LENA
Nasi bohaterowie opuszczają schron i kierują się w stronę
Portland, by wspomóc tamtejsze siły RO w przeprowadzeniu jakiejś
(póki co nieokreślonej) grubszej akcji.
Teraz, gdy mur między nami runął, nie opieram się już tak bardzo przed powrotem do Portland. Co więcej, gdzieś głęboko w środku wyczekuję go z niecierpliwością.
Czyli...ten bunt w poprzedniej odsłonie naprawdę wynikał
tylko i li z twojej trudnej relacji z matką i bolesnych wspomnień z
dzieciństwa? Teraz, gdy już się pogodziłyście, nie masz żadnego
problemu z powrotem do miejsca, w którym a) funkcjonujesz jako
poszukiwany przez prawo zbieg i b) najprawdopodobniej będziesz
zmuszona skonfrontować się z bolesną prawdą co do obecnego
położenia swojej rodziny, którego to położenia jesteś
bezpośrednią przyczyną?
Aha.
Mama i ja rozmawiamy przy ognisku podczas jedzenia, rozmawiamy do późna w nocy, dopóki Julian nie wystawi zaspanej głowy z namiotu, by powiedzieć, że naprawdę powinnam choć trochę się przespać, albo Raven nie wydrze się na nas, że powinnyśmy zamknąć jadaczki.
...Raven wydziera się na matkę Leny – obcą, znacznie starszą od
niej i stojącą wyżej w hierarchii buntowników kobietę – że ma
„zamknąć jadaczkę”?!
...I one tak po prostu przechodzą nad tym do porządku dziennego?
...Leno? Pamiętasz, jak niejednokrotnie na przestrzeni tej serii
chciałaś dać Raven do zrozumienia, co myślisz o jej postępowaniu?
Co ty na to, by wreszcie wyrzucić z siebie całą frustrację? Na
przykład w takiej formie?
I pomyśleć, że prywatnie brzydzę się przemocą. O co chodzi z
tymi bohaterami YA, dlaczego oni są pisani w taki sposób, by
wyzwalać w człowieku najniższe instynkty – i to nawet (a może
raczej zwłaszcza) wtedy, gdy rzekomo są postaciami pozytywnymi?
Rozmawiamy o tym, jak wyglądało nasze życie w Głuszy. Okazuje się, że zaangażowała się w ruch oporu jeszcze gdy była w Kryptach, uwięziona na Oddziale Szóstym. Tamtejszy strażnik, mimo że wyleczony, sympatyzował ze sprawą. Później obarczono go winą za jej ucieczkę i sam został więźniem.
Dwie rzeczy:
1) Owszem, jak możemy się dowiedzieć z nowelki jej poświęconej,
Annabel faktycznie była w zmowie z jednym ze strażników – ale
jak, na litość, mogła zaangażować się w działalność
wywrotową dopiero w więzieniu? Pamiętajmy, że matka Leny
przebywała na oddziale pod ścisłym nadzorem, nie dzieliła z nikim
celi, nie opuszczała swojego skrzydła – kto zatem zaproponował
jej zabawę w buntowników? I właściwie po co? Annabel siedziała w
kiciu skazana na dożywocie, szanse jej ucieczki były minimalne –
skoro na tym etapie nie była jeszcze żadną szychą, po diabła RO
miałoby ryzykować dekonspirację i represje, żeby uwolnić
jakiegoś szaraczka, który nie tylko nie ma na tym etapie żadnego
znaczenia dla sprawy, ale w dodatku będzie wymagał dłuższej
rekonwalescencji na skutek wieloletniego mieszkania w Kryptach?
2) Ów strażnik - sympatyk ma być, jak rozumiem, wyjaśnieniem,
dlaczego nikt nie zauważył, że pani Haloway przez lata dłubała w
ścianie olbrzymi napis. Cóż, autorko, w takim razie ze smutkiem
oznajmiam ci, że nie wyszło; żaden strażnik nie zostałby
przypisany na stałe jako jedyny klawisz dla więźnia pod
specjalnym nadzorem –
ryzyko nawiązania tego rodzaju tajnych układów jest po prostu za
duże. I gdzie, u diabła, wcięło wszystkie kamery i monitoring w
tym uniwersum?
Pamiętam go: widziałam go zwiniętego w pozycji płodowej w małej kamiennej celi. Jednak nie mówię o tym mamie. Nie mówię też, że Aleksowi i mnie udało się dostać do Krypt, ponieważ to oznaczałoby mówienie o Aleksie.
A szkoda;
chciałabym być świadkiem tej rozmowy, szczególnie jeśli Lena
wcieliłaby się w awatara czytelników i zadała jedyne naprawdę
istotne pytanie: „Dlaczego, na litość, marnowałaś czas, żłobiąc
w ścianie cały olbrzymi wyraz, skoro jedyne, co było ci potrzebne
do ucieczki, to duża litera 'O'?”.
— Biedny Thomas. — Mama kręci głową. — Tak bardzo się starał, żeby go przydzielili do Oddziału Szóstego. Celowo mnie odszukał. — Spogląda na mnie z ukosa. — Znał Rachel, wiesz... dawno temu. Myślę, że zawsze miał do siebie żal, że z niej zrezygnował. Pozostał w nim gniew, nawet po remedium.
