się we mnie ze zdumieniem, a potem spoglądają po sobie i zaczynają się głupio uśmiechać. Wiem, że wszyscy myślimy teraz o tym samym. To szaleństwo. To głupota. To niebezpieczne. I sama nie wiem, jak to się stało, lecz w tym dusznym magazynie, w otoczeniu dań błyskawicznych, słoików z buraczkami i pudru dla niemowląt, nasza trójka stała się drużyną. My przeciwko nim, nas troje przeciwko nieprzebranym tysiącom. Ale z jakiegoś powodu i mimo że to absurd, w tej chwili wydaje mi się, że nie jesteśmy bez szans.

Cóż za optymizm. Skoro tylko jedna osoba z waszej trójki ma troszkę oleju w głowie, a jeszcze niedawno była przedstawiana jako głupiutka trzpiotka, to nie widzę dla was świetlanej przyszłości.

Tak zawiązuje się nasz triumwirat. Czy przetrwa? Wszak wiemy, do czego najczęściej doprowadzają takie trójkąciki.Niedługo się przekonamy.

Do zobaczenia!

Beige

30 komentarzy:

  1. Ona... spędziła noc... ze szmatą owiniętą dookoła łydki z wyrwanym kawałem mięśni i skóry... a potem lekko utyka. Ja się nie znam szczególnie, ale czy jak jej sobaka wyrwała KAWAŁEK MIĘŚNIA to ona powinna być w stanie w ogóle chodzić??
    O, Lenka wspomina o istnieniu szpitali, znaczy grypa nie równa się zdiagnozowaniu delirki, dobrze wiedzieć.
    Suszone skwarki? Trochę mnie w tym momencie skręciło. Fu.
    Lubię Hanę. Ma najzdrowsze odruchy z całej tej trójki i pomimo bycia dzieckiem Stirlitza wydaje się najsympatyczniejsza. To pewnie znaczy, że autorka nam ją jeszcze zohydzi.
    Może lekkie podejście Carol można wytłumaczyć tym, że skoro jest wyleczona, to jej przy okazji wymazało podejrzliwość czy wzmożony instynkt opiekuńczy i po prostu szuka jakiś prostych wyjaśnień na wyskoki Lenki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "To pewnie znaczy, że autorka nam ją jeszcze zohydzi. " - owszem, postara się, tyle że - podobnie jak w przypadku Clarksona - zastosowana taktyka raczej wyjdzie jej bokiem. Chociaż Hana jest na tyle skomplikowaną postacią, że momentami naprawdę ciężko powiedzieć, ile z jej złozonej natury to autorska wizja, a ile - brak spójności w kanonie.

      Maryboo

      Usuń
  2. No dobra, ale dlaczego Lenie wolno pracować z obcym facetem? Przecież w starszych też się dziewczyny zakochują.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto wie. Jak widać wyleczeni ludzie nie rozsiewają miłosnych feromonów i nie można się w nich zakochać.
      ¯\_(ツ)_/¯

      Usuń
    2. Stary nie nadaje się na tru loffa, więc w autorskich oczach nie rejestruje się jako potencjalne zagrożenie.

      Maryboo

      Usuń
  3. Borze Szumiący...

    1) A co z tymi wszystkimi popkulturowymi filmami/książkami itd. opowiadającymi o diable, przez którego Ewę i Adama wygnano z raju? Przecież to bardzo nośny motyw. Spodziewałabym się raczej opowieści o tym jak to pierwszą kobietę dopadła delirka i oddała się cielesnemu obcowaniu z Lucyferem - który jak pamiętamy spadł do morza, gdy latał na trefnych skrzydłach marki Dedal&Ikar "skrzydła z wosku i piór!" (czy coś w tym stylu) - po czym za karę Bóg wygnał zarażonych z Edenu. A tu taka opowiastka bez morału - rozczarowujące.

