niedziela, 30 grudnia 2018

Część XXIV



WTEDY

Tack i Hunter nie byli w stanie uratować zbyt wiele z azylu koło Rochester. Bomby i pożar zrobiły swoje. Ale udało im się znaleźć kilka rzeczy cudownie ocalonych z dymiących gruzów: puszki fasoli, dodatkową broń, pułapki i, co dziwne, jedną całą czekoladę.


Tack nalega, żeby jej nie ruszać, i przyczepia ją do swojego plecaka, niczym amulet na szczęście.


Podczas marszu Sara nie może oderwać od niej wzroku. I rzeczywiście wydaje się, jakby czekolada przynosiła szczęście — a może to tylko kwestia tego, że Tack i Hunter z powrotem są z nami, i tego, jak wpłynęło to na nastrój Raven. Pogoda się utrzymuje. Wciąż jest zimno, ale ze słońcem nad głową dużo łatwiej się idzie. Fasola zapewnia nam energię do dalszego marszu, a do tego zaledwie po połowie dnia drogi od ostatniego obozowiska natykamy się pośrodku lasu na pojedynczy dom, zupełnie nienaruszony. Gdy go zbudowano, musiał się znajdować całe kilometry od jakiejś dużej drogi. Wygląda jak pieczarka wyrastająca z ziemi: ściany porośnięte są brązowym bluszczem, gęstym jak futro, a dach jest niski i okrągły, naciągnięty jak kapelusz. Przed blitzem była to zapewne chatka pustelnika, oddalona od wszystkiego i wszystkich. Nic dziwnego, że przetrwała nietknięta. Bombowce mogły ją przeoczyć, a nawet pożary nie dotarły tak daleko.

O, patrzcie, magiczna chatka na kurzej nóżce, otoczona zaklęciami ochronnymi jak z Harry’ego Pottera. Słodko.

Mieszka w niej czworo dorosłych Odmieńców, którzy pozwalają nam rozbić obóz na swoim terenie. To dwóch mężczyzn i dwie kobiety, a do tego pięcioro dzieci, z których żadne nie wydaje się należeć konkretnie do którejś pary. Traktują się jak jedną wielką rodzinę, oznajmiają nam podczas kolacji. Dowiadujemy się też, że zamieszkują ten dom od dziesięciu lat.

I nikt ich wcześniej nie… a racja, zaklęcia ochronne.

Są tak mili, że dzielą się z nami tym, co mają — bakłażanami i kabaczkami marynowanymi z czosnkiem na ostro, paskami suszonej sarniny (z łani upolowanej wczesną jesienią) i innymi rodzajami wędzonego mięsa: królikiem, bażantem, wiewiórką.

I to wszystko tak bez pana Wiesia? Niemożliwe.

Hunter i Tack poświęcają wieczór na to, by wrócić po naszych śladach i wyciąć znaki na drzewach, żebyśmy następnego roku, kiedy będziemy migrować — o ile będziemy się jeszcze przenosić — odnaleźli to miejsce.

Wy już się nigdzie nie przenoście, patałachy jedne, mało wam jeszcze? Zbudujcie sobie magiczny domek i siedźcie na dupie.

Rankiem, gdy przygotowujemy się do wymarszu, jedno z dzieci wybiega z domu, i to boso, mimo śniegu.

— Masz — mówi i wciska mi do ręki tobołek. W środku, zawinięte w ścierkę, znajdują się twarde, płaskie bochenki chleba (pieką go tutaj, jak podsłuchałam jedną z kobiet, nie z mąki, ale z żołędzi) i porcja suszonego mięsa.

— Dziękuję — odpowiadam, ale chłopiec już pędzi w stronę domu, pokrywając śmiechem zakłopotanie. Przez chwilę czuję ukłucie zazdrości: że przyszło mu dorastać w tym miejscu, że żyje bez lęku, szczęśliwy. Być może nigdy nawet nie dowie się o świecie po drugiej stronie muru, o prawdziwym świecie. Dla niego w ogóle nie będzie istniał.

Na szczęście Lena zdaje sobie sprawę, że życie w chatce na kurzej nóżce ma jednak wiele wad.

Ale też nie dostanie lekarstw, gdy będzie chory, i nigdy nie naje się do syta, a zimą mróz każdego ranka będzie tak dokuczliwy, że będzie go odczuwał jak cios w brzuch. I pewnego dnia — o ile ruch oporu nie zwycięży i nie przejmie władzy nad krajem — samoloty i pożary i tak go dopadną. Kiedyś to wiecznie obserwujące oko zwróci się w jego stronę, jak promień lasera niszczący wszystko na swej drodze. Kiedyś cała Głusza zostanie zrównana z ziemią, a na jej miejscu wyrośnie miasto z betonu, schludne domy, równo przycięte ogrody, parki i lasy, świat chodzący jak w zegarku, świat z metalu, świat maszyn i ludzi działających od narodzin aż do śmierci jak trybiki w dobrze naoliwionym mechanizmie.

Życzę powodzenia, jak powycinają całe lasy, zamiast nich postawią trzy parki na krzyż, to dopiero zrobi się nieciekawie. Ale Mały Brat jest na tyle głupi, że może wpaść na taki pomysł, o ile starczy mu na to kasy.

Wesoła gromadka rusza wreszcie dalej, aż natrafia na rzekę.

Duży zielony znak, który oderwał się z jednej strony, zwisa teraz pionowo. Napis MOST TAPPAN ZEE kołysze się na silnym wietrze, który przenika nas na wskroś, wyciska łzy z oczu i wypełnia powietrze upiornym wyciem. Pomarszczona falami rzeka płynąca pod nami ma kolor betonu. Most biegnie nad nią tak wysoko, że kręci mi się w głowie. Czytałam kiedyś, że skok do wody z takiej wysokości człowiek odczułby jak uderzenie o kamień. Przypominam sobie wiadomość telewizyjną sprzed wielu lat o nieleczonej dziewczynie, która zabiła się w dniu swojego zabiegu, skacząc z dachu laboratorium, i to wspomnienie rodzi we mnie poczucie winy.
Myślę jednak, że tego właśnie chciałby dla mnie Alex: tej blizny na szyi (jakimś cudem świetnie zagojonej, jak prawdziwa blizna po zabiegu),
Ależ oczywiście, nikt nie spodziewał się niczego innego. Skoro rozharatana przez psa noga zagoiła się w jeden dzień, to tym bardziej jakieś śmieszne znaczki wyryte na szyi.

węźlastych mięśni i poczucia celu. Wierzył w ruch oporu, a teraz ja wierzę weń za niego. I może kiedyś znowu się z nim spotkam. Może naprawdę istnieje raj. I może jest otwarty dla wszystkich, nie tylko dla wyleczonych.
Ale teraz przyszłość, tak samo jak przeszłość, nie znaczy nic. Teraz istnieje dla mnie tylko ten azyl zbudowany z odpadków, na skraju zniszczonego miasta, tuż za miejskim wysypiskiem. Liczy się to, że wreszcie dotarliśmy — wygłodniali, na pół przemarznięci — do miejsca, gdzie jest jedzenie i woda, do czterech ścian, które ochronią nas przed zaciekłymi wiatrami. Właśnie to jest dla nas raj.

I na tym kończy się oficjalnie część WTEDY. Jak nasi ulubieni odmieńcy zainstalowali się w azylu, a później przedostali do miasta i zaczęli konspirę? Tego już Oliver nie raczyła porządnie opisać. Albo nie miała na tyle wyobraźni. Tak czy siak od teraz przenosimy się na stałe do teraźniejszości i przygód Leny i Juleczka.


