niedziela, 6 października 2019

Część X a


Na początek ogłoszenie: jako że prawdziwe życie i związane z nim obowiązki niespodziewanie zaatakowało analizatorki, tym razem zdecydowałyśmy się podzielić jeden punkt widzenia na dwie części ;)


HANA


Zaczynamy z przytupem: wybuchy, światła, dym. Czy to obława? Kolejna akcja rebeliantów? Nic z tych rzeczy - to pokaz fajerwerków, związany z jakże radosnym wydarzeniem:

Fred został oficjalnie burmistrzem Portland.

Serdecznie gratulujemy; mam nadzieję, że w programie wyborczym zawarte zostało znalezienie środków na usprawnienie systemu penitencjarnego.

Ale, ale; skoro impreza organizowana jest na jego cześć, to oznacza, że...

Hana! — Zmierza w moim kierunku, z uśmiechem na twarzy, wszędzie wokół rozbłyskują flesze.

Tak! Fred Hargrove dołącza na stałe do obsady – i cóż to za niezwykły okaz w naszej kolekcji literackich dziwoludków!

Widzicie, drodzy czytelnicy, tak się składa, że mam prawdziwą słabość do Freda. W przeciwieństwie bowiem do Finemana seniora, który swoją rolę antagonisty realizował metodą a'la Clarkson – snując się gdzieś w tle i nie robiąc nic ponad to, czego oczekiwałoby się od osobnika na podobnym stanowisku – Fred zdaje się czerpać z najlepszych wzorców YA, przez które rozumiem tu Mrocznego Grzesia i Podstępnego Marida. Jego zło jest tak karykaturalne, że aż urocze; nie mam pojęcia, co sobie myślała Oliver, tworząc tę postać, ale efekt końcowy jest na tyle kuriozalny, iż mam wrażenie, że nawet Kiera Cass, spod której klawiatury wyszedł Gregory „Różowy Pamiętniczek” Illea, rzuciwszy okiem na szkic 'Requiem', oznajmiłaby naszej Lauren: „Kochanie, nie uważasz, że nieco przesadziłaś?”.

Hana gratuluje lubemu:

Tak się cieszę twoim szczęściem.
Naszym szczęściem — poprawia mnie. Włosy, starannie uczesane i ułożone na żelu, w trakcie wieczoru nieco wymknęły się spod kontroli i teraz pojedynczy pukiel spada mu na prawe oko. Na ten widok zalewa mnie fala szczęścia. To właśnie moje życie i moje miejsce na ziemi: tutaj, obok Freda Hargrove'a.
Twoje włosy — szepczę.
Fred podnosi rękę i przesuwa niesforny kosmyk na miejsce.
Dziękuję — mówi.
W tym samym momencie kobieta, która, jak kojarzę, pracuje dla redakcji „Portland Daily"
przeciska się w stronę Freda. (...) Fred odwraca głowę i mówi do mnie bezgłośnie: przepraszam. Daję mu ręką znak, że nic nie szkodzi, rozumiem.

Nacieszcie oczy tym fragmentem i przedstawioną w nim życzliwą relacją między narzeczonymi; to jedna z ostatnich chwil, zanim Fred zamieni się w czarny charakter rodem z kiepskiej kreskówki.

Po pokazie towarzystwo wraca do sali balowej, aby kontynuować przyjęcie.

To cudowny wieczór, czas świętowania i nadziei. W przemowie inauguracyjnej Fred obiecał przywrócić porządek w naszym mieście oraz wyplenić sympatyków i buntowników, którzy — jak się wyraził — zagnieździli się pośród nas niczym termity i powoli próbują podkopywać podstawę struktury naszego społeczeństwa i naszych wartości.

Primo: ciekawam, czy do owych porządków zalicza się generalny remont więziennych murów.

Secundo: obawiam się, Hano, że druga część obietnicy to typowa kiełbasa wyborcza, albowiem cokolwiek wykracza ona poza kompetencje Hargrove'a.

Owszem, Fred może powziąć pewne kroki, gdy w grę wchodzi zarządzanie miastem, które zostało mu oddane pod opiekę, ale rebelianci to problem globalny, nie lokalny. Głusza nie podlega żadnemu okręgowi ani dystryktowi, to ziemia niczyja Oliverversum (to, że jest to rozwiązanie logicznie ujemne, to inna para kaloszy), więc Fredzio nie bardzo może tu cokolwiek zrobić bez konsultacji z większymi od siebie. Zakładając nawet, że Mały Brat da mu wolną rękę – jak właściwie chciałby rozwiązać problem Odmieńców? O ile jeszcze sympatyków kręcących się po Portland można powsadzać do mamra z którego i tak uciekną, skoro połowa ścian rozpadła się w pizdu, a druga połowa jest dziurawa jak szwajcarski ser na skutek rycia broszką w ścianach, o tyle jedyną stuprocentowo skuteczną metodą pozbycia się buntowników byłoby zbombardowanie Stumilowego Lasu – rozwiązanie z pewnością widowiskowe, mniemam jednak, że należałoby je wcześniej przedyskutować chociażby z burmistrzem Bostonu, któremu może być nie w smak cały ten hałas po sąsiedzku.

Koniec z tym — oświadczył i wszyscy zaczęli bić brawo.
Tak właśnie ma wyglądać przyszłość: szczęśliwe pary, życie wśród jasnych świateł i przyjemnej muzyki, elegancko udrapowane obrusy i miłe rozmowy. Willow Marks i Grace, rozpadające się domy Deering Highlands, poczucie winy, które wygnało mnie wczoraj z domu i kazało wsiąść na rower — wszystko to wydaje się teraz jak zły sen.

