niedziela, 1 kwietnia 2018

Rozdział XXV


Drobna uwaga na początek: w dzisiejszym odcinku pogrubię pewne fragmenty tekstu. Nie do wszystkich będę odnosić się bezpośrednio w komentarzach; będą mi one potrzebne na koniec analizy.


Chcąc żyć, iść muszę lub zostając – umrzeć.

Cytat z opowieści z morałem 'Romeo i Julia' Williama Szekspira, [przedrukowany w:] 100 cytatów, które warto znać na egzaminach końcowych, 'Princeton Review'

Subtelna aluzja jest subtelna, autorko. Szkoda tylko, że twoje własne sequele w pewnym momencie zaczną grać przeciwko tobie...


W Oliverversum wybiła północ, Lena kieruje się w stronę Brooks Street. Jest ciemno, zimno i ponuro:

Ten spokój przyprawia mnie o ciarki. Myślę znowu o domu, który jakimś cudem przetrwał blitz i stoi teraz gdzieś tam w Głuszy, w idealnym stanie, ale pusty, nie licząc polnych kwiatów porastających wszystkie pokoje.

Autorko, biorąc pod uwagę, że nieuchronnie zbliżamy się do końca tego tomu – co jest równoznaczne z coraz wyraźniej majaczącym się na horyzoncie widmem „Pandemonium” – na twoim miejscu naprawdę nie przypominałabym czytelnikom o podobnych kuriozach; istnieje szansa, że zapamiętają tego rodzaju cytaty i w przyszłości zaczną zadawać niewygodne pytania.

Z ulgą witam widok zardzewiałego metalowego ogrodzenia domu przy Brooks Street 37 i zalewa mnie fala szczęścia na myśl o Aleksie przykucniętym w jednym z ciemnych pokoi, upychającym w plecaku koce i puszki z jedzeniem.

Jak widzę, zimowych butów i lekarstw wciąż brak. Nawiasem mówiąc, ciekawa jestem, czy Lena posłuchała mojej rady i jednak zabrała z domu coś więcej niż album ze zdjęciami, kilka batoników i tajne liściki z podstawówki.

Podciągam plecak wyżej na ramię i biegnę do bramy. Ale coś tu nie gra: trzęsę bramą kilka razy, ale się nie otwiera. Moja pierwsza myśl – zacięła się. A wtedy zauważam kłódkę na bramie. Wygląda na nową. Kiedy ją ciągnę, połyskuje jasno w świetle księżyca.
Dom przy Brooks Street 37 jest zamknięty.

Cóż, to dosyć podejrzane, nie uważasz, Leno? Dlaczego ktokolwiek miałby zakładać kłódkę na bramę dawno opuszczonego domu, skoro wszystkie tego rodzaju budynki w dzielnicy slumsów stoją sobie luzem, a w dodatku nikt nigdy nie tykał zapasów chomikowanych przez was w domku z piernika? Wychowałaś się w dystopii, pani Jadzia regularnie spluwa na twój widok – z pewnością w twojej głowie rozdźwięczała się teraz syrena alarmowa, czyż nie?

Moje zaskoczenie jest tak duże, że nawet się nie boję ani niczego nie podejrzewam. Myślę jedynie o Aleksie, zastanawiam się, gdzie jest i czy ma coś wspólnego z tą kłódką. Może zamknął dom, żeby chronić nasze rzeczy, i albo przyszłam za wcześnie, albo za późno.

…Cóż, wygląda na to, że jednak nie.

Tak, Leno, masz absolutną rację; to PŚ postanowił po raz ostatni dać upust swoim konstruktorsko-dekoratorskim fantazjom i, nieusatysfakcjonowany własnoręcznym zerwaniem dachu, zdecydował się dodatkowo na zamontowanie kłódki miłości. Przypatrz się dobrze, a nuż zauważysz na niej wyryte wasze inicjały i słodkie serduszko.

Już mam przeskoczyć przez ogrodzenie, kiedy Alex bezszelestnie wyłania się z ciemności.

Naprawdę, o co chodzi z tymi wszystkimi bohaterami Oliverversum wyłaniającymi się znienacka z Czarnej Dziury Fabularnej? Najpierw porządkowi z watahą psów podczas nielegalnej potańcówki, teraz PŚ... A może to nasza narratorka jest na tyle kiepską obserwatorką (alternatywnie: ma na tyle kiepski wzrok), że nie jest w stanie zauważyć niczego oddalonego od niej o więcej niż pięćdziesiąt centymetrów?

Alex! – Chociaż nie widzieliśmy się tylko kilka godzin, to z radości, że go widzę, że wkrótce będzie mój, jawnie i całkowicie, biegnąc do niego, zapominam ściszyć głos.
Ciii. (...) Jeszcze nie jesteśmy bezpieczni.

Cóż znajdowaliście się w równie wielkim niebezpieczeństwie przez cały poprzedni miesiąc, co jednakowoż nie przeszkadzało wam radośnie grać w berka w samym środku dnia. Skąd te nagłe środki ostrożności?

Wiem, jeszcze kilka dni. – (…) Wykręcam się z jego objęć i żartobliwie uderzam go w ramię. – A tak w ogóle to dzięki za klucz.
Klucz? – Alex spogląda na mnie ze zdziwieniem.
Do kłódki. – Próbuję go uścisnąć, jednak Alex odsuwa się, kręcąc głową, a jego twarz bieleje z przerażenia; i wtedy to do mnie dociera, dociera do nas obojga.

Doprawdy, wieszczę wam świetlane życie na gigancie. Z tego rodzaju zapobiegliwością, sprytem i przezornością niestraszne wam żadne niebezpieczeństwa, no, chyba że pani Jadzia postanowi przebrać się za lodziarza i wjechać w sam środek Głuszy ciężarówką, coby skusić was do wejścia do pojazdu perspektywą czekającego tam na was pysznego mrożonego deseru.

Ale swoją ścieżką – co w zasadzie chcieli ugrać porządkowi (bo wszyscy już chyba domyślamy się, co tu się wyrabia) zastawiając tego rodzaju pułapkę? Przecież istniała spora szansa, że Lena, widząc kłódkę niewiadomego pochodzenia na bramie swej kryjówki, najzwyczajniej w świecie doda dwa do dwóch i natychmiast rzuci się do ucieczki...

Alex otwiera usta, lecz ta chwila wydaje się trwać wieki i w tym samym momencie uświadamiam sobie, dlaczego nagle widzę go tak wyraźnie, zastygłego jak jeleń oświetlony światłami ciężarówki. To reflektory porządkowych. „Stać! Oboje! Ręce za głowę!” – grzmi zewsząd dookoła.

...aaach, racja, zapomniałam o Czarnej Dziurze Fabularnej; w tym uniwersum nie da się tak po prostu zwiać przed zagrożeniem, jako że materializuje się ono znikąd tuż za twoimi plecami (tak, wliczam do tej kategorii także Plastikową Simorośl).

Jednocześnie dociera do mnie pospieszny głos Aleksa: „Uciekaj, Lena. Uciekaj!”. On sam już znika w ciemności, ale moje stopy reagują wolniej i gdy wreszcie rzucam się do ucieczki w stronę pierwszej lepszej ulicy, noc zdążyła już ożyć ruchomymi cieniami: chwytają mnie, krzyczą, łapią za włosy – mam wrażenie, że są ich setki, wylewają się w dół wzgórza, wyrastają jak spod ziemi, zza drzew, z powietrza.

Primo: ...Oliver, czy ty właśnie próbujesz nam powiedzieć, że PŚ poszedł w długą, nawet nie oglądając się za siebie, tym samym porzucając damę swego serca na pastwę losu?
Tę samą damę, która pochodzi z familii rzekomo nie mogącej pozwolić sobie na jakiekolwiek dalsze nieposłuszeństwo wobec władzy?
Tę samą damę, którą osobiście zaraził ideą ucieczki do Głuszy?
Tę samą damę, na którą własnoręcznie starał się ściągnąć nieszczęście, pchając się do niej z łapami mimo pełnej świadomości możliwych konsekwencji takiego postępowania?

...Doprawdy, za każdym razem, gdy zakładam, że ten typ nie może już spaść niżej, on i tak znajduje sposób, by zapukać od spodu.

Secundo: Ja wiem, że postacie w tym uniwersum są w stanie pojawić się na scenie w ułamku sekundy, ale naprawdę, jakim cudem Lena w ogóle nie zauważyła oddziału pani Jadzi, dopóki ten dosłownie nie chwycił jej za kudły? Czyżby pan Wiesiek schował się w pobliskim koszu na śmieci, pani Hela przyczepiła sobie do płaszcza gałęzie w celu udawania krzaka, a pan Mirek cały wytarzał się w sadzy, coby zlać się w jedno z nocnym niebem?