TERAZ

Rajem jest ciepła woda. Rajem jest mydło. Ocalenie — tak zawsze nazywaliśmy ten azyl — składa się z czterech pomieszczeń. Są to kuchnia, duży magazyn, zajmujący chyba połowę domu, i ciasna sypialnia, w której stoją koślawe i niezgrabnie sklecone piętrowe łóżka. Ostatnie pomieszczenie służy za łazienkę. Stare metalowe balie rozmaitych rozmiarów, niby-wanny, spoczywają na podwyższeniu wyposażonym w wielką kratę. Poniżej, na kamiennej podłodze, znajdują się kawałki zwęglonego drewna, pozostałości ognisk, które paliliśmy w zimie, by ogrzać jednocześnie pomieszczenie i wodę.

Udaje mi się znaleźć po omacku latarenkę na baterie, biorę drewno ułożone w stos w kącie magazynu i rozpalam ogień, a Julian w tym czasie zwiedza resztę domu. Przynoszę wodę ze studni, choć sił starcza mi do napełnienia jedynie połowy wanny, bo potem zaczynają mi się trząść ramiona. To jednak powinno wystarczyć. Z magazynu biorę kostkę mydła i nawet udaje mi się znaleźć prawdziwy ręcznik. Skóra aż mnie swędzi od brudu. Czuję go wszędzie, nawet na powiekach. Zanim zacznę się rozbierać, wołam:

— Julian?

— Tak? — słyszę z daleka jego głos. Domyślam się, że jest w sypialni.

— Zostań tam, gdzie jesteś, okej?

I żadnego podglądania przez dziurę w ścianie, zrozumiano?

W łazience nie ma drzwi. Nie są potrzebne, a rzeczami niepotrzebnymi nikt z Głuszy nie zawraca sobie głowy.

Ja rozumiem survival i fokle, ale trochę prywatności w łazience przyda się chociażby dla komfortu psychicznego, który nawet w ciężkich warunkach, a może przede wszystkim wtedy, jest jednak potrzebny. Co to za problem zrobić jakieś prowizoryczne drzwi, do cholery, przecież to tylko drzwi, a nie Wielki Zderzacz Hadronów?

Następuje chwila ciszy.

Juleczek zastanawia się, czy warto nie być creepem?

— Okej — odpowiada.

Zastanawiam się, co teraz myśli.

Może o twoich cyckach?

Jego głos jest wysoki, nienaturalny, aczkolwiek może tylko dochodzi do mnie tak zniekształcony przez ściany z blachy i sklejki. Kładę broń na podłodze i ściągam ubranie. Rozpinam dżinsy, które ciężko spadają na ziemię. Przyglądam się swojemu ciału i wydaje mi się obce. Był czas, kiedy mimo mięśni na łydkach i udach od biegania wszędzie byłam nieco zaokrąglona. Żołądek miałam pękaty, a piersi pełne i ciężkie. Teraz jestem płaska — sama skóra i kości. Moje piersi to dwa małe, twarde, spiczaste pagórki.

Czyli może nie o cyckach, spoko.

Siniaki pokrywają całe ciało. Zastanawiam się, czy Alex wciąż uważałby mnie za piękną.



Zastanawiam się, czy Julian uważa mnie za brzydką.

Priorytety, bitch, priorytety. A tak na serio, odpowiedź brzmi: ależ oczywiście, jesteś główną bohaterką.

Lenka porządnie szoruje całe ciało i ubiera świeże ciuchy. Dzięki temu dostaje zastrzyk energii i jest w stanie jeszcze skoczyć po wodę na kąpiel dla Juleczka.

Znajduję go w magazynie, przykucniętego przed niższą półką. Ktoś zostawił tu kilkanaście książek, wszystkie od wielu lat na liście zakazanych. Julian przegląda jedną z nich.

— Teraz twoja kolej — mówię.

Na dźwięk mojego głosu chłopak podskakuje i zamyka książkę z trzaskiem. Podnosi się i odwraca do mnie, a na jego twarzy maluje się poczucie winy. Potem zaś w jego oczach błyska coś dziwnego, lecz nie potrafię stwierdzić co.

— Nie przejmuj się — mówię mu. — Możesz czytać, co tylko chcesz.

— Wiesz... — zaczyna, ale tylko kręci głową. Wciąż obserwuje mnie z tym dziwnym wyrazem twarzy.

To zapewne miłość. Albo sraczka.

Czuję, jak robi mi się gorąco. Chyba za bardzo podgrzałam wodę do kąpieli. — Pamiętam tę książkę — kończy wreszcie, ale mam wrażenie, że nie to zamierzał powiedzieć na początku. — Była w gabinecie mojego ojca. Tym drugim, tym, o którym ci opowiadałem. Kiwam głową.

Julian podnosi książkę do góry. To Wielkie nadzieje  Dickensa.

— Nie czytałam jej jeszcze — przyznaję. — Tack zawsze powtarzał, że to jedna z jego ulubionych... — Gryzę się w język. Nie powinnam była wspominać imienia Tacka.

Biorąc pod uwagę, jak bardzo wsypałaś już siebie i ruch oporu, możesz się nie krępować i wypaplać wszystko. Z resztą jeśli Juleczek jest jednak evil (marna szansa, już na pewno dopadła go delirka), to i tak wyciągną to z ciebie na torturach, także spoko.

Zaufałam Julianowi, wpuściłam go do swojego świata, ale to mimo wszystko wciąż Julian Fineman, a siła ruchu oporu zależy od tajemnic.

No coś ty, żartujesz? Ja się w ogóle dziwię, że o tym pamiętasz.

Na szczęście chłopak nie podchwytuje tematu.

— Mój brat... — odkasłuje i zaczyna znowu. — Znalazłem tę książkę w jego rzeczach. Po jego śmierci. Nie wiem dlaczego. I nie wiem, czego tam szukałem.

Drogi powrotnej — myślę, ale nie mówię tego na głos.

— Zatrzymałem ją. — Julian unosi kącik ust w uśmiechu. — Wyciąłem szczelinę w materacu i chowałem ją tam przed tatą. Zacząłem ją czytać jeszcze tego samego dnia.

— Dobra jest? — pytam.

— Mnóstwo w niej nielegalnych rzeczy — odpowiada Julian powoli, jak gdyby oceniał na nowo znaczenie tego określenia. Jego spojrzenie ucieka przed moim i na chwilę zapada krępująca cisza. A potem jego oczy znów spotykają się z moimi i tym razem, gdy się uśmiecha, są pełne blasku. — Ale tak. Jest dobra. Moim zdaniem wręcz świetna.

Niespodziewanie dla samej siebie wybucham śmiechem. Po prostu sposób, w jaki to powiedział, rozładowując panujące między nami napięcie, sprawia, że wszystko staje się łatwe i możliwe do wykonania. Porwano nas, pobito, a potem ścigano, nie mamy jak wrócić do domu. Pochodzimy z różnych światów i stoimy po dwóch stronach barykady. Ale mimo to wierzę, że wszystko się ułoży.

Taki ślepy optymizm, bo ładny chłoptaś polecił ci książkę? To nawet nie była porządna recenzja. A tak na poważnie, nie ogarniam co ma piernik do wiatraka. Jednominutowa rozmowa o książce Dickensa przełamuje napięcie z ostatnich kilku dni, WTF? Może ta scena jest dla mnie za głęboka, ale nie sądzę.

— Nalałam ci wody do kąpieli. Pewnie już się zagrzała. Weź sobie czyste ubrania. — Wskazuję na półki z równo ułożonymi w stosy i opisanymi rzeczami: MĘSKIE KOSZULE, DAMSKIE SPODNIE, DZIECIĘCE BUTY. Robota Raven, rzecz jasna.

Jak to? To ciuchy nie walają się skotłowane na podłodze?