Czyżby Fred zamierzał między innymi pozbyć się dzielnicy slumsów? No, to już jest jakiś pomysł; nie wiem wprawdzie, co uczyniłby z wszystkimi tymi wyrzutkami, którzy z jakiegoś powodu mogli przebywać przez lata na wolności pomimo bycia a) sympatykami lub b) niespełna rozumu po nieudanym zabiegu, ale hej, dlaczego by nie upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu i nie zapędzić ich wszystkich do przymusowej pracy przy remoncie Krypt?

Przypomina mi się spojrzenie Willow, smutek na jej twarzy i słowa: ciebie też dopadli. Nie dopadli mnie, powinnam była odpowiedzieć. Tylko ocalili. (…) Przez chwilę stoję jeszcze na tarasie, rozkoszując się porządkiem otaczającego mnie świata: przystrzyżoną równo trawą, starannie zaprojektowanym krajobrazem, tym, że po dniu zawsze przychodzi noc, a po niej znowu dzień, przewidywalną przyszłością, życiem bez cierpienia.

Wiecie co? Zatrzymajmy się na chwilę przy tym fragmencie.

Pod koniec analizy „Delirium” podzieliłam się z Wami moimi przemyśleniami na temat tego, że seria Oliver jest bardzo tendencyjna, gdy w grę wchodzi kwestia miłości; niby próbuje filozofować na temat tego, czy motyle w brzuchu są ważniejsze od życiowej stabilizacji, ale owe pseudo wątpliwości kompletnie tracą na znaczeniu, kiedy gołym okiem widać, dla której drużyny gra sama autorka. Od początku bowiem wiadomo, że mamy kibicować Plastikowej Simorośli i śmiać się z przegrywa Briana, co świszcze przez nos; wyleczeni portretowani są jako zakłamane zombie, świat po remedium traci barwy, a siostra Leny nie ma nawet ochoty jej przytulić. O ile ktoś z definicji nie podchodzi do treści książki z pewną dozą nieufności – jak czynimy to my, analizatorki, i jak zapewne nie czynią przeciętne nastoletnie czytelniczki – nietrudno przyjąć za dobrą monetę pogląd, że życie ze złotowłosym Adonisem w ciemnym lesie jest lepszą opcją niż gotowanie kalarepy pocącemu się młodzieńcowi.

Oliver znowu to robi.

Nie jest to jeszcze szczytowy moment konfrontacji „My vs Oni” – ten nastąpi dopiero pod koniec tomu – ale już na tym etapie jest oczywiste, że to nie punkt widzenia panny Tate jest tym, z którym zdaniem autorki powinien sympatyzować czytelnik. Co bowiem mieliśmy okazję do tej pory zaobserwować w sekcji „Hana”?

  • samą Hanę, którą prześladują wewnętrzne demony i która nie potrafi do końca cieszyć się swoim nowym, eleganckim życiem
  • Freda, który wkrótce nie będzie nawet próbował udawać, że jest czymkolwiek więcej, niż chodzącą kliszą złego złola
  • matkę Hany – snobkę gardzącą biednymi i niewyleczonymi
  • Jenny i Grace, zepchnięte na sam dół drabiny społecznej przez zły system (oraz Lenę, ale ciii, o tym wspominać nie wolno, to bardzo brzydko wygląda w CV Mary Sue)
  • powszechne akty buntu uciskanej ludności wobec władzy.

Co widzimy obecnie? Hanę zachwyconą faktem, że jej narzeczony pragnie przywrócić ład i pokój w Portland.

Efekt? Czytelnik ma zapewne w tym momencie zakrzyknąć gromko: „Nie, nieszczęsna! Mylisz się! Życie w brudzie i głodzie z tru loffami jest lepsze od wszystkiego, co proponuje twój wybranek z piekła rodem”! I jakkolwiek zgadzam się, że nieco nieładnie byłoby planować masowe ludobójstwo – sorry, autorko, ale nie jest to tak oczywista kwestia, jak próbujesz ją malować w niniejszej powieści.

Weźmy chociażby pod lupę plany Fredzia dotyczące zaostrzonego rygoru; brzmi to wprawdzie dosyć ponuro, ale pragnę przypomnieć, że zaledwie kilka tygodni temu buntownicy wysadzili rządowe więzienie. Akt ten wzbudził, rzecz jasna, zachwyt u Leny i Raven – ale co tak naprawdę oznaczał on dla mieszkańców Portland?
Krypty to nie tylko areszt dla buntowników; zamknięci byli tam także zwykli przestępcy, złodzieje, a także osoby trzymane w odosobnieniu z racji poważnych problemów psychicznych. Rozwalając mury, Odmieńcy wypuścili na wolność masę niebezpiecznych osobników, z których tylko część stanowili ich sprzymierzeńcy. Pomyślcie sami – jak zapatrywalibyście się na całą tę akcję, będąc na miejscu matki Briana czy ojca Hany?

Nie ma nic złego w marzeniach o pokoju, o bezpieczeństwie, o świecie, w którym nie trzeba obawiać się ataków terroru – bo tym, z perspektywy przeciętnego zjadacza chleba w Oliverversum, byłoby chociażby brutalne zamordowanie Thomasa Finemana przez Raven. I dlatego tak bardzo męczy mnie narracja, w której z góry oczekuje się od nas przyjęcia konkretnego światopoglądu, zwłaszcza w tak złożonej, wielowarstwowej kwestii. A jeżeli myślicie, że nadinterpretuję, że może sny Hany o dostatnim życiu z powszechnie szanowanym, choć niekochanym mężem mają być akceptowalną alternatywą dla szlajania się z tru loffami po paprociach...Cóż, musicie poczekać do końca tej książki.

