czwartek, 6 września 2018

Część XIV i XV

OGŁOSZENIE: Z racji tego, że poprzednia analiza ukazała się trochę później niż zazwyczaj, aby nie ryzykować, że ci z Was, którzy zaglądają do nas tylko w weekend przegapią część historii, dzisiejsza część została doklejona do wpisu czternastego, tworząc analizę nieco dłuższą, niż zazwyczaj. Życzymy miłej lektury!



WTEDY



Nie mamy czasu na opuszczenie osady w sposób, jaki planowaliśmy. Łapiemy, co mamy pod ręką, i uciekamy, a tymczasem Głusza za nami przeradza się w huk, ogień i dym. Trzymamy się blisko rzeki z nadzieją, że woda zapewni nam ochronę, jeśli pożar się rozprzestrzeni. Raven trzyma w ramionach zbielałą z przerażenia Blue. Ja prowadzę za rękę Sarę. Dziewczyna płacze cicho, owinięta w ogromną kurtkę Lu. Nie miała czasu na zabranie własnej i Lu musi się teraz obyć bez okrycia. Gdy temperatura spada, Raven i ja na zmianę dajemy jej swoje płaszcze. Zimno jest bezlitosne, chwyta nas za wnętrzności, wyciska łzy z oczu.



I cały misterny plan poszedł oficjalnie w pizdu. Nie żeby to był dobry plan, ale teraz mają jeszcze trudniej. Skoro nawet odpowiedniej ilości okryć wierzchnich nie mają, to ja im życzę powodzenia.



A za nami rozpętało się piekło. Piętnaściorgu z nas udało się bezpiecznie wydostać z osady. Squirrel i Babcia zaginęli. Przez pośpiech, w jakim opuszczaliśmy naszą kryjówkę, nikt nie pamięta, czy ich widział. Jedna z bomb wryła się głęboko w ziemię obok azylu, wysadzając ścianę infirmerii i zasypując korytarz kamieniami, ziemią i robakami. A potem wszystko zamieniło się w jeden wielki wrzask i chaos.
Gdy zniknęły samoloty, nadleciały helikoptery. Przez wiele godzin krążą nad nami, a powietrze jest poszatkowane i rozbite na strzępy przez nieustający huk śmigieł.



I jeszcze was nie dorwali? To albo Jadzia i spółka są super niekompetentni (impossible), albo chcą się z wami trochę pobawić jak kot myszą.



Spryskują Głuszę chemikaliami, które palą nas w gardle, szczypią w oczy, duszą. Owijamy podkoszulki i inne szmaty wokół szyi i ust i brniemy przez opary. Przynajmniej nie wysłali na nas oddziałów naziemnych. Możemy więc chyba mówić o szczęściu.



No właśnie dlaczego? Skoro połowę wojska wysłali za taką jedną Lenką, to na cały obóz Odmieńców powinni przypuścić atak ze wszystkich stron. Raz a dobrze. Czyżby pana Zdzisia i kolegów bolały akurat nogi i nie mogli udać się z buta na miejsce?



Wreszcie robi się za ciemno, by kontynuować atak. Nocne niebo zasnute jest dymem. Las wypełniają dalekie odgłosy przypominające pękanie — to trzeszczą drzewa trawione przez ogień — ale przynajmniej posunęliśmy się na tyle daleko w dół rzeki, by nie dosięgnął nas żywioł. W każdym razie Raven uważa, że możemy bezpiecznie przystanąć i odpocząć oraz przejrzeć wszystko, co udało nam się zabrać. Mamy zaledwie jedną czwartą jedzenia, które zgromadziliśmy, a do tego zero lekarstw i sprzętu medycznego. Bram uważa, że powinniśmy wrócić po zapasy żywności.


I żadnemu z nich nie wpadło do głowy, żeby nie zostawiać pakowania najważniejszych rzeczy na sam koniec? W końcu atak mógł nadejść w każdym momencie, tylko imperatyw sprawił, że panu Wiesiowi udało się wysłać umazane ptaszyska w ostatniej chwili. Trzeba było być przygotowanym w każdym momencie, żeby zabrać cały potrzebny szit i spierdzielać w te pędy.



— Nie uda nam się dotrzeć na południe z tym, co mamy — twierdzi (Bram). Raven w tym czasie próbuje rozpalić ognisko i widzę, jak się trzęsie. Ledwo jest w stanie potrzeć zapałkę. Ręce musi mieć skostniałe. Moje zdrętwiały już wiele godzin temu.

— Nie rozumiesz? Już po osadzie. Nie możemy wrócić. Zamierzali dzisiaj wykończyć nas wszystkich. Gdyby nie ostrzeżenie Leny, byłoby już po nas.

— A co z Tackiem i Hunterem? — Bram nie daje za wygraną.

— Co zrobią, gdy po nas wrócą?



Myślę, że jak zobaczą tę całą rozpierduchę, domyślą się, że was już tam nie ma i trzeba was szukać po chaszczach.



— Do cholery, Bram! — Głos Raven jest bliski histerii i Blue, zwinięta w kłębek między kocami, porusza się niespokojnie przez sen. Wreszcie Raven udaje się rozpalić ognisko. Podnosi się, robi krok w tył i wpatruje się w pierwsze kolorowe języki ognia.

— Będą musieli sami się o siebie zatroszczyć — dodaje spokojniej i chociaż odzyskała panowanie nad sobą, słyszę w jej słowach ból zabarwiony strachem i smutkiem. — Musimy iść dalej bez nich.

— To wszystko jest popieprzone — wzdycha Bram, ale bez przekonania. Wie, że Raven ma rację.



Trzeba to było powiedzieć, kiedy plan przeprowadzki był tworzony.



Dziewczyna stoi nieruchomo przez dłuższy czas, podczas gdy kilka osób krząta się w ciszy nad rzeką i rozbija obóz: opierają o siebie plecaki, żeby zapewnić sobie schronienie od wiatru, odpakowują i przepakowują jedzenie, wydzielają nowe porcje. Podchodzę do Raven i przez chwilę stoję obok niej. Chciałabym ją objąć, ale nie potrafię. Takich rzeczy nie robi się z Raven. W głębi duszy dobrze wiem, że teraz musi być twardsza niż kiedykolwiek. Mimo to chcę ją jakoś pocieszyć. Więc mówię cicho, tak by nikt inny mnie nie usłyszał:

— Tack da sobie radę. Jeśli ktoś potrafi tu przetrwać bez względu na wszystko, to właśnie on.



Tack na razie jako jedyny ogarnia choć trochę tę kuwetę. Czemu on tam nie rządzi, tylko Raven?



— Tak, wiem o tym — odpowiada. — Nie martwię się. Uda mu się.

Ale kiedy na mnie spogląda, widzę w jej oczach martwotę i pustkę, jak gdyby właśnie gdzieś głęboko w środku zamknęła jakieś drzwi — i wiem, że nawet ona w to nie wierzy.

Ranek wstaje szary i zimny. Znowu zaczął prószyć śnieg. Nigdy w życiu nie było mi tak zimno. Długo muszę tupać, by przywrócić czucie w nogach. Wszyscy spaliśmy pod gołym niebem. Raven bała się, że namioty mogłyby przykuć uwagę i zrobić z nas łatwe cele, gdyby helikoptery lub samoloty wróciły. Ale niebo jest puste, a las spokojny. Drobiny popiołu mieszają się ze śniegiem, przynosząc z sobą nikłą woń spalenizny. Ruszamy w stronę pierwszego obozowiska, które przygotowali dla nas Roach i Buck: mamy do przejścia ponad sto dwadzieścia kilometrów. Na początku wszyscy wędrujemy w ciszy, od czasu do czasu zerkając w niebo, ale po kilku godzinach panujące wśród nas napięcie nieco odpuszcza. Śnieg dalej pada, zmiękczając krajobraz i oczyszczając powietrze, aż wreszcie zapach dymu znika całkowicie. Wtedy ośmielamy się rozmawiać nieco swobodniej. Jak nas znaleźli? Dlaczego zaatakowali? Dlaczego teraz?



Biorąc pod uwagę to, jak blisko byliście granicy, to i tak cud, że tyle im to czasu zajęło. A zaatakowali teraz, bo potrzebny był dramatyzm.



Przez lata Odmieńcy mogli liczyć na jedną ważną rzecz: oficjalnie w ogóle nie istnieli. Rząd zaprzeczał, że ktokolwiek zamieszkuje Głuszę, i dlatego jej mieszkańcy mogli się czuć względnie bezpiecznie.



To, że zaprzeczał oficjalnie, wcale nie oznaczało, że nie szukał obozowisk Odmieńców. Mały Brat wszak mógł równie dobrze ludowi pleść jedno, a po cichu wysyłać oddziały pani Jadzi, żeby przeczesywały chaszcze i likwidowały Odmieńców aż miło.