Chłopak rusza w stronę łazienki. Przechodząc obok mnie, nagle się zatrzymuje. Widzę, że jego ciało sztywnieje, a potem wstrząsa nim dziwny dreszcz, który przez chwilę z przerażeniem biorę za atak. Ale wtedy Julian odzywa się:

— Twoje włosy...

— Co? — pytam, z zaskoczenia ledwo wydusiwszy z siebie to słowo.

Nie patrzy na mnie, ale wyczuwam jego napięcie, jak delektuje się tą chwilą bliskości, i przez to czuję się nawet bardziej obnażona, niż gdyby na mnie spoglądał.

— Twoje włosy pachną różami — oznajmia. Zanim zdążę mu odpowiedzieć, Julian rusza w stronę korytarza i zostaję sama, z sercem trzepoczącym w piersi.

Yyy…ok.? To miało być romĄtyczne?

Juleczek pluska się w najlepsze, a Lenka przygotowuje jedzenie. Wyciąga puszki z żarciem i krakersy, zapala też świeczki, żeby nie marnować baterii w latarence. Och, jak romantycznie, kolacja przy świecach.

Z łazienki dochodzi mnie plusk wody i mruczenie. Julian także znajduje radość w prostych przyjemnościach. Podchodzę do drzwi wejściowych i otwieram je. Słońce już zachodzi, niebo jest bladoniebieskie, poznaczone pasmami różowych i złotych chmur. Metalowe odpadki wokół domu i odłamki pocisków płoną czerwonym blaskiem. Wydaje mi się, że po lewej stronie dostrzegam jakieś poruszenie, ale to pewnie znowu kot przemykający między śmieciami.

Miszczyni konspiry i ruchu oporu i fokle po raz kolejny udowadnia, że instynktu samozachowawczego i rozumu ma tyle, co ów potencjalny kot napłakał. Zero podejrzliwości, ani chęci upewnienia się, że naprawdę są tam sami. Po co, to kot, mysz, czy jakieś zwidy, przecież nie może to być nic innego. Ta ameba niczego się nie nauczyła.

— Na co tak patrzysz?

Obracam się, odruchowo zamykając drzwi. Nie słyszałam, jak Julian do mnie podszedł. Stanął bardzo blisko. Czuję zapach jego skóry, mydlany i trochę jakby dziecięcy. Jego mokre włosy zawijają się wokół twarzy.

Jak liany albo inne pnącza? No jakże to tak, włosy truloffa bez botanicznych porównań, tak być nie może. Ja rozumiem, że wcześniej Juleczek nie miał jeszcze statusu ukochanego numer dwa, ale jest już tak blisko, że można mu chyba już na to pozwolić.

— Na nic — odpowiadam. Potem, by przerwać krępujące milczenie, podczas którego Julian wpatruje się we mnie intensywnie, dodaję: — Wyglądasz prawie jak człowiek.

— I czuję się prawie jak człowiek — odpowiada i przejeżdża ręką po włosach. Ma na sobie biały podkoszulek i dżinsy, które leżą na nim jak ulał.

Cieszę się, że nie zadaje zbyt wielu pytań o azyl, o to, kiedy powstał i kto tu pomieszkuje, chociaż domyślam się, że musi umierać z ciekawości. Zapalam świeczki, siadamy na ziemi ze skrzyżowanymi nogami i przez chwilę jesteśmy zbyt zajęci jedzeniem, żeby mówić o czymkolwiek.

Ale zaspokoiwszy pierwszy głód, zaczynamy rozmowę: Julian opowiada mi o dorastaniu w Nowym Jorku i wypytuje mnie o Portland. Dowiaduję się, że chce studiować matematykę, a ja opowiadam mu o biegach przełajowych. Nie poruszamy tematu remedium, ruchu oporu ani AWD, ani tego, co będzie jutro - i przez godzinę, kiedy siedzimy naprzeciwko siebie na podłodze, czuję, jakby był moim prawdziwym przyjacielem. Śmieje się często, tak jak Hana. Potrafi opowiadać, a jeszcze lepiej słuchać. Czuję się przy nim dziwnie swobodnie — swobodniej nawet niż z Aleksem.

Cóż, Julcio jest odrobinę mniej creepy od Simorośli, więc niespecjalnie się dziwię.

Nie chciałam robić tego porównania, ale samo się nasuwa, i wiem, że go nie odegnam, więc wstaję nagle, chociaż Julian jest w środku opowieści, i zabieram z sobą talerz. Chłopak przerywa w połowie zdania i obserwuje mnie, jak z brzękiem wkładam naczynia do zlewu.

— Wszystko w porządku? — pyta.

— W porządku — odpowiadam szorstkim tonem. Nienawidzę siebie w tej chwili, nienawidzę też Juliana i sama siebie nie rozumiem. — Jestem tylko zmęczona.

Julek postanawia poszukać jakiś koców do spania, ale zanim odchodzi, dziękuje Lence za uratowanie dupska w kanałach. Lena również mu dziękuje, sama wszak byłaby już trupem, gdyby nie Fineman na białym koniu.

Julian wybrał dwa dolne łóżka i zasłał je najlepiej, jak umiał, nie do końca dopasowaną pościelą i cienkimi wełnianymi kocami. Plecak położył w nogach mojego łóżka. W pokoju jest ich kilkanaście, a mimo to on wybrał dwa tuż obok siebie.

No baaa.

Staram się nie myśleć dlaczego. Siedzi pochylony na swoim łóżku i mocuje się ze skarpetkami. Kiedy wchodzę do pokoju, spogląda na mnie, a jego twarz jest tak pełna szczęścia, że na jej widok niemal upuszczam świeczkę, która gaśnie od gwałtownego ruchu, i sypialnia pogrąża się w ciemności.

To musiały być zajebiste skarpetki.

— Trafisz? — pyta.

— Tak. — Idę po omacku za jego głosem, przytrzymując się innych łóżek.

Za głosem serca! SERCA!!!

— Powoli. — Gdy go mijam, delikatnie przejeżdża mi ręką po plecach. Kładę się i przykrywam prześcieradłem i kocem. Oba śmierdzą pleśnią i trochę mysimi odchodami, ale cieszę się, że w ogóle są, bo do sypialni nie dociera już ciepło z ogniska i łazienki.

Z każdym moim wydechem w ciemność ulatują małe kłęby pary. Będzie mi trudno zasnąć. Wyczerpanie, które dopadło mnie po kolacji, zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Odczuwam mrowienie w całym ciele, teraz maksymalnie czujnym. Jestem całkowicie wsłuchana w oddech Juliana, absolutnie świadoma jego długiego ciała leżącego niemal tuż obok mojego w zupełnej ciemności.

Będą mizianki?

Czuję, że on też nie może zasnąć. Po chwili odzywa się cichym, nieco zachrypniętym głosem:

— Lena?

— Tak? — Serce bije mi szybko i podchodzi do gardła. Słyszę szelest materaca, gdy Julian odwraca się twarzą do mnie. Łóżka stoją tak blisko siebie, że dzieli nas zaledwie kilkanaście centymetrów.

— Czy myślisz o nim czasem? O tym chłopaku, który cię zaraził?

Żebyś wiedział, stary. Rzygam normalnie tymi ciągłymi wspominkami Simorośli.

W ciemności wyświetlają się obrazy: korona miedzianych włosów płonących jak jesienne liście, niewyraźna sylwetka, kształt biegnący obok mnie, postać ze snów.

— Staram się nie myśleć — odpowiadam.

Niestety, zupełnie ci to nie wychodzi.

— Dlaczego nie? — pyta cicho.

— Ponieważ to boli. — Rytmiczny oddech Juliana działa na mnie uspokajająco. — A ty myślisz czasem o swoim bracie?

Następuje chwila ciszy.

