Lenka udaje się do Nowego Jorku wzdłuż autostrady. Nie
jeździ po niej wiele samochodów, jedynie czasem dostawczaki, więc
dziewczyna nie boi się, że ktoś ją
zgarnie. Po kilku godzinach, gdy jest już ciemno, dociera wreszcie do miasta.
Portland otoczone było zwykłym drucianym ogrodzeniem, które miało być podłączone do prądu. W Nowym Jorku fragmenty granicy zbudowane są z betonu i pętli drutu kolczastego, z wysokimi wieżami strażniczymi, porozrzucanymi w pewnej odległości wzdłuż muru, i reflektorami rozjaśniającymi w ciemności sylwetki drzew po drugiej stronie, w Głuszy. Jestem wciąż jakieś dwieście metrów od granicy - jej światła są słabo widoczne, ledwo mrugają przez drzewa - ale przykucam i kieruję się powoli w stronę autostrady, nastawiając uszu. Wątpię, by po tej stronie były jakieś patrole, ale i w tej dziedzinie wszystko mogło się zmienić. Ostrożności nigdy nie za wiele.
Lenka ma zamiar zabawić się w superagentkę, by
przekroczyć ową jakże świetnie chronioną granicę miasta. Polecam dla stworzenia
klimatu włączyć sobie main theme z Mission Impossible.
Jakieś pięć metrów od autostrady znajduje się długi, płytki rów, wyściełany cienką warstwą gnijących liści i upstrzony kałużami z deszczu oraz topniejącego śniegu. Zsuwam się doń i przywieram ciasno do ziemi. Dzięki temu nie powinno mnie być widać z autostrady, nawet jeśli jest patrolowana. Czuję, jak wilgoć przesiąka przez spodnie od dresu, i uświadamiam sobie, że kiedy dotrę do Manhattanu, będę się musiała w coś przebrać. Nie uda mi się przejść przez ulice miasta w tym stroju bez wzbudzania podejrzeń. Ale o tym pomyślę później.
Lena wyczekuje w rowie na ciężarówkę. W końcu dostrzega
reflektory. Nie ma jednak zamiaru porywać się na pierwszą lepszą. Najpierw
upewnia się, że strażnicy nie są zbyt gorliwi i nie kontrolują samochodów
dostawczych dokładnie. Dziewczyna móżdży, aż łeb jej paruje i obmyśla wreszcie swój superplan superbohaterki.
Przesuwam się bliżej granicy, trzymając się cały czas tuż przy ziemi, przemieszczając się tylko wówczas, gdy autostrada jest pusta i księżyc chowa się za jedną z ciężkich, masywnych chmur. Kiedy jestem jakieś dziesięć metrów od muru, znowu przykucam i czekam. Z tej odległości widzę nawet twarze strażników, gdy wyłaniają się co jakiś czas z budki strażniczej i okrążają przybyłe ciężarówki. Dochodzą mnie też strzępy rozmów: pytają o dowody, sprawdzają prawo jazdy i dokumenty rejestracyjne samochodu. Rytuał trwa nie dłużej niż trzy, cztery minuty. Będę musiała działać szybko.
Lena w końcu postanawia działać, tym bardziej, że
niedługo wstanie nowy dzień i z osłony nocy nic nie zostanie. Do bramy
podjeżdża śmieciarka. Podczas gdy strażnicy sprawdzają dokumenty kierowcy, Lena
bierze kamień i rozbija nim jeden z reflektorów.
— Co się dzieje, do cholery? — mówi jeden z nich i rusza biegiem w stronę zniszczonego reflektora, zarzucając karabin na ramię. Modlę się, by drugi strażnik ruszył za nim. Ten jednak stoi niepewnie i tylko przekłada broń z lewej ręki do prawej, po czym spluwa.No idź, idź, idź.- Proszę zaczekać - mówi do kierowcy, a potem rusza w ślady kolegi.
No baaa, naszej merysójce musi się udać.
Oto moja szansa. Strażnicy zajęci są oglądaniem roztrzaskanego reflektora w odległości jakichś dziesięciu metrów od bramy.
I ta sobie stoją i się dziwią, zamiast zacząć
przeszukiwać teren? W końcu reflektor sam się nie rozbił, ktoś musiał to
zrobić. Wściekłe krowy, chowające się w krzakach? Może mają już dosyć bycia
mylonymi z kartonami leków i postanowiły same zacząć robić ludziom psikusy?