...nie.
Autorko? Nie.
Jesteśmy bliżej niż dalej
zakończenia tej serii. Jestem już naprawdę zmęczona twoim
wiecznym przepisywaniem własnego świata przedstawionego.
Jeżeli Thomas był wyleczony, to nie
pozostał w nim absolutnie żaden żal i gniew. SAMA
NAM TO POWIEDZIAŁAŚ.
TO TWÓJ WŁASNY KANON, DO LICHA!
Oliver, nie możesz tego robić. Nie możesz co chwilę naginać
reguł, które sama stworzyłaś, aby dopasować je do umyślonej
przez ciebie sceny. Remedium nigdy nie miało większego sensu –
udowadniałyśmy to z Beige wielokrotnie na tym blogu – ale obecnie
zaczyna mieć sens ujemny. Jeżeli zabieg zadziałał (a Annabel nie
wspomina, aby było inaczej), to Thomas nie mógł czuć żalu,
ponieważ remedium zabiło w nim tego rodzaju sentymenty. Po prostu.
Zgadzam się, że lek niszczący wszystkie pochodne miłości,
łącznie z rozżaleniem, to bardzo kuriozalny pomysł, ale cóż –
nie ja to wymyśliłam. Naprawdę, autorko: dlaczego nie mogłaś od
początku ułatwić sobie roboty i ustalić, że rządowy specyfik
morduje tylko i wyłącznie chuć? Oszczędziłoby nam to wielu tego
rodzaju fabularnych bezsensów.
Słońce świeci mi prosto w oczy. Zamykam je. Pod powiekami błyskają dawno pogrzebane obrazy: Rachel zamknięta w swoim pokoju, odmawiająca wyjścia z niego i jedzenia. Blada, piegowata twarz Thomasa za oknem, chłopak wskazujący mi na migi, żebym go wpuściła. Pamiętam, jak siedział skulony w kącie tamtego dnia i obserwował z przerażeniem, jak wloką Rachel do laboratorium, a ona wierzga nogami, krzyczy i obnaża zęby jak dzikie zwierzę.
I nikt nie postanowił zabrać na zabieg także i jego? Porządkowi
pozwolili mu po prostu smutać się w kącie, zamiast potraktować go
jako współwinnego tego bałaganu?
Annabel dzieli się własnymi wspomnieniami na temat chłopaka:
— Ledwo go pamiętałam. I oczywiście bardzo się zmienił od czasu, kiedy ostatni raz go widziałam. Minęły przecież jakieś trzy, cztery lata... Pamiętam, jak raz wróciłam wcześniej z pracy i przyłapałam go, gdy kręcił się koło domu. Był przerażony. Myślał, że go wydam. — Wybucha śmiechem. — To było tuż przed tym, kiedy mnie...zabrano. (…) Nie był w stanie zapomnieć o tym, co stracił. To wciąż w nim tkwiło. Wiesz, tak się dzieje z wieloma ludźmi.
No, zgodnie z dotychczasowym kanonem, tak dzieje się z tymi, na
których zabieg NIE zadziałał, ale rozumiem, że jeżeli fakty się
nie zgadzają, to tym gorzej dla faktów.
— (…) Zawsze uważałam, że podobnie było też w przypadku twojego taty.— A więc tata był wyleczony?— pytam zdumiona. Nie wiem, skąd we mnie ten zawód. Nawet go nie pamiętam. Zmarł na raka, gdy miałam roczek.— Tak, był. — Szczęka mamy drży. — Ale były chwile, kiedy miałam wrażenie... Były chwile, kiedy wydawało mi się, że dalej to czuje, choć to szybko mijało. Może tylko to sobie wyobrażałam. Zresztą to bez znaczenia. I tak go kochałam. Był dla mnie bardzo dobry.
Primo: No...a czemu niby miał nie być? Nigdy nie słyszeliśmy, by
Mały Brat miał cokolwiek przeciwko ojcu Leny, a pamiętajmy, że
piętno zdrajcy odciska się na rodzinie jeszcze długo po jego
śmierci.
Secundo: No, tyle dobrego, że w tym wypadku Annabel sama przyznaje,
że to raczej jej własna interpretacja i pobożne życzenie, niż
faktyczny stan rzeczy; trzy Specjalne Płatki Śniegu w jednej
rodzinie to byłaby jednak pewna przesada.
Nieświadomie podnosi rękę do szyi, jak gdyby szukała naszyjnika: wisiorka w kształcie sztyletu, który dostała od taty. To dzięki niemu udało jej się wydostać z Krypt.— Twój naszyjnik. Wciąż nie możesz się przyzwyczaić, że już go nie masz.Odwraca się do mnie i mruży oczy. Uśmiecha się delikatnie.— Są straty, po których nigdy się nie otrząśniemy.
Dodajmy, że była to strata kompletnie bezsensowna, albowiem
naprawdę nie było żadnego powodu, dla którego Annabel nie mogła
zabrać ze sobą wisiorka po tym, jak skończyła używać go jako
kilofu.
Ja również opowiadam mamie o swoim życiu, zwłaszcza o tym, co się działo po mojej ucieczce z Portland
— Hej, mamo! Pamiętasz swoją siostrę? Cóż, dzięki mnie i
mojemu lubemu najprawdopodobniej podzieliła twój los. Fajnie,
prawda?
jak poznałam Raven, Tacka i zaangażowałam się w ruch oporu.