— Cały czas - mówi Julian. A potem dodaje: — Powiedzieli mi, że po zabiegu to minie. — I kolejna chwila ciszy. — Czy mogę ci wyznać jeszcze jeden sekret?

— Tak. — Naciągam koc ciaśniej wokół ramion. Włosy wciąż mam mokre.

- Wiedziałem, że to nie zadziała. Chodzi mi o remedium. Wiedziałem, że mnie zabije. I... i chciałem tego. -Słowa wypływają z jego ust cichym strumieniem. - Nigdy nikomu wcześniej o tym nie mówiłem.

Nagle zbiera mi się na płacz. Pragnę go chwycić za rękę. Chcę mu powiedzieć, że wszystko jest w porządku, i dotknąć ustami miękkiego płatka jego ucha.

Ucha? No ok., różne fetysze ludzie mają…

Chcę się zwinąć w kłębek obok niego, tak jak robiłam to z Aleksem, i oddychać w jego ciepłą skórę.

Tyl e ż e to ni e Ale x. N ie ch cesz Jul i ana. Chc esz Ale ksa. A Al ex ni e ż yj e.

Lecz to nie do końca prawda. Juliana także pragnę.

How shocking. Do go on.

Całe ciało mnie boli. Pragnę poczuć jego pełne, miękkie usta na swoich. Poczuć jego ciepłe dłonie na swoich plecach i włosach. Chcę się w nim zatracić, rozpuścić w jego ciele, poczuć, jak moja skóra stapia się z jego skórą.

I take that back. Do NOT go on.

Zamykam oczy, by odpędzić od siebie tę myśl. Ale pod moimi powiekami Julian i Alex zlewają się. Ich twarze łączą się, a potem rozdzielają, a potem znowu są jednym, jak następujące po sobie obrazy odbijane w strumieniu, aż już nie jestem pewna, po którego z nich sięgam - w ciemności, w swojej głowie.

Kobito, masz ze sobą spory problem.

- Lena? - pyta znowu Julian, tym razem jeszcze ciszej. Moje imię w jego ustach brzmi jak muzyka. Przysunął się bliżej mnie.

No dalej, to się ciągnie jak stara guma od gaci. Wiadomo, do czego to wszystko zmierza.

Czuję go, widzę długie linie jego ciała, miejsce, gdzie ciemność się odkształca. Ja też się przysunęłam, zupełnie mimowolnie. Jestem na samym skraju łóżka, tak blisko niego, jak to tylko możliwe. Ale nie odwrócę się twarzą w jego stronę. Muszę pozostać nieruchoma. Powstrzymuję ręce i nogi, staram się też powstrzymać serce.

- Tak, Julian?

- Jak to jest?

Wiem, o co mu chodzi, ale mimo to pytam:

- Jak to jest z czym?

- Z delirią. - Chwila ciszy. A potem słyszę, jak powoli zsuwa się na podłogę i przyklęka między łóżkami. Nie jestem w stanie poruszyć się ani oddychać. Jeśli odwrócę głowę, nasze usta będzie dzielić naprawdę niewielka przestrzeń. - Jak to jest być zarażonym?

- Nie... nie potrafię ci tego opisać. - Z trudem wypowiadam słowa. Nie mogę oddychać, o Boże, nie mogę oddychać. Jego skóra pachnie dymem z ogniska, mydłem i rajem. Wyobrażam sobie, jak smakuje. Wyobrażam sobie, jak delikatnie gryzę go w usta.

Dziewanna!

- Chciałbym się tego dowiedzieć. - Jego słowa są ledwo słyszalnym szeptem. - Chciałbym się tego dowiedzieć z tobą.

Oszczędzę wam straszliwie ckliwego opisu wymiany śliny między naszymi gołąbeczkami.  Jest biały żar w piersi, fale radości i inne fajerwerki.

Po raz pierwszy od śmierci Aleksa odnalazłam drogę do prawdziwie wolnej przestrzeni: przestrzeni nieograniczonej murami i nieskrępowanej strachem. Czuję, jakbym szybowała w przestworzach.

Bo tylko inny facet jest w stanie pomóc na wszelkie smutki, jakież to rewolucyjne, naprawdę nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy.  

A potem nagle Julian przerywa i odsuwa się.

— Lena — wyrzuca z siebie zdyszanym, chrapliwym głosem, jakby właśnie ukończył długi bieg.

— Nie mów tego. — Wciąż mam wrażenie, że zaraz się rozpłaczę. Tyle jest delikatności w całowaniu, w innych ludziach. To wszystko jest jak szkło. — Nie psuj tego.

Ale on i tak mówi:

— Co będzie jutro?

— Nie wiem. — Przyciągam jego głowę do poduszki obok swojej. Przez chwilę mam wrażenie, jakbym wyczuwała w ciemności obecność kogoś jeszcze, jakąś poruszającą się postać, i obracam głowę w lewo. Nic. Może to duchy.



W głowie znów pojawia się Alex. — Nie martw się o to teraz — mówię zarówno do samej siebie, jak i do Juliana. Łóżko jest bardzo wąskie. Odwracam się na bok, plecami do Juliana, a gdy on otacza mnie ręką, wtulam się w niego, zwijam w kłębek w krzywiznę jego ciała, które wydaje się specjalnie w ten sposób wyrzeźbione. Pragnę uciec stąd i płakać. Pragnę błagać Aleksa — gdziekolwiek jest, jakikolwiek inny świat go teraz trzyma — o przebaczenie. Pragnę pocałować Juliana raz jeszcze. Ale nie robię żadnej z tych rzeczy. Leżę nieruchomo i czuję przez plecy równomierne bicie jego serca, dopóki moje serce również się nie uspokoi. Pozwalam, by mnie trzymał, i tuż przed zaśnięciem odmawiam krótką modlitwę, aby ranek nigdy nie nadszedł.

Ale ranek nadejdzie. A wtedy dowiemy się, co to za koto-duchy kręciły się wokół naszych gołąbeczków.

Wszystkiego dobrego w Nowym Roku i do zobaczenia!

Beige

czwartek, 20 grudnia 2018

Ogłoszenie

Wynurzam się z Czarnej Dziury Fabularnej, aby poinformować, że moja grudniowa analiza pojawi się w ostatni weekend miesiąca. 

W międzyczasie wraz z Mary życzę Wam wszystkim zdrowych i spokojnych Świąt. Trzymajcie się ciepło!

Buziaki 

Beige

niedziela, 2 grudnia 2018

Część XXIII


Moneta miała rację: trudno jest śledzić czas w tunelach, nawet jeszcze trudniej niż w celi. Tam mieliśmy światło elektryczne i wiadomo było, jaka jest pora: światło było włączone w dzień, wyłączone w nocy.

Wiecie co? Naprawdę chciałabym, żeby w ramach finałowego plot twistu okazało się, iż Hieny celowo wyłączały światło w dzień, coby zdezorientować naiwnych małolatów.

Lena i Julian urządzają sobie małą ucztę złożoną z ukradzionych z magazynu Hien batonów muesli i suszonego mięsa - swoją drogą, aż dziw, że nie obawiali się/nie czuli się niezręcznie wyciągając z torby te frykasy, biorąc pod uwagę, że znajdują się w towarzystwie osób, które zapewne już dawno nie widziały na oczy porządnego jedzenia - po czym kładą się lulu:

Gdy leżymy tak blisko siebie, czuję oddech Juliana poruszający moimi włosami, a nasze nogi niemal się stykają.
Oboje budzimy się w tym samym czasie. Moneta znowu stoi nad nami. Napełniła dzbanek z wodą. Julian z jękiem otrząsa się ze snu, a potem siada szybko, zawstydzony.

Jeżeli Julka zawstydza bycie przyłapanym na tuleniu się do dziewczyny, to nie bardzo wiem, po co w ogóle kładł się na tyle blisko Leny, by chuchać jej do ucha.

