niedziela, 23 czerwca 2019

Część IV


HANA

Tak, wreszcie nadeszła ta cudowna chwila, gdy poznamy bodajże mojego ulubionego bohatera tego tomu. Fredziu, mordo ty moja, właź na scenę.

— H a n a. — Mama spogląda na mnie wyczekująco. — Fred prosił, żebyś podała mu fasolkę.
— Przepraszam. — Silę się na uśmiech. Ostatniej nocy kiepsko spałam. Nawiedził mnie sen, a raczej strzępy snu: smugi obrazu rozpływające się, zanim miałam szansę się na nich skupić.
Sięgam więc po lśniące ceramiczne naczynie — zachwycające, jak zresztą wszystko w domu Hargrove'ów -chociaż Fred ma do niego bliżej.


Widzicie, Fredzio to chodzące zUo, nawet fasolki sobie nie weźmie bez uciskania Hanki.

Ale to część rytuału. Wkrótce zostanę jego żoną i będziemy siedzieć tak każdego wieczoru, powtarzając skrupulatnie ten sam układ choreograficzny.


Jeżeli Oliver chce nam ukazać tragedię życia wyleczonych przypowieścią o fasolce, to chyba skończyły jej się pomysły.

Fred uśmiecha się do mnie.
— Zmęczona? — pyta.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy spędziliśmy ze sobą mnóstwo czasu. Wspólny niedzielny obiad jest jednym z wielu sposobów, za pomocą których zaczęliśmy scalać życie moje i jego.
Miałam mnóstwo czasu, by dokładnie obserwować jego twarz. Zastanawiałam się, czy można go uznać za przystojnego, aż uznałam w końcu, że po prostu miło się na niego patrzy. Nie jest tak atrakcyjny, jak ja, ale na pewno bystrzejszy, a do tego podobają mi się jego ciemne włosy, tak uroczo opadające mu na prawą brew, kiedy nie ma czasu, by je poprawić.


Cóż, gdyby Fredek był boski i miał klatę jak Kapitan Ameryka, a włos jak pół Puszczy Białowieskiej, nie byłby szwarccharakterem, tylko truloffem Hanki, toż to elementarne.

— Rzeczywiście wygląda na zmęczoną — stwierdza pani Hargrove.
Matka Freda często mówi o mnie tak, jakby nie było mnie w pokoju. Nie biorę tego do siebie, ona traktuje tak każdego. Ojciec Freda był burmistrzem przez ponad trzy kadencje. Teraz, kiedy nie żyje, jego syn ma przejąć stanowisko. Od styczniowych Incydentów Fred niestrudzenie walczył o tę nominację i jego wysiłki nareszcie przyniosły owoce. Zaledwie tydzień temu komitet tymczasowy mianował go nowym burmistrzem. Zaprzysiężenie odbędzie się z początkiem przyszłego tygodnia. Pani Hargrove jest więc przyzwyczajona do bycia najważniejszą kobietą w towarzystwie.

 Cóż, dobrze by było, gdyby Hanka zaczęła brać z niej przykład. Na razie siedzi cicho jak mysz pod miotłą i zachowuje się, jakby się bała własnego cienia, a niedługo ma być jedną ze sztandarowych postaci propagandy systemu. Już zresztą nią jest do pewnego stopnia jako idealnie dobrana idealna narzeczona idealnego burmistrza.

- Nic mi nie jest - odpowiadam.
To, co powiedziałam, nie do końca jest prawdą. Lena zawsze powtarzała, że swoimi kłamstwami mogłabym nabrać samego diabła. Niepokoi mnie, że nie jestem w stanie przestać się martwić o Jenny ani myśleć o tym, jak mizernie wyglądała.

Again, jeżeli to ma być subtelny foreshadowing, że remedium na Hankę nie zadziałało i cały czas czuje pełen wachlarz emocji, to mam dla Oliver złą wiadomość. Tego domyśli się nawet dziecko.

Niepokoi mnie, że znowu zaczęłam myśleć o Lenie.

Halena żondzi!

— Przygotowania do wesela są zawsze bardzo stresujące -odzywa się mama.
- Masz szczęście, że to nie ty wypisujesz czeki — wtrąca się tata.
Po tych słowach wszyscy wybuchają śmiechem. Pokój nagle rozświetla flesz: fotograf, ulokowany w krzakach tuż za oknem, robi nam zdjęcie. Potem zostanie ono sprzedane do lokalnych gazet i stacji telewizyjnych. Obecność paparazzich zawdzięczamy pani Hargrove.
Wcześniej dała im cynk, gdzie będziemy jeść kolację, którą zorganizował dla nas Fred z okazji sylwestra. Sytuacje takie są starannie aranżowane, by publika mogła śledzić historię naszej znajomości i być świadkiem naszego szczęścia wynikającego z tego, że tak idealnie nas sparowano.

No i dobrze, propaganda sama się nie zrobi. Ten paparazzi to oczywiście kuzyn Hipolita, Izydor. Wszystko musi zostać w rodzinie.

I naprawdę jestem z Fredem szczęśliwa. Dobrze się dogadujemy. Lubimy te same rzeczy, mamy mnóstwo wspólnych tematów. Dlatego właśnie tak się martwię: wszystko rozwiałoby się z dymem, jeśliby się okazało, że zabieg nie powiódł się w stu procentach.

I puff, ta odrobina napięcia związana z zabiegiem Hanki zniknęła bezpowrotnie. W sumie dobrze, pani ałtorka i tak pewnie by sobie z tym wątkiem nie poradziła. Miejmy chociaż nadzieję, że Hanka rzeczywiście umie sprzedać dobry bullshit i będzie się kryła z tą tajemnicą, zamiast wysypać się w jak najbardziej żałosny sposób.

— Słyszałem w radiu, że ewakuowano część Waterbury — mówi Fred. — Część San Francisco również. Zamieszki wybuchły w weekend.
— Fred, proszę — odzywa się pani Hargrove. — Czy naprawdę musimy rozmawiać o tym przy kolacji?
— Ignorowanie problemu nie rozwiąże go — odpowiada jej twardo Fred. — Tak właśnie robił tata. I widzisz, czym się to skończyło.

Krowami się skończyło. No, były też jakieś inne akcje, ale nie zapomnijmy o krowach.

— Fred. — W głosie pani Hargrove słychać napięcie, ale ona sama nie przestaje się uśmiechać. Pyk. Przez krótką chwilę ściany jadalni rozbłyskują światłem flesza. — To naprawdę nie pora...
— Nie możemy już dłużej udawać. — Fred rozgląda się wokół stołu, jak gdyby zwracał się do każdego z nas z osobna.
Spuszczam wzrok.
 — Ruch oporu istnieje. Może nawet się rozrasta. Trzeba nazwać rzeczy po imieniu: to już epidemia.
- Zamknięto większość Waterbury - mówi mama. - Jestem pewna, że to samo zrobią w San Francisco.
Fred kręci głową.
- Tu nie chodzi tylko o kwestie zarażenia. Największym problemem jest istnienie sieci sympatyków. Oni stworzyli już cały system wsparcia. Nie popełnię tego samego błędu co tata - oznajmia z nagłą zaciętością. Pani Hargrove siedzi zupełnie nieruchomo. - Przez lata krążyły plotki o istnieniu Odmieńców, mówiono nawet, że ich liczebność wzrasta. Dobrze o tym wiesz. Tata też o tym wiedział. Ale wolał udawać, że jest inaczej.
Nie podnoszę wzroku znad talerza, na którym nietknięty kawałek jagnięciny leży obok fasolki szparagowej i galaretki ze świeżej mięty. Hargrove'owie zawsze mieli wszystko, co najlepsze. Modlę się, by paparazzi nie zrobił nam teraz zdjęcia. Z pewnością jestem czerwona na twarzy. W końcu wszyscy wśród zgromadzonych wiedzą, że moja była najlepsza przyjaciółka próbowała uciec z Odmieńcem, i pewnie podejrzewają, że ją kryłam.