Muszę się zbliżyć do ciężarówki od strony pasażera. Schylam się i kurczę tak, jak tylko potrafię. Nie mogę ryzykować, że kierowca dojrzy mnie w lusterku. Przez dwadzieścia straszliwych sekund jestem na drodze całkowicie odsłonięta, pozbawiona ochrony drzew i krzaków, które służyły mi za kryjówkę, i wtedy nagle dopada mnie wspomnienie pierwszego razu, gdy Alex zabrał mnie do Głuszy. Przypomina mi się, jaka byłam przerażona, przechodząc przez ogrodzenie, jak czułam się bezbronna i obnażona.
Pfff, daj spokój, wtedy nic się nie stało, teraz też
tak będzie.
Jeszcze tylko dziesięć kroków, jeszcze pięć, dwa. Wreszcie podciągam się na drabinę, której zimny metal szczypie mnie w palce. Kiedy docieram na dach, przylegam do niego płasko brzuchem, na warstwie rdzy i ptasich odchodów. Nawet metal wydziela słodki, mdlący fetor gnijących śmieci - zapach, który musiał przeniknąć przez lata przez konstrukcję ciężarówki. Chowam twarz w rękawie, by powstrzymać kaszel. Dach jest nieco wklęsły i otoczony pięciocentymetrową metalową barierką, a więc przynajmniej nie będę się bała, że spadnę, gdy wreszcie ruszymy. W każdym razie taką mam nadzieję.— Hej! — krzyczy kierowca w stronę strażników. — Możecie mnie przepuścić? Muszę się trzymać harmonogramu!Na początku odpowiada mu cisza. Upływa wieczność, zanim słyszę powracające kroki i jeden ze strażników oznajmia:— W porządku, proszę jechać.
Serio? No chłopaki przykładają się do tej roboty jak
nie wiem. Pan kierowca też ma to wszystko w dupie i niczym się nie przejmuje.
Pełen profesjonalizm z każdej strony. Może za mało im płacą, żeby obchodziły
ich jakieś pierdoły.Oczywiście żaden ze strażników nie spogląda do góry, więc jest git.
Lena wjeżdża na
ciężarówce do miasta. Nikt nie zauważa Lenki przyssanej do dachu, zero zdziwienia z mojej strony. Owszem, jest wcześnie i na ulicach nie ma jeszcze wielu ludzi, ale to i tak nie miałoby wielkiego znaczenia, albowiem główność głównej bohaterki jest główna.
Gdy ciężarówka zatrzymuje się na światłach, schodzę po drabinie — rozglądając się wokół, by się upewnić, że nikt mnie nie obserwuje — i ląduję miękko na chodniku. Śmieciarka rusza dalej, a ja zaczynam tupać i chuchać na ręce, by przywrócić czucie w palcach. Siedemdziesiąta Druga Ulica. Julian mówił, że mieszka przy Charles Street, a to jest daleko na południe. Z natężenia światła wnioskuję, że musi być koło siódmej — a może trochę później, jako że gęsta warstwa chmur utrudnia dokładniejsze określenie czasu.Nie mogę ryzykować, że ktoś mnie zobaczy w autobusie w takim stanie. Jestem przemoczona i ubłocona. Zawracam więc w stronę West Side Highway i ścieżki dla pieszych, która łączy północ z południem, przez długi, dobrze utrzymany park, biegnący równolegle do rzeki. Tutaj łatwiej będzie uniknąć ludzi. Wątpię, by ktoś wybrał się na poranny spacer w taki deszczowy dzień. Z niewyspania czuję piasek pod powiekami, a moje stopy wydają się z ołowiu. Każdy krok jest męczarnią. Ale jednocześnie każdy krok przybliża mnie do Juliana i do dziewczyny, jaką pragnę się stać.
Lena bez problemu znajduje Chateau Fineman.
