LENA
Coral spowalnia marsz.
Oho, pierwsze
zdanie i od razu narzekanie na rywalkę! Dobrze się zaczyna, nie ma
co.
Teraz, gdy obmyto i opatrzono jej rany, widać, że nie ma żadnych poważnych urazów poza drobnymi skaleczeniami i zadrapaniami, ale jest wyraźnie osłabiona. Od samego początku zostaje w tyle, a Alex jej towarzyszy. Przez pierwszą część dnia, nawet jeśli próbuję nie zwracać na to uwagi, przez szmer innych głosów docierają do mnie strzępy ich rozmów. Raz słyszę, jak Alex wybucha śmiechem.
Autorko?
Tu już nawet nie
chodzi o to, że przedzieramy się przez ostatni tom serii, który w
założeniu powinien koncentrować się na epickim konflikcie na
linii dystopiczny rząd – walczący o miłość Odmieńcy; nie jest
wszak niczym niezwykłym, gdy główny bohater poza ratowaniem świata
zajmuje się też w jakimś stopniu swoim życiem uczuciowym (patrz:
Harry Potter, Katniss Everdeen). Nie, problem polega na tym, że ten
miłosny wielokąt jest najzwyczajniej w świecie NUDNY. Och
nie, Plastikowa Simorośl roześmiała się z dowcipu Coral! Co,
jeżeli postanowi usiąść obok niej na stołówce szkolnej?!
Słuchajcie, ja wiem, że spędziłam ostatnie kilka analiz
naigrawając się z naszego trójkąta (teraz już właściwie
czworokąta), ale prawda jest taka, że w rękach zdolnego autora ten
wątek mógłby być wcale zajmujący. Mamy tu dziewczynę, która
przeszła długi i bolesny okres żałoby i kiedy w końcu pozwoliła
sobie na nowe uczucie, dowiedziała się, że jej pierwszy ukochany
żyje; faceta, który w imię miłości przecierpiał tortury, by przekonać się, że luba ma już nowego partnera; drugiego
faceta, który poświęcił wszystko dla zjawiska, które zwalczał
kilkanaście lat – tylko po to, by zostać relegowanym do roli
piątego koła u wozu. Z tego można by wycisnąć niezły
psychologiczny dramat; cóż jednak z tego, skoro Oliver zdecydowała
się najpierw sprowadzić zachowanie swoich pacynek do najbardziej
irytujących klisz, a następnie jeszcze bardziej spłycić sprawę,
wprowadzając niewiastę, której jedyną rolą jest wzbudzanie
zazdrości w Lenie. Ja po prostu nie jestem w stanie wziąć na
poważnie bolączek panny Haloway, bowiem słuchając podobnych
wynurzeń mam przed oczyma sceny rodem z uroczych młodzieżowych
komedii romantycznych spod znaku Disney Channel.
Nasi bohaterowie
natrafiają na drzewko, które podczas ostatniej migracji zostało
oznakowane przez Brama:
[Znaki] Wskazują drogę do domu, na który natrafiliśmy przez przypadek, nietkniętego przez blitz, zamieszkałego przez rodzinę Odmieńców. Raven też musiała je rozpoznać.— Szczęście nam sprzyja — oświadcza, uśmiechając się szeroko. A potem zwraca się głośniej do grupy: — Tędy pod dach!
Mam szczerą nadzieję, że właściciele domku rozpoznają Raven i
kierując się zasadą „mądry Odmieniec po szkodzie”
zabarykadują przed nią drzwi. Wygląda na to, że posiadanie
własnego lokum w Głuszy to istny dopust Boży; nie dość, że
musisz nieustannie kombinować zamienniki papieru toaletowego i
podpasek, to w dodatku przejezdni Odmieńcy traktują twój dom jak
darmowy hostel.
Rozlegają się radosne okrzyki. Wystarczył tydzień poza cywilizacją, a już odczuwamy głód najprostszych rzeczy: dachu nad głową, ścian, wanny pełnej parującej wody. I mydła.
...Chciałam tu rzucić jakimś żartem, ale na tym etapie ta książka
analizuje się sama.
Lena wyjaśnia Julkowi, że dom, do którego zmierzają był ich
tymczasowym schronieniem podczas jesiennej migracji; jednocześnie
odnotowuje, że budynek jest w znacznie gorszym stanie, niż w
zeszłym roku.
Mała polana, gdzie w zeszłym roku rozbiliśmy namioty, zarosła wysoko brązową trawą i ciernistymi roślinami.
