niedziela, 10 lutego 2019

Część XXVII


Reszta dnia upływa mi na niczym. Snuję się z kąta w kąt, widzę kierujące się w moją stronę wyczekujące, uśmiechnięte twarze, które jednak odwracają się szybko, kiedy widzą, że nie zwracam na nie uwagi. Pewnie wszyscy ci ludzie należą do ruchu oporu.

I nikogo z nich nie kojarzysz? Jakim cudem? Przecież sama działałaś w RO, byłaś wtyką w młodzieżówce; nigdy nie spotkałaś się z jakimikolwiek innymi buntownikami? Nie mieliście żadnych tajnych zebrań? Nawet, jeżeli przyjmiemy, że Tack i Raven uznali cię za zbyt smarkatą, byś brała udział w dyskusji z dorosłymi (swoją drogą, fantastyczne podejście, gdy w grę wchodzi walka z dystopicznym Małym Bratem) – co z okresem przeprowadzki do NY? Ktoś przecież musiał was ulokować w nowym mieszkanku, przekazać dokumenty itp.

...A swoją drogą, to rodzi kolejne pytanie – skoro Lena nie kojarzy nikogo poza Raven i Tackiem, to wychodzi na to, że nasza dwójka świrów to jedyni członkowie obozu, którzy bawią się w rebelię. Co w takim razie z takim Bramem czy Hunterem? To młodzi, zdrowi, silni mężczyźni, a rewolucja to nie zajęcia dodatkowe, na które chodzi się z nudów. Jeżeli RO naprawdę myśli poważnie o przewrocie, to powinni stawać na głowie, aby dołączyło do nich tylu ludzi, ile tylko możliwe. Dlaczego wyłącznie Tack i Raven zaangażowali się w walkę z systemem?

Rozpoznaję tylko jednego z nich, faceta w wieku Tacka, który zjawił się raz w Ocaleniu, żeby dostarczyć nam nasze nowe dokumenty.

No proszę, a więc jednak ktoś się z wami kontaktował! Wprawdzie nadal chciałabym się dowiedzieć, gdzie zrobiliście sobie słit focie do dokumentów, skoro facet przyniósł wam już gotowe fałszywki, ale lepszy rydz, niż nic.

Lena wypatruje tajemniczej kobiety, ale ta najwyraźniej ulotniła się już z obiektu.

Snuję się i słucham. Wnioskuję, że jesteśmy trzydzieści kilometrów na północ od Nowego Jorku i na południe od miasta o nazwie White Plains. Pewnie od nich właśnie podkradamy elektryczność: mamy światło, radio, nawet ekspres do kawy.

Niech zgadnę – szwagier pana Wiesia pracuje w elektrowni? Bo obawiam się, że w innym przypadku jakiś praworządny obywatel mógłby się zainteresować, dlaczego cenne zasoby (przypominam, że z prądem w Oliverversum cieniutko) są ciągnięte na lewo do jakiejś zapyziałej dziury z dala od cywilizacji.

Tack i Raven przygotowali nas już do wyprowadzki. Nie mam pojęcia, ilu członków ruchu do nas dołączy. Przypuszczalnie przynajmniej kilku z nich zostanie.

Dołączy...gdzie? Do waszego pożal się Boże schronu zimowego sąsiadującego z terenami, na których grasują Hieny? Bo przypominam, że wasza docelowa miejscówka została zrównana z ziemią.
...A nie, zaraz, Raven wspominała wszak, że upatrzyła już nowe mieszkanko. Wszystko fajnie, ale moje pytanie nadal pozostaje aktualne – po diabła członkowie RO mieliby dołączyć do naszych nieporadnych Odmieńców i tułać się z nimi po lesie? Robią sobie urlop od partyzantki, czy jak? Jeżeli już, to głównodowodzący ruchu (kimkolwiek by nie był), powinien przykazać Raven, by przeszmuglowała przez granicę jak najwięcej świeżego mięsa do kolejnych akcji. Z jakiej racji tak po prostu wypuszczają ich na piknik? Rewolucja w toku, a...

...a...a.

...Zaraz, moment. Oliver, czy ty próbujesz nam powiedzieć, że ta prześmieszna akcja z AWD to koniec walki?! Akcja, która – jak udowodniłam w poprzedniej analizie – była nie tylko bezsensowna, ale w dodatku nie uderzyła nawet w Małego Brata jako takiego? Julian się zakochał, więc wszyscy mogą się rozejść, misja zakończyła się sukcesem?



Nie myślałam, że kiedykolwiek to powiem, ale wygląda na to, że niewłaściwie osądziłam buntowników z „Selekcji”; w porównaniu z RO działania Miecia i Henia jawią się jako niezwykle logiczne, a plan Marida Illei to już w ogóle szczyt przebiegłości i myślenia perspektywicznego.

Pomijając składany stół i krzesła oraz pokój pełen łóżek polowych, w ogóle nie ma tu mebli. Radio i ekspres do kawy leżą bezpośrednio na betonowej podłodze pośrodku plątaniny kabli.

Cóż, może i nie wiem, kto stoi na szczycie RO, ale mam za to stuprocentową pewność, kto odpowiadał za wystój wnętrz przy urządzaniu kryjówki.