    2) Coraz bardziej skłaniam się ku teorii, że Alex naprawdę jest bożkiem jesieni. Spójrzmy co mamy: a) magiczna ślina przeciwbólowa, b) osobliwe rytuały godowe, c)"Na myśl o Aleksie złoty blask rozchodzi się po moim ciele." - tajemniczy złoty blask wpływający na ciało i otumaniający umysł, d) "Wchodzi do środka z rękami w kieszeniach postrzępionych szortów, a włosy sterczą mu zawadiacko, jakby naprawdę były zrobione z liści i gałązek. Alex. O mało nie spadam ze stołka." włosy zrobione z gałązek i liści. Też bym była zaskoczona, widząc coś takiego. W świetle tych dowodów, nie możemy mieć wątpliwość, że Alex jest stworzeniem nadprzyrodzonym z lasu.

    c) Hana jest świetna w tym odcinku. Okazuje się, że głupiutkie zachowanie to tylko przykrywka, albo tak wspaniale wypadła na tle nieprzystosowanego społecznie bożka jesieni i tej ameby umysłowej - Leny. W każdym razie jej opis obławy jest zdecydowanie bardziej wiarygodny od tego co nam zaserwowała Lena - narrator wszechwiedzący w pierwszej osobie.

    rose29

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Hana jest świetna w tym odcinku. Okazuje się, że głupiutkie zachowanie to tylko przykrywka, albo tak wspaniale wypadła na tle nieprzystosowanego społecznie bożka jesieni i tej ameby umysłowej - Leny." - cóż...żeby poznać motywy Hany, musimy poczekać na pierwszą nowelkę. Jest to ciekawy wątek, chociaż Oliver momentami zdaje się w nim cokolwiek gubić.

      Maryboo

      Usuń
  4. Jacy ci bohaterowie są głupi... Jaki czort nad nimi czuwa? Przecież oni powinni zginąć już po kilka razy! Gdyby mieli dostawać po dolarze za każdym razem, kiedy cudem uniknęli zdemaskowania, teraz byliby milionerami. Mam ochotę walić czołem o biurko.

    I Lenka jakoś tak mało intensywnie myśli o Hanie na początku tego rozdziału - ja bym za przeproszeniem fajdała w gacie bojąc się o przyjaciółkę, a ona wykonuje dwa telefony i jakoś tak za spokojnie przyjmuje do wiadomości, że nikt nie odbiera - dziewczyna powinna szaleć z niepokoju. Przecież to nasuwa jednoznaczny wniosek, że Hanie jednak coś się stało - dlaczego nie pędzi do jej domu, żeby się upewnić? Zamiast tego rozpływa się na wspomnienie Simorośla i jego magicznej śliny...

    O brakującej połowie łydki już nie wspomnę, bo chyba zostało powiedziane dość.
    Mam tylko dwa zastrzeżenia - przecież Lena mogła powiedzieć w szpitalu, że zaatakował ją dziki pies. Powiedzmy, że poszła pobiegać, a jakiś bezpański zwierzak po prostu się na nią rzucił.
    Po drugie, czy psy nie szkoli się przypadkiem, żeby łapały za przedramię? Jak na tych filmach pokazowych, ukazujących psy policyjne. Szczególnie, że tamci ludzie na pewno nie mieli kundelków sięgających kostek, tylko wilczury - który z psów schylałby się, żeby łapsnąć za kostkę? Raczej podskoczyłby i zaatakował jakieś górne partie ciała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Jacy ci bohaterowie są głupi... Jaki czort nad nimi czuwa? Przecież oni powinni zginąć już po kilka razy!" - och, L&A dopiero się rozkręcają...

      Maryboo

      Usuń
  5. Hano, może zamienisz się z Ameleną (ameba+Lena) i to ty zostaniesz główną bohaterką? Stara, myśląca Lena została poddana praniu mózgu, pozostaje więc tylko mieć nadzieję, że to dziecko Stirlitza i jej jesienny bożek jak najszybciej zasiedlą Krypty.
    W ogóle, jedna rzecz mnie nurtuje. Czy Plastikowa Simorośl naprawdę ma na imię Aleks czy to fałszywe imię? Znaczy, to imię jest zbyt normalne dla truloffa, no! Żadnego kreatywnego słowotwórstwa, żadnego mhorcznego Edka czy romantycznego-tyle-że-nie Iana, żadnych ośrodków turystycznych, dla odmiany na przykład pól golfowych? Jestem zawiedziony :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alex to jego prawdziwe imię.