Przeczesuje ręką włosy, przez co zaczynają sterczeć na wszystkie strony, a mnie nachodzi nagła ochota, by wyciągnąć rękę i je przygładzić.

Oj, oj, kochana, wpływasz na niebezpieczne wody – mieć serce rozdarte pomiędzy dwóch mężów to standard w powieści YA, ale nie godzi się zapominać, co urzeka cię w każdym z nich. Włosy to zdecydowanie działka Plastikowej Simorośli, w przypadku Juleczka pozostaje ci zachwycać się jego przepastnym spojrzeniem.

Możesz już chodzić? — pyta mnie Moneta. Kiwam głową. — Wobec tego znajdę wam kogoś, kto was wyprowadzi na powierzchnię. (…)
Dziękuję. — Słowo to wydaje się banalne i wyświechtane. — Nie musiałaś... to znaczy... naprawdę to doceniamy.

Cóż, łatwo poszło, nie powiem. Spoiler alert: nastawienie wyrzutków do naszych gołąbeczków to, podobnie jak większość wątków z segmentu „Teraz”, w dużej mierze część naczelnej intrygi – ale Lena przecież o tym nie wie. Na jej miejscu, posiadając jej bagaż doświadczeń, każdą ofertę pomocy traktowałabym z urzędu z pewną nieufnością, spodziewając się zasadzki lub pułapki.

Pewnie już byśmy nie żyli, gdyby nie ty i... twoi przyjaciele. — Już miałam rzec: „twoi ludzie", ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Pamiętam, jak zła byłam na Juliana za to samo określenie.

No, niezupełnie - Julek, używając tego wyrażenia, miał na myśli Hieny, miałaś więc pełne prawo czuć się obrażona, że stawia cię w jednym szeregu z (rzekomo) oszalałymi mordercami; Moneta natomiast ewidentnie identyfikuje się z resztą pokiereszowanych obywateli.

Kobieta spogląda na mnie bez uśmiechu i zastanawiam się, czy czymś ją uraziłam.

He, he; ja tam mam teorię, dlaczego Moneta najprawdopodobniej nie żywi do ciebie najcieplejszych uczuć, ale póki co musi ona pozostać moją słodką tajemnicą.

Tak jak powiedziałam, nie należycie do tego miejsca — oznajmia. A potem dodaje wysokim, przenikliwym głosem: — Na świecie jest miejsce dla wszystkiego i wszystkich. I to jest właśnie błąd, który popełniają tamci na górze: uważają, że tylko niektórzy mają prawo do życia, że tylko niektórzy mogą należeć do ich świata, a reszta to śmieci. Ale przecież nawet śmieci muszą mieć swoje miejsce. W przeciwnym razie tworzy się zator i gniją.

Te przemyślenia, jakkolwiek po ludzku zrozumiałe, niezbyt pasują do Oliverversum i zasad nim rządzących; w świecie, w którym żyje Moneta, nie powinno być w ogóle dyskusji o jakimkolwiek miejscu dla „wadliwych” jednostek, bo gdyby Mały Brat poważnie traktował swój fach, to nie dopuściłby do tego, by pod ziemią rosła w siłę społeczność szczerze nienawidząca obecnego porządku.

Moneta oddala się, by za chwilę powrócić z człowiekiem – szczurem.

...Nawiasem mówiąc, ów jegomość jest określany w ten sposób przez cały swój czas ekranowy; ponieważ uważam za rażącą niesprawiedliwość, że nie doczekał się właściwego przydomka, niniejszym nadaję mu ksywkę Myszka Miki.

Lenka i Julian zbierają swoje nieliczne toboły i wyruszają za swym nowym przewodnikiem.

Julian wziął plecak i chociaż oświadczyłam mu, że nie mam problemów ze staniem, nalega, by podtrzymywać mnie za ramię.
Na wszelki wypadek — mówi, a mnie uderza, jak inny jest od chłopaka, którego widziałam na scenie w Javits Center, od tej beznamiętnej twarzy powiększonej na ekranie. Nie mogę uwierzyć, że to ta sama osoba. Zastanawiam się, czy to tamten jest prawdziwym Julianem, czy też ten jest prawdziwy, i czy w ogóle można wiedzieć takie rzeczy.

Lena dogadałaby się z Americą Singer; tamta też miała problemy z przyjęciem do wiadomości, że książę Maxon w sytuacjach publicznych musi zachowywać się profesjonalnie.

I uświadamiam sobie jednocześnie, że nie jestem już nawet pewna, która Lena jest prawdziwa.

Oliver, ja wiem, że próbujesz w tej serii odmalować naszą Mary Sue zgodnie z zasadą „od zera do bohatera” i zgodzę się, że pod pewnymi względami nawet ci to wychodzi – Lena z „Pandemonium” jest zdecydowanie bardziej pewna siebie, niż ta z początków „Delirium” - ale siedząc w głowie naszej heroiny, muszę ze smutkiem skonstatować, że pod wieloma względami pozostaje postacią absolutnie statyczną. Jej modus operandi - „najważniejsza jestem ja i Tru Loff, a reszta świata niech idzie do diabła” - nie tylko nie uległ zmianie, ale wręcz zdaje się umacniać z każdym kolejnym tomem.

Ostrożnie mijamy zrobione z rupieci szałasy. Ze wszystkich zakamarków obserwują nas przykucnięte postaci. Zepchnięto tych ludzi do tego miejsca, tak jak i nas zepchnięto do Głuszy — a wszystko to po to, by stworzyć społeczeństwo ładu i porządku.

Gwoli ścisłości, lwia część z was wepchnęła się do Głuszy na własne życzenie.

Od zawsze słyszałam, że aby społeczeństwo było zdrowe, żaden jego członek nie może być chory. Ale filozofia AWD idzie głębiej — dużo głębiej, niż myślałam. Według nich niebezpieczeństwo stanowią nie tylko niewyleczeni, ale także wszyscy odmienni, zdeformowani, odbiegający od normy. Ich także trzeba wyplenić.

Jak widać na załączonym obrazku, idzie im to wprost fenomenalnie. Naprawdę zaczynam podejrzewać, że nasz wtórkanon o Hipolicie jest w rzeczywistości kanonem właściwym, bo nie znajduję żadnego wyjaśnienia, dlaczego – poza chęcią zapewnienia tłuszczy odrobiny rozrywki – Mały Brat nadal nie zrównał Głuszy z ziemią i nie przeprowadził masowej eksterminacji w kanałach.

Zastanawiam się, czy Julian to sobie uświadamia, czy wiedział o tym przez cały czas.

Cóż, zapewne to drugie, biorąc pod uwagę, że od małego był karmiony taką samą propagandą, co ty.
No, chyba że chodzi ci o to, czy wiedział o nielegalnym obozowisku ludzi z wadami wrodzonymi. To w sumie ciekawe pytanie – ilu z wysoko postawionych obywateli Oliverversum zdaje sobie sprawę z istnienia podobnego kuriozum? I czy pozycja Thomasa Finemana jest wystarczająco silna, by orientował się w niedoskonałościach systemu? A jeżeli tak – to czy rozmawia o tego typu kwestiach ze swoją latoroślą?

Odchylenia od normy muszą zostać zlikwidowane. Brud musi zostać usunięty. Prawa fizyki uczą nas, że każdy system zmierza stopniowo w stronę chaosu, zatem chaos musi być stale poskramiany. Zasady oczyszczania są nawet zapisane w Księdze SZZ.

Wiecie co? Chciałabym, żeby Oliver wydała kiedyś Księgę SZZ jako osobny dodatek do nabijania kabzy; jestem pewna, że byłaby to jedna z najśmieszniejszych lektur mojego życia, a mówię to jako człowiek, który przetrwał przebijanie się przez 'Happily Ever After' Kiery Cass.