Serce o mało nie rozsadzi mi piersi. Brak mi tchu. Nigdy nie byłam tak przerażona, zaraz umrę ze strachu. Kolejne cienie zamieniają się w ludzi. Wszyscy mnie łapią, krzyczą, trzymają lśniącą metalową broń, karabiny i pałki, gaz łzawiący.

Ktoś tu chyba liczy na podwyżkę, bo nie bardzo wiem, jak inaczej wytłumaczyć podobną nadgorliwość – czy do spacyfikowania nastolatki i jej wybranka serca naprawdę potrzebne są karabiny?

Lena próbuje uciec, ale porządkowi rychło ją unieruchamiają:

Tuż obok pojawia się radiowóz, a kręcące się światła koguta migają oślepiającym blaskiem i wszystko wokół mnie pulsuje na czarno i biało, czarno i biało, poruszając się zrywami, w zwolnionym tempie.
(…)
Ostry dźwięk, przypominający gwizd, pałka zawisa w powietrzu, a potem opada. Widzę psa, skacze, warczy, obnaża kły. Przeszywa mnie palący ból, jak rozgrzane żelazo. A potem następuje ciemność.

Psy i radiowozy, jak mniemam, mają swój własny teleporter.

Naprawdę, nie czepiałabym się tego wątku aż tak – Lena jest obecnie spanikowania i nie myśli trzeźwo – gdyby nie fakt, że to już kolejny przypadek, gdy ninja oddziały pani Jadzi magicznie teleportują się wraz z całym oprzyrządowaniem przed samym nosem bohaterki, co sprawia, że po prostu nie potrafię brać ich na poważnie; ze sposobu, w jaki prowadzona jest narracja, przypomina to mniej zasadzkę służb specjalnych, a bardziej hiszpańską inkwizycję z Monty Pythona.


Przeskok!


Lena powoli odzyskuje przytomność; jest cała obolała i świat wiruje jej przed oczami, ale przynajmniej znajduje się w swojej sypialni w domu Tiddle'ów.

(…) jedyne, czego pragnę, to leżeć na tych miękkich poduszkach, zanurzyć się w ciemności i zapomnieniu, jakie daje sen, i czekać, aż minie ostry ból pod czaszką. Jednak wtedy wracają wspomnienia: kłódka, atak, mrowie cieni. I Alex.

– Ten przeklęty tchórz! I pomyśleć, że chciałam uciec z nim do Głuszy. Prawdopodobnie przehandlowałby mnie okolicznym włóczęgom za paczkę chipsów w tym samym momencie, w którym poczułby delikatne ssanie w żołądku.

Nie wiem, co się stało z Aleksem.

Zwiał, pozostawiając cię na łasce pomagierów Małego Brata. Nie ma za co.

Staram się podnieść, ale koszmarny ból przenikający od głowy do szyi każe mi opaść z jękiem na poduszki. Zamykam oczy, słyszę skrzypnięcie otwieranych drzwi i nagle dobiegają mnie z dołu czyjeś głosy. To Carol rozmawia z kimś w kuchni, z jakimś obcym mężczyzną. Pewnie z porządkowym.
Słyszę kroki, ktoś przechodzi przez pokój. Zamykam oczy, udaję, że śpię.

Ja wiem, że Lena jest obecnie w nie najlepszym stanie i może mieć pewne problemy z koncentracją, ale mimo wszystko podziwiam olimpijski spokój, z jakim formułuje ową myśl. Obawiam się, duszko, że w twojej sytuacji porządkowi w domostwie raczej nie zwiastują niczego wesołego. Ujmując to inaczej: szykuj łyżeczkę do herbaty, bo obawiam się, że wkrótce czeka cię wycieczka do Krypt (kto wie, może nawet dostaniesz celę po mamusi – w takim układzie nie będzie ci nawet potrzebna zastawa stołowa).

Czuję, że ktoś się nade mną pochyla. Ciepły oddech łaskocze mnie w szyję. Zaraz potem następne kroki po schodach i syk Jenny w drzwiach.
A ty co tu robisz? Ciocia Carol kazała ci się trzymać od niej z daleka. A teraz zjeżdżaj na dół, zanim jej powiem.
Ciężar schodzi z łóżka i słychać tupot lekkich kroków oddalających się w stronę korytarza. Otwieram oczy na milimetr, na tyle, by dostrzec Grace, która mija stojącą w drzwiach Jenny. Pewnie chciała sprawdzić, co ze mną. Znowu przymykam powieki, gdy Jenny robi kilka niepewnych kroków w stronę łóżka. Następnie obraca się na pięcie i szybko wybiega z pokoju. Słyszę, jak krzyczy:
Ciągle śpi! – I drzwi zamykają się ze skrzypnięciem.

Primo: Jaka znowu ciocia?! Carol jest BABCIĄ Jenny i Grace! Oliver, ja wiem, że na własne życzenie mocno skomplikowałaś drzewo genealogiczne Leny, ale na litość, zrób sobie może jakąś tabelkę w Excelu, to w końcu twoje uniwersum.

Secundo: Z zachowania Jenny można by wywnioskować, że obawia się złapać ADN...właściwie od kogo? Od Leny? Ta „zaraziła” się od PŚ, a więc osobnika odmiennej płci, który z racji wieku i braku rodzinnych powiązań mógł być dla niej atrakcyjny seksualnie. Jenny to krewniaczka Leny i w dodatku kilkuletnia dziewczynka. Mam rozumieć, że to społeczeństwo jest tak zabobonne i niewyedukowane, iż autentycznie wierzy w to, że można, ekhm, „zachorować na miłość” poprzez przebywanie w tym samym pomieszczeniu z zakochaną siostrą czy wnuczką?!

Lena słyszy, że ciotka dopytuje się porządkowych, kto ją zaraził i próbuje dowlec się do drzwi:

Tym razem mobilizuję całą siłę woli, żeby usiąść, mimo bólu przeszywającego mi czaszkę i szyję oraz okropnych zawrotów głowy, które towarzyszą każdemu ruchowi. Próbuję wstać, ale okazuje się, że nogi nie potrafią mnie utrzymać. Gdy ląduję na ziemi, zaczynam czołgać się do drzwi. Nawet na czworakach jest to dla mnie nadludzki wysiłek, więc kładę się na podłodze, zrezygnowana, roztrzęsiona, a pokój kołysze się w tył i w przód jak diaboliczna huśtawka.

Zapamiętajcie proszę, w jak tragicznym stanie jest obecnie Lena – ta wiedza przyda nam się w kolejnych rozdziałach.

Musiał go pan przynajmniej widzieć – dociera do mnie głos ciotki. Nigdy nie słyszałam jej w stanie takiej histerii.
Niech się pani nie martwi – odpowiada porządkowy. – Znajdziemy go.

Pan porządkowy jest... niezwykle uprzejmy jak na człowieka, który dopiero co schwytał potencjalną rebeliantkę. Można by pomyśleć, że zamiast eskortować ją do domu, zawiózłby ją wprost do paki, czyż nie? Uczestnikom balangi jakoś nie okazano podobnej pobłażliwości, chociaż ich przestępstwo (nielegalna impreza nieleczonych nastolatków) było nieporównywalnie mniejsze od tego, które popełniła Lena (związek oparty na chuci, który wywołał w niej chęć ucieczki do Głuszy). Ach, te przywileje związane z byciem Mary Sue!

A bardziej na serio: Oliver, dlaczego, u diaska, pomocnik Jadzi i Carol zachowują się, jakby ten pierwszy przyłapał Lenę na drobnej kradzieży w monopolowym? Nawet, jeżeli uznamy, że zakochanym nastolatkom przed remedium nadal nieco się pobłaża (vide casus Rachel, która została zawleczona siłą na zabieg, ale poza tym nie poniosła żadnych konsekwencji bycia zakochaną), to rodzina Leny nie jest w normalnej sytuacji – mają na koncie zbiega i kobietę, która po trzech nieudanych operacjach została zamknięta w Kryptach na oddziale pod specjalnym nadzorem. Lena jest też w gorszej sytuacji niż Rachel, jako że nie tylko zapałała do liściastego uczuciem, ale w dodatku planowała wraz z nim uciec do Głuszy, siedliska buntowników. Jakim cudem zarówno ona, jak i jej opiekunowie nie zostali jeszcze zaproszeni na małą pogawędkę do biura pani Jadzi?!

