LENA
Budzę
się w środku nocy z koszmaru, w którym pojawiła się Grace.
O, patrzcie, Lena przypomniała sobie, że kiedyś miała
rodzinę!...Ciekawe, czy ten sen też zaprowadzi nas do jedynej
naprawdę liczącej się kwestii, czyli któregoś z tru loffów.
Noga
małej uwięzła między deskami podłogi naszej dawnej sypialni w
domu ciotki Carol. Z dołu dobiegały krzyki: „Pożar! pożar!".
Pokój był pełen dymu. Próbowałam dostać się do Grace, żeby ją
ratować, ale jej dłoń ciągle wyślizgiwała się z mojej. Oczy
mnie piekły, dym dławił i wiedziałam, że jeśli natychmiast
nie rzucę się do ucieczki, zginę. Ale mała płakała i
wołała, żeby ją ratować, ratować...
Podnoszę
się na swoim posłaniu. Powtarzam w głowie mantrę Raven —
przeszłość jest martwa, nie istnieje — ale to nie pomaga. Nie
potrafię się pozbyć wspomnienia dotyku drobnej dłoni Grace,
mokrej od potu, wyślizgującej się z mojego uścisku.
...Och. OCH. Autorko, naprawdę nie powinnaś była
wybrać tej konkretnej ścieżki.
W poprzednim odcinku odkryliśmy, że Jenny nadal
przebywa na wolności, ale ewidentnie nie wiedzie jej się dobrze.
Może to oznaczać kilka rzeczy: jej dziadków aresztowano, a
dziewczynki oddano do sierocińca, aresztowano całą rodzinę, ale
Jenny udało się zbiec lub też Tiddle'owie zdołali jakimś cudem
uniknąć Krypt, ale żyją w całkowitej nędzy. Którykolwiek
scenariusz nie byłby tym właściwym, widzieliśmy na własne oczy,
że ucieczka Leny miała łatwe do przewidzenia konsekwencje.
A teraz spójrzmy na sen naszej bohaterki – sen, który
na pierwszy rzut oka wydaje się być efektem trawiących ją
wyrzutów sumienia...dopóki nie dotrzemy do pogrubionej przeze mnie
części. Ten krótki, pozornie niewinny fragmencik zmienia
całkowicie wymowę owego akapitu: z koszmaru, w którym Lena nie
jest w stanie uratować Grace przed niebezpieczeństwem staje się w
koszmarem, w którym Lena wybiera przetrwanie nad rodziną. To nie
tak, że nie chce ocalić małej – musi podjąć tę decyzję, by
ocalić samą siebie! Cóż za moralnie niejednoznaczna, dramatyczna
sytuacja!
...Oliver? Nie.
Lena nie wybrała ratowania siebie skutkiem przejmującej
walki z własnym sumieniem. Lena beztrosko zostawiła za sobą ludzi,
którzy spędzili całe życie dbając o nią jak o własne dziecko
mimo bardzo niesprzyjających warunków, by uciec do Zakazanego Lasu
z typem, którego jedyną zaletą było listowie na głowie.
Tym, co tak denerwuje mnie w tym fragmencie, są –
trwające nieprzerwanie od „Delirium” - usilne starania autorki,
bym traktowała Lenę jako osobę, która wprawdzie swoim zachowaniem
skazała bliskich na ciężkie tortury w najgorszym, a wieczną nędzę
w najlepszym przypadku, ale przecież robiła to, walcząc o jedyną
słuszną rzecz, czyli MIŁOŹDŹ. Problem w tym, że przyjęcie tego
rodzaju interpretacji jest możliwie tylko wtedy, gdy uznamy MIŁOŹDŹ
za wartość, za którą warto dać się pokroić na kawałki.
Tymczasem – jak marudziłam wielokrotnie na tym blogu – takie
założenie nie tylko nie jest uniwersalną prawdą, ale w dodatku nie powinno być domyślną opcją w serii, której myślą
przewodnią jest rzekomo zmierzenie się z pytaniem: czy motyle w
brzuchu są warte każdego poświęcenia?
Nie oceniałabym zresztą Leny tak surowo, gdybyśmy na
etapie „Pandemonium” otrzymali jakikolwiek dowód,
iż dziewczyna, choć przekonana o słuszności własnych działań,
cierpi z powodu świadomości, że pójście za głosem serca
oznaczało zapłacenie najwyższej ceny przez jej familię. Ale nic
takiego nigdy nie miało miejsca; Lena nie poświęciła bodaj minuty
na przemyślenia o swej rodzinie, jej jedyna zgryzota związana była
z (niestety, nieprawdziwym) zejściem z tego łez padołu Plastikowej
Simorośli. Dlatego wybacz, autorko, ale na obecnym etapie niezbyt
ruszają mnie dramatyczne sny naszej narratorki, zwłaszcza, gdy owe
sny zawierają w sobie zdrową porcję samousprawiedliwienia.
A, i jeszcze jedno: dobrze wiedzieć, że w oczach Leny nadal jedynym wartościowym członkiem rodziny pozostaje nasz Jasiu z dowcipu o kompociku. Jenny, Carol i William mogą sobie zdychać w płomieniach, ostatecznie popełnili niewybaczalne grzechy krzywienia się na widok protagonistki (Jenny) i dbania o jej dobro (wujostwo).
W
namiocie jest ciasno. Dani przylgnęła do mnie jedną stroną ciała,
a obok niej leżą zwinięte w kłębek trzy inne kobiety.
Julian
ma osobny namiot. To taka drobna uprzejmość ze strony grupy. Dają
mu czas na przystosowanie, tak jak dali i mnie, kiedy uciekłam do
Głuszy.
