niedziela, 11 października 2020

Część XXVI

 
Na początek słowo wyjaśnienia: wybaczcie, że musieliście czekać tak długo na nową notkę, ale jesienne choróbsko dopadło Beige – a ponieważ moja droga współanalizatorka jeszcze się kuruje, przejęłam pałeczkę...tylko po to, żeby samej się rozchorować ;) Uznałam jednak, że nieelegancko byłoby kazać Wam czekać jeszcze dłużej, toteż poniżej kolejna analiza – niestety, trochę krótsza niż zazwyczaj, zarówno z powodu mojej kondycji, jak i materiału, mam jednak nadzieję, że mimo wszystko udana. Indżojcie!


HANA


Hana relaksuje się na ganku, popijając poranną kawę i rozmyślając nad tym, że to jej ostatnie chwile w stanie panieńskim; ma ochotę przejechać się na rowerze, ale wie, że po ostatniej akcji buntowników ulice będą pełne porządkowych, a nie chce nikomu tłumaczyć się z...no właśnie:

Będę musiała pokazywać dokumenty i odpowiadać na pytania, na które odpowiedzieć nie umiem.

Niby jakie? Nie znasz swojego nazwiska? Numeru obywatelskiego? Adresu? Celu podróży (tu wystarczyłoby wszak oznajmić, że postanowiłaś przejechać się po okolicy w ramach ćwiczeń)? Kto jak kto, ale ty naprawdę nie musisz obawiać się ankiety pani Jadzi.

Hana konstatuje, że dzień jest prześliczny – słoneczny i spokojny, ale w centrum z pewnością będą czekać zapory i wzmożona kontrola bezpieczeństwa.

Przypomina mi się nagle, co powiedział mi kiedyś o nim [murze] Fred — że ma być jak ręka Boga, która zawsze będzie nas chronić, oddzielać nas od chorych i niewiernych. A może nigdy nie będziemy zupełnie bezpieczni.

Jak długo w co poniektórych częściach kraju Odmieńcy będą mogli bezkarnie rozbijać sobie obozowiska tuż pod nosem wartowników pilnujących muru (osada w Rochester, pozdrawiamy!) - nawet na pewno.

Zastanawiam się, czy w Deering Highlands będą nowe naloty, czy zamieszkujące je rodziny znów zostaną przesiedlone, lecz szybko odsuwam od siebie te zmartwienia. Rodzina Leny to nie mój problem. Teraz to widzę. Dziwne, że nie widziałam tego wcześniej. Co się z nimi stanie — czy umrą z głodu, czy z zimna — to nie moja sprawa.

Ciekawe, czy autorka dostrzega subtelną ironię kryjącą się w fakcie, że te słowa świetnie pasowałyby też do Leny.

Wszyscy w jakiś sposób ponosimy karę za życie, które wybraliśmy. Ja do końca życia będę dźwigać brzemię swojej winy, i to winy podwójnej: wobec Leny za to, że ją zdradziłam, i wobec jej rodziny za to, że Lenie pomogłam.

To...całkiem ciekawe przemyślenia. Szkoda, że autorka nie zamierza rozwinąć tego tematu, bo jej zdaniem znacznie istotniejszy jest 346546 opis odcienia włosów PŚ.

Rozmyślania Hany przerywa głos jej matki:

Mama wyszła na ganek. Przyciska koszulę nocną ciasno do ciała i mruży oczy. Jej skóra bez makijażu wygląda niemal na szarą.

Wiadomo, zła, to i cera do niczego.


Powinnaś wziąć prysznic — mówi. Wstaję więc i wchodzę za nią do domu.



LENA


Jesteśmy blisko muru. Między drzewami ukrywa się pewnie ze czterysta osób.

Kochani czytelnicy, spróbujcie sobie to wyobrazić: wielki mur graniczny, na nim Cześnik doskonale wyszkolone bojówki pani Jadzi, może jakaś kamera albo dwie, a tuż pod nim – setki wychudzonych żebraków słaniających się między sosnami.

...Zaiste, wielki finał serii aż przytłacza swym ogromem.

Ubiegłej nocy mała jednostka specjalna przekroczyła mur, by umożliwić pozostałym masowe wdarcie się do miasta.

...Nadal mówimy o tym megawypasionym, megastrzeżonym murze pomysłu McZłola?