Każdy fizyczny atak na większą skalę ze strony rządu byłby równoznaczny z przyznaniem się do błędu.



Again, chyba żeby zrobili to po cichu, zamiast urządzać ostrą rozpierduchę.



Wygląda jednak na to, że to się zmieniło. Dużo później dowiemy się dlaczego: oto ruch oporu zmienił zasady gry. Zmęczył się czekaniem, pomniejszymi akcjami i protestami. I stąd Incydenty: podkładanie ładunków wybuchowych w więzieniach, ratuszach i urzędach w całym kraju.



A biedne krowy poszły w odstawkę.



Sara, która wysforowała się naprzód, wraca do mnie.

- Jak myślisz, co się stało z Tackiem i Hunterem? Myślisz, że nic im się nie stanie? Myślisz, że nas znajdą?

— Ciii — uciszam ją ostro, jako że Raven idzie przed nami.

Zerkam w jej stronę, by sprawdzić, czy słyszała. -Nie martw się o to. Tack i Hunter umieją o siebie zadbać.

—  A co ze Squirrelem i Babcią? Myślisz, że wyszli z tego cało?

Przypominam sobie gwałtowny wstrząs, kamienie i ziemię wsypujące się do środka, panikę i dym. Było tyle hałasu, tyle ognia. Próbuję odnaleźć w pamięci Squirrela i Babcię, przypomnieć sobie, czy uciekali do lasu, ale we wspomnieniach mam jedynie niewyraźne sylwetki, krzyki i głośne rozkazy, ludzi zamieniających się w dym.
— Zadajesz zbyt wiele pytań. Powinnaś oszczędzać siły.
Sara, która truchtała do tej pory jak piesek, zwalnia.

— Czy my umrzemy? — pyta poważnie.

—  Nie bądź głupia. Przecież nieraz już się przenosiłaś.

— Ale ludzie z tamtej strony... — Przygryza wargę. — Chcą nas zabić, prawda?

Czuję zimne palce gniewu zaciskające się na moim sercu i jednocześnie wybuch głębokiej nienawiści. Kładę rękę na jej głowie.

—  Jeszcze nas nie zabili — mówię i wyobrażam sobie, że pewnego dnia przelecę samolotem nad Portland, nad Rochester, nad każdym miastem tego kraju, i zrzucę na nie bomby, mnóstwo bomb, a potem będę obserwować, jak ich budynki palą się na popiół, jak ich mieszkańcy roztapiają się w płomieniach, jak się wykrwawiają, i z satysfakcją będę patrzeć na ich ból.



Bo szarzy obywatele, którzy zwyczajnie sobie żyją i nie latają za wami z giwerami i napalmem, są tak samo winni waszemu cierpieniu i muszą umrzeć w męczarniach. Ok., załapałam.



Do pierwszego obozowiska docieramy trzeciego dnia przed północą, po dylemacie pod koniec trasy, czy przy wielkim drzewie wywróconym do góry nogami, z korzeniami w stronę nieba, które Roach oznaczył czerwoną bandaną, skierować się na wschód czy na zachód.



A Roach nie mógł wam tego jakoś wskazać? Nie było żadnych umówionych znaków, żebyście się nie kręcili i nie tracili energii na błądzenie?



Tracimy godzinę, idąc w złym kierunku, i musimy zawrócić, ale gdy tylko dostrzegamy małą piramidkę z kamieni, którą Roach i Buck ułożyli w miejscu, gdzie zagrzebali jedzenie, następuje wybuch ogólnej radości. Biegniemy ostatnie kilkanaście metrów do małej polany z krzykiem na ustach, pełni nowej energii.



Czyli już nie dbacie o to, żeby ciężko was było wyśledzić?



Pierwotnie planowaliśmy zostać w tym obozowisku dzień, góra dwa, ale Raven uważa, że powinniśmy zatrzymać się tu nieco dłużej, by nałapać jak najwięcej zwierzyny. Robi się coraz zimniej i coraz trudniej będzie nam coś upolować, a nie mamy tyle jedzenia, by starczyło na całą drogę na południe. Teraz możemy bezpiecznie rozbić namioty. Przez chwilę można nawet zapomnieć, że to ucieczka, że straciliśmy członków grupy, zapomnieć o wszystkich rzeczach, które zostawiliśmy w azylu. Zapalamy ognisko. Siedzimy w jego blasku, grzejemy ręce i opowiadamy sobie historie, by zapomnieć choć na chwilę o głodzie i chłodzie, i o tym, że w powietrzu coraz bardziej czuć zimę.

Każdy radzi sobie z traumą po swojemu, więc opowieści przy ognisku to sposób jak każdy inny. Za to życzę wam powodzenia z polowaniem, niedojdy. Jestem ciekawa, jak wam pójdzie. No i nie wiem, czy zostawanie w jednym miejscu na dłużej to taki świetny pomysł. Jak dopadnie was ostra zima, to dopiero będzie wam się trudno szło.





TERAZ



Następnego dnia sytuacja naszych gołąbeczków pozostaje bez zmian. Julian prosi Lenkę, żeby opowiedziała mu o sobie, żeby zabić nudę.



Wzdycham, przebiegając myślami życiorys, jaki Raven pomogła mi stworzyć dla Leny Jones.

— Urodziłam się w Queens. Do podstawówki chodziłam najpierw do Unity, a od szóstej klasy przeniosłam się do Szkoły Najświętszej Doktryny. W zeszłym roku przeprowadziłam się do Brooklynu, gdzie chodzę do Quincy Edwards. Jestem teraz w klasie maturalnej. — Julian nie spuszcza ze mnie wzroku, jak gdyby czekał na więcej. Macham niecierpliwie ręką i dodaję: — Zabieg przeszłam w listopadzie. Ale do ewaluacji przystąpię dopiero w tym semestrze, z całą resztą. Nie mam jeszcze pary. — Nie wiem, co mogłabym jeszcze powiedzieć. Lena Jones, jak wszyscy wyleczeni, jest raczej nudną postacią.



Raczej zupełnie zwyczajną. Ale przecież bycie zwyczajną dla głównej bohaterki YA to tragedia.  Jak by wtedy wypadła przy bożku jesieni lub magicznym chłopięciu z kalejdoskopowymi oczami?



— To są fakty — stwierdza Julian. — To nie jest opowieść.

— No dobra. — Siadam na łóżku, kuląc nogi pod siebie, i odwracam się w jego stronę. — Skoro jesteś takim ekspertem, to może sam opowiesz mi jakąś historię?

Spodziewałam się, że go tym wkurzę, ale on tylko odchyla głowę w zamyśleniu i wypuszcza powietrze z policzków. Rana na jego wardze wygląda dzisiaj nawet gorzej, jest sina i opuchnięta. Wokół szczęki pojawiły się żółte i zielone sińce. Mimo to nie uskarża się ani na to, ani na ból w poszarpanej ranie na policzku.

Po chwili milczenia odzywa się wreszcie:

— Pewnego razu, gdy byłem naprawdę mały, widziałem dwoje ludzi całujących się publicznie.

— Chodzi ci o ceremonię ślubną? O jej przypieczętowanie?

Julian kręci głową.

— Nie. Na ulicy. To był jakiś protest, wiesz? Przed siedzibą AWD. Nie mam pojęcia, czy byli nieleczeni, czy zabieg nie zadziałał, czy co. Miałem wtedy może z sześć lat. A oni... — W ostatniej chwili Julian milknie.

— Co?

— Używali do tego języków. — Wpatruje się we mnie przez chwilę, a potem szybko odwraca wzrok. Całowanie z języczkiem jest teraz więcej niż nielegalne. Jest uważane za brudne, obrzydliwe, jest symptomem, że choroba zapuściła korzenie.







Całowanie z języczkiem, co za skandal. Normalnie czuję się jak w gimnazjum.



— I co zrobiłeś? — Wbrew sobie nachylam się z ciekawością w jego stronę. Fascynująca jest nie tylko sama historia, ale i fakt, że Julian mi ją opowiada.



A co mógł zrobić sześciolatek?



Chłopak uśmiecha się.

— Chcesz usłyszeć coś zabawnego? Na początku pomyślałem, że on ją zjada.

Nic na to nie poradzę: parskam śmiechem. I gdy tylko zaczynam się śmiać, nie potrafię się już powstrzymać. Całe napięcie z ostatnich czterdziestu ośmiu godzin puszcza i śmieję się tak mocno, że łzy napływają mi do oczu. Mam wrażenie, że cały świat został wywrócony do góry nogami, a my znaleźliśmy się w gabinecie śmiechu. Julian również zaczyna się śmiać, a potem krzywiąc się, dotyka skaleczonej wargi.



Eee… czy Juleczkowi nie powinno podpaść, że wyleczona Lenka tak się zaśmiewa bez skrępowania?