Co za ulga. Alex musiał uciec.

Trudno, żeby nie, skoro na widok zagrożenia pognał niczym mustang, niepomny, kogo zostawia daleko w tyle.

Jeśli porządkowi mieliby pojęcie, kto był ze mną – jeśliby mieli chociaż cień podejrzenia – już by go aresztowali.

Chciałam napisać, że nawet PŚ nie byłby takim głupkiem, żeby melinować się pod swoim własnym adresem, ale biorąc pod uwagę dotychczasowe dokonania naszego tru loffa nie zdziwiłoby mnie już chyba nawet, gdyby osobiście narysował porządkowym mapę.

Odmawiam w myślach modlitwę dziękczynną za to, że Aleksowi udało się zbiec, że jest bezpieczny.

Skończyła mi się inwencja twórcza. Jak myślicie, do kogo (lub czego) modli się tym razem nasza heroina?

Nie mieliśmy pojęcia – mówi Carol, wciąż tym drżącym, nerwowym głosem, zupełnie niepodobnym do jej wyważonego tonu. I nagle uświadamiam sobie, że to nie tylko histeria. To przerażenie. – Musicie mi uwierzyć, nie miałam pojęcia, że jest zarażona. Nie było żadnych objawów. Miała taki sam apetyt. Chodziła do pracy punktualnie. Żadnych wahań nastrojów...

Carol, lubię cię i dlatego uznam, że po prostu próbujesz się wyłgać, bowiem w przeciwnym wypadku musiałabym z żalem stwierdzić, że twój zmysł obserwacji jest równie kiepski, co Leny. Naprawdę nie zauważyłaś, że w ciągu ostatniego miesiąca Lena nie tylko nieustannie znikała z domu, wiecznie stosując tą samą wymówkę, ale w dodatku zaczęła gwałtownie protestować, gdy postanowiłaś zaprosić na obiad Briana z mamusią – chociaż do tej pory starała się być przykładną obywatelką i nie mogła się doczekać zabiegu?

Prawdopodobnie robiła wszystko, aby ukryć objawy – przerywa jej porządkowy. – Zarażeni często tak robią. – Niemal słyszę obrzydzenie w jego głosie, gdy wymawia słowo „zarażeni”, jak gdyby mówił „karaluch” albo „terrorysta”.
I co teraz? – Głos Carol cichnie. Musieli przejść do salonu.
Składamy wniosek o przyspieszenie – odpowiada. – Przy odrobinie szczęścia przed końcem tygodnia...

Znaczy... kto składa? Porządkowy? To byłoby kompletnie bez sensu, zakładam zatem, że pogrubiona część tekstu wyszła z ust Carol. A w takim układzie powtórzę: przyboczny pani Jadzi wykazuje się doprawdy anielską cierpliwością, skoro zamiast od razu zawlec smarkulę na zabieg (jeśli nie wprost do Krypt za próbę ucieczki z kochankiem do Zakazanego Lasu) łaskawie pyta ciotkę Leny, co też ta zamierza uczynić z potencjalną przestępczynią. Autorko, na litość, Lena była krok od popełnienia najcięższego możliwego przestępstwa (zostanie Odmieńcem), a na koncie i tak ma już drugie w kolejności (romans). Czy mogłabyś dołożyć do tej sceny nieco prawdopodobieństwa psychologicznego i atmosfery autentycznego zagrożenia?

Lena podejmuje kolejną desperacką próbę wydostania się z sypialni, motywowana troską o Plastikową Simorośl i pragnieniem skontaktowania się z Haną; niestety, po dotarciu do drzwi okazuje się, że są one zamknięte na klucz.

Nagle klamka zaczyna się poruszać. Odwracam się tak szybko, jak mogę, i ląduję z powrotem na łóżku – nawet to sprawia mi ból – dokładnie w momencie kiedy otwierają się drzwi i do środka wchodzi Jenny.

Cóż, biorąc pod uwagę, że jeszcze przed chwilą nie byłaś w stanie nawet się czołgać, powiedziałabym, że masz niezwykle szybkie tempo regeneracji.

Zamykam oczy niedostatecznie szybko. Jenny krzyczy na korytarz:
Już się obudziła! – Niesie szklankę wody, ale najwyraźniej ma opory przed wejściem w głąb pokoju.
(...)
To dla mnie? – pytam chrapliwym głosem, wskazując na szklankę.
Jenny kiwa głową, a jej usta tworzą cienką białą linię. Chociaż raz w życiu nie ma nic do powiedzenia. Szybko rzuca się do przodu, kładzie szklankę na małym rozklekotanym stoliku obok łóżka, a potem błyskawicznie wraca na swoje miejsce.

I znów: dlaczego? Jaki jest sens wmawiać ludziom, że mogą zarazić się uczuciem od zakochanej osoby, która w dodatku jest z nimi spokrewniona? Jak to niby miałoby działać? Czy wszyscy w Oliverversum są tak naiwni, czy to tylko rząd karmi tłuszczę podobną propagandą? Tyle pytań i żadnej odpowiedzi.

Ciocia Carol powiedziała, że to ci pomoże.
Na co mi pomoże? – Biorę długi łyk, po którym ogień w gardle i głowie zdaje się ustępować.
Jenny wzrusza ramionami.
Pewnie na infekcję.

Szklanka wody zamiast!

Aha, Oliver, powtórz za mną: babcia, babcia, babcia. Carol jest BABCIĄ Jenny. Czy autorka naprawdę uważa, iż jej czytelnicy są tak ograniczeni, że po prostu nie załapią, o kim mówi Jenny, jeśli ta zacznie określać domowników właściwymi nazwami?

To wyjaśnia, dlaczego stoi w drzwiach i nie chce podejść bliżej. Jestem chora, zakażona, nieczysta. Boi się, że mogłaby złapać to samo.

Sensu w tym zero, ale cóż, sens generalnie nie stanowi w tej serii specjalnej przeszkody dla fabuły jako takiej.

Nie można się zarazić przez samo przebywanie ze mną, wiesz o tym.
Wiem – odpowiada szybko, lecz nie rusza się ze swojego miejsca, tylko wciąż obserwuje mnie z daleka.

O, czyli jednak obywatele wiedzą, że to tak nie działa? Czego w takim razie tak obawia się Jenny? Czy to Carol nastraszyła ją na wszelki wypadek, aby ustrzec ją przed kontaktami z „niewłaściwymi” osobami, choćby do tej grupy mieli zaliczać się członkowie rodziny? Czy słyszała jakieś przemawiające do wyobraźni plotki w szkole? Autorko, my i tak mamy już trudności ze zorientowaniem się, jak właściwie działa ADN i remedium; nie utrudniaj nam zadania, co chwilę podważając swój własny kanon i nie dając nam żadnych jasnych odpowiedzi.

Która godzina? – pytam.
Wpół do drugiej – odpowiada.
Jestem zaskoczona, że minęło tak niewiele czasu, od kiedy wyszłam na spotkanie z Aleksem.
Jak długo byłam nieprzytomna?

No...dopiero co odzyskałaś przytomność, więc zakładałabym, że przez około półtorej godziny, biorąc pod uwagę, że pani Jadzia dorwała cię chwilę po północy.

Jenny znowu wzrusza ramionami.
Byłaś nieprzytomna, kiedy cię przywieźli do domu – mówi rzeczowym tonem, jak gdyby była to naturalna rzecz albo coś, co sama sobie zrobiłam, a nie wynik tego, że spałowała mnie grupa porządkowych. Co za ironia. Jenny spogląda na mnie jako na tę szaloną, tę niebezpieczną. Podczas gdy facet na dole, który o mało nie rozbił mi czaszki, jest w jej oczach wybawcą.

Cóż, biorąc pod uwagę, że z jakiegoś powodu nadal nie wysłał całej waszej familii do Krypt – a wespół w zespół z twoją mamusią na gigancie dałyście mu do tego wystarczająco dużo powodów – sądzę, iż faktycznie jest wybawcą Tiddle'ów.

Gdzie jest Grace?
Na dole – odpowiada z tradycyjną nutą biadolenia w głosie. – Musiałyśmy porozkładać w salonie śpiwory.
No tak, wolą trzymać Grace z daleka ode mnie: młodą, podatną na wpływy Grace, chcą ochronić ją przed szaloną, chorą kuzynką.

...Dobra, poddaję się. Czy ktoś z Was, ktokolwiek, ma może jakiś pomysł, jak właściwie traktuje się w tym społeczeństwie delirię?