Oliver, no bez jaj. Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, mur w Portland odgrywa znaczącą rolę dla fabuły (jak dalece znaczącą, przekonamy się na koniec książki), to jest flagowy projekt Hargrove'a, symbol triumfu nad Odmieńcami – i co, nasi buntownicy...tak po prostu sobie nad nim przeszli?!

Ubiegłej nocy Harry zniszczył trzeci horkruks Voldemorta, by umożliwić czarodziejskiej społeczności zwycięstwo nad czarnoksiężnikami”

Niezbyt poruszające, czyż nie?

A wcześniej tego ranka druga mała grupa - wybrani ludzie Colina - przedostali się przez ogrodzenie w zachodniej części Portland, blisko Krypt, gdzie mur nie został jeszcze zbudowany, a ochrona została zinfiltrowana przez naszych sprzymierzeńców z drugiej strony.

Ten mur NADAL nie został ukończony?!...Słowo daję, Fredzio chyba aktywnie chce doprowadzić do rendez-vous z buntownikami.

To było kilka godzin temu, a teraz nie pozostało nam nic, tylko czekać na sygnał. Główna grupa przedostanie się przez mur równocześnie. Większość ochrony Portland będzie zajęta w laboratorium. Wywnioskowałam, że odbędzie się tam dzisiaj jakaś ważna uroczystość.

Ja rozumiem, że Fred jest burmistrzem, ale znaj proporcję, mocium panie; ileż porządkowych oni mogli oddelegować w roli ochroniarzy? Przypominam, że Lenę i Plastikową Simorośl w „Delirium” goniły setki mundurowych, a Mały Brat lekką ręką oddelegowuje dziesiątki tysięcy do pacyfikowania bezbronnych ludzi. Serio mam uwierzyć, że w takim momencie, gdy doskonale widać, że Odmieńcy szykują jakieś rozruchy, Mały Brat nie wysłałby specjalnych oddziałów do ochrony Portland? Zwłaszcza, kiedy chodzi o ślub jednego z wyżej postawionych obywateli tego uniwersum?

Do powstrzymania nas zostanie tylko niewielka liczba policjantów, chociaż Colin martwi się, że akcja dywersyjna z ostatniej nocy nie poszła tak, jak planowano.

...Poddaję się.

Możliwe, że za murem jest więcej porządkowych, więcej broni, niż nam się wydaje. To się okaże.

To...dosyć nonszalanckie podejście do kwestii potencjalnej masakry, której możecie stać się ofiarami.

Z miejsca, gdzie siedzę przykucnięta wśród zarośli, co jakiś czas dostrzegam Pippę, ukrytą za krzakiem jałowca jakieś pięćdziesiąt metrów dalej, jak zmienia niewygodną pozycję.

Autorko, nie chcę cię martwić, ale nawet najlepszy jałowiec nie zdoła ukryć prawie pół tysiąca luda.

Okazuje się, że Pippa otrzymała bardzo ważne zadanie – jest jedną z trzech osób odpowiedzialnych za podłożenie bomb w strategicznych punktach miasta, jej cel to Essex Street 88. Lena nie kojarzy tego adresu i zakłada, że to jakiś rządowy budynek.


Słońce powoli wznosi się na niebie. Dziesiąta. Dziesiąta trzydzieści. Południe. Teraz sygnał może nadejść w każdej chwili. Czekamy.


HANA


Przygotowania do godziny zero zmierzają ku końcowi, po Hanę – już uczesaną i umalowaną – przyjeżdża samochód.

Jestem z ciebie taka dumna — mówi mama półszeptem. Wokół krzątają się ludzie — fotografowie, makijażyści oraz Debbie, fryzjerka — i wyobrażam sobie, ile musiały
ją kosztować te słowa. W całym swoim życiu nigdy nie przyznała, że jest ze mnie dumna.

Dlaczego? Czy ma to związek z remedium i pani Tate musiała pokonać olbrzymią psychiczną barierę, aby właściwie uczcić tak ważny dzień w życiu córki? Czy Hana nabrała w jej oczach wartości dopiero wtedy, gdy przypadła jej w udziale świetna partia? Czy Hana czuła się niewystarczająco dobra w oczach rodziców, czy też przeciwnie – nie potrzebowała takich zapewnień, bo doskonale wiedziała, co czują wobec niej mama i tata? A może w ogóle jej to nie obchodziło? A może nie obchodzi dopiero teraz, po zabiegu?

