niedziela, 15 kwietnia 2018

Rozdział XXVII


Ten, kto skacze do nieba, może upaść, to prawda. Ale może też poszybować w górę.

Starożytne powiedzenie nieznanego pochodzenia, wymienione w Szczegółowym wykazie niebezpiecznych słów i idei, www.swnsi.gov.org

No...nie. Jakkolwiek romantycznie by to nie brzmiało, tylko jedna z owych opcji jest zgodna z prawdą.


Ostatni rozdział „Delirium” rozpoczynamy przemyśleniami Leny na temat powolnego, acz nieubłaganego upływu czasu:

(…) ogarnia mnie przerażenie, kiedy widzę, ile czasu minęło od odwiedzin Hany. Każda godzina przybliża mnie do zabiegu, do rozstania z Aleksem, i chociaż każda minuta trwa tyle co godzina, każda godzina upływa w minutę.

Lena odzyskała przytomność o pierwszej trzydzieści w nocy z piątku na sobotę; Hana odwiedziła ją w sobotę o trzeciej po południu. Biorąc pod uwagę strach dziewczyny, przyjaciółka musiała opuścić jej dom dobre kilka godzin temu. Aha, Lena wciąż jest przywiązana do łóżka.

Mam szczerą nadzieję, że ktoś przynosi jej kaczkę.

Chciałabym się dowiedzieć, czy Hanie udało się ukryć wiadomość w ręce Gubernatora.

Na twoim miejscu martwiłabym się raczej, czy jakiś miły porządkowy nie przechwycił owej wiadomości pół minuty po schowaniu jej przez nasze złotowłose dziecko Stirlitza.

Nawet jeśli tak, istnieje jedynie niewielka szansa, że Alex pomyśli o tym, by szukać tam wieści ode mnie – jedynie cień szansy, cień cienia.

Pomyśleć, to może i pomyśli – ale jeżeli ma minimum oleju w głowie, to nie podłoży się pani Jadzi, osobiście przeszukując nieszczęsny pomnik kilka godzin po obławie.

...A swoją drogą, to całkiem ciekawe; wspominałam już, że Lena jest doprawdy niezwykłą optymistką, skoro ani razu nie zwątpiła w Plastikową Simorośl, ale równie mocno intryguje mnie, dlaczego ani razu nie zaświtało jej, iż to PŚ może ukrywać się ze strachu przed nią.

Pomyślcie tylko: Lena była jedyną osobą, która wpadła w łapance, leśny ludek póki co ma czyste papiery. Biorąc pod uwagę, że zakochaną nastolatkę w Oliverversum mogłyby spotkać tylko dwie rzeczy – Krypty i towarzyszące im tortury tudzież zabieg i następujące po nim zobojętnienie – na jego miejscu już dawno spaliłabym za sobą wszystkie mosty i zwiała, gdzie pieprz rośnie, w pełni świadoma, że zostało mi zaledwie klika godzin na ucieczkę, nim moje dawne kochanie wyda mnie na torturach/pod wpływem remedium.

Oczywiście, to mocno przygnębiający scenariusz, w dodatku stawiający PŚ w raczej kiepskim świetle, nie zamierzam zatem upierać się przy owej interpretacji; jednakowoż miło by było zobaczyć, że pod wpływem stresu, strachu i zmęczenia Lena przynajmniej rozważa podobne opcje, nawet, gdyby miała się po chwili obwiniać za podobnie zdradzieckie myśli. Oliver, na litość, piszesz książkę, która ma rzekomo traktować o blaskach i cieniach miłości; co ty na to, by w tak dramatycznej chwili wprowadzić nieco napięcia, przynajmniej sygnalizując możliwość istnienia owych cieni?

Nie myślałam nawet o innych przeszkodach stojących na drodze mojej ucieczki – jak to, że jestem związana sznurkami niczym kawał szynki, czy to, że Carol na przemian z wujkiem Williamem, Rachel i Jenny ciągle trzymają straż przed moimi drzwiami. Nazwijcie to samooszukiwaniem, uporem lub szaleństwem, ale po prostu muszę wierzyć, że Alex przyjdzie i mnie uratuje – jak w tych bajkach, które opowiadał mi w drodze powrotnej z Głuszy, w których książę ratuje księżniczkę zamkniętą w wieży, zabijając po drodze smoki i przedzierając się przez lasy trujących cierni.

Patrz wyżej – nie, nie musisz. Przez osiemnaście lat byłaś poddawana indoktrynacji, zgodnie z którą ADN to choroba prowadząca do cierpienia i zguby, i właśnie doświadczasz jej straszliwych konsekwencji na własnej skórze. Całkowity brak jakichkolwiek wątpliwości to nie oznaka Tru Loff, ale skopanego prawdopodobieństwa psychologicznego bohaterów.

Późnym popołudniem zjawia się Rachel z talerzem parującej zupy. Bez słowa siada na skraju łóżka.
– Znowu advil? – pytam z sarkazmem, gdy podsuwa mi łyżkę z zupą.
Przecież czujesz się lepiej, teraz, kiedy się wyspałaś, prawda?
Poczułabym się lepiej, gdybym nie była związana.

- I gdyby ktoś wreszcie podał mi nocnik.

To dla twojego dobra – odpowiada, wykonując znowu ruch łyżką w stronę moich ust.
Ostatnią rzeczą, jakiej pragnę, jest przyjęcie jedzenia od Rachel, ale jeśli Alex po mnie przyjdzie (nie „jeśli”, kiedy po mnie przyjdzie – muszę w to wierzyć, choćby nie wiem co), będę potrzebować siły.

A, tak. Twoja obecna kondycja fizyczna to klejnot, którym zajmiemy się pod koniec tego rozdziału.

Zresztą może jeśli Carol i Rachel naprawdę uwierzą, że zrezygnowałam z oporu, poluzują więzy albo przestaną pilnować drzwi, co umożliwi mi ucieczkę. Pociągam długi łyk z łyżki i z wymuszonym uśmiechem stwierdzam:
Niezła.
Rachel uśmiecha się do mnie promiennie.
Możesz zjeść, ile chcesz. Musisz być w dobrej formie na jutro.

Brzmię już jak zdarta płyta, ale autorko: tego rodzaju wstawki naprawdę nie przekonują mnie, że mam do czynienia z nieczułymi automatami.

Lena zgadza się w duchu z siostrą i prosi o dokładkę (kaczki nadal ani widu, ani słychu...). Tymczasem w Oliverversum zapada wieczór; bohaterka jest przerażona, bowiem Plastikowej Simorośli zostało już bardzo niewiele czasu na odegranie roli księcia z bajki.