— Auć — wzdycha, przez co rechoczę jeszcze bardziej. To wywołuje ponowny atak śmiechu u niego i zaraz znowu jęczy: — Auć.

Wkrótce oboje śmiejemy się bez opamiętania. Julian ma zaskakująco miły śmiech, niski i melodyjny.



Przecież nie może rżeć jak koń, to by było nietruloffowe.



— Okej, teraz twoja kolej — oznajmia wreszcie, już spokojny.

— Zaraz... zaraz — pytam, wciąż z trudem łapiąc oddech. — Co się stało potem?

Julian spogląda na mnie z uśmiechem. Ma dołeczek w prawym policzku, a między jego brwiami pojawiła się drobna zmarszczka.

— Co się stało z tamtą parą? Z tymi, którzy się całowali?



A jak myślisz, tępa dzido?



Zmarszczka między brwiami pogłębia się i chłopak kręci głową.

— Przyjechała policja — mówi takim tonem, jakby to było oczywiste. — Zabrali ich na kwarantannę do więzienia na Rikers Island. Pewnie nadal tam są.



DUH.



I nagle czuję, jakbym dostała cios prosto w pierś, i cała wesołość ze mnie ulatuje. Przypominam sobie, że Julian jest jednym z Nich — zombie, wrogów. Ludzi, którzy odebrali mi Aleksa. Robi mi się niedobrze. Przed chwilą się z nim śmiałam. Coś nas łączyło. Spoglądał na mnie, jakbyśmy byli przyjaciółmi, jakbyśmy byli do siebie podobni. Na samą myśl o tym mam ochotę zwymiotować.



I tak nastrój ogólnej wesołości kończy się gwałtownie. Lenka dostaje focha, stwierdza, że nie ma żadnych historii dla Juleczka i przestaje się w ogóle do niego odzywać. Julek nie bardzo kuma, o co ta drama i ma zamiar coś powiedzieć, więc dziewczyna udaje, że śpi. Czas na traumatyczne sny!



Sen przychodzi dużo później, kiedy żarówka znowu gaśnie. Jest jak powolne tonięcie, jak zanurzanie się we mgle. Budzę się za wcześnie i siadam na łóżku z walącym sercem. Julian wykrzykuje przez sen jakieś bezsensowne słowa. Jedyne, co rozumiem, to „nie". Czekam chwilę, czy sam się obudzi. Ale on tylko miota się na łóżku, wierzgając nogami, aż grzechocze metalowa rama.



Zieeeew… Ale ograna klisza.



Lena budzi rzucającego się w mękach Juleczka. Dziewczyna wolałaby iść dalej spać i nie wtrącać się w problemy wielokolorowego chłopaka, ale jednak pyta go, czy nie chciałby porozmawiać o swoich koszmarach. Julkowi śnił się zabieg w przerażającym laboratorium otoczonym ogrodzeniem z ludzkich zwłok. Zamiast magicznego ping w śnie pojawia się tatko Julka, który chce mu zalać gardło betonem.





Julian milknie. Czuję ciężar na piersi. Przez chwilę nachodzi mnie szalona myśl, by go przytulić — ale to by było złe i niewłaściwe, z którejkolwiek strony by na to spojrzeć. Po opowiedzeniu snu Julian musiał się poczuć lepiej, ponieważ kładzie się z powrotem.

— Ja też miewam koszmary — odzywam się, a potem szybko się poprawiam: — To znaczy miewałam.



Ok., Lena, rozumiem, że chcesz pocieszyć biednego, słodkiego misia, ale za bardzo się nie odkrywaj, to może być niebezpieczne.



Nawet w ciemności czuję, że Julian wpatruje się we mnie.

— Chcesz o tym porozmawiać? — powtarza moje słowa sprzed kilku chwil.

Myślę o koszmarach, w których śniła mi się mama: kiedy spoglądałam bezradnie, jak spada z klifu. Nikomu o nich nie mówiłam. Nawet Aleksowi. Ustały, kiedy dowiedziałam się, że mama wcale nie umarła, że przebywała w Kryptach przez wszystkie te lata, kiedy myślałam, że nie żyje.



Skoro nie powiedziałaś o nich swojemu jesiennemu truloffowi, to chyba nie masz zamiaru klepać ozorem przed synkiem największego złola systemu?



 Teraz jednak moje koszmary przybrały nowy kształt. Jest w nich mnóstwo ognia, Alex i ciernie, które stają się łańcuchami i ciągną mnie do ziemi.

— Miałam koszmary związane z moją mamą — mówię.



No, ok. Czyli jednak masz zamiar.



Słowo „mama" z trudem przechodzi mi przez gardło i mam nadzieję, że Julian nie zauważył zmiany w moim głosie.

— Zmarła, gdy miałam sześć lat. — To poniekąd jest prawda. Już nigdy jej nie zobaczę.

Słyszę szelest na łóżku Juliana, a kiedy się odzywa, po głosie poznaję, że jest odwrócony w moją stronę.

— Opowiedz mi o niej — mówi delikatnie. Wpatruję się w ciemność, która zdaje się pełna kłębiących się kształtów.

— Lubiła eksperymentować w kuchni — zaczynam powoli. Nie mogę mu powiedzieć zbyt dużo. Nie mogę powiedzieć nic, co mogłoby wzbudzić jego podejrzenia.



Najlepiej więc nic mu nie mów.



Ale mówienie w ciemności wydaje się ulgą, więc ciągnę dalej. — Lubiłam siadać na blacie i obserwować, jak krząta się po kuchni. Większość z tego, co zrobiła, lądowało w koszu. Ale to zawsze było zabawne i doprowadzało mnie do śmiechu. — Milknę na chwilę. — Pamiętam, jak kiedyś zrobiła naleśniki z ostrej papryki. Wcale nie były takie złe.

Julian siedzi w milczeniu. Oddycha już spokojnie.

— Oprócz tego bawiła się ze mną — dodaję.

— Naprawdę? — W głosie Juliana słychać zdumienie.

— Tak. Również w takie prawdziwe zabawy, nie tylko w te rozwojowe, które zalecają w Księdze SZZ.  Udawała... — Gryzę się w język, w obawie, że posunęłam się za daleko.

— Udawała, że co?

Czuję w piersi narastające ciśnienie i nagle wszystko to powraca — moje prawdziwe życie, moje dawne życie — stary dom w Portland, szum wody i zapach oceanu. Pociemniałe mury Krypt i szmaragdowozielone plamy słońca przeświecającego przez drzewa w Głuszy. Wszystkie inne tożsamości, ułożone jedna na drugiej i ukryte tak, by nikt ich nie odnalazł. I nagle czuję, że muszę mówić dalej: jeśli tego nie zrobię, eksploduję.



No to ostrożność poszła się chędożyć w krzaki. Super.



— Miała klucz i udawała, że otwiera on drzwi do innych światów. Był to taki zwyczajny klucz. Nie wiem, skąd go wzięła, pewnie wyszperała gdzieś na pchlim targu, ale trzymała go w czerwonym pudełku i wyjmowała jedynie na specjalne okazje. A gdy to robiła, udawałyśmy, że wyruszamy w podróż do innego wymiaru. W jednym ze światów to zwierzęta doglądały ludzi i wyprowadzały ich na spacer, w innym jeździłyśmy na ogonach spadających gwiazd. Był też podwodny świat i jeden taki, w którym ludzie spali cały dzień i tańczyli całą noc. Moja siostra też się w to bawiła.

— Jak ma na imię?

— Grace. — Czuję, jak coś łapie mnie za gardło. Mieszam teraz osobowości i miejsca, łączę życiorysy. W końcu moja mama zniknęła, zanim Grace przyszła na świat. Poza tym Grace była moją kuzynką.



Nie była. Jej matka była twoją kuzynką.



Ale, o dziwo, potrafię to sobie wyobrazić: moja mama podnosi Grace i obraca nią dookoła, podczas gdy z głośników sączy się muzyka; nasza trójka pędzi długimi drewnianymi korytarzami i udajemy, że łapiemy gwiazdę.

Otwieram usta, by jeszcze coś dodać, tyle że nie potrafię wydobyć z siebie słów. Czuję ściskanie w gardle i jestem bliska łez, ale ze wszystkich sił staram się nie rozkleić. Julian przez chwilę siedzi cicho. Wreszcie mówi:

— Ja też kiedyś udawałem różne rzeczy.

— Tak? — Chowam twarz w poduszkę, by ukryć drżenie w głosie.

— Tak. Głównie w szpitalach i w laboratorium. — Znowu chwila ciszy. — Wyobrażałem sobie, że jestem z powrotem w domu, a w myślach zmieniałem jedne dźwięki na inne, wiesz? Na przykład pikanie urządzeń monitorujących serce: wyobrażałem sobie, że to pikanie automatu do kawy. A kiedy słyszałem kroki, udawałem, że to moi rodzice, chociaż to nigdy nie byli oni. I udawałem, że ten zapach... Kojarzysz, jak pachną szpitale? Głównie chemią, a tylko trochę kwiatami... Ze bierze się on stąd, że moja mama właśnie wyprała pościel.