A jednak jakimś cudem zostałaś narzeczoną takiej szychy, jak Fredzio. Nie ogarniam tej kuwety.

Fred obniża głos.
- Kiedy wreszcie pogodził się z prawdą i uznał, że pora przystąpić do działania, było już za późno. - Wyciąga rękę, by dotknąć dłoni swojej matki, ale ona bierze widelec i nadziewa nań fasolkę z taką siłą, że metalowe zęby ostro szczękają o talerz. Fred przełyka ślinę. - Cóż, ja nie będę odwracał wzroku - kontynuuje. - Nadszedł czas, byśmy wszyscy spojrzeli prawdzie w oczy i stawili czoło zagrożeniu.


Czujecie ten zapach represji w powietrzu?

Hanka chyba też coś czuje, bo robi jej się słabo. Dziewczyna przeprasza zebranych, ale musi wyjść na świeże powietrze, bo nie czuje się najlepiej.

— Przespacerować! — Moje słowa wywołują poruszenie.
Nagle wszyscy mówią jednocześnie. Tata oznajmia: „nie ma mowy", mama wzdycha: „wyobraź sobie, jak by to wyglądało", Fred nachyla się do mnie: „teraz nie jest bezpiecznie,
Hana", a pani Hargrove stwierdza: „pewnie masz gorączkę". W końcu moi rodzice postanawiają, że Tony odwiezie mnie do domu, a potem po nich wróci. To kompromis do przyjęcia. Oznacza przynajmniej, że będę mieć dom dla siebie chociaż przez chwilę. Wstaję i odnoszę talerz do kuchni, mimo nalegań pani Hargrove, że zrobi to gosposia. Gdy wyrzucam jedzenie do kosza, zapach ten przywołuje wspomnienie smrodu kontenerów i wyłaniającej się spomiędzy nich Jenny.
— Mam nadzieję, że ta rozmowa cię nie zmartwiła.
Odwracam się. Fred przyszedł za mną do kuchni. Staje w bezpiecznej odległości.
— Nie, nie zmartwiła. — Jestem zbyt zmęczona na dłuższe wyjaśnienia. Po prostu chcę iść do domu.
— Nie masz gorączki, prawda? — Fred przygląda mi się uważnie. — Jesteś blada.
— Jestem po prostu zmęczona.
— Aha. — Fred wkłada ręce do kieszeni spodni: ciemnych, z zakładką z przodu, jak u mojego ojca. — Bałem się, że trafiła mi się wybrakowana partia.
Kręcę głową, pewna, że się przesłyszałam. -Co?
— Żartowałem — uśmiecha się Fred.

Ograny chwyt, Fredek. Obrazić i powiedzieć, że się żartowało to strasznie wyświechtany schemat, ale wiem, misiu, że się dopiero rozgrzewasz. Liczę na ciebie, nie zawiedź mnie. Zacznij ćwiczyć topienie kociąt i duszenie takich małych, puchatych kaczuszek.

Ma dołeczek w lewym policzku i bardzo ładne zęby. To też mi się w nim podoba.

Uff, kryzys zażegnany. Gdyby nie miał dołeczka, to jego słowa byłyby naprawdę okropne.

— Do zobaczenia wkrótce. — Nachyla się i całuje mnie w policzek. Cofam się mimowolnie. Wciąż nie jestem przyzwyczajona do jego dotyku. — Wyśpij się.
— Tak jest — odpowiadam, ale on już jest w drodze do jadalni, gdzie wkrótce podadzą deser i kawę. Za trzy tygodnie będzie moim mężem, a to będzie moja kuchnia, gospodyni także będzie moja. Pani Hargrove będzie musiała mnie słuchać, to ja będę wybierać, co będziemy jadać, i nic więcej nie będzie mi trzeba.
Chyba że Fred ma rację. Chyba że jestem wybrakowana.

Czyli dostaniemy porządną dawkę górnolotnego jęczenia i użalania się nad sobą nie tylko u Leny, ale też u Hanki. Jak się cieszę.

I tak wygląda wprowadzenie na scenę naszego burmistrza-psychola. Wiem, że na razie nie rozwinął się zbytnio, ale poczekajcie jeszcze troszkę, on się na razie na rozbiegu. 

W następnym odcinku wracamy do Odmieńców, którzy namiętnie kłócą się o to, gdzie iść dalej. Ponadto pojawi się nowa bohaterka, której zadaniem będzie namieszanie w naszym świetnie zapowiadającym się trójkącie. Bo czemu nie mieć od razu kwadratu?

Do zobaczenia

Beige

niedziela, 16 czerwca 2019

Opóźnienie

Niestety w tym tygodniu nie udało mi się wyrobić z analizą. Na pewno w tym miesiącu dostaniecie drugą analizę. Mam nadzieję, że dam radę wstawić 23.06, w najgorszym wypadku 30.06, dam jeszcze znać.

Buziaki

Beige

niedziela, 9 czerwca 2019

Część III


LENA


Budzę się w środku nocy z koszmaru, w którym pojawiła się Grace.

O, patrzcie, Lena przypomniała sobie, że kiedyś miała rodzinę!...Ciekawe, czy ten sen też zaprowadzi nas do jedynej naprawdę liczącej się kwestii, czyli któregoś z tru loffów.

Noga małej uwięzła między deskami podłogi naszej dawnej sypialni w domu ciotki Carol. Z dołu dobiegały krzyki: „Pożar! pożar!". Pokój był pełen dymu. Próbowałam dostać się do Grace, żeby ją ratować, ale jej dłoń ciągle wyślizgiwała się z mojej. Oczy mnie piekły, dym dławił i wiedziałam, że jeśli natychmiast nie rzucę się do ucieczki, zginę. Ale mała płakała i wołała, żeby ją ratować, ratować...
Podnoszę się na swoim posłaniu. Powtarzam w głowie mantrę Raven — przeszłość jest martwa, nie istnieje — ale to nie pomaga. Nie potrafię się pozbyć wspomnienia dotyku drobnej dłoni Grace, mokrej od potu, wyślizgującej się z mojego uścisku.

...Och. OCH. Autorko, naprawdę nie powinnaś była wybrać tej konkretnej ścieżki.