Na kolację znowu zupa, tym razem z rozmokłymi kawałkami chleba. Teraz to Carol przynosi mi posiłek, a Rachel stoi za drzwiami. Ciotka na chwilę rozwiązuje mi ręce, po tym jak ubłagałam ją, by pozwoliła mi pójść do toalety, ale towarzyszy mi w drodze do łazienki i stoi nade mną, kiedy sikam, co jest potwornie upokarzające.

WRESZCIE. Szczerze mówiąc, jestem pod wrażeniem, że pęcherz Leny wytrzymał tak długo.

Nogi mam jak z waty, a ból głowy wzmaga się w pozycji pionowej. Na nadgarstkach mam głębokie bruzdy – ślad po nylonowym sznurku – a moje ręce są jak dwa ciężary, zwisające z ramion bez życia.

Bardzo ładnie, Oliver, więcej takich fragmentów poproszę; jak już wspomniałam, przydadzą mi się na wielki finał.

Kiedy Carol chce mnie znowu związać, zastanawiam się, czy nie stawić oporu – chociaż jest ode mnie wyższa, z pewnością jestem silniejsza, ale postanawiam odpuścić.

* spogląda na cytat wyżej *

* oraz na treść ostatnich trzech rozdziałów *

Niewątpliwie.

W domu jest zbyt dużo ludzi, w tym wujek, i o ile wiem, na dole kręcą się jacyś porządkowi.

Oho, wygląda na to, że pan Wiesio został na herbatce i nieco się zasiedział. Jak to dobrze, że nie ma żadnego raporciku do wypełnienia ani buntownika do złapania!

Obezwładnią mnie i uśpią w ciągu paru minut, a na to nie mogę sobie pozwolić. Dziś w nocy muszę zachować całkowitą przytomność. Jeśli Alex po mnie nie przyjdzie, będę musiała obmyślić własny plan.

Nie no, nie wierzę! Bohaterka, która nie oddaje całej władzy decyzyjnej w ręce tru loffa?! Autorko, proszę natychmiast przeczytać klasyki gatunku i sprawdzić, jak powinien wyglądać właściwy portret relacji damsko-męskich!

Jedno jest pewne: nie poddam się jutro zabiegowi. Prędzej umrę.

Chciałam napisać, że raczej nie będziesz miała okazji, ale przypomniałam sobie o nieszczęsnej samobójczyni wspomnianej na początku książki, co rodzi kolejne pytanie: Oliver, dlaczego nastolatków przed zabiegiem najzwyczajniej w świecie nie pozbawia się przytomności na czas transportu, coby nie mieli szans wykręcić podobnego numeru?

Nasz Bond w spódnicy wpada na szczwany pomysł; gdy ciotka powtórnie wiąże jej ręce, napina mięśnie, dzięki czemu zyskuje milimetr wolnej przestrzeni.

Kolejna dobra wiadomość: z biegiem dnia wszyscy nieco wyluzowali z nieustannym pilnowaniem mojego pokoju, tak jak się tego spodziewałam. Rachel opuszcza wartę na pięć minut, by pójść do łazienki. Jenny spędza większość czasu na wykładaniu Grace reguł jakiejś gry, którą sama wymyśliła. Carol opuszcza stanowisko na pół godziny, gdy idzie pozmywać naczynia.

Innymi słowy, cała rodzina w komplecie. A nie, moment, kogoś tu jednak brakuje...

Po kolacji wartę przejmuje wujek William. Cieszę się z tego. Ma z sobą małe przenośne radyjko. Mam nadzieję, że przyśnie, jak mu się to zawsze zdarza po jedzeniu.

Ta-daaam!

Naprawdę szkoda mi nieszczęsnego Williama; jest trochę jak Felicjan Dulski, z tą różnicą, że Dulski mógł przynajmniej spacerować wokół stołu. Rola Williama w tej książce ogranicza się do jednej wypowiedzi przy obiedzie i – jak się wkrótce przekonamy – dosyć głupiego epizodu w tym rozdziale.

A wtedy może – może – uda mi się stąd uciec.

Kręcący się po parterze pan Wiesio, jak mniemam, dopił już kawę i ogłosił fajrant na dziś.

Do dziewiątej wieczorem całe światło zdążyło odsączyć się z pokoju i leżę teraz w ciemności, która zasnuła ściany jak zasłona. (...) Wujek William wciąż siedzi za drzwiami i cicho słucha radia.

No proszę, to już druga wzmianka o mężu Carol na przestrzeni jednej strony! Autorka doprawdy go rozpieszcza.

Lena zauważa, że Grace i Jenny wciąż nie wolno dzielić z nią sypialni. Do pokoju wchodzi Rachel i wmusza w Lenę wodę:

Nie mam wyjścia, więc biorę kilka łyków, wyczuwając cierpki posmak leków. Z pewnością coś dodali – pewnie znowu środki nasenne. Trzymam wodę w ustach, nie przełykając, i gdy tylko Rachel podnosi się i odwraca w stronę drzwi, przekręcam głowę i wypluwam wodę na poduszkę, we włosy.

Cóż, był to dosyć oczywisty ruch, dlatego nie bardzo rozumiem, dlaczego strażnicy Leny nie pilnują, aby przełykała wszystko, co bierze do ust.

Rachel mówi siostrze: „do zobaczenia jutro rano” i wychodzi, zostawiając na straży jeno nieszczęsnego Williama. Biorąc pod uwagę, że PŚ nadal jest na wolności, a do zabiegu zostało zaledwie kilka godzin, spodziewałabym się, że to właśnie teraz Carol ogłosi pełną mobilizację i cała trójka będzie na zmianę czatować przy samym łóżku Leny (z panem Wiesiem zabezpieczającym tyły).

Żeby oderwać umysł od powtarzania w kółko tego samego pytania (przyjdzie czy nie przyjdzie?)

Sorry, Winnetou, nie kupuję tych nagłych wątpliwości z rzyci, skoro od dwóch rozdziałów Lena ani przez chwilę nie zwątpiła w siłę uczuć PŚ.

próbuję obmyślić, w jaki sposób mogłabym się zabić w drodze do laboratorium. Jeśli będzie jakiś ruch uliczny na Congress Street, rzucę się pod ciężarówkę. A może uda mi się uciec w stronę morza. Utonięcie nie powinno być trudne, zwłaszcza jeśli będę mieć związane ręce. Jeśli to nie wyjdzie, zawsze mogę spróbować dostać się na dach laboratorium, tak jak tamta dziewczyna, i runąć w dół jak kamień.

Patrz mój poprzedni komentarz w tej kwestii.

Wolę umrzeć na własnych warunkach, niż żyć na ich. Wolę umrzeć, kochając Aleksa, niż żyć bez niego. Boże, błagam, spraw, by po mnie przyszedł. O nic innego nigdy nie poproszę. Zrezygnuję ze wszystkiego, co mam. Tylko spraw, proszę, żeby przyszedł.