Ucisk w gardle rozluźnił się i teraz oddycham swobodniej. Czuję wdzięczność wobec Juliana. Za to, że nie powiedział, iż zachowanie mojej mamy wydaje się dziwne, za to, że nie jest podejrzliwy i nie zadaje zbyt wielu pytań.



Jesteś pewna, że nie jest podejrzliwy? Czy nie miałaś wpajane przez Raven i spółkę, żeby nie ufać nikomu i mieć się zawsze na baczności? A ty tu opowiadasz o swojej ewidentnie niewyleczonej matce kompletnie obcemu facetowi i to jeszcze mocno powiązanemu z AWD. No konspira jak się patrzy.



— Pogrzeby też tak pachną. Jak chemia. I jak kwiaty.

— Nie lubię tego zapachu — mówi Julian cicho. Gdyby był mniej wytresowany i mniej ostrożny, powiedziałby „nienawidzę". Ale nie może tego powiedzieć. To zbyt bliskie namiętności, a namiętność jest zbyt bliska miłości, a miłość to amor deliria nervosa,  najbardziej niebezpieczna choroba na świecie. To przyczyna zabaw w udawanie, ukrywanych osobowości i ściskania w gardle. Julian mówi dalej: - Udawałem też, że jestem podróżnikiem. Myślałem, jak by to było pojechać do... innych miejsc.

Przypomina mi się, jak zaskoczyłam go po spotkaniu AWD: siedział samotnie w ciemności, wpatrzony w oszałamiające leśne i górskie pejzaże.

— Na przykład gdzie? — pytam, a moje serce zaczyna szybciej bić.

— Po prostu pojeździć po okolicy — oznajmia po chwili milczenia. - Na przykład do innych amerykańskich miast.

Coś mi mówi, że Julian znowu kłamie. Zastanawiam się, czy tak naprawdę mówi o Głuszy albo o innych częściach świata — miejscach bez murów, gdzie miłość wciąż istnieje, choć mówiono nam, że zniszczyła już wszystkich ich mieszkańców.



Może i tak, ale nie oznacza to, że należy się czuć przy nim bezpiecznie. On nie jest Odmieńcem. Jeszcze.



Może Julian wyczuł, że mu nie wierzę, ponieważ dodaje szybko:
— To były takie dziecinne mrzonki, którymi zajmowałem się nocami w laboratorium, kiedy miałem badania i zabiegi. Tak, żeby mniej się bać.
W ciszy czuję ciężar wielu warstw ziemi znajdujących się ponad nami, masywnych i przytłaczających. Próbuję zwalczyć ogarniający mnie teraz lęk, że utkniemy tu na zawsze.
— Boisz się teraz? — pytam.
Odpowiada dopiero po ułamku sekundy.
— Bałbym się bardziej, gdybym był sam.
— Ja też. — Znowu czuję przypływ sympatii do niego. — Julian?
—Tak?
— Wyciągnij rękę. — Nie wiem, dlaczego to mówię. Może to przez fakt, że nie mogę go zobaczyć. Swobodniej się z nim czuję w ciemności.
— Po co?
— Po prostu to zrób — odpowiadam i słyszę poruszenie na łóżku. Julian wyciąga rękę w moją stronę. Gdy odnajduję jego dłoń: chłodną, dużą i suchą, chłopak wzdryga się.
— Myślisz, że jesteśmy bezpieczni? — pyta ochrypłym głosem.
Nie jestem pewna, czy mówi o delirii, czy o naszych porywaczach, ale pozwala spleść swoje palce z moimi. Poznaję, że nigdy nie trzymał nikogo za rękę. Przez chwilę jego dłoń zachowywała się nieporadnie, zanim zrozumiał, na czym to polega.
— Nic nam nie będzie. — Nie wiem, czy w to wierzy, czy nie.
Ku mojemu zaskoczeniu dodaje mi otuchy szybkim ściśnięciem dłoni. Domyślam się, że to przychodzi naturalnie, nawet jeśli nigdy wcześniej się tego nie robiło.



Cóż, myślę, że trzymanie za rękę to nie fizyka kwantowa. Zastanawia mnie tylko, jakim cudem Julek nigdy nie trzymał nikogo za rękę. Nie mówię tutaj o chodzeniu za rękę z sympatią, ale przecież rodzice trzymają dzieci za rękę np. przy przechodzeniu przez ulicę. Czy to też jest zabronione w systemie Małego Brata?



Trzymamy się za ręce w ciemności i po chwili słyszę, jak jego oddech zwalnia i pogłębia się, więc zamykam oczy i myślę o falach przybijających powoli do brzegu. Po chwili i ja zasypiam. Śnię o tym, że jestem na karuzeli z Grace i ze śmiechem obserwuję, jak drewniane konie powoli odrywają się i zaczynają galopować do nieba.



I to już wszystko na dzisiaj. Do zobaczenia!



Beige 

***


WTEDY


Przez trzy dni pogoda się utrzymuje. Drzewa i rzeka uwalniają się z lodu, przez co las staje się symfonią trzasków. Grube krople wody mieniące się kolorami padają na nasze głowy, gdy przedzieramy się przez las w poszukiwaniu jagód, kryjówek zwierząt i terenów do polowania.

Przeczuwam pełen sukces.

W powietrzu czuć odprężenie i atmosferę święta, niemal jak gdyby naprawdę przyszła wiosna, chociaż wiemy, że to tylko chwilowe wytchnienie.

Ale w sumie dlaczego? Wędrujecie wszak na południe właśnie po to, by uciec od zabójczych mrozów; to, że robi się coraz cieplej powinno być czymś oczekiwanym i oczywistym.

Raven jest jedyną osobą, która nie wygląda na szczęśliwszą.

Ja wiem, że Raven jest przykro, bo jej misio-tulisio stwierdził, że pier***, nie będzie niepotrzebnie kręcił kilkuset kilometrów w tę i nazad, poczeka na resztę towarzystwa na miejscu najwyraźniej padł gdzieś pod brzozą, ale jedną z cech dobrego lidera jest dbanie o morale grupy. Odmieńcy stracili część ludzi, są praktycznie bez zapasów, głodni, zziębnięci i przygnębieni; ostatnie, czego im teraz potrzeba, to Raven – dementor, wysysająca z nich resztki nadziei swoją ponurą postawą.

Cały czas poświęcamy teraz na poszukiwanie żywności.

W to akurat nie wątpię; bez pana Wiesia jesteście jak te dzieci we mgle, znalezienie byle krzaczka z darami natury to zapewne dla was karkołomne zadanie, któremu oddajecie się od świtu do zmierzchu.

Trzeciego ranka Raven wybiera mnie, bym poszła z nią sprawdzić pułapki. Za każdym razem, gdy znajdujemy pustą, Raven klnie pod nosem. Większość zwierząt już pochowała się po norach.

Dlaczego nie mogę oprzeć się wrażeniu, że pułapki Odmieńców muszą być podobne do tych stosowanych przez Wilusia E.Kojota?

Gdy zbliżamy się do ostatniej pułapki, słyszymy jakieś poruszenie i Raven przyspiesza kroku. Spomiędzy szeleszczących liści dochodzą nas dźwięki gorączkowej szamotaniny oraz rozpaczliwe piski. Okazuje się, że to niemałych rozmiarów królik, którego tylna łapa utknęła w metalowych zębach pułapki. Na futrze widnieją krople ciemnej krwi. Spanikowane zwierzę próbuje się wyrwać, ale tylko przewraca się na bok, dysząc ciężko. Raven przykuca i wyciąga z torby nóż z długą rękojeścią.

...A. Czyli to ten rozdział.

* wzdycha ciężko * No cóż, im szybciej przez to przejdziemy, tym lepiej.

Jest ostry, pokryty plamami rdzy i, jak się domyślam, zaschniętej krwi.

Widzę, że o broń dbacie równie dobrze, co o ciuchy.

Lena racjonalizuje, iż zwierzę jest tak poważnie ranne, że tak czy inaczej musi się wykrwawić, więc Raven przynajmniej skróci jego cierpienia, ale mimo to nie ma ochoty patrzeć na zabijanie zwierzątka gdyż, jak sama stwierdza, „ma na to zbyt słaby żołądek”.

Raven przez chwilę nad czymś się zastanawia, a potem nagle wciska mi do ręki nóż.
Masz — mówi. — Ty to zrób. — Wiem, że to nie kwestia jej przewrażliwienia; w końcu poluje cały czas. To po prostu kolejny z jej testów.
Nóż jest zaskakująco ciężki. Spoglądam na szamoczące się wśród pisków zwierzę.
Ja... ja nie mogę. Nigdy niczego przedtem nie zabiłam.
Spojrzenie Raven jest nieubłagane.
Zatem pora się nauczyć.

