niedziela, 30 września 2018

Część XVII


Lenka, nieboga, kręci się po celi jak bąk, zamartwiając się losami Juleczka; chciałaby wierzyć, że tatko po prostu zapłacił za niego okup, ale fakt, iż pan Hiena paskudnie uśmiechał się swym paskudnym uśmiechem i przebąkiwał coś o zadawaniu pytań sugeruje nieco smutniejszy scenariusz.

W Głuszy Raven nauczyła mnie wszędzie szukać wskazówek: może to być umiejscowienie mchu na drzewach, poziom podszycia, kolor ziemi.

Primo: Dziewczyno, nie rozśmieszaj mnie, wy nie jesteście w stanie zauważyć bojowych samolotów, póki pan Wiesio nie da wam tajnego znaku plakatówkami.

Secundo: Za chwilę przekonamy się, jak pilną uczennicą była Lena i z góry uprzedzam: przygotujcie sobie coś miękkiego pod czoło.

Nauczyła mnie też szukać anomalii. Obszar niezwykle bujnej roślinności może oznaczać wodę. Nagły bezruch zwykle wskazuje, że w pobliżu jest duży drapieżnik. Więcej zwierząt niż zazwyczaj? Więcej jedzenia.

...Tak. Tego rodzaju sekretną wiedzę zaiste można zdobyć wyłącznie dzięki morderczemu treningowi u Odmieńców.

Wygląd Hien również różni się od normalnego wyglądu, a to mi się nie podoba.

Nie potwierdzam ani nie zaprzeczam, jako że nadal nie wiemy, czym właściwie jest „norma” w przypadku tej zgrai.

Żeby czymś się zająć, przepakowuję plecak.



… Plecak.

Ja wiem, że było to wspomniane już wcześniej, ale naprawdę – musimy się zatrzymać przy tym wątku.

Lena. Nadal. Ma. Ze. Sobą. Plecak.

...Leno? Nie dziwi cię ani trochę – ciebie, która rzekomo świetnie opanowała umiejętność „szukania anomalii” - że Hieny nie zabrały ci wszystkiego poza bielizną? Zwłaszcza, że owo „wszystko” oznacza w tym przypadku bagaż, w którym równie dobrze mogłabyś przechowywać trzy granaty, a porywaczami są istoty, które uzyskały swą ksywkę między innymi z powodu pociągu do wszelakich bogactw materialnych?

I skoro już przy tym jesteśmy...Leno? Czy mogłabyś nam wytłumaczyć, dlaczego dopiero teraz zdecydowałaś się poszukać czegoś, co zapewniłoby wam możliwość ucieczki? No wiesz, jakiegoś przydatnego gadżetu?

NA PRZYKŁAD TAKIEGO, KTÓRY TACK USILNIE WCISKAŁ CI W ŁAPY TUŻ PRZED MANIFĄ?!

Naprawdę, kochani; nie wiem, co powiedzieć. Ostatni raz czułam tak wielką analizatorską bezsilność, gdy Maxon Schreave w przebraniu dementora ratował Marlee i Cartera – wrogów królestwa i skazanych przestępców - przed wycieczką autobusową na południe kraju poprzez nadanie im tożsamości pałacowych kuchcików. Niektórych fragmentów po prostu nie da się skomentować inaczej niż poprzez powolne mruganie.

A wiecie, co jest w tym wszystkim najlepsze? Obecna głupota tego wątku i tak nie umywa się do jego wyjaśnienia pod koniec powieści. Wiem, że powtarzam to niemal w każdej analizie, ale doprawdy nie macie pojęcia, jak dalece kuriozalna jest intryga stojąca za lwią częścią „Pandemonium”.

A potem wypakowuję go znowu i rozkładam jego zawartość na podłodze, jak gdyby ten smutny zestaw był hieroglifem, który nagle odsłoni przede mną nowe znaczenie.

* wzdycha ciężko *

No, ale zobaczmy, co ciekawego ma w plecaczku nasza heroina:

Dwa papierki po batonach muesli.

Papierki ciężko wykorzystać do czegokolwiek w kryzysowej sytuacji, wygląda zatem na to, że Lena niepotrzebnie zaśmieca plecak, choć życie w Głuszy powinno nauczyć ją ograniczania ekwipunku do minimum i utrzymywanie porząd... A nie, wróć, mówimy o ludziach, którzy z premedytacją przerabiali zdatne do użytku ciuchy na szmaty, wszystko w normie.

Tubka tuszu do rzęs.

Niezbyt sensowny bagaż na manifestację, który – a to niespodzianka – w ostatecznym rozrachunku okaże się być wcale przydatny; dlaczego jednak Lena nie zakwestionowała jego obecności w plecaku, skoro dziwił ją nawet pomysł zabrania parasola, było nie było rzeczy znacznie bardziej na miejscu, gdy w grę wchodzi zebranie na świeżym powietrzu?

Pusta butelka.

O tym, jak wspaniale świadczy o waszym instynkcie przetrwania fakt, iż wyruszacie gdziekolwiek z pustym naczyniem już wspominałam.

Księga SZZ. Parasol.

I oto jest! Powrócił, aby cieszyć nasze oczy!

Wydaje mi się, że przez ściany dochodzi mnie stłumiony wrzask. Tłumaczę sobie, że to tylko moja wyobraźnia.

Ja wiem, że autorka zapewne pragnęła tu pokazać, iż Lenka okłamuje samą siebie, aby nie wpaść w panikę, ale sorry, Oliver: zrobiłaś z tej postaci tak niekumatą mameję, że w tym momencie naprawdę zaczynam podejrzewać, iż nasza bohaterka głęboko wierzy w to, że Julek właśnie plecie z Hienami wianki z kwiatów.

Lena zaczyna kartkować Księgę SZZ; dziewczyna duma nad tym, jak znajome, a jednocześnie obce zdają się jej te słowa, i porównuje to wrażenie do oglądania wraz z Haną przykrótkiej sukienki z dzieciństwa tej drugiej.

Czuję ukłucie w piersi. Wydaje się, jakby to było niewiarygodnie dawno temu — tamte czasy, kiedy siedziałam w przytulnym pokoju, kiedy mogłyśmy z Haną spędzać całe dnie na wygłupach, nie robiąc niczego konkretnego. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy, jaki to był przywilej: nudzić się z najlepszą przyjaciółką, móc marnować czas.

Dziewczyno, toć wy w waszej wesołej komunie nie robicie nic innego!

A teraz uwaga, drodzy czytelnicy, skupiamy się: czas na wątek rodem z filmów sensacyjno – szpiegowskich.

W połowie Księgi SZZ strona ma zagięty róg. Zatrzymuję się na niej i widzę kilka podkreślonych linijek w akapicie. Fragment pochodzi z rozdziału Historia społeczna: „Kiedy się zastanawiamy, jak społeczeństwo może trwać w niewiedzy, trzeba się również zastanowić, jak długo potrafi trwać w złudzeniu. Głupotę przekształca się w nieuchronność, a całe zło obraca się w wartości pozytywne (wybór zostaje zamieniony w wolność, a miłość w szczęście), tak że człowiek nie ma dokąd uciekać".
Dwa słowa zostały mocniej podkreślone: „trzeba" i „uciekać".

Ja wiem, że Lenka nie jest zbyt bystra, ale naprawdę – myślę, że tyle zdołała sama wykoncypować.

Przewracam kilka następnych rozdziałów i znajduję kolejną stronę z zagiętym rogiem, na której słowa zostały zakreślone w kółko, na pierwszy rzut oka zupełnie przypadkowo. Cały ustęp głosi: „Narzędzia zdrowego społeczeństwa to posłuszeństwo, oddanie i zgoda. Odpowiedzialni są zarówno rząd, jak i obywatele. Odpowiedzialność spoczywa więc także w twoich rękach".
Ktoś — Tack? Raven? — zakreślił w kółko kilka słów w tym akapicie: „narzędzia", „są", „w twoich rękach".
Zaczynam sprawdzać każdą stronę. Wygląda to tak, jakby przewidzieli, że taka sytuacja się wydarzy. Wiedzieli, że mogę zostać schwytana. Nic dziwnego, że Tack nalegał, bym wzięła Księgę SZZ. Zostawił mi w niej wskazówki.

Nic nie powiem, z dwóch powodów: po pierwsze, oszczędzam swój komentarz na moment, w którym wyjdzie na jaw, dokąd prowadzi owa ciuciubabka (co nastąpi już za chwilę), a po drugie – jak już wielokrotnie wspominałam, nie jestem w stanie w pełni skomentować wielu kretynizmów towarzyszących porwaniu Leny, póki nie poznamy całego obrazu.