...Ach, no tak, mogłam się spodziewać, że Lena od razu przejdzie
płynnie do tej części, która w jej mniemaniu jest najbardziej
interesująca. Nieważne, idźmy dalej.
Niektórych tematów nie poruszamy zupełnie. Mama nie pyta, co zmusiło mnie do ucieczki z Portland, a ja nie widzę potrzeby, by jej o tym opowiadać.
A szkoda; twoja opowiastka o tym, jak to planowałaś uciec na zawsze
do Głuszy nie mając nic poza jedną parą gaci na tyłku mogłaby
być wcale zabawna.
Trzymam liścik od Aleksa w małej skórzanej sakiewce zawieszonej na szyi — prezent od mamy, zdobyty przez nią od wędrownego kupca — ale to pamiątka z przeszłego życia, jak noszenie zdjęcia kogoś, kto już nie żyje.
* wzdycha ciężko * Oliver, nieładnie tak dawać czytelnikom
nadzieję.
Mama oczywiście wie, że odnalazłam swoją drogę do miłości. Od czasu do czasu przyłapuję ją na tym, że obserwuje nas z Julianem. Wyraz jej twarzy — mieszanina dumy, smutku, zazdrości i miłości — przypomina mi, że jest nie tylko moją matką, ale i kobietą walczącą całe swoje życie o coś, czego tak naprawdę nigdy w pełni nie zaznała. Mój tata był wyleczony. A nigdy nie można kochać, nie w pełni, jeśli miłość nie jest odwzajemniona.
Patrz pani, to zupełnie jak u Juliana i ciebie!
A skoro o Julianie mowa...
Julian i ja znowu odnaleźliśmy siebie nawzajem. Jest tak, jak gdyby kilka ostatnich tygodni było złym snem i wreszcie widmo Aleksa przestało rzucać cień na nasze szczęście. Nie możemy się sobą nasycić. Znowu zdumiewa mnie w nim wszystko: jego ręce, sposób mówienia, cichy i delikatny, wszystkie odcienie jego śmiechu. W nocy, w ciemności, sięgamy po siebie nawzajem. Zatracamy się w odwiecznym rytmie, wśród pohukiwań, krzyków i pisków zwierząt w lesie.
…
...Ooo. Ojej. Och.
Ci
z Was, którzy dzielnie od kilku lat śledzą nasze analizy pamiętają
zapewne kategorie używane przez nas przy omawianiu „Selekcji”.
Jedna z nich pasowałaby tu jak ulał – chodzi mi mianowicie o
„Osiołkowi w żłoby
dano”. W zasadzie sama nie wiem, co zachwyca mnie bardziej w tym
fragmencie: dobór słów u Leny, która określa swojego eksa (który
to eks, że tak nieśmiało przypomnę, jeszcze niedawno stanowił
centralny punkt jej przemyśleń i obsesji) mianem „widma”, czy
też fakt, że Oliver – zapewne niecelowo – odmalowuje tu swoją
pacynkę jako Amisię Singer 2.0, osobę, która darzy afektem tego z
młodzieńców, który akurat znajduje się w pobliżu.
Ale cóż,
powiecie, nihil novi, to, że Lena ma mocno instrumentalny stosunek
do swoich tru loffów wiemy ni od dziś. Zaiste, prawdziwy diament
kryje się gdzie indziej.
Autorko,
czy ty próbujesz nam zasugerować, że Julian i Lena teges,
szmeges,
fą
fą fą?
To w
sumie fascynujące, ale jak na serię, która traktuje o umiłowaniu
motyli w brzuchu ponad czysto kurtuazyjne relacje seksualność jako
taka jest w „Delirium” właściwie nieistniejąca: mieliśmy
króciutkie przemyślenia Leny w pierwszym tomie na temat uprawiania
seksu ze swoim przyszłym mężem, aluzyjną uwagę, że Raven i Tack
wymykają się z obozu, żeby się pobzykać, i ukrytą głęboko w
Narnii relację Bram/Hunter (a i tu nie wiadomo, czy do czegokolwiek
kiedykolwiek doszło). I...w zasadzie to tyle. Nie wymagam, by
powieści YA kręciły się wokół życia łóżkowego, ale w
sytuacji, gdy zakazana miłość stanowi motyw przewodni serii jego
brak staje się zwyczajnie niewiarygodny. Oczywiście, to, że
człowiek znajduje drugą połówkę nie musi z automatu oznaczać
rozpoczęcia współżycia – Lena nie ma nawet osiemnastu lat, gdy
poznaje PŚ, a przez całą młodość była indoktrynowana, by
uważać stosunek wyłącznie za część sztywnego małżeńskiego
rytuału – ale JAKIEŚ przemyślenia w związku z tym tematem
powinny się jednak pojawić, nawet gdyby miał to być głównie lęk
przed nieznanym. Tymczasem panna Haloway przez całą serię
wdzięcznie prześlizguje się nad tym tematem, tak jakby nigdy
poważnie nie brała pod uwagę możliwości przespania się ze swym
tru loffem - którymkolwiek bądź z nich.
