LENA
Witam
wszystkich po przerwie!
Dla
tych, którym wyleciała już z głowy fabuła ostatniej analizy
mojego autorstwa (słowo honoru, nikt Was nie wini, to „Requiem”)
krótkie przypomnienie: gdy w kwietniu tymczasowo żegnaliśmy się z
Leną, Plastikowa Simorośl i Julian wdali się w bójkę,
konsekwencją której była rejterada tego pierwszego.
Po zniknięciu Aleksa dopada nas jakiś dziwny marazm, jakaś pustka.
Cóż, trudno się dziwić, straciliście prawdziwy
promień słońca. Doprawdy nie wiem, jak teraz poradzicie sobie w
kryzysowych sytuacjach, skoro nie będzie już przy was PŚ z jego
radosnym uśmiechem i optymizmem...ekhm, chciałam powiedzieć, nie
wiem, jak dacie sobie radę z ustalaniem dalszej strategii bez jego
cennego wkładu w postaci wiecznego dąsania się na uboczu...to
jest, tego...
...serio, autorko, daj mi jeden powód, dla którego
ktokolwiek (poza ewentualnie Coral) mógłby tęsknić za tym typem.
Owszem, czasem sprawiał problemy, ale mimo to był jednym z nas i chyba wszyscy — z wyjątkiem Juliana — dotkliwie odczuwają jego brak.
Doprawdy? Sprawdźmy tę tezę. Obecnie nasi buntownicy
występują w następującym składzie:
- Lena – no, tu akurat nie potrzeba wytłumaczenia, toksyczna nić podtrzymuje tę chorą relację z siłą liny okrętowej
- Julian – nawet nasza narratorka przyznaje, że panowie raczej nie będą wysyłać sobie kartek na święta
- Raven – ta troszczy się wyłącznie o swój status Samicy Alfa, powodzenie misji (o ile akurat jakąś ma) i okresowo o swojego misiaczka
- Tack – jak wyżej, z tym, że tu występuje raczej opcja Beta
- Bram – nie istnieje jako postać, a nawet gdyby, to opierając się na całej wiedzy wyniesionej z dwóch tomów i Delirium Wiki trzeba by uznać, że jedynym, co go w ogóle interesuje jest bzykanko z Hunterem
- Hunter – patrz: Bram
- Coral – zaprzyjaźniła się z PŚ i nie ma tu żadnej innej bratniej duszy, więc faktycznie może być jej ciężko.
Innymi słowy, dwa punkty na siedem, z czego oba to
potencjalne opcje romansowe. Zaiste, od razu widać, że bez
Plastikowej Simorośli dalsza egzystencja naszych buntowników traci
wszelki sens.
Włóczę się po okolicy odrętwiała. Mimo wszystko dobrze mi robiła jego obecność, świadomość, że jest bezpieczny. Teraz, gdy wyruszył sam w nieznanym kierunku, kto wie, co go spotka?
Miejmy
nadzieję, że nie co, ale kto - konkretnie jeden z miliona żołnierzy
Małego Brata, który na skutek swojego gapiostwa zabłąka się w
Stumilowym Lesie.
Albo
przynajmniej jakiś sympatyczny niedźwiadek.
Coral chodzi blada, milcząca, w szoku. Nie płacze. Mało co je.
Biedna Coral. Chyba żadna postać nie ma w tym
uniwersum tak bardzo pod górkę, jak ona; pomyślcie tylko, jaki to
straszny los, mieć za jedyną życzliwą duszę Plastikową
Simorośl.
Tack i Hunter chcieli pójść za nim, ale Raven szybko uświadomiła im głupotę tego pomysłu.
—Pogięło was? Wreszcie udało nam się zgubić
tę humorzastą męczybułę, a wy chcecie na powrót dzielić się z
nim kolacją?
Alex musiał wyruszyć kilka godzin wcześniej, a jedna osoba, poruszająca się szybko na piechotę, jest jeszcze trudniejsza do wytropienia niż grupa. Zmarnują w ten sposób czas, wspólne zasoby i energię.
A, w tym sensie. Tak czy inaczej,
trzymam z Raven – krzyżyk na drogę i obyśmy się już więcej
nie spotkali.