Wzbiera we mnie uczucie czystej radości. Nie zapomnieli o mnie, nie opuścili mnie. Do teraz nie zdawałam sobie sprawy, jak byłam przerażona — bez Tacka i Raven nie mam nikogo. Przez ostatnie miesiące stali się dla mnie wszystkim: przyjaciółmi, rodzicami, rodzeństwem, mentorami.

...A może skazanie się na życie tylko i wyłącznie w towarzystwie PŚ jednak nie byłoby najgorszym możliwym scenariuszem? Leno, nawet nie wiesz, jak głęboko współczuję ci w tej chwili.

Jest jeszcze tylko jedna zaznaczona strona — duża gwiazdka widnieje obok psalmu 37: „Choć wokół burze, deszcz i zawierucha, Niech będzie we mnie spokój. Niech będzie mi opoką, tarczą przeciw złemu Jak dłoń pomocna, ciepła, sucha.”

Tak, tak, moi drodzy – to właśnie o to chodziło w naszej nieszczęsnej strzelbie Czechowa. No bo chyba nikt na tym etapie nie ma wątpliwości, o czym...

Czytam psalm kilka razy i z każdym czytaniem narasta we mnie rozczarowanie. Liczyłam na jakąś ukrytą informację, ale nie nasuwa mi się żadne głębsze znaczenie. Może Tack chciał mi tylko przywrócić spokój ducha. Albo może gwiazdka została zaznaczona wcześniej i nie ma z pozostałymi tekstami nic wspólnego. A może w ogóle źle to zrozumiałam i zaznaczenia są zupełnie przypadkowe.

...mowa. Leno...naprawdę?

Choć może raczej powinnam kierować owo pytanie do Raven i Tacka. Co też wam strzeliło do łbów, aby wciągać do konspiracji takiego bystrzaka?

Ale zaraz! Wygląda na to, że nie cała nadzieja stracona, bowiem dwie smutne, samotne synapsy w mózgu Leny właśnie się ze sobą zderzyły:

Ale nie. Tack dał mi tę książkę, ponieważ wiedział, że może mi się przydać. Oboje z Raven są drobiazgowi, niczego nie robią przypadkiem ani bezcelowo. Kiedy się żyje w bezustannym ryzyku, nie ma miejsca na improwizację. Choć wokół burze, deszcz i zawierucha...
Deszcz.
Parasol Tacka — ten, który kazał mi zabrać, chociaż na niebie nie było ani chmurki.

Brawo, złotko, rozwikłałaś tę niezwykle skomplikowaną zagadkę. Ja z kolei mam teraz pytanie dla samego Tacka: Czy naprawdę trzeba było jechać do Krakowa przez Gdańsk? Czy nie mogłeś... no nie wiem...powiedzieć Lenie wprost przed manifestacją: „Pilnuj parasolki jak oka w głowie, dzięki niej w sytuacji kryzysowej zdołasz uchronić swoją rzyć”?!

Naprawdę, drodzy czytelnicy – nawet na obecnym etapie, nie znając (chyba, że już wcześniej czytaliście „Pandemonium” lub zapoznaliście się ze spoilerami) pełni fabularnego idiotyzmu tego wątku jesteście zapewne w stanie bez większych problemów podać piętnaście różnych hipotetycznych scenariuszy, w których tajniaczenie się z prawdziwym zastosowaniem przedmiotu mogłoby skończyć się dla Leny bardzo niewesoło. I uwierzcie mi, kiedy mówię, że oznajmienie Lenie zawczasu, że parasolka to utajona broń (dajcie spokój, nie będę obrażać Waszej inteligencji, na tym etapie każdy zapewne domyśla się, co tu się kroi) doprawdy w niczym nie zaszkodziłoby planom tej dwójki.

Drżącymi rękami biorę go na kolana i zaczynam go uważniej oglądać. Niemal natychmiast dostrzegam małą szczelinę — niezauważalną na pierwszy rzut oka — która biegnie wzdłuż rączki. Wsadzam w nią paznokieć i próbuję podważyć, ale nic z tego.

Swoją drogą, kolejny kamyczek do ogródka Odmieńców: zaopatrzcie dziewczynę w oręż, którą maksymalnie trudno wydobyć, zwłaszcza, gdy człowiek się śpieszy – co może pójść nie tak?

Cholera! — Coś we mnie pęka: to frustracja, oczekiwanie, ciężar ciszy. Z całej siły ciskam parasolem o ścianę, który uderza o nią z trzaskiem, a potem spada na ziemię, rączka rozpada się na pół i ze środka ze stukotem wypada nóż. Gdy wyciągam go ze skórzanego futerału, rozpoznaję w nim jeden z noży Tacka.

Ta -daaam! I tak oto tajemnica została oficjalnie rozwiązana. To nóż.

Zwykły (choć jak się dowiadujemy w wyciętym przeze mnie fragmencie, bardzo ostry) nóż.

Nie tajne dokumenty, których odkrycie mogłoby pogrzebać plany i marzenia buntowników. Nóż.

Tack? Pozwól, że zapytam raz jeszcze: czy możesz mi wytłumaczyć, DLACZEGO OD RAZU NIE POWIEDZIAŁEŚ LENIE: „GDYBY NAGLE SIĘ ROZPADAŁO, ZA NIC W ŚWIECIE NIE ODDAWAJ PARASOLA JAKIEJŚ PRZEMOKNIĘTEJ STARUSZCE, W ŚRODKU MASZ SCHOWANĄ BROŃ”?!

Przecież to nie tak, że Lena jest niewinnym i nieświadomym niczego dziewczątkiem. Nawet nie znając szczegółów planu Raven i Tacka, wiedziała, że wybiera się na misję i z pewnością zdawała sobie sprawę, że w sytuacji kryzysowej będzie musiała salwować się ucieczką lub w jakiś sposób bronić się przed ewentualnym atakiem Jadzi. Świadomość, że w parasolce ukryty jest nóż jej mózg przetłumaczyłby na jasny komunikat: „Trzymać i nie puszczać, w razie czego może uratować życie”. Niejasna informacja „Weź to, na pewno będzie padać, wink wink nudge nudge” mogłaby nie wywrzeć wystarczającego wrażenia nawet na rebeliancie bardziej spostrzegawczym i wyszkolonym od panny Haloway.

A wracając jeszcze do bazgrołów w Księdze SZZ – Tack ma doprawdy sporego farta, że Lena nadal ma wystarczająco dużo sił/jasności umysłu/czasu by bawić się w detektywa i skrupulatnie studiować słowo pisane. Zapytałabym, jaki był sens tych idiotycznych podchodów, ale niestety - znam odpowiedź na to pytanie.

Ale zostawmy już w spokoju naszą metaforyczną strzelbę, zza drzwi celi docierają bowiem jakieś hałasy:

Nagle dobiega mnie hałas z korytarza: dudnienie ciężkich kroków i odgłos tarcia, jak gdyby coś ciągnięto w stronę celi. Napinam całe ciało, ściskając nóż, wciąż przykucnięta — mogłabym wybiec na korytarz, kiedy drzwi się otworzą, mogłabym zaatakować Hieny albo przynajmniej zranić i wtedy rzucić się do ucieczki — ale zanim mam czas na podjęcie jakiejkolwiek decyzji, drzwi otwierają się i wtacza się przez nie Julian, na wpół przytomny, tak posiniaczony i zakrwawiony, że rozpoznaję go jedynie po koszulce, a potem drzwi zatrzaskują się znowu.

Być może jestem zbyt surowa dla więzionej od kilku dni nastolatki, ale póki co Lena każdym kolejnym ruchem (lub brakiem tegoż) udowadnia, że niespecjalnie nadaje się na agenta do zadań specjalnych. Jasne, Hieny mają przewagę, przydałby się jakiś konkretny plan, w dodatku Julek najwyraźniej nie czuje się zbyt dobrze po pogawędce z porywaczami, ale problem w tym, że cały wątek „Teraz” to właściwie jeden wielki dowód na to, że dziewczyna ewidentnie nie jest gotowa na tego rodzaju robotę.

Julian wygląda, jakby został zaatakowany przez dzikie zwierzę. Ubranie ma poplamione krwią i przez jedną przerażającą sekundę cofam się w czasie, pod ogrodzenie, spoglądam na czerwień sączącą się po koszuli Aleksa ze świadomością, że on umrze. A później wizja rozpływa się i jest to znowu Julian, na czworakach, kaszlący i plujący krwią.

Cóż, szkoda chłopaka, ale hej, Julek, nie łam się, są i pozytywy! Zostałeś oficjalnie porównany do Tru Loffa nr 1, w rzeczywistości YA to prawie jak zaręczyny!