Oliver, tego rodzaju wstawki nie mają najmniejszego sensu w obliczu faktu, że układy rodzinne Hany nigdy nie odgrywały większej roli w tej serii. Nie wiem, jak mam zinterpretować to zdanie, a co gorsza, w ogóle mnie to nie obchodzi, bowiem stosunek Hany do państwa Tate nigdy nie stanowił znaczącego (ani w ogóle jakiegokolwiek) elementu fabuły. Jesteśmy dosłownie na ostatniej prostej; zamiast stawiać kolejne pytania, na twoim miejscu skupiłabym się raczej na rozwiązaniu tysięcy innych frapujących kwestii zawieszonych w czasoprzestrzeni – ot, chociażby co obecnie dzieje się z Rachel, Carol i Williamem.

Pomaga mi się wślizgnąć w delikatną bawełnianą sukienkę, aby moja suknia ślubna — powłóczysta, długa, spięta na ramieniu złotą klamrą w kształcie orła, do którego Fred jest najczęściej porównywany — nie doznała uszczerbku podczas krótkiej drogi do laboratorium.

Klamrą, hmm? Może taką?




Doprawdy, czekam tylko, żeby Fredzio pojawił się na swoim ślubie z wiadomym wąsem na obliczu, coby doprowadzić swój karykaturalny wizerunek do perfekcji.

Przed bramą zebrała się grupa dziennikarzy i gdy wychodzę na ganek, od progu atakuje mnie oślepiający blask mnóstwa obiektywów zwróconych w moją stronę i szybkie pstrykanie migawek.

Zaraz, moment. Dopiero co dowiedzieliśmy się, że wzdłuż muru kręci się co najwyżej jakiś samotny strażnik, bo cała reszta została oddelegowana do pilnowania młodej pary. No to gdzie ci wszyscy porządkowi? Dlaczego pozwalają, żeby Hanę atakowała zgraja paparazzi, skoro wśród nich z łatwością mógłby przyczaić się przebrany buntownik?

Słońce unosi się na bezchmurnym niebie niczym białe oko. Musi być tuż przed południem.

Ślubne preferencje to oczywiście dalece indywidualna kwestia, ale muszę przyznać, że jestem trochę zdumiona wyborem godziny uroczystości – czy nie byłoby bardziej dogodnie ustawić ślub na godzinę popołudniową? Wszak same przygotowania panny młodej musiały zająć trochę czasu, a Hana jeszcze kilka godzin temu niespieszne popijała sobie na ganku poranną kawę.

Hana wskakuje do auta o przyciemnianych szybach:

Nie mogę w to uwierzyć. — Mama bawi się bransoletką. Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak podekscytowanej. — Naprawdę myślałam, że ten dzień nigdy nie nadejdzie. Czy to nie śmieszne?

A swoją drogą...gdzie jest pan Tate, ojciec Hany? Ten facet to niemal wujek William 2.0 „Requiem”, jak dotąd objawił się chyba tylko po to, by przeżuwać śniadanie. Mogę przyjąć, że to matka dziewczyny jest bardziej chętna do brania udziału w okołoślubnych zawirowaniach i generalnie częściej bryluje w towarzystwie – ale chyba w dniu ślubu własnej progenitury ojciec Hany powinien przynajmniej dostąpić zaszczytu podróżowania tym samym samochodem, co żona i córka?

Gdy wyjeżdżamy z naszego osiedla, widzę, że siły policyjne zostały podwojone. Połowa ulic wiodących do centrum została zabarykadowana, patrolują je porządkowi i policja, a nawet kilku mężczyzn noszących srebrne odznaki straży wojskowej.

Fajnie, ciekawe, gdzie się podziewali, kiedy Hana przedzierała się przez morze fotoreporterów.

Gdy naszym oczom ukazują się pochyłe białe dachy kompleksu laboratoryjnego — gdzie Fred i ja weźmiemy ślub w jednej z największych medycznych sal konferencyjnych, na tyle dużej, by pomieścić tysiąc gości — tłum na ulicach jest tak gęsty, że Tony ledwo może przejechać samochodem.

He he, ale by było, gdyby okazało się, że to ta sama sala, w której swego czasu odbyła się akcja „Mućka” oraz w której ubito Finemana seniora.

Mam wrażenie, że całe Portland zjawiło się, by oglądać mój ślub. Ludzie wyciągają ręce i stukają w maskę samochodu na szczęście. Gdy ręce uderzają o dach i szyby, podskakuję przestraszona. Policja tymczasem brnie przez tłum i odsuwa ludzi, by zrobili nam miejsce, powtarzając przy tym monotonnie:
Proszę przepuścić samochód, proszę przepuścić samochód.