Domu Finemanów nie da się pomylić z żadnym innym: jest największy w dzielnicy, a do tego jako jedyny otoczony wysokim kamiennym murem. Żelazna brama, obwieszona ciemnymi gniazdami bluszczu, odsłania widok na frontową ścieżkę i mały brązowy ogród, który teraz zamienił się w błoto. Mijam dom, szukając śladów ludzkiej obecności, ale wszystkie okna są zasłonięte, a jeśli jacyś ochroniarze pilnują Juliana, to muszą być w środku. Czuję wielki przypływ satysfakcji na widok graffiti nabazgranego na kamiennym murze: MORDERCA. Raven miała rację — z każdym dniem ruch oporu rośnie w siłę.Jeszcze jedna runda po okolicy i tym razem obserwuję całą ulicę, notując w myślach każdy szczegół, wypatrując ewentualnych świadków czy wścibskich sąsiadów, szukając potencjalnych problemów i dróg ucieczki. Chociaż przemokłam do suchej nitki, cieszę się, że pada. To mi ułatwia zadanie. Przynajmniej ludzie siedzą w domach.
I absolutnie nikt nigdy nie wygląda przez okno. Ok.
W bramie domu jest cyfrowy zamek, który wymaga
znajomości PIN-u.
Julian mówił, że w bramie lub gdzieś wokół niej jego rodzina chowa wskazówki mające przypominać, jaki jest kod do wejścia. Nie zabiera mi dużo czasu odgadnięcie pierwszych trzech cyfr. Nad bramą przypięto małą metalową tablicę z wyrytym cytatem z Księgi SZZ: SZCZĘŚLIWI, KTÓRZY ZNAJĄ SWOJE MIEJSCE; MĄDROŚCI PEŁNI, KTÓRZY PODĄŻAJĄ WŁAŚCIWĄ ŚCIEŻKĄ; BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY SŁUCHAJĄ SŁOWA. To znana sentencja, pochodząca akurat z Lamentacji, części Księgi SZZ, którą dobrze znam. Jej bohaterka Maria Magdalena jest moją imienniczką. Dawniej przetrząsałam te strony, szukając śladów mojej mamy, motywów, jakie nią kierowały, i przesłania, jakie chciała mi przekazać. Księga 9, sentencja 17. Wystukuję na klawiaturze 917: jeśli dobrze strzelam, potrzebna mi jeszcze jedna cyfra. Już mam zamiar zacząć wstukiwać ją na oślep, kiedy coś w ogrodzie przyciąga mój wzrok. Nad gankiem wiszą cztery papierowe lampiony z logo AWD, powiewając na wietrze. Jeden z nich zerwał się częściowo ze sznurka i teraz zwisa dziwacznie, jak do połowy odcięta głowa, stukając o frontowe drzwi. Gdyby nie logo AWD, lampiony wyglądałyby jak dekoracje z urodzinowych kinderbalów. W ogóle nie pasują do masywnego kamiennego ganku i ponurego ogrodu. To musi być celowe. To musi być znak. 9174. Brama klika, zamki chowają się i oto jestem w środku.
Eee... serio? Super złol, bardzo ważny człowiek
systemu, Thomas Fineman, zamiast wymagać od wszystkich upoważnionych
zapamiętania jednego prostego PIN-u, pozwolił na zainstalowanie wskazówki,
jak wejść do jego domu w zajebiście widocznym miejscu? Cytat to przecież
prościzna, lampiony z kolei to straszny idiotyzm, ale nawet jak ktoś nie
ogarnie, że mają jakieś znaczenie, to i tak ma już 3 cyfry, a ta ostatnia to
jedna z 9, więc żaden problem próbować do oporu. No chyba że zamek działa jak karty płatnicze,
wpisze się zły PIN 3 razy, a zza bluszczu wyskakuje wywijająca giwerą pani
Hermenegilda, ciotka pani Jadzi, dorabiająca jako bodyguard Finemanów.
Szybko wślizguję się do ogrodu i zamknąwszy za sobą furtkę, rozglądam się wokół, by zapamiętać, co tylko się da. Pięć pięter, wliczając w to położoną poniżej poziomu ziemi piwnicę. Wszystkie zasłony zaciągnięte, wszędzie ciemno.
Żadnej ochrony, rottweilerów, kamer, niczego? Tomcio
serio myślał, że wysoki mur i jeden zamek wystarczy, żeby powstrzymać
rewolucjonistów lub główną bohaterkę słabej książki YA?