Co się stało? — Szybko wsuwam nóż pod materac i klękam obok chłopaka. — Co ci zrobili?

Zapewne zabrali go na bilard.

Z jego gardła wydobywa się bulgotanie, a potem znowu kaszel. Julian opada ciężko na łokcie, a w mojej piersi trzepocze strach: on umrze — stwierdzam z podsycaną przez panikę pewnością.
Nie. Tym razem jest inaczej. Tym razem jestem w stanie to naprawić.

Jestem naprawdę ciekawa, jak zamierzasz to zrobić.

Julian osuwa się na ziemię i zwija do niemal płodowej pozycji. Jego lewa powieka drga i nie jestem pewna, jak dużo słyszy czy rozumie. Przesuwam delikatnie jego głowę na moje kolana i pomagam mu przewrócić się na plecy. Tłumię krzyk, który rodzi się w mojej piersi na widok jego twarzy: to jednolita krwawa masa. Opuchlizna zupełnie zamyka prawe oko, a z głębokiego rozcięcia nad prawą brwią płynie krew.

Sponiewierany Tru Loff, jak wiemy, z automatu otrzymuje +100 do seksapilu. Do diaska, jak tak dalej pójdzie, Juleczek prześcignie PŚ w przedbiegach (w kategoriach „Zgrabna rzyć” i „Znajomość zakazanej literatury” jest wszak remis). A przecież nie dotarliśmy nawet do etapu zwalających z nóg pocałunków!

Cholera — klnę pod nosem. Widziałam wcześniej poważne obrażenia, ale zawsze miałam wtedy pod ręką jakieś środki opatrunkowe, choćby podstawowe. Tutaj nie mam niczego.

Ach, mieć przy sobie apteczkę Odmieńców, składającą się z nawilżanych chusteczek i plastrów! Wtedy żadne tortury nie byłyby wam straszne.

A ciało Juliana wykonuje dziwne, niespokojne ruchy. Boję się, że to może być atak.

O, ktoś tu przypomniał sobie o tutejszej odmianie Opkowej Śpiączki! No, ale nie ma się co śmiać, skoro zwykłe lanie od tatusia skończyło się atakiem, to po tego rodzaju katuszach Juleczek zapewne jest już warzywem, prawda...?

...Oczywiście, że nieprawda. Drobna rada na przyszłość, drodzy czytelnicy: zapomnijcie o rzekomej chorobie Juleczka, nie służy ona do niczego poza nakręceniem angstu w fabularnie dogodnych momentach. No chyba nie myśleliście, że nasza Mary Sue otrzyma za Tru Loffa osobnika, który regularnie musi męczyć się z poważnym schorzeniem?

Muszę zdjąć z ciebie koszulę, okej? Postaraj się nie ruszać. Zrobię ci okład. Pomoże powstrzymać krwawienie.

Cóż, każda wymówka jest dobra ;)

Odpinam jego brudną koszulę. Przynajmniej klatka piersiowa jest nietknięta, nie licząc kilku dużych, paskudnych siniaków. Cała krew na ubraniu musi pochodzić z jego twarzy. Hieny nieźle go urządziły, ale najwyraźniej nie chciały go trwale okaleczyć.

Polemizowałabym, jako że z twojego opisu wynika, że waliły go głównie po łepetynie, która jest naczelnym źródłem jego zdrowotnych problemów.

Lena robi z brudnej koszuli prowizoryczny okład i moczy go w wodzie, coby schłodzić nieboraka (Julian ma gorączkę), ale po chwili przypomina sobie, że ma na składzie coś lepszego:

Wtedy przypominam sobie o antybakteryjnych chusteczkach, które rozdawano na manifestacji. Po raz pierwszy jestem wdzięczna AWD za obsesję na punkcie czystości. Wciąż mam jedną chusteczkę w tylnej kieszonce dżinsów.

A więc to dlatego AWD rozdawało tak bezsensowny, niezwiązany z ich działalnością gadżet! Doprawdy, za chwilę będziemy mieć na składzie więcej narracyjnych strzelb, niż rąk do ich obsługiwania.

Lena przemywa rany nasączonymi alkoholem chusteczkami, Juleczek się pruje, że boli, Lena każe mu być męskim mężczyzną i dzielnie znosić zabieg:

Otarłszy większość krwi, lepiej widzę jego obrażenia. Rana na wardze znowu się otwarła, widać też, że musiał być wielokrotnie bity w twarz, najprawdopodobniej pięścią albo jakimś tępym narzędziem. Najbardziej niepokojąca jest rana na czole, która wciąż pieni się krwią. Ale ogólnie rzecz biorąc, mogło być gorzej.

Trochę nie ogarniam tej kuwety. Juleczka zawleczono do celi niczym wór kartofli, był cały zalany krwią i ogólnie z początkowych opisów Leny wynikało, że znajduje się o krok od Perłowej Bramy – tymczasem wychodzi na to, że facet dostał kilka razy po gębie, plus może ze dwa uderzenia w klatkę piersiową. Z pewnością nieprzyjemne i bolesne (a gdyby autorka pamiętała o własnym kanonie, nawet i możliwie tragiczne w skutkach), ale jednak nie do końca równoznaczne z zaatakowany przez dzikie zwierzę”.

Lena daje Julianowi do wypicia resztkę wody, po czym kontynuuje opatrywanie biedaka:

Biorę koszulę i rozdzieram ją na długie pasy, próbując odpędzić wspomnienia, które zalewają mi pamięć — w końcu nauczyłam się tego od Aleksa. Kiedyś, w poprzednim życiu, uratował mnie, gdy byłam ranna. Pomógł mi uciec przed porządkowymi, zabandażował mi nogę.

A tak, PŚ i jego przyśpieszony kurs pierwszej pomocy.

...Juleczku, obawiam się, że nie dożyjesz ranka.

Zawiązuję mu kawałek koszuli nisko na czole, ciasno przy ranie, tak że tworzy rodzaj opaski uciskowej.

Nie jestem lekarzem, czy może się tu wypowiedzieć ktoś obeznany medycznie? Czy biorąc pod uwagę kanoniczne problemy zdrowotne Finemana (guz mózgu), to chłopię po wszystkich dotychczasowych perypetiach ma jeszcze prawo oddychać?

Lena prosi Julka, by opowiedział jej, co się dokładnie wydarzyło, ten wyznaje, że Hieny próbowały wyciągnąć z niego informacje:

[Pytały] O dom rodziców. O Charles Street. O kody bezpieczeństwa. O ochroniarzy: ilu ich jest i o jakich porach.
Nie komentuję tego. Nie jestem pewna, czy Julian jest świadomy, co to oznacza, jak poważna staje się sytuacja.

Leno, ten chłopak ledwo może otwierać usta, a przez kilka ostatnich dni sikaliście na zmianę do jednego wiadra. Gwarantuję ci, że Juleczek nie traktuje waszych dotychczasowych przygód jak wycieczki do Disneylandu.

Hieny straciły cierpliwość. Planują teraz atak na jego dom, chcą wykorzystać Juliana, żeby się tam dostać. Być może planują nawet zabójstwo Thomasa Finemana. A może tylko szukają typowych łupów: biżuterii i sprzętu elektronicznego, które mogliby wymienić na czarnym rynku, pieniędzy i, oczywiście, broni. Hieny zawsze gromadzą broń.
To może oznaczać tylko jedno: ich plany wymiany Juliana za okup wzięły w łeb. Thomas Fineman nie chwycił przynęty.

Nie wiesz tego na pewno, teoria o okupie to wasz wymysł. Równie dobrze taki mógł być plan Hien od samego początku: złamać młodzika, żeby pomógł im obrabować jednego z najbogatszych obywateli, a przy okazji robił za zabezpieczenie („Spróbuj nas zatrzymać, a twój syn pożegna się z życiem”).

Nic im nie powiedziałem — ciągnie Julian. — Powiedzieli... że jeszcze kilka dni... jeszcze kilka przesłuchań... i wszystko wyśpiewam.

Obawiam się, że jeszcze kilka dni i będziesz martwy. Hieny najwyraźniej nie są mistrzami background checku, skoro radośnie walą po głowie gościa, który lada moment może się przekręcić od takiej kuracji.

Teraz już wiem na pewno, że musimy się stąd wydostać jak najszybciej. Kiedy Julian wreszcie zacznie mówić — co kiedyś na pewno nastąpi — ani on, ani ja nie będziemy mieć dla porywaczy żadnej wartości. A Hieny nie są znane ze zwyczaju wypuszczania zakładników.

Mylisz, się złotko; to Julian nie będzie miał dla nich żadnej wartości. Ty natomiast...