I...ta kwestia
została rozwiązana za kulisami? Tak po prostu?
Pomijając już
fakt, że wypada to cokolwiek niewiarygodnie pod względem
psychologicznym – ktoś wychowany pod sztandarem remedium naprawdę
powinien mieć coś do powiedzenia w związku z tą kwestią – jest
to przede wszystkim bardzo kiepski zabieg z literackiego punktu
widzenia.
Oliver. Przez trzy
tomy podgrzewałaś atmosferę, najpierw w kwestii relacji
Lena/Plastikowa Simorośl, później Lena/Juleczek, w końcu –
trójkąta miłosnego. Czytelniczki podzieliły się na „Team Alex”
i „Team Julian”, gryzły paluchy, który z nich zdobędzie serce
Leny...i to jest wszystko, co masz im do zaoferowania? „BTW, kiedy
tru loff nr 1 zaszył się w paprociach, przespałam się z tru
loffem nr 2”? Śmiano się z drobiazgowych opisów przygotowań do
nocy poślubnej w „Przed świtem”, ale cokolwiek by nie mówić o
Meyer, ona przynajmniej nie zbyła kwestii pierwszego razu aluzją
wplecioną pomiędzy standardowe narracyjne smęcenie heroiny.
Swoją drogą, nie
wiem, czy takie było założenie, ale dla mnie ta scena wygląda jak
kolejny subtelny policzek wymierzony Julianowi. Tak, został
pierwszym partnerem seksualnym Leny, tak, dziewczyna najwyraźniej
wreszcie przestała go traktować jak ścierkę do podłogi – ale
to wszystko tylko dlatego, że PŚ postanowił usunąć się ze
sceny. O co zakład, że gdyby Plastikowa Simorośl nadal kręciła
się w pobliżu, Julek nadal byłby traktowany jak zawalidroga?
Gdy pewnego ranka wychodzę z namiotu, okazuje się, że Raven zaspała, a zamiast niej to Julian i mama rozpalają ognisko. Są odwróceni do mnie plecami i śmieją się z czegoś. Wątłe smugi dymu wirują w górę i rozpływają się w delikatnym wiosennym powietrzu. Przez moment stoję nieruchomo. Boję się, że ta chwila jest jak motyl: wystarczy nieznaczne poruszenie i uleci z wiatrem, a oni znikną. Julian odwraca się i dostrzega mnie.— Dzień dobry, ślicznotko — wita mnie. Jego twarz wciąż jest posiniaczona i opuchnięta, ale oczy mają kolor nieba o poranku. Kiedy się uśmiecha, wydaje mi się, że nigdy w życiu nie widziałam niczego piękniejszego.
— Oczywiście
tylko do chwili, kiedy na horyzoncie nie pojawią się kolorowe,
jesienne liście.
To nie jest rodzaj szczęścia, jaki sobie wyobrażałam. To nie to wybrałam. Jednak to wystarcza. Nawet więcej, niż wystarcza.
Wiecie, tego rodzaju fragmenty naprawdę brzmiałby o wiele lepiej,
gdyby nie fakt, że w przypadku Leny ów „wybór” już od dawna
sprowadza się tylko i li do osoby tru loffa – a Julian nie tyle
został przez nią wybrany, co zaakceptowany na zasadzie braku
alternatywy.
Na granicy z Rhode Island spotykamy grupę około dwudziestu osadników, również zdążających do Portland. Wszyscy z wyjątkiem dwóch osób, które po prostu boją się zostać same, chcą dołączyć do ruchu oporu.
Ojej, nowi statyści! Ciekawe, czy w ogóle poznamy ich imiona.
Nasi bohaterowie docierają do ruin piętrowego parkingu; choć na
pozór nie dzieje się nic niepokojącego, pajęcze zmysły Leny
podpowiadają jej, że coś jest nie tak...Aż tu wtem!
A potem spada na nas z góry deszcz żwiru, jak gdyby ktoś przez przypadek strącił go stopą z jednego z górnych pięter. W jednej chwili wszystko staje się plamą i ruchem.— Na ziemię, na ziemię! - krzyczy Max. Błyskawicznie sięgamy po broń, zdejmujemy strzelby z ramion i padamy na trawę.— Hop, hop!Ten głos wprawia nas wszystkich w osłupienie. Podnoszę głowę, osłaniając oczy przed słońcem. Przez chwilę wydaje mi się, że śnię. Pippa, wyłoniwszy się z ciemnej otchłani parkingu, stoi na zalanym słońcem betonowym występie, szczerząc zęby w uśmiechu, i macha do nas czerwoną chusteczką.
No proszę, Pippa wróciła do gry! Ciekawe, czy przyprowadziła ze
sobą Gordo – to jedyny statysta, którego losy naprawdę mnie
interesują.
— Hej, wy tam! — krzyczy Pippa. I powoli zza jej pleców wyłania się coraz więcej osób: całe masy chudych, obszarpanych ludzi, ukrytych na różnych poziomach garażu.
Zaraz, chwila, moment.
