niedziela, 14 stycznia 2018

Rozdział XIV



Ludzie z natury są nieobliczalni, nieodpowiedzialni i nieszczęśliwi. Dopiero gdy poskromi się ich zwierzęce instynkty, mogą stać się odpowiedzialnymi, godnymi zaufania i zadowolonymi istotami.
Księga SZZ


Bullshit. Usunięcie miłości to nie to samo, co usunięcie „zwierzęcych instynktów”, skoro najgorsze ludzkie przywary i tak zostają. Ale to już przecież wiemy, więc ten "cytat" niczego nie wnosi.

Lenka znajduje się w samym środku obławy. Jadzie, Zdzisie, Wieśki i ich rozszczekane pupile wylewają się zewsząd, wdzierają przez drzwi i okna, wyskakują z lodówki i sedesu. Przy całej tej panice, hałasie i ścisku, jakimś cudem nasza bohaterka rejestruje wszystko bardzo wyraźnie. Ofkors, to tak jak Wanda umierająca z odwodnienia poetycko opisywała swoje przejścia na pustyni w Intruzie.



Jakimś cudem udaje mi się przedrzeć do przodu w tym ogarniętym paniką tłumie, który napiera w stronę tyłów domu. Za sobą słyszę porządkowych wymachujących ciężkimi pałkami oraz kłapanie psich zębów. Krzyk tylu gardeł zlewa się w jeden potężny wrzask. Tuż za mną przewraca się jakaś dziewczyna. Potyka się, leci do przodu i łapie mnie, gdy pałka uderza ją w tył głowy z przyprawiającym o mdłości trzaskiem. Zaciska palce na moim podkoszulku, ale strząsam jej rękę i pcham się do przodu. Nie mam czasu na współczucie, nie mam czasu na strach. Nie mam czasu na nic, tylko na ruch, parcie naprzód i jedną, jedyną myśl: uciekaj, uciekaj, uciekaj.
Co dziwne, przez chwilę w całym tym zgiełku i chaosie widzę wszystko niezwykle wyraźnie, jak na filmie w zwolnionym tempie: widzę psa, którzy rzuca się na chłopaka po mojej lewej. Widzę, jak kolana się pod nim uginają, jak się przewraca, wydając z siebie cichy jęk, coś niczym oddech lub westchnienie, jak z szyi rozszarpanej przez psie kły tryska fontanna krwi. Dziewczyna z błyszczącymi jasnymi włosami przewraca się pod ciosami pałek i na jej widok serce mi staje. Przez chwilę mam wrażenie, że umarłam. Że już po wszystkim. Lecz gdy z krzykiem obraca twarz w moją stronę, atakowana przez porządkowych gazem pieprzowym, i okazuje się, że to nie Hana, czuję ulgę nie do opisania.


Eee, ja rozumiem szok i fokle, ale czas najwyższy ruszyć zad, moja droga, bo szanse na ujście z życiem i wolnością i tak masz bardzo małe, więc nie pogarszaj jeszcze swojej sytuacji.


Kolejne ujęcia. To film, to tylko film. To się nie dzieje naprawdę, coś takiego nie mogło się wydarzyć.


Ależ oczywiście, że mogło, nie udawaj zdziwionej. Dobrze wiedziałaś, że takie rzeczy się już zdarzały. Co więcej, leząc na tą niedozwoloną imprezę, zdawałaś sobie ewidentnie sprawę z tego, że z dużym prawdopodobieństwem tak się właśnie ta noc skończy.


Chłopak i dziewczyna chcą się dostać do jednego z bocznych pokoi, może myślą, że tam jest wyjście. Drzwi są zbyt małe, żeby oboje mogli przejść przez nie jednocześnie. Chłopak jest ubrany w niebieską bluzę z napisem: SZKOŁA MORSKA W PORTLAND, a dziewczyna ma długie płomiennie rude włosy. Zaledwie pięć minut temu razem śmiali się i rozmawiali, stali tak blisko siebie, że gdyby jedno z nich nachyliło się ku drugiemu, mogliby się przez przypadek pocałować. Teraz walczą z sobą, ale dziewczyna jest za mała. Zaciska zęby na jego ramieniu jak pies, jak dzikie zwierzę. Chłopak ryczy, z wściekłością chwyta ją za ramiona i rzuca nią o ścianę. Dziewczyna chwieje się, upada, ślizga, próbuje podnieść. Jeden z porządkowych, olbrzymi mężczyzna o paskudnie czerwonej twarzy, wczepia palce w jej kucyk i podnosi ją do góry. Chłopakowi też nie udaje się umknąć. Biegnie za nim dwóch porządkowych i zaraz potem dochodzi mnie łomot pałek i zniekształcony krzyk. Zwierzęta – myślę. Jesteśmy jak zwierzęta.


A ty sobie tak stoisz, obserwujesz te dantejskie sceny i dłubiesz w nosie. Bardzo mądrze. Ale tak to jest, gdy ałtorka chce koniecznie opisać jakąś scenę intensywnej akcji lub chce pokazać, jak blisko śmierci jest bohaterka, ale niestety zdecydowała się na narrację w pierwszej osobie. I wychodzi scena, w której wbrew logice z głównej bohaterki wyłazi ukradkiem narrator wszechwiedzący.


Ludzie się popychają, ciągną, używają innych jako tarcz; porządkowi szarżują dalej, napierają, atakują; psy kąsają wściekle; pałki przelatują tak blisko mojej głowy, że czuję na szyi świst powietrza. Wyobrażam sobie przeszywający ból, oczyma wyobraźni widzę czerwień. Gdy porządkowi posuwają się naprzód, tłum wokół mnie rzednie. Ludzie jeden po drugim upadają z krzykiem, otoczeni natychmiast przez trzy, cztery, pięć psów. Krzyki, krzyki. Jeden wielki wrzask.


Zbyt klinicznie to wszystko brzmi, zbyt spokojnie. Jakoś nie czuję tutaj bezmiaru przerażenia bohaterki, tylko jakieś suche opisy, z kilkoma lepszymi wstawkami. Może się za bardzo czepiam, ale to wygląda jak narracja trzecioosobowa z małymi dodatkami.


Jakimś cudem udaje mi się uniknąć złapania i biegnę dalej. Przez wąskie, skrzypiące korytarze, obok rozmazanych pokoi, rozmazanych uciekających i porządkowych. Mijam kolejne światła, kolejne roztrzaskane okna. Słyszę dźwięk silników. Otoczyli cały dom. I wtedy wyrastają przede mną otwarte tylne drzwi – a za nimi ciemne drzewa z tyłu domu, szumiące spokojnie. Jeśli uda mi się wydostać na zewnątrz... jeśli uda mi się przebiec między światłami...