Na końcu peronu człowiek szczur zeskakuje zwinnie na tory. Nie ma problemów z chodzeniem. Jeśli został ranny podczas szamotaniny z Hienami, najwyraźniej jego również opatrzono. Julian podąża za nim, a potem pomaga mi zejść, wyciągając ręce do góry i obejmując mnie w pasie. Chociaż czuję się lepiej niż przedtem, wciąż nie poruszam się całkiem sprawnie. Zbyt długo przebywałam bez wystarczającej ilości jedzenia i picia, wciąż dokucza mi pulsowanie pod czaszką.

Leno, bujać to my, ale nie nas. Dałaś radę w ciągu trzydziestu sekund wdrapać się na kilkumetrową siatkę po, kolejno: kilkunastu godzinach leżenia bez ruchu ze skrępowanymi rękami, upadku z piętra domu i upadku z pędzącego motoru. Po prostu przyznaj, że chcesz pomiziać się z Juleczkiem, nikt z nas nie będzie ci robił wyrzutów.

Lewa noga nie staje pewnie na ziemi, chwieje się w kostce i lecę w stronę Juliana. Uderzam podbródkiem w jego pierś, a jego ramiona zaciskają się wokół mnie.
Wszystko w porządku? — pyta, a mnie zalewa fala gorąca z powodu bliskości naszych ciał i ciepła bijącego z otaczających mnie ramion. Odsuwam się od niego, a serce mało nie wyskoczy mi z piersi.
Nic mi nie jest — odpowiadam.

Starsze panie siedzące przed telewizorami westchnęły z zachwytu; nie widziały nic równie romantycznego od czasu powszechnego usunięcia latynoskich telenowel z ramówki telewizyjnej.

A potem przychodzi pora, kiedy musimy na powrót zanurzyć się w ciemności. Człowiek szczur widzi, że się ociągam, i myśli pewnie, że to ze strachu, bo odwraca się i mówi:
Nie bój się. Intruzi nie zapuszczają się tak daleko.
On sam obywa się bez latarki czy pochodni. Zastanawiam się, czy wtedy ogień miał po prostu odstraszyć Hieny.

Ja z kolei zastanawiam się, dlaczego Odmieńcy 2.0 w ogóle tolerują na swoim terenie owych intruzów. Serio – mamy tu zorganizowaną, liczną społeczność, której ewidentnie nie podoba się obecność siedmiu (SIEDMIU!) Hien. Owszem, Hieny mają na składzie kałachy, ale dajcie spokój - jedna z nich została spacyfikowana przez ranną nastkę uzbrojoną w resztki parasola, myślę więc, że wynik ewentualnej konfrontacji byłby z góry przesądzony.

Nasi bohaterowie maszerują żwawo, Miki co jakiś czas dokarmia okoliczne szczury, Lena wzdryga się przed gryzoniami, a Julek chce wiedzieć, od jak dawna Myszka mieszka w podziemiach (odpowiedź: stracił rachubę).

W przeciwieństwie do innych mieszkańców podziemia on nie ma żadnych zauważalnych fizycznych defektów. To pytanie samo ciśnie mi się na usta:
Ale dlaczego...? (...)
Nie chciałem, by mnie wyleczono — mówi wreszcie i słowa te brzmią dla mnie tak normalnie (to język z mojego świata, z powierzchni ziemi), że po mojej piersi rozchodzi się fala ulgi. Okazuje się, że ten człowiek wcale nie jest szalony.

Primo: Dlaczego zatem wybrał podziemia, zamiast Głuszy? Nie zrozumcie mnie źle, Stumilowy Las to nadal przerażająca alternatywa (można tam spotkać Raven), ale mimo wszystko Odmieńcy mogą przynajmniej pooddychać leśnym powietrzem i uprzyjemnić sobie dzień kawą podrzuconą na tratwie przez pana Wiesia.

Secundo: Ja wiem, że Lena nie jest obiektywna w tej kwestii, ale i tak rozczula mnie jej podejście do osób niechętnych remedium. „Wybrał życie w brudzie, chłodzie i głodzie zamiast poddać się zabiegowi – ewidentnie wszystko z nim w porządku, choćby w wolnym czasie zajmował ukręcaniem łebków małych, żółtych kaczuszek!”.

Dlaczego nie? — pyta Julian. Kolejna chwila ciszy.
Bo już byłem chory — odpowiada tamten i chociaż nie widzę jego twarzy, po jego głosie słyszę, że się uśmiecha. Zastanawiam się, czy Julian jest tak samo zaskoczony jak ja. Uzmysławiam sobie nagle, że ludzie sami są jak tunele: jak kręte, ciemne przestrzenie i głębokie jaskinie. Nie da się poznać wszystkich zakamarków ich duszy. Nie można ich sobie nawet wyobrazić.

Zapewne nie taki był zamysł autorki, ale przykro mi; biorąc pod uwagę, jak od początku opisywany jest Miki (człowiek-szczur, wielki, straszny i ponury), nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Lenę zdumiewa fakt, iż ktoś mniej piękny od naszych protagonistów także może mieć bogate życie wewnętrzne i tragiczną historię miłosną na koncie.

Okazuje się, że ukochana Mikiego została poddana zabiegowi.

A ty zamiast remedium wybrałeś to? — Julian kręci głową. — Musiałeś wiedzieć... to znaczy... ono mogłoby zabrać ból. — Słyszę w jego głosie niedowierzanie i widzę jego wewnętrzną walkę, widzę, jak wciąż uczepiony jest swoich dawnych przekonań i wierzeń, które tak długo dawały mu ukojenie.

Cóż, jakikolwiek nie byłby obecnie jego stosunek do miłości, Juleczek stwierdza tu jedynie prosty fakt: po zabiegu pan Myszka nie musiałby dłużej męczyć się ze złamanym sercem.

Miki oznajmia, że po zabiegu ukochanej nigdy więcej jej nie widział, ponieważ „nie chciał jej stracić po raz drugi”. Owo wyznanie budzi w Lenie falę nostalgicznych przemyśleń rodem z jej najbardziej płodnego okresu z „Delirium” i przykro mi, ale jeżeli ja muszę to czytać, to Wy też:

Nachodzi mnie ochota, by położyć mu rękę na ramieniu i powiedzieć: „rozumiem". Ale to słowo wydaje się miałkie i puste. Bo nigdy tak naprawdę nie będziemy w stanie zrozumieć drugiego człowieka. Możemy jedynie próbować, szukając po omacku drogi przez tunele, starając się oświetlić je pochodnią.

Eikko Przydupas lubi to.

Nasi bohaterowie dochodzą na miejsce, Miki wspina się po drabince i odkręca właz do studzienki. Bohaterowie wychodzą na jakiś stary, nieczynny peron, jednak Lena nie jest w stanie zidentyfikować owego miejsca, bowiem czas zatarł literki widniejące na tabliczce z nazwą stacji.

Co to za miejsce? — pytam naszego przewodnika, który już przykucnął przy ciemnym wylocie dziury. Zarzucił na głowę kaptur, by zasłonić oczy przed słońcem, i widać, że marzy tylko o tym, aby z powrotem zanurzyć się w ciemność. Pierwszy raz mam okazję przyjrzeć mu się dokładniej i okazuje się, że jest dużo młodszy, niż myślałam. Z wyjątkiem delikatnej siatki zmarszczek w kącikach oczu jego twarz jest gładka, skóra zaś tak blada, że ma błękitnawy odcień mleka. Oczy, brązowe i zamglone, najwyraźniej nieprzyzwyczajone są do takiej ilości światła.