...a swoją drogą – pamiętacie
Gordo? No wiecie – tego statystę, który zgubił się na śmierć
w obozowisku żebraków? Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek
szukał jego,
mimo że facet a) zabłądził między namiotami, więc odnalezienie
go powinno być znacznie łatwiejsze niż krążenie po Głuszy i b)
w przeciwieństwie do Plastikowej Simorośli, Gordo NIE CHCIAŁ
odłączać się od zespołu. Ale cóż, Gordo nie
posiadał statusu byłego tru loffa protagonistki serii, więc
najwyraźniej nikt nie widział powodu, by zaprzątać sobie nim
głowę.
—Nie pozostaje nam nic innego — powiedziała, omijając mnie wzrokiem — jak zostawić go w spokoju.Tak więc robimy. Nagle okazuje się, że nie wystarcza latarenek, by odgonić cienie, które dopadają nas jeszcze częściej, cienie innych ludzi i dawnych tożsamości utraconych na rzecz Głuszy, na rzecz tej walki, tego świata rozdartego na pół.
Wody wszystkich
rzek wyschły, słońce zaczęło wstawać na południu, a chleb przy
dotknięciu zamieniał się w bryłkę węgla. Oliver, no bez jaj –
PŚ nie tylko był względnie nowym dodatkiem do naszej drużyny
niedorajd, ale w dodatku 90% czasu antenowego spędzał, rzucając
pasywno-agresywne komentarze w stronę Leny i jej lubego. Gwarantuję,
że jego odejście nie zmieni absolutnie niczego w egzystencji
Odmieńców, no, może poza faktem, iż Bram i Hunter stracili
niniejszym swoje ulubione źródło rozrywki w postaci żywej
telenoweli.
Pippa powiedziała, że możemy się spodziewać kogoś z ruchu oporu w ciągu najbliższych trzech dni, ale już trzeci dzień dobiega końca, a wciąż ani śladu nikogo. Z każdym dniem dziczejemy coraz bardziej.
...Po trzech
dniach?
...Dziczejecie po
trzech dniach?
...Pomimo tego, że
rzekomo nie jesteście grupą uprzywilejowanych małolatów, które
wybrały się na swój pierwszy w życiu camping, ale przywykłymi do
znoju Odmieńcami?
...Którzy
mieszkają w Głuszy od lat?
Co, u diabła,
dzieje się z fabułą w tym rozdziale? Ja miałam przerwę w
analizowaniu, więc mam przynajmniej tę wymówkę, że mogłam
wypaść z wprawy. Jakie jest wytłumaczenie autorki w kwestii tych
dziwnych wolt fabularnych? Też zrobiła sobie urlop w połowie pracy
i zapomniała części własnego kanonu?
To nie jest tylko niepokój. Mamy pod dostatkiem jedzenia, a teraz, gdy Tack i Hunter znaleźli niedaleko strumień, także wody. Przyszła wiosna: zwierzęta wychodzą ze swoich kryjówek i nasze pułapki coraz częściej są pełne. Ale jesteśmy zupełnie odcięci od informacji na temat tego, co się zdarzyło w Waterbury i co się dzieje w pozostałej części kraju.
A co, twoim zdaniem, mogło się
zdarzyć po tym, jak pół biliona żołnierzy napadło na obóz
składający się w większości z chorych i uziemionych nędzarzy? A
co do reszty kraju...czym to się niby rożni od waszej normalnej
sytuacji? Przypominam, że w waszej stałej miejscówce w Rochester,
pomimo życia rzut kamieniem od granicy, ograniczaliście komunikację
z panem Wiesiem do „będzie jedzenie”, „nie będzie jedzenia”
i „nadchodzi pani Jadzia”.
Lena nie może wysiedzieć w bunkrze,
więc urządza sobie regularne spacery po okolicy.
Nie daje mi spokoju myśl, że reszta mojego życia może wyglądać właśnie tak: ciągła ucieczka, ukrywanie się, utrata tego, co się kocha, chowanie się pod ziemią i walka o jedzenie oraz wodę. Ta fala się nie cofnie. Nigdy nie odzyskamy miasta nie wkroczymy do nich z triumfem, by wznosić na ulicach okrzyki zwycięstwa. Jesteśmy skazani na życie w Głuszy, na wieczną tułaczkę i walkę o przetrwanie.
Innymi słowy...twoje życie będzie
wyglądać dokładnie tak, jak wyobrażałaś to sobie, planując
ucieczkę z Plastikową Simoroślą. Skąd te pretensje?