Nie, żebym żałowała Juleczkowi – biorąc pod uwagę
obecną sytuację nieboraka, z chęcią ofiarowałabym mu na osłodę
nawet łoże z baldachimem – ale nie bardzo wiem, skąd ta nagła
hojność u Raven. Lena spędziła pierwsze dni w izolatce przede
wszystkim dlatego, że była chora i wycieńczona, a cała drużyna
znajdowała się w schronieniu, w którym miejsca starczało dla
każdego. Obecnie nasi Odmieńcy wędrują przez pola i lasy z
ograniczoną ilością namiotów, mam więc pewne wątpliwości, czy
pozostali panowie tak chętnie zgodziliby się spać na gołej ziemi,
by zapewnić Julkowi psychiczny komfort.
Potrzeba
czasu, żeby przyzwyczaić się do tej bliskości, do ciał, które
nieustannie stykają się z twoim. W Głuszy nie ma prywatności, tak
jak i nie ma w niej miejsca na intymność.
Ciekawi mnie, czy ktoś kiedyś uświadomił Oliver, że
ta dziwna reguła niejako przeczy zasadności istnienia Głuszy jako
takiej. Skoro nawet w Zakazanym Lesie nie można w spokoju
poprzytulać się ze swoją drugą połówką pomarańczy, to po
diabła tam w ogóle uciekać?
Mogłam
spać z Julianem w jego namiocie. Wiem, że oczekiwał tego po tym,
co wydarzyło się w podziemiach: nasze porwanie, pocałunek.
Przecież sprowadziłam go tu. Uratowałam go i wepchnęłam w to
nowe życie, życie wolne i pełne emocji. Nic nie może mnie
powstrzymać przed spaniem z nim.
Primo: mam wrażenie, że Juleczek generalnie nie
oczekuje już po tobie zbyt wiele.
Secundo: Ja tam z łatwością wyobrażam sobie, co –
albo raczej kto – mógłby przeszkodzić wam w spędzaniu wspólnej
nocy. Ostatecznie fakt, że PŚ nie odzywa się do swojej własności
nie oznacza, że owa własność ma prawo robić ze swoim życiem, co
jej się żywnie podoba.
Wyleczeni
— zombie — powiedzieliby, że już jesteśmy zarażeni. Tarzamy
się w naszym zepsuciu, jak świnie tarzają się w błocie.
Kto
wie? Może mają rację. Może nasze uczucia doprowadzają nas do
szaleństwa. Może miłość rzeczywiście jest chorobą i lepiej by
nam było bez niej. Ale wybraliśmy inną drogę. W końcu to jest
właśnie celem ucieczki przed remedium: mamy wolność wyboru. Mamy
nawet wolność wybierania źle.
Dowcip polega na tym, że...jakby się nad tym
zastanowić, to nie. Patrząc od strony czysto technicznej,
odrzucenie remedium (mówimy w tym momencie o kwestiach sercowych,
życie pod butem Małego Brata to insza inszość) de facto równa
się utracie kontroli nad własnymi emocjami, a co za tym idzie, nad
własnym życiem – bo uczucia przesłaniają wam logiczne
rozumowanie. Jak myślisz, Leno – czy gdyby już po zabiegu dano ci
wybór: żyć we względnym dostatku z niewyróżniającym się, ale
sympatycznym mężem lub tułać się po lasach z bandą psychopatów,
naprawdę wybrałabyś bramkę numer dwa?
Lena postanawia się przewietrzyć i wygrzebuje się z
namiotu:
W
jednym z namiotów śpi Julian.
A w innym Alex.
Ciekawe, czy też dostał własne lokum z tytułu bycia
Garym Stu.
Mijam
wszystkie namioty. Schodzę do jaru, przechodzę obok wygasłego
ogniska, z którego nie zostało już nic oprócz poczerniałych
kawałków drewna i kilku żarzących się węgielków.
Zaraz – to oni rozbili obozowisko nad
jarem, który chronił ich od wiatru?!...A my dziwimy się, że te
niedojdy nie potrafią wykorzystać stojących nieopodal budynków.
Nie
mam pojęcia, dokąd właściwie idę, i wiem, że to głupie oddalać
się od obozu — Raven ostrzegała mnie przed tym miliony razy. Nocą
Głusza należy do zwierząt, a poza tym łatwo zgubić drogę wśród
tej gęstwiny krzaków i drzew.
Gdyby w tym momencie Lenę zeżarło Wobo, „Requiem”
automatycznie wskoczyłoby do Top 10 moich ukochanych powieści.
Zeskakuję
do wyschniętego koryta strumienia pokrytego warstwą kamieni i
liści, a gdzieniegdzie noszącego ślady dawnego życia, takie jak
wgięta aluminiowa puszka, plastikowa reklamówka czy dziecięcy but.
Widzę, że w kwestii recyklingu też błyszczycie jako
te gwiazdy na niebie.
Słyszę
szelest za plecami. Odwracam się gwałtownie. Widzę cień, który
się przesuwa i materializuje, i przez chwilę zamieram z przerażenia
— jestem bezbronna. Nie mam przy sobie niczego, czym mogłabym
odeprzeć atak głodnego zwierzęcia.
Czyżby marzenia jednak się spełniały?!....
A
wtedy cień wynurza się na otwartą przestrzeń i przybiera kształt
chłopaka. W świetle księżyca nie widać, że jego włosy mają
ten sam kolor co jesienne liście: złotobrązowy i przetykany
czerwienią.
...A niech to. Swoją drogą, Leno, miej się na
baczności: TERAZ naprawdę przydałaby ci się jakaś broń.
– Ach
- odzywa się Alex. –
To ty.
To
pierwsze słowa, jakie wypowiedział do mnie od czterech dni.
Muszę
przyznać, że jestem pod wrażeniem: pierwsza kwestia PŚ od chwili
powrotu na scenę i ani śladu slut-shamingu!