Pippę mogłabym jeszcze kupić – ostatecznie nasi spędzili trochę
czasu na pogaduszkach z panią Haloway, więc jeżeli kobieta
wyruszyła z Waterbury mnie więcej w tym samym czasie, co oni i
mocno się spięła, mogła ich w pewnym momencie wyprzedzić. Ale z
całą zgrają schorowanych żebraków? Jakim cudem ci wszyscy ludzie
nie padli z wyczerpania podczas marszu? Nawet, jeżeli są to
najsprawniejsi i najzdrowsi osobnicy z obozowiska, biorąc pod uwagę
ich dotychczasowy styl życia nijak nie daliby rady przejść takiego
dystansu bez robienia regularnych przerw, więc fakt, że Pippa
zjawiła się tu przed Raven i spółką jest kompletnie
nieprawdopodobny.
...No, chyba że Raven i Tack prowadzili towarzystwo okrężną
drogą. Biorąc pod uwagę ich umiejętność czytania map, nawet by
mnie to nie zdziwiło.
Kiedy Pippa wreszcie schodzi na ziemię, natychmiast otaczają ją Tack, Raven i Max. Bestia również żyje. Ukazuje się nam zaraz za Pippą i to wydaje się zbyt piękne, by było prawdziwe.
Ech, wygląda na to, że nawet wizyta Jadzi nie pomogła Gordo
odnaleźć wyjścia z labiryntu namiotów :(
Wreszcie ponad chaosem krzyków i śmiechów przebija się głos Maksa.— Co się stało? Słyszeliśmy, że nikomu nie udało się uciec. Że to była masakra.W jednej chwili Pippa poważnieje.— Bo to była masakra — mówi. — Zginęły setki ludzi. Przyjechały czołgi i otoczyły obóz. Użyli gazów łzawiących, karabinów maszynowych, pocisków artyleryjskich. To była rzeź. Te krzyki... — urywa. — To było straszne.
Jakie
znów „setki”? Obóz w Waterbury był rzekomo olbrzymi – mam
rozumieć, że w praktyce składał się wyłącznie z kilku setek
ludzi? Bo przecież nie ma opcji, żeby większość towarzystwa
zdołała uciec (co za chwilę potwierdzi sama Pippa). I Mały Brat
nasłał na te kilka setek osób dziesięć tysięcy
Jadź?! ...Facet chyba sam
już nie wie, jak przehulać państwowe rezerwy finansowe.
Okazuje się, że Pippa próbowała ostrzec, kogo się da, co nie
było łatwe, biorąc pod uwagę rozmiar obozowiska i czas pozostały
do ataku; Annabel chce wiedzieć, jak udało jej się ominąć
czołgi.
— Nie uciekliśmy — mówi Pippa. — Nie było na to szans. Wojsko było wszędzie. Ukryliśmy się. — Przez jej twarz przemyka spazm bólu. Otwiera usta, jak gdyby chciała powiedzieć coś więcej, ale zaraz znowu je zamyka.— Gdzie się ukryliście? - Max drąży temat. (…)— Najpierw, zanim zaczęła się strzelanina, w korycie rzeki — mówi. — Wkrótce zaczęły na nas spadać ciała. I to one nas ukryły.— O Boże. — Hunter zwija rękę w pięść i przykłada do ust. Wygląda, jakby miał zwymiotować. Julian odwraca się plecami.— Nie mieliśmy wyboru — tłumaczy Pippa ostro. — Poza tym oni już nie żyli. Przynajmniej ich ciała na coś się przydały.
Pippo, ale...nikt cię tu o nic nie oskarża. Hunterowi po prostu
zrobiło się niedobrze, bo, no cóż, odmalowany przez ciebie obraz
jest dosyć masakryczny.
Pippa oznajmia towarzystwu, że celowo nie kierowała się w stronę
schronu, wyliczyła bowiem, że Raven i reszta brygady będą już w
drodze; zamiast tego zabrała, kto żyw i chętny, i skierowała się
na północ. Ich grupa postanowiła założyć tymczasową bazę na
parkingu (nazywanym przez nich „ulem”), póki sytuacja się nie
uspokoi.
— Ilu was jest? — pyta Tack. Dziesiątki i dziesiątki ludzi zeszły na dół i stoją teraz zbici w ciasnej gromadzie za plecami Pippy jak stado psów zastraszone biciem i głodzeniem. Ich milczenie działa rozstrajająco.— Ponad trzysta osób — odpowiada Pippa. — Może nawet czterysta.To ogromna liczba, chociaż stanowią tylko niewielki procent tych, którzy byli w obozie koło Waterbury.
Primo: Zdecydujcie się, do diabła, ilu w końcu było tam żebraków.
Secundo:...No bez jaj.
CZTERYSTA OSÓB?! Zrozumiałabym
kilkanaście, góra kilkadziesiąt, którym udało się przechytrzyć
żołnierzy, chowając się pod ciałami, a następnie przejść
niezauważenie przez las, w którym roi się od porządkowych – ale
czterysta?! Jakim
cudem Pippa zdążyła w ogóle ostrzec tylu ludzi, skoro Lena
zauważyła nadciągające wojsko już podczas ewakuacji z Waterbury?
Przez chwilę wypełnia mnie ślepa, rozpalona do białości nienawiść. Chcieliśmy wolności, by móc kochać, a zamiast tego staliśmy się wojownikami, dzikusami.