Hana wpada na tarasie na starego znajomego; przez chwilę ma problem z jego zidentyfikowaniem, ale w końcu przypomina sobie, że nazywa się Steven Hilt.

Zmienił się, to pewnie dlatego nie poznałam go od razu. Gdy odwraca głowę w stronę kelnerki, by odstawić na tacę kieliszek po winie, widzę bliznę po zabiegu.
Ale nie tylko to się zmieniło: przytył, elegancka koszula opina okrągły brzuch, a jego twarz zlewa się z szyją. Włosy zaczesuje na czoło, tak samo jak mój tata.

Rany koguta, biedny Steven; tego rodzaju niefortunne metamorfozy najczęściej obserwuje się na zjazdach z okazji dwudziestolecia matury. Ciekawe, co takiego przydarzyło się temu nieszczęśnikowi, że w ciągu roku (bo wtedy mniej więcej Hana widziała go po raz ostatni) zmienił się w stereotypowego Janusza.

Próbuję sobie przypomnieć, kiedy widziałam go ostatnio. To było chyba w pamiętną noc nalotu na Deering Highlands. Poszłam na tamtą imprezę z nadzieją, że go spotkam. Pamiętam, że stałam w półmroku piwnicy, podczas gdy podłoga dudniła rytmem muzyki, pamiętam pot i wilgoć na ścianach, zapach alkoholu, kremu do opalania i ciał upakowanych w ciasnej przestrzeni.

Ach, nasz stary, dobry przyjaciel, krem do opalania – prawdziwy symbol slumsów Portland.

Steven przycisnął wtedy swoje ciało do mojego — był wtedy taki chudy, do tego wysoki i opalony — i pozwoliłam mu objąć się w pasie, włożyć ręce za koszulkę, a wtedy pochylił się, przycisnął swoje usta do moich i rozchylił je swoim językiem. Myślałam, że go kocham. Myślałam, że on mnie kocha.
A potem rozległ się pierwszy krzyk. Strzały. Ujadanie psów.

Historia Hany to chyba jedna z lepszych rzeczy, jakie wyszły spod palców Oliver; aż szkoda, że trzeba jej było poświęcić osobną nowelkę, miast wpleść w główną fabułę serii, ale rozumiem, że istnieją pewne priorytety – nie można dopuścić do tego, by czytelnik zapomniał, jaki kolor mają włosy PŚ.

Świetnie wyglądasz — odzywa się Steven. Nawet jego głos brzmi inaczej. Znów mimowolnie przychodzi mi na myśl ojciec i poufały ton, którym zwraca się do wszystkich.

Nie, serio – co się stało temu facetowi? Zamiast remedium wszczepiono mu skondensowany wyciąg z memów o nosaczu, czy co?

Ty też — pozwalam sobie na kłamstwo. Steven kiwa głową i rzuca mi spojrzenie mówiące jednocześnie „dziękuję" i „tak, wiem". Mimowolnie cofam się o krok. Nie mogę uwierzyć, że zeszłego lata się z nim całowałam. Nie mogę uwierzyć, że ryzykowałam wszystko — zarażenie, chorobę — dla tego chłopaka. Tyle że wtedy był przecież kimś innym.

* wzdycha ciężko *

To byłby naprawdę dobry fragment – Hana, wolna od emocji i namiętności patrząca z przerażeniem na swoją dawną sympatię, potwierdzająca całą sobą to, co w „Delirium” wykładała Lenie jej siostra (wszystkie nastoletnie miłostki wyglądają komicznie z perspektywy wyleczonego dorosłego) – ale biorąc pod uwagę stosunek tej serii do nieatrakcyjnych ludzi, jestem dziwnie pewna, że Hanie chodzi tu przede wszystkim o dodatkowe kilogramy Stevena.

Steve dopytuje, kiedy nastąpi „radosne wydarzenie” (a więc zapewne ślub); Hana odpowiada, że w następny piątek.

A ty? Zostałeś sparowany? — Ubiegłego lata nigdy nie przyszło mi do głowy, by go o to zapytać.
Jasne. Z Celią Briggs. Znasz ją? Studiuje teraz na University of Portland. Pobierzemy się, gdy tylko skończy studia.
Owszem, znam Celię Briggs. Chodziła do New Friends Academy rywalizującej ze szkołą św. Anny. Miała haczykowaty nos i głośny, rzężący śmiech, który zawsze brzmiał tak, jakby cierpiała na paskudną infekcję gardła.

Rozumiem, nie mów nic więcej; jest przegrywem, niezasługującym na miłość.

Steven, jak gdyby czytał w moich myślach, mówi:
Może i znałem w życiu ładniejsze kobiety, ale Celia to porządna dziewczyna.

Nie no, nie wierzę! Bohater Oliverversum nieoceniający innych po powierzchowności?! Co tu się...

A jej ojciec jest szefem Biura Porządkowego, więc będziemy nieźle ustawieni. To dzięki temu udało nam się wkręcić na tę imprezę. — Wybucha śmiechem. — W każdym razie nie mogę narzekać.

...a nie, w porządku, zdołał przełknąć jej szpetotę, bo jest karierowiczem łasym na pieniądze. Równowaga we wszechświecie została zachowana, idźmy dalej.

Hana pośpiesznie żegna się z nosaczem i wraca na przyjęcie, po drodze rozdzierając sukienkę o próg drzwi.

[…] docierają do mnie strzępy rozmów, przybijające i oddalające się fale dźwięków.
Wiesz, że burmistrz Hargrove ma powiązania z AWD.
Nieoficjalnie.
Na razie.