I rzeczywiście czuję, jakbym była chora, mdli mnie ze strachu i obrzydzenia. Myślę o swoich wcześniejszych fantazjach, żeby spalić cały dom. Carol ma szczęście, że nie mam przy sobie zapałek. Bo teraz chyba bym się nie zawahała.

– Carol, jak śmiesz... eee... być przerażoną, że moja głupota może kosztować wolność i życie twoje wnuczki i męża!

Jenny próbuje wyciągnąć od Leny, kto ją zaraził, ale w drzwiach pojawia się Rachel i oznajmia dziewczynce, iż babcia...ach nie, wróć:

Ciocia Carol woła cię na dół – mówi do Jenny, której nie trzeba dwa razy powtarzać.

Okej, dla Rachel Carol faktycznie jest ciocią – ale jestem dziwnie przekonana, że to po po prostu kolejny atak amnezji u autorki.

Pędzi w kierunku drzwi, rzucając przez ramię ostatnie spojrzenie w moją stronę, z malującą się na twarzy mieszanką strachu i fascynacji. Zastanawiam się, czy i ja wyglądałam tak samo kilka lat temu, kiedy Rachel miała delirię i musiało ją przyprzeć do podłogi czterech porządkowych, by zaciągnąć do laboratorium.

Swoją drogą, aż dziw, że w ogóle miałaś szansę obserwować ten proces, biorąc pod uwagę, że tym razem Carol najwyraźniej zarządziła kwarantannę dla nieletnich.

Jak się czujesz? – pyta.
Fantastycznie – odpowiadam z sarkazmem, ale Rachel nie daje się sprowokować.
Weź to. – Kładzie na stoliku dwie białe tabletki.
Co to takiego? Środki uspokajające?
Jej powieki drżą.
Advil. – W jej głosie słychać irytację i cieszy mnie to.
Denerwuje mnie, że tu stoi, spokojna i obojętna, lustrując mnie, jakbym była wypchanym okazem rzadkiego zwierzęcia.

Skoro słyszysz w jej głosie irytację z powodu twojego postępowania, to chyba jednak nie jest taką oazą spokoju i obojętności.

A więc... Carol cię wezwała? – Zastanawiam się, czy mogę jej zaufać, że to rzeczywiście przeciwbólowy advil, ale postanawiam zaryzykować. Ból zaraz mi rozsadzi czaszkę i nie wiem, czy środek uspokajający mógłby mi jeszcze bardziej zaszkodzić. W każdym razie i tak w tym stanie nie rzucę się do ucieczki. Popijam obie tabletki dużym łykiem wody.
Tak. Przyjechałam od razu. – Siada na łóżku. – Spałam, kiedy mnie powiadomiono.
Przepraszam za tę niedogodność. Wyobraź sobie, że nie prosiłam o to, by mnie ogłuszono i zawleczono tutaj. – Nigdy nie mówiłam do Rachel w ten sposób i widzę na jej twarzy zaskoczenie. Pociera czoło ze zmęczeniem i przez chwilę widzę taką Rachel jak dawniej: starszą siostrę, która torturowała mnie łaskotkami, zaplatała mi włosy w warkocze i żaliła się, że zawsze dostaję większe porcje lodów.
Szybko jednak wraca twarz bez wyrazu, jak maska. To niesamowite, że zawsze uważałam za normalny sposób, w jaki większość wyleczonych idzie przez życie, otulona gęstą peleryną snu. Może dlatego, że ja też wtedy spałam. Dopiero odkąd Alex mnie przebudził, widzę wszystko wyraźnie.

To będzie bardzo suchy żart, ale sama się prosiłaś: Skarbie, ty nie widzisz nawet bojówek pani Jadzi czających się tuż za uliczną latarnią.

Co się stało dziś w nocy, Lena?
Gdy otwieram oczy, widzę, że znów się we mnie wpatruje.
Myślisz, że ci powiem?
Rachel nieznacznie kręci głową.
Jestem twoją siostrą.
Jakby to coś dla ciebie znaczyło.
Rachel odsuwa się o milimetr. Gdy znów się odzywa, jej głos jest zimny.
Kim on jest? Kto cię zaraził?
To pytanie dnia, prawda? – Odwracam się w stronę ściany. Robi mi się zimno. – Jeśli przyszłaś tu mnie przemaglować, to tracisz czas. Równie dobrze możesz wrócić do domu.
Przyszłam tu, bo się martwię.
O co? O rodzinę? O naszą reputację? – Uparcie wpatruję się w ścianę, naciągając cienki letni koc aż po szyję. – A może martwisz się, bo wszyscy pomyślą, że wiedziałaś? Może myślisz, że wezmą cię za sympatyczkę?

A cóż w tym takiego dziwnego? Swoim durnym wyskokiem naraziłaś ją, jej męża, dwójkę jej dzieci, Carol, Williama, Jenny i Grace za jednym zamachem. Naprawdę, co za zołza z tej Rachel – jak śmie wściekać się na Lenę o to, że ich już i tak niezbyt szanowana rodzina znalazła się na skraju katastrofy?!

Autorko, naprawdę – jeżeli w danej scenie znacznie bardziej współczuję statystce występującej w roli złego gliny, niż naszemu Specjalnemu Płatkowi Śniegu, to wiedz, że coś poszło nie tak.

Nie zachowuj się tak – wzdycha. – Martwię się o ciebie, Lena. Chcę, żebyś była bezpieczna. Chcę, żebyś była szczęśliwa.
Odwracam się w jej stronę, czując przypływ gniewu – i, gdzieś głębiej, nienawiści. Nienawidzę jej. Nienawidzę jej za to, że mnie okłamała. Nienawidzę za udawanie, że się o mnie martwi, nawet za to, że użyła przy mnie tego słowa.
Kłamiesz! I to od dawna. Wiedziałaś o mamie.
Tym razem maska opada. Rachel odsuwa się do tyłu.
O czym ty mówisz?
Wiedziałaś, że ona nie... że tak naprawdę się nie zabiła. Wiedziałaś, że ją zabrali.
Rachel patrzy na mnie ze zdziwieniem.
Naprawdę nie mam pojęcia, o czym mówisz, Leno.
Teraz już wiem przynajmniej, że choć w tej kwestii się myliłam. Rachel nie wie. Jej też nie powiedzieli. Czuję jednocześnie ulgę i rozczarowanie.

Wiecie co? W całym tym wątku „czy moja rodzina współpracowała z władzą?” najbardziej rozczula mnie to, że Lena niezwykle szybko wyciąga pochopne wnioski i równie szybko z nich rezygnuje. Spójrzcie tylko na ten cytat: dziewczyna była krok od uduszenia własnej siostry na podstawie z rzyci wyciągniętych argumentów, ale wystarczy, że Rachel po prostu zaprzeczy – nie podając przy tym żadnych wyjaśnień i brzmiąc, jak dla mnie, średnio przekonująco – a Lenka z miejsca stwierdza, że w takim układzie nie było rozmowy. Oliver, tego rodzaju postępowanie głównej bohaterki utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że jest jeszcze tak dziecinna i naiwna, że kompletnie nie nadaje się do prowadzenia samodzielnego, dorosłego życia, nie mówiąc już o funkcjonowaniu jako wróg państwa.

Zamknęli ją w Kryptach, Rachel – mówię już łagodniejszym tonem. – Siedziała tam przez cały czas.
Rachel spogląda na mnie przez długą chwilę z otwartymi ustami. A potem wstaje nagle, wygładzając spodnie, jak gdyby strząsała niewidzialne okruszki.
Posłuchaj, Leno... Zostałaś naprawdę mocno uderzona w głowę. – I znowu to samo, jak gdybym sama sobie to zrobiła. – Jesteś zmęczona. Nie myślisz jasno.
Nie dyskutuję z nią dłużej. Nie ma sensu. Dla Rachel już i tak jest za późno. Zawsze będzie żyć za murem. Zawsze będzie w amoku.

A przyszło ci może do głowy, kwiatuszku, że Rachel może najzwyczajniej w świecie nie być obecnie w stanie przetrawić podobnej informacji – zwłaszcza, że ma w tej chwili wystarczająco dużo zmartwień? Ty sama, choć miałaś – krótki bo krótki, ale jednak – czas oswoić się z tą możliwością, zaczęłaś nieledwie hiperwentylować po ujrzeniu celi swej matuli.