W poprzednim odcinku odkryliśmy, że Jenny nadal przebywa na wolności, ale ewidentnie nie wiedzie jej się dobrze. Może to oznaczać kilka rzeczy: jej dziadków aresztowano, a dziewczynki oddano do sierocińca, aresztowano całą rodzinę, ale Jenny udało się zbiec lub też Tiddle'owie zdołali jakimś cudem uniknąć Krypt, ale żyją w całkowitej nędzy. Którykolwiek scenariusz nie byłby tym właściwym, widzieliśmy na własne oczy, że ucieczka Leny miała łatwe do przewidzenia konsekwencje.

A teraz spójrzmy na sen naszej bohaterki – sen, który na pierwszy rzut oka wydaje się być efektem trawiących ją wyrzutów sumienia...dopóki nie dotrzemy do pogrubionej przeze mnie części. Ten krótki, pozornie niewinny fragmencik zmienia całkowicie wymowę owego akapitu: z koszmaru, w którym Lena nie jest w stanie uratować Grace przed niebezpieczeństwem staje się w koszmarem, w którym Lena wybiera przetrwanie nad rodziną. To nie tak, że nie chce ocalić małej – musi podjąć tę decyzję, by ocalić samą siebie! Cóż za moralnie niejednoznaczna, dramatyczna sytuacja!

...Oliver? Nie.

Lena nie wybrała ratowania siebie skutkiem przejmującej walki z własnym sumieniem. Lena beztrosko zostawiła za sobą ludzi, którzy spędzili całe życie dbając o nią jak o własne dziecko mimo bardzo niesprzyjających warunków, by uciec do Zakazanego Lasu z typem, którego jedyną zaletą było listowie na głowie.

Tym, co tak denerwuje mnie w tym fragmencie, są – trwające nieprzerwanie od „Delirium” - usilne starania autorki, bym traktowała Lenę jako osobę, która wprawdzie swoim zachowaniem skazała bliskich na ciężkie tortury w najgorszym, a wieczną nędzę w najlepszym przypadku, ale przecież robiła to, walcząc o jedyną słuszną rzecz, czyli MIŁOŹDŹ. Problem w tym, że przyjęcie tego rodzaju interpretacji jest możliwie tylko wtedy, gdy uznamy MIŁOŹDŹ za wartość, za którą warto dać się pokroić na kawałki. Tymczasem – jak marudziłam wielokrotnie na tym blogu – takie założenie nie tylko nie jest uniwersalną prawdą, ale w dodatku nie powinno być domyślną opcją w serii, której myślą przewodnią jest rzekomo zmierzenie się z pytaniem: czy motyle w brzuchu są warte każdego poświęcenia?

Nie oceniałabym zresztą Leny tak surowo, gdybyśmy na etapie „Pandemonium” otrzymali jakikolwiek dowód, iż dziewczyna, choć przekonana o słuszności własnych działań, cierpi z powodu świadomości, że pójście za głosem serca oznaczało zapłacenie najwyższej ceny przez jej familię. Ale nic takiego nigdy nie miało miejsca; Lena nie poświęciła bodaj minuty na przemyślenia o swej rodzinie, jej jedyna zgryzota związana była z (niestety, nieprawdziwym) zejściem z tego łez padołu Plastikowej Simorośli. Dlatego wybacz, autorko, ale na obecnym etapie niezbyt ruszają mnie dramatyczne sny naszej narratorki, zwłaszcza, gdy owe sny zawierają w sobie zdrową porcję samousprawiedliwienia. 

A, i jeszcze jedno: dobrze wiedzieć, że w oczach Leny nadal jedynym wartościowym członkiem rodziny pozostaje nasz Jasiu z dowcipu o kompociku. Jenny, Carol i William mogą sobie zdychać w płomieniach, ostatecznie popełnili niewybaczalne grzechy krzywienia się na widok protagonistki (Jenny) i dbania o jej dobro (wujostwo). 

W namiocie jest ciasno. Dani przylgnęła do mnie jedną stroną ciała, a obok niej leżą zwinięte w kłębek trzy inne kobiety.
Julian ma osobny namiot. To taka drobna uprzejmość ze strony grupy. Dają mu czas na przystosowanie, tak jak dali i mnie, kiedy uciekłam do Głuszy.

Nie, żebym żałowała Juleczkowi – biorąc pod uwagę obecną sytuację nieboraka, z chęcią ofiarowałabym mu na osłodę nawet łoże z baldachimem – ale nie bardzo wiem, skąd ta nagła hojność u Raven. Lena spędziła pierwsze dni w izolatce przede wszystkim dlatego, że była chora i wycieńczona, a cała drużyna znajdowała się w schronieniu, w którym miejsca starczało dla każdego. Obecnie nasi Odmieńcy wędrują przez pola i lasy z ograniczoną ilością namiotów, mam więc pewne wątpliwości, czy pozostali panowie tak chętnie zgodziliby się spać na gołej ziemi, by zapewnić Julkowi psychiczny komfort.

Potrzeba czasu, żeby przyzwyczaić się do tej bliskości, do ciał, które nieustannie stykają się z twoim. W Głuszy nie ma prywatności, tak jak i nie ma w niej miejsca na intymność.

Ciekawi mnie, czy ktoś kiedyś uświadomił Oliver, że ta dziwna reguła niejako przeczy zasadności istnienia Głuszy jako takiej. Skoro nawet w Zakazanym Lesie nie można w spokoju poprzytulać się ze swoją drugą połówką pomarańczy, to po diabła tam w ogóle uciekać?

Mogłam spać z Julianem w jego namiocie. Wiem, że oczekiwał tego po tym, co wydarzyło się w podziemiach: nasze porwanie, pocałunek. Przecież sprowadziłam go tu. Uratowałam go i wepchnęłam w to nowe życie, życie wolne i pełne emocji. Nic nie może mnie powstrzymać przed spaniem z nim.

Primo: mam wrażenie, że Juleczek generalnie nie oczekuje już po tobie zbyt wiele.

Secundo: Ja tam z łatwością wyobrażam sobie, co – albo raczej kto – mógłby przeszkodzić wam w spędzaniu wspólnej nocy. Ostatecznie fakt, że PŚ nie odzywa się do swojej własności nie oznacza, że owa własność ma prawo robić ze swoim życiem, co jej się żywnie podoba.

Wyleczeni — zombie — powiedzieliby, że już jesteśmy zarażeni. Tarzamy się w naszym zepsuciu, jak świnie tarzają się w błocie.
Kto wie? Może mają rację. Może nasze uczucia doprowadzają nas do szaleństwa. Może miłość rzeczywiście jest chorobą i lepiej by nam było bez niej. Ale wybraliśmy inną drogę. W końcu to jest właśnie celem ucieczki przed remedium: mamy wolność wyboru. Mamy nawet wolność wybierania źle.

Dowcip polega na tym, że...jakby się nad tym zastanowić, to nie. Patrząc od strony czysto technicznej, odrzucenie remedium (mówimy w tym momencie o kwestiach sercowych, życie pod butem Małego Brata to insza inszość) de facto równa się utracie kontroli nad własnymi emocjami, a co za tym idzie, nad własnym życiem – bo uczucia przesłaniają wam logiczne rozumowanie. Jak myślisz, Leno – czy gdyby już po zabiegu dano ci wybór: żyć we względnym dostatku z niewyróżniającym się, ale sympatycznym mężem lub tułać się po lasach z bandą psychopatów, naprawdę wybrałabyś bramkę numer dwa?