Primo: już prawie zapomniałam, że samochody w tym uniwersum to skrzyżowanie krasnali ogrodowych i amuletów na szczęście.

Secundo: coś mi się wydaje, że „podwojone siły policyjne” oznaczają w tym kontekście „więcej niż dwóch policjantów”, skoro szary plebs może ot, tak bezkarnie walić pięściami w auto...

Tertio: ...no właśnie, kogo? Oliver, skąd ta zbiorowa histeria? Kim właściwie jest Hana dla przeciętnego mieszkańca Portland? Owszem, Fred obraca się w wyższych kręgach, gdzie jego piękna, młoda narzeczona stanowi swoistą ciekawostkę dnia, ale dlaczego wzbudza ona AŻ TAK wielkie zainteresowanie ogółu? Czy Fred, poza byciem naczelnym złolem, niespodziewanie zyskał status książęcy?
To w sumie zabawne: jesteśmy na finiszu, a ja NADAL nie wiem, jaką właściwie rolę odgrywa Hargrove w społeczeństwie – zarówno na lokalnym, jak i międzynarodowym szczeblu.

Swoją drogą, chcę wierzyć, że to, co Hana odczytuje za przesądy, jest w rzeczywistości atakiem rozwścieczonych obywateli, których Fredzio postanowił pozbawić prądu. Hano, żabko, pamiętasz jeszcze, kim jest twój narzeczony i po której stronie barykady staniesz jako jego ślubna?

Tuż za bramami laboratorium wzniesiono policyjne zapory. Kilku porządkowych odsunęło je na bok, żebyśmy mogli wjechać na mały parking tuż przed głównym wejściem do budynku.

Ciekawam, czy przy okazji załatano pamiętną dziurę w ogrodzeniu.

Hana dostrzega auto Hargrove'ów, co oznacza, że Fred czeka na nią w środku. Dziewczyna wspomina, jak zlękniona i pełna bólu wkroczyła do tego samego laboratorium, by poddać się zabiegowi; był to krok, który ostatecznie odseparował ją od Leny i jej pierwszego obiektu uczuć, Stevena Hilta i który wyprowadził ją, odmienioną i spokojną, na nową drogę życia, której zwieńczeniem będzie ślub.

Bramy za nami się zamknęły, a zapory powróciły na miejsce. Mimo to gdy wysiadam z samochodu, wciąż czuję tłum napierający coraz bardziej i bardziej — wszyscy chcą wejść do środka, by obserwować z bliska, jak kieruję swoje życie i przyszłość na wybraną dla mnie ścieżkę.

Oliver, ponownie: czemu? Co przeciętny zjadacz chleba myśli sobie o Fredzie i jego połowicy? Dlaczego ktokolwiek miałby chcieć brać udział w tej uroczystości? Wiemy z przemyśleń Leny, że śluby w Oliverversum to raczej sztywna i oficjalna impreza, toteż żaden wujek Zdzich nie może liczyć na porządne wesele z przebojami disco polo. Czy Fred ma status celebryty? Czy to chęć podlizania się władzy? Czy wkurzeni mieszkańcy Portland, którzy spędzają wieczory wśród światła świec, chcą w kluczowym momencie wypuścić rozszalałe krowy? Tu naprawdę nie ma jednoznacznej odpowiedzi, daj mi, na litość, jakąkolwiek wskazówkę!

No i pomijając wszystko – chcenie chceniem, ale zakładam, że ślub burmistrza to zamknięta impreza dla wybranych, wyżej postawionych obywateli, więc jakim cudem nikt jeszcze nie rozpędził tego zbiorowiska?

Za szklanymi obrotowymi drzwiami widzę czekającego na mnie Freda — stoi bez uśmiechu, ze skrzyżowanymi ramionami. Jego twarz jest zniekształcona przez światło i szybę. Z tej odległości wygląda, jak gdyby jego skóra była pełna dziur.

Niebo przecinają błyskawice, w tle rozlega się złowieszczy śmiech z offu.


Już czas — mówi mama.
Wiem — odpowiadam i wchodzę do środka.


LENA


Już czas. W oddali rozlega się salwa z karabinów — co najmniej kilkunastu — i jak na komendę wszyscy ruszamy.

No, dobrze wiedzieć, że do pilnowania granicy w gorącym okresie ataków zostawiono przynajmniej dwucyfrową liczbę strażników. Wprawdzie nadal nie wiemy, gdzie się podziewają te nieprzebrane tłumy mundurowych posiadających umiejętność rozmnażania się przez pączkowanie, które w swoim czasie goniły Lenę i PŚ, ale lepsze to, niż nic.