Spróbuj się trochę przespać – dodaje. – Doleję ci wody. – Bierze szklankę i rusza w stronę drzwi, wyłączając światło przy wyjściu. Przystaje w nich na chwilę, odwrócona do mnie plecami. Światło z korytarza otacza ją poświatą i jej postać rozmywa się w czerń, tak że widzę tylko zarys jej sylwetki.
Wiesz, Lena – mówi jeszcze, odwracając się w moją stronę. – Wszystko się polepszy. Wiem, że jesteś na nas zła. Wiem, że myślisz, że cię nie rozumiemy. Ale ja cię rozumiem. – Milknie na chwilę, wbijając wzrok w pustą szklankę. – Byłam dokładnie taka jak ty. Pamiętam to jak dziś, ten gniew i emocje, poczucie, że bez tego nie da się żyć, że już lepiej umrzeć. – Wzdycha. – Ale wierz mi, Leno. To wszystko jest objawem choroby. Za kilka dni zobaczysz. Ta cała historia wyda ci się snem. Dla mnie to było jak sen.
I teraz jesteś szczęśliwsza? Jesteś zadowolona, że to zrobiłaś?
Może bierze moje pytanie za znak, że jej słucham. W każdym razie uśmiecha się.
Owszem – odpowiada.
A zatem wcale nie jesteś taka jak ja – szepczę zajadle. – Wcale a wcale.

– JA jestem Specjalnym Płatkiem Śniegu!

Słuchajcie, ja rozumiem – Lena jest nastolatką, to normalne, że dramatyzuje. Ale problem polega na tym, że ta dziewczyna zdaje się kompletnie nie rozumieć, jak działa remedium. Leno: wiem, że zrani to nieco twoją próżność Mary Sue, ale ty i PŚ nie wymyśliliście namiętności. Sama przyznałaś wiele rozdziałów temu, że Rachel była do tego stopnia zakochana w swym chłopaku, że pluła, gryzła i drapała sanitariuszy wiozących ją na zabieg; nie zmienia to faktu, że lek kompletnie wymazał z niej to uczucie. To, że wyleczona Rachel jest wdzięczna losowi nie oznacza, że jej dawne „ja” zgodziłoby się z tą opinią. To, że obecnie twoje serduszko krwawi na samą myśl o rozstaniu z Plastikową Simoroślą nie znaczy, że po zabiegu nie będziesz miała problemów ze zrozumieniem, co twoje młodociane wcielenie widziało w tym typie.

...Nie, żeby taka reakcja nie była najsłuszniejszą z możliwych.

Chociaż... Może Lena próbuje nam tu subtelnie przekazać, iż uważa Miłosną Siłę Miłości, która łączy ją z leśnym ludkiem za tak potężną, że – podobnie jak w przypadku jej mamusi – na nic zdałoby się i dziesięć strzykawek cudownego środka? W takim układzie wywieszam białą flagę, dwie uber-Marysójki w jednym uniwersum to dla mnie o dwie za dużo.

W drzwiach sypialni pojawia się spocona Carol:

Wszystko w porządku – mówi cicho do Rachel. – Wszystko zostało uzgodnione.
Dzięki Bogu – wzdycha Rachel i dodaje ponuro: – Ale ona nie pójdzie z własnej woli.
Czy ktokolwiek z nich idzie z własnej woli? – pyta sucho Carol i znika.
Ton jej głosu mnie przeraża. Staram się unieść na łokciach i czuję, że moje ręce są jak z waty.
Co zostało uzgodnione? – pytam, zaskoczona, że mój głos brzmi tak niewyraźnie.
Rachel patrzy na mnie przez chwilę.
Mówiłam ci, chcemy tylko, żebyś była bezpieczna – odpowiada bez emocji.
Co uzgodniliście? – Przepełnia mnie panika, uczucie tym gorsze, że jednocześnie ogarnia mnie dziwna senność. Muszę zmobilizować całą siłę woli, by utrzymać otwarte oczy.
Twój zabieg – mówi Carol. Znowu weszła do pokoju. – Udało nam się załatwić dla ciebie wcześniejszy termin. Pojedziesz do laboratorium w niedzielę, z samego rana. Mamy nadzieję, że po tym ci się poprawi.

Och Carol, nie wiem, nie wiem; pamiętaj, póki zegar nie wybije punkt dwunasta, mózg Lenki może całkowicie się usmażyć – wszak wszyscy wiemy, że dwa dni do pełnoletności to dwa dni, w czasie których niewinny, dziecięcy umysł nie jest jeszcze w stanie znieść magii maszynki robiącej PING.

To niemożliwe. – Krztuszę się. Do niedzielnego poranka zostały niecałe dwie doby. Nie ma czasu, by ostrzec Aleksa, ani by zaplanować naszą ucieczkę.

He, he; rozczula mnie fakt, że Lena ani przez chwilę nie bierze pod uwagę, że facet mógł już dawno zakopać się w paprociach w Głuszy i tyle go widzieli.


Pewnego dnia to zrozumiesz – kończy Carol. Razem z Rachel ruszają w stronę łóżka i wtedy widzę, że trzymają rozciągnięty między sobą nylonowy sznurek. – Pewnego dnia nam podziękujesz.
Próbuję się opierać, ale moje ciało jest teraz niewiarygodnie ciężkie i wszystko rozmazuje mi się przed oczami. Mgła zasnuwa mi umysł. Świat staje się niewyraźny. Pierwsza myśl: a jednak kłamała, że to advil. Następna: to boli! – gdy coś ostrego wbija mi się głęboko w nadgarstki. A potem nie myślę już o niczym.


***

No dobrze, drodzy czytelnicy. Dotarliśmy do końca rozdziału. Teraz mam dla Was zadanie.

Wróćcie na początek analizy i przeczytajcie jeszcze raz wszystkie pogrubione fragmenty. Zapomnijcie o pozostałej treści książki; potraktujcie je tak, jakbyście pierwszy raz w życiu widzieli na oczy tekst źródłowy.

Jakieś wnioski?

Carol i Rachel nie sprawiają tu wrażenia zimnych, beznamiętnych automatów, na jakie uparcie starała się je kreować Oliver przez całą dotychczasową akcję „Delirium”. Szczerze mówiąc, ich postępowanie w tej odsłonie jest, z perspektywy Oliverversum, zupełnie pozbawione logiki; Lena właśnie naraziła ich wszystkich swoją głupotą na ciężkie więzienie. Po diabła stawać w jej obronie, starać się ją leczyć, próbować przemawiać jej do rozsądku? Widząc porządkowego ciągnącego za sobą nieprzytomną dziewczynę, Carol powinna była – mając na względzie dobro swoich wnuczek i przede wszystkim swoje własne – zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, wołając: „My nie mamy z tym nic wspólnego! Robiliśmy, co się dało! To geny, odziedziczyła to po matce! Zabierzcie ją do Krypt, przysięgam, że nic na ten temat nie wiemy!”. Rachel, gdyby ktoś w ogóle zadzwonił do niej w tej sprawie, powinna zaś była szybko się rozłączyć, oznajmiając przed tym głośno i wyraźnie, że ONA jest wyleczona, zrozumiała błędy młodości i sugeruje, aby jak najszybciej poddać zabiegowi jej siostrę; a jeżeli to nie pomoże, no cóż, ich matka też była wadliwym egzemplarzem. Tak czy inaczej ona, Rachel, nie ma zamiaru angażować się w tę historię, bowiem jej związek z siostrą przez ostatnie lata był bardzo luźny i powierzchowny.

Nic z tego; obie kobiety w tym rozdziale zachowują się raczej jak zdesperowani członkowie rodziny, którzy chwytają się wszystkich możliwych sposobów, by pomóc nastolatce, która popadła w potężne tarapaty i odmawia przyjęcia tego do wiadomości (związek z nieodpowiednią osobą, narkotyki). Tak, ogłupiają Lenę lekami i uniemożliwiają jej opuszczenie pokoju, ale działania te sprawiają wrażenie rozpaczliwej próba uratowania jej przed samą sobą. Co... nie bardzo zgadza się z dotychczasowymi opisami wyleczonych jako obojętnych na wszystko zombie.

To właśnie ten rozdział podczas pierwszej lektury „Delirium” sprawił, że zrozumiałam, dlaczego mam taki problem z głównym motywem tej książki: Oliver przestrzeliła. Tak bardzo starała się przedstawić osobników po remedium jako chodzące zło, jednocześnie nie będąc w stanie pozbyć się z narracji tradycyjnych opkoizmów w rodzaju nic nie rozumiejących rodziców, że w efekcie wyszedł jej ni pies, ni wydra: ani antidotum na ADN nie wygląda na morderczy specyfik (bo skoro Rachel chce, żeby jej siostra była szczęśliwa, a ciotka miast wydać ją porządkowym załatwia na szybko wcześniejszy termin zabiegu, to gdzie ten rzekomy brak jakichkolwiek uczuć?), ani sama historia nie oferuje nam żadnego prawdziwego twistu.