Nawet nie podchodzę do drzwi frontowych. Na pewno będą zamknięte, a jeśli są tu jacyś ochroniarze, bez wątpienia czekają w hallu.
No to by był cud.
Obchodzę więc dom i odnajduję betonowe schody wiodące w dół do drewnianych drzwi — wejścia do piwnicy. W ceglanym murze jest małe okienko, ale ciężkie drewniane żaluzje całkowicie zasłaniają widok na wnętrze domu. Będę musiała wejść w ciemno i modlę się, by chociaż przy tym wejściu nie było ochroniarzy.
Jako że optymizm Finemana seniora jest niesamowity i
nawet do głowy mu nie przyjdzie, że ktoś chciałby się do niego włamać, drzwi do
piwnicy są tak stare, że otwarcie ich nożem nie sprawia Lence żadnego problemu.
W piwnicy znajduje się pralnia. Lena myśli o bracie Juliana i zastanawia się,
czy tutaj właśnie umarł. Odpędza jednak od siebie te myśli, by skupić się na
zadaniu.
Przechodzę przez suszarnię, nurkując pod kilkoma parami męskich slipów wiszących na sznurku. W głowie błyska myśl, że jedne z nich mogą należeć do Juliana.
Priorytety, bitch, priorytety.
Lena wchodzi na piętro.
Na górze znajdują się drzwi. Nasłuchuję przez chwilę. W domu panuje cisza. Czuję w sercu niepokój i ciarki biegnące wzdłuż kręgosłupa. Coś tu nie gra. Za łatwo mi idzie.
Normalnie bym się zgodziła. Tzn. gdyby to była dobra
książka. Ale to jest słabe czytadło z Mary Sue w roli głównej bohaterki. Lence
musi się udać. Bo tak.
Powinni tu być ochroniarze i porządkowi. Powinnam słyszeć kroki, przytłumione dźwięki rozmów — wszystko, tylko nie tę martwą ciszę, wiszącą ciężko jak gruby koc. W chwili kiedy otwieram drzwi i wychodzę na korytarz, dociera do mnie brutalna prawda: wszyscy już pojechali. Przybyłam za późno. Musieli odwieźć Juliana na zabieg wczesnym rankiem i dlatego teraz dom jest pusty. Mimo to czuję wewnętrzny przymus, by sprawdzić każdy pokój. Panika narasta — spóźniłam się, Juliana już nie ma, jest po wszystkim. Próbuję stłamsić to uczucie, by mieć siłę iść dalej, przemieszczać się bezszelestnie po miękkich dywanach i przeszukiwać każdą szafę, jak gdyby w środku miał się nagle objawić Julian.
Ale po co? Przecież skoro nikogo nie ma, to jego też
nie będzie. Nie czas na zwiedzanie. Lena jest jednak zdeterminowana pooglądać
nowoczesny dom Finemanów. Dziewczyna zatrzymuje się na chwilę w pokoju Julka,
żeby poangstować. W sypialni pana i pani domu Lena dostrzega swoje odbicie w
lustrze. Wygląda okropnie, więc postanawia podprowadzić ciuchy pani Fineman.
Przeszukuję garderobę pani Fineman i wybieram z niej miękki kaszmirowy sweter oraz parę czystych, ciemnych dżinsów. Są na mnie za szerokie, ale gdy zapinam się paskiem, wyglądają prawie normalnie. Wyciągam nóż i owijam ostrze w podkoszulek, bym mogła go bezpiecznie nieść w kieszeni wiatrówki. Resztę swoich ubrań zwijam w kłębek i wpycham na sam tył szafy, za stojak na buty. Zerkam na zegarek przy stoliku nocnym. Ósma trzydzieści.W drodze na dół mój wzrok pada na regał z książkami stojący we wnęce w korytarzu oraz na małą figurkę koguta na najwyższej półce. Nie wiem, co mnie nachodzi ani co mi przyjdzie z tej wiedzy, ale ciekawa jestem, czy Thomas Fineman dalej trzyma tu klucz do drugiego gabinetu. Jest takim typem człowieka, który byłby do tego zdolny nawet po tym, jak syn odkrył jego tajemnicę.
Czyli idiotą?
Może wierzył, że bicie okaże się wystarczającym środkiem odstraszającym. Mógł też zrobić to w ramach testu i drażnienia się, tak żeby Julian przy każdym spojrzeniu na tę głupią figurkę przypominał sobie swój czyn i żałował.