Wybiegamy zza drzew, są nas setki, nasze stopy dudnią o błoto i ziemię, wybijany przez nie rytm brzmi jak jedno spotęgowane bicie serca. Dwie drabiny sznurowe pojawiają się na murze, a potem kolejne dwie, a potem jeszcze trzy: jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem.

Strażnicy, jak rozumiem, z olimpijskim spokojem obserwują, jak...

...zaraz, chwileczkę. Skoro te drabiny są zrzucane z muru, to znaczy, że wdarli się na niego Odmieńcy. A w takim układzie...mam rozumieć, że te strzały to było RO atakujące siły Małego Brata?! Skąd nasi Odmieńcy w ogóle wzięli tyle sprzętu? I jakim cudem zdołali tak szybko i sprawnie zająć fortyfikacyjną perłę Fredzia? Dopiero co Hana streszczała nam, jakież to wzmożone środki bezpieczeństwa zostały zastosowane w Portland – i co, mam uwierzyć, że patrole graniczne nie zostały wyposażone w żaden sprzęt umożliwiający natychmiastowe bicie na alarm? Na litość, nawet Waterbury miało strategiczną wieżyczkę z równie strategicznym guzikiem alarmowym! Gdzie są jakieś kamery? Gdzie pani Jadzia i jej czołg?

A tak w ogóle, zwizualizujcie to sobie, drodzy czytelnicy. Czterysta osób. Siedem drabin sznurkowych.
...Ktoś tu chyba wzorował się na Hienach spuszczających się po linach z wieżowców na Times Square.

Pierwsi z nas docierają pod drabinę, wskakują na nią i zaczynają się wspinać. W oddali słychać dźwięki marsza weselnego.

...Rany koguta, biedni goście weselni; wyobraźcie sobie, jakie nagłośnienie musiał wybrać Fredzio (lub mamusia Hany), skoro Lena słyszy dźwięki marsza po drugiej stronie muru, otoczona setkami biegnących ludzi.



HANA

Na zewnątrz laboratorium ponad dwudziestu strażników stojących w szeregu w nieskazitelnych mundurach wystrzela salwę na wiwat, dając sygnał do rozpoczęcia ceremonii. Wielkie okna sali konferencyjnej są otwarte i słychać przez nie, jak orkiestra zaczyna grać marsza weselnego.

W to nie wątpię; biorąc pod uwagę świadectwo Leny, zastanawiam się raczej, jakim cudem nikt z was nie krzywi się z bólu.

Większość gapiów nie była w stanie wcisnąć się do laboratorium, będą więc tłoczyć się na zewnątrz i słuchać albo próbować zobaczyć coś przez okna.

Znaczy...kto konkretnie? Jak już wspominałam, szczerze wątpię, aby strażnicy dopuszczali pospólstwo na odległość większą niż tysiąc metrów, więc kto właściwie będzie się tam tłoczyć? „Gapie” w rozumieniu dosłownym, a więc przeciętni zjadacze chleba w Portland, i tak nie zostaliby wpuszczeni na teren laboratorium, więc nie ma tu mowy o patrzeniu przez szybę. Czyli kto? Kuzyn Władek, co to nikt w zasadzie nie ma go ochoty zapraszać, ale wypada, no bo rodzina i rok temu pan i pani Tate byli na weselu jego młodszej córki?

Ksiądz trzyma w ręku mikrofon, żeby jego słowa opiewające doskonałość i honor, obowiązek i bezpieczeństwo, dotarły do wszystkich zgromadzonych.

Spokojna głowa, ojcze, przy tych głośnikach dotrą na pewno.

Na środku sali, tuż przed amboną, z której ksiądz odprawi ceremonię, ustawiono podest. Dwóch asystentów, ubranych symbolicznie w fartuchy laboratoryjne, pomaga mi na niego wejść.

Nadal śmieszne.


Kiedy Fred bierze moją rękę i kładzie ją na Księdze SZZ, po sali rozchodzi się ciche westchnienie ulgi. Właśnie do tego zostaliśmy stworzeni: do składania obietnic, przysiąg i ślubów posłuszeństwa.



I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: pani Jadzia i jej czołg jednak docierają pod mur, a to może oznaczać tylko jedno – czas na łomot!

Zostańcie z nami!

Maryboo