Bo nie oferuje. Rachel i Carol mogły wypaść w tej scenie znacznie lepiej, niż zamierzała autorka, ale nie zmienia to faktu, że czytelnicy nadal mają sympatyzować z Leną i uważać jej ciotkę i siostrę za potwory, które stają na drodze Prawdziwej Miłości.

I wiecie co? Chyba znalazłam pewne rozwiązanie tego problemu.

Jednym z naczelnych problemów „Delirium” jest dla mnie to, że jest ono tak naprawdę pozbawione autentycznego konfliktu – konfliktu, który powinien być wszak osią fabuły. Pytanie na okładce brzmi: „Czy gdyby miłość była chorobą, chciałbyś się wyleczyć?”. Problem w tym, że w obecnej sytuacji naprawdę nietrudno jest udzielić odpowiedzi na to pytanie.

Przed jakim bowiem dylematem stoi obecnie Lena? Z jednej strony – perspektywa śpiewania harcerskich piosenek w towarzystwie przystojnego, złotowłosego człowieka lasu (który jest ewidentnie niestabilny psychicznie, a sama wyprawa już na starcie skazana na porażkę, ale wiemy przecież, że nie to chciała napisać autorka), z drugiej – życie ze świszczącym przez nos przegrywem i wizyty u ciotki serwującej na obiad rozgotowaną kalarepę.

Oliver, to nie jest konflikt. To wskazywanie nastoletnim czytelnikom paluszkiem, jaki kurs powinni obrać i jaka jest jedyny słuszny wybór w takiej sytuacji. A podkreślanie jedynego słusznego wyboru w chwili, gdy oparło się oś powieści o całkiem ciekawe hipotetyczne pytanie: „Czy z własnej woli pozbyłbyś się uczucia, które może prowadzić zarówno do szczęścia, jak i nieszczęścia?” jest spektakularnym strzeleniem sobie w stopę.

A przecież mogło być inaczej. Tak naprawdę dałoby się rozwiązać ten fabularny supeł w taki sposób, by i wilk był syty, i owca cała – wystarczyło założyć, że remedium niszczy tylko sferę życia związaną z erosem.

Pomyślcie tylko, kochani, o ile ciekawsza mogłaby być ta książka, gdyby remedium pozwalało ludziom nadal odczuwać przyjaźń, sympatię, współczucie, zabijało zaś wyłącznie motylki w brzuchu i chuć.

Gdyby ewaluacja nie polegała na wkuciu się na pamięć ulubionego koloru, ale długim teście, w którym nie istniałyby złe odpowiedzi, za to trzeba by było odpowiedzieć szczerze na najróżniejsze pytania, od ulubionej potrawy po stosunek do praw zwierząt – wszystko po to, by rząd miał możliwość sparować ze sobą dwie jednostki, które miałyby największą szansę na stworzenie stabilnej, zgodnej rodziny na chwałę Małemu Bratu.

Gdyby Lena wychowała się w może pozbawionym specjalnej wylewności, ale pełnym wzajemnej życzliwości domu, w którym od maleńkości mogłaby obserwować oparty na przyjaźni i porozumieniu, pozbawiony fajerwerków, ale bez wątpienia udany związek Carol i Williama.

Gdyby Brian Scharff okazał się być niezbyt przystojnym, ale sympatycznym chłopakiem, który wprawdzie nie wywołałby u niej szybszego bicia serca, ale z którym (dzięki precyzyjnej ewaluacji) od razu złapałaby kontakt, rozmawiając o wspólnych zainteresowaniach.

I gdyby nagle w tym wszystkim pojawił się PŚ i zakazane uczucie, które z jednej strony kompletnie zawróciłoby jej w głowie, a z drugiej – zmusiłoby ją (i czytelników) do poważnego zastanowienia się nad tym, czy dzika namiętność jest warta więcej, niż przewidywalne, stabilne życie. A jeżeli tak – to dlaczego?

… No, ale moja wizja zakładałaby, że spotkanie na swej drodze Plastikowej Simorośli nie staje się z automatu największym błogosławieństwem, jakie mogłoby spotkać dojrzewającą dziewczynę, a więc zapewne nie wpasowałaby się w obowiązujący nurt YA. Obawiam się, że nigdy nie zostanę autorką młodzieżowego bestselleru.



I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: wizyta Hany.


Zostańcie z nami!


Maryboo



Wszystkim naszym czytelnikom życzymy Wesołych Świąt!


27 komentarzy:

  1. Wesołych świąt!

    Jak ja tego nie lubię w literaturze YA :/
    Niby w teorii jestem ich targetem, ale nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego pięćsetna książka o Och! Jakże Pięknym Tajemniczym Bad Boyu i jego bezwolnej Damsel In Distress ma mnie porwać. Może ja dziwna jestem, ale nie pociąga mnie wizja związku z bucem ze skłonnością do przemocy, i brak jakichkolwiek innych celów w życiu poza byciem hołubioną.


    Tak mnie to zastanawia, czy takie przedstawienie głównych bohaterek ma jakiś cel? Bo w sumie, to każda z tych bohaterek jest taka sama. Drobna, "zwyczajna", bez przyjaciół, "nieciekawa", a mimo to najlepszy chłopak zwraca uwagę właśnie na nią. W sumie to smutne, że autorki przedstawiają kobiety w ten sposób. W tej serii dużo większą sympatię czuję do Rachel, czy Carol, a nie do Leny czy jej mamuśki, bo och NIE DA się lubić.
    Mimo, że Lena jest główną bohaterką, ma trzy cechy charakteru na krzyż, a i tak wszystkie jej cechy przestają być zaznaczane jak tylko w tle mignie gdzieś przebłysk złota w liściastych kudłach truloffa. Lena bez Alexa mogłaby być o wiele lepszą postacią, ale nie, bo musi być romans. Szkoda, że fajna postać się marnuje. Bo ja np. nie wyobrażam sobie, żeby Lena z pierwszych rozdziałów była w stanie myśleć w taki sposób o Carol, jak myśli teraz. Smutne, że wraz z miłoździą bohaterce wstrzyknięto też bucerę...


    Leszy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zrobienie z głównej bohaterki takiego everymana ma swoje uzasadnienie - w ten sposób każdej dziewczynie łatwiej jest się identyfikować z Mary Sue. No i jest to trochę krzywdzące, nie ukrywam: wpajanie nastolatkom, że Jedynym Słusznym Wyborem jest pan przystojny bad boy ideał sprawia, że nie będą one nigdy szczęśliwe z sympatycznym, nieskrywającym żadnych mhrocznych tajemnidz równolatkiem przepuszczającym je w drzwiach i nieszarpiącym ich za szmaty.

      Usuń
  2. ">> Odmawiam w myślach modlitwę dziękczynną za to, że Aleksowi udało się zbiec, że jest bezpieczny.

    Skończyła mi się inwencja twórcza. Jak myślicie, do kogo (lub czego) modli się tym razem nasza heroina?"

    Do energii kinetycznej ;)


    Tak bardzo bym chciała, żeby Lena została poddana zabiegowi, żeby ten zabieg zadziałał i zrozumiała i dostrzegła prawdziwe oblicze PŚ. A potem, patrząc na to już z perspektywy pozabiegowej (czyli teoretycznie beznamiętnej, opierającej się na chłodnej analizie), porozmawiać z aresztowanym PŚ, gdy on będzie próbował się wytłumaczyć.
    A potem zgrane zakończenie książki i żadnych kolejnych tomów.

    Można marzyć :(

    Wesołych świąt! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak bardzo bym chciała, żeby Lena została poddana zabiegowi, żeby ten zabieg zadziałał i zrozumiała i dostrzegła prawdziwe oblicze PŚ. A potem, patrząc na to już z perspektywy pozabiegowej (czyli teoretycznie beznamiętnej, opierającej się na chłodnej analizie), porozmawiać z aresztowanym PŚ, gdy on będzie próbował się wytłumaczyć.
      A potem zgrane zakończenie książki i żadnych kolejnych tomów.

      Moja wersja wydarzeń z krypt miała się zakończyć wyleczeniem i znielubieniem Alexa i aż się zastanawiam, czy jej nie kontynuować...
      Marzyć zawsze można
      eksterytorialnysyndrombobra

      Usuń
  3. Wszystkiego dobrego na święta. Dużo siły w przedzieraniu się przez to i kolejne "dzieua"!