Do – ujmijmy to – etycznego aspektu tej sprawy przejdziemy za chwilę; póki co chciałabym się skupić na kwestii czysto technicznej.

Raven? Czy zamierzasz w ogóle powiedzieć Lenie, jak ma to zrobić, czy też zamierzasz ryzykować, że dziewczyna zabierze się do zadania – dosłownie i w przenośni – od rzyci strony?

Z racji analizatorskiego obowiązku przeszukałam strony, zajmujące się tym zagadnieniem i po pobieżnej lekturze jestem w stanie stwierdzić, że od momentu złapania uszatego do wjechania potrawy na stół trzeba wykonać kilka konkretnych, eufemistycznie rzecz ujmując niezbyt przyjemnych operacji. Lena nie ma żadnego doświadczenia w polowaniu – oznajmienie jej „czas się nauczyć” jest równie przydatne i inteligentne, co wyrzucenie nieumiejącej pływać osoby za burtę statku przy jednoczesnym komentarzu, że nie ma co się ze sobą pieścić.

Ale niech tam – przyjmijmy nawet, że Raven bierze patroszenie na siebie i chce wyłącznie, aby Lena dobiła zwierzę. Dziewczyna nigdy dotąd nie musiała nikogo pozbawiać życia za pomocą noża; skąd ma niby wiedzieć, w jaki sposób wbić ostrze, by od razu zabić (miast dokładać królikowi cierpienia)?

No i skoro już jesteśmy do bólu praktyczni: Raven, wizja drugiej fali Wielkiego Głodu (w ramach przypomnienia: pierwsza miała miejsce, gdy pan Wiesio kilka dni spóźnił się z dostawą) najwyraźniej zagląda wam w oczy; nie uważasz, że lepiej byłoby nie ryzykować, że Lena spartoli robotę i zostawi was nawet bez tej resztki potencjalnego jedzenia, jaką macie?

Nie każ mi tego robić — mówię, jednocześnie zawstydzona, że muszę ją prosić, i wściekła na nią, że mnie do tego zmusza.

No to...może po prostu tego nie rób?

Widzicie, to jest jeden z moich naczelnych problemów z tym wątkiem: Lena udowodniła chociażby przy scenie pogrzebu Miyako, że nie obawia się przeciwstawić Raven, jeżeli uważa jej zachowanie za niewłaściwe - a kwestia zabicia innej żywej istoty jest jednak nieco bardziej kontrowersyjna, niż właściwy sposób pochówku. Owszem, Odmieńcy są nauczeni, że należy słuchać liderki i z niewyjaśnionego powodu robią to bez szemrania mimo tego, że jej decyzje są albo idiotyczne, albo okrutne, albo i jedno, i drugie – ale Lena jak do tej pory pokazała najwięcej charakteru i niezależności z nich wszystkich (co mówi to o reszcie towarzystwa, to już insza inszość). Dlaczego zatem po postu nie odwróci się na pięcie i nie odejdzie?

W teorii można by założyć, że obawia się ewentualnej kary ze strony Raven – ale czym ta właściwie mogłaby ją obecnie zaszantażować? Brakiem miejsca w osadzie? Osady już nie ma, a Raven nie bardzo może zakazać jej włóczenia się za resztą drużyny. Pozbawieniem jedzenia? Jakiego jedzenia, skoro te lebiegi nie potrafią nic złapać? Pozbawieniem zapasów? I znów – jakich zapasów, skoro wszystko poszło w pizdu podczas nalotu?

Zabicie kogoś, zwłaszcza kogoś słabszego, cierpiącego, desperacko oczekującego pomocy (w wyciętym przeze mnie fragmencie Lena wspomina, że królik widząc klękającą przy nim Raven zdaje się sądzić, że ta chce mu pomóc wydostać się z pułapki) – nawet, jeśli nie mówimy o drugim człowieku – to rzecz potężnego kalibru; niejeden miałby opory przed jej uczynieniem nawet pod groźbą poważnych konsekwencji. Raven, póki co, nawet nie próbowała postawić Lenie ultimatum; dlaczego dziewczyna od razu przechodzi w tryb błagalny, miast oznajmić po prostu, że się nie zgadza, a jeśli Raven za karę będzie chciała ją wysłać do łóżka bez kolacji, to proszę bardzo, najwyżej nazrywa sobie trochę zielska?

Mam wrażenie, że ty wciąż czegoś nie rozumiesz — oznajmia Raven, podnosząc się. — To nie jest zabawa, Lena. I nie skończy się tu, ani kiedy dojdziemy na południe, ani kiedykolwiek. To, co się stało w azylu... — urywa, kręcąc głową. — Nigdzie nie ma dla nas miejsca. Nie ma, dopóki coś się nie zmieni.

Och, bawimy się w filozoficzne przemyślenia? Proszę bardzo, ja też mam jedno:


Od twojego kwękania, jak bardzo jest wam źle i wyciągania rączek po dary pana Wiesława nic nie zmieni się z całą pewnością, dlatego radziłabym wziąć się w garść i wymyślić jakiś zgrabny plan pięcioletni.

Będą na nas polować. Będą bombardować i palić nasze osady. Granice się rozszerzą, miasta powiększą, z Głuszy nie zostanie nic, nie będzie nikogo, kto mógłby walczyć, i niczego, za co by można walczyć. Rozumiesz?

Primo: Ja tam nadal chciałabym zrozumieć, dlaczego Mały Brat nie zrównał Głuszy z ziemią tuż po blitzu, miast tworzyć uroczy rezerwat dla potencjalnych rebeliantów.

Secundo: Na miejscu Leny oznajmiłabym, że to wszystko brzmi bardzo niewesoło, ale nijak nie łączy się z robieniem kuku królikowi.

Raven rozsuwa nieco futra na szyi zwierzęcia i każe Lenie brać się do dzieła.

Nagle uderza mnie podobieństwo królika do nas samych: schwytanych w pułapkę, wygnanych z własnego siedliska, desperacko walczących o każdy oddech, o kilka centymetrów przestrzeni. I jednocześnie zaślepia mnie wściekłość na Raven — za jej kazania, za upór i myślenie, że sposobem na pomaganie ludziom jest przypieranie ich do ściany i bicie, dopóki sami nie zaczną atakować.

To...w sumie całkiem niezła definicja tej postaci. Ponawiam pytanie: dlaczego ktokolwiek chce dzielić przestrzeń życiową z tą dziewuchą, nie mówiąc już o wykonywaniu jej bzdurnych poleceń?

Lena ze złością wyrzuca Raven, iż ta druga zachowuje się, jakby zjadła wszystkie rozumy i jako jedyna straciła w życiu coś istotnego:

Wcale nie uważam, że jestem jedyna. Wszyscy coś straciliśmy. To teraz norma, nieprawdaż? Nawet w Zombielandzie. Oni może nawet stracili najwięcej.

To dobrze, że tak mówisz, bo jak się w przyszłości dowiemy, naprawdę nie masz specjalnych podstaw, by robić z siebie męczennicę; w porównaniu z tobą, taka Lena zostawiła za granicami Stumilowego Lasu kawał porządnego życia i niezłych perspektyw na przyszłość.

Jest jeszcze coś, czego również możesz się teraz nauczyć — dodaje cicho, ale dobitnie. — Jeśli czegoś chcesz, jeśli bierzesz to dla siebie, zawsze jednocześnie odbierasz to komuś. Tak jest ten świat skonstruowany. I coś musi zginąć, by inni mogli żyć.

Chyba nie łapię powyższego toku rozumowania. Niby komu Lena odebrała, dajmy na to, Plastikową Simorośl? A co z kwestią takiej np. przyjaźni z Haną – niby jak sympatia między dziewczynami sprawiała, że ktokolwiek tracił na tym układzie?

Ale ty dobrze o tym wiesz, prawda, Lena? — Nie podnosi głosu, czuję jednak te słowa fizycznie: pod czaszką zaczyna mi pulsować, a pierś przeszywa palący ból. Mam w głowie jedną myśl: nie mów tego, nie mów tego, nie mów tego! I wpadam w długi ciemny tunel jej oczu, wracając do straszliwego świtu przy granicy, kiedy słońce sączyło się powoli nad zatoką niczym plama krwi.
Czy nie próbowałaś aby przekroczyć granicy z kimś jeszcze? Doszły do nas pewne pogłoski. Byłaś z kimś... — mówi to tak, jak gdyby właśnie sobie przypomniała, aczkolwiek teraz widzę, że wiedziała to, oczywiście, że wiedziała, przez cały czas, i nienawiść pomieszana z wściekłością wzbierają we mnie tak gwałtownie, że chyba zaraz w nich utonę.
Miał na imię Alex, nieprawdaż?