Uff, tyle dobrego, że nie zwalili im się do sypialni.
Lena wspomina, że gdy dotarli tu ostatnim razem, na spotkanie
wybiegły im dzieciaki właścicieli, było dużo hałasu i śmiechu;
teraz miejsce jest pogrążone w ciszy.
Robi mi się jakoś nieswojo. Inni chyba odczuwają to samo. Ostatnie półtora kilometra przeszliśmy szybko, poruszając się jedną zwartą grupą, napędzani perspektywą prawdziwego posiłku, ciepłego wnętrza i szansy, by poczuć się jak ludzie. Ale teraz wszyscy milkną.
Wyobraźcie sobie ten chichot losu, gdyby gospodarze powitali ich
słowami: „Jak miło was widzieć! Rozbijcie się śmiało w
ogrodzie. Aha, mam nadzieję, że przynieśliście jakieś konserwy,
tegoroczna zima nie brała jeńców. Może moglibyście się czymś
podzielić”?
A bardziej poważnie: Oliver, zdajesz sobie sprawę, w jak
nieciekawym świetle malujesz teraz naszych Odmieńców? Raven i
spółka jawią się tu jako pijawki, które zwalają się – w
kilkunastoosobowej grupie! - na głowę zupełnie obcym ludziom, po
czym żądają wiktu i opierunku, najwyraźniej nie dając od siebie
NIC w zamian. Jest mało prawdopodobne, aby właściciele małego
domku, który cudem przetrwał bombardowanie, posiadali swojego
osobistego pana Wiesia, co oznacza, że nie mogą liczyć na
regularne dostawy szamponu i kawy; mają zapewne wyłącznie to, co
są w stanie zapewnić sobie ciężką pracą i pomysłowością. Owa
ciepła woda i mydło, o której wspomina Lena? W tych warunkach
muszą być prawdziwymi luksusami, okupionymi wysiłkiem (wszak
wrzątek nie leci tu z kranu). To oczywiście bardzo ładnie ze
strony miejscowych, że tak hojnie dzielą się wszystkim, co mają,
ale ponownie, Raven – czy choć raz zaświtało ci pod kopułą, by
w jakikolwiek sposób odwdzięczyć się swoim dobroczyńcom? Małe
polowanko? Cokolwiek?
Raven dochodzi do drzwi jako pierwsza. Zatrzymuje się na chwilę z uniesioną pięścią. A potem puka. Głuchy dźwięk potęguje panująca cisza. Nic się nie dzieje.— Może poszli do lasu nazbierać grzybów i jagód — odzywam się.
— Co?
A tak, faktycznie, wspominali, że często to robią. Dziwne hobby;
po diabła zrywać te kolorowe kulki? Muszę ich kiedyś zapytać, co
z nimi robią... —
odparła w zamyśleniu Raven.
Raven nie odpowiada. Kładzie rękę na gałce i przekręca ją. Drzwi otwierają się. Odwraca się do Tacka, który zdejmuje z ramienia strzelbę i pierwszy wchodzi do środka. Raven najwyraźniej przyjmuje to z ulgą.
Jeżeli do tej pory można było powiedzieć cokolwiek dobrego o tej
postaci, to że nie obawiała się starcia z wrogiem - Raven bez
wahania rzuciła się walczyć z ochroniarzami Finemana, podczas gdy
Tack czekał sobie w aucie. Dlaczego nagle chowa się za plecami
swojego misiaczka?!
Sama wyjmuje nóż zza pasa i idzie za Tackiem, a reszta za nimi.
Cóż, tyle dobrego, że misiaczek przynajmniej nie kazał jej czekać
na zewnątrz, jak na słabą niewiastę przystało.
W środku nasi bohaterowie zastają smród, brud i ubóstwo; ani
śladu życia, za to dużo połamanych mebli, zepsutego jedzenia i
robactwa. Tack udaje się na górę, a Lena z Juleczkiem przeszukują
kuchnię:
Tutaj jest więcej śladów walki: rozbite słoiki, jeszcze więcej robactwa i gnijącego jedzenia. Zakrywam rękawem nos i oddycham przez tkaninę. Oświetlam promieniem latarki półki kredensu. Są świetnie zaopatrzone: słoiki z marynowanymi warzywami i mięsem stoją w równym rzędzie obok suszonej wołowiny. Zawartość słoików jest opisana starannym pismem, na widok którego zaczyna mi się kręcić w głowie.