    OdpowiedzUsuń
  4. w tym samym momencie uświadamiam sobie, dlaczego nagle widzę go tak wyraźnie, zastygłego jak jeleń oświetlony światłami ciężarówki
    Podoba mi się ta wizja truliścia, możemy ją kontynuować?
    Chociaż obawiam się, że jeleń poczułby się urażony.
    ale przynajmniej znajduje się w swojej sypialni w domu Tiddle'ów.
    CO!? Ja przez chwilę myślałam, że ta interwencja Pań Jadź to jej się po prostu przyśniła. Dystopijna machina złapie w swe tryby buntowniczkę? Odwieźmy ją do domu!
    Skończyła mi się inwencja twórcza. Jak myślicie, do kogo (lub czego) modli się tym razem nasza heroina?
    Do cezu. Cez jest najbardziej reaktywnym i jednocześnie najmniej szlachetnym metalem w całej tablicy Mendelejewa. Powinien być patronem sympatyków.
    Carol ma szczęście, że nie mam przy sobie zapałek. Bo teraz chyba bym się nie zawahała.
    (...)
    – Advil. – W jej głosie słychać irytację i cieszy mnie to.
    (...)
    Denerwuje mnie, że tu stoi, spokojna i obojętna, lustrując mnie, jakbym była wypchanym okazem rzadkiego zwierzęcia.
    Nienawidzę jej. Nienawidzę jej za to, że mnie okłamała. Nienawidzę za udawanie, że się o mnie martwi, nawet za to, że użyła przy mnie tego słowa.

    ...
    ...
    ...
    Nasza ukochana główna bohaterka.
    No jak jej tu nie uwielbiać? Aż się ją ma ochotę przytulić... tak bardzo mocno... jak w "Gladiatorze" Comodus Marka Aureliusza.

    Zawsze będzie w amoku
    Taaa, a sympatycy zawsze są zimni i wyrachowani. Czy ja się mylę, czy amok to właśnie SZAŁ EMOCJI? To określenie bardziej pasowałoby do Lenki niż do Rachel.
    To chyba tyle...
    Piękna analiza i radosnej Wielkanocy!
    eksterytorialnysyndrombobra




    OdpowiedzUsuń
  5. Bez jaj. Truliść (kocham to określenie) odbiegł w siną dal, nawet nie złapał jej za rękę żeby pociągnąć za sobą czy cokolwiek, a ona tak nic, zero wyrzutów, złości...? Miłoźdź faktycznie w tym uniwersum ostro pierze mózg, wcale się nie dziwię, że jej zakazali.

    Muszę przyznać, że jestem dość zaskoczona - spodziewałam się, że uciekając przed panią Jadzią oboje trafią z miejsca do Głuszy bez choćby jednej konserwy, a tu... jakieś napięcie?! Bo jakby nie patrzeć Lena jest w niezłej rzyci. Póki co ta książka bije na głowę wytwory Meyer i Cass. Wiem, że zaraz przestanie, but... let me dream.

    OdpowiedzUsuń
  6. Do helu. Byłby symbolem lekkości i wolności. Kojarzy mi się z uciekającymi balonikami. Lena i PŚ doskonale pasują do siebie. Ona egoistka bez instynktu samozachowawczego i on tchórz.
    Reakcje rodziny byłyby nawet prawdopodobne u ludzi wychowanych w takim systemie wartości gdyby nie to, że mieli nie mieć uczuć. Ta książka jest tragiczna.

    Wesołych świąt Wielkanocnych!

    rose29

    OdpowiedzUsuń
  7. Wesołych!
    Mnie znowu zastanawia inna rzecz - poznaliśmy już charakterek Lenki, jest ona zdecydowanie porywcza, lekkomyślna i wybuchowa. Więc czy coś poza Imperatywem Opkowym tłumaczy to, że po spektakularnej ucieczce Liścioludka, obolała i otępiała, nie zaczęła ciskać w jego kierunku wszetecznicami, sobie wyrzucać głupoty, a porządkowym i ciotce biadolić na kolanach że już natychmiast chce na zabieg żeby nie cierpieć i przysięgać, że powie im wszystko co wie o Liścioludku? No ja bym tak zrobiła c:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyż ponieważ albowiem Prawdziwa Miłoźdź skleiła jej usta, Złota Nić wbiła się w serce, a Imperatyw już od kilkunastu rozdziałów odpowiada za wszystkie jej czyny. Od poznania Człowieka Z Liściem We Włosach Lena została całkowicie podporządkowana Miłoździ i przekształcona w modelową bohaterkę typu Ach, Cóż Ja Zrobię Bez Mego Pana I Władcy.


      Leszy

      Usuń
    2. Nadal się to kupy nie trzyma - dotychczasowa wzorowa obywatelka powinna zrobić symbolicznego facepalma nad samą sobą. Przekonała się dosyć boleśnie, że propagandowe hasełko o szkodliwości ADN jest jak najbardziej słuszne, bo jej romans stulecia i marzenia o byciu hipisem rozpłynęły się wraz z truloffem w ciemności. Ergo, na widok zatroskanej Rachel zalałaby się łzami, przepraszając że żyje, a na widok ciotki ze wstydem spytała, jak szybko można przeprowadzić zabieg, i jak może jej wynagrodzić te nerwy. Nie wspominając o tym, że próbowałaby w tym stanie lecieć za porządkowymi, wywrzaskując w malignie wszystko co wie o Liścioludku i błagając, by jak najszybciej go złapali.

      Usuń
    3. Tyle że Lena już nie jest tą samą bohaterką, co na początku powieści. To dwie całkowicie inne osoby.

      Usuń
  8. Ah, i druga kwestia: Oliver chciałaby w tym rozdziale mieć ciasteczko i zjeść ciasteczko.
    Porządkowi zapewne odwieźli Lenę do domu i doradzili rodzinie przyspieszenie zabiegu, booo strzelam że taka jest standardowa procedura gdy się złapie niegroźnyvch nastolatków na randce i nie ma potrzeby robienia czegokolwiek ponad to. ALE - to nie jest zwyczajna sytuacja, tylko nakrycie na gorącym uczynku dwójki potencjalnych rebeliantów. I tu widzę dwie opcje, obie niezbyt miłe dla Oliver.
    1. Porządkowi, którzy złapali Lenę, po prostu jej nie skojarzyli ze skrzywioną rodzinką. W tej sytuacji wychodzi na to, że wielki skandal wcale nie był taki wielki, a historia państwa Haloway znana jest jedynie wśród sąsiadów. Wówczas logicznym jest potrkatowanie małolaty jak setek innych. Niestety, nasz speshul płatek śniegu spada z rangi międzynarodowego dziwadła do lokalnej ploteczki, brutalnie odarty z przywilejów marysuizmu.
    2. Porządkowi zobaczyli kolejno: gniazko naszych lovebirds pełne zapasów na zi... pamiętniczków i karteczek z matmy, a chwilę później głupią jak but dziewuchę zostawioną na pastwę losu przez wspólnika, który nie raczył się nawet obejrzeć. Wniosek - bidulka została zmanipulowana i wykorzystana przez złego rebelianta, który pewnie uciekłby z zapa... pamiętniczkami i karteczkami hen do lasu i tyle go widzieli. Ergo, nasz speshul płatek śniegu spada z rangi rebeliantki walczącej o miłość do głupiutkiej, oszukanej w stary jak świat sposób trzpiotki, a nasz truloff... no właśnie.
    Oliver, którą wersję wolisz?

    OdpowiedzUsuń
  9. Przez większość rozdziału miałam szczerą nadzieję, że to Wasz prima aprilisowy żart 😐

    OdpowiedzUsuń
  10. czy moglby ktos przejac zasugerowany w koncowce fix-it-fic i przekuc go w pelnoprawna serie ksiazek?? blagam! dla ace-aro jak ja brzmi to genialnie
    dzieki za update w wielkanoc, jest co robic miedzy jajem, majonezem i rasistowska uwaga ciotki Maryski.

    OdpowiedzUsuń
  11. Już chyba nawet Ed nie zostawił Belki oddaliwszy się z pierwszą kosmiczną w sytuacji, gdy tej groziło niebezpieczeństwo.

    Wybaczcie offtop, ale ten sen musi zostać pozostawiony potomności.

