Na
początek słowo wyjaśnienia: wybaczcie, że musieliście czekać
tak długo na nową notkę, ale jesienne choróbsko dopadło Beige –
a ponieważ moja droga współanalizatorka jeszcze się kuruje,
przejęłam pałeczkę...tylko po to, żeby samej się rozchorować
;) Uznałam jednak, że nieelegancko byłoby kazać Wam czekać
jeszcze dłużej, toteż poniżej kolejna analiza – niestety,
trochę krótsza niż zazwyczaj, zarówno z powodu mojej kondycji,
jak i materiału, mam jednak nadzieję, że mimo wszystko udana.
Indżojcie!
HANA
Hana
relaksuje się na ganku, popijając poranną kawę i rozmyślając
nad tym, że to jej ostatnie chwile w stanie panieńskim; ma ochotę
przejechać się na rowerze, ale wie, że po ostatniej akcji
buntowników ulice będą pełne porządkowych, a nie chce nikomu
tłumaczyć się z...no właśnie:
Będę musiała pokazywać dokumenty i odpowiadać na pytania, na które odpowiedzieć nie umiem.
Niby jakie? Nie znasz swojego nazwiska? Numeru
obywatelskiego? Adresu? Celu podróży (tu wystarczyłoby wszak
oznajmić, że postanowiłaś przejechać się po okolicy w ramach
ćwiczeń)? Kto jak kto, ale ty naprawdę nie musisz obawiać się
ankiety pani Jadzi.
Hana konstatuje, że dzień jest prześliczny –
słoneczny i spokojny, ale w centrum z pewnością będą czekać
zapory i wzmożona kontrola bezpieczeństwa.
Przypomina mi się nagle, co powiedział mi kiedyś o nim [murze] Fred — że ma być jak ręka Boga, która zawsze będzie nas chronić, oddzielać nas od chorych i niewiernych. A może nigdy nie będziemy zupełnie bezpieczni.
Jak
długo w co poniektórych częściach kraju Odmieńcy będą mogli
bezkarnie rozbijać sobie obozowiska tuż pod nosem wartowników
pilnujących muru (osada w Rochester, pozdrawiamy!) - nawet na pewno.
Zastanawiam się, czy w Deering Highlands będą nowe naloty, czy zamieszkujące je rodziny znów zostaną przesiedlone, lecz szybko odsuwam od siebie te zmartwienia. Rodzina Leny to nie mój problem. Teraz to widzę. Dziwne, że nie widziałam tego wcześniej. Co się z nimi stanie — czy umrą z głodu, czy z zimna — to nie moja sprawa.
Ciekawe, czy autorka dostrzega subtelną ironię kryjącą
się w fakcie, że te słowa świetnie pasowałyby też do Leny.
Wszyscy w jakiś sposób ponosimy karę za życie, które wybraliśmy. Ja do końca życia będę dźwigać brzemię swojej winy, i to winy podwójnej: wobec Leny za to, że ją zdradziłam, i wobec jej rodziny za to, że Lenie pomogłam.
To...całkiem ciekawe przemyślenia. Szkoda, że autorka
nie zamierza rozwinąć tego tematu, bo jej zdaniem znacznie
istotniejszy jest 346546 opis odcienia włosów PŚ.
Rozmyślania Hany przerywa głos jej matki:
Mama wyszła na ganek. Przyciska koszulę nocną ciasno do ciała i mruży oczy. Jej skóra bez makijażu wygląda niemal na szarą.
Wiadomo, zła, to i cera do niczego.
— Powinnaś wziąć prysznic — mówi. Wstaję więc i wchodzę za nią do domu.
LENA
Jesteśmy blisko muru. Między drzewami ukrywa się pewnie ze czterysta osób.
Kochani czytelnicy, spróbujcie sobie to wyobrazić:
wielki mur graniczny, na nim Cześnik doskonale
wyszkolone bojówki pani Jadzi, może jakaś kamera albo dwie, a tuż
pod nim – setki wychudzonych żebraków słaniających się między
sosnami.
...Zaiste, wielki finał serii aż przytłacza swym
ogromem.
Ubiegłej nocy mała jednostka specjalna przekroczyła mur, by umożliwić pozostałym masowe wdarcie się do miasta.
...Nadal mówimy o tym megawypasionym, megastrzeżonym
murze pomysłu McZłola?