Nie
dziwię się; też byłabym w szoku widząc, że ktoś nie mający
regularnego wsparcia z zewnątrz tak wspaniale radzi sobie z
zaopatrzeniem. Wyobrażacie sobie, żeby nasze niedojdy miały
podpisywać
jakiekolwiek zapasy – więcej, by cokolwiek własnoręcznie
marynowały? W drużynie Raven można mówić o święcie, jeżeli
nikt nie wykorzystuje zdatnych do noszenia gaci w roli ścierki do
podłogi.
Staje mi bowiem przed oczami kobieta z ogniście rudymi włosami, pochylona nad słoikiem, z długopisem w ręku, mówiąca z uśmiechem: już kończy nam się papier, wkrótce będziemy musieli zgadywać, co jest gdzie.
Nie chcę się przesadnie czepiać, bowiem rudowłosa pani awansowała
właśnie do grupy moich najulubieńszych bohaterów „Delirium” z
racji bycia lśniącym zjawiskiem, na tle którego wyraźnie odznacza
się niekompetencja Raven...ale skąd w ogóle wzięły się w tym
domu artykuły papiernicze?
Tack oznajmia, że teren jest czysty, Odmieńcy zachodzą w głowę,
co też wydarzyło się w ich ulubionym schronisku; Lena zauważa, że
Hieny najprawdopodobniej nie wpadły z wizytą, skoro prowiant leży
nietknięty. Bram sugeruje, że familia mogła się po prostu
wynieść, ale owej teorii przeczy stan, w jakim znajduje się dom.
Zdenerwowane owieczki rozpierzchają się po całej okolicy, dumając
nad ową zagadką, aż tu nagle:
Zza domu dobiegają jakieś krzyki. A potem słychać głos Raven:— Cofnąć się, cofnąć. Nie wchodźcie tu. Powiedziałam, nie wchodźcie tu.Czuję ucisk w żołądku. Znalazła coś. Gdy wychodzi zza domu, oddech jej się rwie, a oczy błyszczą gniewem.— Znalazłam ich - mówi.Nie musi już dodawać, że nie żyją.
...Ja wiem, że przemawia przeze mnie uprzedzenie, ale powiedzcie
sami, czy ten fragment nie brzmi tak, jakby to Raven osobiście
zaciukała tych biedaków, żeby położyć łapę na ich dobytku.
Odmieńcy wracają do domu, Raven relacjonuje, co znalazła:
— Ślady po pożarze - mówi Raven, a potem dodaje nieco ciszej: — Kości.— Wiedziałam - odzywa się Coral wysokim głosem, w którym pobrzmiewa histeria. — Byli tutaj. Wiedziałam.— Ale już sobie poszli — uspokaja ją Raven. — I nie wrócą.
A wiesz to, bo...? O co chodzi z tym dziwnym przekonaniem Odmieńców,
że Hieny, w przeciwieństwie do listonosza, nigdy nie dzwonią dwa
razy?
— To nie były Hieny.Wszyscy odwracamy się jak na komendę. W drzwiach stoi Alex i trzyma w ręku coś czerwonego - zwiniętą wstęgę albo pasek plastiku.— Mówiłam ci, żebyś tam nie szedł — warczy na niego Raven i rzuca mu piorunujące spojrzenie, ale pod jej gniewem wyczuwam również strach.
Primo: Sorry, Raven, możesz sobie być samozwańczą szefową tego
cyrku, ale Gary'ego Stu nie obowiązują nakazy ni zakazy.
Secundo: Mam zagwozdkę – jak sądzicie, czy strach Raven
spowodowany jest troską o PŚ (bo co też poczęliby nasi
nieszczęśni Odmieńcy bez tak pięknego kawalera w szeregach?), czy
też obawą, iż Plastikowa Simorośl, zdenerwowana faktem, że
kobieta ośmiela się zwracać mu uwagę, rzuci się na nią z
pięściami?
Alex nie zwraca na nią uwagi.
O – czy – wiś – cie.
Wchodzi do środka, rozwija materiał i przytrzymuje go tak, abyśmy wszyscy mogli zobaczyć - to długi pas czerwonej plastikowej taśmy z nadrukowanymi czaszkami i skrzyżowanymi piszczelami oraz słowami: UWAGA, ZAGROŻENIE BIOLOGICZNE.— Cały teren jest tym otoczony - oznajmia Alex.