A to dobrze czy źle? W sumie to zabawne, że muszę zadawać tego rodzaju pytania na tym etapie analiz, ale Oliver tak strasznie mąci w kwestii AWD, że naprawdę nie wiem, jak się zapatrywać na podobną uwagę. W „Pandemonium” AWD była jedną z bardziej znaczących organizacji, która jednak sprzeciwiała się rządowej polityce podawania remedium po ukończeniu osiemnastu lat. Czy to oznacza, że Fred także jest za zniesieniem limitu wiekowego? A może AWD po śmierci Finemana zmieniło swój program – lub też Hargrove zamierza wpłynąć na nowego lidera, aby ten przestał narzekać na politykę Małego Brata? Autorko, daj mi jakieś informacje!

Ludzie tańczą wokół miejsca dla orkiestry two-stepa i walca. Ze sztywnymi ramionami, powtarzając wyćwiczone kroki, wirują jak w kalejdoskopie, aż kręci mi się w głowie od patrzenia.

Ech, Mały Brat może i jest opresyjnym dyktatorem, ale przynajmniej pod jego rządami arystokracja tańczy jak za starych, dobrych czasów!

Gdy mijam dwie wysokie kobiety o królewskiej aparycji, przypominające drapieżne ptaki, taksują mnie wzrokiem.
Śliczna dziewczyna. I zdrowo wygląda.
Sama nie wiem. Słyszałam, że podrobiono jej wyniki. Myślę, że Hargrove mógł trafić lepiej...

Najpierw chciałam spytać, jak właściwie można by podrobić wyniki ewaluacji, ale później przypomniałam sobie rozszalałe krowy tratujące testy rocznika Leny, więc zwracam honor. Pozwólcie zatem, że sformułuję to nieco inaczej: jak można podrobić wyniki ewaluacji, biorąc pod uwagę żenujący poziom tejże? Wpisać inny ulubiony kolor albo potrawę? Bo przecież podrabianie osiągnięć naukowych czy statusu materialnego nie miałoby sensu, biorąc pod uwagę, że takie dane łatwo zweryfikować.

Kobiety odsuwają się w kierunku tańczących, przez co gubię wątek ich rozmowy. Za to docierają do mnie strzępy innych.
Ile dzieci im przypisano? -
Nie wiem, ale wygląda, jakby była w stanie dać sobie radę z całym miotem.
Gorąco oblewa mi dekolt i policzki. O Boże, oni mówią o mnie.

No...a ty myślałaś, że o kim? Jesteście z Fredziem głównymi gwiazdami tego przyjęcia, a przed chwilą słyszałaś, jak dwie inne niewiasty obrabiały ci rzyć dosłownie za plecami – do czego zresztą jeszcze wrócę.

Rozglądam się wokół za rodzicami albo panią Hargrove, ale nie ma ich nigdzie w pobliżu. Nie widzę też Freda i przez moment ogarnia mnie panika — jestem w sali pełnej obcych. Właśnie wtedy dociera do mnie, że nie mam już przyjaciół.

To raczej oczywiste – jednym z głównych (choć, przyznaję, idiotycznych) założeń remedium jest, iż po zabiegu wyleczeni nie szukają żadnych kontaktów towarzyskich, pomijając te stricte rodzinne (i nie, nie pytajcie, jak to się ma do Rachel urządzającej pikniki ze swoim byłym i jego żoną, bo też tego nie wiem).

Teraz pewnie zaprzyjaźnię się ze znajomymi Freda — ludźmi z naszej warstwy społecznej, o podobnych zainteresowaniach, z którymi warto się zadawać.

...Nie. Nie zaprzyjaźnisz się. Będziesz zapewne utrzymywać z nimi powierzchowne kontakty z racji bycia żoną burmistrza, ale jakiekolwiek bliższe interakcje nie mają tu racji bytu. Oliver, błagam, postaraj się panować nad swoim własnym kanonem.

Podobno były z nią problemy w zeszłym roku, zanim przeszła zabieg. Zaczęła przejawiać symptomy...
A czy to mało z nich tak ma? Dlatego nowy burmistrz powinien publicznie poprzeć AWD. Zawsze powtarzam, że jeśli tylko odrośli od ziemi, to mogą iść pod skalpel.

Primo: No, przynajmniej wiemy już, jak na kwestię remedium zapatruje się Hargrove – choć to rodzi kolejne pytania. AWD było silną organizacją, robiącą rządowi koło pióra swoimi postulatami zniesienia ograniczeń wiekowych; czy młody, ambitny polityk naprawdę chciałby od samego początku ryzykować stołek, oficjalnie popierając ich stanowisko?

Secundo: Czy te niewiasty także dyskutują o Hanie? Bo jeśli tak, to owszem, symptomy zakochania przed zabiegiem to jeszcze nie powód, by wołać panią Jadzię (chyba że jesteś Leną Sue, wtedy wysyłają za tobą żółtą łódź podwodną), ale biorąc pod uwagę wyśrubowane standardy Freda mocno wątpię, by ten zgodził się na ożenek z Haną, gdyby plotki o jej niewłaściwym prowadzeniu się były tak dalece znane wśród elit Oliverversum.

Hana próbuje przecisnąć się przez tłum, aby dotrzeć do narzeczonego, ale po drodze wpada na kobietę trzymającą kieliszek czerwonego wina; jak łatwo przewidzieć, płyn ląduje na sukience panny Tate. Mama Hany obsztorcowuje dziewczynę za jej wygląd; ta tłumaczy się z wypadku i zmyka do łazienki, obiecując, że wróci na czas, by być świadkiem wznoszenia przez Freda toastu.