Lena postanawia się przewietrzyć i wygrzebuje się z namiotu:

W jednym z namiotów śpi Julian.
A w innym Alex.

Ciekawe, czy też dostał własne lokum z tytułu bycia Garym Stu.

Mijam wszystkie namioty. Schodzę do jaru, przechodzę obok wygasłego ogniska, z którego nie zostało już nic oprócz poczerniałych kawałków drewna i kilku żarzących się węgielków.

Zaraz – to oni rozbili obozowisko nad jarem, który chronił ich od wiatru?!...A my dziwimy się, że te niedojdy nie potrafią wykorzystać stojących nieopodal budynków.

Nie mam pojęcia, dokąd właściwie idę, i wiem, że to głupie oddalać się od obozu — Raven ostrzegała mnie przed tym miliony razy. Nocą Głusza należy do zwierząt, a poza tym łatwo zgubić drogę wśród tej gęstwiny krzaków i drzew.

Gdyby w tym momencie Lenę zeżarło Wobo, „Requiem” automatycznie wskoczyłoby do Top 10 moich ukochanych powieści.

Zeskakuję do wyschniętego koryta strumienia pokrytego warstwą kamieni i liści, a gdzieniegdzie noszącego ślady dawnego życia, takie jak wgięta aluminiowa puszka, plastikowa reklamówka czy dziecięcy but.

Widzę, że w kwestii recyklingu też błyszczycie jako te gwiazdy na niebie.

Słyszę szelest za plecami. Odwracam się gwałtownie. Widzę cień, który się przesuwa i materializuje, i przez chwilę zamieram z przerażenia — jestem bezbronna. Nie mam przy sobie niczego, czym mogłabym odeprzeć atak głodnego zwierzęcia.

Czyżby marzenia jednak się spełniały?!....

A wtedy cień wynurza się na otwartą przestrzeń i przybiera kształt chłopaka. W świetle księżyca nie widać, że jego włosy mają ten sam kolor co jesienne liście: złotobrązowy i przetykany czerwienią.

...A niech to. Swoją drogą, Leno, miej się na baczności: TERAZ naprawdę przydałaby ci się jakaś broń.

Ach - odzywa się Alex. To ty.
To pierwsze słowa, jakie wypowiedział do mnie od czterech dni.

Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem: pierwsza kwestia PŚ od chwili powrotu na scenę i ani śladu slut-shamingu! Ciekawe, jak długo potrwa ta dobra passa.

Są tysiące rzeczy, które chciałabym mu powiedzieć. Zrozum, proszę. Błagam, wybacz mi. Modliłam się każdego dnia o to, abyś żył, aż nadzieja zaczęła sprawiać mi ból. Postaraj się mnie nie nienawidzić. Wciąż cię kocham.

To jest autentycznie smutne, choć obawiam się, że z innych przyczyn, niż chciałaby tego autorka.

Ale z moich ust wydobywa się tylko:
Nie mogłam spać.
Alex pamięta pewnie, że ciągle gnębiły mnie koszmary. Dużo o tym rozmawialiśmy podczas naszego wspólnego lata w Portland.

Ha, zupełnie o tym zapomniałam, ale Lena ma rację: wszak w „Delirium” często śniła jej się matka. Ciekawe, że natarczywość owych koszmarów najwyraźniej zmalała po wizycie w Kryptach – nie mówiąc już o spotkaniu z rodzicielką (prawie) twarzą w twarz.

...A właśnie, jak już przy tym jesteśmy: kwestia pani Haloway.

Pod koniec poprzedniego tomu Lena nie tylko odkryła, iż jej matka ma się dobrze i działa w szeregach RO, ale w dodatku miała szansę z nią porozmawiać, nie wiedząc jednakże, z kim dyskutuje. I...co właściwie z tego wynikło? Zdaję sobie sprawę, że jesteśmy dopiero na początku książki, ale nasza narratorka zdążyła już dokładnie nakreślić relacje łączące ją z tru loffami i to, jak powrót PŚ wpłynął na jej życie – ani słowa o matce, której nagłe pojawienie się powinno skutkować nie mniejszą emocjonalną karuzelą.

Ja też nie mogłem spać — odpowiada.
Samo to, to zwyczajne zdanie, i fakt, że w ogóle do mnie mówi, sprawia, że coś we mnie pęka. Chcę go przytulić, pocałować go tak jak dawniej.

We mnie też, Leno, we mnie też. Z głośnym trzaskiem.

Myślałam, że nie żyjesz. Omal mnie to nie zabiło.
Naprawdę? - mówi obojętnym głosem. – Jak widzę, szybko doszłaś do siebie.



...Iii dotarliśmy do źródła. Trzeba przyznać, że szybko poszło. Panie i panowie, powitajcie Alexa Sheathesa: Pierwszą Primadonnę Oliverversum.

Widzicie, cały cymes polega na tym, że byłam jedną z – chyba nie tak znowu licznych – osób, które nie miały specjalnego problemu z zachowaniem PŚ w ostatniej scenie „Pandemonium”. Tak, rzucił tam tekstem rodem z latynoskiej telenoweli, ale mimo wszystko potrafiłam w tamtej chwili sympatyzować z Plastikową Simoroślą: podejrzewam, że też nie byłoby mi miło, gdybym z narażeniem życia szukała swego kochania, tylko po to, by przekonać się, że owo kochanie ma już nowego partnera. To normalne i ludzkie czuć się w takiej chwili zranionym, nawet jeśli w głębi duszy rozumiemy, że nikt tu nie próbował nikogo celowo oszukać. Problemem nie są tu uczucia liściastego, ale to, w jaki sposób postanowił sobie z nimi poradzić.

Albo raczej nie radzić.

W pierwszej analizie „Requiem” mogliście się wstępnie przekonać, jak każdy z boków tego trójkąta miłosnego reaguje na fakt znalezienia się w dosyć głupiej sytuacji zupełnie nie ze swojej winy. Każda ze stron ma powód, by czuć się poszkodowaną – Julian, bo został wyrwany ze swojego naturalnego środowiska tylko po to, by stać się czyimś rywalem, Lena, bo musi lawirować między dwoma partnerami i podjąć ostateczną decyzję i Alex, bo podczas jego nieobecności przypałętał się ten trzeci. Nie jest to łatwe ani komfortowe położenie, i nie dziwi mnie rozgoryczenie naszych bohaterów. Wymaganie od trójki nastolatków, by w takiej sytuacji wybuchnęli szczerym śmiechem i udali się na ryby, powtarzając z radosnym niedowierzaniem: „A to się porobiło, kto by pomyślał! Życie pisze najdziwniejsze scenariusze, czyż nie? To co, może ustalimy jakiś grafik?” byłoby absurdem. Nie zmienia to jednak faktu, że każdy problem można podejść z kilku różnych stron – a PŚ postanowił wybrać bodaj najgorszą z opcji, zwaną też Ścieżką Urażonej Niewinności.