Cóż, myślę, że wszyscy już się domyślamy, kto wpadł z
niezapowiedzianą wizytą, w związku z czym muszę zapytać:
dlaczego bojówki Małego Brata uznały za stosowne oznakować teren?
Dla kogo niby przeznaczona jest ta informacja? Misie nie umieją
czytać, a zostawianie Odmieńcom ostrzegawczych karteczek: „TU
BYŁAM. HALINKA” przyniesie efekt przeciwny do zamierzonego, biorąc
pod uwagę, że celem porządkowych jest wyłapanie wszystkich
nieprawomyślnych obywateli.
— Co to oznacza? — pyta Pike. Mieszka w Głuszy od dziecka i niewiele wie o życiu po drugiej stronie granicy: o porządkowych i kampaniach zdrowotnych, kwarantannach i więzieniach, o lęku przed zarażeniem.
…
…
… Zaraz, moment, wszyscy stop.
Mam
rozumieć, że osobnicy urodzeni w Głuszy...NIE WIEDZĄ, jak wygląda świat zarządzany przez Małego Brata? Oni po
prostu...przyjmują za dobrą monetę, że gdzieś tam, za
ogrodzeniem, jest sobie alternatywne uniwersum, o którym wiadomo
tyle, że nie wolno się do niego zbliżać?
...Oliver, serio?
Zacznijmy od podstawowej kwestii: ludzkość jest z natury ciekawska.
Jeżeli powiesz berbeciowi, żeby za żadne skarby nie zbliżał się
do tego dużego, szarego płotu, to ów berbeć a) zacznie cię
zamęczać pytaniami, dlaczego, b) nie uzyskawszy satysfakcjonującej
go odpowiedzi, wyruszy na zwiady i c) uzyskawszy satysfakcjonującą
odpowiedź, i tak wyruszy na zwiady, bowiem to co zakazane, kusi
najbardziej. Szanse, że ktoś urodzony w Głuszy nie zamęczałby
nowo przybyłych pytaniami o to, jak wygląda ten daleki, tajemniczy
świat – zakładając, że sam nie próbowałby wcześniej tam się
przedrzeć – są niemal zerowe.
Ale wiecie co? Taki rdzenny mieszkaniec Stumilowego Lasu na dobrą
sprawę nie powinien nawet mieć powodów, by przeprowadzać wywiady
z uciekinierami, bo jego własna rodzina i znajomi „stamtąd”
powinni mu już dawno wtłoczyć do głowy, dlaczego żyją tu, a nie
po drugiej stronie granicy. Kraina Małego Brata to nie jest teren
leżący za górami, za lasami, o którym wspominać można w tkliwym
tonie, towarzyszącym bajaniu o czasach i miejscach dawno minionych –
to dystopiczna machina leżąca (dosłownie) o rzut kamieniem,
machina, która nadal może w każdej chwili zrównać z ziemią
niewyleczone niedobitki. Dzieciak urodzony na terenie Głuszy
powinien od małego być uczony, kim jest Mały Brat i pani Jadzia,
dlaczego są niebezpieczni i dlaczego mamusia i tatuś postanowili
przeprowadzić się do boru – bo taka wiedza, jak widać na
załączonym obrazku, może oznaczać różnicę między życiem i
śmiercią. Spójrzcie jeszcze raz na ten cytat: Pike najwyraźniej
nie rozumie, na czym polega deliria i walka z nią i dlaczego miejsce
śmierci niewyleczonych uznaje się za „zagrożenie biologiczne”.
I ostatnia rzecz: skoro dzieci urodzone w Głuszy najwyraźniej nie
wiedzą nawet nawet tak podstawowej rzeczy jak to, w jaki sposób
rząd zwalcza swoich wrogów (bo przecież kwarantanny i Krypty to
bezpośrednie następstwo delirii), to jak właściwie prezentuje się
ich wiedza o życiu jako takim? Jak reagują na zdobycze cywilizacji
przesyłane przez Wieśków, jak np. płyn do zmywania? Czy wiedzą,
czym są samochody, elektronika, komputery? W końcu – czy nie
kusi ich, by przedostać się do cywilizacji, choćby tylko po to, by
obejrzeć te wszystkie cuda, które od czasu do czasu mogą podejrzeć
wśród grup uciekinierów mających kontakt ze światem zewnętrznym?
I dlaczego w ogóle odczuwają jakąkolwiek motywację, by siedzieć
w lesie, skoro remedium to dla nich najwyraźniej abstrakcyjny
koncept?