...a nie, zaraz, przypomniałam sobie:
twoja ówczesna retoryka brzmiała mniej więcej „będziemy wolni,
żeby kochać się aż strach i nikt nam nie będzie mówił, co mamy
robić”, a nie „ciągła ucieczka, ukrywanie się, utrata
tego, co się kocha, chowanie się pod ziemią i walka o jedzenie
oraz wodę”.
Niesamowite, jak to punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, czyż
nie? PŚ ma w sumie szczęście, że ich oryginalny plan nie doszedł
do skutku; Krypty to nic miłego, ale życie z wiecznie obrażoną
panną, nieustannie (i słusznie) wyrzucającą nam, że podczas
romantycznej randki w Głuszy zapomnieliśmy wspomnieć o kilku
istotnych szczegółach życia na gigancie w rodzaju stosowania liści
zamiast papieru toaletowego to naprawdę kiepskie zakończenie dla
epickiego romansu.
„Ejże, Maryboo” powie ktoś, „ale przecież dziewczyna
działała w RO, mogły jej się zmienić priorytety, teraz nie
wystarczy jej nocleg pod gwiazdami, chce walczyć o wolność”.
Świetnie. W takim razie mam dla Was zadanie – wskażcie mi jeden
moment w serii, gdzie Lena autentycznie przejmuje się losami
Oliverversum, niezależnie od a) bycia podjudzaną przez Raven b)
tego, czy w całą sprawę zamieszane są jej tru loffy.
Podpowiem
Wam – nie ma takiego. W „Pandemonium” Lena zostaje wplątana w
intrygę przez pozostałych graczy, a jej późniejsza akcja
ratownicza ma na celu tylko i li uwolnienie Juleczka; w „Requiem”
cała zabawa opiera się na krążeniu bez celu po Stumilowym Lesie,
a gdy w końcu dochodzi do aktu nieposłuszeństwa w postaci
wysadzenia tamy, Lena nie tylko nie inicjuje żadnych działań, ale
w monologu wewnętrznym jest przeciwna całej
tej idei.
Magdalena Haloway nie jest bojowniczką o wolność – jest
postacią, którą koleje losu rzuciły do grupy
(pseudo)rewolucjonistów, więc z braku laku angażuje się w ich
happeningi, ale ponieważ nieustannie siedzimy w jej głowie,
doskonale wiemy, że jedynym, co ją naprawdę zajmuje, jest jej
życie uczuciowe. Ponawiam zatem pytanie – skąd ten płacz w
związku z brakiem sukcesów ruchu oporu i koniecznością koczowania
w lesie? Czy nie tego chciałaś od samego początku, żabko?
Historia Salomona. To dziwne, że Alex wybrał właśnie tę historię ze wszystkich opowieści z Księgi SZZ, bo to właśnie ona nie dawała mi spokoju, gdy się dowiedziałam, że on żyje. Czy w jakiś sposób się tego domyślił? Czy mógł wiedzieć, że czułam się jak biedne, rozdarte dziecko z tej opowieści? Czy chciał mi powiedzieć, że on czuł się tak samo? Nie. Przecież powiedział mi wyraźnie, że nasza wspólna przeszłość, to, co nas łączyło, jest martwe. (…) Historia Salomona. Królewski wyrok. Dziecko rozcięte na pół i plama krwi na posadzce...
Uwierzcie mi na
słowo: nie mogę się doczekać, kiedy dojdziemy do tego konkretnego
fabularnego faila.
W pewnym momencie uświadamiam sobie, że nie mam pojęcia, jak długo już maszeruję i jak daleko odeszłam od schronu. Nie zwracałam też uwagi na mijany krajobraz — błąd nowicjusza. Dziadek, jeden z najstarszych mieszkańców osady koło Rochester, opowiadał historie o duchach, które rzekomo żyją w Głuszy i przestawiają drzewa, kamienie, a nawet bieg rzeki, by wprowadzać ludzi w błąd. Nikt z nas nie wierzył w te bajki, ale ich przekaz był prawdziwy: Głusza to chaos, nieustannie zmieniający się labirynt, gdzie możesz błądzić w kółko.