Spójrzcie jeszcze raz na powyższy dialog; widzicie tu coś ciekawego? Plastikowa Simorośl nie wyraża swojej złości i żalu przez przeklinanie niesprawiedliwego losu („Co ja mam teraz zrobić, Lena, jak mam żyć, wiedząc, że kochasz kogoś innego?”), gotowości walki o swą ukochaną („Zrobię wszystko, by zdobyć twe serce i niech wygra najlepszy!”) czy choćby niezbyt rycerskiej  próby zdyskredytowania konkurenta („Pokażę ci, że to ja, a nie on zasługuję na twą miłość!”). Każde z tych rozwiązań ma swoje ciemniejsze strony, ale odważę się stwierdzić, że każde z nich byłoby przyjemną alternatywą dla sposobu, jaki wybrał PŚ: obwiniania Leny o to, że przyprawiła mu rogi.
Bo to właśnie, moi drodzy, będzie modus operandi naszego tru loffa przez lwią część tego tomu – zwalanie odpowiedzialności za zaistniałą sytuację na Lenę i jej brak szóstego zmysłu. Jak śmiała gzić się z innym, gdy on wciąż dzierżył jej szarfę?!

I w sumie...czy kogoś to dziwi? Mówimy wszak o facecie, który postanowił zagrać z ukochaną w psychologiczną gierkę i doprowadzić ją do histerii, gdy ośmieliła się porozmawiać z odgórnie narzuconym kandydatem na męża. Czy od kogoś lubującego się w podobnych zagrywkach naprawdę można oczekiwać, że poradzi sobie z tak zagmatwaną sytuacją z minimalną dawką gracji?

Nie. Nie rozumiesz. – Czuję ucisk w gardle, mam wrażenie, jakby ktoś mnie dusił. – Nie byłam w stanie żywić nadziei, a potem budzić się w rozpaczy, że to nieprawda, że wciąż cię nie ma. Nie... nie miałam tyle siły.

O, a tu Lena porusza bardzo ważną kwestię: w tym duecie tylko jedna strona wiedziała (a przynajmniej miała podstawy, by przypuszczać), że ukochany/a nadal żyje i że przy pomyślnym układzie gwiazd ich ścieżki mogą znów się skrzyżować. Nie zapominajmy także, że PŚ jak mało kto powinien sobie zdawać sprawę z traumy, jaką jego zniknięcie mogło spowodować u Leny – widział wszak na własne oczy, jak jego dziewczyna reaguje na wszelkie kwestie związane ze swoją matką.

Alex milczy przez chwilę. Jest za ciemno, bym mogła odczytać wyraz jego twarzy. Znowu stoi w cieniu, ale wiem, że się we mnie wpatruje. Wreszcie odzywa się:
Kiedy mnie zaciągnęli do Krypt, myślałem, że mnie zabiją. Ale nawet im się nie chciało. Po prostu wrzucili mnie do celi, zaryglowali drzwi i zostawili, bym zdechł.

:D

Ten fragment zapewne miał być w zamyśle dramatyczny, ale nic na to nie poradzę, że bardzo bawi mnie wizja naczelnika Krypt, który od niechcenia prześlizguje się spojrzeniem po Plastikowej Simorośli, po czym stwierdza, że amunicja ostatnio podrożała, więc taniej wyjdzie im zamknięcie chłopaka w starym schowku na miotły.

Nie umarłem. Sam nie wiem, jakim cudem. Powinienem był umrzeć. Straciłem mnóstwo krwi. Oni byli tak samo zaskoczeni jak ja.

Rany koguta, kolejny Meyepir. Czy w tym uniwersum ktokolwiek poza statystami doznaje trwałego uszczerbku na zdrowiu?

Potem stało się to rodzajem gry: zobaczyć, ile wytrzymam. Zobaczyć, co mogą mi zrobić, zanim...

Oho, wygląda na to, że Hipolit postanowił zapełnić kolejną rynkową niszę jako autor filmów gore.

Urywa. Nie mogę tego słuchać, nie chcę wiedzieć, nie chcę, żeby to była prawda, nie mogę znieść myśli, ile cierpienia mu zadali. Postępuję kolejny krok do przodu i w ciemności wyciągam rękę, by dotknąć jego piersi i ramion. Tym razem mnie nie odpycha. Ale też nie przytula. Stoi tylko, zimny i nieruchomy, jak głaz.

A nie mówiłam, że Meyepir? Zaraz...

- lodowate, kamiennie ciało
- włosie o barwie jesiennych liści
- skłonność do angstu i obwiniania partnerki o wszystkie nieszczęścia

...Edwardzie, czyżbyś znudził się swoją małżonką i demonicznym potomstwem i próbował szukać szczęścia w innym uniwersum?

Alex — powtarzam jego imię jak modlitwę, jak magiczną formułę, który sprawi, że znowu wszystko będzie dobrze. Wędruję ręką w górę jego piersi, do podbródka. — Tak mi przykro. Tak mi przykro...
Wtedy Alex cofa się gwałtownie, jednocześnie łapiąc mnie za nadgarstki i ściągając je w dół.
Były dni, kiedy chciałem, żeby mnie zabili. — Wciąż trzyma mnie mocno, uniemożliwiając ruch. Jego głos, choć cichy, aż kipi od emocji i jest tak przepełniony gniewem, że boli mnie bardziej nawet niż jego uścisk.

I jeszcze zastraszanie partnerki! Nie dziwię się, że Plastikowa Simorośl ma tyle fanek, kto nie chciałby podobnego księcia z bajki (nawiasem mówiąc, ptysiu, ja, Beige i zapewne wielu naszych czytelników w pełni podzielamy twoje uczucia)?

Były dni, kiedy prosiłem, kiedy modliłem się o to przed zaśnięciem. Wiara, że może kiedyś znowu cię zobaczę, że może cię odnajdę, nadzieja, że tak będzie, to była jedyna rzecz, która nie pozwalała mi się poddać. — Puszcza mnie wreszcie i cofa się o kolejny krok. — A więc nie. Nie rozumiem.

Alex. Plastikowa Simoroślo. Patrz mię na usta.

To. Nie. Jest. Problem. Leny.

Fakt, że twoje marzenia i sny nie pokrywają się z zastaną rzeczywistością NIE JEST, NIE BYŁ I NIGDY NIE BĘDZIE JEJ WINĄ.

Lena postawiła sprawę jasno: była zrozpaczona po stracie ukochanego, do tego stopnia, że w pewnym momencie musiała pogodzić się z jego odejściem, by nie zwariować. Nie szukała celowo pocieszenia w ramionach Juleczka – a nawet gdyby, cóż z tego? Lena nie wiedziała, że PŚ nadal żyje, a choćby i wiedziała, nadal miałaby pełne prawo ułożyć sobie życie od nowa, biorąc pod uwagę, że z Krypt nie dostawało się warunkowego zwolnienia za ładne sprawowanie.

I wiecie co? Machnęłabym już nawet ręką na skrajny brak obiektywizmu PŚ – ten facet nawet w znacznie bardziej sprzyjających okolicznościach przyrody nie wykazywał przesadnych zdolności do analizy, a obecne rozgoryczenie nie pomaga sprawie – ale fascynuje mnie, z jakim zaangażowaniem nasz tru loff robi z siebie jedyną ofiarę tego układu.