Czyli bezdusznym idiotą.
Regał nie jest jakoś szczególnie duży, a ostatnia półka nie znajduje się wysoko. Jestem pewna, że teraz Julian sięgnąłby do niej bez trudu, ale ja muszę stanąć na stołku. Gdy przesuwam porcelanową figurkę w swoją stronę, słyszę, jak coś grzechocze jej w brzuchu. Odkręcam głowę koguta i wysypuję na rękę metalowy kluczyk.
I w tej samej chwili dochodzi mnie przytłumiony odgłos kroków i słowa: „Tak, tak, dokładnie". Serce mi staje: to głos Thomasa Finemana. W odległym końcu korytarza widzę, jak klamka frontowych drzwi zaczyna się poruszać, gdy klucz przekręca się w zamku. Natychmiast zeskakuję ze stołka, wciąż ściskając w ręku kluczyk, i odwracam się w stronę drzwi do gabinetu. Trafiam kluczem do dziurki dopiero po kilku sekundach i w tej samej chwili słyszę szczęk zamków, a drzwi frontowe powoli się uchylają. Zamieram przerażona.Wtedy Fineman mówi:— Cholera. — Chwila ciszy. — Nie, Mitch, to nie było do ciebie. Upuściłem coś.Rozmawia przez telefon. W czasie gdy schyla się po to, co upuścił, udaje mi się wreszcie trafić kluczem do zamka i wślizguję się szybko do zakazanego gabinetu, zamykając drzwi na ułamek sekundy przed tym, gdy trzaskają drzwi frontowe, jedne po drugich, jak uderzenie serca.Potem kroki rozlegają się w korytarzu. Cofam się od drzwi, jak gdyby Thomas Fineman mógł wyczuć mój zapach. W pokoju jest bardzo ciemno. Ciężkie aksamitne zasłony nie są do końca zasunięte, dzięki czemu do środka wpada smuga szarego światła. Góry książek i albumów piętrzą się aż do sufitu niczym plemienne totemy. Wpadam na stół i w ostatniej chwili łapię ciężki, oprawny w skórę tom, zanim uderzy z hukiem o podłogę. Fineman przystaje przed drzwiami gabinetu, a ja jestem bliska omdlenia. Ręce mi się trzęsą. Nie pamiętam, czy odłożyłam głowę koguta na miejsce. Błagam, błagam, błagam, idź dalej.
Thomas co prawda nie idzie dalej, ale tylko dlatego, że
musi ładnie przypomnieć Lence, o której Juleczkowi zrobią krzywdę. W tym celu musi
być wszak w zasięgu jej słuchu.
— Mhm — mówi do telefonu. Jego głos jest zimny i szorstki.Nie ma w nim tej spokojnej uprzejmości, którą znam z wywiadów radiowych i spotkań AWD. — Tak, dokładnie. O dziesiątej rano. Postanowiono już. — Kolejna chwila ciszy, a potem: — Zresztą czy było inne wyjście? Jak by to wyglądało, gdybym złożył apelację?
Tomciu, przeczytaj sobie poprzednią analizę Mary, może wtedy ogarniesz, jak bardzo strzelacie sobie w stopę. A teraz jeszcze grzecznie nam powiedz, gdzie to fiasko się odbędzie.
Jego kroki wędrują w górę schodów i oddycham z ulgą, chociaż wciąż jestem zbyt przerażona, by się ruszyć.
Halo, panie Fineman, gdzie???
Boję się, że znowu na coś wpadnę i przewrócę któryś stos książek. Czekam więc w bezruchu, aż Thomas Fineman znowu zejdzie na dół.— Mam — mówi, a jego głos cichnie. Wychodzi. — Róg Osiemnastej i Szóstej. Northeastern Medical.
Ok, dzięki stary, świetnie zgrałeś to w czasie.
Thomas wychodzi, niebezpieczeństwo, którego tak
naprawdę nie było, zażegnane.
BTW, jakim cudem utytłana, zabłocona, mokra i śmierdząca śmieciarką Lena nie zostawiła po sobie żadnych śladów w tych wszystkich zapewne wyczyszczonych na błysk pomieszczeniach? Thomas powinien od razu ogarnąć, że coś tu jest nie tak.