Będę nieczuła jak głaz, ale poza Plastikową Simoroślą niewiele ci już w życiu zostało (skoro z premedytacją przekreśliłaś opcje takie jak przyszłość po remedium, Brian i rodzina), w związku z czym owe śluby nieco tracą na swej podniosłości.

Około północy strach przechodzi w desperację. Jeśli Alex nie przyjdzie, sama będę musiała się stąd wydostać.

No dobra, ale właściwie po co? Sama przed chwilą podkreśliłaś, że dzięki uprzejmości władz w drodze na zabieg można się zabić na trzydzieści różnych sposobów; poczekaj spokojnie do rana, co nagle to po diable.

Lena szarpie więzy, lecz nadaremno:

Coś mokrego spływa mi po ramieniu i kiedy zadzieram głowę, widzę na skórze gęstą, ciemną strużkę krwi, która wygląda jak ohydny czarny wąż. Rozcięłam sobie skórę.

Dalej kolekcjonuję smakowite cytaty niczym stereotypowa Grażyna Świeżaki, autorko.

Na zewnątrz ulice są spokojne jak nigdy i w tej chwili dociera do mnie, w jak beznadziejnym jestem położeniu: samej nie uda mi się uciec. Obudzę się jutro i zawiozą mnie pod eskortą na nadbrzeże, gdzie jedyną szansą na ucieczkę okaże się ocean albo skok z dachu laboratorium.

Który to plan jeszcze przed chwilą uznałaś za całkiem niezły, więc w czym problem?

Lena rozmyśla jeszcze przez chwilę o złocistych oczętach PŚ, po czym zapada w sen; nieokreślony czas później budzi ją uczucie majstrowania przy jej nadgarstkach, a tam...!

...Ha, nic z tego, to nie Plastikowa Simorośl. To Grace.

Ciągnie, rozplątuje, wygina, pomagając sobie czasem zębami jak ciche pracowite zwierzę, wygryzające sobie przejście przez płot.

No i właśnie o tym mówię – skoro, jak się za chwilę dowiemy, nieszczęsny William przysnął był na warcie, to czy nie byłoby rozsądniejszym ustawić na ostatnią noc przed zabiegiem dodatkową straż w samym pokoju, coby uniknąć podobnych niespodzianek?

Wreszcie sznurek puszcza i jestem wolna. Ból w ramionach jest potworny. Czuję na rękach ukłucia tysięcy igieł. Mimo to mam ochotę krzyczeć i skakać z radości. Pewnie tak musiała się czuć mama, kiedy ujrzała pierwsze promienie słońca przebijające się przez szczelinę w murach więzienia.

A, tak; jak się w swoim czasie przekonamy, w kwestii sprawności fizycznej mogłybyście zdecydowanie podać sobie ręce.

Szczęśliwa Lena obejmuje Gracie:

Niewiarygodne, jak chuda i krucha się wydaje, kiedy tak drży delikatnie w moich ramionach. Ale ona wcale nie jest krucha. Gracie jest silna, uświadamiam sobie, być może silniejsza niż my wszyscy. Dociera do mnie, że przez długi czas stawiała opór na swój sposób, i fakt, że jest urodzoną buntowniczką, wywołuje uśmiech na mojej twarzy.

Zastanawiacie się być może, kiedyż to Grace stawiała jakikolwiek opór w tej książce? Cierpliwości, moi drodzy; odpowiedź poznamy już za chwilę.

Poradzi sobie. A nawet więcej, niż poradzi.

A teraz, skoro zdołałaś uspokoić swoje sumienie ową optymistyczną myślą, możesz już bez jakichkolwiek zahamowań narażać Gracie i całą resztę familii na ciężkie więzienie. Ostatecznie, skoro mała umie rozwiązać węzeł marynarski, to w Kryptach też jakoś da sobie radę.

Grace pokazuje na migi, że William drzemie, a na parterze rezyduje obecnie nie jeden, a dwaj porządkowi.

Wstaję i sprawdzam kondycję nóg, w których po niemal dwóch dniach bez ruchu czuję skurcz.

Jeżeli skurcz jest twoim jedynym zmartwieniem po tylu godzinach bezustannego leżenia...Ale nie uprzedzajmy faktów.

Lena podchodzi do okna i zauważa, że zbliża się świt.

Zalewa mnie wszechogarniający smutek. Wiem, że nie mam szans na odnalezienie Aleksa w tym rozległym, śpiącym mieście i nie potrafię sama dotrzeć do granicy.

O ile, he he, w ogóle jeszcze tu jest.

Najlepszym wyjściem jest dostać się na brzeg morza i wejść do wody aż po czubek głowy. 

Ten opis miał być chyba dramatyczny, ale obraz, który maluje się przed oczyma duszy mojej wygląda raczej głupawo.

Bla, bla, bla; wycinamy akapit traktujący o Weltschmerzu bohaterki i przeskakujemy do akcji właściwej, a tam:

Pomruk silnika staje się coraz głośniejszy i oto moim oczom ukazuje się motocykl, który wygląda jak ciemny czarny punkt nadjeżdżający ulicą. Na chwilę zastygam, zafascynowana tym widokiem. Zaledwie dwa razy w życiu widziałam motocykl w ruchu i teraz uderza mnie jego piękno, gdy mknie ulicą, migocząc lekko, gdy przedziera się przez ciemność, niczym mokra czarna głowa wydry wyłaniająca się z wody. Dostrzegam też prowadzącego – czarny kształt z tyłu motocykla, płynny jak cień, pochylony, z widocznym ledwie czubkiem głowy, który przybliża się, nabiera kształtów i kolorów.

Och, och; czy to możliwe, że...

Czubek głowy płonie kolorem jesiennych liści.

A jednak! PŚ przybył na ratunek damie swego serca!

To Alex.

...Tak, zrozumiałam to już przy poprzednim zdaniu, dziękuję serdecznie; autorka bardzo dba o to, abym przypadkiem nie zapomniała, kto w Oliverversum nosi na globusie dary matki natury.

Mimowolnie wydaję z siebie okrzyk radości.
Za drzwiami rozlega się dudnienie, jakby ktoś uderzył o ścianę, i słyszę mruczenie wujka:
Cholera.

Tak! Nasz Felicjan dostał jednak linijkę tekstu!

A swoją drogą brawo, Leno, od razu widać, że świetnie nadajesz się do życia na nieustannym gigancie przed opresyjną władzą.