Radio jest włączone przez większość dnia, jego trajkotanie przenika przez ściany i gdziekolwiek się udać, nie da się przed nim uciec.
Julian Fineman... szef młodzieżowej sekcji Ameryki Wolnej od Delirii i syn przewodniczącego organizacji...
... sam padł ofiarą choroby...
W każdej stacji jest to samo, wszystkie opowiadają tę samą historię.


Thomasie Finemanie, dlaczego?! Ja naprawdę chciałam ci kibicować! Dlaczego pozwoliłeś, żeby prasa dowiedziała się o tym fiasku?! Na litość, jesteś jedną z potężniejszych osobistości w tym kraju, powinieneś doskonale wiedzieć, jak wyciszać wszelakie polityczne burze!

Ale nie załamujmy się, zawsze istnieje nadzieja, że Fineman zapoznał się z moimi propozycjami zażegnania kryzysu i owo upublicznienie klęski to wyłącznie uwertura do scenariusza przekuwającego wizerunkową porażkę w sukces.

... odnaleziony dzisiaj...
... obecnie przebywa w areszcie domowym...
... Julian zrezygnował ze stanowiska i odmówił przyjęcia remedium...

Oczywiście, że odmówił – jak zapewne każdy inny zakochany nastolatek w Oliverversum. Nie bardzo jednakowoż rozumiem, dlaczego ktokolwiek, z jego tatulem na czele, miałby się przejąć tym faktem. Zwiążcie go powrozem i zawleczcie siłą do laboratorium – co w tym takiego skomplikowanego? Julian nie ma tu wszak nic do gadania.
No, chyba że Fineman senior stwierdził, że skoro gówniarz jest taki uparty, to proszę bardzo, niech zdycha z miłości w Kryptach. Nie ukrywam, iż byłoby mi trochę przykro, liczyłam bowiem na to, że Thomas wykaże się rozsądkiem i zmusi szczyla do zabiegu, dzięki czemu miałby szansę nie tylko odzyskać potomka w formie praworządnego obywatela, ale w dodatku wkupić się w łaski Małego Brata, gdyby wyleczony Julian zaczął sypać. No, ale nic to, opcja ze zrobieniem z Julka zwierzątka w ZOO, które będzie służyć reszcie młodzieży za przestrogę też nie jest taka najgorsza; Thomasie, masz jeszcze resztkę mojego zaufania, nie zepsuj tego.

Rok temu o czymś takim nawet by nie wspomniano. Sprawa zostałaby zatuszowana, tak samo jak stało się po śmierci z bratem Juliana, którego istnienie było bez wątpienia powoli i systematycznie wymazywane z publicznych archiwów.

Dlaczego, ach dlaczego akcja tej książki nie może toczyć się rok wcześniej, kiedy Mały Brat najwyraźniej miał jeszcze odrobinę rozsądku?

Ale wszystko zmieniło się od Incydentów. Raven ma rację co do jednego: teraz to jest wojna, a armie potrzebują symboli.

Trwa wojna = położenie Małego Brata staje się niepewne = promujemy sukcesy buntowników, jeszcze bardziej podkopując swoją pozycję = profit???

A poza tym...Oliver, jaka znów wojna? Czyżbym coś przespała?

Nie, naprawdę, pytam serio – jaka wojna? Czytam uważnie tę książkę – jeden ze smutniejszych obowiązków analizatora w przypadku złych powieści YA – i doprawdy nie wiem, która z dotychczasowych scen miałaby sygnalizować wielki przewrót w kraju. Zresztą powiedzcie sami, drodzy czytelnicy: czy w którymkolwiek momencie lektury poczuliście, że w Oliverversum toczy się WOJNA?

Niby co miałoby na to wskazywać? Te wszystkie rozdziały – nie rozdziały, kiedy to Lena siedziała w Głuszy, a jej jedynym kontaktem ze światem zewnętrznym były dary od pana Wiesia?
Ucieczka skazanych z rządowego więzienia (nawiasem mówiąc, ilu z Was w ogóle pamięta, że coś takiego się wydarzyło?), wspomniana mimochodem w narracji i nie mająca jak na razie (niemal) żadnego wpływu na właściwą fabułę? A może nasza pocieszna Intryga, która w żaden sposób nie uderza we właściwy rząd?

Naprawdę – gdzie ta rzekoma wojna?

Podpowiem Wam: nie istnieje. Oliver najwyraźniej uznała, że dystopia z prawdziwego zdarzenia musi zawierać Mary Sue walczącą z opresyjnym systemem, sęk w tym, że liczne opisy przedzierania się przez las zajęły tyle stron, że najwyraźniej nie starczyło już miejsca, by dopisać wątek faktycznego działania na szkodę owego systemu. Już nawet buntownicy z serii Cass stanowili bardziej realne zagrożenie dla illeańskiej monarchii, a mówimy wszak o bandzie, która rzucała się z widłami na gwardzistów uzbrojonych w broń palną. W „Pandemonium” nie ma NIC wskazującego na osłabienie Małego Brata i systemu jako takiego – RO w swych dalekosiężnych planach ogranicza się do rozkochiwania małolatów należących do organizacji pozarządowych. To ma być niby ta walka z dystopiczną władzą i sukcesy rebeliantów?

... Komisja Regulacyjna Nowego Jorku zwołana w trybie pilnym wydała natychmiastowe orzeczenie... Wyrok zostanie wykonany przez podanie śmiertelnego zastrzyku jutro o dziesiątej rano...
... niektórzy uznali podjęte kroki za zbyt drastyczne... Odzywają się głosy protestu przeciwko AWD i KRNJ...



… że co?

...Autorko, proszę, powiedz, że żartujesz. Żaden z moich scenariuszy nie zakładał tak idiotycznego plot twistu.

Oczywiście, że ludzie protestują przeciwko tej decyzji – zrobiłabym to samo, bynajmniej nie dlatego, że szkoda mi Juleczka. To rozwiązanie jest po prostu tak bezsensowne, że w tym momencie pozostaje mi tylko wywiesić białą flagę i ostatecznie przestać wspierać Thomasa Finemana, który najwyraźniej postanowił strollować wszystkich czytelników i przy okazji samego siebie – to, albo Fineman nie jest jednak tak wszechmocny, jak lubi to przedstawiać autorka, i musiał ugiąć się pod decyzją KRNJ. Tak czy inaczej...

...ŚMIERTELNY ZASTRZYK?! Z jakiej racji?! Juleczek nie rożni się niczym od innych ogłupiałych z miłości nieletnich (patrz: Rachel). Dlaczego najzwyczajniej w świecie nie zaaplikować mu remedium? Problem rozwiąże się samoistnie – albo Julek wyjdzie z gabinetu zabiegowego jako przykładny obywatel, albo zginie tak czy inaczej, bez wywoływania niepotrzebnej burzy. A jeżeli już z niewidomego powodu dajemy mu nadzwyczajne prawo decydowania o swoim losie...to na gwizdek go ubijać? Zamknijcie go w mamrze i pokazujcie szkolnym wycieczkom, co deliria robi z porządnymi ludźmi, zyskacie w ten sposób chociaż kilka punktów propagandy; wszak nawet mama Leny, jednostka anormalna, została skazana „tylko” na dożywocie.
W dodatku jest to rozwiązanie bezsensowne z poziomu czysto fabularnego – jak już wspominałam, zmuszenie Julka do przyjęcia remedium zadziałałoby równie dobrze, skoro Lena jest w pełni świadoma, że jej luby może nie przeżyć operacji. Po co w takim razie pogrywać z własnym kanonem, skoro istnieje inna, bardziej logiczna droga?

Julian jutro umrze. A ja się do tego przyczyniłam. Taki był plan od samego początku. Marną pociechę daje myśl, że jeśli zostałby poddany zabiegowi i tak pewnie by umarł.

Oliver, właśnie stajesz się własną metą, nie idź tą drogą.

... oficjalne oświadczenie Thomasa Finemana...
... AWD popiera decyzję Komisji Regulacyjnej. Nasz kraj znajduje się teraz na zakręcie historii i nie może dłużej tolerować tych, którzy chcą nas skrzywdzić... musimy ustanowić precedens...

Ale...ale w ten sposób NIC nie zyskujecie...ale...




Poddaję się. Wygląda na to, że Thomasa Finemana dopadła typowa dla YA Klątwa Złoli, polegająca na tym, że czarny charakter musi w pewnym momencie wykazać się wyjątkową bezmyślnością, aby Mary Sue mogła błyszczeć na jego tle odwagą/bystrością/wstaw tu jakąkolwiek inną pożądaną cechę.

„Musimy ustanowić precedens”?! Zrozumiałabym jeszcze, gdyby Julian był oskarżony o bycie buntownikiem/sympatykiem i kara miała być przestrogą dla wrogów Małego Brata – ale nigdzie w tekście nie pada nic podobnego! Spójrzcie tylko na jeden z poprzednich cytatów: .. sam padł ofiarą choroby...”. Juleczek ZARAZIŁ SIĘ DELIRIĄ – a więc, zgodnie z nauką Oliverversum, złapał świństwo, które wyleczyć może jedynie remedium i którego NIE BYŁ W STANIE KONTROLOWAĆ. Pozbawić go stanowiska (przynajmniej do ozdrowienia) – tak, wysłać na obowiązkowy zabieg – jak najbardziej. Zabijać...po diabła? Niby przed czym ma to być straszak? Przed delirią? Znakomita większość społeczeństwa już i tak boi się jej jak diabeł święconej wody, że tak przypomnę tylko Lenę z początków „Delirium”. W ten sposób AWD nie tylko nie zyska nowych członków, ale w dodatku może skutecznie zniechęcić dotychczasowych – kto chciałby należeć do organizacji, która miast chronić obywateli przed siłami zła (co przecież należało do tej pory do głównych założeń AWD, lobbującego za przyśpieszeniem zabiegu), zamierza dodatkowo karać ich za podłapanie wirusa miłości? Remedium to przecież z perspektywy przeciętnego mieszkańca Oliverversum jedyne i skuteczne wybawienie od cierpienia związanego z posiadaniem emocji – a zabicie Juleczka za motyle w brzuchu może co najwyżej sprawić, że spanikowani ludzie w ogóle przestaną zgłaszać się na wcześniejsze zabiegi. Bo co, jeżeli ktoś uzna, że ich pośpiech wynika z chęci zatarcia śladów po przestępstwie, jakim jest miłość i rozkaże przykładowo ich rozstrzelać?

Pomijając już fakt, że jest to rozwiązanie bezsensowne samo w sobie, jest ono też głupie w tym konkretnym przypadku – Juleczek zakochał się w dziewczynie, która (jak już zapewne musiano na tym etapie wykoncypować, nawet jeśli chłopak nie puścił pary z ust) jest buntowniczką/wspiera buntowników. Zabicie go oznacza, że tajemnice RO nigdy nie ujrzą światła dziennego; czy nie lepiej dla Małego Brata byłoby zmusić młodzieńca do gadania za pomocą tortur/wyczyszczenia mu dysku? Juleczek to w tym momencie wasz najcenniejszy nabytek, mogący przyczynić się do znacznego osłabienia wroga. Po diabła usuwać go z planszy?

To prawda. AWD i rząd nie mogą sobie dłużej pozwolić na pobłażliwość. Ruch oporu staje się zbyt potężny.

Te krowy w laboratoriach, to rozkochiwanie młodzieńców! Drżyj, Mały Bracie!

Rośnie w siłę — pod ziemią, w tunelach i norach, w ciemności, gdzie panoszy się wilgoć i chłód, a więc tam, gdzie władza już nie sięga.

Mówimy o tych wyrzutkach z kanałów, którzy nie mają najmniejszej ochoty obcować ze światem zewnętrznym? Ponownie – Mały Bracie, miej się na baczności!

Dlatego urządzą dla nas wszystkich krwawą pokazówkę, publicznie, w świetle dnia.

Pokazówkę pokazującą co najwyżej, że rząd nie do końca ogarnia, kto jest jego prawdziwym wrogiem – ale i tak bardziej bawi mnie to „publicznie, w świetle dnia” w obliczu tego, z czym przyjdzie nam się zmierzyć za jakiś czas.

Przy kolacji wreszcie udaje mi się coś przełknąć i chociaż dalej nie mogę patrzeć na Raven i Tacka, wiem, iż uznali moje jedzenie za znak, że zmiękłam.

Raven uznała, że Lena będzie tak zapiekła w swym gniewie, że zemdleje z głodu, ale nie tknie żarcia przygotowanego przez osoby, na które się dąsa?...W sumie nawet mnie to nie dziwi.

Zachowują się nienaturalnie radośnie, zbyt głośno, opowiadają dowcipy i zabawne historyjki kilku innym osobom zgromadzonym przy stole.

Zawsze sądziłam, że mam bogatą wyobraźnię, ale wizja Raven opowiadającej dowcipy to dla mnie jednak zbyt wiele.

A tymczasem głos z radia sączy się przez ściany jak syk węża:
Ani Julian, ani Thomas Fineman nie wydali żadnych nowych oświadczeń...

Cóż, ciężko, by przebywający w areszcie domowym chłopak, na którego w dodatku wydano wyrok śmierci, organizował własną konferencję prasową.

Lena udaje się do wychodka, przy okazji zauważając, że kryjówka znajduje się w starym magazynie:

A na południu, na tle różowawego wieczornego nieba dostrzegam mglisty, rozproszony blask, sztuczną koronę świateł — Nowy Jork. Musi być około siódmej wieczór, a więc jeszcze przed godziną policyjną i obowiązkowym wyłączeniem prądu.

Paaani, toż to bida aż piszczy w tym NY; w takim Portland przynajmniej nie trzeba było trzymać pod łóżkiem zapasu świec.

Julian gdzieś tam jest, między tymi światłami, w tej gęstwinie ludzi i budynków. Zastanawiam się, czy się boi. Zastanawiam się, czy myśli o mnie.

Lepiej, żeby jednak nie; jak się mocno zastanowi, to może jeszcze dojść do wniosku, że twoja rzyć na wolności to jednak zbyt wysoka cena za zastrzyk śmierci.

Myślę o naszym mieszkaniu na Brooklynie — pewnie już spakowanym, a może splądrowanym przez porządkowych i policję.

Zaraz...czyli władze już WIEDZĄ o waszym udziale w tym cyrku? I wy...tak spokojnie siedzicie sobie w budynku znajdującym się marne trzydzieści kilometrów od ośrodka władzy, opowiadając kawały?!

Zawsze, kiedy wydaje mi się, że niekompetencja buntowników nie jest już w stanie mnie zaskoczyć, przekonuję się, jak potężnym przeciwnikiem jest autorka.

A swoją drogą, skoro Małego Brata tak bardzo świerzbią rączki, to dlaczego postanowił sprzątnąć nieszczęsnego Juliana (który może jeszcze przydać się dla sprawy), miast zapolować na naszych rebeliantów? Sądzę, że tłuszcza wykazałaby się większym zrozumieniem dla działań rządu, gdyby postawili pod sąd szkodników społecznych (wszak dla mas Odmieniec = Hiena), miast chorego nastolatka.

Lena Morgan Jones nie żyje, tak jak rzekła Raven, a teraz zrodzi się nowa Lena, tak jak każdej wiosny natura wypuszcza nowe kwiaty i liście wyrosłe na starych, na śmierci i zgniliźnie. Zastanawiam się, kim będzie ta nowa dziewczyna.

Nie, proszę, tylko nie kolejne wcielenie Leny; jak do tej pory, każda transformacja kończyła się spektakularnym niepowodzeniem – i, spoiler alert, owa tendencja bynajmniej nie ulegnie zmianie.

Przez chwilę czuję bolesne ukłucie smutku. Musiałam poświęcić tak wiele, zrezygnować z tak wielu tożsamości i życiorysów.
 
No...jakby nie liczyć, całych dwóch.

Wyrosłam na gruzach mojego dawnego życia, rzeczy i ludzi, którzy byli dla mnie ważni: mamy, Grace, Hany, Aleksa.

Mhm. Zwłaszcza Grace, jej bezpieczeństwo i warunki życia są dla ciebie niezwykle istotne.

To właśnie wtedy tak naprawdę mnie to uderza, ta pewność jak betonowa ściana, która we mnie wyrasta: to nie tego chciałam. To nie po to przybyłam do Głuszy, nie dlatego Alex pragnął, żebym się w niej znalazła — nie po to, bym odwracała się plecami i grzebała ludzi, na których mi zależy, i nie po to, żebym budowała siebie twardą i nieczułą na stosie ich ciał, jak robi to Raven.

Leno, nie chcę cię martwić, ale skoro PŚ pragnął zakopać się z tobą w pokrzywach, to owszem, CHCIAŁ, żebyś wypięła się na swoją rodzinę.

Pozwoliłam, by zbyt wiele rzeczy w moim życiu się rozpadło. Ze zbyt wielu rzeczy musiałam zrezygnować.

Brzmię jak zdarta płyta, ale nie, naprawdę NIE musiałaś rezygnować z dachu nad głową, związku z sympatycznym młodzieńcem i ciepłego posiłku częściej niż raz na miesiąc – to był twój własny wybór, w dodatku podyktowany chucią.

Ciężarówka. Nie zwracałam baczniejszej uwagi na te odgłosy, ale teraz uświadamiam sobie, że pewnie znajdujemy się niedaleko autostrady. Musieliśmy przyjechać z Nowego Jorku, co oznacza, że da się tam też wrócić.


Panie i panowie, Lena Haloway – przyszła członkini Mensy!

Nie potrzebuję Raven ani Tacka. I nawet jeśli Raven miała rację, że Lena Morgan Jones już nie żyje, to na szczęście ona także nie jest mi potrzebna.

...Słowo daję, to najpiękniejsze zdanie, jakie przeczytałam w tej serii. Leno, jestem ci w stanie wybaczyć nawet brak umiejętności kojarzenia podstawowych faktów, jeżeli miałoby to oznaczać, że już nigdy więcej nie będziemy musieli oglądać cię w towarzystwie tej psychopatki.

Wracam do magazynu. Raven siedzi przy stole i pakuje jedzenie do szmacianych tobołków, które przywiążemy do naszych plecaków, a po rozbiciu obozu, przed snem, zawiesimy je na gałęziach drzew, żeby nie dobrały się do nich dzikie zwierzęta.

Biorąc pod uwagę, jak wyglądała apteczka domowej roboty w wykonaniu tej pani, stawiam stówę, że w każdym woreczku znajduje się batonik, paczka żelek i puszka coli.

Hej. — Uśmiecha się do mnie, zbyt miło, tak jak przez cały wieczór. — Najadłaś się?

Swoją drogą, to naprawdę przygnębiające, że Raven zdobywa się na jakiekolwiek ludzkie odruchy wyłącznie wtedy, gdy gryzie ją poczucie winy z powodu zafundowania Lenie piekła na ziemi.

Bardziej niż ostatnimi czasy — odpowiadam i widzę na jej twarzy grymas.
Wiem, że odebrała to jako przytyk, ale to było silniejsze ode mnie.

No i bardzo słusznie, bowiem to powinien być przytyk. Leno, na litość, nawet nie próbuj czuć się winna z powodu drobnych uszczypliwości; mówimy o osobie, która bez namysłu wysłała cię do jaskini lwa.

Opieram się o stół, gdzie suszą się na szmatce małe ostre noże. Raven przyciąga kolano do piersi.
— Posłuchaj, Lena. Przepraszam, że nie powiedzieliśmy ci wcześniej. Myślałam... no cóż, myślałam po prostu, że tak będzie lepiej.
To był też bardziej wiarygodny test — mówię, a ona szybko podnosi wzrok. Pochylam się i dotykam rękojeści noża.

...Leno, mam szczerą nadzieję, że blefujesz, by uśpić jej czujność.

Raven wzdycha i znowu ucieka spojrzeniem.
Wiem, że musisz nas teraz nienawidzić — zaczyna, ale jej przerywam:
Nie nienawidzę was.
Prostuję się, porywając nóż, i wsuwam go do tylnej kieszonki spodni.

A Raven w ogóle nie reaguje? Ja tam na jej miejscu wolałabym, żeby Lena nie miała przy sobie żadnych ostrych narzędzi, zwłaszcza, kiedy jesteśmy same w pomieszczeniu...

Naprawdę? — Przez chwilę Raven wygląda na dużo młodszą, niż jest w istocie.
Naprawdę — odpowiadam, a ona uśmiecha się delikatnie, z wyraźną ulgą. Tym razem jest to szczery uśmiech.
Ale też nie chcę być taka jak wy — dodaję po chwili.
Jej uśmiech blaknie.

— Jak możesz?! Czy nie widzisz, że autorka zdaje się być zakochana we mnie jeszcze bardziej, niż w tobie, naszej docelowej pacynce?!

I w tej chwili dociera do mnie, że być może widzę ją po raz ostatni. Przeszywa mnie ostry ból, niczym nóż wbity w sam środek piersi. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek kochałam Raven, ale to ona dała mi życie tutaj, w Głuszy. Była mi zarówno matką, jak i siostrą. I jest kolejną osobą, którą będę musiała pochować.


Nie skomentuję tego. Nie zmusicie mnie.

Pewnego dnia zrozumiesz — mówi i wiem, że naprawdę w to wierzy. Spogląda na mnie okrągłymi oczami, w których widać pragnienie, bym pojęła, że czasem trzeba poświęcić bliskich dla sprawy, że to piękno może powstać tylko na stosie zbudowanym ze zmarłych. Ale tak naprawdę to nie jest jej wina. Raven sama bardzo wiele straciła i ona także pogrzebała siebie. Po drodze zostawiła skrawki swojego życia.

Wiecie co? Naprawdę chciałabym, żeby Lena dostrzegła wreszcie tę oczywistą prawdę: Raven nie poświęciła NICZEGO, a to, co straciła (Blue), straciła głównie przez własną głupotę, a nie w imię wyższych idei.

Chowam nóż do plecaka i upewniam się, czy dalej mam z sobą mały plik dowodów, które ukradłam Hienom. Na pewno się przydadzą.

Skoro porządkowi przeszukali waszą dziuplę na Brooklynie, to podejrzewam, że twoja facjata (jako podwójnej przestępczyni, zakładając, że ktoś wreszcie powiąże Lenę Morgan Jones z uciekinierką o identycznym imieniu, wyglądzie i wieku) zdobi większość listów gończych w kraju, więc fałszywe dokumenty przydadzą ci się jak łysemu grzebień.

Biorę wiatrówkę leżącą obok jednego z łóżek i z małej nylonowej torby spakowanej na jutro wyciągam batony muesli i kilka butelek wody.

Ha, trafiłam z tymi batonami!

A swoją drogą, sprawdziłam, że pod określeniem „wiatrówka” mogą kryć się rożne rodzaje broni, ale wyobraźnia z miejsca podsunęła mi to:

więc przez moment zafrasowałam się, jak też Lena zamierza z owym sprzętem pod pachą przedostać się do...A właśnie, dokąd ona właściwie zmierza?

Jeśli uda mi się pomóc Julianowi w ucieczce, będziemy musieli zwiewać ile sił w nogach, byle szybciej i dalej, a nie mam pojęcia, ile czasu minie, zanim natkniemy się na jakiś azyl.

W komentarzach pod analizami wspominałam, że ta powieść bynajmniej nie kończy się na ujawnieniu Wielkiej Intrygi. O nie, kochani czytelnicy, prawdziwa akcja zaczyna się dopiero teraz – czas na misję ratunkową!

Idę po cichu w stronę bocznych drzwi, które wychodzą na parking. Mijam po drodze tylko jedną osobę — wysokiego chudego mężczyznę z płomiennymi włosami, który zaszczyca mnie ledwie przelotnym spojrzeniem.

O, czyżby jakiś krewniak Plastikowej Simorośli?

To jest umiejętność, którą nabyłam w Portland i której nigdy nie zapomniałam: jak skurczyć się w sobie i stać się niewidzialną.

Jesteś obecnie głównym pionkiem w grze RO, więc przykro mi, ale jakoś nie bardzo wierzę w to, że Raven pozwoliłaby ci hasać bez nadzoru, zwłaszcza biorąc pod uwagę twoją wściekłość na towarzyszy broni.

Przemykam szybko przez pokój, gdzie siedzi większość członków ruchu oporu, w tym Tack. Rozparci wokół radia śmieją się i rozmawiają. Ktoś pali skręconego papierosa. Ktoś inny tasuje talię kart.

A czarna wołga pani Jadzi coraz bliżej...



Tack siedzi plecami do mnie i w milczeniu mówię w jego stronę: żegnaj.
A potem wymykam się w noc i oto jestem wolna.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: podróż do Nowego Jorku.

Zostańcie z nami!


Maryboo

24 komentarze:

  1. Też się poddaję, dziś Hipolita i Jadzi nie będzie, bo sesja zaciska szpony coraz ciaśniej. Oliverversum to eksperyment społeczny studentów socjologii który wymknął się spod kontroli, innej opcji nie widzę.

    OdpowiedzUsuń
  2. i nie po to, żebym budowała siebie twardą i nieczułą na stosie ich ciał, jak robi to Raven.
    Rzadki przypadek, kiedy zgadzam się z Leną w postrzeganiu Raven

    Raven wzdycha i znowu ucieka spojrzeniem.
    — Wiem, że musisz nas teraz nienawidzić — zaczyna, ale jej przerywam:
    — Nie nienawidzę was.
    Prostuję się, porywając nóż, i
    atakuję Raven. -tak sądziłam, że będzie. Taki ładny byłby plot twist!
    Była mi zarówno matką, jak i siostrą.
    Cóż, faktem jest, że traktowała Lenę podobnie jak własną przybraną córkę...
    Czyli Lena ma zamiar w pojedynkę, z jedną ino wiatrówką odbić więźnia skazanego na śmierć, w dodatku publicznie ogłoszonego?
    Życzę powodzenia...


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Czyli Lena ma zamiar w pojedynkę, z jedną ino wiatrówką odbić więźnia skazanego na śmierć, w dodatku publicznie ogłoszonego?" - owszem. Ale pamiętajmy, że mówimy o osobie, której wytrzymałości mogą pozazdrościć Meyepiry - jak nie ona, to kto?