...A właśnie, to doskonałe pytanie. Co z tobą? Leno, naprawdę nie zastanawia cię, jakie jest twoje miejsce w tej układance? Dopiero co dowiedziałaś się, że Hieny najprawdopodobniej chcą okraść chatę Finemana, z którym nie masz absolutnie żadnego związku; jesteś szarą twarzą z tłumu wyleczonych. Jakim cudem nie zachodzisz teraz w głowę, po co w takim razie cię uwięziono i czego chcą od ciebie porywacze?

Lena każe Julkowi myśleć pozytywnie i zapewnia, że niedługo zwieją z celi:

Niby jak? — pyta zachrypniętym głosem.
Mam plan — oznajmiam. Nie jest to w tym momencie prawda, ale na pewno coś wymyślę. Muszę. Raven i Tack liczą na mnie.

Optymizm to ważna rzecz, ale biorąc pod uwagę, ile czasu minęło, nim w twojej pustej łepetynie pojawiła się myśl, by przejrzeć zawartość własnego plecaka nie liczyłabym na specjalny sukces.

Myśl o nożu i o wiadomościach, jakie mi zostawili, napełnia mnie znowu ciepłem. Nie jestem sama.

Wiecie co? Czasem zazdroszczę Lenie; tej dziewczynie naprawdę niewiele potrzeba do szczęścia.

Broń. — Julian przełyka ślinę, a potem próbuje znowu. — Oni są uzbrojeni.
My też.

Niby racja, ale Leno, życie to nie gra komputerowa czy film akcji; posiadacie jeden nóż na cały arsenał broni przeciwnika, a obawiam się, że Hieny nie zachowają zasad fair play i nie będą podchodzić do ciebie pojedynczo.

A teraz...och. Och.

Moje myśli koncentrują się teraz na korytarzu: kroki zbliżają się i oddalają, tylko jedne naraz. Tylko jeden strażnik w porze posiłków. To dobrze. Jeśli w jakiś sposób uda nam się go nakłonić, żeby otworzył drzwi... Jestem tak pochłonięta planowaniem, że nawet nie panuję nad tym, co mówię.
Posłuchaj, byłam już w nieciekawych sytuacjach. Zaufaj mi. Wtedy w Massachusetts...
Kiedy... byłaś... w Massachusetts? — przerywa mi Julian.
I właśnie wtedy uświadamiam sobie, że się zdradziłam.


Cóż, i tyle po górnolotnych postanowieniach. Szczerze mówiąc, biorąc generalną bystrość Leny i jej zdolności aktorskie i tak jestem pod wrażeniem, że ta szopka trwała tyle czasu.

Lena Jones nigdy nie była w Massachusetts i Julian o tym wie.

A niby skąd? Nie opowiedziałaś mu wszak z detalami całego swojego żywota. Na litość, dziewczyno, jesteś szpiegiem rebeliantów, wykaż się refleksem i wyplącz jakoś z tej sytuacji!

Przez chwilę zastanawiam się nad kolejnym kłamstwem, a w tym czasie Julian dźwiga się na łokciach, obraca się i odsuwa tyłem, by spojrzeć mi w oczy, cały czas z grymasem na twarzy.
Daj temu spokój. Lepiej, żebyś nie wiedział.

...Nie, Leno, nie o takie wyplątanie mi chodziło. Słowo daję, sześciolatek z minimalną fantazją poradziłby sobie lepiej, niż panna Haloway. Czy naprawdę tak trudno wyrzucić z siebie coś w stylu: „Och, nie mówiłam ci? Mój wuj pracował w tamtejszym samorządzie i załatwił mnie i siostrze przepustkę na wyjazd. Wspaniała wycieczka, przepiękne krajobrazy. Ale raz miałam niemiłą przygodę: zabłądziłam w drodze do mieszkania wujostwa tuż przed godziną policyjną...”.

Kiedy byłaś w Massachusetts? — powtarza, powoli i wyraźnie cedząc każde słowo.
Może to przez jego opłakany wygląd, przez ten zakrwawiony pas koszuli zawiązany wokół czoła i oczy tak opuchnięte, że ledwo na nie patrzy, jak zranione zwierzę. A może dlatego, iż nagle dociera do mnie, że Hieny nas zabiją — jeśli nie jutro, to pojutrze albo popojutrze. A może po prostu jestem głodna, zmęczona i mam dość udawania.
W każdym razie nagle postanawiam wyznać mu prawdę.



…Powinnam tu wstawić jakiegoś gifa z headdeskiem, ale nawet nie jestem sfrustrowana, bo za bardzo śmieszy mnie fakt, że Raven właśnie płaci słoną cenę za zaufanie nierozgarniętej nastce, a wiatr w oczy Raven równa się otwieraniu szampana przez analizatora. A wierzcie mi: owo odsłonięcie wszystkich kart przez Lenę będzie wyglądać jeszcze zabawniej w kontekście całej zakulisowej intrygi.

Posłuchaj — zaczynam. — Nie jestem tą osobą, za którą mnie bierzesz. (…) I nic z tego, co ci mówiłam, o dorastaniu w Queens i powtarzaniu klasy, nie było prawdą.

Wiecie co, kochani? W pewnym sensie odczuwam ulgę; czegokolwiek nie powiedziałaby teraz Lena, i tak podpadnie to pod kategorię „taka piękna katastrofa”, mogę więc z góry się rozluźnić i z pewną perwersyjną przyjemnością obserwować, jak Oliver powoli, acz konsekwentnie pogrąża swoją pacynkę.

Kiedyś byłam po drugiej stronie, w sytuacji Juliana. Stałam po szyję w wodzie, uderzana prądami morskimi, a Alex wyznawał mi to samo. Nie jestem tym, za kogo mnie uważasz. Wciąż pamiętam, jak płynęłam potem do brzegu. Była to najdłuższa i najtrudniejsza trasa w moim życiu.

— W związku z czym teraz zafunduję podobną emocjonalną jazdę bez trzymanki w ekstremalnych warunkach potencjalnemu Tru Loffowi! Ostatecznie, skoro udało mi się na tej podstawie zbudować jeden związek, to czemu by i nie następny?

Nie musisz wiedzieć, kim jestem, okej? Nie musisz wiedzieć, skąd tak naprawdę pochodzę.

Ale na wszelki wypadek podam ci tyle szczegółów, ile się da, abyś po ewentualnej uciecze z kicia zdołał dopasować mój profil do jednego z niedawnych zbiegów z Oliverversum.

Ale Lena Jones to wymyślona postać. Nawet to — dotykam palcami szyi, przebiegając nimi po potrójnej bliźnie — nie jest prawdziwe. (...) Wiem, że nie masz teraz wielu powodów do tego, by mi ufać - ciągnę dalej. - Ale i tak proszę cię o zaufanie. Jeśli tu zostaniemy, zabiją nas. A ja mogę nas stąd wydostać. Tyle że będzie mi potrzebna twoja pomoc.

Ależ oczywiście, że ci pomogę – odpowiada uprzejmie Julian. – Ostatecznie, trupa nie da się zamknąć w Kryptach.

Przez długi czas chłopak milczy, a potem odzywa się chrapliwym głosem:
Ty.
Zaskakuje mnie jad w jego głosie.
Co?
Ty — powtarza. — Ty mi to zrobiłaś.
Serce zaczyna mi bić w piersi mocno i boleśnie. Przez chwilę wydaje mi się — niemal mam nadzieję — że ma jakiś atak, halucynacje lub przywidzenia.

No patrz pani, to zupełnie tak jak ja! Ja też mam nadzieję, że cały ten akapit to jedna wielka fatamorgana, zwłaszcza jeżeli urzeczywistnić mają się moje najgorsze przypuszczenia, że Julek za chwilę oskarży Lenkę o zarażenie go delirią...

O czym ty mówisz?
 — Twoi ludzie — wyrzuca z siebie, a ja czuję w ustach smak goryczy i wiem, że jest teraz absolutnie świadomy. I dokładnie wiem, co ma na myśli.
Twoi ludzie to zrobili.

...uff, o to mu chodziło, alarm odwołany. A swoją drogą, brawo, Juleczku, wreszcie doszedłeś do oczywistego (choć w tym przypadku jednak błędnego) wniosku, że ta kompletnie nieprzekonująca „wyleczona” jest wtyką!

Lena oznajmia, że wyprasza sobie, bo może być Odmieńcem, ale nie Hieną, trochę szacunku, do diaska.

Kłamiesz — warczy Julian. (…)
Nie masz pojęcia, o czym mówisz — wyrzucam z siebie. — Nic o nas nie wiecie, a ty nic nie wiesz o mnie.
To mi opowiedz — mówi Julian, a pod spokojem w jego głosie czają się wściekłość i chłód. Każde słowo jest ostre i nieprzyjemne. — Kiedy to złapałaś?