      Maryboo

      Usuń
  6. Wygląda na to, że istnienie innych chorób zostało w tym rozdziale potwierdzone, można dostać zapalenia płuc bez bycia oskarżonym o delirię.
    (Chociaż swoją drogą, oddział pnemologiczny, wtf? Ktokolwiek was słyszał takie określenie, bo może to jest jakiś regionalizm? Ale ja w życiu słyszałam tylko o oddziałach pulmonologicznych).
    Sprawa dziury w nodze została wyjaśniona. A więc bohaterka ma wygryzioną dziurę w łydce i brakuje jej kawła skóry, ale krwawi to tyle, żeby zostawić plamkę krwi, tak. To ma sens. Bohaterka jest cyborgiem. To dlatego tylko lekko utyka i nie czuje bólu, po prostu pies przegryzł jeden z kabli, a ta plamka krwi to tak naprawdę był smar.
    Hana zaskakująco sensowna i jako jedyna potrafi działać (bo o myślenie, to jeszcze jej nie posądzam). Shipiłabym ją z Leną, gdyby tylko Lena odzyskała ten fragment mózgu, który miała kiedyś, ale może gdyby amputować truloffa, to i mózg by się znalazł.

    N

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Bohaterka jest cyborgiem." - owszem, ma zadatki, zwłaszcza w następnych tomach...

      Usuń
  7. Będę rzygać…
    Oj tam oj tam bywało gorzej.Osoba,która przebrnęła przez Zmierzch się łamie?!
    Odkryłam o co tu chodzi Lena jest dżownicom!Odcięli kawałek, a ona pełza!
    Czy to był ElemĘt Komiczny?
    Tak.Kto ostatni do tarzania się po podłodze, ten berek!
    Przynajmniej coś się działo.
    Bardzo fajna analiza.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Osoba,która przebrnęła przez Zmierzch się łamie?!" - przy Zmierzchu miałyśmy jeszcze zapas sił ;)

      Usuń
  8. "– Wkrótce się zagoi"
    Aaa ok, po wcześniejszych opisach myślałam, że to coś gorszego...
    "Wygląda to tak, jakby z mojej nogi został oderwany ogromny kawał mięsa. Kilkadziesiąt centymetrów kwadratowych skóry po prostu zniknęło."
    ...aha

    Pomyślałam sobie, że może Alex ma jakąś zdolność samoregeneracji (można dopisać do powyższej teorii bożka) i może rzeczywiście taka rana to dla niego coś, co "wkrótce się zagoi".
    Tylko kim w takim razie jest Lenka, skoro biega sobie radośnie bez kawałka łydki i najwyraźniej jej to nie rusza? Po pocałunku zamieniła się w simorośl, czy jednym z objawów delirki jest całkowite znieczulenie i inne takie?

    "Po prostu stoi, przyciskając ręce do boków, i trzęsie się tak mocno, jakby zaraz miała się przewrócić. (...)
    – Miałaś rację, Lena. Miałaś rację pod każdym względem."
    "Przez chwilę Hana i Alex wpatrują się we mnie ze zdumieniem, a potem spoglądają po sobie i zaczynają się głupio uśmiechać."
    hm... szybko jej przeszło

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ""– Wkrótce się zagoi"
      Aaa ok, po wcześniejszych opisach myślałam, że to coś gorszego...
      "Wygląda to tak, jakby z mojej nogi został oderwany ogromny kawał mięsa. Kilkadziesiąt centymetrów kwadratowych skóry po prostu zniknęło."
      ...aha" - wiecie, z tą raną Leny to w tym odcinku generalnie jest trochę tak, jak z głodem u Singerów; musi być, bo drama, no ale bez przesady, nie może przeszkadzać w wątku romansowym.

      Usuń
  9. Kilkadziesiąt centymetrów kwadratowych, hmmm... Coś mi to podejrzanie wysoko wyszło i już chciałam szukać dziury w całym. Odrysowałam dłoń na papierze. Tu trochę dodałam, tam ujęłam żeby się w prostokąt rysunek przekształcił i wyszło mi po obliczeniach około 100cm^2, czyli więcej niż szacowałam.
    Tak czy siak. Kilkadziesiąt - niech nawet będzie 50, czyli najniższe "kilkadziesiąt" jakie może być, to jest i tak połowa dłoni. Dziura jak cholera. Z takimi owrzodzeniami pacjenci co prawda chodzą, ale tylko jeśli rany są ograniczone do skóry. Z dziurą w łydce o tej powierzchni nie ma bata, żeby ktoś biegał i skakał, jeśli uszkodzone są mięśnie. I nie ma bata, żeby dziura wielkości połowy dłoni pokrwawiła tylko ociupinkę przez koszulę Simorośli (swoją drogą - czy on wracał z gołą klatą przez miasto? Czy mi coś umknęło?), oooo nie. Takie rany (mówię o owrzodzeniach, bo takie widziałam na żywo, domniemywam że ugryzienie nie byłoby lepsze, wręcz przeciwnie) paprzą się, sączą osoczem i krwią i ogólnie się babrzą, syfią i goją tragicznie.
    Ech... :) Pozdrawiam i dzięki za dobrą robotę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, jak będziemy jeszcze mieli się okazję przekonać w przyszłości, Lenie krzepy i umiejętności regeneracji mogliby pozazdrościć superbohaterowie.