Alex zatrzymuje się na drodze oddzielającej naszą posesję – którą stanowi raptem wąski pas trawy z jednym anemicznym drzewem, ogrodzony metalową siatką sięgającą pasa – od następnej. Macham do niego gorączkowo. Alex gasi silnik i obraca głowę w stronę domu. Wciąż jest bardzo ciemno, więc nie mam pewności, czy mnie widzi. Ośmielam się zawołać go cichutko:
Alex!

Wygląda na to, że panowie porządkowi, korzystając z gościnności Tiddle'ów, postanowili kapkę się zdrzemnąć; tylko tym mogę wytłumaczyć fakt, że PŚ jak gdyby nigdy nic zaparkował sobie przed hacjendą Leny i nadal nie został zakuty w kajdanki.

A skoro już o tym mowa: jakim cudem to chłopię, pracujące jako cieć w laboratorium, mogło sobie pozwolić na podobny pojazd, skoro nawet co bogatsi obywatele Oliverversum musieli przemianować auta na krasnale ogrodowe? I nie, mityczni buntownicy – spoiler alert - z pewnością nie mieliby ani możliwości, ani powodu, by fundować mu podobną zabawkę.

Odwraca głowę w moją stronę i jego twarz rozjaśnia szeroki uśmiech. Rozkłada przy tym ręce, jak gdyby chciał powiedzieć: „wiedziałaś, że przyjdę, prawda?”.

Niestety, prawda; Oliver nie pozwoliła swojej pacynce nawet na chwilę wątpliwości co do siły waszej tru loff, nieważne, jak wskazane byłoby to pod względem fabularnym.

Przypominam sobie, jak ujrzałam go po raz pierwszy w laboratorium. Tak samo wygląda teraz: jak błyszcząca iskra, jak gwiazda migocząca w ciemności specjalnie dla mnie.

Znaczy...znowu znajduje się w kompletnie niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie, niepotrzebnie zwracając na siebie uwagę i śmiejąc się jak głupi do sera?

...W zasadzie wszystko się zgadza.

W tej chwili przepełnia mnie taka miłość, jak gdyby całe moje ciało stawało się jednym wielkim promieniem światła, wybiegającym wysoko, wysoko, poza ten pokój, mury i miasto: jak gdyby wszystko zostało za nami, jakbyśmy byli sami w powietrzu, zupełnie wolni.
Wtedy drzwi od pokoju otwierają się na oścież i wujek zaczyna wrzeszczeć wniebogłosy.

Och, wygląda na to, że Williamowi skończył się przydział na słowa; cóż, dobrze chociaż, że nadal może znajdować się na scenie i wydawać odgłosy paszczą.

Dom wybucha światłem, mieszaniną tupotu i wrzasków. Wujek stoi w drzwiach, wołając ciotkę, i wszystko wygląda jak w horrorach, kiedy budzi się uśpiona bestia, tyle że tutaj bestią jest dom. Słuchać dudnienie kroków po schodach – to pewnie porządkowi – a na końcu korytarza Carol wybiega z sypialni, w koszuli nocnej trzepoczącej za nią jak peleryna, z ustami wykrzywionymi w jednym przeciągłym krzyku.

Czy tylko dla mnie ów opis Carol brzmi nieco karykaturalnie?

Z całych sił napieram na moskitierę, lecz trzyma się mocno. Na dole Alex również krzyczy, ale nic nie słyszę z powodu ryku uruchomionego na nowo silnika.

Tak, kochaneczku, stój nadal na ulicy i zwracaj na siebie uwagę wrzaskami, jednocześnie będąc kompletnie bezużytecznym; to z pewnością pomoże waszej sprawie.

I czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, dlaczego żaden z panów porządkowych nadal nie pobiegł do ogrodu, żeby odciąć małolacie drogę ucieczki (a przy okazji przyskrzynić jej Romea)?

Zatrzymajcie ją! – wrzeszczy Carol, a William wyrwany z letargu rzuca się do okna. Ból pali mi ramię przy ponownym naparciu na siatkę, która na chwilę lekko ustępuje, a potem znów stawia opór. Nie mam czasu, nie mam czasu, nie mam czasu. Za chwilę dopadnie mnie William i wszystko stracone.

Och nie, co robić, co robić?

...Hej, kochani, pamiętacie Gracie? No wiecie – tę małą wnuczkę Carol, która nigdy się nie odzywa? Myśleliście może, że jej zachowanie ma pokazywać traumę, jaką przeszła w związku ze zniknięciem obojga rodziców? Ewentualnie – że dziewczynka ma służyć za przykład dziecka wychowywanego w środowisku bez miłości, ze wszystkimi tego psychicznymi konsekwencjami?

Nie, nie i jeszcze raz nie. Grace została niemową z jednego, bardzo prostego powodu – ponieważ gdyby potrafiła mówić, TA scena nie miałaby racji bytu:

A wtedy Gracie krzyczy:
Zaczekaj!

Ta-daaam! Gracie ex machina atakuje!

Wszyscy zamierają. To pierwszy raz, kiedy Grace wypowiedziała jakieś słowo w ich obecności. William potyka się o własne nogi i wpatruje się we wnuczkę z otwartymi ustami. Carol zastyga w drzwiach, a za jej plecami Jenny przeciera oczy, jak gdyby myślała, że śni. Nawet obaj porządkowi zatrzymują się na szczycie schodów.

Albowiem porządkowi, jak powszechnie wiadomo, są dobierani na stanowisko wedle specjalnego klucza, którego głównym elementem jest umiejętność łatwego rozpraszania się podczas pościgu za przestępcą z powodu byle głupstwa oh wait.

Właśnie tej jednej chwili potrzebowałam. Napieram raz jeszcze, siatka odskakuje i wypada na zewnątrz. I zanim się zastanowię, co robię, zanim pomyślę, czym grozi upadek z pierwszego piętra, wyskakuję przez okno. Powietrze owiewa mnie, jakby brało w objęcia, więc przez chwilę moje serce znowu wibruje radością, ogarnięte jedną myślą: lecę.
A potem uderzam o ziemię z taką mocą, że nogi uginają się pod moim ciężarem, a siła odrzutu wysysa całe powietrze z moich płuc. Lewa kostka wykręca się pod paskudnym kątem i dziki ból szarpie całym moim ciałem.
Nade mną znowu słychać krzyki, a zaraz potem otwierają się drzwi frontowe i dwóch mężczyzn wybiega na ganek.

Rychło w czas.

Lena! – To głos Aleksa. Podnoszę głowę. Pochyla się nad ogrodzeniem i wyciąga do mnie rękę. Podaję mu jedną dłoń, a on łapie mnie za łokieć, podciąga do góry i niemal przewleka na drugą stronę. Fragment drucianej siatki zahacza o mój podkoszulek, rozdzierając materiał i rozcinając skórę. Nie mam czasu na strach. Na ganku rozlegają się szumy i trzaski. Jeden z porządkowych krzyczy do krótkofalówki. Drugi ładuje pistolet.