Hej, Leno! W każdej chwili możesz zrezygnować. Naprawdę. Wiem, że
Raven wyprała ci mózg, ale gwarantuję, że Juleczek też nie bawił
się szampańsko przez ostatnie kilka tygodni; jeżeli udział w RO
tak bardzo cię odrzuca, to pożegnajcie się z pozostałymi,
zaszyjcie gdzieś pod paprociami – i tyle was widzieli.
— Nie widzieliśmy po drodze żadnych śladów wojska — mówi Raven.
Eee...owszem, widzieliście. Nawet chowaliście się przed nimi, do
kroćset.
— Stawiam, że przyszli z Nowego Jorku. Jeśli mieli czołgi, musieli skorzystać z którejś z dróg dojazdowych wzdłuż Hudsonu. Jest duża szansa, że teraz wrócili na południe.— Misja zakończona — stwierdza gorzko Pippa.
Chyba, że dalej przeczesują las, żeby wykończyć was wszystkich.
Naprawdę, dlaczego nikt nie bierze pod uwagę tej oczywistej opcji?
Mały Brat ma ewidentnie nieskończone fundusze i mnóstwo wolnego
czasu – skoro mógł wysłać czołgi do rozprawienia się z jedną
grupą Odmieńców, co właściwie stoi na przeszkodzie, żeby
dokończyć dzieła?
— Niczego nie zakończyli — odzywa się znowu moja mama, jednak jej głos jest teraz delikatniejszy. — Walka nie jest skończona. To dopiero początek.— Idziemy do Portland — mówi Max. — Mamy tam przyjaciół, mnóstwo przyjaciół. Przyjdzie czas na zemstę — dorzuca z nagłą zaciętością. — Oko za oko.— I cały świat oślepnie — dodaje cicho Coral.
Lubię Coral. Czy nie mogłabym czytać o niej zamiast o dziewczynie,
która kiedyś wycelowała do niej z naładowanej broni, bo Coral
ośmieliła się zaprzyjaźnić z byłym owej dziewczyny?
Wszyscy odwracają się w jej stronę. Od kiedy Alex zniknął, niewiele się odzywa, a ja staram się jej unikać. Jej ból jest niemal namacalny. Jakby w jej środku tkwiła czarna dziura, która pochłania ją samą i oddziałuje na wszystko wokół, co sprawia, że równocześnie czuję w stosunku do niej litość i złość.
Biedna, biedna Coral. Pomyślcie tylko, jaka to okrutna ironia losu –
stracić jedyną przyjazną duszę, kiedy ową duszą jest Plastikowa
Simorośl.
A tak przy okazji, o co Ci chodzi z tą złością, Le...
Przypomina mi o tym, że to nie ja go straciłam.
...aha. Ale pamiętajcie, drodzy czytelnicy:
„Julian i
ja znowu odnaleźliśmy siebie nawzajem. Jest tak, jak gdyby kilka
ostatnich tygodni było złym snem i wreszcie widmo Aleksa przestało
rzucać cień na nasze szczęście.”
— Co powiedziałaś? — pyta Max z ledwo skrywaną agresją.Coral odwraca wzrok.
Hej, Leno! Chyba znalazłam ci niezły substytut twojego kochania!
Mama Leny stwierdza, że nie ma wyboru i trzeba walczyć,
jednocześnie stanowczo oznajmiając Maksowi, że nie chodzi tu o
zemstę, lecz przetrwanie.
Pippa przejeżdża ręką po głowie.— Moi ludzie są słabi — mówi wreszcie. — Żywiliśmy się resztkami, szczurami i tym, co udało się znaleźć w lesie.
Wiecie, co najbardziej zachwyca mnie w tym fragmencie? Fakt, że
Pippa i cztery setki osłabionych włóczęgów zdołali wykarmić
się darami lasu, podczas gdy kilkuosobowa drużyna Raven kona z
głodu za każdym razem, gdy Wiesiek znika z horyzontu.
Max nęci Pippę wizją porządnego jadła w Portland, ta rozsądnie
zauważa, że naczelną kwestią jest w tej chwili to, czy
wymizerowanym ludziom w ogóle uda się do owego Portland dotrzeć.
— Ale tu też nie możecie zostać — stwierdza Tack. Pippa przygryza wargę i spogląda na Bestię. Mężczyzna kiwa głową.— On ma rację, Pip — mówi.
Czy ja wiem? Skoro dali sobie radę tuż po ataku, który musiał
odcisnąć niezłe piętno na ich psychice, to nie bardzo wiem,
dlaczego nie mieliby się wkrótce lepiej zorganizować; Mały Brat
najwyraźniej dał sobie spokój z zasadzkami, więc przy odrobinie
szczęścia i uporu Pippa z towarzystwem wkrótce przebudują ruiny
parkingu na luksusowy apartamentowiec.
Nagle odzywa się stojąca za plecami Pippy kobieta. Jest przeraźliwie chuda, zasuszona.— Pójdziemy. — Jej głos jest zaskakująco mocny i głęboki. Oczy osadzone w zapadniętej, zniszczonej twarzy płoną jak dwa rozżarzone węgle. — Będziemy walczyć.Pippa powoli wypuszcza powietrze z płuc. A potem kiwa głową.— Zatem dobrze - mówi. — Niech będzie Portland.
...Dlaczego te dwie podejmują decyzję w imieniu kilku setek ludzi?