W korytarzu jest dużo chłodniej, a pluszowy dywan tłumi dźwięk moich kroków. Podążam do toalety ze spuszczoną głową, by uniknąć kontaktu wzrokowego z garstką gości, którzy wyszli na korytarz. Jakiś mężczyzna rozmawia głośno przez telefon komórkowy — tutaj wszystkich stać na taki luksus.

Phi, też mi coś – powiedz lepiej, ilu z was jeździ swoimi krasnalami ogrodowymi, WTEDY będziemy w stanie właściwie oszacować wasz majątek.

Kiedy docieram do łazienki, zatrzymuję się z ręką na drzwiach. Słyszę ze środka pomruk rozmowy, po nim wybuch śmiechu, a zaraz potem wyraźny głos jakiejś kobiety:
Będzie dla niego dobrą żoną. To dobrze, tym bardziej po tym, co się stało z Cassie.
Z kim?
Z Cassie O'Donnell. Jego pierwszą parą. Nie pamiętasz?
Zatrzymuję się z ręką na drzwiach. Cassie O'Donnell. Pierwsza żona Freda. Nie wiem o niej właściwie nic.

Oooch, Cassie. Ta postać jeszcze powróci w tej książce i będzie to jeden z barwniejszych wątków.

Jasne, jasne, pamiętam. Kiedy to było? Ze dwa lata temu?
Trzy.
Wiecie co, moja siostra chodziła z nią do szkoły — odzywa się jeszcze ktoś inny. — Posługiwała się wtedy swoim drugim imieniem, Melanea. Głupie imię, co nie? Moja siostra mówi, że niezła z niej była suka. Ale w końcu dostała za swoje.
Młyny Boże mielą powoli, ale sprawiedliwie...

Niestety, nie dowiadujemy się, co też stało się z Cassie, bowiem w tej samej chwili jedna z kobiet otwiera drzwi od toalety i staje twarzą w twarz z Haną:

Wchodzisz? — pyta uprzejmym tonem. Nie zdradza najmniejszych oznak zażenowania, choć musi się domyślać, że słyszałam ich rozmowę. Jej wzrok na chwilę spoczywa na plamie na mojej sukience. Za jej plecami stoją przed lustrem dwie kobiety, mierząc mnie wzrokiem z taką samą ciekawością i rozbawieniem na twarzy.
Nie — wyrzucam z siebie, odwracam się na pięcie i ruszam dalej korytarzem. Już widzę oczyma wyobraźni, jak tamte dwie spoglądają na siebie i uśmiechają się złośliwie.

Dobra, mam pytanie. Jaki właściwie jest stosunek obecnych tu gości do Hani?

Hana jest dziewczyną z bogatej, szanowanej rodziny z wyższych sfer; nie ma żadnego powodu, by ktokolwiek miał patrzeć na nią z góry. Ba: jak widzieliśmy na załączonych cytatach, sporo osób wierzy, że Hana jest dobrą partią dla Hargrove'a. Tymczasem co chwilę jesteśmy świadkami jakiegoś afrontu: a to ktoś twierdzi, że panna Tate podrobiła wyniki testu, a to panie z toalety spoglądają na nią niczym stereotypowe licealne Scary Sue z młodzieżowego filmu. O co tu właściwie chodzi? Jasne, plotkowanie o nowej narzeczonej burmistrza to nic zaskakującego – ale sposób, w jaki się to odbywa, jest po prostu nieprawdopodobny. Ta dziewczyna za chwilę będzie żoną jednego z ważniejszych obywateli Portland; spodziewałabym się, że gdyby nawet tłuszcza miała coś przeciwko niej, to krytyczne uwagi wymieniałaby szeptem, wobec samej Hany zachowując się aż do przesady grzecznie. Młode to i płoche, jeszcze nakabluje narzeczonemu, a po diabła robić sobie wroga z burmistrza miasta?

Hana chowa się w jednym z korytarzy, aby pomyśleć i ochłonąć:

Nie myślałam zbytnio o Cassie O'Donnell, pierwszej żonie Freda. Wiem tylko tyle, że byli małżeństwem jakieś pięć lat. Musiało się zdarzyć coś strasznego. Ludzie się teraz nie rozwodzą. Nie ma takiej potrzeby. Jest to właściwie nielegalne. Może nie mogła mieć dzieci. Jeśli miała defekt biologiczny, byłaby to podstawa do rozwodu.

Moi drodzy, nie macie pojęcia, z jaką niecierpliwością oczekuję wątku pierwszego małżeństwa Fredzia; dość powiedzieć, że przy tej karuzeli śmiechu nawet Gregory Illea wydający swoją córkę za mąż za władcę obcego państwa by samemu zostać królem Ameryki będzie wyglądał na rozsądnego faceta.



Przypominają mi się słowa Freda: bałem się, że trafiła mi się wybrakowana partia.
Przechodzą mnie dreszcze. To pewnie z zimna.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: Fred zdradza nam swe Mroczne Plany.

Zostańcie z nami!

Maryboo

30 komentarzy:

  1. Tak właśnie mi przyszło do głowy, że zgodnie ze standardami YA, Hana w końcu będzie musiała znaleźć sobie truloffa, który uświadomi ją, czym naprawdę jest Mały Brat (Złym Bratem Zakazującym Wspaniałej Miłoździ). Póki co nie ma żadnego kandydata, ale jestem dobrej myśli, w końcu taki jegomość byłby kolejnym powodem do Waszych analizatorskich rozkmin.
    Chyba że się mylę.