Rzecz jasna, nie może być za łatwo. Tzn. gdyby to była taka Bella, to pewnie czmychnęłaby bez jednego zadraśnięcia, na szczęście Oliver aż tak się nie rozckliwia nad swoimi pacynkami. Lenka prawie dopada drzwi, gdy za łydkę łapie ją Ciapek, pies pana Zenka, hydraulika z zawodu.


Odwracam się i widzę go: porządkowego z czerwoną twarzą, błyszczącymi oczami i uśmiechem na ustach – nie do wiary, on się uśmiecha, jemu to sprawia przyjemność! – z uniesioną pałką, gotową do ciosu.


Tak się dzieje, gdy usunie się pozytywne emocje, nie ruszając tych negatywnych, da się kolesiowi pałkę i agresywnego psa. Nikt nie powinien być zdziwiony.


Zamykam oczy, wyobrażam sobie ból jak ocean, krwawoczerwone morze. I myślę o mamie. Wtem szarpnięcie, ktoś odciąga mnie na bok, dobiegają mnie trzask i skowyt, i głos porządkowego: „cholera!”. Ogień w nodze ustaje, ciężar psa znika, czyjeś ramię chwyta mnie w pasie, a w uchu słyszę głos – w tej chwili tak bliski i znajomy, jak gdybym czekała na niego przez cały czas, jak gdybym słyszała go od zawsze w swoich snach – szepczący: „tędy”.


Cóż to za rycerz właśnie ocalił Lence dupę? Toż to niespodzianka sezonu!

Magiczna moc jesiennego truloffa działa natychmiast. W domu wypełnionym po brzegi porządkowymi i ich zwierzyną trafiają na pusty korytarz, którym łatwo biec. Zenek co  prawda leci za nimi, teraz już bez psa, któremu w całej tej szamotaninie przez przypadek rozwalił łeb, ale wiadomo, że Alex dokona cudu, bo mamy jeszcze sporo książki przed sobą.


– Tędy – mówi i dajemy nura do innego pokoju. Ta część domu musiała być zamknięta dla gości. W pokoju panuje absolutna ciemność, mimo to Alex nie zwalnia, idzie dalej pewnym krokiem. Pozwalam, by prowadził mnie dotyk jego palców – w lewo, w prawo, w lewo, w prawo. Śmierdzi tu pleśnią i jeszcze czymś: niby świeżą farbą i dymem, jakby ktoś tutaj gotował. Ale to przecież niemożliwe. Te domy są puste od lat.


Albo Simorośl tu pomieszkiwał, albo koleś jest tak zajebisty, że nie musi znać rozkładu domu, żeby po ciemku się po nim szybko przemieszczać.


Porządkowy za nami przedziera się przez ciemność. Uderza o coś i klnie siarczyście. W chwilę później coś spada na podłogę. Słychać brzęk tłuczonego szkła. Kolejne przekleństwa. Z natężenia jego głosu wnioskuję, że zostaje w tyle.


Żaden porządkowy nie dorówna liściastej mocy truloffa.

Gołąbeczkom udaje się wydostać przez okno na zewnątrz, ale to nie koniec kłopotów. W lesie otaczającym dom czają się Wieśki z latarkami, przeczesując cały obszar.


Z ciemności wyłania się mała drewniana szopa, stara, rozpadająca się, porośnięta mchem i winoroślą. Nawet z odległości kilku kroków wygląda jak plątanina liści i gałęzi. Muszę się pochylić, żeby wejść do środka i od progu odrzuca mnie silny odór zwierzęcego moczu i mokrej sierści. Alex wchodzi za mną i zamyka drzwi. Słyszę szelest i widzę, jak klęcząc, wciska koc w szparę między drzwiami a ziemią. To koc musi być źródłem tego smrodu. Cuchnie niemiłosiernie.
– O Boże – wyrywa mi się. To pierwsze słowa, które do niego wypowiedziałam, zatykając przy tym ręką usta i nos.
– Dzięki temu psy nie wyczują naszego zapachu – wyjaśnia rzeczowo.


Psy psami, ale wątpię, żeby ta szopa była na tyle daleko od całego bajzlu, żeby porządkowi jej nie zauważyli. Skrupulatny porządkowy i tak powinien sprawdzić takie miejsce na wszelki wypadek. No tak, ale skoro na akcje idą panie z warzywniaka, to może jestem zbyt optymistycznie nastawiona do ich umiejętności.

Lena ma mętlik w głowie, ale powoli zaczyna widzieć wszystko w nowych barwach. Porządkowi, którzy mieli chronić społeczeństwo, okazali się potworami, a Odmieniec właśnie uratował jej życie.


– Usiądź – szepcze tym samym wzbudzającym respekt głosem. Słuchanie jego cichych, stanowczych poleceń, świadomość, że mogę już odpuścić, działa na mnie jak balsam.
Osuwam się na ziemię. Podłoga jest wilgotna i szorstka. Księżyc właśnie przebił się zza chmur i przez szpary w ścianach oraz dachu wpadają do środka pasma srebrzystego światła. Udaje mi się dostrzec kilka półek nad głową Aleksa, jakieś puszki – może z farbą? – stojące w kącie. Teraz, kiedy oboje siedzimy, widzę, że nie zostało zbyt wiele miejsca do manewru – cała konstrukcja jest szeroka na metr albo dwa.
– A teraz obejrzę twoją nogę, dobrze? – pyta szeptem.
Kiwam głową. Nawet gdy siedzę, ciągle kręci mi się w głowie. Alex przyklęka i kładzie moją nogę na swoim kolanie. Dopiero gdy zaczyna podwijać nogawkę, czuję, jak mokry jest materiał. Pewnie krwawię. Przygryzam wargę i przyciskam plecy mocno do ściany w oczekiwaniu na ból, ale dotyk jego rąk – chłodny i silny – jakoś wszystko łagodzi.


Magia truloffa to mocny shit.