...I dlaczego ktokolwiek miałby ich posłuchać?
Nowy „obóz” Pippy składa się z wyniszczonych ludzi, którzy od
dawna ignorowali jej nawoływania do walki, opuścili Waterbury tylko
dlatego, że w przeciwnym razie by zginęli, są w fatalnej kondycji
fizycznej i zapewne nie lepszej psychicznej. I oni wszyscy tak
chętnie pomaszerują prosto w paszczę lwa, walczyć z systemem,
który od dawna mieli w nosie? Nikt nie zaprotestuje? Nikt nie
stwierdzi, że nie da rady/nic go to nie obchodzi? Nikt nie oznajmi,
że bardzo chętnie, ale on nie jest w stanie doczołgać się do
najbliższego strumyczka, nie mówiąc o kilkukilometrowej wycieczce?
Nikt nie jest psychicznym wrakiem po przymusowym leżakowaniu pod
trupami?
...Proszę, czy nie moglibyśmy wrócić do czasów „Delirium”,
gdzie największym problemem było to, czy Lena zdoła wykręcić się
od zabiegu? Drobne, indywidualne dramaty naprawdę
wychodzą autorce lepiej i sensowniej niż wielkie, rewolucyjne
wątki.
Nasi bohaterowie docierają w końcu do Portland, a tam czeka na nich
niespodzianka:
Tyle że teraz to już nie jest zwykłe ogrodzenie. To wielka betonowa ściana, jednolita powierzchnia zabarwiona w blasku jutrzenki na różowo. Z zaskoczenia staję jak wryta.— Co jest, u diabła?Max, który idzie tuż za mną, o mało na mnie nie wpada.— Nowa konstrukcja - wyjaśnia. — Zaostrzona kontrola graniczna. Zaostrzona kontrola na każdym kroku. Portland ma być wzorem dla innych miast.
Cóż, mogę uważać Freda za karykaturę czarnego charakteru, ale
jedno trzeba facetowi oddać: najwyraźniej jako jedyny w całym tym
cyrku wie, jak powinien wyglądać właściwy mur graniczny.
Widok nowo wzniesionego muru sprawia, że serce zaczyna tłuc mi się w piersi. Opuściłam Portland niecały rok temu, a ono już zdążyło się zmienić. Chwyta mnie strach, że wszystko będzie inne również po drugiej stronie granicy. Może nie rozpoznam żadnej z ulic. Może nie będę w stanie odnaleźć drogi do domu ciotki Carol.
O, czyli jednak chcesz odnaleźć ciotkę, jak miło...
Może nie będę w stanie odnaleźć Grace.
...nieważne.
I tak, Leno, nie będziesz w stanie odnaleźć drogi do domu, a to z
prostej przyczyny – swoimi działaniami najprawdopodobniej
doprowadziłaś do tego, że nowym domem Carol i Williama są slumsy,
jeżeli nie Krypty.
A do tego martwię się też o Hanę. Zastanawiam się, gdzie będzie, gdy przedrzemy się do Portland (…)
Zapewne w swoim nowym domu, wiesz przecież, że miała wyjść za
Hargrove'a.
Ale przypominam sobie, że moja Hana — Hana, którą znałam i kochałam — już odeszła.
A, no to problem z głowy. Jak to dobrze, że na skutek eliminacji
została ci tylko jedna osoba, o której los musisz się zatroszczyć!
Wprawdzie twoja kuzynka miała dwie dziewczynki, ale rozumiem –
Jenny, ze swoimi dziecinnymi złośliwostkami i żuciem gumy, po
prostu nie zasługuje na troskę i współczucie.
Nawiasem mówiąc, to, że Lena nie poświęca ani jednej myśli
Rachel na tym etapie w ogóle mnie nie dziwi, ciekawa jednak jestem,
czy Annabel planuje jakoś skontaktować się ze swoją starszą
córką, czy też posiadanie Mary Sue przy boku w zupełności jej
wystarczy.
— Nie podoba mi się to — oświadczam.Max spogląda na mnie, a kącik jego ust unosi się w uśmiechu.— Nie przejmuj się — mówi. — Długo już nie postoi. — Puszcza do mnie oko. A zatem będą kolejne bomby. To ma sens. Musimy przecież w jakiś sposób przedostać się do Portland większą liczbą ludzi.
Zapytałabym, co właściwie zamierzacie uczynić po tym, jak już
rozwalicie mur dzielący was od najwyraźniej świetnie
zorganizowanego miasta, ale znam zakończenie tej książki, więc ów
diament zostawimy sobie na właściwą chwilę.
Wysoki, ostry gwizd zakłóca ciszę poranka. To Bestia. Razem z Pippą wysforowali się rano naprzód, na zwiady, by odnaleźć innych Odmieńców, jakiś obóz albo osadę. (…) Las wyrzuca nas na skraju wielkiej polany. Długa, dobrze utrzymana zielona aleja ciągnie się jakieś pół kilometra. Całą jej długość zajmują przyczepy ustawione na pustakach i kawałkach betonu, a także zardzewiałe ciężarówki, namioty i koce zawieszone na gałęziach drzew, by stworzyć prowizoryczny dach. W osadzie, mimo wczesnej pory, już krzątają się ludzie, a w powietrzu czuć zapach dymu z ognisk.