Jakkolwiek jestem pewna, że urlop w Kryptach nie należał do najprzyjemniejszych doświadczeń, Plastikowa Simorośl mogła przynajmniej pocieszać się myślą, że Lenie udało się uciec. Podczas obławy nie miał raczej szans zauważyć, że została postrzelona, mógł więc mieć nadzieję, że po przeskoczeniu przez siatkę udała się prosto do „jego” obozu, gdzie Odmieńcy powitali ją girlandami z kwiatów i zaproszeniem na wieczorne barbecue.

Lena nie miała żadnych podstaw do podobnego optymizmu. Widziała, jak porządkowi zabierają ze sobą bezwładne ciało ukochanego. W najlepszym przypadku PŚ wyzionął ducha jeszcze pod płotem; w najgorszym – został zaciągnięty do Krypt, by być tam torturowanym aż do śmierci. Lenka wprawdzie nigdy nie brała pod uwagę drugiej możliwości – ale PŚ przecież o tym nie wie, wie za to, że wiadomość o matce przetrzymywanej na oddziale o zaostrzonym rygorze doprowadziła ją bez mała do histerii. A mimo to najwyraźniej ani przez chwilę nie zaświeciło mu pod kopułą, że wszystkie okropieństwa, o których z taką lubością teraz rozprawia, mogły nocami nawiedzać Lenę w koszmarach, i że ów związek z Juleczkiem (nawiasem mówiąc, ciekawam, czy ktoś uświadomił mu, jak świeża jest to sprawa, czy też facet podejrzewa, że Lena poszła w tango pierwszej nocy w Zakazanym Lesie) mógł być pierwszym od miesięcy momentem, gdy zaznała jako – takiego spokoju ducha.

I ostatnia rzecz: jedynym, co trzymało cię przy życiu była nadzieja, że kiedyś ujrzysz Lenę na wolności, tak? No to...gratulacje, misja zakończona powodzeniem. Lena żyje, jest cała i zdrowa, zdołała znaleźć (nazwijmy to) przyjaciół, dzięki czemu ma zapewnione wsparcie (ekhm) materialne i (EKHM) emocjonalne. Ba; odnalazła nawet miłość, a więc jej ucieczka nie poszła na marne, ma to, co w swoim czasie określiła jako nadrzędną wartość w swoim życiu. Jak na bytowanie poza nawiasem społecznym wiedzie jej się naprawdę nieźle. Skoro rzekomo kochasz ją najbardziej na całym świecie, to co ty na to, żeby wyrazić przynajmniej minimalną radość z faktu, że najbliższa ci istota najwyraźniej dobrze sobie radzi w nowej sytuacji? Wiem, że obecność Juleczka staje ci kością w gardle, ale myślę, że byłoby ci nieco łatwiej przełknąć kwestię życia miłosnego panny Haloway, gdybyś uświadomił sobie, że Lena w ogóle nie miałaby żadnego życia miłosnego, gdyby coś zeżarło ją podczas pierwszej nocy w Głuszy.

Autorko, naprawdę ciężko mi sympatyzować z Weltschmerzem Plastikowej Simorośli, skoro z jego wynurzeń wynika, że chciał nie tyle odnaleźć Lenę żywą, co nadal zakochaną w nim bez pamięci i sam fakt, że ukochana ma się dobrze nic dla niego nie znaczy, jeżeli nie może jednocześnie oznajmić całemu światu "Zaklepane!".

Alex, b ł a g a m .
Zaciska ręce w pięści.
Przestań powtarzać moje imię. Już mnie nie znasz, nie wiesz, kim jestem.

Widzę, że PŚ pozazdrościł Fredowi roli naczelnego campowego złodupca tego tomu. Ciekawe, czy kiedy wypowiadał te słowa, niebo przecięły błyskawice.

Znam cię. — Próbuję stłumić wstrząsające mną spazmy, złapać głębszy oddech, ale na próżno. Nie mogę przestać płakać. To musi być koszmar i wkrótce się z niego obudzę. To jest jak straszny film, w którym Alex wrócił do mnie w ciele potwora, źle pozszywany, odrażający i zionący nienawiścią, ale zaraz się obudzę, a on będzie leżał obok mnie, zupełnie normalny i znowu mój.

Leno, nie chcę cię martwić, ale „norma” w wykonaniu PŚ to nadal stan daleki od doskonałości.

Alex, to ja, Lena. Twoja Lena. Pamiętasz? Pamiętasz Brooks 57 i koc, który rozkładaliśmy na trawie...
Przestań - przerywa mi łamiącym się głosem.
I zawsze pokonywałam cię w scrabble.

Tru loffa?! Leno, to się nie godzi!

Bo zawsze pozwalałeś mi wygrać.

Aaa, no chyba że tak. Wiadomo, że w rzeczywistości YA kobieta może wykazać się tylko przy łaskawej aprobacie partnera.

A pamiętasz, jak raz urządziliśmy sobie piknik i jedyne, co mieliśmy, to spaghetti w puszce i fasolka szparagowa?

Jedyne, co mieliśmy

Jedyne

JEDYNE

Lena na etapie „Delirium” nie wiedziała, jak naprawdę wygląda życie Odmieńców; obecnie nie ma już tej wygodnej wymówki.

Leno? Pamiętasz może poprzedni tom? Te tygodnie, podczas których groziła ci śmierć głodowa z powodu niekompetencji Raven? Miesiące, kiedy zdani byliście na łaskę i niełaskę pana Wiesia?

„Jedyne” spaghetti i fasolka to dania, których posiadanie w Głuszy mogłyby zdecydować o czyimś losie. Zakładając nawet, iż pochodziły ze sklepu twojego wuja, a nie zostały przyniesione przez twego misiaczka – nie uważasz, że to dobry moment, by wspomnieć, że tarzaliście się z PŚ w najróżniejszych dobrach podczas waszych romantycznych pikników (ktoś pamięta jeszcze na wpół zużyte kremy do opalania?), podczas gdy owe towary mogłyby znacząco poprawić warunki bytowe ludzi z Zakazanego Lasu? Co ty na to, by delikatnie przyszpilić twego Adonisa pytaniem, dlaczego tak beztrosko marnował zapasy, miast podzielić się nimi z towarzyszami niedoli zza płota – i dlaczego nigdy nie uświadomił cię, że jeżeli uciekniecie razem do krainy Wobo, porządny posiłek będziesz widziała góra raz w tygodniu?

...Z drugiej strony, obozowisko Plastikowej Simorośli wymykało się wszelkim regułom, więc może tamtejsi włóczędzy mieli w nosie przetworzoną żywność.

Stwierdziłeś, że najlepiej je wymieszać...
Przestań.
I tak też zrobiliśmy, i było to całkiem zjadliwe. Spałaszowaliśmy całą puszkę, tacy byliśmy głodni. A kiedy zaczęło się ściemniać, wskazałeś na niebo i powiedziałeś mi, że gwiazd jest tyle, ile rzeczy, które we mnie kochasz.