Oliver, no bez jaj. Jakkolwiek głupio by to nie
brzmiało, mur w Portland odgrywa znaczącą rolę dla fabuły (jak
dalece znaczącą, przekonamy się na koniec książki), to jest
flagowy projekt Hargrove'a, symbol triumfu nad Odmieńcami – i co,
nasi buntownicy...tak po prostu sobie nad nim przeszli?!
„Ubiegłej
nocy Harry zniszczył trzeci horkruks Voldemorta, by umożliwić
czarodziejskiej społeczności zwycięstwo nad czarnoksiężnikami”
Niezbyt poruszające, czyż nie?
A wcześniej tego ranka druga mała grupa - wybrani ludzie Colina - przedostali się przez ogrodzenie w zachodniej części Portland, blisko Krypt, gdzie mur nie został jeszcze zbudowany, a ochrona została zinfiltrowana przez naszych sprzymierzeńców z drugiej strony.
Ten mur NADAL nie został ukończony?!...Słowo daję,
Fredzio chyba aktywnie chce doprowadzić do rendez-vous z
buntownikami.
To było kilka godzin temu, a teraz nie pozostało nam nic, tylko czekać na sygnał. Główna grupa przedostanie się przez mur równocześnie. Większość ochrony Portland będzie zajęta w laboratorium. Wywnioskowałam, że odbędzie się tam dzisiaj jakaś ważna uroczystość.
Ja rozumiem, że Fred jest burmistrzem, ale znaj
proporcję, mocium panie; ileż porządkowych oni mogli oddelegować
w roli ochroniarzy? Przypominam, że Lenę i Plastikową Simorośl w
„Delirium” goniły setki mundurowych, a Mały Brat lekką
ręką oddelegowuje dziesiątki tysięcy do
pacyfikowania bezbronnych ludzi. Serio mam uwierzyć, że w takim
momencie, gdy doskonale widać, że Odmieńcy szykują jakieś
rozruchy, Mały Brat nie wysłałby specjalnych oddziałów do
ochrony Portland? Zwłaszcza, kiedy chodzi o ślub jednego z wyżej
postawionych obywateli tego uniwersum?
Do powstrzymania nas zostanie tylko niewielka liczba policjantów, chociaż Colin martwi się, że akcja dywersyjna z ostatniej nocy nie poszła tak, jak planowano.
...Poddaję się.
Możliwe, że za murem jest więcej porządkowych, więcej broni, niż nam się wydaje. To się okaże.
To...dosyć nonszalanckie podejście do kwestii
potencjalnej masakry, której możecie stać się ofiarami.
Z miejsca, gdzie siedzę przykucnięta wśród zarośli, co jakiś czas dostrzegam Pippę, ukrytą za krzakiem jałowca jakieś pięćdziesiąt metrów dalej, jak zmienia niewygodną pozycję.
Autorko, nie chcę cię martwić, ale nawet najlepszy
jałowiec nie zdoła ukryć prawie pół tysiąca luda.
Okazuje się, że Pippa otrzymała bardzo ważne zadanie
– jest jedną z trzech osób odpowiedzialnych za podłożenie bomb
w strategicznych punktach miasta, jej cel to Essex Street 88. Lena
nie kojarzy tego adresu i zakłada, że to jakiś rządowy budynek.
Słońce powoli wznosi się na niebie. Dziesiąta. Dziesiąta trzydzieści. Południe. Teraz sygnał może nadejść w każdej chwili. Czekamy.
HANA
Przygotowania do godziny zero zmierzają ku końcowi, po
Hanę – już uczesaną i umalowaną – przyjeżdża samochód.
— Jestem z ciebie taka dumna — mówi mama półszeptem. Wokół krzątają się ludzie — fotografowie, makijażyści oraz Debbie, fryzjerka — i wyobrażam sobie, ile musiałyją kosztować te słowa. W całym swoim życiu nigdy nie przyznała, że jest ze mnie dumna.
Dlaczego? Czy ma to związek z remedium i pani Tate
musiała pokonać olbrzymią psychiczną barierę, aby właściwie
uczcić tak ważny dzień w życiu córki? Czy Hana nabrała w jej
oczach wartości dopiero wtedy, gdy przypadła jej w udziale świetna
partia? Czy Hana czuła się niewystarczająco dobra w oczach
rodziców, czy też przeciwnie – nie potrzebowała takich
zapewnień, bo doskonale wiedziała, co czują wobec niej mama i
tata? A może w ogóle jej to nie obchodziło? A może nie obchodzi
dopiero teraz, po zabiegu?