Primo: Gratulacje, Oliver, stworzyłaś idealny czarny charakter rodem z filmów o Bondzie; niemal widzę oczyma duszy, jak Raven wypowiada te słowa, głaszcząc swego białego kota. Wytłumacz mi tylko, dlaczego niby miałabym sympatyzować z tą postacią?

Secundo: Wygląda na to, że Raven jest jedną z fanek filmów produkowanych przez Hipolita, albowiem nie bardzo wiem, skąd miałaby wziąć te informacje: PŚ nie należał do jej obozu i, jak się w przyszłości dowiemy, ci dwoje nie znali się osobiście. Nie bardzo zatem wiem, skąd Raven ma ową wiedzę...

...No, chyba że ktoś opowiedział jej historię Leny; a tak się składa, że jedynymi ludźmi, którzy ją znają, są ci żyjący za ogrodzeniem. Na miejscu naszej protagonistki stałabym się w tym momencie mocno podejrzliwa w stosunku do drogiej liderki.

A teraz...Och. Och.

Rzucam się na nią w mgnieniu oka. Wbiję jej ten nóż prosto w gardło, niech się wykrwawi na śmierć, wypatroszę ją i zostawię jej ciało na pastwę dzikich zwierząt.
Raven uderza mnie w żebra, wytrącając z równowagi. W tym samym czasie zaciska lewą rękę wokół mojego prawego nadgarstka i ciągnie mnie mocno na dół, wbijając nóż prosto w kark królika, dokładnie w miejsce, gdzie przedtem odsłoniła tętnicę.
Z mojej piersi wydobywa się krzyk. Raven zaciska palce wokół mojej ręki, bym nie wypuściła noża. Ciałem królika wstrząsa pojedynczy spazm, a potem zwierzę nieruchomieje. Przez chwilę wydaje mi się, że wciąż czuję bicie jego serca pod swoimi palcami, jak szybkie echo. Jego ciało jest ciepłe. Spod końcówki noża wycieka mała strużka krwi. Raven i ja jesteśmy tak blisko siebie, że czuję jej oddech i przepocone ubranie. Próbuję się jej wyrwać, ale ona tylko ściska mnie mocniej.
Nie wściekaj się na mnie. To nie ja to zrobiłam. — Na podkreślenie swoich słów naciska mocniej na moją dłoń i nóż zagłębia się w ciele królika o kolejny centymetr, a plama pienistej krwi wokół rany powiększa się jeszcze.

...Oliver? Nie mam pojęcia, dlaczego postanowiłaś wykreować klan Finemanów oraz antagonistę, który czai się za rogiem, by powitać nas w ostatniej odsłonie serii; doprawdy trudno o paskudniejszą postać niż ta, z którą musimy męczyć się od początku „Pandemonium” i która, jak na ironię, jest nam przedstawiana jako wzór Silnej, Niezależnej Kobiety.

Pieprz się — rzucam jej i nagle wybucham płaczem, po raz pierwszy od kiedy przybyłam do Głuszy, po raz pierwszy od śmierci Aleksa. Czuję ucisk w gardle i ledwo mogę wykrztusić z siebie słowa.

Biedna, biedna Lena. Pomyślcie tylko – gdyby nie zabłądziła owej feralnej nocy, dziś mogłaby śpiewać harcerskie piosenki przy ognisku wraz z dawnymi kumplami PŚ, miast męczyć się z tą psychopatką.

Przykro mi, Lena. Tak to właśnie działa. — I naprawdę Raven wygląda, jakby jej było przykro. Jej oczy teraz złagodniały i widzę, jak bardzo jest zmęczona i zawsze musiała być: długimi
latami takiego życia, walką o każdy centymetr przestrzeni do oddychania.
Aż wreszcie mnie puszcza i szybkim, sprawnym ruchem uwalnia martwego królika z pułapki. (...)
A teraz możemy przeżyć kolejny dzień — oznajmia, wbijając we mnie wzrok, po czym odwraca się i rusza w drogę powrotną.


Autorko, mam pytanie: o co właściwie chodzi w całej tej scenie?

Żeby nie było: przy całej mojej niechęci do Raven nie sądzę, by akurat w tym przypadku Oliver próbowała ją odmalować jako bohaterkę pozytywną; podejrzewam, że chciała raczej pokazać, jak życie w Głuszy wpływa na psychikę ocalałych i jak dalece pozbawia ich skrupułów i empatii. W porządku. Problem w tym, że...zachowanie Raven nie ma zbyt wielkiego sensu.

Czego właściwie chciała tu nauczyć Lenę? Odpowiedź ogólna brzmiałaby zapewne: przetrwania, ale mnie interesują konkretne ścieżki, którymi podążały jej pokręcone myśli.

Czy chciała ją nauczyć polować? Cóż, w takim układzie trochę skucha; jest spora szansa, że Lena po dzisiejszym dniu będzie mieć traumę i przez resztę życia nie weźmie nawet noża do ręki, nie mówiąc już o tym, że siłowe zmuszenie kogoś do poderżnięcia gardła zwierzęciu nie bardzo ma się do transformacji w Katniss Everdeen.

A może pragnęła, by Lena w razie kryzysowej sytuacji nie obawiała się zabić wroga? Po pierwsze, patrz punkt wyżej, a po drugie – kiepski to trening, skoro w roli manekina do ćwiczeń wystąpiło słabe, przerażone zwierzątko; miast zmuszać dziewczynę, by wbrew woli zabawiała się w rzeźnika, lepiej byłoby poprosić kogoś z drużyny, by szkolił ją w walce wręcz. Korzyść podwójna: nasza podopieczna nie marzy o uduszeniu nas we śnie i potrafi kopać z półobrotu.

A może chodziło po prostu o złamanie Leny, pokazanie jej, gdzie jest jej miejsce w Kręgu Życia? Cóż, w takim razie radziłabym od dziś spać z jednym okiem otwartym.

Podsumowując: jak się nie obrócisz, rzyć z tyłu, działania Raven – niezależnie czym motywowane – doprowadziły wyłącznie do tego, że Lena znalazła się w jeszcze gorszym dołku psychicznym, niż do tej pory.

Czytałam kiedyś o pewnym rodzaju grzyba pasożytującego na drzewach. Wdziera się do systemu, który transportuje wodę i odżywia drzewo od korzeni aż po gałęzie. Niszczy ten system kawałek po kawałku, wypiera go. Wkrótce to grzyb — i tylko grzyb — transportuje wodę i wszystkie związki chemiczne potrzebne drzewu do życia. Jednocześnie, krok po kroku, powoli rozkłada drzewo od środka.

W porównaniu z „Delirium”, w „Pandemonium” mamy nieco mniej pseudo poetyckich rozmyślań Leny; dobrze widzieć, że dziewczyna nie wyrzekła się zupełnie swojej prawdziwej natury.



Właśnie tak samo działa nienawiść. Będzie cię żywić, a jednocześnie niszczyć od środka. Jest twarda, chropowata i głęboko zakorzeniona, to system blokad. Jest wszystkim, to siła totalna.
Nienawiść jest jak wysoka wieża. W Głuszy zaczynam ją budować i piąć się do góry.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: wracamy do teraźniejszości i poznajemy nowe fakty z przeszłości Juleczka.


Zostańcie z nami!


Maryboo

42 komentarze:

  1. Jak co tydzień nie mogłam się doczekać analizy, plus dodana została dopiero w czwartek... I czuję straszny niedosyt. Rozdziały same w sobie nieciekawe, a analiza też tak sobie. Mam nadzieję, że niedługo będzie ciekawsza. Nie mogę już doczekać się sceny sikania (chyba, że ją pomineliście) i mam nadzieję że następna analiza już w niedzielę ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Są dwa fragmenty, więc podzielę komentarz na dwie części.

    1. W sumie to trochę szkoda, że akcja toczy się wtedy i teraz. Gdyby działa się tylko wtedy można by się łudzić, że wyzdychają w tym lesie. W ogóle kim jest Babcia? Nie można tak dać imienia z kosmosu i łudzić się, że kogoś los tegoż będzie cokolwiek obchodził.
    Tak swoją drogą świetny plan z tym ogniskiem. "Jest ciemno. Nie mogą nas zobaczyć, rozpalmy więc ognisko, żeby ułatwić im zadanie!". Ja wiem, że jest zimno. Ale szanse na zamarznięcie i tak mają mniejsze niż na śmierć w męczarniach/krypty jeśli zostaną złapani.

    System znaków? No co wy! To by miało przecież sens!