    Btw, pomijając wszystko inne związane z tym wątkiem, wiara Hany w Małego Brata jest wiarygodna i dość ciekawa. Niestety wiemy jak skończyło się to w przypadku Leny, więc w sumie nie oszukuję się, że wyjdzie z tego coś dobrego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyszłość Hany na razie niech pozostanie tajemnicą ;) A co do wiary Hany w system - trzeba oddać Oliver sprawiedliwość, że w tym przypadku poszło jej lepiej niż z Leną, choć nie obędzie się bez pewnych zgrzytów.

      Usuń
  2. na prawe oko.
    Przeczytałam:sprane..
    Jakie to jest stereotypowe!Tłusty Steven,złe kobiety w łazience.
    Jasne, plotkowanie o nowej narzeczonej burmistrza to nic zaskakującego – ale sposób, w jaki się to odbywa, jest po prostu nieprawdopodobny.
    No właśnie!
    Fred zdradza nam swe Mroczne Plany.
    Dajesz,Fred!Zabij wszystkich,autorka rozpozna swoich!

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, zabicie byłoby jeszcze do przyjęcia - prawdziwy plan Freda jest znacznie bardziej frapujący.

      Usuń
  3. Zgaduję: Fredzio pozbył się żony? XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozbył - wyrzucił do Głuszy? Do Krypt? Bo nie wierzę, że nie pojawi się jeszcze w jakimś dramatycznym otoczeniu, bełkocząc coś do Haneczki xD

      Usuń
    2. No wezcie, trzyma ja na strychu, Rochester jeden :D

      Usuń
  4. Meh pisałam wczoraj komentarz i telefon go nie załadował ;/

    Odnośnie tej ewaluacji, to te pytania dotyczące koloru itd. kojarzą mi się z testami projekcyjnymi. Jaka jest ich wartość - wiadomo. Hehe ale jest to już całkowicie bezsensu,jeśli egzaminowani znają wcześniej pytania. Nie ogarniam jak ktoś, przy takim układzie może dostać niską ocenę, wystarczy wykuć trochę banalnych pytań na pamięć, odpowiedzieć zgodnie z kluczem. Jeszcze bym rozumiała, gdyby tylko chodziły plotki na temat pytań i odpowiedzi. W stylu: nie mów im, że lubisz kolor niebieski jak niebo o poranku, bo zamkną Cię w domu bez klamek.


    Eva

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Nie ogarniam jak ktoś, przy takim układzie może dostać niską ocenę, wystarczy wykuć trochę banalnych pytań na pamięć" - cóż, jak mieliśmy szansę zaobserwować na przykładzie Leny - 18 lat to dla niektórych nadal za mało, by wkuć na blachę ulubiony kolor Małego Brata.

      Usuń
  5. Tka sobie myślę o głuszy i wydaje się dziwne to, że te tereny tak sobie leżą odłogiem i żadne inne państwo go nie anektuje... Pomijając już fakt, że odmieńcy zamiast robić sobie biwak w lesie powinni po prostu czmychnąć do Kanady i postarać się o status uchodźcy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie anektuje, bo z narracji wynika, że Głusza wije się jak wąż pomiędzy miastami Oliverversum; to żadne przygraniczne knieje, tylko większość dawnej Ameryki. Co myślał sobie Mały Brat, urządzając to w ten sposób, wie tylko on sam.

      Usuń
  6. "Może i znałem w życiu ładniejsze kobiety, ale Celia to porządna dziewczyna. (...) A jej ojciec jest szefem Biura Porządkowego, więc będziemy nieźle ustawieni. To dzięki temu udało nam się wkręcić na tę imprezę. — Wybucha śmiechem. — W każdym razie nie mogę narzekać." - Steven po zabiegu powinien być zadowolony. Jeżeli jest "wyprany z uczuć" to po co mu ładna żona, jeżeli może mieć żonę zaradną/skoligaconą z wpływowymi środowiskami? Właśnie powinien raczej się cieszyć i śmiać z kolegów i koleżanek, którzy trafili na ładne, ale niezaradne połówki, bo przecież, po wyeliminowaniu emocji, a pozostawieniu wyłącznie przywiązania, to jak chcesz mieć coś ładnego, to możesz kupić obraz. Jeszcze ten wybuch śmiechu jest szalenie nie na miejscu (jako emocja, nie jako reakcja). Serio, problem polega na tym, że jak się widzi to przyjęcie, to z siłą grzmotu dociera, że autorka nie wprowadziła absolutnie żadnej istotnej różnicy pomiędzy wyleczonymi a niewyleczonymi, z wyjątkiem tego, że jedni wybierają swoje drugie połówki w porywie uczuć, a drudzy poprzez fikuśną procedurę parowania.
    Z tym plotkowaniem też mam problem - takie "soczyste plotki" się powtarza za plecami zainteresowanej raczej właśnie dlatego, żeby jej nie urazić. Jeżeli autorka próbowała wykreować wyleczonych na bezuczuciowych zombie, prędzej należałoby się spodziewać jakichś wątpliwości wyrażanych wprost "czy uważasz, że jesteś odpowiednią partią dla Freda? słyszałam, że sfałszowałaś wyniki ewaluacji, czy to prawda?", bo właśnie takie zachowania utrudniałyby nawiązywanie relacji międzyludzkich. I nie chodzi mi o to, że musieliby być dla Hany w jakiś sposób nieprzyjemni, po prostu nie powinni zbytnio dbać o jej uczucia, bo te zostały teoretycznie wyrzucone do kosza podczas operacji. A gdyby się obraziła w tym świecie, to aż się prosi o wyrzut: "a ty co, niewyleczona jakaś?".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tą urodą to Oliver trochę kręci, bo w "Delirium" mamy wspomnienie starych facetów "zaklepujących" sobie w ewaluacji młode żony - zakładam, że jednak nie dla przymiotów ducha ;) Jestem zresztą w stanie zaakceptować to, że gust jako taki pozostaje niezmienny po zabiegu (chociażby na zasadzie "mam ładny dom, auto, dywan i żonę"), ale w sumie co to ma do rzeczy? Akurat uroda partnera nie jest żadnym kryterium w ichnim procesie doboru, więc Steve nie powinien nawet czuć przymusu, żeby się tłumaczyć - wiadomo, że spiknął się z dziewczyną z najlepszymi koneksjami, więc zastanawiać się, czy jest ładna, to jak zastanawiać się, jaki ma numer buta; niby można, ale po co?