Oliver, tego rodzaju wstawki nie mają najmniejszego
sensu w obliczu faktu, że układy rodzinne Hany nigdy nie odgrywały
większej roli w tej serii. Nie wiem, jak mam zinterpretować to
zdanie, a co gorsza, w ogóle mnie to nie obchodzi, bowiem stosunek
Hany do państwa Tate nigdy nie stanowił znaczącego (ani w ogóle
jakiegokolwiek) elementu fabuły. Jesteśmy dosłownie na ostatniej
prostej; zamiast stawiać kolejne pytania, na twoim miejscu
skupiłabym się raczej na rozwiązaniu tysięcy innych frapujących
kwestii zawieszonych w czasoprzestrzeni – ot, chociażby co obecnie
dzieje się z Rachel, Carol i Williamem.
Pomaga mi się wślizgnąć w delikatną bawełnianą sukienkę, aby moja suknia ślubna — powłóczysta, długa, spięta na ramieniu złotą klamrą w kształcie orła, do którego Fred jest najczęściej porównywany — nie doznała uszczerbku podczas krótkiej drogi do laboratorium.
Klamrą, hmm? Może taką?
Doprawdy, czekam tylko, żeby Fredzio pojawił się na
swoim ślubie z wiadomym wąsem na obliczu, coby doprowadzić swój
karykaturalny wizerunek do perfekcji.
Przed bramą zebrała się grupa dziennikarzy i gdy wychodzę na ganek, od progu atakuje mnie oślepiający blask mnóstwa obiektywów zwróconych w moją stronę i szybkie pstrykanie migawek.
Zaraz, moment. Dopiero co dowiedzieliśmy się, że
wzdłuż muru kręci się co najwyżej jakiś samotny strażnik, bo
cała reszta została oddelegowana do pilnowania młodej pary. No to
gdzie ci wszyscy porządkowi? Dlaczego pozwalają, żeby Hanę
atakowała zgraja paparazzi, skoro wśród nich z łatwością mógłby
przyczaić się przebrany buntownik?
Słońce unosi się na bezchmurnym niebie niczym białe oko. Musi być tuż przed południem.
Ślubne preferencje to oczywiście dalece indywidualna
kwestia, ale muszę przyznać, że jestem trochę zdumiona wyborem
godziny uroczystości – czy nie byłoby bardziej dogodnie ustawić
ślub na godzinę popołudniową? Wszak same przygotowania panny
młodej musiały zająć trochę czasu, a Hana jeszcze kilka godzin
temu niespieszne popijała sobie na ganku poranną kawę.
Hana wskakuje do auta o przyciemnianych szybach:
— Nie mogę w to uwierzyć. — Mama bawi się bransoletką. Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak podekscytowanej. — Naprawdę myślałam, że ten dzień nigdy nie nadejdzie. Czy to nie śmieszne?
A swoją drogą...gdzie jest pan Tate, ojciec Hany? Ten
facet to niemal wujek William 2.0 „Requiem”, jak dotąd objawił
się chyba tylko po to, by przeżuwać śniadanie. Mogę przyjąć,
że to matka dziewczyny jest bardziej chętna do brania udziału w
okołoślubnych zawirowaniach i generalnie częściej bryluje w
towarzystwie – ale chyba w dniu ślubu własnej progenitury ojciec
Hany powinien przynajmniej dostąpić zaszczytu podróżowania tym
samym samochodem, co żona i córka?
Gdy wyjeżdżamy z naszego osiedla, widzę, że siły policyjne zostały podwojone. Połowa ulic wiodących do centrum została zabarykadowana, patrolują je porządkowi i policja, a nawet kilku mężczyzn noszących srebrne odznaki straży wojskowej.
Fajnie, ciekawe, gdzie się podziewali, kiedy Hana
przedzierała się przez morze fotoreporterów.
Gdy naszym oczom ukazują się pochyłe białe dachy kompleksu laboratoryjnego — gdzie Fred i ja weźmiemy ślub w jednej z największych medycznych sal konferencyjnych, na tyle dużej, by pomieścić tysiąc gości — tłum na ulicach jest tak gęsty, że Tony ledwo może przejechać samochodem.
He he, ale by było, gdyby okazało się, że to ta sama
sala, w której swego czasu odbyła się akcja „Mućka” oraz w
której ubito Finemana seniora.