Ciekawe, jak długo potrwa ta dobra passa.
Są
tysiące rzeczy, które chciałabym mu powiedzieć. Zrozum, proszę.
Błagam, wybacz mi. Modliłam się każdego dnia o to, abyś żył,
aż nadzieja zaczęła sprawiać mi ból. Postaraj się mnie nie
nienawidzić. Wciąż cię kocham.
To jest autentycznie smutne, choć obawiam się, że z
innych przyczyn, niż chciałaby tego autorka.
Ale
z moich ust wydobywa się tylko:
– Nie
mogłam spać.
Alex
pamięta pewnie, że ciągle gnębiły mnie koszmary. Dużo o tym
rozmawialiśmy podczas naszego wspólnego lata w Portland.
Ha, zupełnie o tym zapomniałam, ale Lena ma rację:
wszak w „Delirium” często śniła jej się matka. Ciekawe, że
natarczywość owych koszmarów najwyraźniej zmalała po wizycie w
Kryptach – nie mówiąc już o spotkaniu z rodzicielką (prawie)
twarzą w twarz.
...A właśnie, jak już przy tym jesteśmy: kwestia
pani Haloway.
Pod koniec poprzedniego tomu Lena nie tylko odkryła, iż
jej matka ma się dobrze i działa w szeregach RO, ale w dodatku
miała szansę z nią porozmawiać, nie wiedząc jednakże, z kim
dyskutuje. I...co właściwie z tego wynikło? Zdaję sobie sprawę,
że jesteśmy dopiero na początku książki, ale nasza narratorka
zdążyła już dokładnie nakreślić relacje łączące ją z tru
loffami i to, jak powrót PŚ wpłynął na jej życie – ani słowa
o matce, której nagłe pojawienie się powinno skutkować nie
mniejszą emocjonalną karuzelą.
– Ja
też nie mogłem spać — odpowiada.
Samo
to, to zwyczajne zdanie, i fakt, że w ogóle do mnie mówi, sprawia,
że coś we mnie pęka. Chcę go przytulić, pocałować go
tak jak dawniej.
We mnie też, Leno, we mnie też. Z głośnym trzaskiem.
– Myślałam,
że nie żyjesz. Omal mnie to nie zabiło.
– Naprawdę?
- mówi obojętnym głosem. – Jak widzę, szybko doszłaś do
siebie.
...Iii
dotarliśmy do źródła. Trzeba przyznać, że szybko poszło. Panie
i panowie, powitajcie Alexa Sheathesa:
Pierwszą Primadonnę Oliverversum.
Widzicie,
cały cymes polega na tym, że byłam jedną z – chyba nie tak
znowu licznych – osób, które nie miały specjalnego problemu z
zachowaniem PŚ w ostatniej scenie „Pandemonium”. Tak, rzucił
tam tekstem rodem z latynoskiej telenoweli, ale mimo wszystko
potrafiłam w tamtej chwili sympatyzować z Plastikową Simoroślą:
podejrzewam, że też nie byłoby mi miło, gdybym z narażeniem
życia szukała swego kochania, tylko po to, by przekonać się, że
owo kochanie ma już nowego partnera. To normalne i ludzkie czuć się
w takiej chwili zranionym, nawet jeśli w głębi duszy rozumiemy, że
nikt tu nie próbował nikogo celowo oszukać. Problemem nie są tu
uczucia liściastego, ale to, w jaki sposób postanowił sobie z nimi
poradzić.
Albo
raczej nie radzić.
W
pierwszej analizie „Requiem” mogliście się wstępnie przekonać,
jak każdy z boków tego trójkąta miłosnego reaguje na fakt
znalezienia się w dosyć głupiej sytuacji zupełnie nie ze swojej
winy. Każda ze stron ma powód, by czuć się poszkodowaną –
Julian, bo został wyrwany ze swojego naturalnego środowiska tylko
po to, by stać się czyimś rywalem, Lena, bo musi lawirować między
dwoma partnerami i podjąć ostateczną decyzję i Alex, bo podczas
jego nieobecności przypałętał się ten trzeci. Nie jest to łatwe
ani komfortowe położenie, i nie dziwi mnie rozgoryczenie naszych
bohaterów. Wymaganie od trójki nastolatków, by w takiej sytuacji
wybuchnęli szczerym śmiechem i udali się na ryby, powtarzając z
radosnym niedowierzaniem: „A to się porobiło, kto by pomyślał!
Życie pisze najdziwniejsze scenariusze, czyż nie? To co, może
ustalimy jakiś grafik?” byłoby absurdem. Nie zmienia to jednak
faktu, że każdy problem można podejść z kilku różnych stron –
a PŚ postanowił wybrać bodaj najgorszą z opcji, zwaną też
Ścieżką Urażonej Niewinności.
Spójrzcie
jeszcze raz na powyższy dialog; widzicie tu coś ciekawego?
Plastikowa Simorośl nie wyraża swojej złości i żalu przez
przeklinanie niesprawiedliwego losu („Co ja mam teraz zrobić,
Lena, jak mam żyć, wiedząc, że kochasz kogoś innego?”),
gotowości walki o swą ukochaną („Zrobię wszystko, by zdobyć
twe serce i niech wygra najlepszy!”) czy choćby niezbyt
rycerskiej próby zdyskredytowania konkurenta („Pokażę ci, że
to ja, a nie on zasługuję na twą miłość!”). Każde z tych
rozwiązań ma swoje ciemniejsze strony, ale odważę się
stwierdzić, że każde z nich byłoby przyjemną alternatywą dla
sposobu, jaki wybrał PŚ: obwiniania Leny o to, że przyprawiła mu
rogi.