Mam dziwne
wrażenie, że opowiastka Dziadka była odgórną inicjatywą Raven,
która chciała w ten sposób wytłumaczyć swoją niekompetencję
jako liderki, tym razem w dziedzinie przeszkolenia drużyny w sztuce
rozpoznawania kierunków świata i oznaczania drogi w puszczy.
Zaczynam wracać po własnych śladach, wypatrując odcisków moich podeszew w błocie, szukając zdeptanego podszycia. Wyrzucam z głowy wszystkie myśli o Aleksie. Zbyt łatwo zgubić się w lesie. Jeśli się nie uważa, może człowieka pochłonąć na wieki.
Jak ta dziewczyna przetrwała tyle miesięcy w Głuszy?
Na szczęście Lena odnajduje znajomy strumyk, z którego nasi
Odmieńcy czerpią wodę; postanawia się wykąpać przed powrotem do
kryjówki, ale spotyka ją niespodzianka – na drugim brzegu jakaś
kobieta w cywilnych, zniszczonych ciuchach pierze swoje rzeczy.
Mężczyzna, skryty przed moim wzrokiem, krzyczy coś niezrozumiałego, a ona odpowiada, nie podnosząc wzroku:— Jeszcze chwila.Całe moje ciało nieruchomieje. Znam ten głos.Kobieta wyciąga z wody ubranie, które prała, i prostuje się. A wtedy serce mi staje. Rozciąga tkaninę między dłońmi i zakręca ją szybko wokół siebie, a potem równie szybko odkręca, rozsyłając wokół siebie deszcz kropel. I nagle czas się cofa, znowu mam pięć lat i stoję w suszarni naszego domu w Portland, wsłuchując się w gardłowe bulgotanie mydlin spływających powoli do urny walki — robiła wtedy to samo z naszymi koszulkami czy bielizną. Patrzyłam na wodę rozchlapaną na podłodze. Patrzyłam, jak przypinała nasze ubrania do sznurków zawieszonych, pod sufitem, a potem odwracała się do mnie i uśmiechała się, nucąc coś pod nosem...(…)Dostrzega mnie i nieruchomieje. Przez chwilę nie mówi nic, a ja mam czas, by zauważyć, jak różni się od moich wspomnień. Jest w niej teraz więcej szorstkości, jej twarz jest ostra od bruzd. Ale pod tym wszystkim wyczuwam inną twarz jak obraz unoszący się tuż pod powierzchnią wody: roześmiane usta, okrągłe policzki i błyszczące oczy. Wreszcie odzywa się:— Magdalena.Biorę wdech. Otwieram usta.— Mama.
Ta – daaam! I oto nastała ta chwila, moi drodzy: Lena wreszcie
stanęła twarzą w twarz (tym razem nieskrywaną przez maskę) ze
swoją matką.
Z lasu wychodzi dwóch towarzyszy kobiety; na widok Leny podnoszą
broń, ale pani Haloway stanowczo hamuje ich mordercze zamiary.
– Kim jesteś? – pyta jeden z mężczyzn. Ma jasnorude włosy przetykane pasmami siwizny. Wygląda jak ogromny pręgowany kot. — I z kim jesteś?– Mam na imię Lena. – Jakimś cudem głos mi nie drży. Mama krzywi się. Zawsze nazywała mnie Magdaleną i nie przepadała za tym zdrobnieniem.
Ja tak tylko przypomnę, że zgodnie z kanonem:
„Dostałam
imię po Marii Magdalenie, która o mało nie umarła z miłości.
„Oto zarażona delirią, naruszając prawa społeczne, zakochiwała
się w mężczyznach, którzy nie chcieli lub nie mogli jej mieć”
(Lamentacje, Księga Marii, 13, 1)”
(„Delirium”, rozdział VII)
Ciekawe, dlaczego niespecjalnie dziwi mnie, że kobieta,
która uznała, iż lepiej marnować czas ryjąc w ścianie więzienia
gigantyczne „LOVE” miast skupić się na wydrążeniu tunelu
denerwuje się, że jej córka nie lubi imienia bezpośrednio
nawiązującego do kulturowego tabu.
Lena precyzuje, że razem z resztą bandy przywędrowała
tu z Waterbury; dziewczyna ma nadzieję, że jej matka przyzna się
do łączącego je pokrewieństwa, ale ta milczy. Okazuje się, że
nowo poznani osobnicy to właśnie przedstawiciele RO, o których
wspominała Pippa.