Mam wrażenie, że całe Portland zjawiło się, by oglądać mój ślub. Ludzie wyciągają ręce i stukają w maskę samochodu na szczęście. Gdy ręce uderzają o dach i szyby, podskakuję przestraszona. Policja tymczasem brnie przez tłum i odsuwa ludzi, by zrobili nam miejsce, powtarzając przy tym monotonnie:— Proszę przepuścić samochód, proszę przepuścić samochód.
Primo: już prawie zapomniałam, że samochody w tym
uniwersum to skrzyżowanie krasnali ogrodowych i amuletów na
szczęście.
Secundo: coś mi się wydaje, że „podwojone siły
policyjne” oznaczają w tym kontekście „więcej niż dwóch
policjantów”, skoro szary plebs może ot, tak bezkarnie walić
pięściami w auto...
Tertio: ...no właśnie, kogo? Oliver, skąd ta zbiorowa
histeria? Kim właściwie jest Hana dla przeciętnego mieszkańca
Portland? Owszem, Fred obraca się w wyższych kręgach, gdzie jego
piękna, młoda narzeczona stanowi swoistą ciekawostkę dnia, ale
dlaczego wzbudza ona AŻ TAK wielkie zainteresowanie ogółu? Czy
Fred, poza byciem naczelnym złolem, niespodziewanie zyskał status
książęcy?
To w sumie zabawne: jesteśmy na finiszu, a ja NADAL nie
wiem, jaką właściwie rolę odgrywa Hargrove w społeczeństwie –
zarówno na lokalnym, jak i międzynarodowym szczeblu.
Swoją drogą, chcę wierzyć, że to, co Hana odczytuje
za przesądy, jest w rzeczywistości atakiem rozwścieczonych
obywateli, których Fredzio postanowił pozbawić prądu. Hano,
żabko, pamiętasz jeszcze, kim jest twój narzeczony i po której
stronie barykady staniesz jako jego ślubna?
Tuż za bramami laboratorium wzniesiono policyjne zapory. Kilku porządkowych odsunęło je na bok, żebyśmy mogli wjechać na mały parking tuż przed głównym wejściem do budynku.
Ciekawam, czy przy okazji załatano pamiętną dziurę w
ogrodzeniu.
Hana dostrzega auto Hargrove'ów, co oznacza, że Fred
czeka na nią w środku. Dziewczyna wspomina, jak zlękniona i pełna
bólu wkroczyła do tego samego laboratorium, by poddać się
zabiegowi; był to krok, który ostatecznie odseparował ją od Leny
i jej pierwszego obiektu uczuć, Stevena Hilta i który wyprowadził
ją, odmienioną i spokojną, na nową drogę życia, której
zwieńczeniem będzie ślub.
Bramy za nami się zamknęły, a zapory powróciły na miejsce. Mimo to gdy wysiadam z samochodu, wciąż czuję tłum napierający coraz bardziej i bardziej — wszyscy chcą wejść do środka, by obserwować z bliska, jak kieruję swoje życie i przyszłość na wybraną dla mnie ścieżkę.
Oliver, ponownie: czemu? Co przeciętny zjadacz chleba
myśli sobie o Fredzie i jego połowicy? Dlaczego ktokolwiek miałby
chcieć brać udział w tej uroczystości? Wiemy z przemyśleń Leny,
że śluby w Oliverversum to raczej sztywna i oficjalna impreza,
toteż żaden wujek Zdzich nie może liczyć na porządne wesele z
przebojami disco polo. Czy Fred ma status celebryty? Czy to chęć
podlizania się władzy? Czy wkurzeni mieszkańcy Portland, którzy
spędzają wieczory wśród światła świec, chcą w kluczowym
momencie wypuścić rozszalałe krowy? Tu naprawdę nie ma
jednoznacznej odpowiedzi, daj mi, na litość, jakąkolwiek
wskazówkę!
No i pomijając wszystko – chcenie chceniem, ale
zakładam, że ślub burmistrza to zamknięta impreza dla wybranych,
wyżej postawionych obywateli, więc jakim cudem nikt jeszcze nie
rozpędził tego zbiorowiska?
Za szklanymi obrotowymi drzwiami widzę czekającego na mnie Freda — stoi bez uśmiechu, ze skrzyżowanymi ramionami. Jego twarz jest zniekształcona przez światło i szybę. Z tej odległości wygląda, jak gdyby jego skóra była pełna dziur.
Niebo przecinają błyskawice, w tle rozlega się
złowieszczy śmiech z offu.