      Co do plotek - manier remedium zdaje się nie tykać (nawet, jeżeli wyleczonym jest wsio rawno, co czuje rozmówca, to najwyraźniej zależy im na utrzymywaniu poprawnych stosunków z otoczeniem - Matka Briana i Brian też czekali, aż Lena wyjdzie z pokoju, żeby o niej pogadać). A że znacznie spójniej byłoby, gdyby wyleczeni walili prawdę prosto z mostu? Cóż, autorka sama nie wie, jak wygląda jej kanon, więc nie bardzo mogę tu pomóc. Na tym etapie naprawdę już dawno przestałam się zastanawiać, jak działa remedium, bowiem jedyna poprawna odpowiedź i tak brzmi: działa tak, jak w danej chwili życzy sobie autorka.

      Usuń
    2. Czy ja wiem, czy tak powinno walić prawdę prosto z mostu? Wydaje mi się, że zachowanie poprawnych stosunków z otoczeniem to jednak dość ważna sprawa dla wyleczonych, biorac pod uwagę fakt, że jak kogoś obrażą, to ten ktoś może ich zaraportować jako niewyleczonych. I wtedy przez kilka miesięcy będą sprawdzani na każdym kroku. Mimo wszystko zależy im na spokojnym życiu, a niewyleczeni w teorii nadal mogą się pogniewać.

      Usuń
    3. Jak dla mnie, wszystko rozbija się o kluczową kwestię - co dla wyleczonego powinno kwalifikować się do kategorii "obraza". Czy stwierdzenie "masz krzywe nogi" (zakładając, że dany osobnik faktycznie je ma) powinno być być po remedium odbierane jako nietakt, czy tylko stwierdzenie faktu? Co z rozmawianiem o kimś za jego plecami? Czy plotki w ogóle miałyby rację bytu w tym świecie (tak - bo nikogo nie obchodzi, że może zranić czyjeś uczucia, nie - bo po co obgadywać innych, skoro i tak nas nie obchodzą)? To wszystko są pytania, na które tak naprawdę nie sposób odpowiedzieć, nie mając spójnego świata przedstawionego - a świat przedstawiony w "Delirium" to jeden wielki szwajcarski ser, służący zresztą za marne tło dla prawdziwego konfliktu, jakim jest miłosny trójkąt Lena - PŚ - Julek.

      Kiedyś zastanawiałam się, czy można by uratować "Rywalki" Cass - stworzyć z tej literackiej waty cukrowej faktyczną dystopię. I doszłam do wniosku, że owszem; wymagałoby to gruntownego przepisania fabuły, ale szkielet stworzony przez Kierę mógłby posłużyć do napisania czegoś naprawdę ciekawego. W przypadku "Delirium" byłoby trudniej, bo tu poszczególne elementy świata przedstawionego przeczą same sobie do tego stopnia, że mam wrażenie, iż Oliver naprawdę nie przemyślała NIC w kwestii delirium poza bardzo ogólnikowym "miłość jest zakazana, bo tak będzie dramatycznie".

      Usuń
  7. Cóż, skoro Fred nie zabił swojej byłem żony, to pozostaje pytanie - co z nią zrobił? Skoro jest esencją zła, to zakładam, że pewnie wtrącił ją do krypt albo oddał do organizacji robiącej badania na ludziach czy coś.
    No właśnie. Przykro, że autorka w ogóle nie wpadła na pomysł poruszyć ten temat. JAK w ogóle rząd wpadł na pomysł, że remedium działa? Ile prób, ile lat i ilu ludzi poświęcono, by nareszcie osiągnąć upragniony efekt? I w sumie czemu ktokolwiek nagle wpadł na pomysł, że pozbycie się emocji w czymkolwiek pomoże? Już abstrahując od tego, że niewyleczonych a wyleczonych w tej książce właściwie nie da się odróżnić... W każdym razie strasznie żałuję, że tematu badań nad ludźmi się tu nie próbuje zgłębić.
    Tak samo jak potwornie irytuje mnie ta jednostronność narracji - niewyleczeni to dobrzy, wyleczeni to źli. Żadnej próby zrozumienia obu stron, pokazania ich racji, tylko wciskany na siłę oczywisty morał, że "dla miłoździ moszna wszystko!11!".
    A tak już odpuszczając "Delirium" (i tak wszyscy wiemy, że literaturą to dobrą nie jest, więc wyliczanie nieścisłości wiele nie zmienia), chciałam tylko napisać, że od lat czytam wasze analizy. Jak dotąd nie pisałam komentarzy, bo z natury jestem raczej cichym czytaczem, ale uznałam, że chyba najwyższy czas coś po sobie zostawić. Zwłaszcza, że byłyście dla mnie i mojej przyjaciółki inspiracją do założenia własnej analizatorni, za co jestem wam bardzo wdzięczna. Jest tyle fatalnych książek, które aż proszą się, żeby ktoś się nad nimi pochylił... Propos, jakie plany macie po "Requiem"? Czy póki co to tajemnica?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Temat wprowadzania remedium jest wprawdzie poruszony w jednej z nowelek, ale, no cóż - trudno mówić tam o pogłębionym świecie przedstawionym.