Podwinąwszy mi spodnie do kolana, przechyla mnie delikatnie, żeby obejrzeć tył łydki. Opieram łokieć o podłogę i czuję, jak wszystko wokół się kołysze. Muszę naprawdę mocno krwawić. Spomiędzy jego ust wydobywa się szybki syk.
– Tak źle to wygląda? – pytam, bojąc się spojrzeć na ranę.
– Nie ruszaj się – mówi. Wiem, że jest naprawdę źle i że mi tego nie powie, i w tej chwili zalewa mnie taka fala wdzięczności dla niego i nienawiści do ludzi z zewnątrz – tych prymitywów, myśliwych z ostrymi zębami i ciężkimi pałkami – że aż zapiera mi dech.
Alex, nie zdejmując mojej nogi z kolana, sięga do kąta. Szpera koło jakiegoś pudełka, słychać szczęk metalowych zatrzasków, a potem znowu pochyla się nad moją nogą z butelką w ręku.
– Teraz przez chwilkę zapiecze – uprzedza. Czuję płyn rozlewający się po skórze, ostry zapach alkoholu rozszerza mi nozdrza i nagle płomienie obejmują moją nogę. O mało nie krzyknę. Alex wyciąga do mnie rękę i ściskam ją bez namysłu.
– Co to takiego? – pytam przez zaciśnięte zęby.
– Spirytus do odkażania ran. Zapobiegnie infekcji.


Jak to dobrze że akurat znajdował się w tej szopie. PRZEZNACZENIE <3 A może po prostu Imperatyw Z Rzyci


– Skąd wiedziałeś, że tu jest? – pytam, lecz on nie odpowiada.


No baaa.


Odsuwa rękę i uświadamiam sobie, jak mocno ją ściskałam. Ale nie mam siły na wstyd ani lęk: całe pomieszczenie zdaje się pulsować, półmrok rozmywa się jeszcze bardziej.
– Cholera – mruczy Alex. – Krwawienie jest poważne.
– Nie boli za bardzo – szepczę, choć to nieprawda. Skoro on jest taki spokojny, tak panuje nad wszystkim, to i ja próbuję wykrzesać z siebie odrobinę odwagi.
Wszystko stało się teraz dziwnie odległe – odgłosy bieganiny i krzyki na zewnątrz są zniekształcone, jak gdyby dochodziły spod wody, i mam wrażenie, że Alex jest oddalony ode mnie o całe kilometry. Zaczynam się zastanawiać, czy śnię, czy też za chwilę zemdleję. A wtedy stwierdzam, że z całą pewnością śnię, ponieważ Alex ściąga podkoszulek.


No jak żądni krwi porządkowi cię nie przekonali, po której stronie stanąć, to teraz nie powinnaś już mieć wątpliwości. Dobry sixpack nie jest zły.


– Co ty wyprawiasz? – pytam niemal z krzykiem. Alex zaczyna rozdzierać materiał na długie paski, rzucając w stronę drzwi nerwowe spojrzenia i nasłuchując za każdym razem, gdy tkanina pruje się z trzaskiem.


Może lepiej powiedz lasi, żeby ta przestała krzyczeć.


Nigdy w życiu nie widziałam chłopca bez koszulki, z wyjątkiem naprawdę małych dzieci daleko na plaży, ale nawet im bałam się przyglądać, żeby nie napytać sobie biedy.


Bo gdyby się przyglądała to by znaczyło, że… Oskarżyliby ją o pedofilię, czy co?

Czas na opis pięknego liściowłosego, którego uroda zapewne wymaże wspomnienia o jakże przerażającym spotkaniu nad morzem.


Za to teraz nie mogę oderwać oczu. Światło księżyca ledwie muska łopatki Aleksa, błyszczące delikatnie jak koniuszki anielskich skrzydeł z rysunków, które widziałam w książkach. Jest szczupły, ale muskularny: każdy jego ruch podkreśla zarys ramion i piersi, tak dziwnie i cudownie odmiennej od dziewczęcej. To ciało przywodzi na myśl bieg na wolnym powietrzu, ciepło i pot. Czuję uderzenie gorąca, wibrowanie, jak gdyby w mojej piersi wypuszczono tysiące maleńkich ptaszków. Nie wiem, czy to od upływu krwi, lecz wydaje mi się, że pokój wiruje tak szybko, że zaraz odlecimy w ciemność. Przedtem Alex wydawał się odległy. Teraz zaś wypełnia całe pomieszczenie: jest tak blisko, że nie mogę oddychać, ruszyć się, mówić, ani nawet myśleć. Przy jego najlżejszym dotyku czas zdaje się drgać przez chwilę, jakby miał się rozpłynąć. Cały świat się rozpływa – stwierdzam. Z wyjątkiem nas. Nas.


Cóż, to idealny moment na amory. Bliskie spotkanie ze śmiercią, które wcale się jeszcze na dobrą sprawę nie zakończyło, strasznie boląca, rozorana noga i zapach zwierzęcego moczu unoszący się w zatęchłym powietrzu. Can you feel the love tonight? No ale różne fetysze ludzie mają..


– Hej. – Wyciąga rękę i dotyka mojego ramienia tylko na moment, ale wtedy moje ciało kurczy się tak, że całe mieści się pod jego dłonią i promienieje ciepłem. Nigdy się tak nie czułam, tak spokojnie i błogo. Może umieram. Dziwne, ale myśl o tym wcale mnie nie przeraża. A nawet wydaje się na swój sposób zabawna. – Wszystko w porządku?
– Tak. – Zaczynam chichotać cichutko. – Tylko jesteś goły.


Oj, kochanie, nie do końca, ale wszystko w swoim czasie. Czeka cię jeszcze przynajmniej jedna spora (albo i niezbyt spora, ale to truloff, więc ma się pewnie czym pochwalić) niespodzianka. A wtedy dopiero się ubawisz.


– Co? – Nawet mimo ciemności wiem, że dziwnie na mnie patrzy.
– Nigdy wcześniej nie widziałam chłopaka jak... jak ty teraz. Bez koszulki. Z bliska.
Alex zaczyna owijać podarty podkoszulek wokół mojej nogi, ostrożnie, ale mocno.
– Pies paskudnie cię dziabnął – mówi. – To powinno zatamować krwotok.


Może Alex ma inne fetysze i nie zbiera mu się na karesy lub ewentualnie dalszy striptiz. Cóż, może wie, że i tak nie przebije filmowego Dżejkoba, który w Nju Munie dramatycznie zdzierał koszulkę i napinał kaloryfer, żeby otrzeć Belce małe draśnięcie na czole.