Naprawdę, drodzy czytelnicy - postawcie się na chwilę w sytuacji
takiego osobnika. Macie przed sobą dwie opcje: życie w lesie,
znaczone przez znój i brud, lub też życie w jakimś magicznym
miejscu, gdzie (jeśli wierzyć doniesieniom imigrantów), woda
płynie ze ściany – i to od razu ciepła! – jedzenie jest zawsze
na wyciągnięcie ręki i ma się na własność wygodne łóżko.
Wprawdzie uciekinierzy wspominają coś o „braku miłości” i
przymusowym leczeniu, ale szczerze mówiąc, nie bardzo łapiecie
cały ten koncept; a nawet, jeśli faktycznie można kogoś zmusić
do nieodczuwania miłości, to, no cóż, nie możecie oprzeć się
wrażeniu, że brak porywów serca to nie aż tak wysoka cena za
pozbycie się strachu przed śmiercią z wycieńczenia.
— Ludzie zakażeni nie są grzebani w ziemi — odpowiada Alex. — Albo robi się to gdzieś na odludziu, na przykład na więziennych podwórzach, albo pali się ich ciała.
Rzekłabym, że trudno o większe odludzie, niż Głusza, nie bardzo
zatem rozumiem, po co ten cały cyrk z oznaczaniem terenu.
Przez chwilę oczy Aleksa spotykają się z moimi. Jestem tutaj jedyną osobą, która wie, że ciało jego ojca zostało pochowane na małym więziennym dziedzińcu Krypt, gdzie nawet nie postawiono mu nagrobka. Jestem jedyną osobą, która wie, że przez lata Alex odwiedzał ten prowizoryczny grób i wypisał nazwisko ojca markerem na kamieniu, aby ocalić je przed zapomnieniem.
Ja tam wolę wierzyć, że wie o tym także cały personel Krypt, na
czele z Hipolitem i dyrektorem pijącym poranną kawę z kubka „I
<3 liścioludek” (dochód ze sprzedaży firmowych gadżetów
został przeznaczony w całości na remont więziennych murów).
— To prawda, Raven? — pyta ostrym tonem Tack. Raven otwiera usta, a potem znowu je zamyka. Przez chwilę wydaje mi się, że zaprzeczy. Ale wreszcie oświadcza zrezygnowanym tonem:— Wygląda to na porządkowych.
A ten czego się znów wścieka? I dlaczego Tack w ogóle szuka
potwierdzenia u Raven, skoro sam działa w RO i doskonale wie, jak
się sprawy mają?
— Porządkowi... — powtarza Julian. — Ale to oznacza...— Ze Głusza nie jest już bezpieczna — kończę za niego. W mojej piersi narasta panika. — Głusza nie jest już nasza.
Bezpieczna Głusza to oksymoron sam w sobie, a co do dzielenia się
terenem – jeśli wierzyć naszym czytelnikom, tuż za rogiem ukrywa
się całkiem sporo nieszablonowych postaci ;)
— Zadowolony? — pyta Raven, rzucając Aleksowi wściekłe spojrzenie.— Mają prawo wiedzieć — odpowiada szorstko.
O co chodzi z całą tą bezpodstawną agresją? Najpierw Tack
naskakuje na Raven, jakby to ona była winna wizycie pani Halinki,
teraz z kolei Raven czepia się Plastikowej Simorośli,
ponieważ...czy ja wiem... potrafi dodać dwa do dwóch?
— Okej. — Tack podnosi ręce. — Uspokójcie się. Czy to cokolwiek zmienia? Wiedzieliśmy już przecież, że Hieny wyruszyły na polowanie. Musimy po prostu być bardziej czujni. Pamiętajcie, porządkowi nie znają Głuszy. Nie są przyzwyczajeni do poruszania się wśród dzikiej przyrody i walki na otwartym terenie. To jest nasze terytorium.
Eee... Owszem, zmienia. Sam to powiedziałeś, Tack: do tej pory
musieliście martwić się tylko jednym wrogim ugrupowaniem, teraz są
już dwa, przy czym to drugie zapuściło się do lasu konkretnie po
to, by was wszystkich wyeliminować. A co do czucia się pewnie na
własnym terenie...Nie chcę cię martwić, pyszczku, ale umiejętność
chowania się pośród paproci może okazać się średnio przydatna,
jeżeli pani Halinka pewnego dnia machnie ręką na półśrodki i
wjedzie do Głuszy czołgiem.