Ponownie: nie ma to jak zapobiegliwość.

Szybciej! – popędza mnie Alex. Wczołguję się na motocykl i opasuję go mocno rękami.
Pierwsza kula odbija się od ogrodzenia tuż po naszej prawej. Druga trafia w chodnik.
Jedź! – krzyczę i gdy Alex rusza, trzecia kula przelatuje ze świstem koło nas tak blisko, że czuję wibrowanie powietrza na jej torze.

Spójrzcie tylko, jak dalece gwiazdy sprzyjają naszym kochankom – zesłały im nawet jedynego porządkowego w Oliverversum, który nie jest w stanie trafić do celu z odległości trzech metrów!

Nasze gołąbeczki mkną na motorze niby ta strzała; niestety, niestety:

Nagle, jak spod ziemi, na końcu ulicy wyrastają dwa radiowozy. Porządkowi i policja – są ich dziesiątki, całe morze głów, rąk i wykrzywionych wrzaskiem twarzy – wylewają się na drogę.

Primo: Szczerze wątpię, aby w dwóch radiowozach zmieściły się dziesiątki mundurowych, no, chyba że pożyczyli wozy z Ministerstwa Magii.

Secundo: Zaczynam poważnie podejrzewać, iż trening porządkowych jest na tyle kompleksowy, że obejmuje także umiejętność teleportacji.

Tertio: Jeżeli chcecie wiedzieć, czym właściwie różnią się w tym uniwersum kompetencje porządkowych i policjantów, na mnie nie patrzcie.

Głosy narastają, zniekształcane przez krótkofalówki i megafony.
Stój! Stój! Stój, bo strzelam!

Cóż, jeżeli jesteś w tym tak dobry, jak kolega oddelegowany do pilnowania Tiddle'ów, to twoja groźba nie na wiele się zda.

Trzymaj się! – krzyczy Alex i czuję, jak jego ciało się napina. W ostatniej chwili szarpie kierownicą w lewo i skręcamy ostro w następny zaułek, zahaczając o ceglany mur. Przez kilka chwil ślizgamy się wzdłuż ściany budynku, która zdziera mi skórę z prawej łydki, aż wrzeszczę z bólu, dopóki Alex nie odzyskuje kontroli nad maszyną.
Gdy wyjeżdżamy z zaułka, słyszę dwa wozy policyjne z piskiem skręcające za nami. Pędzimy tak szybko, że trzęsą mi się zaciśnięte wokół Aleksa ręce, ale zaraz potem ogarniają mnie jasność i spokój, gdy dociera do mnie, że nam się nie uda. Oboje zginiemy od kul albo się roztrzaskamy, albo wylecimy w powietrze w straszliwej kotłowaninie ognia i metalu i kiedy będą nas chować, nasze ciała będą ze sobą tak stopione, że tamci nie będą w stanie ich rozdzielić. Część jego pochowają ze mną, część mnie pochowają z nim.

Jak Tristan i Izolda! A z mogiły PŚ wyrastać będzie...czy ja wiem... Pomóżcie, drodzy czytelnicy: jaka roślina ma przejmująco złocistą barwę?

Niestety, Plastikowa Simorośl nie podziela romantycznych wizji Leny i konsekwentnie pruje naprzód, jednocześnie siejąc spustoszenie w Oliverversum:

Skręca w najwęższy napotkany zaułek i oba ścigające nas wozy zatrzymują się z piskiem, rozbijając się o siebie i blokując drogę innym. Słychać trąbienie klaksonów.

Jeszcze tylko wielki, efektowny wybuch za waszymi plecami i będziemy mieli gotowy scenariusz dla kolejnej części „Szybkich i wściekłych”.

Nasze gołąbeczki zbliżają się do zatoki, ale pościg siedzi im na ogonie:

(…) jak ogromny latający owad pojawia się nad nami helikopter i oświetla zygzakiem ciemną drogę. Wirowanie jego śmigieł ogłusza, rozrywa powietrze na kawałki, na fale. Z megafonu rozbrzmiewa głos:
W imieniu rządu Stanów Zjednoczonych Ameryki rozkazuję wam zatrzymać się i poddać!

...Naprawdę? Helikopter? Ja wiem, że mówimy o Mary Sue i Tru Loffie, ale na litość, znaj proporcjum, mocium panie; z perspektywy Małego Brata to nadal dzieciaki, które (przynajmniej oficjalnie) nie należą jeszcze nawet do buntowników. Jeżeli w pogoń za zakochanymi angażuje się najpierw uzbrojone w kałachy Jadzie, a następnie siły powietrzne, to strach pomyśleć, jak w tym uniwersum zareagowano by na przestępców mających na sumieniu coś gorszego niż potajemne randki.

PŚ wjeżdża na bagniste tereny niedaleko granicy, ale pani Jadzia i spółka nie dają za wygraną:

Słychać puknięcie. Wybuch rozrywa ciemność. Błoto łukiem wystrzela do góry. Znowu strzelają, tym razem z helikoptera.
Stać! Zejdźcie z motoru i ręce za głowę!
Wozy policyjne wjechały na drogę otaczającą zatokę. Kolejne samochody zatrzymują się z piskiem, a policjanci wylewają się na trawę i biegną w stronę bagnisk – są ich setki, nigdy w życiu nie widziałam ich tylu naraz, są ciemni i nie przypominają ludzi, a raczej rój karaluchów.

Okej, to się zaczyna robić naprawdę groteskowe. Oliver – nawet, gdybyśmy założyli, że cały ten cyrk wynika z faktu, iż Lena pochodzi z rodziny wywrotowców (spoiler alert: tak nie jest), to ten wątek i tak powoli przemienia się we własną parodię. Tak, miłość w Oliverversum jest przestępstwem, ale czy naprawdę mam uwierzyć w to, że zakochaną parę na gigancie ściga połowa sił zbrojnych tego kraju? Jak tak dalej pójdzie, to z Głuszy za chwilę wysunie się czołg z lufą wymierzoną wprost w rudą czuprynę człowieka lasu (a sami policjanci najwyraźniej rozmnażają się przez pączkowanie, bo jeszcze kilka minut temu Lenę i Plastikową Simorośl ścigały „zaledwie” dziesiątki z nich).