    2. Juleczek wydaje się milszy od Liściostwora. Taki bardziej ludzki (poza magicznymi oczami). "Dobrze go wytresowali", szkoda, że nie ciebie Leno. W sumie z rozdziału na rozdział dostajemy inny opis zachowań wyleczonych, ale ja wciąż pamiętam paniczny lęk Leny, że straci przyjaźń i opisy ich wyleczonych znajomych. Poważnych, nie ulegających entuzjazmowi. Julek prawdopodobnie nie ma nie wyleczonego towarzystwa, więc od razu powinien widzieć odstępstwa od normy. Pewnie jest biedak przerażony, że serum na Lenę nie podziałało i na pewno dziewczyna go zarazi.

    rose29

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "W sumie to trochę szkoda, że akcja toczy się wtedy i teraz. Gdyby działa się tylko wtedy można by się łudzić, że wyzdychają w tym lesie." - cóż, część statystów, jak widać, faktycznie schodzi ze sceny; szkoda tylko, że to ta część, która nie bardzo obchodzi czytelników.

      "W ogóle kim jest Babcia?" - Babcia służyła Raven za historyjkę motywacyjną dla Leny, bo nosiła bez skargi ciężkie wiadra z wodą. Więcej informacji brak.

      "Tak swoją drogą świetny plan z tym ogniskiem. "Jest ciemno. Nie mogą nas zobaczyć, rozpalmy więc ognisko, żeby ułatwić im zadanie!"." - zaczęłam się ostatnio zastanawiać, czy (i jak długo)Odmieńcy przetrwaliby w Igrzyskach Śmierci i wyszło mi, że o ile pan Wiesio nie byłby sponsorem, to szanse mieliby dość marne.

      Usuń
    2. Byłoby wspaniale zobaczyć Igrzyska z Raven.

      I chyba wiem czemu wszyscy słuchają jej idiotycznych poleceń bez szemrania. Otóż nasza bohaterka przypadkiem trafiła do sekty. Wszystkie symptomy wskazują na sektę. Wyprane mózgi obozowiczów, bezkarność Raven. Sekta jak nic. Lena jeszcze nie wie o co dokładnie chodzi, bo nikt nie zaproponował jej inicjacji - nie ma jeszcze wypranego mózgu. Ale podświadomie coś przeczuwa stąd jej modły do bożka Jesieni i krwawe ofiary z własnych stóp. Pominąwszy jednak tego bożka, zachowanie tych lebieg naprawdę skojarzyło mi się z ofiarami sekciarzy.

      Raven jest prawdziwą psychopatką. Spowodowała być może traumę u Leny, i znęcała się nad nią psychicznie nawiązując do jej ucieczki i obwiniając dziewczynę o śmierć Aleksa. Swoją drogą, słuszna uwaga, skąd ona o tym wie?

      Sądzę, że ten incydent był taką karą dla Leny za sprzeciwianie się podczas pochówku statystki numer 5.

      rose29

      Usuń
    3. "Sądzę, że ten incydent był taką karą dla Leny za sprzeciwianie się podczas pochówku statystki numer 5." - nie myślałam o tym w ten sposób, ale szczerze mówiąc nawet bym się nie zdziwiła.

      Usuń
    4. Odmieńcy Raven jako Sekta Czcicieli Bożka Lasu Truliścia to ciekawy pomysł...

      Usuń
    5. eksterytorialnysyndrombobra prawdę mówiąc myślałam o Bożku Jesieni jako konkurencji dla sekty Raven, ale Twoja wersja jest lepsza :) I wyjaśnia czemu Raven jest taka cięta na Lenę - dziewczyna jest odpowiedzialna za uwiedzenie i śmierć ich Bożka.

      Maryboo ja się po Raven spodziewam wszystkiego.

      rose29

      Usuń
  3. I żadnemu z nich nie wpadło do głowy, żeby nie zostawiać pakowania najważniejszych rzeczy na sam koniec
    Taa,czemu ja się nie dziwię?
    A ta rozmowa z Juleczkiem nawet naturalna. Te jego zabawy nawet ładne.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Taa,czemu ja się nie dziwię?" - a ja, muszę przyznać, jednak trochę tak, bo liczyłam, że skoro pakowali się przez te tysiąc godzin, kiedy zwiadowcy byli w drodze, to zdążyli przynajmniej przygotować te prześmieszne niby-apteczki. Oni wszystkiego mają jeden rondel i dwie pary gaci na krzyż, powinno im to zająć krócej, niż mnie pakowanie kabinówki na weekendowy wypad...

      Usuń
  4. Szczerze spodziewałam się, że będą mieć dużo większe problemy. Nie wiem czy słusznie, jakoś nie zdarzyło mi się uciekać po lesie przed niekompetentnym rządem.
    A scena z Julkiem jest problematyczna. Z jednej strony, Lena zachowuje się tak skrajnie głupio że aż wydaje się to być na siłę zrobione. Z drugiej strony... to Lena.
    Sama nie wiem co myśleć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Szczerze spodziewałam się, że będą mieć dużo większe problemy." - spokojnie, przed nami w tej serii jeszcze dużo wędrowania, zdążą się wykazać...

      Usuń
  5. No,Clevellowi,jak opisywał muchy w Królu szczurów poszło znacznie lepiej..

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  6. Po scenie z królikiem mam ochotę napisać fika, jak Lena morduje Raven we śnie. Serio, pozbyliśmy się liściostwora, a autorka musiała dorzucić jeszcze większą psychopatkę od niego?

    OdpowiedzUsuń
  7. A to niespodzianka. Zapomniałam, że dziś jest niedziela, weszłam w posta zobaczyć czy jest odpowiedź do mojego komentarza a tu zonk, post się magicznie wydłużył.
    A co do Raven to ona mi nawet nie przeszkadza, jest tak przegięta że nawet nie traktuję jej poważnie. Za to co miała ta scena pokazać - nie mam pojęcia. Nie trzyma się to absolutnie niczego.

    OdpowiedzUsuń
  8. Zanim Hipolit i Jadzia... Coś mi się tu składa w całość. W NY są tylko Raven i Tack. Ucieczka z gołym tyłkiem i bez jedzenia, bardzo niespodziewana i na pewno wszyscy byliśmy w ciężkim szoku. I to subtelne jak końskie kopyto gadanie Raven, że "Tym razem nikt nie zginie podczas podróży na południe". Nie spoileruję, ale przeczuwam, że ktoś nie przeżyje i chyba nawet podejrzewam kto :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fsumje mogę chyba ujawnić swoje przypuszczenie. Moim zdaniem umrze albo Blue, albo Hunter.

      Usuń
    2. Cóż...pożyjemy, zobaczymy ;)

      Usuń
    3. Pewnie zginie Hunter, bo jest zbyt sympatyczny na to uniwersum.

      Usuń
    4. Ja szłam takim tokiem myślenia:
      1. Hunter - przyjaciel, facet, wyeksponowany. Potencjalna konkurencja dla truloffa, duża strata dla Lenki i potencjalna motywacja do walki.
      2. Blue - w zasadzie nie wiadomo, po co to dziecko zostało wprowadzone, a jest znowu zbyt wyeksponowana, by robić za zwykłe tło. Jedyne, co wiemy, to że jest dla Raven najważniejsza z całego obozu i została przez nią praktycznie wychowana, ergo - czemu nie ma jej w Nowym Jorku? Czemu Raven o niej nie wspomina, Lena o nią nie pyta i nawet się nie zastanawia nad losem tego dziecka?

      Usuń
  9. - Mamo, nie wychylaj się! - szepnął Hipolit. On i Jadwiga, ubrani w ciepłe kurtki, popijając cynamonową herbatę obserwowali kłótnię Leny i Raven. Niestety, dziewczyny były tak zajęte sobą, że nie zauważyły, iż królik był gumowy - pewnie przekonają się dopiero, gdy znad ogniska uniesie się TEN ZAPACH.
    - Przecież nas nie zauważą - odparła spokojnie Jadwiga - Jak cała ferajna nie zauważyła pięcioosobowego namiotu, Toi-toia, polowej kuchni i słowiańskiego festiwalu, to teraz też nas nie zobaczą.
    - Pewnie masz rację - westchnął Hipolit, poprawiając nieco kamerę. Poprzednia część materiału bardzo spodobała się chłopakom z komisariatu, a montażysta miał spory problem, by wybrać jak najlepsze kawałki - bo wszystkie zmagania bandy słabeuszy z odróżnieniem dębu od brzozy zasługiwały na miejsce w filmie.
    - A wspominałam ci już, kogo udało się załatwić do pracy przy produkcji?
    - Kogo? - zdziwił się Hipolit. Nikt niczego mu nie wspominał.
    - To miała być niespodzianka, więc nic Ci nie mówiliśmy, ale... - zawahała się Jadwiga - Tym razem Zbychu i Halina chcą iść w kierunku realizmu, bardziej... dokumentu, niż filmu akcji.
    - Dokumentu? - oczy Hipolita rozszerzyły się.
    - Tak. Ale nie martw się, bo ta niespodzianka... Załatwiliśmy lektora, a właściwie lektorkę, która będzie komentowała wszystko, co Raven wymyśliła przez ostatnie miesiące.
    - Kogo?
    - Usiądź lepiej. Krystyna Czubówna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetne!