Wyobraźcie sobie tylko ten chichot losu, gdyby akurat tego wieczoru panowało całkowite zachmurzenie.

Niestety, PŚ najwyraźniej nie ma ochoty na wspominki:

Daj spokój. — Alex łapie mnie za ramiona. Jego twarz znajduje się tuż przy mojej, ale jest zupełnie obca: odpychająca maska z okropnym grymasem. — Po prostu przestań. Daruj sobie. To już dawno skończone, rozumiesz? To wszystko dawno skończone.
Alex, proszę...
Przestań! — Jego głos jest teraz ostry, twardy, jak gdyby wymierzał mi policzek. Wreszcie puszcza mnie, a ja cofam się chwiejnym krokiem. — Alex nie żyje, rozumiesz? Tamte uczucia dawno minęły, nie mają już znaczenia, jasne? Rozpłynęły się. Nie ma ich.

No i fajno, sprawa zamknięta. Leno, hycaj żwawo do namiotu Juleczka, dzięki uprzejmości Raven miejsca tam aż nadto.

Oczywiście, nic z tego; żaden porządny trójkąt miłosny nie może być rozwiązany na tak wczesnym etapie, w związku z czym dostajemy...to:

Alex!
Już miał odejść, ale błyskawicznie się odwraca. W świetle księżyca jego twarz jest surowa, biała i wściekła, dwuwymiarowa jak na prześwietlonym zdjęciu.
Nie kocham cię, Lena. Jasne? N i g d y cię nie kochałem.
Powietrze ze mnie uchodzi. Wszystko znika.
Nie wierzę ci. — Szlocham tak mocno, że z trudem wypowiadam słowa.
Alex robi krok w moją stronę. I teraz wcale go nie rozpoznaję. Zmienił się całkowicie, to już zupełnie obcy człowiek.
To było kłamstwo. Rozumiesz? Wszystko to było kłamstwem. Szaleństwem, tak jak nam powtarzali. Po prostu zapomnij o tym. Zapomnij, że to się kiedykolwiek wydarzyło.

...Rany koguta, to faktycznie JEST Edward.

Oliver, naprawdę – jeśli już musiałaś ściągać z uniwersum Meyer, to czy musiały to być akurat:

a) „Księżyc w nowiu” i
b) jedna z najbardziej facepalmogennych scen tamże?

Ten motyw był niemożliwie głupi już w KwN i obecnie nie prezentuje się ani trochę lepiej. PŚ kochał (w bardzo specyficzny, typowy dla tru loffa YA sposób) Lenę - wie o tym PŚ, Lena, pani Jadzia i każdy, kto śledził nasze analizy. Mało tego, jest jasne, że nadal żywi do niej jakieś uczucia, choć niewykluczone, że jego obecna złość jest wywołana bardziej przez zranione ego niż porywy serca. Nie wierzę, że to piszę, ale skoro chciał zranić dziewczynę, to czy nie mógł pójść w stronę wyrzucania jej rozwiązłości? Niesmak równie duży, ale przynajmniej miało by to ręce i nogi.

Błagam. — Sama nie wiem, jakim cudem stoję jeszcze na nogach, dlaczego nie rozpłynęłam się we łzach, dlaczego moje serce ciągle bije, kiedy tak bardzo chcę, żeby się zatrzymało. — Błagam, nie rób mi tego, Alex.
P r z e s t a ń p o w t a r z a ć m o j e i m i ę .

A ten co, też zapragnął mrocznego pseudonimu odpowiadającego czerni jego duszy, niczym Voldemort? Proponuję Angsty McAngsterson.

Sytuacja powoli staje się nie do zniesienia – zarówno dla bohaterów jak i analizatorów oraz czytelników – gdy wtem!

A wtedy nagle za naszymi plecami rozlegają się trzask i szelest liści, jakby coś dużego szło przez las. Twarz Aleksa zmienia się. Gniew ulatnia się i zastępuje go coś innego: nieruchome napięcie jak u jelenia tuż przed ucieczką.
Nie ruszaj się, Lena ~ mówi cicho, ale w jego słowach wyczuwam niepokój.
Odwracam się, ale już chwilę wcześniej wyczułam kształt wyłaniający się za moimi plecami, ciężkie sapanie zwierzęcia i głód tak silny, że tłumi wszystko inne. Niedźwiedź.

A wild bear appears!

To niedźwiedź czarny. Jest duży - ma na pewno ponad półtora metra i nawet gdy spoczywa na czterech łapach, sięga mi niemal do ramienia. Światło księżyca przetyka srebrem jego skołtunione futro. Zwierzę spogląda na Aleksa, na mnie, potem znowu na Aleksa. Jego oczy są jak kawałki onyksu, matowe, bez życia.

Przez chwilę myślałam, że ten kawałek o oczach dotyczy PŚ. Szkoda, że jednak nie – przepadła mi okazja do rzucenia żartu o konieczności wypicia jakiejś pumy.

Niczym prąd przebiega przeze mnie strach, wyłączając ból, wyłączając wszystkie myśli z wyjątkiem jednej: jak mogłam nie wziąć ze sobą broni?

Cóż, jak wielokrotnie mieliśmy okazję się przekonać, posiadanie tejże w twoim przypadku nie robi specjalnej różnicy.

Okej — mówi Alex tym samym cichym głosem. Stoi za mną, zupełnie nieruchomy, wyczuwam napięcie jego ciała. — Musimy zachować spokój. Wszystko powoli. Wycofamy się, jasne? Powoli i spokojnie.

PŚ uses regressing!

Robi jeden krok w tył i już samo to, ten nieznaczny ruch powoduje, że niedźwiedź napręża się, gotów do ataku, i obnaża kły, które błyskają bielą w świetle księżyca.

It's not very effective!

Zwierzę kołyszącym się krokiem podchodzi jeszcze bliżej, nie przestając pomrukiwać. Każdy mięsień w moim ciele bije na alarm, każe mi uciekać, mimo to stoję nieruchomo, jakbym wrosła w ziemię, starając się nawet nie drgnąć. Niedźwiedź przystanął. Widzi, że nie zamierzam uciekać. Może więc uzna, że nie jestem łatwą zdobyczą. Cofa się nieznacznie — punkt dla mnie, drobna przewaga. Postanawiam ją wykorzystać.
Hej! — krzyczę najgłośniej, jak potrafię, i wyciągam ręce do góry, by wydać się dużo wyższą. — Hej! Wynoś się stąd! No idź. Idź!

Lena uses noise!

Niedźwiedź cofa się o kolejny centymetr, zdezorientowany, przestraszony.
Powiedziałam: w y n o ś s i ę !
Kopię w najbliższe drzewo i posyłam w kierunku niedźwiedzia odprysk kory. Ponieważ zwierzę ciągle nie zbiera się do odwrotu — choć już nie mruczy i jest najwyraźniej zdezorientowane, w defensywie — przykucam szybko, chwytam pierwszy lepszy kamień, podnoszę się i ciskam nim mocno.

And aggression!