Wiem, że Tack robi, co może, żeby podnieść nas na duchu, ale myli się co do jednego: coś się jednak zmieniło. Co innego bombardować nas z wysokości. Teraz porządkowi przedostali się przez granicę, prawdziwą czy mentalną, oddzielającą nasze światy. Przedarli się przez niewidzialną, ukrywającą nas przez lata tkaninę.
I
to jest twoim zdaniem zła
rzecz? Jesteś zmartwiona, bo porządkowi kręcą się po lasach,
najwyraźniej licząc na łut szczęścia podczas polowania na
Odmieńców, zamiast
od razu zrównać was wszystkich z ziemią, przeprowadzając drugi
blitz?!
...Nic dziwnego, że rząd nie bardzo wkłada serce w całą tę
czystkę; przy podobnej logice wykończycie się samodzielnie w ciągu
najbliższych kilku lat.
Przypomina mi się sytuacja, gdy kiedyś wróciłam do domu i znalazłam szopa, który jakoś przedostał się do wnętrza, poprzegryzał pudełka z płatkami śniadaniowymi i porozrzucał okruszki w każdym pokoju. Dopadliśmy go wreszcie w łazience. Wujek William zastrzelił go, twierdząc, że pewnie przenosi chorobę. Zwierzę zostawiło też okruszki w mojej pościeli, było zatem w moim łóżku. Prałam pościel aż trzy razy, zanim byłam w stanie w niej spać, ale nawet wtedy śniły mi się małe pazurki wbijające mi się w skórę.
Nie, ten cytat nie ma żadnego wpływu na fabułę; zamieściłam go
tylko dlatego, że przez chwilę światła reflektorów zatrzymały
się na moim ulubionym Felicjanie Dulskim Oliverversum, znanym też
jako William Tiddle, którego można by spokojnie określić mianem
statysty, gdyby nie to, że statyści czasem jednak przewijają się
gdzieś w tle.
— Ogarnijmy trochę ten bałagan — mówi Tack. — Upchamy w środku tylu ludzi, ilu się zmieści. Reszta rozbije obóz na zewnątrz.
No proszę, są jednak jakieś wymierne korzyści całego tego
brutalnego wymordowania niewinnej rodziny – nasze gołąbeczki nie
będą spać na gołej ziemi (bo chyba nikt tu nie ma wątpliwości,
komu przypadnie miejscówka pod dachem)!
Julian nieśmiało protestuje, że niestosownie jest nocować w
miejscu, w którym niedawno ktoś wyzionął ducha:
— Niestosowny byłby powrót do Głuszy, kiedy mamy dach nad głową, spiżarnię pełną jedzenia i pułapki lepsze niż ten złom, którego używaliśmy dotychczas — odpowiada ostro Tack. — Porządkowi już tu byli. I nie wrócą. Zrobili swoje za pierwszym razem.
Primo: Jesteście
w Głuszy. Wstępując do Pałacu Kultury nie przestaję przebywać w
Warszawie.
Secundo: Pani Halinka zrobiła swoje, pani Halinka może odejść.
Niech ktoś wytłumaczy tym nieborakom, że porządkowi mogą mieć
tysiące powodów, aby powrócić – albo też najzwyczajniej w
świecie zgubić się w lesie (który, jak stwierdził sam Tack, jest
dla nich obcym terenem), zatoczyć koło i trafić tu ponownie przez
przypadek.
Julian spogląda na mnie błagalnym wzrokiem, prosząc o wsparcie. Ale znam Tacka zbyt dobrze, zbyt dobrze znam też Głuszę. Kręcę głową. Nie ma sensu się sprzeciwiać.
Biedaczysko. Autorko, czy celem, który przyświecał ci podczas
pisania 'Requiem' było wzbudzenie w czytelnikach jak największego
współczucia wobec Julka? Bo jeśli tak, to gratuluję, misja
wykonana, nieustannie trzymam kciuki za to, by ktoś wyciągnął
nieszczęśnika z tego bagna.
Tack i Raven zarządzają sprzątanie nowej miejscówki, PŚ zgłasza
gotowość do rozpalenia ogniska.
Śmieci wyrzucamy za domem. Staram się nie przyglądać roztrzaskanym talerzom i połamanym krzesłom ani nie myśleć o tym, że pół roku temu siedziałam na nich syta i ogrzana. Szorujemy podłogę octem znalezionym w kredensie, a Raven zbiera z podwórka trochę wysuszonej trawy i pali ją w kątach, by wygnać mdły zapach zgnilizny.