      Usuń
    2. To się nazywa "healing factor", mutacja, którą miał między innymi Wolverine.
      Przepraszam za desant z innego uniwersum.

      Heeej, ale skoro już o tym rozmawiamy. To serum zatrzymujące miłość wygląda trochę jak serum likwidujące zmiany u mutantów. Wiek by się zgadzał - większość z nich odkrywa bycie mutantem w okresie dorastania/wczesnej dorosłości. Co jeśli miłość to przykrywka, a tak naprawdę Mały Brat próbuje usunąć potencjalnych X-men ze społeczeństwa?
      Lena jest niewyleczona - i budzi się w niej wspomniany wcześniej Healing Factor, ma też obniżony próg bólu. Kiedy jednak używa swoich mocy, z wysiłku znacznie spada jej inteligencja.
      Simorośl - hm, te liście na głowie brzmią bardzo komiksowo. Może je faktycznie ma, ale dzięki zdolności hipnozy umie rozpraszać ludzi dookoła siebie. To by wyjaśniało, czemu wszyscy zachowują się przy nim jak kretyni, nie widzą jego dziwnych zachowań, tracą zdrowy rozsądek itp. W połączeniu z mocami Leny daje to potężny efekt i dlatego dziewczyna kompletnie odleciała.

      Usuń
    3. To jeszcze raz ja. ZNALAZŁAM GO.

      http://marvel.wikia.com/wiki/Scout_(Mutant)_(Earth-616)

      Usuń
  10. "Na myśl o Aleksie złoty blask rozchodzi się po moim ciele."- to pewnie tylko autorka pożyczyła złotą nić od Musierowicz, żeby połączyć jakoś bohaterów, którzy nie mają ze sobą nic wspólnego. Jeszcze kilka rozdziałów i Lenka zacznie mruczeć "Aleeeeeeex" i zamieni się w sarenko-syrenkę i będzie bożkowi lasu szyszki jeść z ręki.

    Ale jeśli zakochanie wygląda w prawdziwym życiu tak jak tutaj, to ja poproszę zastrzyk. Nie chciałabym stracić połowy mózgu (i łydki), instynktu samozachowawczego i zdrowego rozsądku dla jakiegoś porosłego kalafiorami czy innymi liścmi sześciopaku :/

    Leszy
    (jeśli ta Simorośl przyjdzie do mojego lasu, to chyba zacznę straszyć w parkach miejskich :/ )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Jeszcze kilka rozdziałów i Lenka zacznie mruczeć "Aleeeeeeex" i zamieni się w sarenko-syrenkę i będzie bożkowi lasu szyszki jeść z ręk" - i zamieszkają w Szalecie Miło...zresztą, sami wkrótce zobaczycie ;)

      Usuń
  11. Mamo, powiedz proszę, jak do domu wrócić,
    Chciałam ostrzec Hanę, lecz uległam... eee, chuci?
    Spotkałam truliścia -na głowie pęk rózg
    Pokazał mi klatę i zeżarł mój mózg!


    Tak, Alex ZDECYDOWANIE ma morfinę w ślinie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ten wierszyk jest boski!

      rose29

      Usuń
    2. O,jakie cudeńko!

      Chomik

      Usuń
    3. Jej, dzięki!
      A propos: ma ktoś pomysł na kolejne zwrotki?

      Usuń
    4. Tego typu wierszyki powinny być na początkach rozdziałów zamiast tego czegoś co jest teraz xD
      A pomysły na kolejne zwrotki przyjdą może z kolejnymi rozdziałami xP

      Usuń
  12. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń