Hanka
postanawia znaleźć inną toaletę, w której nie natknie się na zUe licealne
cheerleaderki, obgadujące niepopularną kujonicę w wielkich okularach.
Dostrzegam znak wskazujący drogę do innej toalety, trzeba tylko zejść piętro niżej po schodach wyłożonych dywanem. Tutaj niczego nie słychać, poza cichym brzęczeniem prądu. Muszę się przytrzymywać grubej poręczy, by nie stracić równowagi na obcasach.Na dole przystaję. Na tym piętrze nie ma już dywanu, a korytarz prawie całkowicie tonie w ciemności. W Harbor Club byłam do tej pory dwukrotnie, za każdym razem z Fredem i jego matką. Moi rodzice nigdy do niego nie należeli, aczkolwiek teraz tata zastanawia się nad członkostwem. Fred twierdzi, że połowę interesów w naszym kraju załatwia się w klubach golfowych takich jak ten. Nie bez powodu — powiedział - prawie trzydzieści lat temuKonsorcjum uznało golf za sport narodowy.
W
sumie to nawet pasuje. Najnudniejszy sport na świecie (no, może obok curlingu)
świetnie nadaje się dla pozabiegowych półzombiaków.
W idealnej partii golfa nie ma ani jednego zbędnego ruchu. Liczy się doskonała koordynacja, odpowiednia postawa i skuteczność. Dowiedziałam się tego wszystkiego od Freda.
Ojeju,
jaki ten Fredzio mundry i fokle, już nigdy nie będziesz musiała myśleć za
siebie. Taki mąż to skarb.
Hanka
znajduje wreszcie drugą damską toaletę i doprowadza się do jako takiego
porządku.
Teraz, gdy wiem, gdzie jestem, uświadamiam sobie, że mogę wrócić do sali balowej na skróty, skręcając w lewo zamiast w prawo po wyjściu z łazienki i kierując się w stronę wind. Po drodze dobiega mnie cichy pomruk głosów i szum telewizji. Przez otwarte do połowy drzwi widzę kuchnię. Wokół małego telewizora zebrało się kilku kelnerów: poluzowane krawaty, do połowy rozpięte koszule, fartuchy zdjęte i rzucone niedbale na stół. Jeden z nich siedzi z nogami opartymi o błyszczący metalowy blat.- Daj głośniej — mówi mu kucharka i mężczyzna pochyla się z ciężkim westchnieniem, by sięgnąć pokrętła. Gdy na nowo sadowi się na krześle, dostrzegam wreszcie ekran: ukazuje falującą masę zieleni naznaczoną smużkami ciemnego dymu. Przez moje ciało przepływa elektryczny impuls i zastygam.Głusza. To musi być Głusza.
Prezenter
wiadomości oznajmia, że komanda pani Jadzi hasają po Stumilowym Lesie i polują
na Odmieńców. Prezydent ogłosił, że rząd wreszcie jakimś cudem postanowił się
ogarnąć i rozprawić się z problemem Odmieńców raz na zawsze.
To samo ujęcie co przedtem: kalejdoskop zieleni i szarości, dymu i roślin oraz małych, rozwidlonych języków ognia. A potem inny obraz: mnóstwo zieleni, wąska rzeczka wijąca się między sosnami i wierzbami. A potem jeszcze kolejny: tym razem miejsce, gdzie drzewa zostały spalone aż do gołej ziemi.— To, co widzicie państwo teraz, są to zdjęcia z lotu ptaka wykonane w różnych miejscach na terenie całego kraju. Posłano tam nasze oddziały, by wypleniły ostatnie siedliska choroby...Po raz pierwszy dociera do mnie, że według wszelkiego prawdopodobieństwa Lena nie żyje. To głupie, że nie pomyślałam o tym aż do teraz. Spoglądam na dym unoszący się ponad drzewami i wyobrażam sobie strzępy ciała Leny lecące razem z nim: paznokcie, włosy, rzęsy, wszystko obrócone w popiół.
Dosyć
makabryczne obrazy, ale rzęsy targane wiatrem to jest jakiś next level poezji.
Serio, Hanka, serio?
— Wyłączcie to — wyrywa mi się.Kelnerzy odwracają się równocześnie. Natychmiast podrywają się z krzeseł, poprawiają krawaty i zaczynają wkładać koszule do spodni.— Czy możemy coś dla pani zrobić? — pyta uprzejmie jeden z nich, starszy mężczyzna. Inny sięga i wyłącza telewizor. Cisza, która teraz nastała, aż dzwoni w uszach.— Nie, ja tylko... — Kręcę głową. — Próbowałam znaleźć drogę do sali balowej.Starszy kelner mruga oczami, jego twarz jest beznamiętna. Wychodzi na korytarz i wskazuje na windy znajdujące się trzy metry dalej.
Hanka
wraca na salę balową w idealnym momencie. Goście akurat wznoszą toast za
przyszłą żonę Fredzia. Hania macha i uśmiecha się sztucznie, gdy wszyscy biją
brawo.
W samochodzie w drodze powrotnej Fred milczy. Nalegał na to, żeby jechać tylko ze mną, odesłał swoją matkę oraz moich rodziców wcześniej, z innym kierowcą. Przypuszczałam, że ma mi coś do powiedzenia, ale na razie nie odezwał się ani słowem. Siedzi z założonymi na piersi rękoma i opuszczoną głową. Wygląda, jakby spał. Ale ja znam tę pozę: widziałam ją już u jego ojca. Oznacza to, że Fred intensywnie nad czymś myśli.— To był bardzo udany wieczór — odzywam się, kiedy cisza staje się nie do zniesienia.— Mhm. — Przeciera oczy.— Jesteś zmęczony?— Nic mi nie jest. — Podnosi głowę, po czym nagle pochyla się i puka w szybę oddzielającą nas od kierowcy. — Tom, zatrzymaj się na chwilę, okej?Tom momentalnie zjeżdża na pobocze jezdni i wyłącza silnik. Jest ciemno i nie widzę dokładnie, gdzie się znajdujemy. Po obu stronach samochodu widzę ścianę ciemnych drzew. Gdy Tom wyłącza reflektory, ciemność staje się prawie nieprzenikniona. Jedynym źródłem światła jest teraz lampa uliczna kilkanaście metrów przed nami.
Źle,
Oliver, źle, źle, źle! Takie sceny powinny odbywać się podczas burzy przy
wtórze błyskawic i grzmotów, żeby maniakalny śmiech złola dobrze się komponował
ze scenerią!
— Co my...? — zaczynam, ale Fred nie pozwala mi dokończyć.— Pamiętasz, jak wyjaśniałem ci zasady gry w golfa? — pyta, odwracając się do mnie.Jestem tak wystraszona zarówno nerwowością w jego głosie, jak i dziwacznością pytania, że mogę tylko kiwnąć głową.— Mówiłem ci wtedy, jak ważna jest osoba nosząca za zawodnikiem kije. Jest zawsze krok za graczem: jego niewidzialny sprzymierzeniec, tajna broń. Bez dobrego pomocnika nawet najlepszy golfista może się pogrążyć.— Pamiętam. — W samochodzie robi mi się nagle za ciasno i za gorąco. Oddech Freda śmierdzi kwaśno alkoholem.
Aha,
no i Fredek powinien trzymać świecę czy ewentualnie latarkę (żeby było nowocześnie)
poniżej twarzy, żeby rzucała złowrogie cienie.
Staram się po omacku otworzyć okno, ale nie daję rady. Przy wyłączonym silniku szyby automatycznie się blokują. Fred z podnieceniem przesuwa ręką po włosach.— No więc chcę, żebyś wiedziała, że jesteś właśnie takim moim pomocnikiem. Rozumiesz? Oczekuję od ciebie, wręcz wymagam, że będziesz stała za mną murem...— I tak jest. — Odpowiadam, a potem przełykam ślinę i powtarzam: — I tak jest.— Jesteś pewna? — Pochyla się bliżej i kładzie mi rękę na nodze. — Będziesz mnie wspierać zawsze, nieważne, co się stanie?— Tak. — Gdzieś w środku zapala się iskra niepewności, a pod nią strach. Nigdy przedtem nie widziałam u Freda takiej zaciętości. Ściska moje udo tak mocno, że boję się, iż zostawi ślad. — Właśnie po to dobiera się ludzi w pary. — Spogląda na mnie jeszcze przez chwilę. A potem nagle mnie puszcza. - Dobrze - mówi. Ponownie jakby od niechcenia stuka w szybę oddzielającą nas od kierowcy, co Tom bierze za sygnał, by odpalić samochód. Fred opiera się o siedzenie, jak gdyby nigdy nic. - Cieszę się, że się rozumiemy. Cassie n i g d y mnie nie rozumiała. Nie słuchała. To był z nią największy problem. — Samochód rusza.- Cassie? — Serce wali mi mocno w piersi.- Cassandra. Moja pierwsza żona. - Fred uśmiecha się krzywo.
Jego
pierwsza żona, która zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach, bo ewidentnie
Oliver postanowiła wrzucić wszystkie podstawowe klisze zUego męża, żeby nie
było zbyt subtelnie. Coś mi się wydaje, że Fredek nie leje Hanki kablem od
żelazka tylko dlatego, że a) jeszcze nie są małżeństwem, b) nie chce sobie
zapocić nowej koszuli.
- Nie rozumiem.Fred nie odpowiada. Odzywa się dopiero po chwili:- Wiesz, jaki był największy problem mojego ojca? -Domyślam się, że nie oczekuje ode mnie odpowiedzi, ale i tak kręcę głową. - Wierzył w ludzi. Wierzył, że wystarczy pokazać im właściwą drogę, drogę do zdrowia i porządku, do wolności od nieszczęścia, a dokonają właściwego wyboru. Będą posłuszni. Ale ojciec był naiwny. - Fred znowu się do mnie odwraca. Jego twarz jest pogrążona w ciemności. - Nie rozumiał, że ludzie są uparci i głupi. Postępują irracjonalnie. Mają skłonności do destrukcji. I stąd to wszystko, nieprawdaż? To właśnie powód stworzenia remedium. Dzięki niemu ludzie nie są już w stanie niszczyć własnego życia. Nie są do tego zdolni. Rozumiesz?
Nie,
nie rozumiem. Ale nikt tak naprawdę nie rozumie, jak niby działa remedium, a
już szczególnie ałtorka. Co ma miłość do bycia upartym i głupim z tendencją do
samozniszczenia? Wyłączenie jednego nie oznacza automatycznie, że ludzie nagle
staną się zrównoważonymi i jakże rozsądnymi osobnikami. Głupota była, jest i
będzie po wsze czasy. Amen.
- Tak. - Myślę o Lenie i zdjęciach przedstawiających Głuszę w ogniu. Zastanawiam się, co by teraz robiła Lena, gdyby została. Spałaby głębokim snem w porządnym łóżku, obudziłaby się jutro, by ujrzeć słońce wznoszące się nad zatoką.Fred odwraca się do okna, jego głos staje się surowy.- Byliśmy zbyt pobłażliwi. Pozwoliliśmy im na zbyt wiele, daliśmy zbyt wiele wolności, zbyt wiele możliwości do buntu. To się musi skończyć. Ja na to nie pozwolę. Nie będę patrzył z założonymi rękami, jak moje miasto, mój kraj jest pożerany od środka. Koniec z tym.Chociaż Freda i mnie dzieli teraz niewielka odległość, boję się go tak samo jak przed chwilą, kiedy chwycił mnie za udo. Nigdy go takiego nie widziałam — zawziętego, obcego.— I co zamierzasz? — pytam.— Potrzebny nam nowy system — odpowiada. — Będziemy nagradzać ludzi, którzy przestrzegają reguł. To właściwie ta sama zasada, co przy tresowaniu psa.Nagle staje mi przed oczami kobieta z przyjęcia i przypominają mi się jej słowa: „wygląda, jakby była w stanie dać sobie radę z całym miotem".— I ukarzemy ludzi, którzy się nie dostosują. Nie chodzi mi o kary cielesne, rzecz jasna. W końcu to cywilizowany kraj. Planuję mianować Douglasa Fincha nowym szefem Departamentu Energii.— Departamentu Energii? — powtarzam. Nigdy nie słyszałam o czymś takim.
-
Och, to taka nowa jednostka. Chwilowo ma siedzibę w budynku Ministerstwa
Dziwnych Kroków, ale niedługo dostaną własne lokum.
Dojeżdżamy do świateł na skrzyżowaniu — jednych z niewielu działających jeszcze w tej części miasta. Fred wskazuje na nie ręką.— Energia nie bierze się znikąd. Prąd nie jest darmowy. Dlatego nie będziemy go dawać wszystkim. Elektryczność, światło i ogrzewanie będą dostarczane tylko tym, którzy sobiena nie zasłużą.
Ludzie
będą zbierać naklejki za dobre zachowanie jak w przedszkolu? 10 gwiazdek
oznacza dostęp do prądu na cały tydzień?
Przez chwilę nie wiem, co powiedzieć. Kilkugodzinne przerwy w dostawie prądu w nocy zawsze się zdarzały, a w biedniejszych dzielnicach, zwłaszcza teraz, wiele rodzin obywa się bez pralek i zmywarek. Są po prostu zbyt drogie w utrzymaniu.Każdy jednak zawsze miał p r a w o do elektryczności.— Ale jak...? — udaje mi się wydusić z siebie po chwili.Fred bierze moje pytanie dosłownie.— To właściwie dziecinnie proste. Sieć elektryczna już istnieje, a wszystko jest teraz skomputeryzowane. To tylko kwestia gromadzenia danych i naciśnięcia kilku klawiszy. Jedno kliknięcie włącza prąd, drugie go wyłącza. Właśnie Finch będzie to nadzorował. A weryfikację lojalności możemy robić na przykład co pół roku. Chcemy, by wszystko odbywało się sprawiedliwie. Jak powiedziałem, to w końcu cywilizowany kraj.
Jestem
ciekawa, jak będą to robić i ile pójdzie na to pieniędzy, których podobno nie
ma chociażby na elektryczność właśnie. No i czy nie należałoby tej lojalności
pilnować cały czas, a nie tylko raz na pół roku? Bo co, przyjdzie taki Smith na weryfikację, wyrecytuje wierszyk o miłości do Małego Brata i starczy? Masz pan gwiazdki do zeszytu, do zobaczenia za pół roku?
— To wywoła zamieszki.
I
tak zamieszki wybuchają co chwila w różnych miejscach, to co was robi jeszcze trochę zamieszek? No wiesz,
gwałt niech się gwałtem odciska i tak dalej. Ważne, żeby Fredek rozpostarł
skrzydła swego zUego charakteru. W sumie chyba nawet wolę jego evil plany od
tego bezjajecznego Małego Brata, który nie umie w dystopię.
Fred wzrusza ramionami.— Spodziewam się pewnego oporu na samym początku. Dlatego tak ważne jest, żebyś stała u mego boku. Gdy tylko uda nam się przeciągnąć na swoją stronę właściwych ludzi, liczących się ludzi, cała reszta się dostosuje. Nie będą mieli wyjścia. — Fred wyciąga rękę i ujmuje moją dłoń. Ściska ją. — Nauczą się, że wszczynanie zamieszek i zabawy w bunt tylkopogarszają sprawę. Potrzebna nam polityka „zero tolerancji".W głowie mi się kręci. Brak energii oznacza brak światła, brak działających lodówek i kuchenek. I piecyków grzewczych.— Do czego posuną się ludzie, by zapewnić sobie odrobinę ciepła? — wyrzucam z siebie wstrząśnięta.
Fred śmieje się z zadowoleniem, jak gdybym była psiakiem, który nauczył się nowych sztuczek.— Lato już wkrótce — mówi. — Nie sądzę, by ogrzewanie było problemem.— Ale co się stanie, gdy będzie chłodniej? — W naszym stanie zimy często trwają od września do maja. W zeszłym roku spadł śnieg na dwa metry. Myślę o chudziutkiejGrace z kościstymi łokciami, z łopatkami jak złożone skrzydła.-Co wtedy zrobią?— Pewnie się dowiedzą, że wolność nie ogrzewa — mówi i po jego glosie słyszę, że się uśmiecha. Pochyla się i znowu puka w szybę oddzielającą nas od kierowcy. - Włączysz jakąś muzykę? Posłuchałbym sobie czegoś. Czegoś wesołego. Co ty na to, Hana?
Och, Fredzio, mój ty promyczku
w całym tym nudnym badziewiu! Owszem, pan burmistrz jest karykaturą straszną, a
jeszcze do końca się nie rozwinął, ale wolę go tysiąckrotnie niż wszelkie
zawirowania na osi Lenka-Liściostfur-Juleczek-Coral. Mogę bez problemu czytać,
jak Fredek stoi w półmroku w jakimś tajnym pomieszczeniu Departamentu Wielkiego
Czerwonego Guzika i naciska ten guzik z szaleńczym chichotem, odcinając kolejne
domy od prądu w środku zimy. Wszystko tylko nie miłosne dywagacje Lenki. Dzięki
Fred za odrobinę rozrywki, bo już mam szczerze dosyć całej reszty bohaterów.
Buziaki.
I dla Was, drodzy Czytelnicy,
też buziaki. Do zobaczenia!
Beige