Innymi słowy, Myszka jest jeszcze całkiem wyględny; uff, niebezpieczeństwo zażegnane, już myślałam, że Oliver niefrasobliwie pozwoliła doświadczyć miłości jakiemuś Quasimodo.

To jest wysypisko — mówi i wskazuje na górę połyskujących śmieci i metalu za wysoką drucianą siatką, jakieś sto metrów dalej. - Manhattan jest po drugiej stronie rzeki.
Wysypisko — powtarzam powoli. No tak, przecież ludzie spod ziemi muszą w jakiś sposób zdobywać zaopatrzenie. Wysypisko śmieci nadaje się do tego idealnie: mnóstwo wyrzuconego jedzenia, mebli i innych pożytecznych rzeczy.

Mój losie, nawet najniższa z niskich kast w Oliverversum, na co dzień okupująca śmierdzące kanały, radzi sobie lepiej ze zdobywaniem fantów niż drużyna Raven.

Nagle uświadamiam sobie, że znam to miejsce. Zrywam się na równe nogi.
Wiem, gdzie jesteśmy! Niedaleko stąd jest azyl!
Co? — Julian spogląda na mnie z konsternacją, ale jestem zbyt podekscytowana, by mu to teraz wyjaśniać.

Słuchajcie, ja wiem, że mleko już dawno się wylało i obecnie nie ma co wygłupiać się i tajniaczyć, ale mimo wszystko zakwiczałabym ze szczęścia, gdyby okazało się, że Juleczek robi w tym momencie mentalną mapę otoczenia, coby we właściwym czasie podać namiary odpowiednim służbom.

To wysypisko jest ogromne. (…) Ten teren był kiedyś miastem. I niecałe półtora kilometra stąd znajduje się azyl. Raven, Tack i ja mieszkaliśmy tu przez miesiąc, kiedy czekaliśmy na dokumenty i szczegółowe instrukcje od ruchu oporu. W azylu będzie jedzenie, woda i ubranie. Będzie też szansa, żeby skontaktować się z Tackiem i Raven. Kiedy tam mieszkaliśmy, porozumiewaliśmy się z pozostałymi za pomocą sygnałów radiowych, a kiedy stało się to zbyt niebezpieczne, używaliśmy do tego ubrań w różnych kolorach, które wywieszaliśmy na maszcie flagowym za spaloną szkołą.

...No dobrze. Od czego by tu...

Primo: podoba Wam się ta wzmianka o oczekiwaniu na fałszywe papiery? To dobrze, bo to wszystko, co otrzymacie w tym temacie.

Naprawdę, kochani. Nie żartuję. Spodziewaliście się może, że dotrzemy w końcu do momentu, w którym dowiemy się, jak dokładnie wyglądało ponowne dołączenie naszych trzech muszkieterów do krainy Małego Brata? W takim razie pozwólcie, że podzielę się z Wami pewną informacją, którą do tej pory trzymałam dla siebie, nie chcąc Wam od początku odbierać (minimalnej) przyjemności z lektury: to nigdy nie nastąpi. Następna analiza będzie ostatnią, w której powrócimy do sekcji „Wtedy” i nawet nie zahaczymy tam o kwestie związane z konspiracją Leny i spółki.

Przyznaję, że była to jedna z tych rzeczy, które podczas pierwszej lektury „Pandemonium” wkurzyły mnie najbardziej (przynajmniej dopóki nie dotarłam do rozwiązania Naczelnej Intrygi); jeżeli w ogóle oczekiwałam czegoś od tej lektury, to wątku, w którym pokazane będzie, jakie też trudności musieli pokonać Lena, Raven i Tack by dostać się do Nowego Jorku. Z kim się skontaktowali? Skąd otrzymali papiery, nocleg, miejsce pracy? Jak wpłynęła na nich ta zmiana – od włóczenia się po lesie po sklepy pełne towarów, od spania na ziemi po własne łóżko, pościel i centralne ogrzewanie?

Ponieważ jednak mógł to być całkiem interesujący wątek, Oliver najwyraźniej uznała, że nie ma co marnować na niego drzew. Chcecie wiedzieć, jak minął Lenie pierwszy dzień w nowej szkole i gdzie zrobiła sobie zdjęcie do fałszywego dowodu? Cóż, musicie obejść się smakiem, ale hej! Na pocieszenie macie kolejny z rzędu opis modrych ocząt Juliana.

Secundo: Jakie znów sygnały radiowe? Jakim cudem? Skąd? Czy cała komunikacja nie podlega tu ścisłej obserwacji? Niby kto wśród Odmieńców jest na tyle kumaty, by obejść zabezpieczenia aparatu bezpieczeństwa?

Tertio: ...Wywieszaliście sobie kolorowe szmaty na maszcie.

Na tyle wysoko, by można je było dojrzeć z cywilizacji.

I zapewne jeszcze zmienialiście je codziennie.

A ja myślałam, że nic nie przebije kolorowych karmników.

I w końcu quarto: macie zatem azyl wyposażony w zapasy, w dodatku ze sprzymierzeńcami znajdującymi się o rzut kamieniem. I nie zabunkrujecie się tu na stałe...właściwie dlaczego?


Miki żegna się z młodzieżą i z powrotem znika we włazie, ale Julian zadaje mu jeszcze pytanie na pożegnanie:

Nawet nie wiemy, jak masz na imię.
Mężczyzna wykrzywia twarz w uśmiechu.
Nie mam imienia.

Może i nie jestem aż tak brzydki, by podzielić los Briana, ale i nie na tyle piękny, by autorce chciało się po raz kolejny bawić w słowotwórstwo.

Przecież każdy ma — odpowiada zdziwiony Julian.
Już nie — stwierdza tamten, uśmiechając się krzywo. — Imiona już nic nie znaczą. Przeszłość jest martwa.
Przeszłość jest martwa. Jeden z ulubionych refrenów Raven. Zasycha mi w gardle. Okazuje się, że wcale tak bardzo nie różnię się od tych ludzi.

Dla Leny zaiste musi to być los gorszy od śmierci (ale hej, im przynajmniej nie pocą się dłonie!).

Miki przykazuje na pożegnanie młodzieży, by uważała na siebie, po czym na dobre znika ze sceny.

Przez chwilę spoglądamy na siebie z Julianem w milczeniu.
Udało nam się — odzywa się wreszcie, uśmiechając się. Stoi w odległości kilku kroków ode mnie, a jego włosy mienią się w słońcu białym i złotym blaskiem.

Autorko, nie obchodzi mnie, że Julek jest blondynem; jedyną osobą, która ma prawo olśniewać Lenę swoją koafiurą jest PŚ.

Lena obserwuje blask słońca, kolory nieba i kwiatów, po czym zaczyna płakać z radości; Julian przyciąga ją do siebie, aby niewiasta mogła mu się spokojnie wychlipać w podkoszulek.

Wreszcie odsuwam się od niego. Przez chwilę wydaje mi się, że dostrzegam jakieś poruszenie w załomie za starymi schodami, ale stwierdzam, że pewnie mi się przywidziało.

Z pewnością tak było. Rany koguta, kiedy autorki YA (a zresztą nie tylko YA) nauczą się wreszcie, że jest to najtańszy z chwytów i równie dobrze mogą napisać wprost: „Za rogiem czaił się złowrogi Imperatyw Narracyjny”?

Pod ziemią byliśmy sprzymierzeńcami, przyjaciółmi. Tu, na górze, czuję się nieswojo, bo nie jestem już pewna, kim dla siebie jesteśmy.

Ech, Leno, daj spokój, przed chwilą Julek kołysał cię w ramionach, a wcześniej oplątał cię w śnie kończynami niczym ośmiornica; o ile autorka nie szykuje nam przyjemnego plot twistu w postaci Finemana będącego świetnym aktorem odpornym na urok Mary Sue, obawiam się, że wszyscy znamy odpowiedź na to pytanie.