A swoją drogą: dlaczego Julek z automatu zakłada, że Lena jest zarażona? Było nie było, nie każdy Odmieniec jest zakochany, część po prostu buntuje się przeciw systemowi. Czy członkowie AWD i rząd jaki taki w ogóle zdają sobie sprawę, że mieszkanie w Głuszy nie zawsze równa się motylkom w brzuchu?

Wybucham śmiechem, chociaż to wcale nie jest zabawne. (...) I wiem, że teraz Julian mi nie pomoże. Byłam idiotką, myśląc, że może być inaczej. On jest zombie, tak jak mówiła Raven. A zombie robią to, do czego zostały stworzone: idą bezmyślnie przed siebie, ślepo posłuszne, dopóki nie zgniją do reszty.

Primo: Nie jest zombie, bo nie jest wyleczony. Secundo: Naprawdę nie trzeba być zombie, by czuć się nieco zranionym po tym, jak ktoś - i to w dodatku ktoś, kto w naszym mniemaniu jest nosicielem śmiertelnej choroby/wrogiem systemu – zrobił nas w trąbę.

Wyciągam nóż spod materaca i siadam na łóżku, a potem zaczynam ostrzyć go energicznie o metalowy słupek, znajdując przyjemność w obserwowaniu, jak odbija światło.

...Leno, obawiam się, że w ten sposób nie odzyskasz zaufania Julka.



To nie ma znaczenia — odpowiadam.Nic z tego nie ma znaczenia.
Jak to się stało? — Chłopak nie daje za wygraną. — Kto to był?
Ciemna przestrzeń wewnątrz mnie powiększa się o kolejny centymetr.
Niech cię diabli wezmą — mówię Julianowi, tym razem spokojniej.
I wbijam wzrok w nóż, który migocze jak znak wskazujący drogę w ciemności.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: dowiadujemy się, jak Lena uzyskała swoją bliznę i planujemy ucieczkę z celi.

Zostańcie z nami!

Maryboo

niedziela, 23 września 2018

Część XVI


TERAZ


Budzi mnie warkliwy głos:
Taca!
(…)
Wiadro! — brzmi następne polecenie i z ulgą, a zarazem i współczuciem obserwuję, jak Julian bierze z kąta blaszane wiadro, które wypełnia celę smrodem uryny.

Niektórzy z Was pisali w komentarzach, że nie mogą się doczekać nieco bardziej... prozaicznej... części niewoli. A zatem, specjalnie dla naszych czytelników - mniej romantyczne aspekty przebywania sam na sam w zamkniętym pomieszczeniu z przystojnym młodzieńcem:

Wczoraj załatwialiśmy się na zmianę. Julian kazał mi się odwracać plecami, zatykać uszy, a do tego mruczeć. Kiedy była moja kolej, mówiłam mu tylko, żeby się odwrócił — ale on i tak zatykał uszy i śpiewał. Ma okropny głos, koszmarnie fałszował, ale za to robił to głośno i radośnie, jakbyśmy się znajdowali w zupełnie innym położeniu.

Cóż, rozwiązanie całkiem w porządku, brak jakichś żenujących/niepokojących wstawek, generalnie jestem na tak.

Nasze gołąbeczki otrzymują trochę papu i puste wiadro, klapka się zamyka, zanim Lena jest w stanie dostrzec jakieś szczegóły.

Posiłek — tym razem jest to mała miska orzechów i kolejna porcja chleba — spożywamy w milczeniu.

Hieny mają doprawdy dziwną wizję wiktu dla więźniów.

Lena je na stojąco, bowiem na skutek ostatnich pogawędek od serca nie czuje się komfortowo w towarzystwie Julka i nie ma ochoty obok niego siedzieć.

Wiem, że to niedorzeczne, ale mam to za złe Julianowi. To on nakłonił mnie wczorajszej nocy do zwierzeń, a nie powinien.

...Za każdym razem, gdy mam wrażenie, że ta dziewczyna nie może mnie już bardziej osłabić swoim zachowaniem, panna Haloway udowadnia mi, jak dalece się mylę. Czy Wy też oczyma duszy widzicie Lenę – bojowniczkę o wolność, która schwytana przez oddziały Małego Brata rzuca oburzone spojrzenie w stronę pani Jadzi, która to Jadzia śmie ciągnąć ją za język i wypytywać o szczegóły rebelii, a przecież wie, jak Lenie ciężko jest trzymać język za zębami i dlaczego namawia ją do złego?!

A jednocześnie to ja wyciągnęłam do niego rękę. Teraz wydaje się to nie do pomyślenia.

Bycie rebeliantką incognito – robisz to źle, Leno.

Lenka i Juleczek chwilę na siebie powarkują, po czym młodzieniec postanawia rozładować atmosferę. Czyni to jednak w nieco...specyficzny sposób:

Mój ojciec mnie stąd wyciągnie. Na pewno wkrótce zapłaci.
Nienawiść do niego znowu we mnie wzbiera. Musi wiedzieć, że nie mam nikogo, kto by mi pomógł się stąd wydostać.

Primo: Jak to „nikogo”? Zgodnie ze swoją oficjalną biografią, masz starszą siostrę i szwagra; to, czy byłoby ich stać na wykupienie cię to osobna kwestia.

Secundo: Jakkolwiek znając charakter Juleczka muszę lojalnie powiedzieć, iż raczej nie próbował tu przechwalać się, że tylko jego starego stać na ewentualny okup, trudno mi nie sympatyzować w tym momencie z Leną, bo faktycznie zabrzmiało to trochę tak, jakby młody Fineman chciał podkreślić, że nawet w kiciu są równi i równiejsi, a to już nieładnie z jego strony. Z drugiej jednak strony...

Musi też wiedzieć, że kiedy nasi porywacze — kimkolwiek są — zorientują się w sytuacji albo mnie zabiją, albo zostawią tu na powolną śmierć.

...kto wie, czy nie jest to po prostu dowód na to, że Julian, w przeciwieństwie do Leny, ma przynajmniej dwie działające szare komórki.

Leno? Wcale nie musi tego wiedzieć. A wiesz, dlaczego? Bo twoje zachowanie jest momentami na tyle dziwne i podejrzane, że na miejscu Julka już dawno zaczęłabym się zastanawiać, czy najzwyczajniej w świecie nie jesteś częścią szajki, podstawioną po to, żeby wyciągnąć ze mnie sekrety rządu, udając współwięźnia. W takim układzie rzucanie co jakiś czas uwagami mającymi na celu podkreślenie nietykalności swojej osoby jest całkiem niezłą taktyką.

A pomijając już wszystko inne – Juleczek wydaje się być wcale porządnym człowiekiem, podejrzewam więc, że w chwili wyjścia na wolność szepnąłby tatkowi na ucho, że w kazamatach siedzi jeszcze jedna osoba i może tatuś zapłaciłby i za nią, to będzie bardzo dobry ruch pijarowy?

Godziny tutaj są płaskie i okrągłe, niczym szare dyski ułożone jeden na drugim. Pachną kwaśno i piżmowo, jak oddech kogoś, kto od dawna nic nie jadł.

To było dosyć...obrazowe porównanie.

Aż nagle, bez ostrzeżenia, światło gaśnie i zanurzamy się gwałtownie w ciemności. Odczuwam ulgę tak silną, że bliską radości — przetrwałam kolejny dzień.

Hieny – prawdziwy kwiat wśród porywaczy. Po diabła zapalacie i gasicie więźniom światło? Lena i Julian do niczego nie potrzebują żarówki, a gdybyśmy nawet założyli, że w celi jest tak ciemno, że bez oświetlenia nie trafią nawet do wiadra, to co wam szkodzi świecić w trybie 24/7? Korzyść podwójna – młodzi nie są w stanie obliczyć, od jak dawna znajdują się w niewoli i dodatkowo zaczynają mieć problem ze snem z racji nieustannie dającej po oczach lampy. Czyżby Hieny obawiały się, że kumpel Hipolita z elektrowni przyśle im horrendalny rachunek za prąd?

W świetle Julian i ja jesteśmy dla siebie realnymi, ostrymi kształtami, które wbrew ich woli umieszczono razem w zbyt ciasnej przestrzeni. Ale w ciemności cieszę się, gdy słyszę, jak wierci się na łóżku, i wiem, że jest tuż obok. Jego obecność jest kojąca. Nawet cisza zdaje się teraz inna — bardziej komfortowa, bardziej wyrozumiała.