I wtedy, tak po prostu, Alex hamuje. Z rozpędu uderzam o niego mocno, przygryzając język aż do krwi. Ponad nami światło z helikoptera chybocze, próbując nas zlokalizować, a potem nakierowuje na nas swój promień. Alex podnosi ręce do góry i schodzi z motocykla, odwracając się w moją stronę. W ostrym białym świetle jego twarz jest nieodgadniona, jak gdyby zamienił się w kamień.
Co ty wyprawiasz? – próbuję przekrzyczeć hałas śmigieł, wrzaski i wycie syren oraz odwieczny szum oceanu, gdy przypływ wdziera się w zatokę, porywając, co się da, ścierając wszystko na proch. – Jeszcze mamy szansę!
Posłuchaj mnie. – Nie wydaje się, żeby krzyczał, jednak jakimś cudem dociera do mnie jego głos. Tak jakby mówił mi prosto do ucha, mimo że wciąż stoi o krok ode mnie z rękami w górze. – Kiedy każę ci jechać, pojedziesz. Poprowadzisz tę maszynę, okej?

Niestety, Lena nie miała szansy odpowiedzieć, bowiem w tym samym momencie wydarzyły się trzy rzeczy:

  • Jeden z przydupasów Małego Brata siedzących w helikopterze, widząc, że dziewczyna nadal nie posłuchała rozkazu i nie zwlokła odwłoku z pojazdu, zdjął ją na miejscu;
  • Jeden z licznych policjantów, których liczba na tym etapie zaczęła iść w tysiące (nr porządkowy: #2567) dopadł Plastikową Simorośl i powalił ją na ziemię;
  • Jego kolega (nr porządkowy #7634) posłał kulkę prosto w jesienny łeb PŚ.

Koniec.


...Niestety, nic z tego:

Co? Nie umiem...
Obywatelko 914-238-619-3216. Zejdź z motocykla i podnieś ręce do góry. Jeśli nie zejdziesz natychmiast, będziemy zmuszeni cię zastrzelić.
Lena. – Sposób, w jaki wymawia moje imię, każe mi zamilknąć. – Podłączyli ogrodzenie do prądu. Jest pod napięciem.
Skąd wiesz?

Nadal nie zeszła i w dodatku ewidentnie ustala coś ze swoim misiaczkiem. Na co jeszcze czekacie, na litość?!

Posłuchaj mnie. – Przerażenie i desperacja zakradają się do jego głosu. – Kiedy każę ci ruszyć, ruszysz. A kiedy każę ci skoczyć, skoczysz. Dasz radę przedostać się przez ogrodzenie, ale będziesz mieć trzydzieści sekund, góra minutę, zanim prąd wróci. Musisz się wspiąć tak szybko, jak potrafisz. A potem uciekaj, okej?

Słowo daję, ci policjanci muszą biec w slo-mo.
.
Ja? A co z tobą?
Jego twarz ani drgnie.
Będę zaraz za tobą – mówi.
Masz dziesięć sekund... dziewięć... osiem...

Nie dość, że w slo-mo, to jeszcze tyłem.

Alex... – Lodowate palce zaciskają się na moim żołądku. Uśmiech migocze na jego twarzy, jakbyśmy już byli bezpieczni, jak gdyby pochylał się, by odgarnąć mi włosy z oczu lub pocałować w policzek.
Obiecuję, że będę tuż za tobą. – Jego twarz znowu tężeje. – Ale musisz mi przysiąc, że nie obejrzysz się za siebie. Ani na sekundę. Okej?

Albowiem ów tekst absolutnie nie sprawiłby, że w głowie normalnej istoty ludzkiej rozbrzmiałoby pięćdziesiąt syren alarmowych.

Sześć... pięć...

Policjanci zmęczyli się całym tym wysiłkiem fizycznym, więc postanowili chwilę odsapnąć i zrobić sobie piknik.

Alex, nie mogę...
Przysięgnij, Lena.
Trzy... dwa...

A ponieważ ruch zaraz po posiłku jest niewskazany, zdecydowali się też na krótką drzemkę.

Okej – mówię, niemal dławiąc się tym słowem. Łzy rozmazują mi widok. Nie mamy szans. Nie mamy żadnych szans. – Przysięgam.
Jeden!
W tej samej chwili rozbłyskują wokół nas wybuchy, rozlegają się eksplozje dźwięku i ognia.

Ach, zatem to jednak nie był piknik; policjanci czekali po prostu na znak, kiedy będą mogli wkroczyć do akcji, aby nie przeszkadzać naszym bohaterom w tak romantycznej chwili. Jak miło z ich strony!

Jednocześnie Alex krzyczy: „jedź!”, więc pochylam się i wciskam gaz tak, jak on to robił. Jego ręce otaczają mnie w ostatniej chwili tak silnie, że mogłyby mnie ściągnąć z motoru, gdybym nie trzymała się kurczowo kierownicy.

Okej...I co to wszystko właściwie miało na celu?

Podejrzewam, że wielu z Was czytając powyższe cytaty założyło to samo, co ja podczas pierwszej lektury „Delirium”: PŚ postanowił bohatersko się poświęcić, zostając w tyle i tym samym kupując ukochanej trochę czasu. Nic z tego; Plastikowa Simorośl... pogawędziła sobie przez chwilę z Leną, po czym zamieniła się z nią miejscami na motorze.

Marnując tym samym cenne sekundy.

Pozwalając siłom powietrznym na ich dokładne namierzenie.

Umożliwiając mundurowym znaczące skrócenie dystansu między stróżami prawa i ściganymi.

...Naprawdę, fantastyczny plan.

Żeby oddać liściastemu sprawiedliwość: ów ruch w ostatecznym rozrachunku faktycznie przysłuży się Lenie. Problem w tym, że ów ruch z dużą dozą prawdopodobieństwa w ogóle nie byłyby potrzebny, gdyby PŚ nie marnował czasu na zbędne pogaduchy.

I znowu strzały. Alex wydaje z siebie krzyk i zdejmuje ze mnie jedną rękę. Gdy się odwracam, widzę, jak przyciąga do siebie prawą dłoń. Z podskokiem wjeżdżamy na starą drogę, gdzie czeka na nas mur strażników z wycelowanymi w nas karabinami. Wiem, że krzyczą, ale nie słyszę ich: jedyne, co słyszę, to pęd wiatru i szum prądu biegnącego przez ogrodzenie, tak jak powiedział Alex. Jedyne, co widzę, to drzewa w Głuszy, które właśnie zaczynają się zielenić w świetle poranka, a szerokie płaskie liście wyglądają jak wyciągające się po nas ręce.
Strażnicy są teraz tak blisko, że widzę pojedyncze twarze: żółte zęby u jednego, wielką narośl na nosie innego.

Lena musi mieć doprawdy fantastyczny wzrok i podzielność uwagi, skoro jest w stanie opisać kolor uzębienia strażników, jednocześnie pędząc na motorze i walcząc o swoje życie.

Maszyna mknie w stronę ogrodzenia; mniej więcej dwa metry od siatki PŚ każe ukochanej zeskoczyć z pojazdu.