Bo
to właśnie, moi drodzy, będzie modus
operandi naszego
tru loffa przez lwią część tego tomu – zwalanie
odpowiedzialności za zaistniałą sytuację na Lenę i jej brak
szóstego zmysłu. Jak śmiała gzić się z innym, gdy on wciąż
dzierżył jej szarfę?!
I w sumie...czy kogoś to dziwi? Mówimy wszak o facecie,
który postanowił zagrać z ukochaną w psychologiczną gierkę i
doprowadzić ją do histerii, gdy ośmieliła się porozmawiać z
odgórnie narzuconym kandydatem na męża. Czy od kogoś lubującego
się w podobnych zagrywkach naprawdę można oczekiwać, że poradzi
sobie z tak zagmatwaną sytuacją z minimalną dawką gracji?
– Nie.
Nie rozumiesz. – Czuję ucisk w gardle, mam wrażenie, jakby ktoś
mnie dusił. – Nie byłam w stanie żywić nadziei, a potem budzić
się w rozpaczy, że to nieprawda, że wciąż cię nie ma. Nie...
nie miałam tyle siły.
O, a tu Lena porusza bardzo ważną kwestię: w tym
duecie tylko jedna strona wiedziała (a przynajmniej miała podstawy,
by przypuszczać), że ukochany/a nadal żyje i że przy pomyślnym
układzie gwiazd ich ścieżki mogą znów się skrzyżować. Nie
zapominajmy także, że PŚ jak mało kto powinien sobie zdawać
sprawę z traumy, jaką jego zniknięcie mogło spowodować u Leny –
widział wszak na własne oczy, jak jego dziewczyna reaguje na wszelkie kwestie związane ze swoją matką.
Alex milczy przez chwilę. Jest za ciemno, bym mogła
odczytać wyraz jego twarzy. Znowu stoi w cieniu, ale wiem, że się
we mnie wpatruje. Wreszcie odzywa się:
— Kiedy mnie zaciągnęli do Krypt, myślałem, że
mnie zabiją. Ale nawet im się nie chciało. Po prostu wrzucili mnie
do celi, zaryglowali drzwi i zostawili, bym zdechł.
:D
Ten fragment zapewne miał być w zamyśle dramatyczny,
ale nic na to nie poradzę, że bardzo bawi mnie wizja naczelnika
Krypt, który od niechcenia prześlizguje się spojrzeniem po
Plastikowej Simorośli, po czym stwierdza, że amunicja ostatnio
podrożała, więc taniej wyjdzie im zamknięcie chłopaka w starym
schowku na miotły.
Nie
umarłem. Sam nie wiem, jakim cudem. Powinienem był umrzeć.
Straciłem mnóstwo krwi. Oni byli tak samo zaskoczeni jak ja.
Rany koguta, kolejny Meyepir. Czy w tym uniwersum
ktokolwiek poza statystami doznaje trwałego uszczerbku na zdrowiu?
Potem
stało się to rodzajem gry: zobaczyć, ile wytrzymam. Zobaczyć, co
mogą mi zrobić, zanim...
Oho, wygląda na to, że Hipolit postanowił zapełnić
kolejną rynkową niszę jako autor filmów gore.
Urywa.
Nie mogę tego słuchać, nie chcę wiedzieć, nie chcę, żeby to
była prawda, nie mogę znieść myśli, ile cierpienia mu zadali.
Postępuję kolejny krok do przodu i w ciemności wyciągam rękę,
by dotknąć jego piersi i ramion. Tym razem mnie nie odpycha. Ale
też nie przytula. Stoi tylko, zimny i nieruchomy, jak głaz.
A nie mówiłam, że Meyepir? Zaraz...
- lodowate, kamiennie ciało
- włosie o barwie jesiennych liści
- skłonność do angstu i obwiniania partnerki o
wszystkie nieszczęścia
...Edwardzie, czyżbyś znudził się swoją małżonką
i demonicznym potomstwem i próbował szukać szczęścia w innym
uniwersum?
— Alex
— powtarzam jego imię jak modlitwę, jak magiczną formułę,
który sprawi, że znowu wszystko będzie dobrze. Wędruję ręką w
górę jego piersi, do podbródka. — Tak mi przykro. Tak mi
przykro...
Wtedy
Alex cofa się gwałtownie, jednocześnie łapiąc mnie za nadgarstki
i ściągając je w dół.
— Były
dni, kiedy chciałem, żeby mnie zabili. — Wciąż trzyma mnie
mocno, uniemożliwiając ruch. Jego głos, choć cichy, aż kipi od
emocji i jest tak przepełniony gniewem, że boli mnie bardziej nawet
niż jego uścisk.
I
jeszcze zastraszanie partnerki! Nie dziwię się, że Plastikowa
Simorośl ma tyle fanek, kto nie chciałby podobnego księcia z bajki
(nawiasem mówiąc, ptysiu, ja, Beige i zapewne wielu naszych
czytelników w pełni podzielamy twoje uczucia)?
— Były
dni, kiedy prosiłem, kiedy modliłem się o to przed zaśnięciem.
Wiara, że może kiedyś znowu cię zobaczę, że może cię odnajdę,
nadzieja, że tak będzie, to była jedyna rzecz, która nie
pozwalała mi się poddać. — Puszcza mnie wreszcie i cofa się o
kolejny krok. — A więc nie. Nie rozumiem.
Alex. Plastikowa Simoroślo. Patrz mię na usta.
To. Nie. Jest. Problem. Leny.
Fakt,
że twoje marzenia i sny nie pokrywają się z zastaną
rzeczywistością NIE JEST, NIE BYŁ I
NIGDY NIE BĘDZIE JEJ WINĄ.