Z głuchym, ciężkim odgłosem trafia niedźwiedzia tuż pod lewą łopatkę. Zwierzę zaczyna skowyczeć i wycofuje się, szurając łapami. Aż wreszcie odwraca się, ucieka i po chwili plama czarnego futra znika między drzewami.

It's super effective!

A niech to szlag! - dobiega mnie z tyłu głos Aleksa. Bierze głęboki oddech, głośny i przeciągły, pochyla się i znowu prostuje. — A niech to szlag.
Uderzenie adrenaliny, a potem odprężenie sprawiły, że zapomniał się na chwilę, maska opadła i przez mgnienie oka ukazał się zza niej dawny Alex.

Mój losie, Lenie naprawdę niewiele potrzeba do szczęścia, skoro za powrót „starego” PŚ uznaje fakt, iż ten nie patrzy na nią z mordem w oczach, zajęty akurat uspokajaniem oddechu.

Zalewa mnie fala mdłości. Ciągle mam przed oczami zranione, zdesperowane spojrzenie niedźwiedzia, a w uszach brzmi głuchy, ciężki odgłos kamienia uderzającego go w łopatkę. Ale nie miałam wyboru. Takie zasady panują w Głuszy.

...Lenie jest przykro, bo nie dała się zjeść?

To było szaleństwo. T y jesteś szalona — Alex kręci głową z niedowierzaniem. — Dawna Lena rzuciłaby się do ucieczki.

Niech wypowie się ktoś obeznany w temacie: czy fortel Leny miałby szansę zadziałać w rzeczywistości?

Musisz być większy, silniejszy i twardszy. Przenika mnie zimno, a w mojej piersi kawałek po kawałku wyrasta ściana. On mnie nie kocha. Nigdy mnie nie kochał. To wszystko było kłamstwem.

...Leno, wiem, że twój luby najwyraźniej mocno zapatrzył się w Warda, ale błagam, przynajmniej ty nie transformuj się w Bellę Swan.

Tamta Lena nie żyje - odpowiadam, a potem mijam go i ruszam do obozu. Każdy krok jest trudniejszy od poprzedniego. Całe moje ciało staje się dziwnie ciężkie, a kończyny zamieniają w ołów.
Musisz ranić albo zostaniesz zraniony. Alex nie idzie za mną, zresztą nawet tego nie oczekuję.
Nie obchodzi mnie, gdzie pójdzie, czy zostanie w lesie całą noc, czy też nigdy już nie wróci do obozu.

* wzdycha tęsknie * Chciałoby się.

Tak jak powiedział, wszystko między nami — w tym wzajemna troska — jest skończone.
Dopiero przy namiotach zaczynam płakać. Łzy napływają z taką mocą, że muszę się zatrzymać, przykucnąć i skulić. Chciałabym wypłakać z siebie wszystkie uczucia.
Przez chwilę przebiega mi przez głowę myśl, jakie to byłoby łatwe: wrócić na drugą stronę, pójść prosto do laboratorium i oddać się w ręce chirurgów. Mieliście rację, ja się myliłam. Uwolnijcie mnie od tego.

Bardzo łatwe. No, pomijając może ten drobny fakt, że jesteś obecnie przestępczynią, za której głowę Mały Brat – zakładając, że posiada resztki zdrowego rozsądku – powinien był wyznaczyć sowitą nagrodę.

Lena?
Podnoszę wzrok. Julian wyszedł z namiotu, musiałam go obudzić. Jego włosy sterczą na różne strony jak powyginane szprychy koła. Jest boso.

O, spójrzcie tylko, to nasz Jacob sprzed okresu wojny secesyjnej. Ciekawam, co też miłego przygotowała dla niego autorka w dzisiejszym odcinku.

W porządku — mówię, wciąż próbując powstrzymać łzy.— Nic mi nie jest.
Przez chwilę stoi nieruchomo, wpatrując się we mnie, i z pewnością domyśla się, że płaczę, i rozumie, i wiem, że chciałby mnie pocieszyć. Rozkłada szeroko ramiona.
Chodź do mnie — mówi cicho.
Ruszam do niego pędem i wręcz rzucam się na niego. Julian obejmuje mnie i przyciska mocno do piersi, a ja znowu odpuszczam, pozwalam, by raz po raz wstrząsał mną szloch. On stoi tak ze mną i mruczy mi we włosy wyrazy pocieszenia, całuje mnie w czubek głowy i pozwala mi płakać po stracie innego chłopaka — chłopaka, którego kochałam bardziej.




…Cóż, to było... bardzo jasne postawienie sprawy.

Wiecie co, drodzy czytelnicy? Właśnie uświadomiłam sobie pewną rzecz: przy całym moim humorystycznym porównywaniu „Requiem” do serii „Zmierzch”...tu naprawdę istnieją pewne podobieństwa, gdy w grę wchodzi trójkąt uczuciowy.

Przypomnijcie sobie „Intruza” czy „Selekcję” - jednym z ważniejszych wątków była tam konieczność wyboru pomiędzy dwoma skrajnie odmiennymi, a jednak równie beznadziejnymi pociągającymi mężczyznami. Ale nie u Meyer. W „Zmierzchu” Bella tak naprawdę nigdy nie pozostawiała wątpliwości, kto jest jej prawdziwym Księciem Czarującym; niewolnik był dobry dopóty, dopóki Wardo nie powrócił na scenę.

Wygląda na to, że Oliver postanowiła skopiować ów motyw.

Oczywiście, jesteśmy dopiero na samym początku powieści, nie można zatem jednoznacznie przekreślić szans Juleczka; kto wie, jakież to plot twisty szykują nam się w przyszłości (cóż, ja wiem, ale przecież nie będę Wam psuła zabawy). Jakkolwiek jednak nie miałyby potoczyć się jego losy, ciężko zignorować to, jak dalece upupia go obecnie autorka, każąc mu nosić nie tyle łatkę, co ważący tonę głaz z wyrytym napisem „Ten drugi”.

Biedny Julek. I pomyśleć, że jego życie mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej, gdyby tylko ochrona wynajęta przez tatusia na manifestację okazała się być nieco bardziej kompetentna.

Przepraszam - powtarzam ciągle w jego pierś. — Przepraszam.
Jego koszulka pachnie dymem z ogniska, lasem i wiosną.
W porządku - odpowiada mi szeptem.

Julku, walcz! Nie poddawaj się Imperatywowi Narracyjnemu – zobacz tylko, gdzie zaprowadziło to nieszczęsnego Blacka! W okolicy nie ma wprawdzie żadnych niemowląt, ale licho nie śpi!



Gdy wreszcie trochę się uspokajam, Julian bierze mnie za rękę. Idę za nim w ciemną czeluść jego namiotu, pachnącego jak jego koszulka, ale jeszcze intensywniej. Kładę się na jego śpiworze, a on obok mnie, tworząc idealne wgłębienie dla mojego ciała. Zwijam się w tę przestrzeń - bezpieczną, ciepłą i pozwalam, by ostatnie gorące łzy, które wylewam za Aleksa, spływały mi po policzkach, a potem wsiąkały w ziemię coraz głębiej i głębiej.


I to już wszystko na dziś. A za tydzień: poznajemy osobiście czarny charakter tego tomu.

Zostańcie z nami!

Maryboo