Puszczam kierownicę i przewracam się na jedną stronę, podczas gdy motor ślizgiem pędzi w stronę ogrodzenia. Ból przeszywa każdą część mojego ciała – kości odrywają się od mięśni, a mięśnie od skóry – gdy koziołkuję po wystających kamieniach, wypluwając pył, kaszląc, starając się złapać oddech. Na jedną chwilę świat pogrąża się w ciemności. A potem wszystko staje się eksplozją koloru i ognia.
Motor uderza w siatkę i straszliwy huk przetacza się w powietrzu. Ogień wystrzela w górę, ogromne języki ognia sięgają ku jaśniejącemu niebu. Przez chwilę ogrodzenie wydaje wysoki, przeszywający jęk, a potem zamiera, cichnie. Powstało zwarcie. To moja szansa, by się wspiąć na siatkę, tak jak powiedział Alex.
Jakimś cudem znajduję w sobie siłę, by doczołgać się do ogrodzenia, choć od pyłu zbiera mi się na wymioty. Słyszę za plecami krzyki, ale wydają się odległe, jakby dochodziły spod wody.

Cóż, może funkcjonariusze postanowili teraz dla odmiany poćwiczyć pływanie synchroniczne; do łapania uciekinierów najwyraźniej i tak nie mają serca, czemu zatem nie poświęcić się swojemu hobby?

Kulejąc, podnoszę się i podciągam, centymetr po centymetrze. Poruszam się tak szybko, jak mogę, ale mam wrażenie, że niewiele posuwam się do przodu. Alex musi być tuż za mną, ponieważ słyszę jego głos: „Szybciej, Lena! Szybciej!”. Skupiam się na jego głosie – to jedyna rzecz, która każe mi iść dalej.
Jakimś cudem udaje mi się dostać na szczyt ogrodzenia i przejść ponad pętlami drutu kolczastego, tak jak mnie nauczył, a potem przetaczam się na drugą stronę i skaczę kilka metrów w dół, uderzając twardo o porośniętą trawą ziemię, półprzytomna i już niezdolna do przyjęcia większego bólu. Jeszcze kilka metrów i pochłonie mnie Głusza, ochroni mnie swoją nieprzeniknioną tarczą splątanych drzew, roślinności i cieni. Czekam, aż Alex skoczy za mną.
Nie słyszę jednak, żeby skakał.

Och. Oj. Ojej. A cóż to mogło się...

A wtedy dzieje się coś niespodziewanego. W panice wracają mi wszystkie siły. Zrywam się na nogi dokładnie wtedy, gdy ogrodzenie znów zaczyna huczeć.
I odwracam się.
Alex wciąż stoi po drugiej stronie, za szalejącym murem dymu i ognia. Nie poruszył się ani o centymetr, od kiedy zeskoczyliśmy z motoru. Nawet nie próbował.

...Oliver, czy ty próbujesz nam powiedzieć, że...

Co dziwne, w tej chwili wracam myślami do własnych słów wypowiedzianych kilka miesięcy temu, podczas pierwszej ewaluacji, kiedy zapytana o „Romea i Julię” byłam w stanie odpowiedzieć tylko, że ta książka jest piękna. Chciałam to potem wyjaśnić. Chciałam powiedzieć coś o poświęceniu.
Podkoszulek Aleksa jest czerwony. Przez chwilę wydaje mi się, że to gra świateł, ale zaraz potem uświadamiam sobie, że cały jest przesiąknięty krwią. Krew rozpływa się na piersi Aleksa, tak jak ta kolorowa plama sącząca się w górę nieba, by przynieść światu kolejny dzień.

...Nie, to zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Niepodobna, aby...

Armia ludzi-insektów biegnie w jego stronę z wyciągniętą bronią. Strażnicy także go dopadają, łapią go ze wszystkich stron, jak gdyby chcieli rozerwać go na strzępy. Helikopter wycelowuje w niego reflektory. Alex stoi w ich świetle biały i nieruchomy i nie sądzę, żebym kiedykolwiek w życiu widziała coś piękniejszego niż on.
Spogląda na mnie przez ścianę dymu.(…) otwiera usta, które układają się w jego ostatnie słowo. „Biegnij!”
I zaraz potem ludzie-insekty rzucają się na niego. Zostaje zalany przez ich wściekłe karabiny i ręce, jak zwierzę otoczone przez sępy, całkowicie spowite w czerń ich skrzydeł.





...PŚ został postrzelony i dopadli go, nim przebiegł przez siatkę.

...PŚ został postrzelony i dopadli go, nim przebiegł przez siatkę.

...PŚ ZOSTAŁ POSTRZELONY I DOPADLI GO, NIM PRZEBIEGŁ PRZEZ SIATKĘ.

...To najpiękniejsze zakończenie powieści YA, jakie widziałam w swoim życiu.











Anonimowy glino odpowiedzialny za nakarmienie ołowiem Plastikowej Simorośli – nie wiem, kim jesteś i jaka jest twoja historia, ale wiedz, że jesteś bezdyskusyjnie moją najulubieńszą postacią tej serii i zasługujesz na honorowe miejsce wśród Brygady N; niniejszym nadaję ci imię Hipolit (drodzy czytelnicy, jeżeli ktoś z Was będzie miał ochotę uhonorować postać Hipolita fanfikiem – nie krępujcie się, Wasza twórczość w komentarzach jest zawsze mile widziana!).

Biegnę, nie wiem jak długo. Wiele godzin, a może wiele dni. Alex kazał mi biec, więc biegnę.

No dobrze. To chyba jest właściwy moment.

Kochani, stwórzmy może małe kalendarium ostatnich przygód Leny.