Lena postawiła sprawę jasno: była zrozpaczona po
stracie ukochanego, do tego stopnia, że w pewnym momencie musiała
pogodzić się z jego odejściem, by nie zwariować. Nie szukała
celowo pocieszenia w ramionach Juleczka – a nawet gdyby, cóż z
tego? Lena nie wiedziała, że
PŚ nadal żyje, a choćby i wiedziała, nadal miałaby pełne prawo
ułożyć sobie życie od nowa, biorąc pod uwagę, że z Krypt nie
dostawało się warunkowego zwolnienia za ładne sprawowanie.
I wiecie co? Machnęłabym już nawet ręką na skrajny
brak obiektywizmu PŚ – ten facet nawet w znacznie bardziej
sprzyjających okolicznościach przyrody nie wykazywał przesadnych
zdolności do analizy, a obecne rozgoryczenie nie pomaga sprawie –
ale fascynuje mnie, z jakim zaangażowaniem nasz tru loff robi z
siebie jedyną ofiarę tego układu.
Jakkolwiek jestem pewna, że urlop w Kryptach nie
należał do najprzyjemniejszych doświadczeń, Plastikowa Simorośl
mogła przynajmniej pocieszać się myślą, że Lenie udało się
uciec. Podczas obławy nie miał raczej szans zauważyć, że została
postrzelona, mógł więc mieć nadzieję, że po przeskoczeniu przez
siatkę udała się prosto do „jego” obozu, gdzie Odmieńcy
powitali ją girlandami z kwiatów i zaproszeniem na wieczorne
barbecue.
Lena nie miała żadnych podstaw do podobnego optymizmu. Widziała,
jak porządkowi zabierają ze sobą bezwładne ciało ukochanego. W
najlepszym przypadku PŚ wyzionął ducha jeszcze pod płotem; w
najgorszym – został zaciągnięty do Krypt, by być tam
torturowanym aż do śmierci. Lenka wprawdzie nigdy nie brała pod
uwagę drugiej możliwości – ale PŚ przecież o tym nie wie, wie
za to, że wiadomość o matce przetrzymywanej na oddziale o
zaostrzonym rygorze doprowadziła ją bez mała do histerii. A mimo
to najwyraźniej ani przez chwilę nie zaświeciło mu pod kopułą,
że wszystkie okropieństwa, o których z taką lubością teraz
rozprawia, mogły nocami nawiedzać Lenę w koszmarach, i że ów
związek z Juleczkiem (nawiasem mówiąc, ciekawam, czy ktoś
uświadomił mu, jak świeża jest to sprawa, czy też facet
podejrzewa, że Lena poszła w tango pierwszej nocy w Zakazanym
Lesie) mógł być pierwszym od miesięcy momentem, gdy zaznała jako
– takiego spokoju ducha.
I ostatnia rzecz: jedynym, co trzymało cię przy życiu była nadzieja, że kiedyś ujrzysz Lenę na wolności, tak? No to...gratulacje, misja zakończona powodzeniem. Lena żyje, jest cała i zdrowa, zdołała znaleźć (nazwijmy to) przyjaciół, dzięki czemu ma zapewnione wsparcie (ekhm) materialne i (EKHM) emocjonalne. Ba; odnalazła nawet miłość, a więc jej ucieczka nie poszła na marne, ma to, co w swoim czasie określiła jako nadrzędną wartość w swoim życiu. Jak na bytowanie poza nawiasem społecznym wiedzie jej się naprawdę nieźle. Skoro rzekomo kochasz ją najbardziej na całym świecie, to co ty na to, żeby wyrazić przynajmniej minimalną radość z faktu, że najbliższa ci istota najwyraźniej dobrze sobie radzi w nowej sytuacji? Wiem, że obecność Juleczka staje ci kością w gardle, ale myślę, że byłoby ci nieco łatwiej przełknąć kwestię życia miłosnego panny Haloway, gdybyś uświadomił sobie, że Lena w ogóle nie miałaby żadnego życia miłosnego, gdyby coś zeżarło ją podczas pierwszej nocy w Głuszy.
Autorko, naprawdę ciężko mi sympatyzować z Weltschmerzem Plastikowej Simorośli, skoro z jego wynurzeń wynika, że chciał nie tyle odnaleźć Lenę żywą, co nadal zakochaną w nim bez pamięci – i sam fakt, że ukochana ma się dobrze nic dla niego nie znaczy, jeżeli nie może jednocześnie oznajmić całemu światu "Zaklepane!".
— Alex,
b ł a g a m .
Zaciska
ręce w pięści.
— Przestań
powtarzać moje imię. Już mnie nie znasz, nie wiesz, kim jestem.
Widzę, że PŚ pozazdrościł Fredowi roli naczelnego
campowego złodupca tego tomu. Ciekawe, czy kiedy wypowiadał te
słowa, niebo przecięły błyskawice.
— Znam
cię. — Próbuję stłumić wstrząsające mną spazmy, złapać
głębszy oddech, ale na próżno. Nie mogę przestać płakać. To
musi być koszmar i wkrótce się z niego obudzę. To jest jak
straszny film, w którym Alex wrócił do mnie w ciele potwora, źle
pozszywany, odrażający i zionący nienawiścią, ale zaraz się
obudzę, a on będzie leżał obok mnie, zupełnie normalny i znowu
mój.
Leno, nie chcę cię martwić, ale „norma” w
wykonaniu PŚ to nadal stan daleki od doskonałości.
— Alex,
to ja, Lena. Twoja Lena. Pamiętasz? Pamiętasz Brooks 57 i koc,
który rozkładaliśmy na trawie...
— Przestań
- przerywa mi łamiącym się głosem.
— I
zawsze pokonywałam cię w scrabble.
Tru loffa?! Leno, to się nie godzi!