Aaa, więc o to tu chodzi; Hieny najwyraźniej liczą na to, że intymna atmosfera ośmieli nasze gołąbeczki. A to świntuchy!

Po chwili Julian odzywa się:
(…)
Chcesz usłyszeć jeszcze jedną historię? — pyta.
Kiwam głową, chociaż on tego nie widzi, i bierze moje milczenie za zgodę.

Leno, na litość. Ja wiem, że jesteś obolała, zmęczona, przerażona i w ogóle, ale siedzisz w celi ze śmiertelnym wrogiem, którego Raven z niewiadomego powodu obrała sobie za cel. Przynajmniej postaraj się udawać, że jesteś wyleczoną obywatelką, której absolutnie nie interesują fantasmagorie chłopaczka przed zabiegiem.

Było sobie kiedyś potężne tornado... — zaczyna i wyjaśnia od razu: — A tak w ogóle to jest wymyślona historia.

To tak na wszelki wypadek, żebyś nie zapomniała, że dalej cię sprawdzam, bowiem twoje rzekome bycie Zombie nadal mnie nie przekonuje.

Rozumiem — mówię i zamykam oczy. Wracam pamięcią do Głuszy, oczy pieką mnie od dymu ogniska i przez mgłę dochodzi mnie głos Raven.

No nie, nawet tu się od niej nie uwolnimy...

I była sobie dziewczynka, Dorotka, której dom podczas snu został porwany przez tornado i powirował w niebo. A gdy się obudziła, znalazła się w niezwykłej krainie małych ludzików. Okazało się, że jej dom podczas lądowania przygniótł złą czarownicę. Więc wszyscy ci mali ludzie, Manczkinowie, byli Dorotce za to bardzo wdzięczni i dali jej parę magicznych pantofelków. — Po tych słowach Julian milknie.

No dobra, Leno, wreszcie masz szansę się wykazać, udowodnij, że jako w pełni zdrową obywatelkę nic cię nie obchodzą takie bzdury...

I co? Co było dalej?

...Nieważne.

Chociaż wiecie co? Na dobrą sprawę owa ciekawość Leny mogłaby zagrać na jej korzyść: wyciąga wszak z Juleczka niepraworządne informacje. Jasne – jako niewyleczony ma większą swobodę ruchu, ale bajki i opowieści z dawnego świata są, jak wiemy, zakazane, a Juleczek to złoty chłopiec AWD. Lena mogłaby założyć, że każdy fakt tego rodzaju będzie na wagę złota dla Raven; problem w tym, że narracja nigdy nie przedstawia tego w taki sposób, w związku z czym Lena wychodzi tu mniej na podstępnego szpiega, a bardziej na dziewoję, która nieustannie zapomina, że w niewoli czy nie – jej misja nadal się nie skończyła, zatem należy jak ognia unikać ryzyka dekonspiracji.

Juleczek odpowiada, że na tym kończy się opowieść, nie zna bowiem dalszego ciągu:

Zaciekawiona nastawiam uszu.
Nie wymyśliłeś więc tego?
Nie — mówi Julian po chwili wahania.
Mój głos pozostaje spokojny, bezbarwny.
Nigdy wcześniej nie słyszałam tej historii. Nie pamiętam jej z żadnego elementarza. Myślę, że bym ją zapamiętała, gdyby była w programie nauczania.

No widzisz, Leno? Jak chcesz, to potrafisz.

Bardzo niewiele tekstów zatwierdza się do użytku i rozpowszechniania. Co najwyżej dwa, trzy na rok, a czasem w ogóle. Jeśli nie słyszałam tej historii, to najprawdopodobniej dlatego, że nigdy nie została zatwierdzona.

A także dlatego, że nie miałaś własnego kompa, w związku z czym trudno byłoby ci skorzystać z nielegalnego linku przenoszącego na stronę z ludowymi podaniami i baśniami, ukrytego sprytnie w witrynie Ministerstwa Edukacji.

Okazuje się, iż – le gasp! - nasz modelowy obywatel wcale nie jest taki modelowy, co zaskakuje wszystkich poza czytelnikami tej książki/analizy, którzy przeżyli już scenę potajemnego oglądania slajdów z widoczkami:

Mój ojciec zna wiele grubych ryb z AWD. Członków rządu, księży i naukowców. Ma więc dostęp do... do tajnych dokumentów i rzeczy z tamtych czasów. Z czasów choroby.

Och, och. Czyżby szykowała się powtórka z rozrywki w kwestii puchatego pamiętniczka Grzesia Illei?

Kiedy byłem mały, mój ojciec miał gabinet... tak właściwie miał dwa gabinety. Jeden taki normalny, gdzie wykonywał większość pracy dla AWD. Mój brat i ja często pomagaliśmy mu tam składać ulotki, nieraz przez całą noc. To zabawne, do dzisiaj północ kojarzy mi się z zapachem papieru.

To chyba miała być subtelna wskazówka, że Fineman senior doszedł do władzy metodą „od zera do bohatera”, bo nie bardzo widzę lidera jednej z najpotężniejszych państwowych organizacji własnoręcznie składającego kilkadziesiąt tysięcy broszur.

Zaskakuje mnie wzmianka o bracie. Nigdy o nim nie słyszałam, nigdy nie widziałam jego zdjęcia w materiałach AWD ani w „Słowie" — gazecie o zasięgu krajowym.

Primo: Miło się w końcu dowiedzieć, że macie w Oliverversum jakieś propagandowe pisma.

Secundo: Biorąc pod uwagę subtelną kreskę, jaką szkicowany jest ten klan, jestem więcej niż pewna, iż tatulo ugotował syna na oleju silnikowym, gdy ten, niemowlęciem będąc, odrzucił ze złością grzechotkę przedstawiającą oblicze Małego Brata.

Ten drugi gabinet był zawsze zamknięty na cztery spusty. Nikomu nie wolno było tam wchodzić, a mój ojciec chował klucz. Tyle że... — Znowu szelest materaca. — Tyle że pewnego dnia zobaczyłem, gdzie go ukrywał. Było już późno. Powinienem był spać. Wyszedłem ze swojego pokoju po wodę i zobaczyłem go z półpiętra. Podszedł do biblioteczki w salonie. Na najwyższej półce trzymał małą porcelanową figurkę koguta. Zobaczyłem, jak podnosi jego głowę i wkłada klucz do środka.

Rany koguta, Juleczku, a dopiero co cię (tak jakby) pochwaliłam. Może jeszcze podasz tej kompletnie obcej, podejrzanej jak sto diabłów pannicy kod do sejfu?!

Następnego dnia udałem, że jestem chory, żeby nie iść do szkoły. A kiedy moi rodzice wyszli do pracy, a brat na autobus,

A niech to, teoria o niemowlaku legła w gruzach.

zszedłem na dół, wziąłem klucz i otworzyłem drugi gabinet taty. — Parska śmiechem. — Chyba nigdy w życiu tak się nie bałem. Ręce trzęsły mi się tak okropnie, że upuściłem klucz trzy razy, zanim trafiłem nim do zamka. Nie miałem pojęcia, co znajdę w środku. Sam nie wiem, czego się spodziewałem: może trupów, a może zamkniętych Odmieńców.

Pomyślcie tylko, o ile bardziej traumatyczne stałoby się w tym momencie życie Julka, gdyby jego ojcem był Szary Krystian.


Byłem wkurzony, gdy wreszcie otworzyłem drzwi i zobaczyłem wszystkie te książki. Nawet nie wyobrażasz sobie tego rozczarowania.

Edzio i Jacob różnili się ciepłotą ciała, Jared i Ian preferowanym rodzajem przemocy (stricte fizyczna versus seksualna), Maxon i Aspen zasobnością portfela, a Alexa i Juliana dzielić będzie najwyraźniej stosunek do słowa pisanego.

Ale wtedy dostrzegłem, że to nie były zwykłe książki. Nie były w niczym podobne do tych, z którymi spotykamy się w szkole albo czytamy w kościele. I wtedy uświadomiłem sobie, że musiały być zakazane.

No dobra, ale po czym właściwie waćpan to poznałeś? Wyglądały jakoś tak?

Wbrew mojej woli dawno pogrzebane wspomnienie wypływa teraz na powierzchnię — wspomnienie chwili, gdy weszłam po raz pierwszy do przyczepy Aleksa i ujrzałam dziesiątki dziwnych tytułów na rozpadających się grzbietach błyszczących w świetle świec, i kiedy po raz pierwszy usłyszałam słowo „poezja".

Ha, a nie mówiłam, że ten wątek będzie się jakoś łączył z osobą PŚ?