  • Piątek, około północy: Lena spotyka się z PŚ w slumsach, gdzie już czekają na nich porządkowi. Zostaje spałowana i traci przytomność.
  • Noc z piątku na sobotę, półtorej godziny później: Lena odzyskuje świadomość. Na skutek spałowania jest tak osłabiona, że nie potrafi pokonać dystansu łóżko-drzwi, nawet na czworakach. Zostaje podstępem nafaszerowana środkiem usypiającym i przywiązana za nadgarstki do ramy łóżka.
  • Sobota, trzecia po południu: Lena zostaje obudzona przez Hanę. Przez cały ten czas dziewczyna najwyraźniej ani na chwilę nie odzyskała przytomności, ergo: nie opuściła łóżka. Miała też nieustannie rozciągnięte i związane nad głową ręce.
  • Sobota, późne popołudnie: Lena zjada swój pierwszy posiłek (zupa).
  • Sobota, wieczór: Lena dostaje kolację (zupa z rozmokłymi kawałkami chleba). Carol po raz pierwszy rozwiązuje jej ręce i pozwala iść do toalety. Dziewczyna komentuje, że na skutek wielogodzinnego unieruchomienia za pomocą sznura ma spory problem, by ruszać łapkami. Natychmiast po załatwieniu się ręce dziewczyny zostają ponownie związane.
  • Sobota, późny wieczór: Kolejna dawka środków nasennych w szklance wody, której zawartość Lena wypluwa jednak na poduszkę.
  • Noc z soboty na niedzielę: Grace rozwiązuje więzy pętające Lenę; okazuje się, że na skutek szamotania się dziewczyna rozcięła sobie skórę tak głęboko, że z jej nadgarstków leci krew, a jej kończyny są przeraźliwie obolałe i zdrętwiałe.
  • Pojawia się PŚ, Lena wyskakuje z pierwszego piętra do ogrodu, co kończy się nie tylko chwilowym szokiem na skutek zderzenia z ziemią, ale w dodatku (najprawdopodobniej) skręconą lub złamaną kostką.
  • Lena dołącza do PŚ na motorze; jazda jest szybka i niebezpieczna, w pewnym momencie dziewczyna zdziera sobie skórę z łydki, zahaczając o mur.
  • Lena, na polecenie PŚ, zeskakuje z motoru; opisuje to doświadczenie słowami: „ kości odrywają się od mięśni, a mięśnie od skóry”. Nie ma siły wstać, więc doczołguje się do ogrodzenia.
  • Lena wspina się na ogrodzenie w czasie krótszym niż sześćdziesiąt sekund, przechodzi nad nim, po czym skacze kilka metrów w dół na teren Głuszy.
  • Lena rzuca się do ucieczki.

...Oliver? Wiem, że Lena była wysportowaną dziewczyną. Wiem, że adrenalina może zdziałać cuda.

Ale wydaje mi się, że mimo wszystko nieco przesadziłaś.

Niektórzy z Was pisali w komentarzach, że ciężko im uwierzyć w matkę Leny, która po tylu latach w Kryptach z łatwością uciekła sobie na wolność. Cóż, kochani; przyzwyczajcie się do podobnych historii, bowiem wygląda na to, że kobiety noszące nazwisko Haloway odznaczają się wytrzymałością i sprawnością fizyczną, której mogłyby im pozazdrościć same Meyepiry.

A wiecie, co jest w tym wszystkim najciekawsze? Ostatnie trzy rozdziały to bynajmniej nie szczytowy pokaz umiejętności naszej bohaterki (czy raczej bohaterek); gwarantuję, że w swoim czasie czekają nas akcje rodem z komiksów klasy Z.


Rozdział – a wraz z nim cały pierwszy tom – kończymy zaś patetycznym:

Powiem wam coś. Nie jestem nikim wyjątkowym. Jestem zwyczajną dziewczyną. Mam niecałe metr sześćdziesiąt wzrostu i jestem przeciętna pod każdym względem. Ale znam pewien sekret.
Możecie zbudować mury aż do nieba, a mnie i tak uda się nad nimi przefrunąć. Możecie mnie przygwoździć do ziemi tysiącami karabinów, a i tak stawię opór. I jest nas tutaj wielu, więcej, niż wam się wydaje. Ludzi, którzy nie pozwolili sobie odebrać wiary. Ludzi, którzy odmówili zejścia na ziemię. Ludzi, którzy kochają w świecie bez murów, kochają aż po nienawiść, aż po bunt, wbrew nadziei i bez lęku.

Kocham cię. Pamiętaj. Tego nam nie odbiorą.


***

I to już wszystko, kochani czytelnicy; zanim jednak rozstaniemy się na dobre, spójrzmy jeszcze raz na notkę wydawniczą – tym razem bogatsi o wiedzę wyniesioną z lektury powieści pani Oliver.

Mówili, że bez miłości będę szczęśliwa.
Mówili, że lekarstwo na miłość sprawi, że
będę bezpieczna.
I zawsze im wierzyłam.
Do dziś.
Teraz wszystko się zmieniło.
Teraz wolę zachorować i kochać choćby przez ułamek sekundy, niż żyć setki lat w kłamstwie”.

Tak tylko przypominam – owe przemyślenia zrodziły się w głowie Leny gdzieś pomiędzy złocistą klatą Plastikowej Simorośli naruszającej jej strefę komfortu, a śmierdzącą szmatą oddzielającą ją od krążącej wokół schowka pani Jadzi.

Dawniej wierzono, że miłość jest najważniejszą rzeczą pod słońcem.

Dawniej, czyli kiedy? Przed wprowadzeniem remedium do powszechnego obiegu? Nie powiedziałabym. Oś czasowa tej serii jest dosyć ciężka do wyznaczenia, ale biorąc pod uwagę, że czasy przed ADN zdają się bliźniaczo przypominać naszą rzeczywistość, szczerze wątpię, czy absolutnie wszyscy ankietowani „Familiady” zaznaczyliby akurat tę opcję; część z nas ceni sobie też nieco inne aspekty życia, jak zdrowie, bezpieczeństwo, pokój, lojalność czy materialne dobra.

W imię miłości ludzie byli w stanie zrobić wszystko, nawet zabić.

Generalnie rzecz ujmując, ludzie są zdolni zabić z tysiąca różnych powodów, aczkolwiek podejrzewam, że nienawiść zbiera w tej dziedzinie nieco większe żniwo.

Potem wynaleziono lekarstwo na miłość.

I na chuć. I na empatię. I na poczucie humoru. W zasadzie łatwiej byłoby wymienić, czego NIE leczy maszynka robiąca „ping!”.

Czy gdyby miłość była chorobą, chciałbyś się wyleczyć?

Cóż, nasza narratorka dosyć wcześnie pozbywa się wszelakich wątpliwości w tej kwestii, co – jak udowadniałam dwa tygodnie temu – dosyć mocno szkodzi fabule tego dzieła.


***

No cóż, kochani czytelnicy; niniejszym oficjalnie dotarliśmy do końca „Delirium”.

Dziękujemy Wam za to, że po raz kolejny towarzyszyliście nam w przedzieraniu się przez literackiego potworka spod znaku YA; dziękujemy za wszystkie komentarze i za to, że swoją – także cichą – obecnością dodajecie nam sił do analizowania. Jesteście wspanialsi niż najpiękniejszy uśmiech Plastikowej Simorośli!

Koniec analiz to zarazem początek wakacji; udajemy się na krótki urlop, aby nabrać sił do walki z drugim tomem serii. Spotkamy się z Wami ponownie 14 maja, kiedy to oficjalnie rozpoczniemy przygodę z „Pandemonium”; pierwsza analiza pojawi się natomiast w niedzielę 20 maja.



Do zobaczenia wkrótce!

Beige & Maryboo