Zwrot „zatamować krwotok” brzmi tak medycznie i przerażająco, że pomaga mi wrócić do rzeczywistości i wziąć się w garść. Chłopak kończy wiązanie prowizorycznego bandaża i palący ból ustępuje miejsca tępemu pulsowaniu. Alex ostrożnie zdejmuje moją nogę z kolana i kładzie ją na ziemi.
– W porządku? – pyta, a ja kiwam głową. A potem siada obok mnie, opiera plecy o ścianę i siedzimy tak jedno obok drugiego, dotykając się jedynie łokciami. Od ciepła bijącego z jego nagiej skóry robi mi się gorąco. Zamykam oczy i próbuję nie myśleć o tym, jak blisko siebie jesteśmy, ani nie zastanawiać się, jak by to było przejechać ręką po jego ramionach i piersi.
Na zewnątrz odgłosy obławy stają się coraz odleglejsze, krzyki rzadsze, a głosy cichsze. Patrole muszą już odchodzić.
Odmawiam w myślach modlitwę, by Hanie udało się uciec. Nawet nie mam odwagi pomyśleć, że mogłoby się stać inaczej. Mimo zapadającej ciszy żadne z nas się nie porusza. Mam wrażenie, że zaraz zasnę ze zmęczenia i że mogłabym spać w nieskończoność. Dom wydaje się niewiarygodnie daleko. Nie mam pojęcia, jak tam wrócę. Nagle Alex odzywa się:
– Posłuchaj, Lena – mówi głosem cichym i pospiesznym. – To, co stało się na plaży... naprawdę przykro mi z tego powodu. Powinienem był ci powiedzieć wcześniej, ale nie chciałem cię odstraszyć.


Bujać to my, a nie nas, panie żółty jesienny liść, wybrałeś czas i miejsce z premedytacją, więc się nie kryguj.


– Nie musisz się tłumaczyć.
– Ale chcę. Chcę, żebyś wiedziała, że nie miałem zamiaru...
– Posłuchaj – przerywam mu. – Nikomu nie powiem, okej? Nie zamierzam wpakować cię w kłopoty ani nic takiego. Alex milczy przez chwilę. Wyczuwam w ciemności, że odwraca się w moją stronę, ale nadal wbijam wzrok przed siebie.– Nie obchodzi mnie to – odpowiada jeszcze ciszej. Po kolejnej chwili milczenia dodaje: – Po prostu nie chcę, żebyś mnie nienawidziła.


Trzeba było się nie zachowywać jak jakiś seryjny morderca albo inny psychopata.


I znowu pokój zdaje się kurczyć, zacieśniać wokół nas. Czuję na sobie jego wzrok, pali mnie jak gorący dotyk, ale za bardzo boję się na niego spojrzeć. Boję się, że jeśli to zrobię, utonę w jego oczach, zapomnę o tych wszystkich rzeczach, które powinnam powiedzieć. W lesie na zewnątrz zapadła zupełna cisza. Patrole odeszły.


I kompletnie olały waszą szopkę przeznaczenia. Pfff, jakże wygodnie.

– Dlaczego tak ci na tym zależy? – pytam cicho.
– Mówiłem ci – odpowiada szeptem. Jego oddech łaskocze mnie tuż za uchem, jeżąc mi włosy na karku. – Lubię cię.
– Nie znasz mnie.
– Ale chciałbym cię poznać.
Pokój wiruje coraz prędzej. Przyciskam plecy jeszcze mocniej do ściany, próbując powstrzymać zawroty głowy. To niemożliwe: on ma odpowiedź na wszystko. To dzieje się zbyt szybko. To musi być pułapka. Przyciskam ręce do wilgotnej podłogi, szukając ukojenia w twardości szorstkiego drewna.
– Dlaczego akurat mnie? – Nie miałam zamiaru zadawać tego pytania, ale samo mi się wyrwało. – Nie jestem przecież nikim... – Chcę powiedzieć, że nie jestem nikim wyjątkowym, jednak słowa odparowują mi na ustach. Tak właśnie wyobrażam sobie wspinaczkę na szczyt góry, gdzie atmosfera jest tak rzadka, że choćby się brało nie wiadomo ile wdechów, ciągle ma się wrażenie, że nie da się zaczerpnąć powietrza.

Fałszywa skromność plus górnolotne jęczenie to dopiero kombinacja. Aby się z tym zmierzyć i umotywować swoje zainteresowanie, Simorośl opowiada Lence całe swoje backstory. Poznajmy więc trochę naszego liściastego bożka.

– Urodziłem się w Głuszy. Moja matka zmarła zaraz po moich narodzinach, ojciec też nie żyje. Nigdy się nawet nie dowiedział, że ma syna. Mieszkałem tam przez pierwszą część swojego życia, przenosząc się z miejsca na miejsce. Wszyscy – tu zacina się na chwilę, a potem wymawia niechętnie – Odmieńcy zajęli się mną na zasadzie wspólnoty. (…)
– Do Portland przybyłem, kiedy miałem dziesięć lat, żeby dołączyć do ruchu oporu. Nie powiem ci jak. W każdym razie nie było to proste. Dostałem numer dowodu. Dostałem nowe nazwisko, nowy adres. Jest nas więcej, niż ci się wydaje, Odmieńców, sympatyków; więcej, niż ktokolwiek się domyśla. Mamy ludzi w policji i w urzędach miejskich. Mamy ludzi nawet w laboratorium.

I stać was tylko na happeningi z krowami? No cóż, ale jaki Mały Brat, taki ruch oporu.

Jego słowa przyprawiają mnie o gęsią skórkę.
– Chcę przez to powiedzieć, że można się dostać do miasta i się z niego wydostać. Nie jest to łatwe, ale możliwe. Wprowadziłem się do dwojga obcych osób, sympatyków, i nazywałem ich ciocią i wujkiem. – Czuję, że wzrusza ramionami.
– Nie miało to dla mnie znaczenia. Nie znałem rodziców, a wychowały mnie dziesiątki rozmaitych wujków i cioć. Nie robiło mi to żadnej różnicy.
(…)
– Nienawidziłem tego miasta. Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić, jak bardzo nienawidziłem tego wszystkiego. Budynki były szare, ludzie wydawali się tacy otępiali, a do tego te zapachy, ciasnota i zakazy; gdzie tylko się obrócisz mury i zakazy, mury i zakazy. To było dla mnie obce. Czułem się jak w klatce. Zresztą taka jest rzeczywistość, jesteśmy zamknięci w klatce: w klatce otoczonej granicą.
Jego słowa są dla mnie wstrząsem. Przez całe siedemnaście lat i jedenaście miesięcy mojego życia nigdy, przenigdy nie pomyślałam o tym w ten sposób.