W naszym kraju każda opowieść musi mieć jakiś cel. Ale zakazane książki są czymś więcej. Niektóre z nich są jak pajęcze sieci — poruszasz się wzdłuż jej nici, ale możesz zaledwie przeczuwać, co czai się w mrocznych i tajemniczych zakamarkach. Inne są jak balony płynące po niebie — niezależne, nieosiągalne, ale cieszą oko. A najlepsze książki są jak drzwi.

Ciekawam, do której kategorii – sieci, balonów czy drzwi – nasza heroina zaliczyła sonety Szekspira.

Potem wślizgiwałem się do tego gabinetu za każdym razem, kiedy byłem w domu sam. Wiedziałem, że źle robię, ale nie mogłem się powstrzymać. Była tam też muzyka, zupełnie różna od tej zarejestrowanej na BAMF. Nie uwierzyłabyś w to, Lena. Pełna brzydkich słów, wszystkie o delirii...

Pff, kochaneczku, myślisz, że zrobi to na nas wrażenie? Nie takich rzeczy słuchało się dzięki stronie internetowej Zakładu Oczyszczania Miasta.

Ale bynajmniej nie wszystkie z nich były złe czy beznadziejne. Podobno każdy w dawnych czasach był nieszczęśliwy, prawda? Podobno każdy był chory. Ale niektóre piosenki... — Przerywa i zaczyna śpiewać cicho: — All you need is love...

Ta historia mogłaby mieć znacznie mniej romantyczny finał, gdyby Julek zamiast na Bitelsów trafił na nieco bardziej skrajne przykłady sztuki zainspirowanej „chorobą”:



Dasz wiarę? Wszystko, czego ci trzeba, to miłość... — Jego głos oddala się, jak gdyby się cofnął, uświadomiwszy sobie, jak blisko siebie leżymy.

A swoją drogą, Juleczek podchodzi na sporym luzie do muzyki sławiącej rzekomą patologię. Naprawdę, pomyślcie tylko – to przecież trochę tak, jakby ktoś z nas wsłuchiwał się w niezwykle popularne pieśni z dawnych lat, wszystkie opiewające gwałty na nieletnich i okradanie niewidomych babinek.

Ale tata w końcu mnie złapał. Zaczynałem właśnie czytać historię, którą ci opowiadałem. Nazywała się „Czarnoksiężnik z krainy Oz”. Nigdy w życiu nie widziałem go tak wściekłego. Przez większość czasu jest raczej spokojny, wiesz, dzięki remedium. Ale wtedy zaciągnął mnie do salonu i zbił tak, że aż zemdlałem.

Primo: Oho, chyba właśnie znaleźliśmy idealną wypadkową charakterów Grzesia i evil!Clarksona. Może to właśnie Fineman jest owym mitycznym Szwagrem z Norwegoszwecji?

Secundo: Autorko, miej litość, skoro już decydujesz się zaprzeczać własnemu kanonowi, to przynajmniej nie podkreślaj ustami bohaterów, że działanie remedium nie ma najmniejszego sensu.

Julian mówi to spokojnie, bez emocji, a mój żołądek zaciska się z nienawiści do jego ojca, z nienawiści do wszystkich jemu podobnych. Głoszą poszanowanie bliźniego i solidarność międzyludzką, ale w ich domach i sercach królują nienawiść i agresja.

Cóż, w teorii powinna tam królować co najwyżej obojętność, ale jeśli fakty się nie zgadzają, tym gorzej dla faktów.

Powiedział, że to mnie nauczy, co mogą zrobić zakazane książki — mówi Julian. Potem dodaje niemal z zadumą: — Następnego dnia miałem pierwszy atak.

Mój losie, wygląda na to, że Thomas Fineman jednak prześcignie Illeę w kategorii „najbardziej przerysowany czarny charakter literatury YA”.

Nie winię go za to ani nic takiego — dodaje chłopak szybko. — Lekarze powiedzieli, że właściwie ten atak mógł uratować mi życie. To właśnie w ten sposób odkryli guza. Poza tym ojciec tylko próbował mi pomóc. No wiesz, zapewnić mi bezpieczeństwo.

Wątek Juliana – twarzy młodzieżówki AWD, który z jednej strony lubi sobie marzyć o bajkowych krainach, a z drugiej jest niezwykle lojalny wobec papy i partyjnych ideałów miał całkiem spory potencjał – szkoda tylko, że (jak przekonamy się pod koniec powieści) Oliver nie do końca umiała go wykorzystać.

Lena w środku gotuje się ze złości na metody Finemana, Juleczek duma nad możliwym zakończeniem „Czarnoksiężnika”; wyznaje też, że nie zna żadnych innych zakazanych ksiąg ani pieśni.

A teraz...

...Och.

No cóż, kochani – ta chwila musiała w końcu nadejść. Umówmy się: nie po to zamyka się w celi parę pięknych jak z obrazka, nabuzowanych hormonami nastolatków, żeby nie miało to żadnych konsekwencji dla dalszej fabuły powieści.

Przez chwilę leżymy w ciszy i moja świadomość zaczyna odpływać. (…) Sięgam ręką i czuję ciepło ręki — palce... Momentalnie wraca mi przytomność. Ręka Juliana zawisła tuż nad moją głową. Przetoczył się na samą krawędź swojego łóżka. Czuję ciepło bijące z jego ciała.
Co ty wyprawiasz? — Serce wali mi jak młot. Czuję, jak jego ręka drży delikatnie tuż koło mojego ucha.
Przepraszam — szepcze, ale nie cofa ręki. — Ja tylko... (…) Masz ładne włosy — mówi wreszcie.
Czuję, jak coś mnie ściska w piersi. W celi wydaje się tak gorąco jak nigdy.
Czy mogę? - pyta głosem tak cichym, że ledwo go słyszę, a ja kiwam głową, ponieważ nie jestem w stanie wydusić z siebie ani słowa. W gardle również mnie ściska.
Miękko i delikatnie Julian opuszcza rękę. Przez chwilę trzyma ją na moich włosach i znowu słyszę szybki wydech, jakby ulgi, i wszystko w moim ciele nieruchomieje, staje się białe i gorące, niczym wybuch gwiazdy, cicha eksplozja.
A potem Julian wsuwa mi palce we włosy i odprężam się, ucisk mija i znowu oddycham pełną piersią. Ogarnia mnie pewność, że wszystko jest dobrze i wszystko się ułoży.

Panie i panowie: powitajmy gromkimi brawami oficjalne pojawienie się na scenie tru loffa nr 2!



Gdy rano otwieram oczy, widzę błękit — wpatrzone we mnie oczy Juliana. Odwraca się szybko, ale niewystarczająco szybko. Obserwował mnie, kiedy spałam.

Edward Cullen lubi to.

Czuję się zawstydzona i zła, ale jednocześnie mi to pochlebia.

Bella Swan także to lubi.

Zastanawiam się, czy mówiłam przez sen. Czasem zdarzało mi się krzyczeć imię Aleksa i jestem prawie pewna, że tej nocy odwiedził mnie we śnie. Nie pamiętam niczego konkretnego, ale obudziłam się z tym doznaniem Aleksa, jak gdyby z wyrwą w środku piersi.

Mój losie, toż to Nju Mun wersja 2.0. Jest nawet Dziura Pod Cycem!

Mam wrażenie, że wczorajszy wieczór był snem. Julian wplótł palce w moje włosy. Julian mnie dotknął. Pozwoliłam mu na to. Jego dotyk sprawił mi przyjemność.

To jednak niesamowite, w jak dużym stopniu życiem postaci YA rządzi szczęśliwy zbieg okoliczności. Pomyślcie tylko – gdyby Julek miał spocone łapki wzorem przegrywa Briana, cały romans zakończyłby się, zanim jeszcze na dobre by się zaczął.

Siadam na łóżku. W celi jest gorąco i śmierdzi. Robi mi się niedobrze.

To niedobrze, takie warunki mogą zabić atmosferę romantyzmu. Chociaż z drugiej strony, biorąc pod uwagę, że twój związek z PŚ zaczął się w cuchnącej szopie...

Szukam w głowie jakichś słów, czegoś, co mogłoby usunąć napięcie. A wtedy Julian pyta:
Myślisz, że nas zabiją? — I wrogość momentalnie znika.
Dzisiaj jesteśmy po tej samej stronie.

No...a wczoraj, gdy opowiadał ci bajki i nucił przeboje z lat 60. nie byliście? A swoją drogą, żabko, chyba czas się w końcu zdecydować, czy nadal jesteś wojownikiem o wolność sprzeciwiającym się reżimowi, czy też raczej nastolatką tonącą w błękitnych oczętach przystojnego młodzieńca, bo obawiam się, że w tym przypadku te dwie role jednak się wykluczają.