Biorąc pod uwagę, że najwyraźniej zostaliście bez mebli, też
zadbałabym o to, żeby podłoga, z której będziecie jeść, była
umyta na błysk.
Lena i Julian wyruszają na polowanie; dziewczyna spędza kilka
akapitów, zachwycając się pięknem przyrody. Po rozłożeniu
pułapek Juleczek prosi wybrankę serca, by nie wracali jeszcze do
obozowiska:
— W porządku. — Podnoszę się i wycieram ręce o dżinsy. Mnie też tam nie ciągnie. Nie chodzi tylko o dom. Chodzi o Aleksa. Ale i o grupę, o ich ciągłe kłótnie i podziały, wzajemną niechęć i przepychanki. To jest tak zupełnie różne od tego, co zastałam w Głuszy na samym początku: tam wszyscy byli jak rodzina.
jak rodzina
jak
rodzina
RODZINA
Z drugiej strony, może nie powinnam się śmiać; patologiczna
rodzina nadal pozostaje rodziną.
Julian nieoczekiwanie pyta Lenę, czy ta pamięta ich pierwsze
spotkanie; dziewczyna sądzi, że chodzi mu o przebudzenie w celi,
ale Fineman precyzuje, że miał na myśli zebranie AWD. Lenka popada
w zadumę nad tym, jak to Julian – szef młodzieżówki w niczym
nie przypominał steranego młodzieńca, którego obecnie ma przed
oczami.
— Zostawiłaś rękawiczkę. Weszłaś do sali i przyłapałaś mnie na oglądaniu zdjęć...— Pamiętam. Zdjęcia z inwigilacji, tak? Powiedziałeś wtedy, że szukacie obozów Odmieńców.— Kłamałem. — Julian zawstydzony kręci głową. — Chodziło o to, że po prostu... lubiłem patrzeć na tę przestrzeń. Na ten bezmiar, wiesz? Ale nigdy nie wyobrażałem sobie, nawet kiedy marzyłem o Głuszy i miejscach poza murami, że to naprawdę mogłoby tak wyglądać.
I dobrze, bo rozczarowanie byłoby tym większe; urocze widoczki na
slajdach nijak mają się do ponurej rzeczywistości, w której
przyszło ci żyć.
Oczy Juliana są dzisiaj czystym błękitem, to kolor lata. Czasem stają się szare jak ocean o świcie, innym razem są blade jak poranne niebo. Powoli poznaję wszystkie ich odcienie.
O, patrzcie, powrót Błękitnego Yin Finemana Juniora dla Złocistego
Yang Plastikowej Simorośli! Już dawno nie wspominaliśmy o ślepkach
Juliana; czyżby to znaczyło, że nastąpi jakiś przełom?
Wygląda na to, że tak, bowiem atmosfera staje się napięta:
— Coś się stało? — pytam, starając się, by mój głos dalej brzmiał pogodnie.— Nic. — Sięga po moją drugą dłoń. — Nic złego. Chcę tylko... chcę ci coś powiedzieć.Nie — chcę zaprotestować, ale słowo to rozpływa się w histerycznej potrzebie śmiechu, podobnej do tej, która ogarniała mnie tuż przed egzaminami. Julian rozmazał sobie kawałek ziemi na policzku i na widok tego zaczynam chichotać. (…)— Lena — mówi to z taką siłą, że wreszcie milknę. — Próbuję ci powiedzieć coś ważnego, okej? Przez chwilę stoimy w ciszy, spoglądając tylko na siebie. (…) Julian bierze głęboki oddech. A potem, jednym tchem, oświadcza:— Kocham cię - dokładnie w tym samym momencie, kiedy ja wyrzucam z siebie:— Nie mów tego.
...Ojej.
Kolejna chwila ciszy.— Co? — odzywa się wreszcie zaskoczony Julian.Chciałabym cofnąć te słowa. Chciałabym powiedzieć zamiast nich: ja też cię kocham. Ale one trzepoczą tylko w mojej piersi jak ptaki w klatce.— Julian, musisz wiedzieć, jak wiele dla mnie znaczysz. — Próbuję go dotknąć, ale on odsuwa się gwałtownie.— Daruj sobie — mówi. Odwraca wzrok. Między nami rozciąga się cisza.
Tak! Brawo, Juleczku! Walcz! Ratuj tę resztkę dumy, jaka ci
pozostała...