Normalnie powiedziałabym, że to dlatego, że propaganda Małego Brata była taka świetna, ale jak widzę ogólny idiotyzm systemu, nie chce mi się w to wierzyć.

Tak bardzo przywykłam do myślenia, że granice nas chronią, że nigdy nawet nie przyszło mi do głowy, że również ograniczają. Teraz zaś widzę to oczami Aleksa i rozumiem już, co czuł.
– Na początku przepełniała mnie wściekłość. Ze złości wrzucałem różne rzeczy do ognia. Luźne kartki, książki, podręczniki. Dzięki temu czułem się lepiej. – Śmieje się cicho. – Spaliłem nawet swój egzemplarz Księgi SZZ.

Nieszczególnie to było mądre. Skoro księga SZZ to świętość i rzecz niezbędna każdemu, to jej brak może budzić podejrzenia pani Jadzi. Akurat Simorośl nie może sobie pozwolić na zwracanie na siebie takiej uwagi.

I znów przechodzą mnie ciarki: zbezczeszczenie lub zniszczenie Księgi SZZ to świętokradztwo.

Ano właśnie.

– Codziennie godzinami wałęsałem się wzdłuż granicy. Czasami płakałem. – Wzdryga się przy tych słowach i domyślam się, że jest zażenowany. To pierwszy znak od dłuższego czasu świadczący o tym, że jest świadomy mojej obecności i że mówi do mnie, i nagle ogarnia mnie przemożna chęć, by chwycić go za rękę, uścisnąć albo jakoś inaczej dodać mu otuchy. Mimo to nie odrywam dłoni od podłogi. – Ale po jakimś czasie zacząłem po prostu spacerować. Lubiłem obserwować ptaki. Podrywały się z ziemi i szybowały ponad Głuszą, lekko i swobodnie, tam i z powrotem. Mogłem obserwować je bez końca. Były wolne. Zupełnie wolne. Przedtem myślałem, że nic i nikt nie może być wolny w Portland, a jednak się myliłem. Ptaki były wolne.

Ohohohoho, I know where this is going!

– Gdy cię po raz pierwszy ujrzałem, przy Gubernatorze, od lat już nie obserwowałem ptaków przy granicy. Ale to właśnie o nich pomyślałem na twój widok. Podskakiwałaś radośnie, aż włosy wypadły ci z kucyka, krzyczałaś coś przy tym i byłaś taka zwinna i szybka... – Kręci głową. – Jak błyskawica, i momentalnie zniknęłaś. Dokładnie tak jak ptak.

BINGO!

Nie wiem, jak to się stało – nie zamierzałam się ruszyć ani nawet nie zauważyłam, jak to zrobiłam – ale jakimś cudem siedzimy teraz twarzą w twarz i dzieli nas zaledwie kilka centymetrów.
– Wszyscy tu są otępiali od lat, praktycznie martwi. A ty... wydajesz się taka żywa, prawdziwa. – Alex zamyka oczy i otwiera je z powrotem. – Mam już dość martwoty.

Cóż, Lena jest jeszcze przed zabiegiem, więc nie dziwota, że nie zachowuje się jak zombie. Pytanie czy takie wybuchy radości i spontaniczności są dobrze widziane w Oliversum? Czy nie podpadłoby to komuś, nawet jeśli Lena nie jest wyleczona? Skoro i tak powinna być na cenzurowanym z powodu jej rodziny, spokojnie możnaby przyjąć, że jej zachowanie może zwiastować problemy w przyszłości, np. to, że będzie odporna na remedium jak mamusia.

W głowie Leny dzwonią jeszcze resztki propagandy, które przypominają jej, że to nie jest właściwe zachowanie. Ale Simorośl zaczyna dobierać się z łapskami i macać dziewczynę po licu, a wtedy wszystkie wcześniejsze przekonania ulatują.


Czego się boisz?
– Zrozum to. Po prostu chcę być szczęśliwa – udaje mi się z trudem wyszeptać. Mój umysł jest spowity mgłą, nie istnieje nic, tylko jego palce ślizgające się po mojej skórze, po włosach.
Chciałabym, żeby przestał. I chciałabym, żeby to trwało wiecznie. – Chcę być normalna, jak wszyscy.
– Jesteś pewna, że takie życie cię uszczęśliwi? – Jego oddech pieści moje ucho i szyję, usta muskają moją skórę. I wtedy pojawia się myśl, że może rzeczywiście umarłam. Może ugryzł mnie pies, a potem dostałam w głowę i wszystko to jest tylko snem, a reszta świata zniknęła. Został tylko on. Tylko ja. Tylko my.
– Nie znam innego sposobu. – Nie czuję, żebym miała otwarte usta, nie czuję wychodzących z nich słów, ale jednak jakimś cudem ulatują w ciemność.
– Chodź, pokażę ci – odpowiada.

I w ten sposób liściowłosy adonis pieczętuje przemianę wewnętrzną Leny poprzez intensywną wymianę śliny. To jasne, że nie jest to suchy buziak, jaki dziewczyna widziała wcześniej na weselach zombie, tylko stary dobry make-out. Oszczędzę wam opisów fal światła, skrzydeł i innych takich pierdół. Jest zajebiście, to chyba oczywiste. Lena oficjalnie zapomina o wszystkich swoich obawach.

Kiedy wreszcie Alex odrywa się od moich ust, jest tak, jakby na mój umysł opadł gruby koc, gasząc pożar myśli i pytań, napełniając mnie spokojem i szczęściem głębokim i kojącym jak śnieg. Zostało tam tylko jedno słowo: tak. Tak na wszystko.
Naprawdę cię lubię, Lena. Wierzysz mi już?
Tak.
Mogę cię odprowadzić do domu?
Tak.
Zobaczymy się jutro?
Tak, tak, tak.

No to pozamiatane. Lena jest już stracona. Pozwala się odprowadzić do domu i ma generalnie w dupie jakiekolwiek środki ostrożności, bo musk jej się w tej szopie kompletnie ugotował. Boru, co ta chuć robi z człowiekiem.

Ulice opustoszały. Całe miasto jest ciche i nieruchome. Zresztą mogłoby się obrócić w proch, spłonąć do cna, podczas gdy my kryliśmy się w tamtej szopie, a pewnie bym tego nie zauważyła i niewiele by mnie to obeszło. Powrót do domu zdaje się jak sen. Przez całą drogę Alex trzyma mnie za rękę, dwa razy zatrzymujemy się w ciemnych zakamarkach, by się pocałować.