– Jestem Cap. To jest Max – [ciemnoskóry i żylasty mężczyzna] wskazuje kciukiem na mężczyznę przypominającego pręgowanego kota. – A to Bee. – Przechyla głowę w stronę mojej mamy.Bee. Moja mama ma na imię Annabel.
Primo: Ja wiem, że w oryginale jest to zapewne nazwa
własna, ale biorąc pod uwagę, iż tłumaczka zdecydowała się na
przełożenie większości przydomków w serii, pozostawienie owego
'Capa' w oryginalnej formie tworzy nam zaiste oryginalną ksywkę.
Secundo: No, nareszcie dowiedzieliśmy się, jak nazywa
się matka Leny...i zauważcie, że otrzymała ona od Oliver
romantycznie brzmiące, poetyckie imię, podczas gdy jej przyziemna i
prozaiczna siostra, która przygarnęła siostrzenicę pod swój dach
i wychowała jak własne dziecko po tym, jak pani Haloway wykazała
się ujemnym instynktem samozachowawczym {PRZEKREŚLONE} miast
działać na szkodę Małego Brata grzecznie gotuje kalarepę na
obiad, zwie się Carol.
Ta kobieta nazywa się Bee. Pszczoła. Moja mama zawsze była w ruchu. Miała delikatne, pachnące mydłem dłonie i uśmiech jak pierwsze promienie słońca pełzające po przystrzyżonym trawniku.
Ech, bez sensu, liczyłam na jakiś bardziej wymowny
pseudonim w rodzaju 'Dagger'.
Po uzyskaniu informacji, że Lena zmierza w stronę
schronu, nowo poznane towarzystwo wprasza się na trzeciego; mamy
całkiem udany opis emocji targających Leną, która jest tak
zszokowana, że nie potrafi nawet zezłościć się na matkę za to,
że ją porzuciła i nadal się do niej nie przyznaje.
Podczas mojej nieobecności wszyscy wrócili. Tack i Hunter gadają jeden przez drugiego, zasypując naszych gości pytaniami. Julian na mój widok od razu podnosi się z krzesła. Raven krząta się po pokoju, próbując ogarnąć wszystko, przestawiając ludzi z miejsca na miejsce.A pośrodku tego wszystkiego znajduje się moja matka — ściąga plecak, siada na krześle, porusza się z bezwiedną gracją. W ruchach wszystkich innych jest nerwowość, przypominają ćmy krążące wokół płomienia, rozmyte plamy na tle światła. Nawet to pomieszczenie wygląda teraz inaczej, gdy ona jest w środku.
Bardzo chciałabym wierzyć, że owo postrzeganie matki
przez Lenę jest zniekształcone przez jej uczucia, ale niestety –
któż inny mógłby być rodzicielką Mary Sue, jeśli nie Uber Mary
Sue, która nawet po latach ciężkiego więzienia i działalności w
partyzantce jest niczym ten motyl tańczący na kropli rosy?
Julian daje Lenie buziaka, ta uświadamia sobie, że jej
partner nie ma pojęcia, kim jest dla niej nowo przybyła kobieta:
Nikt nie wie oprócz Raven i może Tacka, którzy już wcześniej pracowali z Bee.
No...oni zasadniczo też nie muszą wiedzieć. W
odbijaniu ciebie i Juleczka brało udział kilka osób, Annabel nie
musiała nikomu zdradzać swoich motywów.
Teraz mama nie spogląda na mnie wcale. Przyjmuje kubek wody od Raven i zaczyna pić. I to — ten zwykły gest — wystarczy, by obudzić we mnie gniew.
Relacje na linii matka-córka to jedna z niewielu
rzeczy, które Oliver wychodzą dobrze i prawdziwie, mam nadzieję,
że chociaż tu nie zaliczymy nagłego spadku formy...
— Zastrzeliłem dziś jelenia — mówi Julian. — Tack zauważył go, gdy przechodził przez polanę. Nie sądziłem, że trafię...— Twoje szczęście — przerywam mu. — Pociągnąłeś za spust.Julian wygląda na zranionego moimi słowami. Zrobiłam się dla niego okropna.
...nieważne, mogłam przewidzieć, że autorka
wykorzysta ten wątek – jak zresztą niemal każdy inny w tej
książce – po to, żeby dowalić Juleczkowi.