      "Żadnej próby zrozumienia obu stron, pokazania ich racji, tylko wciskany na siłę oczywisty morał, że "dla miłoździ moszna wszystko!11!"" - trudno o równowagę, gdy autorka ewidentnie popiera jedną stronę barykady...

      Gratuluję! Co będziecie analizować?

      Na razie nie mamy konkretnych planów.

      Usuń
    2. "Temat wprowadzania remedium jest wprawdzie poruszony w jednej z nowelek, ale, no cóż - trudno mówić tam o pogłębionym świecie przedstawionym" - czemu mnie to nie dziwi? A szkoda, bo to by mogło rzucić zupełnie inne światło na historię, dać światowi przedstawionemu jakikolwiek charakter. No i wydaje mi się, że podobne wątki powinny znaleźć się w kanonicznej trylogii, a nie w nowelkach. Widać jednak, że prowadzenie dennego trójkąta miłosnego jest ważniejsze niż fabuła i świat przedstawiony. Dokładnie jak w "Szklanym tronie", który analizujemy z przyjaciółką. Tam też turniej na królewskiego zabójcę zajmuje nieporównywalnie mniej miejsca niż miłosne przepychanki między główną bohaterką a księciem.
      "Na razie nie mamy konkretnych planów" - tym bardziej czekam na zakończenie analizy "Delirium", bo ciekawi mnie, jaki następny twór weźmiecie na warsztat. :D

      Usuń
  8. Korzystając z okazji, jakie książki o podobnej tematyce (dystopia, YA, może lekko psychologiczne) polecacie? Fajnie by było, gdyby językiem oryginału był angielski, bo lubię czytać w oryginale.

    (Bez Igrzysk śmierci ofc)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, ja znam raczej te złe - ciemna strona analizowania ;)

      Usuń
    2. Kurczę, bo ja to już nie wiem gdzie szukać... Na pewno nie na listach bestsellerów, bo tam królują albo mi znane (i zwykle słabe) tytuły, albo coś, co brzmi bardzo słabo. Nazywa się chyba "Piękni"? Już opis nie powala, bo utopia, w której ludzie powyżej 18 roku życia przechodzą operację, dzięki której stają się piękni i zamieszkują w zdaje się osobnym mieście, w którym wszyscy są szczęśliwi... No i główna bohaterka poznaje chłopa z ruchu oporu, (pewnie naturalnie pięknego) zakochuje się w nim itp. Wg kilku komentarzy krytycznych, krore z trudem wygrzebałam, postacie to kartony z fistaszkami zamiast mózgu a fabuła się nie klei. Brzmi znajomo. XD

      Usuń
    3. Jeśli chodzi o dobre młodzieżówki dystopiczne, to z całego serca polecam "Piątą falę" Ricka Yancey'a (którą trudno jest w całości kupić, przynajmniej tak było kilka miesięcy temu) i "Nową ziemię" Julianny Baggott (którą dostać jest jeszcze trudniej, a ponadto trzecia część nie jest przetłumaczona na polski i trzeba czytać w oryginale). Obie serie bardzo sobie cenię, obie mają złożony świat przedstawiony i świetnych bohaterów. I niestety obie jest trudno dostać...

      Usuń
    4. @Laptopcjusz dziękuję! Aktualnie przedzieram się przez Delirium bez analizy, ale jak skończę, to na pewno sprawdzę to, co polecasz. :D

      Usuń
    5. Tę serię kiedyś czytałam, nie wspominam jej megaźle, ale to było jeszcze przed tym, jak obyłam się w analizach, do tego postacie były do bólu nijakie. Z dystopii polecałbym Dawcę, głównie za inne podejście, bardziej spokojny i refleksyjne ton oraz niejednoznaczne zakończenie. Niedługa, a coś zupełnie innego. Co prawda to raczej książka dla młodszej młodzieży niż YA, ale z dysrpijnej YA nic sobie nie mogę przypomnieć. Nieźle jeszcze mi się czytało "Jutro", trochę to się wolno rozkręcało, później stawało nieco powtarzalne, a finałowy tom strasznie olał ciekawy wątek obozu dla jeńców, ale postacie miały choć trochę charakteru, a ich partyzancka działalność sensu, do tego nie miały psychiki ze stali. To może nie stricte dystopia,ale brakuje tam tylko odrobiny futuryzmu. Ale racja, znalezienie dobrej młodzieżówki to czasem szukanie igły w stogu siana.

      Usuń
    6. A znasz "Mroczne Umysły" Alexandry Bracken? Podobało mi się tak bardzo, że aż nie czytałam dalszych tomów cyklu, żeby sobie nie zepsuć wspomnień xD

      Usuń
  9. Ja jeszcze dorzucę serię Gone. Okładka wygląda 100 razy bardziej cukierkowo niż wnętrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To do pytania Anonimowego z 14 X jakby co

      Usuń
    2. Przeczytałam kawałek opisu i miasto, w którym dorośli znikają, otoczone przez barierę brzmi trochę jak serial The Society z Netflixa... Mam wrażenie, że twórcy się zainspirowali xD
      Anonimowy z 14 X

      Usuń
    3. To całkiem możliwe. Ale podobno Society jest bardziej realistyczne (w sensie brak tam elementów fantastycznych, Gone przypomina trochę X menów).

      Usuń