Za każdym razem marzę, by cienie były rzeczywiste, miały ciężar, by zamknęły się nad nami i pogrzebały nas tam, byśmy mogli tak zostać na wieki – pierś przy piersi, usta przy ustach. Za każdym razem czuję, że mój oddech się rwie, kiedy Alex odrywa się od moich warg, bierze mnie za rękę i musimy ruszyć dalej, jak gdybym nagle była w stanie oddychać prawidłowo tylko podczas całowania.

Aż tu wtem zza rogu wyskakuje pani Jadzia z pałą i posyła ich szybciutko do Krypt. Och, jakżebym chciała, żeby to się tak skończyło.

Sama nie wiem jak – w każdym razie zbyt szybko – staję przed domem, szepczę mu „do zobaczenia” i jego usta muskają moje po raz ostatni, lekko jak wiatr. A potem wślizguję się do domu, na górę, do sypialni, i dopiero gdy leżę w łóżku przez długi czas, nie mogąc zasnąć, gdy cała drżę z udręki, z już odczuwanej tęsknoty, uświadamiam sobie, że Carol, nauczyciele i lekarze mieli rację co do delirii. Teraz, gdy ból przeszywa mi pierś, przepełnia mnie tępy niepokój, a pragnienie, by być z Aleksem, jest tak silne, że przypomina haczykowate ostrze, które orze moje ciało i rozdziera mnie na strzępy. Mam w głowie tylko jedną myśl: To mnie zabije, to mnie zabije, to mnie zabije. Ale mam to gdzieś.

Chciałabyś. A przynajmniej ja bym chciała. Przed nami niestety jeszcze ponad dwa tomy twojego górnolotnego jęczenia.

Za tydzień dowiemy się, co się stało z Haną. 

Do zobaczenia!

Beige

25 komentarzy:

  1. "jakimś cudem udaje mi się uniknąć złapania" - tak, cud to słowo-klucz.
    To oni MAJĄ latarki, ale nie łaska ich użyć w ciemnych pomieszczeniach? Przecież już się nie skradają, w przeciwieństwie do Jadź otaczających dom, które by przecież zyskały na ukrywaniu się i wyłapywaniu uciekających nastolatków.
    Nieprzeszukana szopa mnie zabiła. Ja rozumiem, skrytka w podłodze, może jakiś dialog Jadź, że zastanawiają się, czy przetrzepać szopę, ale coś im przeszkadza, cokolwiek. Nieeee...
    Płowiec zakochał się w Lence, bo przypominała ptaka? Haloo, to chyba pierwszy truloff, który się przyznał do bycia furry! Brawa dla pana!
    Może wszyscy ci, u których po podaniu serum padła empatia i jakiekolwiek pozytywne uczucia i została skłonność do okrucieństwa, są wcielani do Jadź i realizują się w ten sposób?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Może wszyscy ci, u których po podaniu serum padła empatia i jakiekolwiek pozytywne uczucia i została skłonność do okrucieństwa, są wcielani do Jadź i realizują się w ten sposób?" - miałoby to spory sens, niestety, nie jest zaznaczone, że ich zUo jest czymś niezwykłym na tle innych wyleczonych; bicie pałką i inne tego typu rozrywki są traktowane przez społeczeństwo jako norma na równi ze sprawdzaniem dokumentów.

      Maryboo

      Usuń
  2. Partyzanci schowali się przed...

    Partyzanci schowali się przed Niemcami w pustej studni i postanowili udawać echo. Nadchodzą Niemcy. Jeden z nich zagląda do studni i pyta:
    - Czy są tu partyzanci?
    Echo odpowiada:
    - Czy są tu partyzanci?
    Niemiec znowu pyta:
    - A może poszli do lasu?
    - A może poszli do lasu?
    Kolejne pytanie:
    - A może wrzucimy granat?
    A echo:
    - A może poszli do lasu?


    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To...jest bardzo dobre podsumowanie sposobu rozumowania naszych bohaterów, zwłaszcza w kolejnych tomach.

      Maryboo

      Usuń
  3. ...To jak ta obława otoczyła dom, że dało się bez problemu czmychnąć oknem? Czy przez wszystkie otwory nie powinny być w pierwszej kolejności powrzucane jakieś puszki z gazami, żeby przepłoszyć wszystkich ku frontowi, prosto w ramiona pani Jadzi? Ja nie narzekam, na po prostu nie rozumiem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż poradzisz, pani Jadzia się nie rozdwoi, może obstawiać w danej chwili tylko jedne drzwi (pan Wiesiu nie może pomóc, rozkleja plakaty informacyjne).

      Maryboo

      Usuń
  4. Nic mnie tak nie boli, jak leniwe demonizowanie przeciwników. Oczywiście, że temu facetowi sprawiało to przyjemność! Przecież jest ZUY! Brakowało tylko podtapiania króliczków w rzece, rechotania pod nosem i wygłaszania złodupnych monologów, a mielibyśmy wszystko.
    Może nie czepiałabym się tego tak bardzo, gdybyśmy nie mieli już tego w poprzednim rozdziale - no ile można.

    Poza tym mam wierzyć, że Lena z rozharataną nogą tak po prostu wraca do domu? Widok nagiej klaty zadziałał tu najwyraźniej lepiej niż niejedne leki przeciwbólowe.
    Tym bardziej, że marna koszulka niewiele by dała, w końcu ta RANA TAK BARDZO KRWAWI. Tu szwów trza! Szpitala! Porządnego opatrunku, a nie jakieś brudnej, przepoconej koszuliny!

    I ten monolog truloffa... jak on przynudzał. I to wszystko, aby wyjaśnić, że wybranka jego serca jest niczym ten ptak, wolny i skoczny i raduje mu serce. Aż się wzruszyłam, czytając to. Normalnie zmieniłam zdanie o nim, toż to romantyk ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak w sumie jedyny sensowny pomysł na rozwiązanie kwestii rany to chyba dokuśtykanie do domu, przetrwanie nocy (obstawiam gorączkę i omdlenia, skoro jest aż tak paskudnie), udawanie, że nic się nie stało i wyjście rano z domu bez zaniepokojenia kogokolwiek, po czym wciśnięcie bajeczki, że poszła na spacer gdzieś za miasto i napadł ją dziki kundel. Słabe to to i grubymi nićmi szyte, ale nie wiem, jak inaczej można by to zatuszować.