      Usuń
  3. Ugh, pewne fragmenty tego rozdziału zrobiły mi nadzieję na inne zakończenie tej części i po prostu muszę, muszę to napisać. A zatem, część XXVII, HISHE. Ostrzegam, jest dość brutalnie. Ogólnie jak pisałam poniższe "dzieło", wyszło na to, że nie tylko ja miałam nadzieję na taki obrót zdarzeń... eksterytorialnysyndrombobra, haj fajf!

    — Naprawdę? — Przez chwilę Raven wygląda na dużo młodszą, niż jest w istocie.
    — Naprawdę — odpowiadam, a ona uśmiecha się delikatnie, z wyraźną ulgą. Tym razem jest to szczery uśmiech.
    — Ale też nie chcę być taka jak wy — dodaję po chwili.
    Jej uśmiech blaknie.
    I w tej chwili dociera do mnie, że być może widzę ją po raz ostatni. Przeszywa mnie ostry ból, niczym nóż wbity w sam środek piersi. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek w ogóle kochałam Raven, ale jest kolejną osobą, którą będę musiała pochować.
    Raven otwiera usta, ale nie wydaje z siebie żadnego dźwięku poza świstem, przez który aż się wzdrygam. Jej wargi poruszają się jak u wyrzuconej na brzeg ryby, na jej koszulkę spływa strumień czerwieni. Nic nie mówi. Nie byłaby w stanie, przecież przecięłam jej krtań. Lekcje anatomii ze szkoły po raz kolejny okazały się bardziej przydatne niż większość tego, czego ona próbowała mnie nauczyć.
    - Tak będzie lepiej dla wszystkich, Raven – mówię cicho, wbijając jej nóż w sam środek piersi. Ból w mojej staje się jeszcze silniejszy. Czuję jej krew na odsłoniętym przedramieniu, czuję, jak stygnie, jak krzepnie. Wyszarpuję nóż i szybko podchodzę do półek.
    Ryczące za ścianą radio zagłusza odgłos upadającego na podłogę ciała, a ja nie odwracam się by na nie spojrzeć. W tym momencie liczy się każda sekunda. W pośpiechu pakuję do plecaka to, co wpadnie mi w ręce: wodę, jedzenie, opatrunki, ubrania, broń, kluczyki. Upewniam się, że mam ukradzione z magazynu Hien dowody. Być może okażą się przydatne do czegokolwiek. Wszystko może okazać się przydatne do czegokolwiek. Drugą strzelbę biorę do ręki. Julian także będzie potrzebował broni… Na samą myśl o tym ból w piersi się nasila, ale może okazać się przydatna nawet i zaraz, jeśli, nie daj wodorze, ktoś mnie teraz zobaczy. Albo Raven.
    Przemykam się do tylnego wyjścia. Słyszę, że ktoś przełączył radio na muzykę. Nielegalną, puszczaną ze starych płyt. Ktoś śpiewa, fałszując, ktoś się śmieje. Najwyraźniej w ruch poszło już whisky. Słyszę te głosy po raz ostatni. A przynajmniej po raz ostatni brzmią tak przyjaźnie. Przyspieszam kroku, na zewnątrz ruszam biegiem w stronę parkingu. Dzięki kwasowi acetylosalicylowemu, jest ciemno. W mniej więcej połowie oświetlających go lamp wypaliły się żarówki, a my nie mamy zapasowych. Coraz bardziej drżącymi dłońmi walczę z zamkiem w drzwiczkach furgonetki. Wzdycham z ulgą, gdy w końcu udaje mi się je otworzyć.
    - Dalej, dalej – mamrocę do chrypiącego cicho silnika, dociskając gaz. Gdy samochód rusza, zerkam w lusterko wsteczne. Na parkingu nie pojawił się żaden cień. A zatem najprawdopodobniej nikt mnie nie spostrzegł. Całe szczęście, że Lena Morgan Jones otrzymała swojego czasu skrócony kurs prowadzenia samochodu. Nowej Lenie ta umiejętność bardzo się przyda.
    Kwadrans później jadę prawie pustą autostradą w stronę ciemnego o tej porze Nowego Jorku. Przebrana w czystą koszulkę i jeansy, poplamione krwią ubrania ukryłam wśród korzeni jakiegoś drzewa. Czuję opartą o moje udo lufę strzelby. Wiem, że to szaleństwo, wiem, że szanse powodzenia są bliskie zeru, ale w tej chwili mnie to już nie obchodziło. Raven spaliła mosty między mną a społeczeństwem. Ja, zabijając ją, spaliłam za sobą mosty łączące mnie z Odmieńcami. W tej chwili mam już naprawdę bardzo niewiele do stracenia. Nie byłam w stanie pomóc mojej mamie. Nie byłam w stanie ocalić Alexa. Ale zamierzam chociaż spróbować uratować Juliana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rilmar: wizja ucieszna, jak każda, która eliminuje z krajobrazu Raven, aczkolwiek - nie spoilerując zanadto - mogłaby się okazać problematyczna w dalszej części książki ;)

      Usuń
    2. Bardziej problematyczna niż dotychczasowy kanon? :D

      Usuń
    3. Zachowanie Leny tutaj jest trochę niespójne z resztą powieści... Ale czyż w oryginale nie jest tak samo? :) Napewno emocje Leny są tu lepiej widoczne i jej desperacji tłumaczy próbę odbicia Pana J w pojedynkę

      Usuń
    4. Rilmar: powiedzmy, że trzeba by cokolwiek zmienić dalsze wątki ;)

      Usuń
  4. Jasne,ten cały Fineman stracił jedno dziecko i chce stracić drugie.Jakaś spóźniona aborcja czy co to ma być? Nie,kompletnie nie rozumiem dlaczego mają stracić chłopaka.Imperatyw opkowy i tyle.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo jest zły i nie lubi swoich synów...W sumie, jakby się tak zastanowić, to czyni z niego jednego z bardziej realnych pod względem psychologicznym rodziców w tej serii.