— Już czas — mówi mama.— Wiem — odpowiadam i wchodzę do środka.
LENA
Już czas. W oddali rozlega się salwa z karabinów — co najmniej kilkunastu — i jak na komendę wszyscy ruszamy.
No, dobrze wiedzieć, że do pilnowania granicy w
gorącym okresie ataków zostawiono przynajmniej dwucyfrową liczbę
strażników. Wprawdzie nadal nie wiemy, gdzie się podziewają te
nieprzebrane tłumy mundurowych posiadających umiejętność
rozmnażania się przez pączkowanie, które w swoim czasie goniły
Lenę i PŚ, ale lepsze to, niż nic.
Wybiegamy zza drzew, są nas setki, nasze stopy dudnią o błoto i ziemię, wybijany przez nie rytm brzmi jak jedno spotęgowane bicie serca. Dwie drabiny sznurowe pojawiają się na murze, a potem kolejne dwie, a potem jeszcze trzy: jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem.
Strażnicy, jak rozumiem, z olimpijskim spokojem
obserwują, jak...
...zaraz, chwileczkę. Skoro te drabiny są zrzucane z
muru, to znaczy, że wdarli się na niego Odmieńcy. A w takim
układzie...mam rozumieć, że te strzały to było RO atakujące
siły Małego Brata?! Skąd nasi Odmieńcy w ogóle wzięli tyle
sprzętu? I jakim cudem zdołali tak szybko i sprawnie zająć
fortyfikacyjną perłę Fredzia? Dopiero co Hana streszczała nam,
jakież to wzmożone środki bezpieczeństwa zostały zastosowane w
Portland – i co, mam uwierzyć, że patrole graniczne nie zostały
wyposażone w żaden sprzęt umożliwiający natychmiastowe bicie na
alarm? Na litość, nawet Waterbury miało strategiczną wieżyczkę
z równie strategicznym guzikiem alarmowym! Gdzie są jakieś kamery?
Gdzie pani Jadzia i jej czołg?
A tak w ogóle, zwizualizujcie to sobie, drodzy
czytelnicy. Czterysta osób. Siedem drabin sznurkowych.
...Ktoś tu chyba wzorował się na Hienach
spuszczających się po linach z wieżowców na Times Square.
Pierwsi z nas docierają pod drabinę, wskakują na nią i zaczynają się wspinać. W oddali słychać dźwięki marsza weselnego.
...Rany koguta, biedni goście weselni; wyobraźcie
sobie, jakie nagłośnienie musiał wybrać Fredzio (lub mamusia
Hany), skoro Lena słyszy dźwięki marsza po drugiej stronie
muru, otoczona setkami biegnących ludzi.
HANA
Na zewnątrz laboratorium ponad dwudziestu strażników stojących w szeregu w nieskazitelnych mundurach wystrzela salwę na wiwat, dając sygnał do rozpoczęcia ceremonii. Wielkie okna sali konferencyjnej są otwarte i słychać przez nie, jak orkiestra zaczyna grać marsza weselnego.
W to nie wątpię; biorąc pod uwagę świadectwo Leny,
zastanawiam się raczej, jakim cudem nikt z was nie krzywi się z
bólu.
Większość gapiów nie była w stanie wcisnąć się do laboratorium, będą więc tłoczyć się na zewnątrz i słuchać albo próbować zobaczyć coś przez okna.
Znaczy...kto konkretnie? Jak już wspominałam, szczerze
wątpię, aby strażnicy dopuszczali pospólstwo na odległość
większą niż tysiąc metrów, więc kto właściwie będzie się
tam tłoczyć? „Gapie” w rozumieniu dosłownym, a więc
przeciętni zjadacze chleba w Portland, i tak nie zostaliby
wpuszczeni na teren laboratorium, więc nie ma tu mowy o patrzeniu
przez szybę. Czyli kto? Kuzyn Władek, co to nikt w zasadzie nie ma
go ochoty zapraszać, ale wypada, no bo rodzina i rok temu pan i pani
Tate byli na weselu jego młodszej córki?
Ksiądz trzyma w ręku mikrofon, żeby jego słowa opiewające doskonałość i honor, obowiązek i bezpieczeństwo, dotarły do wszystkich zgromadzonych.
Spokojna głowa, ojcze, przy tych głośnikach dotrą na
pewno.
Na środku sali, tuż przed amboną, z której ksiądz odprawi ceremonię, ustawiono podest. Dwóch asystentów, ubranych symbolicznie w fartuchy laboratoryjne, pomaga mi na niego wejść.