      Usuń
  5. A Lenie nawet przez myśl nie przeszło, jak wytłumaczy ranę rodzinie. Widzę, że syndrom ogłupienia pod wpływem Tru Loffa poczynił poważne szkody.

    Ta scena jest napisana tak, jakby chodziło o dzieciaki na kolonii urządzające nielegalną imprezę po nocy. Nie jest źle do momentu, kiedy wpada Simorośl - można jakoś znieść te opisy, mimo że nie są wybitne. A potem wszystko się sypie. To był chyba najmarniejszy i najmniej psychologicznie prawdopodobny opis ukrywania się przed Tymi Złymi, jaki czytałam.

    Zaraz mogą umrzeć albo gorzej, a oni się wesoło miziają. I nie w taki sposób, w jaki np. żegnała się ze sobą para bohaterów Star Wars Rouge One tuż przed śmiercią. Tam to miało więcej sensu, a tu? "Hehe, tam na zewnątrz trwa rzeźnia, umierają ludzie, zaraz możemy podzielić ich los... eeeh, whatever. Pójdź w me ramiona, pokaż mi swoje absy!"

    Poza tym, czy Lena widziała w życiu nagiego faceta? Czy w tym uniwersum istnieją jakieś lekcje biologii, gdzie omawia się rozmnażanie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No własnie, ciekawe, jak tam wygląda kwestia edukacji seksualnej. Czyżby tak, że do zaserumowania młodzieży się funduje bajki o bocianie a po podaniu gragów szybka lekcja jak powinien wyglądać tenże obowiązek małżeński? Jak oni tam w ogóle traktują seks? Raz w miesiącu, w dni płodne, kiedy Mały Brat zasugeruje spłodzić potomka?
      Ta panika na widok gołego samca się kupy nie trzyma w szerszym spojrzeniu, przecież nie izolowało się chyba od siebie rodzeństwa? Nie wierzę, żeby siostra nigdy nie widziała młodszego brata (brat siostry?) gołego, choćby podczas kąpieli/przewijania itd. w absolutnie niewinnym kontekście.

      Usuń
    2. Są dwie opcje.

      1. Lena widziała już wcześniej nagich mężczyzn, jeśli nie na żywo, to w książkach. Ta opcja jest bardziej prawdopodobna, bo inaczej Mały Brat musiałby zniszczyć wszystko co mogłoby budzić teoretycznie pociąg seksualny - stare antyczne rzeźby, obrazy, podreczniki do anatomii - żadnego pokazywania nagości. Nie wspomniano nic o takich restrykcjach, więc nie powinna jej aż tak zaskoczyć płowa klata. Jej książkowa reakcja jest w tym momencie mocno przesadzona, szczególnie biorąc pod uwagę okoliczności.

      2. Lena nigdy nie widziała faceta. W LittleBrotherlandzie panują wiec warunki porównywalne z najbardziej ortodoksyjnym prawem religijnym. I znowu, jest to jakaś koncepcja, ale brakuje do niej jakiejś fabularnej podbudowy. Nie ma uwag o zakrywaniu ciała, niszczeniu wizerunków tegoż, pogadanek że patrzenie na nagość może skutkować delirią. W tym wypadku Lena powinna zareagować... no cóż, jeszcze gorzej.

      Nie rozumiem jakim cudem jej zachowanie pasuje tylko do stereotypowej nastolatki, która po raz pierwszy znalazła się sam na sam z chłopakiem.
      Hm. Znaczy, w sumie wiem czemu tak się stało. Autorka znowu zapomniała, że pisze dystopie.

      Usuń
    3. Mały Brat funkcjonuje chyba trochę na zasadzie "czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal". Czyli - odseparujmy nastolatków, nie bedą widywali się w negliżu, to i chuć im się nie włączy. A że z praktyką i logiką nie ma to wiele wspólnego, no coż...

      Maryboo

      Usuń
  6. "– Usiądź – szepcze tym samym wzbudzającym respekt głosem. Słuchanie jego cichych, stanowczych poleceń, świadomość, że mogę już odpuścić, działa na mnie jak balsam." - to jest ogolnie podsumowanie wiekszosci bohaterek YA, nie? Facet sie wszystkim zajmie, one juz myslec o niczym nie musza i zycie jest piekne :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, biorąc pod uwagę, że kiedy autorki YA starają się stworzyć "silną, niezależną protagonistkę" lądujemy z kimś pokroju Edzi, trudno powiedzieć, co gorsze...Swoją drogą, Oliver w swoim czasie postara się pójść na przekór owemu motywowi; na ile skutecznie, to już kwestia dyskusyjna.

      Maryboo

      Usuń
    2. Cóż, biorąc pod uwagę, że kiedy autorki próbują stworzyć silną, niezależną protagonistkę, lądujemy zazwyczaj z kimś w rodzaju Edzi, trudno powiedzieć, co gorsze...

      Maryboo

      Usuń
  7. R.I.P. ostatnie resztki rozsądku Leny ;c

    Z rozdziału na rozdział coraz bardziej bezsęsu. Jak działają te obławy? Czy będzie o nich coś jeszcze? Bo póki co wyglądają jak jakieś kółko zapaleńców, którzy zbierają się i w ramach czynu społecznego prowadzą naloty na domy i miejsca spotkań. A że to amatorzy, to nie wiedzą jak, i dlatego nawet latarek nie wzięli.

    I jeszcze jedno pytanie- czy gdzieś będzie szerszy opis tego, jak liściaste bożyszcze dostało się do miasta i otrzymało odpowiednie dokumenty, czy zostanie tylko "no, przeszedłem do miasta, dali mi dokumenty"? Będzie jakieś wyjaśnienie tego, jak ten ruch oporu działa, załatwia dokumenty, wprowadza taką osobę do systemu? Co prawda czytałam dwie części Delirium, ale nic nie pamiętam, ta książka po prostu przemknęła mi przez głowę i nic mi w niej nie zostało z treści :) Nie wiem, czy to z powodu rozległych opisów urody bożka lasu, bez których trylogia była by krótsza o jedną część, czy dlatego, że zwyczajnie nie ma tam nic, o co można zaczepić myśl.