Nie — odpowiadam zdecydowanym tonem, choć wcale nie jestem tego taka pewna. Z każdym dniem ogarniają mnie coraz większe wątpliwości. Gdyby Hieny planowały wziąć okup za Juliana, na pewno zrobiłyby to do tej pory. Myślę o Thomasie Finemanie, jego błyszczących spinkach do mankietów, surowym, szerokim uśmiechu. Myślę o tym, jak zbił dziewięcioletniego syna aż do utraty przytomności. Może postanowił nie płacić.

Kochani czytelnicy, nie macie pojęcia, jak wiele radości sprawi mi przebijanie się przez wątek ostatecznego rozwiązania tajemnicy porwania naszych gołąbeczków.

Myśl o Thomasie Finemanie przypomina mi o czymś.
Ile lat ma twój brat? (...)
On nie żyje — odpowiada gwałtownie.
Jak... jak umarł? — pytam delikatnie.
I znowu chłopak niemal wyrzuca z siebie odpowiedź:
Wypadek.

— Potknął się, zasiadając do obiadu, i nadział się na ojcowski nóż. Dwanaście razy z rzędu. Był straszną niezdarą, rozumiesz.

Chociaż widzę, że Julian nie czuje się z tym komfortowo, postanawiam drążyć temat.
Jaki wypadek?
To było dawno temu — odpowiada lakonicznie, a potem nagle odwraca się do mnie. — A tak w ogóle co cię to obchodzi? Dlaczego tak mnie wypytujesz? Ja nic o tobie nie wiem. I nie węszę. Nie wiercę ci dziury w brzuchu.

A szkoda; biorąc pod uwagę, jakim mistrzem konspiry jest Lenka, mógłbyś mimochodem wyciągnąć z niej wiele ciekawych informacji.

Jestem tak zaskoczona jego wybuchem, że o mało mu nie odpyskowuję. Ale nie mogę sobie na to pozwolić, i tak za dużo już zdradziłam. Więc zamiast tego chowam się za chłodnym spokojem Leny Jones: spokojem żywych trupów, spokojem wyleczonych.

Leno, nie chcę cię martwić, ale obawiam się, że po tym, jak pozwoliłaś Juleczkowi na nocne macanki, twoja fałszywa tożsamość tak czy siak straciła już rację bytu.

...Co z kolei mogłoby tłumaczyć przesadną ostrożność Julka tego ranka; uśmiałabym się jak norka, gdyby okazało się, iż Fineman junior odwalił całą tę szopkę z głaskaniem Leny po włosach tylko dlatego, że od początku miał wątpliwości co do jej rzekomego wyleczenia.

Byłam po prostu ciekawa — odpowiadam, jak gdyby nigdy nic.

A biorąc pod uwagę, że osobników po remedium rzadko kiedy cokolwiek ciekawi, jest to kolejna czerwona flaga, brawo, Leno, świetnie ci idzie, oby tak dalej.

Przez chwilę wydaje mi się, że widzę panikę na jego twarzy — błyska tam jak przestroga, a potem znika, zastąpiona surowością, którą widziałam u jego ojca.

Proszę, niech się okaże, że chłop przejrzał jej cienką jak rzyć węża grę i już planuje doniesienie na nią odpowiednim organom tuż po uwolnieniu, proszę, niech się okaże...

Odnajduję perwersyjną przyjemność w jego wzburzeniu. Na początku był taki opanowany. Sprawia mi satysfakcję patrzenie, jak stopniowo traci spokój: tu, na dole, ochrona i pewność, jaką zapewnia AWD, na niewiele się zdaje. I tak oto znowu znaleźliśmy się po dwóch stronach barykady.

Wiecie co? W sumie to PŚ miał szczęście, że Hipolit dorwał go, nim miał szansę przeskoczyć przez płot; wspólne życie z Leną musi być niezwykle przyjemnym doświadczeniem, biorąc pod uwagę, że jej stosunek do drugiego człowieka potrafi zmienić się trzykrotnie na przestrzeni jednego akapitu.

Tak właśnie powinno być. To jest właściwe. Nie powinnam była pozwolić mu się dotykać. Nawet nie powinnam była pozwolić mu się zbliżyć. W myślach powtarzam: przepraszam. Już będę ostrożna. Już nic więcej nie zdradzę. Sama nie wiem, czy słowa te skierowane są do Raven, czy do Aleksa, czy do nich obojga.

Primo: Sorry, Leno, ale teraz to już trochę musztarda po obiedzie.

Secundo: Aha, czyli obiecujesz poprawę i od tej pory będziesz już szpiegiem na medal? Cóż, zobaczymy, jak ci pójdzie.

Tymczasem woda się nie pojawia. Ani jedzenie.

Cóż chcesz, Hieny mają ograniczony budżet; albo zapas żarówek, albo kilka bochenków chleba.

Aż tu wtem! Nasze gołąbeczki słyszą kroki, należące do więcej niż jednej osoby:

Serce zaczyna mi szybciej bić i instynktownie rozglądam się wokół w poszukiwaniu broni. Z wyjątkiem wiadra nie ma tu zbyt wiele.

Kilka dni temu znokautowałaś Hienę plecakiem; ufam, że z pomocą metalowego wiadra dałabyś radę całej zgrai.

Lena rozważa rzucenie się po plecak, ale w tym momencie do ich celi wchodzą dwie uzbrojone Hieny i każą Juleczkowi iść za nimi. Julian chce wiedzieć, dokąd go zabierają:

To my będziemy zadawać pytania — odpowiada blady mężczyzna i uśmiecha się. Ma żółte zęby i dziąsła pokryte ciemnymi plamami.

Wiecie co? Jestem autentycznie ciekawa, jak zareagowałaby Lena, gdyby agresorem okazał się ktoś równie piękny jak Plastikowa Simorośl i Julek, biorąc pod uwagę, że jak na razie wszystkie podstępne draby (pamiętacie jeszcze tłustowłosego strażnika z Krypt?), nie grzeszą urodą.

On też ma znak po zabiegu, ale jego jest straszliwie spartaczony: trzy nacięcia na szyi, czerwone jak ziejące rany, a między nimi wytatuowany czarny trójkąt. Dziesiątki lat temu zabieg był bardziej ryzykowny niż teraz. W dzieciństwie raczono nas historiami o ludziach, których nie udało się wyleczyć i w wyniku remedium oszaleli, popadli w stan śmierci mózgowej albo stali się zupełnie nieczuli, niezdolni, by czuć cokolwiek do kogokolwiek.

Primo: osobami niezdolnymi do czucia czegokolwiek stają się właśnie Zombie, czyli wyleczeni; Hieny miały rzekomo charakteryzować się wariactwem i brakiem jakichkolwiek zahamowań. Autorko, błagam: ustal wreszcie jedną, spójną wersję własnego kanonu i spróbuj się jej trzymać.

Secundo: No i dobra, remedium mogło być początkowo niedopracowane, ale skąd te brzydkie nacięcia? Dziesiątki lat temu instytucja strzykawek była już powszechnie znana.

Druga Hiena, dziewczyna, która mogłaby być w wieku Raven, opiera się o framugę drzwi, zagradzając mi drogę. Jest wyższa niż ja, ale chudsza. Twarz ma mocno wykolczykowaną — doliczyłam się pięciu kolczyków na każdej brwi i po sztandze wbitej w podbródek i czoło, a do tego kółko przypominające obrączkę przewleczone przez przegrodę nosową. (…) Jej głos jest dziwnie zniekształcony, a gdy ziewa, widzę, że to dlatego, iż jej język błyszczy od metalu. Metalowe wkrętki, kółka i druty są wbite w jej język albo go oplatają, w rezultacie dziewczyna wygląda, jakby połknęła drut kolczasty.

A swoją drogą, porywacze nie kryją się jakoś specjalnie ze swoją tożsamością; kolejny szczegół, na który Lena – w teorii przygotowana do roli agenta do zadań specjalnych – powinna zwrócić uwagę i który powinien dać jej do myślenia.




Po gwałtownym poruszeniu widać, że Julian przez chwilę rozważał ucieczkę, ale zaraz się opanowuje. Gdy przechodzi przez drzwi, mając z jednej strony wykolczykowaną dziewczynę, a z drugiej albinosa, idzie z takim spokojem, jakby właśnie udawał się na piknik. Nie spogląda w moją stronę ani razu.
A potem drzwi znowu zamykają się ze zgrzytem, słychać szczęk zamka i zostaję sama.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: dowiemy się, co spotkało Juliana, a także powitamy z powrotem na scenie pewien uroczy rekwizyt.


Zostańcie z nami!


Maryboo