Ręce mam tak spocone, że z trudem odkładam książkę na miejsce. To opasłe tomisko, opisane złotymi literami, leżące na stole obok kilkunastu podobnych książek. Biorę je za encyklopedię, dopóki mój wzrok nie pada na słowa: WSCHODNIE WYBRZEŻE, NOWY JORK - TERRORYŚCI, ANARCHIŚCI I ODSZCZEPIEŃCY, wyryte na jednym z grzbietów. Nagle czuję, jakbym dostała prosto w brzuch. Przykucam, przyglądając się teraz tytułom uważniej. To nie są książki, lecz archiwa: ponumerowana lista najniebezpieczniejszych przestępców osadzonych w amerykańskich więzieniach, podzielonych według terytorium i systemu więziennictwa.
A czemu Fineman ma te archiwa? Wszak nie jest szefem
więziennictwa czy też Małym Bratem, tylko głową AWD. Co to ma do rzeczy? Tzn.
ja wiem, a Wy zaraz się dowiecie, ale to bardzo dziwne hobby i nie ma raczej
większego sensu.
Powinnam już iść. Czas ucieka, a muszę znaleźć Juliana, nawet jeśli jest już za późno, by mu pomóc. Tyle że to pragnienie jest równie silne - ją też chcę odnaleźć, zobaczyć jej imię. Pragnę sprawdzić, czy znalazła się na tej liście, chociaż wiem, że musiało tak być. Moją mamę trzymano przez ponad dziesięć lat na Oddziale Szóstym, w karcerze, w miejscu przeznaczonym dla najgroźniejszych działaczy ruchu oporu i politycznych wichrzycieli.
Tak, Thomas Fineman ma całe regały wypełnione aktami
więźniów systemu tylko po to, żeby Lenka mogła znaleźć informacje o swojej
matuli.
Nie wiem, dlaczego tak mi na tym zależy. W końcu mama uciekła. Przez ponad dziesięć lat ryła w murze jak zwierzę, aż wydrążyła w nim tunel.
Błagam, nie przypominaj mi tej dziury w napisie „LOVE”,
bo nie chcę, żeby mnie znowu przepona rozbolała od śmiechu.
A teraz przebywa na wolności. Nie wiem gdzie, ale widziałam ją w swoich snach: w Głuszy zawsze skąpanej w słońcu i zieleni, tam gdzie jedzenia jest zawsze pod dostatkiem. A mimo to muszę zobaczyć jej nazwisko. Odnalezienie księgi z napisem WSCHODNIE WYBRZEŻE, MAINE-CONNECTICUT nie zajmuje mi dużo czasu. Lista więźniów politycznych, którzy zostali osadzeni w Kryptach w ciągu ostatnich dwudziestu lat, zajmuje pięćdziesiąt stron. Nazwiska nie są ułożone alfabetycznie, ale według daty. Strony zapisane są ręcznym pismem, mniej lub bardziej czytelnym. Ta księga najwyraźniej przeszła przez wiele rąk.
I nie znajduje się gdzieś na terenie, którego dotyczy,
gdzie miałaby sens być, tylko u Finemana, bo... patrz wyżej.
Bez trudu odnajduję rok, kiedy uwięziono moją mamę — skończyłam sześć lat, gdy myślałam, że zmarła. To rozdział złożony z jakichś pięciu lub sześciu stron, pewnie ze dwieście nazwisk. Przebiegam palcem w dół strony i czuję, jak kręci mi się w głowie. Wiem, że ją tu odnajdę. I wiem, że teraz jest bezpieczna. Ale mimo to muszę to zobaczyć. Jakaś cząstka niej została zamknięta w wyblakłych śladach atramentu, którym wypisano jej nazwisko. Te pociągnięcia piórem zabrały jej życie — i moje życie również.I wtedy oddech więźnie mi w gardle. Jest. Jej nazwisko nakreślone zostało równym pismem, dużą, elegancką kursywą, jak gdyby osoba, która wówczas była w posiadaniu archiwum, znajdowała przyjemność w tworzeniu krzywizn tych wszystkich „1" i „a". Annabel Gilles Haloway. Krypty. Oddział Szósty, karcer. Wichrzyciel ósmego stopnia. Tuż obok widnieje wypisany starannie numer porządkowy więźnia: 5996. Nagle przestaję widzieć cokolwiek wokół, tak jakby te cyfry oświetlał ogromny strumień światła. Wszystko inne jest ciemnością, mgłą.