    Ps. Świetna robota (jak zwykle)!
    Leszy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. " Bo póki co wyglądają jak jakieś kółko zapaleńców, którzy zbierają się i w ramach czynu społecznego prowadzą naloty na domy i miejsca spotkań." - trafiłaś. Zgodnie z kanonem, tylko część Jadź jest opłacana; reszta robi to w ramach czynu społecznego. A że pan Wiesiu z warzywniaka, nawet pełen szczerych chęci, może nie być najlepszą osobą do czynnego udziału w zorganizowanych obławach, no cóż...

      "czy gdzieś będzie szerszy opis tego, jak liściaste bożyszcze dostało się do miasta i otrzymało odpowiednie dokumenty, czy zostanie tylko "no, przeszedłem do miasta, dali mi dokumenty"? Będzie jakieś wyjaśnienie tego, jak ten ruch oporu działa, załatwia dokumenty, wprowadza taką osobę do systemu?" - to trudne pytanie. Tak, w teorii Oliver spróbuje to wyjaśnić. W praktyce dostajemy wątek, który nie tylko nie wyjaśnia nic, ale w dodatku jest bodaj najgłupszym w całej serii.

      Maryboo

      Usuń
  8. Plottwist: zakażona rana po ugryzieniu, którą Lena próbuje ukryć przed rodziną z powodu niewygodnych pytań, pogarsza się, dochodzi do gangreny i kiedy w końcu idzie do lekarza, pozostaje jej tylko zgoda na obcięcie kończyny, bo służba zdrowia cofnęła się o kilkaset lat (antybiotyki zostały zakazane, bo wiadomo, że nie ma żadnych chorób zakaźnych poza Delirką, którą się leczy Magicznym Lekiem na Wszystko). Liściostwór stwierdza, że Lenka bez nogi to jak ptak bez skrzydła, więc rozczarowany ją rzuca. Lena jest jeszcze bardziej rozczarowana, bo to wszystko przez niego, chce zemsty, więc staje się jedną z najzacieklej zwalczających Odmieńców obywateli, Ostateczną Panią Jadzią, wypowiada wojnę Głuszy i przysięga, że nie spocznie, póki wszyscy oni nie zostaną wytępieni do ostatniego.

    N

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To niestety znacznie ciekawsza fabuła niż to, co w rzeczywistości na nas czeka.

      Maryboo

      Usuń
  9. "(...)Alex dokona cudu, bo mamy jeszcze sporo książki przed sobą(...)" - hej! Alex jest liściowłosym bożkiem jesieni, nie dziwota, że i jakiś cud czasem sprawi :)

    I co ta noga w czarodziejski sposób przestała ją boleć? Czyżby bożek jesieni miał bogatą w substancje znieczulające czarodziejską ślinę? A pocałunek miał być tą milszą forma aplikacji (bo mógł jeszcze wylizać samą ranę)?

    Sam opis obławy jeszcze na 3+ uszedłby w tłoku (był to narrator wszechwiedzący w pierwszej osobie, ale mogło być gorzej), ale natychmiastowe zapomnienie o czymkolwiek na widok klaty Alexa już nie. Zupełnie jak Belka, ale Edward się iskrzył w słońcu - z pewnością była to dla naszej bohaterki pewna nowość. Jeśli Alexa nie porastają liście to reakcje Leny są absurdalne. Mogło się jej mieszać w głowie z powodu utraty krwi, ale chyba aż tyle jej nie straciła. W ogóle trudno powiedzieć czy ta rana była aż tak poważna. W jednej scenie Lena umiera, w drugiej się mizia na ulicy. Ech.

    rose29

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lena w ogóle, jak będziemy mieli wielokrotnie okazję przekonać się w przyszłości, zdaje się być nieślubnym dzieckiem Meyepira - liczba wszelakich wypadków i przygód, które przeżywa względnie nienaruszona, jest naprawdę imponująca.

      Maryboo

      Usuń
  10. W scenie obławy byłam pewna, że nasza bohaterka po prostu ucieka w panice i w biegu rejestruje to, co akurat ma przed oczami... ale nie, to by było zbyt logiczne. Ona stoi i siem gapi. Dziwne, że nie była jedną z pierwszych ofiar.
    Czy ja dobrze rozumiem, czy liściotruloff WYRWAŁ Lenkę z zębisk strasznego psa? Bo jeśli tak, to chyba powinna mieć oderwany kawałek łydki... odkażania tego spirytusem wolę sobie nie wyobrażać. Owijania w zapewne brudną i spoconą koszulkę tym bardziej. I ten pocałunek przeciwbólowy! Może Alex ma morfinę w ślinie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. " Owijania w zapewne brudną i spoconą koszulkę tym bardziej" - cóż, najwyraźniej Oliver bardzo lubi scenę Nju Muna, w której Pedowolf ociera własnym T-shirtem krawiące czoło Belli.

      Maryboo

      Usuń
  11. Mam problem z jednym fragmentem - mianowicie, gdy Truloff opowiada swoją historię, Lenka ma ochotę go objąć lub złapać za rękę. Okazanie wsparcia, pocieszenie, jak zwał tak zwał - skąd u przesiąkniętej propagandą, żyjącej w obojętnym społeczeństwie panienki instynktowna reakcja w chęci fizycznej bliskości, na dodatek z facetem? Możemy śmiało założyć, że nikt z dorosłych nie ofiarował jej nigdy tego rodzaju wsparcia, ograniczając się do rzeczowej rozmowy celem rozwiązania problemu i zdawkowego poklepania po plecach. Jej rówieśniczki w domach miały to samo, ergo reagowały podobnie, bo po prostu nie znały sposobu "przytul/potrzymaj za łapsko".
    Secundo - dla Lenki facet to nadal istota nieodgadniona, więc skąd ma wiedzieć, w jaki sposób dodać mu otuchy? Nie ma skąd, bo zwyczajnie nie zna sposobu myślenia mężczyzn, i to raczej powinno w tej chwili zaprzątać jej pustą główkę. Zamiast rwać się do obejmowania, Lenka winna myśleć "Jest mu ciężko. Jak mam mu pomóc? Carol robiła to i to, ale on jest chłopakiem? Jak się pociesza chłopaków?".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możnaby to ostatecznie zrzucić na karb relacji Lena - Grace (Lena zwykła była pocieszać małą kuzynkę, gdy ta była smutna), ale fakt, na smutek PŚ powinna była zareagować cokolwiek inaczej. No, ale ostatecznie to tru loff, więc zapewne wydziela fluidy miłości, które automatycznie przełamują wszelakie bariery Leny.

      Maryboo

      Usuń