      Usuń
  5. Zaraz. Raven pozwoliła Lenie tak po prostu... wyjść? Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Lenka pakowała przy Raven broń i zapasy . Dlaczego jej nie zatrzymała? Albo zapytała, po kiego wała będzie biegać z wiatrówką po bazie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na wszelki wypadek sprawdziłam w książce (bo cytaty nie zawsze idą ciągiem), ale tu rzeczywiście nie ma żadnego przejścia - Lena rozmawia z Raven i zaraz później szykuje się do ucieczki. Z tym, że jestem pewna, że to akurat niedopatrzenie autorki; Raven miała zapewne opuścić scenę i dołączyć do reszty roześmianych buntowników w pomieszczeniu obok.

      Usuń
    2. Dobra robota, Oliver.
      Ale nawet jeśli jest to niedopatrzenie, to... Lena brała nóż dosłownie podczas rozmowy z Raven (na co same zwróciłyście uwagę). Sama chęć posiadania ostrza w - z założenia - bezpiecznej bazie powinna naszą kompetentną przywódczynię zaniepokoić.
      Dlaczego ja tu jeszcze szukam logiki?

      Usuń
    3. Ale pod względem ignorowania czegokolwiek podejrzanego Raven nie jest w tym uniwersum jedyna... Choć oczywiście najlogiczniejsze byłoby trzymanie Lenki z dala od wszystkiego, czym mogłaby skrzywdzić kogoś czy siebie i poddawanie jej dyskretnej obserwacji. Z jednej strony, to co przeszła w ostatnich dniach mogło wywołać u niej zespół stresu pourazowego, a później jeszcze dowiedziała się, że wszystko to był "genialny" plan Raven, mający na celu... sprawdzenie jej? (Już mniejsza o to, że każdy kontakt z Raven może skutkować PTSD)
      Z drugiej strony, to, do czego doprowadziła Raven, po prostu Lenie się nie podoba. Wściekłość czy bunt z jej strony są wysoce prawdopodobne. Więc... Gdybym komuś się w podobnym stopniu naraziła, raczej nie pozwalałabym tej osobie kręcić się w okolicy noży. Zwłaszcza w sytuacji gdy jestem z nią sam na sam w cokolwiek odizolowanym miejscu. Ugh, naprawdę żałuję, że mój scenariusz się nie spełnił.
      Albo że to Raven nie zabiła Leny (przy zdaniu "Przeszywa mnie ostry ból, niczym nóż wbity w sam środek piersi." to była moja pierwsza myśl). Nie byłoby to OOC dla tej postaci, a patrząc na odbiór jej dotychczasowych poczynań przez jej trupę, raczej nikt by się nie zbuntował bo powody!!! Ostatecznie udałaby że to było samobójstwo, bo ptsd czy inne szujstwo. No a przynajmniej pozbyłaby się potencjalnie niebezpiecznej osoby, przy okazji zaspokajając swoją żądzę krwi.

      Usuń
  6. "Już nawet buntownicy z serii Cass stanowili bardziej realne zagrożenie dla illeańskiej monarchii, a mówimy wszak o bandzie, która rzucała się z widłami na gwardzistów uzbrojonych w broń palną." - Najzabawniejsze jest to, że ci z widłami wygrywali XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, gwoli ścisłości powinnam chyba była dodać, że gwardziści może i mieli spluwy, ale w starciu z wrogiem woleli korzystać z tapicerki, także tego...

      Usuń
  7. Ona dalej korzysta z tej wiatrówki, tzn. z broni? Bo moim pierwszym skojarzeniem była kurtka wiatrówka, jako że nie podejrzewałam ichnich rebeliantów o wypuszczenie Leny z obozu z drogocenną bronią palną. :O

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie nie korzysta, na razie dopiero ukradła ;)

      Usuń
    2. To pytanie chyba dotyczyło tego, czy dalej (w sensie w dalszej części "utworu") Lena będzie używała broni. Przynajmniej ja tak to zrozumiałam xD

      Usuń
    3. A, ok :) Cóż, przwdę mówiąc, właśnie mi uświadomiono, że mogłam Was niechcący wprowadzić w błąd, bo nie pamiętam, czy to miała być wiatrówka - broń, czy wiatrówka - kurtka :D

      Maryboo

      Usuń
  8. Z tego co pamiętam z książki, to ona zabrała kurtkę,nie broń ;)

    Jeśli chciałbyscie przeanalizować książkę z toksycznym kripi tru lovem, to jak dla mnie "kazdego dnia" bije pod tym względem zmierzchy i tym podobne na glowe.

    Eva

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z ręką na sercu - nie pamiętam, nie sprawdzałam w dalszej części książki, więc przekonamy się w następnej analizie :D Jakkolwiek by nie było, ja zamierzam wiernie tkwić przy mojej pierwotnej wizji ;)

      *spogląda na opis * Ojej. Ojej. Brzmi uroczo problematycznie.

      Maryboo

      Usuń