Bo
zawsze pozwalałeś mi wygrać.
Aaa, no chyba że tak. Wiadomo, że w rzeczywistości YA
kobieta może wykazać się tylko przy łaskawej aprobacie partnera.
A
pamiętasz, jak raz urządziliśmy sobie piknik i jedyne,
co mieliśmy, to spaghetti w puszce i fasolka szparagowa?
Jedyne,
co mieliśmy
Jedyne
JEDYNE
Lena na etapie „Delirium” nie wiedziała, jak
naprawdę wygląda życie Odmieńców; obecnie nie ma już tej
wygodnej wymówki.
Leno? Pamiętasz może poprzedni tom? Te tygodnie,
podczas których groziła ci śmierć głodowa z powodu
niekompetencji Raven? Miesiące, kiedy zdani byliście
na łaskę i niełaskę pana Wiesia?
„Jedyne” spaghetti i fasolka to dania, których
posiadanie w Głuszy mogłyby zdecydować o czyimś losie. Zakładając
nawet, iż pochodziły ze sklepu twojego wuja, a nie zostały
przyniesione przez twego misiaczka – nie uważasz, że to dobry
moment, by wspomnieć, że tarzaliście się z PŚ w najróżniejszych
dobrach podczas waszych romantycznych pikników (ktoś pamięta
jeszcze na wpół zużyte kremy do opalania?), podczas gdy owe towary
mogłyby znacząco poprawić warunki bytowe ludzi z Zakazanego Lasu?
Co ty na to, by delikatnie przyszpilić twego Adonisa pytaniem,
dlaczego tak beztrosko marnował zapasy, miast podzielić się nimi z
towarzyszami niedoli zza płota – i dlaczego nigdy nie uświadomił
cię, że jeżeli uciekniecie razem do krainy Wobo, porządny posiłek
będziesz widziała góra raz w tygodniu?
...Z drugiej strony, obozowisko Plastikowej Simorośli
wymykało się wszelkim regułom, więc może tamtejsi włóczędzy
mieli w nosie przetworzoną żywność.
Stwierdziłeś,
że najlepiej je wymieszać...
— Przestań.
— I
tak też zrobiliśmy, i było to całkiem zjadliwe. Spałaszowaliśmy
całą puszkę, tacy byliśmy głodni. A kiedy zaczęło się
ściemniać, wskazałeś na niebo i powiedziałeś mi, że gwiazd
jest tyle, ile rzeczy, które we mnie kochasz.
Wyobraźcie sobie tylko ten chichot losu, gdyby akurat
tego wieczoru panowało całkowite zachmurzenie.
Niestety, PŚ najwyraźniej nie ma ochoty na wspominki:
— Daj
spokój. — Alex łapie mnie za ramiona. Jego twarz znajduje się
tuż przy mojej, ale jest zupełnie obca: odpychająca maska z
okropnym grymasem. — Po prostu przestań. Daruj sobie. To już
dawno skończone, rozumiesz? To wszystko dawno skończone.
— Alex,
proszę...
— Przestań!
— Jego głos jest teraz ostry, twardy, jak gdyby wymierzał mi
policzek. Wreszcie puszcza mnie, a ja cofam się chwiejnym krokiem. —
Alex nie żyje, rozumiesz? Tamte uczucia dawno minęły, nie mają
już znaczenia, jasne? Rozpłynęły się. Nie ma ich.
No i fajno, sprawa zamknięta. Leno, hycaj żwawo do
namiotu Juleczka, dzięki uprzejmości Raven miejsca tam aż nadto.
Oczywiście, nic z tego; żaden porządny trójkąt
miłosny nie może być rozwiązany na tak wczesnym etapie, w związku
z czym dostajemy...to:
— Alex!
Już
miał odejść, ale błyskawicznie się odwraca. W świetle księżyca
jego twarz jest surowa, biała i wściekła, dwuwymiarowa jak na
prześwietlonym zdjęciu.
— Nie
kocham cię, Lena. Jasne? N i g d y cię nie kochałem.
Powietrze
ze mnie uchodzi. Wszystko znika.
— Nie
wierzę ci. — Szlocham tak mocno, że z trudem wypowiadam słowa.
Alex
robi krok w moją stronę. I teraz wcale go nie rozpoznaję. Zmienił
się całkowicie, to już zupełnie obcy człowiek.
— To
było kłamstwo. Rozumiesz? Wszystko to było kłamstwem.
Szaleństwem, tak jak nam powtarzali. Po prostu zapomnij o tym.
Zapomnij, że to się kiedykolwiek wydarzyło.
...Rany koguta, to faktycznie JEST Edward.
Oliver, naprawdę – jeśli już musiałaś ściągać
z uniwersum Meyer, to czy musiały to być akurat:
a) „Księżyc w nowiu” i
b) jedna z najbardziej facepalmogennych scen tamże?
Ten motyw był niemożliwie głupi już w KwN i obecnie nie prezentuje się ani trochę lepiej. PŚ kochał (w bardzo specyficzny, typowy dla tru loffa YA sposób) Lenę - wie o tym PŚ, Lena, pani Jadzia i każdy, kto śledził nasze analizy. Mało tego, jest jasne, że nadal żywi do niej jakieś uczucia, choć niewykluczone, że jego obecna złość jest wywołana bardziej przez zranione ego niż porywy serca. Nie wierzę, że to piszę, ale skoro chciał zranić dziewczynę, to czy nie mógł pójść w stronę wyrzucania jej rozwiązłości? Niesmak równie duży, ale przynajmniej miało by to ręce i nogi.
— Błagam.
— Sama nie wiem, jakim cudem stoję jeszcze na nogach, dlaczego nie
rozpłynęłam się we łzach, dlaczego moje serce ciągle bije,
kiedy tak bardzo chcę, żeby się zatrzymało. — Błagam, nie rób
mi tego, Alex.