— To przez niego, tak? — Wreszcie przerywa milczenie, ponownie spoglądając mi w oczy. — Przez Aleksa.Chyba pierwszy raz Julian wymawia jego imię.— Nie — odpowiadam ze zbytnią emfazą. — Nie chodzi tylko o niego. Między nami już wszystko skończone. — Julian kręci głową. Wiem, że mi nie wierzy. —Błagam — mówię. Wyciągam do niego rękę i tym razem pozwala mi przesunąć dłonią wzdłuż swojej brody. Wspinam się na palce i całuję go. Nie odsuwa się, ale też nie oddaje pocałunku. — Po prostu daj mi trochę czasu.
… Wow.
Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem; przeżyłam Bellę Swan
i Americę Singer, więc protagonistki igrające z uczuciami
mężczyzn i biegające jak z pieprzem w zadzie od jednego tru loffa
do drugiego nie robią już na mnie specjalnego wrażenia. Ale
Magdalena Haloway ustanowiła nowy rekord: chyba żadna z
dotychczasowych bohaterek YA nie była tak bezczelna w swej
manipulacji. Spójrzcie sami: Lena najpierw okłamuje Julka, że PŚ
to już zamknięty rozdział (co, jak wszyscy wiemy, nie jest prawdą)
po czym widząc, jak mało przekonujące jest jej bajanie, zaczyna
brać Juleczka na litość, by ostatecznie przejść do grania na
jego uczuciach przez pocałunki.
Naprawdę, wielkie brawa.
A wiecie, co jest w tym wszystkim najsmutniejsze? To działa.
Wreszcie się poddaje. Ujmuję jego ręce i owijam je wokół swojego ciała. Julian całuje mnie w nos, potem w czoło, a potem wędruje ustami do mojego ucha.— Nie miałem pojęcia, że to będzie tak wyglądało — szepcze. A potem dodaje: — Boję się.
Biedny, wygłodzony emocjonalnie chłopak. Pomyślcie tylko: pierwsze
wyznanie miłości to chwila, która może być stresująca sama w
sobie – a Julek musiał pokonać nie tylko zwykły, ludzki strach
przed odsłonięciem swego serca, ale także lata indoktrynacji,
które zakodowały w jego mózgu, że podobne słowa to największe z
bluźnierstw. I jaki jest efekt owego wysiłku?
Odrzucenie, nie będące jednakże ostatecznym zerwaniem; trzeba
wszak zatrzymać przy sobie koło zapasowe, toteż Lena,
uświadomiwszy dość brutalnie Juleczkowi, że nie życzy sobie jego
miłosnych wyznań, rzuca się go całować, coby przypadkiem nie
obraził się na dobre i nie zostawił jej na lodzie.
A najgorsze jest to, że trudno
się dziwić Juleczkowi, że zgadza się na podobne pomiatanie swoją
osobą – bo jaki właściwie ma wybór? Wrócić do cywilizacji?
Niepodobna, zostałby z miejsca skazany. Odmieńcy ewidentnie go nie
lubią, Plastikowa Simorośl zapewne z trudem powstrzymuje się przed
uduszeniem rywala – Lena, jakkolwiek niedoskonała, to jedyne, co
mu w życiu zostało. Nie jest w związku z tym zaskakujące, że
Julian bierze za dobrą monetę te grubą nicią szyte banialuki o
czasie, co leczy wszystkie rany – co innego mu pozostało?
Czuję przez warstwy naszych ubrań, jak bije jego serce. Nie wiem dokładnie, do czego odnosiły się jego słowa — do Głuszy, do ucieczki, do bycia ze mną, miłości - ale ściskam go mocno i kładę głowę na jego piersi.— Wiem — odpowiadam. — Ja też się boję.
—
...że
kiedyś w końcu przejrzysz na oczy, a PŚ zdąży w tym czasie
zakochać się w Coral i zostanę starą panną!
A wtedy z oddali dobiega nas głos Raven:— Podano żarcie! Kto późno przychodzi, sam sobie szkodzi!Spłoszone jej krzykiem stado ptaków podrywa się i z wrzaskiem kołuje po niebie. Wiatr wzmaga się, a Głusza ożywa na nowo szelestem, tupotem, trzaskami — swym nieustannym dziwnym bełkotem.— Chodź — mówię i prowadzę Juliana z powrotem do domu umarłych.
I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: na scenie
wreszcie pojawia się Fred – po raz pierwszy we własnej, mrocznej
osobie.
Zostańcie z nami!
Maryboo