Nadal śmieszne.
Kiedy Fred bierze moją rękę i kładzie ją na Księdze SZZ, po sali rozchodzi się ciche westchnienie ulgi. Właśnie do tego zostaliśmy stworzeni: do składania obietnic, przysiąg i ślubów posłuszeństwa.
I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku:
pani Jadzia i jej czołg jednak docierają pod mur, a to może
oznaczać tylko jedno – czas na łomot!
Zostańcie z nami!
Maryboo
Czy tylko mi się wydaje, że zgodnie ze Schematem Opkowym Hana zostanie odratowana przez naszych buntowników-wędrowników z rąk Złego Fredzia?
OdpowiedzUsuńEla TBG
Cóż, przekonamy się już wkrótce ;)
UsuńDużo zdrowia życzę :)
OdpowiedzUsuńCześnika zostawmy w spokoju (siedzi w Zaświatach Postaci z Klasyki Literatury i słucha, jak Papkin i Zagłoba toczą pojedynek na przechwałki), ale zapraszam innego znanego nam już bohatera ( https://www.google.com/url?sa=t&source=web&rct=j&url=http://historia-selekcji-oczami-tych-schodow.blogspot.com/%3Fm%3D1&ved=2ahUKEwjA-cCA4oHsAhVYAxAIHWWsBAsQFjAAegQIBRAB&usg=AOvVaw3M5Y0UkOvHjfnT9vexIDXz&cshid=1600949608320 )
Hades wziął głęboki oddech i płomień na jego głowie rozbłysnął błękitem.
- Dopiero co skończyłem urlop - zaznaczył.
- Ano właśnie. Skończyłeś - odparł Clarkson - A z zawodu jesteś?
- Panem i władcą śmierci - wycedził bóg.
- Każdy schwartzcharaktr ma prawo przeprowadzić tu pomagierów, prawda? - ciągnął król.
- To ma być pomagier?
- Jest wart więcej niż cała moja armia i syn razem wzięci.
Hades westchnął i zamknął oczy. Wśród świelistych kul pulsującego życia wypatrzył tę właściwą i wyciągnął ku niej swoją kościstą dłoń.
***
Nie chciałem się budzić. Nie chciałem patrzeć na tego potwora o niewymawialnym imieniu, który zasiadł na tronie. Niestety, moja świadomość uciekła już poza granicę snu i powoli docierało do mnie coraz więcej szczegółów otaczającej mnie rzeczywistości. Również dobrze mogłem rozbudzić się od razu.
Rebelianci jak zwykle próbowali wedrzeć się do pałacu. To już powoli robi się nudne. Kilkoro naradzało się obok, aż w końcu doszli do porozumienia. Przyczepili do mnie jakiś przedmiot. Nie pamiętałem, jak się nazywa. Przynajmniej stanowiło to jakąś odmianę. Zwykle buntownicy po prostu po mnie przebiegali.
Przedmiot tykał miarowo. Przywodziło mi to na myśl rytm kroków. Ale nie były to kroki ludzkie. Ktoś się zbliżał. Ktoś, kogo jeszcze, a może już, nie znałem.
Rebelianci patrzyli na tykający przedmiot z wyczekiwaniem. Nagle przypomniałem sobie jego nazwę: bomba.
Wybuch. Mój marmur pęka. Próbuję krzyczeć, jakby krzyk mógł uśmierzyć rozdzierający ból. Znów tracę świadomość.
***
Tym razem świadomość powróciła stopniowo. Najpierw pojawiło się JESTEM. Niestety nie należę do szczęśliwców, którym ono wystarcza. Chciałem wiedzieć kim jestem. Jestem schodami.
To również mi nie wystarczyło. Prześledziłem swe krawędzie. Jestem z onyksu, wysadzany klejnotami, pozłacany we wzorek.
Nie! Jak przez mgłę pamiętałem przecież, że jestem marmurowy i znacznie mniej ozdobny. Niewyraźnie wspomnienia nie mogły jednak zmienić rzeczywistości.
Rozejrzałem się. O nienazwani bogowie! Mój poprzedni budynek wyglądał przy tym jak lepianka przy Wersalu.
Nagle usłyszałem kroki dwóch postaci zbliżających się do mnie. Jedne z nich od razu rozpoznałem. To on! To jego kroki brzmią jak tykanie przed wybuchem. Ogarnął mnie strach. Niech on się do mnie nie zbliża!