— P
r z e s t a ń p o w t a r z a ć m o j e i m i ę .
A ten co, też zapragnął mrocznego pseudonimu
odpowiadającego czerni jego duszy, niczym Voldemort? Proponuję
Angsty McAngsterson.
Sytuacja powoli staje się nie do zniesienia – zarówno
dla bohaterów jak i analizatorów oraz czytelników – gdy wtem!
A
wtedy nagle za naszymi plecami rozlegają się trzask i szelest
liści, jakby coś dużego szło przez las. Twarz Aleksa zmienia się.
Gniew ulatnia się i zastępuje go coś innego: nieruchome napięcie
jak u jelenia tuż przed ucieczką.
— Nie
ruszaj się, Lena ~ mówi cicho, ale w jego słowach wyczuwam
niepokój.
Odwracam
się, ale już chwilę wcześniej wyczułam kształt wyłaniający
się za moimi plecami, ciężkie sapanie zwierzęcia i głód tak
silny, że tłumi wszystko inne. Niedźwiedź.
A wild bear appears!
To
niedźwiedź czarny. Jest duży - ma na pewno ponad półtora metra i
nawet gdy spoczywa na czterech łapach, sięga mi niemal do ramienia.
Światło księżyca przetyka srebrem jego skołtunione futro.
Zwierzę spogląda na Aleksa, na mnie, potem znowu na Aleksa. Jego
oczy są jak kawałki onyksu, matowe, bez życia.
Przez chwilę myślałam, że ten kawałek o oczach
dotyczy PŚ. Szkoda, że jednak nie – przepadła mi okazja do
rzucenia żartu o konieczności wypicia jakiejś pumy.
Niczym
prąd przebiega przeze mnie strach, wyłączając ból, wyłączając
wszystkie myśli z wyjątkiem jednej: jak mogłam nie wziąć ze sobą
broni?
Cóż, jak wielokrotnie mieliśmy okazję się
przekonać, posiadanie tejże w twoim przypadku nie robi specjalnej
różnicy.
— Okej
— mówi Alex tym samym cichym głosem. Stoi za mną, zupełnie
nieruchomy, wyczuwam napięcie jego ciała. — Musimy zachować
spokój. Wszystko powoli. Wycofamy się, jasne? Powoli i spokojnie.
PŚ uses regressing!
Robi jeden krok w tył i już samo to, ten nieznaczny
ruch powoduje, że niedźwiedź napręża się, gotów do ataku, i
obnaża kły, które błyskają bielą w świetle księżyca.
Zwierzę kołyszącym się krokiem podchodzi jeszcze
bliżej, nie przestając pomrukiwać. Każdy mięsień w moim ciele
bije na alarm, każe mi uciekać, mimo to stoję nieruchomo, jakbym
wrosła w ziemię, starając się nawet nie drgnąć. Niedźwiedź
przystanął. Widzi, że nie zamierzam uciekać. Może więc uzna, że
nie jestem łatwą zdobyczą. Cofa się nieznacznie — punkt dla
mnie, drobna przewaga. Postanawiam ją wykorzystać.
— Hej! — krzyczę najgłośniej, jak potrafię,
i wyciągam ręce do góry, by wydać się dużo wyższą. — Hej!
Wynoś się stąd! No idź. Idź!
Lena uses noise!
Niedźwiedź cofa się o kolejny centymetr,
zdezorientowany, przestraszony.
— Powiedziałam: w y n o ś s i ę !
Kopię w najbliższe drzewo i posyłam w kierunku
niedźwiedzia odprysk kory. Ponieważ zwierzę ciągle nie zbiera się
do odwrotu — choć już nie mruczy i jest najwyraźniej
zdezorientowane, w defensywie — przykucam szybko, chwytam pierwszy
lepszy kamień, podnoszę się i ciskam nim mocno.
And aggression!
Z głuchym, ciężkim odgłosem trafia niedźwiedzia
tuż pod lewą łopatkę. Zwierzę zaczyna skowyczeć i wycofuje się,
szurając łapami. Aż wreszcie odwraca się, ucieka i po chwili
plama czarnego futra znika między drzewami.
— A niech to szlag! - dobiega mnie z tyłu głos
Aleksa. Bierze głęboki oddech, głośny i przeciągły, pochyla się
i znowu prostuje. — A niech to szlag.
Uderzenie adrenaliny, a potem odprężenie sprawiły,
że zapomniał się na chwilę, maska opadła i przez mgnienie oka
ukazał się zza niej dawny Alex.
Mój losie, Lenie naprawdę niewiele potrzeba do
szczęścia, skoro za powrót „starego” PŚ uznaje fakt, iż ten
nie patrzy na nią z mordem w oczach, zajęty akurat uspokajaniem
oddechu.
Zalewa mnie fala mdłości. Ciągle mam przed oczami
zranione, zdesperowane spojrzenie niedźwiedzia,
a w uszach brzmi głuchy, ciężki odgłos kamienia uderzającego go
w łopatkę. Ale nie miałam wyboru. Takie zasady panują w Głuszy.
...Lenie jest przykro, bo nie dała się zjeść?
— To było szaleństwo. T y jesteś szalona —
Alex kręci głową z niedowierzaniem. — Dawna Lena rzuciłaby się
do ucieczki.
Niech wypowie się ktoś obeznany w temacie: czy fortel
Leny miałby szansę zadziałać w rzeczywistości?
Musisz być większy, silniejszy i twardszy. Przenika
mnie zimno, a w mojej piersi kawałek po kawałku wyrasta ściana. On
mnie nie kocha. Nigdy mnie nie kochał. To wszystko było kłamstwem.