      Usuń
    2. "Jak cała ferajna nie zauważyła pięcioosobowego namiotu, Toi-toia, polowej kuchni i słowiańskiego festiwalu, to teraz też nas nie zobaczą." Cudne. I Krystyna Czubówna... Mogę to sobie wyobrazić :)

      rose29

      Usuń
    3. Mam nadzieję, że będziemy mieli okazję obserwować panią Krystynę w akcji!

      Usuń
  10. słowiańskiego festiwalu!!!

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  11. Babcia!Tylko nie Babcia! Czytając wzmiankę o niej, zobaczyłam ją przed oczami jak wymachuje wielkim sztandarem i krzyczy "A bierzcie mnie w cholerę, bo ja tu piknę przed setką".

    Po scence z królikiem nabrałam przekonania, że Raven jest demonem żywiącym się emocjami. Idzie sobie taka Raven, myśli "kurka, jak niedługo nie nakarmię tych śmiertelników, to umrą sobie i co wtedy zrobię?". Znalazła królika, podeszła szybko załatwić sprawę i nagle wzieło się jej na wymioty. Co to? Ksiądz w krzakach czyta ewangelię na głos? Weszli na poświęconą ziemię? . Nie, to Lenka poczuła ulgę i radość. I nadzieję. I co tam jeszcze jest. Nóż, udekorowany akrylem tak by budził trwogę(Bo z zardzewiałym, tępym gniotem była by pośmiewiskiem w piekle), wsadziła w dłoń Leny. "Ty go zabijesz" mrukneła Raven. Wyszsze emocje znikneły od razu
    zastąpione obrzydzeniem i strachem. "To będzie dobry dzień" pomyślała Raven.

    To jedyne wytłumaczenie jakie znalazłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, uwierzcie, Raven dopiero pnie się po piekielnej drabinie korporacyjnej...

      Usuń
  12. Scena z królikiem okropna pod każdym względem :( Swoją drogą, to już drugie zwierzę, które umiera po to żeby Lena mogła się, ekhm, czegoś nauczyć. Nie wiem, czy Oliver ma jakieś dziwne zapędy czy jest zwyczajnie leniwa.

    Sami

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Swoją drogą, to już drugie zwierzę, które umiera po to żeby Lena mogła się, ekhm, czegoś nauczyć." - nie myślałam o tym, ale racja - i pies sąsiadów, i królik oznaczają swoiste kamienie milowe w jej postrzeganiu świata.

      Usuń
  13. Dobra, wychodzę z szafy. Jako wegetarianka od 10 lat i weganka od 2 płaczę za każdym razem, jak fikcyjne zwierzątko zostaje zabite albo jest źle traktowane, a bohaterowie uważają to za oczywiste. Niewyleczeni, posiadający empatię oraz wrażliwość. I obstawiam, że sporo osób wszystkożernych też ma takie odczucia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, polowania polowaniami, ale Raven zdaje się czerpać podejrzanie dużo satysfakcji z procederu dobijania przerażonego, wykrawającego się zwierzęcia...

      Usuń
    2. Mnie jak śmierć zwierząt na papierze rusza w porównaniu ze średnią raczej mało, tak sposób w jaki się za to Raven zabrała i w jaki zmusiła do tego Lenę... to mi zaczyna wyglądać na fanatyzm. Zawsze tak sobie wyobrażałam szkolenie małych chłopców na terrorystów np. w ISIS. "Musisz być bezlitosny, bo to na ciebie polują". I jeszcze to uparte nazywanie zaprawionych pod przymusem jakimś świństwem ludzi "zombie". Łatwiej zabić zombie niż człowieka, prawda? Przecież i tak nic nie poczuje!

      Usuń
    3. To z zombie to faktycznie. Z tym że nasza ferajna jako terroryści... Cóż, w tym byliby równie nieudolni co we wszystkim innym

      Usuń
  14. Raven przyklęknęła przy króliku, a ja specjalnie ustawiam się za nią, aby zasłoniła mi widok własnymi plecami. Czuję gulę w gardle - cieszę się na samą myśl o posiłku, ale jednocześnie naprawdę żal mi zwierzęcia; wciąż się szamocze, ale już słabiej, jakby zaczynało brakować mu sił.
    Reven ma napięte ramiona i zastanawiam się, czy czuje się tak samo rozdarta jak ja.
    Pewnie nie.
    Wyciąga nóż, wydający się w jej dłoni zbyt duży i kiedy już mi się wydaje, że zaraz z niego skorzysta, ta spogląda na mnie przez ramię i lekko kiwa głową.
    - Chodź, ty to zrobisz.
    - Co? - dukam zaskoczona. Twarz Raven jest niemal beznamiętna.
    - Musisz wiedzieć jak to zrobić, gdybyś została sama - bierze głęboki wdech. - Gdybyś się zgubiła, albo gdyby nam coś się stało. Chodź, wszystko ci pokażę.
    Robię kilka niepewnych kroków naprzód i przyklękam przy Raven, która przyciska królika do ziemi, dzięki czemu jest nieco spokojniejszy. Drugą ręką wciska mi nóż w dłoń. Jeśli w jej pięści wydawał się duży, w mojej jest ogromny.
    - Musisz mu poderżnąć gardło, wtedy szybko się wykrwawi i nie będzie cierpiał - mówi, spokojnie i rzeczowo, a potem do jej głosu wkrada się łagodna nuta, gdy dodaje - i nie zniszczysz futra. Zrobimy z niego nowe rękawiczki dla Sary.
    Przytakuję, a potem niezgrabnie zastępuję dłoń Raven własną i to teraz ja przyciskam królika do ziemi; jest ciepły i miękki, a pod palcami czuję jak jego serce wybija szalony rytm. Raven już nic nie dodaje, nie pogania mnie, ani nie naciska. Po prostu czeka, a mnie współczucie kłuje pod żebrami; niemal boleśnie, choć wiem, że dziewczyna ma rację. Muszę umieć to robić, ale...
    - Nie potrafię - odzywam się, gdy czuję, że to trwa zbyt długo. Nóż wyślizguje mi się z ręki, pochwycony przez chłodne palce Raven. - Przepraszam.
    - Nie masz za co - dziewczyna dotyka mojego ramienia, a potem lekko je ściska. - Ale prędzej czy później będziesz musiała to zrobić. Sama wiesz, że wujaszek zza płotu nie zawsze może nam pomóc.
    Nie czekając na moją odpowiedź przejmuje królika - po chwili jest już po wszystkim, czerwień plami śnieg.
    - Chodź - Raven uśmiecha się do mnie pokrzepiająco. - W obozie pokażę ci, jak go wypatroszyć.
    - I jak zrobić rękawiczki - dodaję, próbując ukryć, jak bardzo źle się czuję. Z powodu królika i wrażenia, że zawiodłam.
    Ale najwyraźniej Raven i tak to słyszy, bo obejmuje mnie ramieniem.
    - Nie martw się - mówi, jednocześnie odsuwając się, aby ruszyć w drogę powrotną. - To nigdy nie jest łatwe, nawet gdy przestajesz się wahać.
    Sama nie wiem, czy mnie to pociesza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anonimowy autorze: fik ładny, ale niestety, nie przeszedłby weryfikacji w świecie Oliver, Raven jest w nim zdecydowanie zbyt podobna do istoty ludzkiej :(

      Usuń
    2. Gdyby Anonimowy Autor przepisał Delirkę w takiej konwencji, byłaby bardzo przyjemną lekturą!
      Lyssa

      Usuń
    3. Chciałam napisać coś podobnego i zastanawiałam się, jak to poprowadzić, ale ten pomysł jest dokładnie tym, o czym myślałam. Gdyby cała kreacja Raven taka była! Dla Autora proponuję wirtualne cukierki :)

      Usuń
    4. O rany, super! Tego brakuje tej książce - Ciebie jako autora/autorki

      rose29

      Usuń
  15. Jeszcze się uczepię tego pocałunku. Rozumiem, że remedium wyłączało pociąg seksualny, przyjemność z pocałunku, z dotyku, podniecenie? Jak to działało? Robiło "ping" i nagle pocałunki mi się przestają podobać? "Ping" i do końca życia nie mam ochoty na seks? Czy to w jakiś sposób upośledzało odczuwanie dotyku, a co za tym idzie, bólu? Coś przyjemnego było odczuwane jako neutralne? Ja chcę wiedzieć, o co takie larmo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maszyna robiąca ping wyłącza rzekomo pociąg seksualny i możliwość odczuwania motylków w brzuchu. Tyle kanon, problem w tym, że kanon potrafi zmieniać się autorce co kilka rozdziałów...

      Maryboo

      Usuń