A więc wiesz, gdzie się znajdujemy?
Kiwam głową.
Wiem, kto nam może pomóc: moi ludzie.
Julian nie wzdryga się przy tych słowach. Doceniam to.

A swoją drogą, akurat teraz Juleczek miałby pełne prawo się zdenerwować; jakkolwiek kryształowe nie byłyby jego intencje, jest powszechnie znanym synem wpływowego polityka z obozu wroga. Nie ma żadnej gwarancji, że – nawet przy głośnym proteście Leny – Odmieńcy nie postanowią użyć go jako karty przetargowej lub wręcz ubić na miejscu z racji samego nazwiska.

Nasze gołąbeczki wędrują sobie wzdłuż torów, Lena narzeka na zimno, aż w końcu docierają do azylu.

Ale, chwila, moment; wygląda na to, że dwie samotne synapsy w mózgu Leny wreszcie się ze sobą zderzyły:

Mimo to w mojej głowie cały czas brzęczy niepokojący alarm. Mieliśmy dużo szczęścia. Mieliśmy szczęście, że wyszliśmy na powierzchnię tak blisko azylu. Mieliśmy szczęście, że tunele nas tutaj doprowadziły. Zbyt wiele zbiegów okoliczności jak na zwykły przypadek.

Masz rację, Leno: to bardzo, bardzo dziwne. Powiedziałabym wręcz, że nieco podejrzane i niepokojące. Co ty na to, by wykorzystać swoje doświadczenie z ostatnich kilku miesięcy i chwilę nad tym podumać...

Próbuję odsunąć od siebie tę myśl.

...Nieważne.

Skręcamy za róg i przede mną rozciąga się upragniony widok. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystkie moje obawy znikają zmyte falą radości. Julian zatrzymuje się, ale ja ruszam prosto do drzwi, z naładowanymi akumulatorami, pełna nowej energii.

Kiedy to chowany w złotej klatce chłopak okazuje się być bardziej przewidujący i ostrożniejszy od ciebie, rzekomego dziecka survivalu, to wiedz, że coś tu jest mocno nie tak.

Większość azylów — a przynajmniej tych, które widziałam — powstała w miejscach ukrytych: w podziemiach, piwnicach, schronach przeciwlotniczych i skarbcach bankowych, których nie zniszczyły bomby. Zalęgliśmy się w nich jak insekty. Natomiast ten azyl został zbudowany długo po zakończeniu blitzu. Jak powiedziała mi Raven, był jednym z pierwszych, stanowił bazę pierwszej grupy buntowników, którzy z wyszukanych na śmietniku materiałów zbudowali ten quasi-dom, dziwną patchworkową strukturę stworzoną z drewna, betonu, kamienia i metalu. Konstrukcja sprawia wrażenie prowizorki, jak gdyby w każdej chwili miała się zawalić. A jednak stoi.

Nadal lepsza opcja niż nocowanie na śniegu, gdy kilkanaście metrów dalej znajdują się w pełni funkcjonalne domy, jeśli chcesz znać moje zdanie.

No i jak? - pytam, odwracając się do Juliana. -Wchodzisz czy nie?
Nie przypuszczałem... to niemożliwe. — Julian kręci głową, jak gdyby myślał, że śni, i próbował się obudzić. — Zupełnie nie tak to sobie wyobrażałem.

Jestem szczerze ciekawa, na czym polega ów dysonans u Juleczka: tatuś wmawiał mu, że Odmieńcy to takie nieco bardziej elokwentne małpy i są w stanie zbudować co najwyżej fort z koca, czy też raczej w swej naiwności wierzył, że po tylu latach (i paczkach z darami od wujka Wiesia) buntownicy zdołali osiągnąć jako – taki poziom mieszkaniowy?

Potrafimy zbudować coś właściwie z niczego, z resztek i śmieci — oznajmiam z dumą (…)

— To widać – potwierdził z kamiennym wyrazem twarzy Julian. - Ale czy nie przyszło wam kiedyś do głowy, że wszystko to trzymałoby się nieco lepiej, gdybyście użyli jakichś narzędzi?

Oczy Juliana mają teraz elektryzującą barwę, wyglądają jak odbicie nieba.

No, wreszcie we Wszechświecie zapanował porządek. I żadnych więcej sztuczek z włosami, młody człowieku!

Jeszcze dwa lata temu myślałem, że wszystko to: Głusza, Odmieńcy, to tylko bajki dla dzieci.

Ale...że co? Lider młodzieżówki, syn prominentnego polityka... TEŻ wierzył w Wobo?

Słowo daję, z każdym kolejnym rozdziałem to uniwersum nabiera coraz mniej sensu.

Robi dwa kroki w moją stronę i teraz stoimy bardzo blisko siebie.
Ty. Ja... nigdy bym nie uwierzył.
Wciąż dzieli nas kilka centymetrów, ale wrażenie jest takie, jakbyśmy się dotykali. Przepływa między nami energia, która likwiduje przestrzeń między naszymi ciałami.
Jestem prawdziwa. — Pod skórą przepływają mi nerwowe drgania, niczym prąd, i czuję się w tej chwili naga i bezbronna. Tu jest zbyt jasno i zbyt cicho.

Och, och, mam nadzieję, że Hipolit zdążył zawczasu zainstalować kamerę.

Nie sądzę... — ciągnie Julian — nie jestem pewien, czy potrafię wrócić. — Jego oczy mają kolor morskiej głębi. Chcę odwrócić wzrok, ale nie potrafię. Mam wrażenie, że upadam.
Nie wiem, o czym mówisz — mówię przez ściśnięte gardło.
Chodzi mi o to, że...

Że w zasadzie to jestem przyzwyczajonym do wszelakich wygód, do niedawna szczerze wierzącym w remedium, wymagającym stałego nadzoru lekarskiego nastolatkiem, który nie ma żadnego interesu w przebywaniu w Stumilowym Lesie, ale Imperatyw z Rzyci już mnie poinformował, że stałaś się światłem mego życia, więc mam nadzieję, że Tack i Raven nie poczęstują mnie czarną polewką.

Nagle z prawej strony dobiega nas głośny łoskot, jakby ktoś coś przewrócił. Julian milknie i sztywnieje. Instynktownie popycham go za siebie, w stronę drzwi, i wygrzebuję broń z plecaka.

„W tym czasie napastnik zdążył nas postrzelić pięć razy”.

Rozglądam się. Wokół same odłamki pocisków i kamienie, zagłębienia terenu i dziury — jednym słowem: mnóstwo miejsc na kryjówkę. Włosy mi się jeżą na karku, a wszystkie zmysły wyostrzają. Oni zawsze obserwują.

„Oni” czyli kto? Tajne służby Małego Brata? Iluminaci? Jadzia i Hipolit?

Na szczęście alarm odwołany, okazuje się, że to tylko zabłąkany kot.

Julian chce kontynuować poprzednią myśl, ale Lena brutalnie każe mu zachować swoje wyznania na inny czas:



Boję się tego, co ma mi do powiedzenia, boję się, jakiego dokona wyboru, dokąd pójdzie. Ale jeszcze bardziej boję się tego, czego sama chcę: dla niego, a co gorsza - od niego.
Ponieważ naprawdę chcę. Nie jestem nawet pewna, czego dokładnie, ale pragnienie to tkwi we mnie głęboko, tak jak przedtem tkwiły tam gniew i nienawiść. Lecz to nie jest wieża. To bezkresny, głęboki tunel, który sięga głęboko i otwiera w środku mnie ziejącą dziurę.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: powracamy po raz ostatni do sekcji „Wtedy” oraz bunkrujemy się w azylu.


Zostańcie z nami!


Maryboo