...Leno, wiem, że twój luby najwyraźniej mocno
zapatrzył się w Warda, ale błagam, przynajmniej ty nie transformuj
się w Bellę Swan.
— Tamta Lena nie żyje - odpowiadam, a potem mijam
go i ruszam do obozu. Każdy krok jest trudniejszy od poprzedniego.
Całe moje ciało staje się dziwnie ciężkie, a kończyny
zamieniają w ołów.
Musisz ranić albo zostaniesz zraniony. Alex nie
idzie za mną, zresztą nawet tego nie oczekuję.
Nie obchodzi mnie, gdzie pójdzie, czy zostanie w
lesie całą noc, czy też nigdy już nie wróci do obozu.
* wzdycha tęsknie * Chciałoby się.
Tak jak powiedział, wszystko między nami — w tym
wzajemna troska — jest skończone.
Dopiero przy namiotach zaczynam płakać. Łzy
napływają z taką mocą, że muszę się zatrzymać, przykucnąć i
skulić. Chciałabym wypłakać z siebie wszystkie uczucia.
Przez chwilę przebiega mi przez głowę myśl, jakie
to byłoby łatwe: wrócić na drugą stronę, pójść prosto do
laboratorium i oddać się w ręce chirurgów. Mieliście rację, ja
się myliłam. Uwolnijcie mnie od tego.
Bardzo łatwe. No, pomijając może ten drobny fakt, że
jesteś obecnie przestępczynią, za której głowę Mały Brat –
zakładając, że posiada resztki zdrowego rozsądku – powinien był
wyznaczyć sowitą nagrodę.
— Lena?
Podnoszę wzrok. Julian wyszedł z namiotu, musiałam
go obudzić. Jego włosy sterczą na różne strony jak powyginane
szprychy koła. Jest boso.
O, spójrzcie tylko, to nasz Jacob sprzed okresu wojny
secesyjnej. Ciekawam, co też miłego przygotowała dla niego autorka
w dzisiejszym odcinku.
— W porządku — mówię, wciąż próbując
powstrzymać łzy.— Nic mi nie jest.
Przez chwilę stoi nieruchomo, wpatrując się we
mnie, i z pewnością domyśla się, że płaczę, i rozumie, i wiem,
że chciałby mnie pocieszyć. Rozkłada szeroko ramiona.
— Chodź do mnie — mówi cicho.
Ruszam do niego pędem i wręcz rzucam się na niego.
Julian obejmuje mnie i przyciska mocno do piersi, a ja znowu
odpuszczam, pozwalam, by raz po raz wstrząsał mną szloch. On stoi
tak ze mną i mruczy mi we włosy wyrazy pocieszenia, całuje mnie w
czubek głowy i pozwala mi płakać po stracie innego chłopaka —
chłopaka, którego kochałam bardziej.
…
…
…Cóż, to było... bardzo jasne postawienie sprawy.
Wiecie co, drodzy czytelnicy? Właśnie uświadomiłam
sobie pewną rzecz: przy całym moim humorystycznym porównywaniu
„Requiem” do serii „Zmierzch”...tu naprawdę
istnieją pewne podobieństwa, gdy w grę wchodzi trójkąt
uczuciowy.
Przypomnijcie sobie „Intruza” czy „Selekcję” -
jednym z ważniejszych wątków była tam konieczność wyboru
pomiędzy dwoma skrajnie odmiennymi, a jednak równie beznadziejnymi pociągającymi mężczyznami. Ale nie u Meyer. W
„Zmierzchu” Bella tak naprawdę nigdy nie pozostawiała
wątpliwości, kto jest jej prawdziwym Księciem Czarującym;
niewolnik był dobry dopóty, dopóki Wardo nie powrócił na scenę.
Wygląda na to, że Oliver postanowiła skopiować ów
motyw.
Oczywiście, jesteśmy dopiero na samym początku
powieści, nie można zatem jednoznacznie przekreślić szans
Juleczka; kto wie, jakież to plot twisty szykują nam się w
przyszłości (cóż, ja wiem, ale przecież nie będę Wam psuła
zabawy). Jakkolwiek jednak nie miałyby potoczyć się jego losy,
ciężko zignorować to, jak dalece upupia go obecnie autorka, każąc
mu nosić nie tyle łatkę, co ważący tonę głaz z wyrytym napisem
„Ten drugi”.
Biedny Julek. I pomyśleć, że jego życie mogłoby
potoczyć się zupełnie inaczej, gdyby tylko ochrona wynajęta przez
tatusia na manifestację okazała się być nieco bardziej
kompetentna.
— Przepraszam - powtarzam ciągle w jego pierś. —
Przepraszam.
Jego koszulka pachnie dymem z ogniska, lasem i
wiosną.
— W porządku - odpowiada mi szeptem.
Julku, walcz! Nie poddawaj się Imperatywowi
Narracyjnemu – zobacz tylko, gdzie zaprowadziło to nieszczęsnego
Blacka! W okolicy nie ma wprawdzie żadnych niemowląt, ale licho nie
śpi!
Gdy wreszcie trochę się uspokajam, Julian bierze
mnie za rękę. Idę za nim w ciemną czeluść jego namiotu,
pachnącego jak jego koszulka, ale jeszcze intensywniej. Kładę się
na jego śpiworze, a on obok mnie, tworząc idealne wgłębienie dla
mojego ciała. Zwijam się w tę przestrzeń - bezpieczną, ciepłą
i pozwalam, by ostatnie gorące łzy, które wylewam za Aleksa,
spływały mi po policzkach, a potem wsiąkały w ziemię coraz
głębiej i głębiej.
I to już wszystko na dziś. A za tydzień: poznajemy
osobiście czarny charakter tego tomu.
Zostańcie z nami!
Maryboo