DUN DUN DUN!!!
Macie dokładnie jedną szansę na odgadnięcie, skąd Lenka
zna ten numer i dlaczego jej musk robi teraz reset systemu.
5996. Wyblakły zielony numer wytatuowany na szyi kobiety, która uratowała mnie z Ocalenia, kobiety w kominiarce. Mojej mamy.
Brawo, zgadliście. Niestety, nie mam dla Was żadnej
nagrody, bo to było za proste pytanie. No, może słodkiego psiaka na pociesznie:
Teraz impresje z tamtego spotkania wracają do mnie
Pytanko do pani tłumacz, naprawdę nie dało się znaleźć
synonimu słowa impresje, który nie brzmiałby straszliwie pompatycznie i
sztucznie? Wrażenia, doznania, coś w tym stylu?
ale chaotycznie, jak kawałki układanki, które nie do końca do siebie pasują: jej cichy głos, w którym była desperacja, ale i jeszcze coś. Może prośba? Smutek? Sposób, w jaki wyciągała rękę, jak gdyby chciała dotknąć mojej twarzy, zanim ją odepchnęłam. Sposób, w jaki powtarzała moje imię. Jej wzrost - w mojej pamięci zawsze była wysoka, ale tak naprawdę jest niska jak ja, pewnie nie ma więcej niż metr sześćdziesiąt. Kiedy widziałam ją po raz ostatni, miałam sześć lat. Nic dziwnego, że wydawała mi się wysoka.
Dziwne zachowanie kobiety mogło dać Lence do myślenia,
ale nie będę się za bardzo czepiać, że nie wpadła od razu na to, że
buntowniczka to jej matka. Wszak wiele ostatnio przeszła i była pod wpływem
stresu, a do tego jest lotna jak pingwin, więc niech będzie.
Wybuchają we mnie dwa słowa, a każde z nich jest jak gorąca dłoń szarpiąca moje wnętrzności: „niemożliwe" i „mama". Żal i niedowierzanie rozdzierają mnie na części. Nie rozpoznałam jej. Zawsze myślałam, że rozpoznałabym ją od razu. Wyobrażałam sobie, że będzie taka jak mama z moich snów - spowita delikatną mgłą, rudowłosa, roześmiana. Wyobrażałam sobie, że będzie pachnieć mydłem i cytrynami, że jej dłonie będą miękkie i gładkie od kremu. Teraz dopiero dociera do mnie, jakie to było głupie. Spędziła ponad dziesięć lat w Kryptach, w karcerze. Zmieniła się, stwardniała.
Cóż, Lenka zawsze spotykała matkę w MARZENIACH, więc to
normalne, że widziała ją jako wyidealizowaną postać ze snów. Teraz do Leny
dociera przykra prawda, że nie tylko może na zawsze zaprzepaściła szansę
spotkania z matką, ale też jej matka zamiast wyjawić, kim jest, postanowiła
odejść i ponownie zostawić Lenę.
Niedobrze mi. Idę przez korytarz chwiejnym krokiem i wychodzę na zewnątrz, na mżawkę. W głowie mam pustkę, z trudem oddycham. Dopiero gdy docieram do Szóstej Alei, kilka przecznic dalej, przenikliwy chłód zaczyna rozwiewać mgłę zasnuwającą mi umysł. Uświadamiam sobie wtedy, że ciągle ściskam w ręku klucz do zakazanego gabinetu. Zapomniałam go zamknąć. Być może nawet zostawiłam otwarte drzwi frontowe. Teraz nie ma to już znaczenia. Teraz nic nie ma znaczenia. Jest za późno, by pomóc Julianowi. Jedyne, co mi pozostaje, to patrzeć, jak umiera.
Czy to naprawdę koniec? Czy załamana Lenka podda się i
zostawi Juleczka na pewną śmierć? Czy może wpadnie na salę jak rycerz na białym koniu,
by uratować ukochanego numer 2? Dowiecie się w następnym odcinku.
Do zobaczenia!
Beige