Nie zbliżył się. Stanął, a podszedł do mnie ten drugi. To w porządku. Kroki drugiego były ludzkie. Ludzkie i... znajome?
To Clarkson - mój ulubiony król. Ostatni król wspaniałej Ery Klas.
Zdawało mi się, że jego kroki się urwały. Że jego krew spłynęła po moich stopniach.
Nie po moich. Po tamtych stopniach. Tamte były marmurowe, a ja przecież jestem z onyksu.
Więc to nieprawda? Maxon nie zasiadł na tronie? Więc to był jedynie zły sen?
Clarkson przysiada na moim najniższym stopniu, kładzie na nim dłoń, wiedzie palcem po złoconym wzorze.
- Jesteś tu? - pyta.
Jeszcze nie umiem odpowiedzieć. Nie wiem, jak załamać nikłe światło na jednym z klejnotów tak, aby wyglądało jak mrugnięcie okiem. Ale wkrótce się nauczę, Wasza Wysokość.
~ CzarnyKot
"Jeszcze nie umiem odpowiedzieć. Nie wiem, jak załamać nikłe światło na jednym z klejnotów tak, aby wyglądało jak mrugnięcie okiem. Ale wkrótce się nauczę, Wasza Wysokość." - aż się wzruszyłam <3 Ale fakt, to był bohater znacznie ważniejszy od Maksia.
UsuńDziękujemy za życzenia!
Czarny Kocie, to było genialne. Absolutnie genialne!
UsuńDziewczyny dzięki za równie genialną analizę. Schody mają szczęście, że już nie muszą tego oglądać, niestety nas czeka wielki finał.
Zdrowiejcie, żeby mieć siłę przebrnąć przez niego!
Dziękujemy :)
UsuńDziękuję Wam za tak miłe słowa. Kiedy widzę, że moja pisanina wzbudza takie emocje, to aż chce się tworzyć :)
Usuń~ CzarnyKot
Będzie jak na ślubie cara Mikolaja II,gdzie się zadeptało chyba z tysiąc osób i będzie spokój....
OdpowiedzUsuńZdrówka życzę na jesień!
Chomik
Nie powiem, to by było całkiem kreatywne zakończenie tego cyrku.
UsuńDziękujemy! :)
Trochę spóźnione, ale dużo zdrowia!
OdpowiedzUsuńMożliwe że się pogubiłam, ale czy Finemann Senior nie został pozbawiony życia w Nowym Jorku? Więc chyba nie ma szans, żeby to było to samo miejsce, gdzie w Portland jest ślub Hany.
Oraz nie potrafię powstrzymać ekscytacji tym, że zbliżamy się do finałowych scen, chociaż widzę, jak fabuła się nie trzyma kupy.
"Możliwe że się pogubiłam, ale czy Finemann Senior nie został pozbawiony życia w Nowym Jorku? Więc chyba nie ma szans, żeby to było to samo miejsce, gdzie w Portland jest ślub Hany" - Racja to! W tej konkretnej sali odbyła się tylko akcja z krowami, dziękuję za przyuważenie :) Powinnam była raczej napisać, że wszystkie ważne wydarzenia dzieją się w tym samym typie auli w laboratorium - "reprezentacyjnej" z osobną galerią powyżej (co ma sens w kontekście ślubu, ale nijak w przypadku zwykłej ewaluacji czy szybkiego śmiertelnego zabiegu z dala od publiczności).
UsuńNie moge sie juz doczekac wielkiego finalu! Stawiam na to, ze Fred i Lena pozabijaja sie wzajemnie (Fred musi umrzec, bo jest zly, a Lena musi umrzec, bo nie umie wybrac miedzy truloffami). Ale zrobia to juz po slubie, tak, zeby Hana zdolala odziedziczyc cala fortune, wladze, przywileje, i po stosownym czasie ohajtac sie z Juleczkiem i reformowac ten chory kraj :D
OdpowiedzUsuńPodoba mi się, jak powszechnym poparciem cieszy się wśród czytelników Juleczek, to chyba pierwszy taki Tru Loff Beta. Ale ale, Gayu - co w takim układzie z Plastikową Simoroślą? ;)
UsuńA nie wiem, poszedl do lasu i nikt za nim nie teskni, wcale nie musi wracac na wielki final :D
UsuńCzarnyKot zaprasza na Niesamowite Teorie Spiskowe!