O, brzmi jakby znajomo, ciekawe, czy...
Raven i mama wyprowadzają grupę na polanę. Ja natomiast stoję, jakbym wrosła w ziemię. Julian, uświadamiając sobie, że nie ma mnie wśród wszystkich, wraca po mnie.— O co chodzi? — pyta.Oczy ma zaczerwienione. Chyba nikt wśród nas nie pracuje tyle co on: chodzi na zwiady, szuka jedzenia i stoi na warcie, gdy reszta śpi.
Niech ten biedak zwiąże się wreszcie z Coral: to chyba jedne
naprawdę wartościowe jednostki w tym bajzlu.
— Znam... znam to miejsce — odpowiadam. — Już tu kiedyś byłam.Nie dopowiadam, że z Aleksem. Nie muszę. Błysk w oczach Juliana mówi sam za siebie.
Ha! Trafiłam! To dawny obóz Plastikowej Simorośli!
Idąc, mimowolnie przypatruję się stojącym w rzędzie przyczepom i staram się odnaleźć tę, która należała do Aleksa. Wtedy było lato, środek nocy, a ja byłam przerażona. Jedyne, co pamiętam, to zwijany brezentowy dach. I tak bym go nie rozpoznała z tej odległości.
No, to przynajmniej wyjaśnia jeden fabularny bezsens: w „Delirium”
Lena opisywała otoczenie tak, jakby PŚ był jedynym z Odmieńców
mogącym pochwalić się lokum lepszym od namiotu, więc zawsze
intrygowało mnie, dlaczego nikt nie podebrał mu miejscówki, gdy
chłopaczyna przybywał po drugiej stronie ogrodzenia. Wygląda
jednak na to, że jego status Gary'ego Stu nie sięgał tak daleko i
w obozowisku znalazło się więcej szczęściarzy.
W sercu rozbłyska płomyk nadziei. Może Alex tu jest. Może wrócił w rodzinne strony.
Błagam, nie.
A swoją drogą, z opisów Leny w pierwszym tomie wynikało, że obóz
Alexa to raczej kameralna miejscówka. Jak, u diaska, mają się tu
zmieścić cztery setki ludzi?!
Nieznajomy mężczyzna, będący chyba kimś w rodzaju lokalnego
dowódcy, wita Pippę i oznajmia, że dotarli w samą porę, bowiem
akcja zaplanowana jest na jutro; wywołuje to zrozumiałą
konsternację naszych, jako że obecnie lwią część brygady
stanowią osobnicy z trudem utrzymujący się w pozycji pionowej.
— Jutro? — powtarza Pippa z niedowierzaniem. Wymieniają z Tackiem spojrzenia. Julian ściska moją rękę, a mnie ogarnia niepokój. — Dlaczego tak szybko? Jeśli będziemy mieć więcej czasu na zaplanowanie...— I więcej czasu, żeby się najeść — wtrąca Raven. — Połowa naszych ludzi właściwie umiera z głodu. Trudno się spodziewać, by byli w stanie nawiązać wyrównaną walkę.
Ciekawam, czy Pippa lub Raven w ogóle zastanowiły się nad tym, KTO
ma nakarmić wszystkich tych nędzarzy. Dziesięć osób z hakiem
można jeszcze ugościć, ale prawie pół tysiąca?
Mężczyzna rozkłada ręce.— To nie zależało ode mnie. Wszystko ustalili nasi ludzie z Portland. Jutro mamy największą szansę, by wedrzeć się do miasta. W laboratorium odbywa się jakaś ważna uroczystość i służby porządkowe zostaną ściągnięte z granicy do jej ochrony.
Czyżby szykowała nam się powtórka Akcji Mućka?
— Kto wchodzi jako pierwszy? — pyta mama.— Wciąż dopracowujemy szczegóły — odpowiada tamten. — Nie wiedzieliśmy, czy ta wiadomość rozeszła się szerzej wśród naszych i czy możemy liczyć na jakieś wsparcie. — Gdy zwraca się do mamy, jego sposób zachowania zmienia się diametralnie: staje się bardziej formalny, pełen szacunku. Widzę, że jego oczy prześlizgują się po tatuażu na jej szyi, oznaczającym, że była więźniem Krypt. Najwyraźniej wie, co to znaczy, chociaż nie mieszkał w Portland.
No ba; zresztą, matce Mary Sue najwyższy szacunek należałby się
tak czy inaczej z samego tytułu wydania na świat głównej
bohaterki opka.
— Teraz macie wsparcie — mówi mama. Nieznajomy przebiega wzrokiem po grupie. Z lasu na polanę wylewa się coraz więcej ludzi i stoją tak zbici w gromadę w bladym świetle poranka. Mężczyzna wzdryga się, jak gdyby dopiero teraz zdał sobie sprawę z naszej liczebności.— Jak dużo was jest? — pyta.Raven uśmiecha się, szczerząc zęby.— Dużo. Oj, dużo.
— Mam nadzieję, że panu Wiesiowi nadal dobrze się powodzi, bo
będziemy potrzebowali MNÓSTWA suszonych ziół.
I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: udajemy się z
Haną na przyjęcie.
Zostańcie z nami!
Maryboo