    Śniło mi się że była jakaś dziwna, animowana wersja Śmieszchu. Styl grafiki podobny do starego Scooby-Doo. Belka wyglądała trochę jak Katniss, a Ed... Matko. Jak gogusiowaty, cwaniaczkowaty mafiozo. Wiecie, z rodzaju tych, co w kreskówkach mają 140 cm wzrostu, twarz jak pysk buldoga i nie rozstają się z cygarem. To było tak piękne, że aż w tym śnie zaczęłam robić z tego memy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U Edzisława była przesada w drugą stronę z kolei, bo on miał misję ratowania Belli przed całym światem, wilkołakami które ją lubiły, prowadzeniem samodzielnie auta, zejściem samodzielnie po schodach i koniecznością wyboru między kawą a herbatą c:

      Usuń
  12. Przynajmniej wyszło na to,ze jednak nie można latać po ruderach zupełnie bezkarnie.
    Jak to,on po prostu nawiał?!Nie usiłował zasłonić wybranki nagą piersią?Eeeee...
    Jak widzę, zimowych butów i lekarstw wciąż brak.
    Maryboo,jaka Ty jesteś przyziemna,no ja nie mogę!Może jeszcze wspomnisz o zapaleniu pęcherza?!
    pan Mirek cały wytarzał się w sadzy, coby zlać się w jedno z nocnym niebem?
    To najlepsze!
    Karabiny na jedna parę? Serio?
    Pomyślcie tylko, kochani, o ile ciekawsza mogłaby być ta książka, gdyby remedium pozwalało ludziom nadal odczuwać przyjaźń, sympatię,
    No, ale wtedy nie było dramy...

    Wszystkiego dobrego na święta,słońca zwłaszcza! (U nas rano śnieg był...)

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  13. "Jaki jest sens wmawiać ludziom, że mogą zarazić się uczuciem od zakochanej osoby, która w dodatku jest z nimi spokrewniona?"
    Teoria A: ADN to takie AIDS tegoż universum. Niby wszyscy wiedzą, że przez "zwykły" kontakt nie da się zarazić, niby ludzie są edukowani w tym zakresie, ale obstawiam, że przynajmniej połowa ręki by choremu nie podała. Ot, z irracjonalnego, ale jednak zwykłego strachu.
    Teoria B: Ciotka boi się, że Lena może być niebezpieczna w bardzo dosłownym tego znaczeniu. Jej siostra gryzła, pluła i kopała. Co jeśli Lena również zacznie się rzucać, w przypływie szału zrobi komuś krzywdę, albo wpadnie jej do głowy szalony pomysł wzięcia zakładnika? Mogłaby tez po prostu próbować przeciągnąć dziewczynki na swoją stronę, zwłaszcza Grace, namówić ją, żeby nie zamykała drzwi na klucz, albo przyniosła jej jakiś przedmiot. Albo cholera wie co jeszcze.
    Teoria c: Ciotka chciała po prostu oszczędzić Lenie stresu robienia za zwierzaka w zoo i kazała dzieciarni trzymać się z daleka, coby nie stały i nie gapiły się na nią jak sroki w gnat, a one już to sobie po swojemu zinterpretowały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Wpadnie jej do głowy szalony pomysł wzięcia zakładnika?" własnie to mnie trochę zaskoczyło. Lenka ani przez chwilę nie pomyślała o tym, żeby uciekać za nim na szprycują ją lekami i zawiozą na zabieg. Pamiętała co się stało z jej siostrą i co nawet okna nie sprawdziła czy jest otwarte?

      rose29

      Usuń
  14. Za każdym razem, kiedy czytam wraz z wami kolejne "cuda" literatury YA (zawsze, gdy zaczynacie nową serię, czytam ją równolegle, by w pełni znać treść jeszcze przed analizami) nabieram ochoty napisania tych książek OD NOWA. Serio, jakże ciekawy byłby Zmierzch, gdyby opisywał dziewczynę zakochaną w ekscentrycznym koledze ze szkoły, który ukrywa przed nią swoją prawdziwą naturę (i przy okazji nie jest kontrolującym maniakiem)? Intruz naprawdę mógł być dobrą powieścią, gdyby tylko wywalić z niego idiotycznych bohaterów i niezdrowe podejście Stefy do życia. Selekcja? Kurde, to mogła być mroczna seria o tym, jak America - siłą zawleczona do pałacu i zmuszona do konkurowania o księcia, którego wcale nie chce - próbuje wrócić do domu i ukochanego Aspena.
    I teraz mam to samo. Koncept Maryboo to trochę inna wersja, niż tak, na którą wpadłam, ale równie ciekawa. Ja sama czytałabym te książki, być może nawet byłabym z nich zadowolona!
    . . . Ale nie. Mamy co mamy...
    Ech. Przychodzi mi tylko podziękować wam, drogie Panie, za męczenie się z tymi tworami od tylu lat. Jesteście opokom porządnych czytelników! Życzę wam wielu sił i samych dobrych dni!
    Ps. Czy tylko mnie w ostatniej scenie stanął przed oczami kuriozalny obraz Rachel i Carol zbliżających się do Leny z maniakalnymi uśmiechami i liną w rękach? Boże, Oliver, miej litość dla mojej wyobraźni. Wiem, że nie masz, czytałam Pandemonium, ale chociaż zachowaj pozory.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja pierwsza myśl brzmiała "To w Oliverversum BDSM się uchowało?" xD

      Usuń
    2. Ja też jak czytam te książki mam ochotę je przepisać na nowo i zawsze mam co najmniej kilka pomysłów :)

      Mam zwłaszcza jeden pomysł na polski "Zmierzch", który chodzi za mną od jakiegoś czasu. Może kiedyś przeleję go na papier ;)

      Pati

      Usuń
  15. Spóźnione Wesołych Świąt!

    Z analizy na analizę coraz mniej lubię Lenę. Serio, gdzie podziała się osoba z początków książki?!

    OdpowiedzUsuń
  16. „Primo: ...Oliver, czy ty właśnie próbujesz nam powiedzieć, że PŚ poszedł w długą, nawet nie oglądając się za siebie, tym samym porzucając damę swego serca na pastwę losu?”

    Ej, PŚ nie jest uzbrojony – jak niby miałby odmienić losy starcia z kimś uzbrojonym? I akurat jego czmychanie jest całkiem uzasadnione – jak jego złapią, to jego rodzina będzie miała się jeszcze gorzej niż Lena, a samej Lenie nie pomoże.

    Nawiasem mówiąc… Najbardziej zastanawia mnie zostawienie Leny w jej rodzinnym domu. Jest córką uciekinierki z ultratajnego więzienia – i najwyraźniej ma gacha-Odmieńca. I ten jej gach ma na tyle duże chody w Głuszy, żeby Odmieńcy nie spalili mu Szekspira na opał. (No dobra, o tym drugim niby nie muszą wiedzieć.)
    Nie wiem, jak w Oliwiowersum jest z dostępem do broni – ale mogę sobie wyobrazić kilku zamaskowanych odmieńców decydujących, żeby przed czmychnięciem do Głuszy odbić najpierw „rekrutkę” z jej rodzinnego domu. To nie powinno być trudne – w końcu nic nam nie wiadomo o tym, żeby domy z Portland projektowano ze względu na obronność…, a rzekomo zobojętniali Halowayowie nie wyglądają, jakby chcieli ryzykować choćby zadraśnięcie nożem.
    (I to wszystko w sytuacji, w której Odmieńcy orientują się, gdzie Lena żyje, itd. i mają interes, żeby ją wyciągnąć zanim wypapla wszystko o PŚ, o tym, którzy strażnicy na granicach mają gratis porcję środków usypiających, itede.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Ej, PŚ nie jest uzbrojony – jak niby miałby odmienić losy starcia z kimś uzbrojonym? I akurat jego czmychanie jest całkiem uzasadnione – jak jego złapią, to jego rodzina będzie miała się jeszcze gorzej niż Lena, a samej Lenie nie pomoże."

      Nie zgadzam się!!! Skoro już powstaje opko z uber piękną zakompleksioną Mary Sue, zakazaną ustrojowo miłosną miłością, gloryfikowaniem "Romeo i Julii", wszelkimi coelizmami, rozwalaniem dachu i faszerowaniem prochami niewinnych osób celem przejścia przez płot, to przepraszam bardzo- naszej heroinie rycerski trulof się należy jak psu kość.

      + rozdziałowa mądrość („Chcąc żyć, iść muszę lub zostając – umrzeć.) wypada po prostu śmiesznie w kontekście tego co zrobił Jesienny.

      Usuń
  17. "Odmawiam w myślach modlitwę dziękczynną za to, że Aleksowi udało się zbiec, że jest bezpieczny.

    Skończyła mi się inwencja twórcza. Jak myślicie, do kogo (lub czego) modli się tym razem nasza heroina?"

    Do chaperonów! Wszakże to białka opiekuńcze :)

    H.

    OdpowiedzUsuń