OdpowiedzUsuńHipoteza: „Zmierzch” początkowo miał być fanfikiem do filmu „Piękna i Bestia”; i to fanfikiem opierającym się na pytaniu „A co, gdyby główna bohaterka wybrała drugiego z truloffów?”
Uwagi organizacyjne: truloffów numeruję w kolejności ich wejścia na scenę; nawiązując do Jacoba, myślę o tym z początków serii, a nie o tym, któremu Meyer na kolanie dopisała skłonności pedofilskie.
Dowody:
1. główna bohaterka ma na imię Bella;
2. główna bohaterka interesuje się (w przypadku panny Swan – deklaratywnie) czytaniem książek;
3. główna bohaterka ma matkę, aczkolwiek ów fakt wnosi okrągłe zero do fabuły;
4. ojciec głównej bohaterki pojawia się znacznie częściej niż jej matka, aczkolwiek przez większość czasu udowadnia jedynie, jak bardzo nie nadaje się na ojca;
5. truloff nr 1 mieszka w tym samym miasteczku, co główna bohaterka;
6. truloff nr 1 jest silny i umięśniony jak kulturysta;
7. truloff nr 1 regularnie poluje;
8. truloff nr 1 uwielbia się popisywać (Gaston – umiejętnościami łowieckimi, Edward – bogactwem rodziny Cullen);
9. wszystkie statystki z trzeciego planu oglądają się za truloffem nr 1 cielęcym wzrokiem;
10. jedną niewiastą w okolicy, której popisy truloffa nr 1 nie wprowadzają w bezbrzeżny zachwyt, jest główna bohaterka;
11. truloff nr 1 uważa się za o wiele mądrzejszego od głównej bohaterki, choć, patrząc obiektywnie, ciężko znaleźć cokolwiek na poparcie tej tezy (wszyscy wiemy, że Meyer nie chciała zrobić ze Swanówny pustogłowia – poudawajmy przez chwilę, że jej się udało)
12. truloff nr 2 mieszka w środku lasu;
13. truloff nr 2 jest jednocześnie człowiekiem i dzikim zwierzęciem;
14. w zwierzęcej postaci truloff nr 2 jest górą mięśni opakowaną w futro;
15. truloff nr 2 traktuje główną bohaterkę jak normalny człowiek;
16. truloff nr 2 pomaga głównej bohaterce rozwijać zainteresowania (Bestia zapraszający Piękną do swojej biblioteki; Jacob naprawiający motocykl dla Belli);
17. z jakiegoś (całkiem logicznego u Disneya; niezrozumiałego u Meyer) powodu, gdyby truloff nr 1 poprztykał się z truloffem nr 2, to z truloffa nr2 nie byłoby co zbierać;
18. motyw opisany w powyższym punkcie przewija się tak często, że w końcu oczywiście do bójki dochodzi, po owej bójce główna bohaterka wybiera tego jedynego;
19. jeśli porównamy obu truloffów, stwierdzenie „ten to chyba w buszu się wychował” paradoksalnie nie przepadnie temu truloffowi, który fizycznie jest dzikim zwierzęciem;
20. truloff docelowy jest początkowo niebezpieczny dla głównej bohaterki, ale przed zjedzeniem jej na deser powstrzymuje go Magiczna Siła Miłości;
21. w całej historii wielokrotnie prezentowane są poglądy rodem ze średniowiecza (Disney może przynajmniej zasłaniać się czasem akcji).
~ CzarnyKot
Alez mi sie to porownanie podoba!
UsuńCzy Meyer kiedykolwiek inspirowała się "Piękną i Bestią" - nie mam pojęcia, ale jestem dziwnie przekonana, że niechęć Belli do małżeństwa mogłaby ją zdziwić - wszak Gaston jest przystojny i powszechnie uwielbiany przez wszystkie kobiety, cóż więcej potrzeba do szczęścia?
UsuńGayaruthiel: Cieszę się że Ci się podoba ;)
Usuńironia mode on
Maryboo: "jestem dziwnie przekonana, że niechęć Belli do małżeństwa mogłaby ją zdziwić" - właśnie dlatego trzeba tę niechęć naprawić!
"cóż więcej potrzeba do szczęścia?" - przeczytałaś sagę i nie wiesz? żeby był bogaty i świecił się na słoneczku niczym posypany brokatem, oczywista!
ironia mode off
~ CzarnyKot
~Czarny kot, ta teoria jest genialna!
Usuń