W tym właśnie tkwi problem: zabierzcie remedium, elementarze i kodeksy, a człowiek zostaje bez żadnych zasad postępowania. Miłość pojawia się tylko w przebłyskach.
Leno?
To nie wina systemu. Możesz winić Małego Brata za
wiele rzeczy, ale jeśli chodzi o twój stosunek do Juleczka, problem
nie leży w systemie. Leży w TOBIE.
Może i machnęłabym na to ręką jako na marudzenie
nastolatki, której przestał podobać się jej chłopak, w związku
z czym próbuje zrzucić odpowiedzialność za swoją niestałość
na zły los, ale cały cymes w tym, że jestem więcej niż pewna, iż
Oliver napisała to zdanie absolutnie serio – my naprawdę mamy
uważać, że to wina tragicznych okoliczności, a nie robaczywego
charakteru naszej heroiny, że nieustannie traktuje Juliana jak
ścierkę do podłogi.
A swoją drogą...czy tylko mnie myślenie Leny jawi się
tu jako cokolwiek przerażające? Zwróćmy uwagę, co właściwie
oznajmiła nam nasza narratorka:
„W tym właśnie tkwi problem: zabierzcie
remedium, elementarze i kodeksy,
a człowiek zostaje bez żadnych zasad
postępowania.”
Kojarzycie te wszystkie filmy o zombie i inszych
potworach nawiedzających Ziemię? Dla mnie znacznie bardziej
przerażającym. niż wszystkie te maszkary był zawszą wątek
ludzi, którzy uznawali, że skoro nie ma już tradycyjnych metod
egzekwowania prawa (policji, sądów, więzień) i nikt nie może ich
pociągnąć do odpowiedzialności, to mają wolną rękę, by robić
wszystko – plądrować, gwałcić, mordować. Innymi słowy, ludzi,
co do których w godzinie próby okazywało się, że jedynym, co
powstrzymywało ich od bycia zwyrodnialcami były sztywne ramy
przepisów i groźba poniesienia kary za swój występek.
* spogląda jeszcze raz na powyższy cytat *
Tjaa.
Leno? Jeżeli kiedykolwiek dojdzie do apokalipsy, mam
szczerą nadzieję, że nigdy się nie spotkamy, biorąc pod uwagę,
że wizja kierowania się własnym sumieniem, kompasem moralnym i
empatią najwyraźniej jest ci zupełnie obca.
I żeby nie było – to byłby całkiem ciekawy wątek
w obliczu faktu, że remedium rzekomo zabija wszelkie uczucia, a
dzieci od początku przyuczane są do życia w świecie, gdzie panuje
apatia i niewolnicze przestrzeganie reguł. Ale ponieważ na tym
etapie wszyscy doskonale wiemy, że Odmieńców od wyleczonych rożni
w zasadzie wyłącznie kod pocztowy...cóż, wypowiedź Leny wygląda
tak, jak wygląda.
— To jedzenie, Lena — mówi cicho. — Czy nie powtarzałaś mi ciągle, że to nie zabawa? Teraz angażuję się w to całym sobą. — Milknie na chwilę. — Chcę tu zostać. — Podkreśla ostatnie zdanie, a ja wiem, że myśli o Aleksie, i sama również nie potrafię o nim nie pomyśleć.
Wiecie co? Na tym etapie jestem stuprocentowo pewna, że
owo „chcę” Julka to nic więcej niż zaklinanie rzeczywistości;
facet nie ma siły przyznać się nawet sam przed sobą, że po
prostu nie wie, gdzie właściwie jest jego miejsce na świecie, w
związku z czym będzie się kurczowo trzymał Leny, swojej partnerki
– bo jest, jaka jest i Juleczek musi uważać, żeby nie przesalać
zupy, ale JEST. Lena to jego pierwsza miłość, osoba, która
pokazała mu, co to znaczy czuć, wciągnęła go do zakazanego,
nowego świata – co miałby bez niej uczynić? Gdzie by się
podział? Kto by go zechciał?
...Mój losie, i pomyśleć, że Oliver tak się stara,
aby Fredzio był jak najbardziej karykaturalny w swoim złolstwie.
Ciekawe, co by zrobiła, gdyby ktoś uświadomił jej, że prawdziwie
toksyczny związek tej serii znajduje się po drugiej stronie muru.
— Lena. — Raven stoi obok mnie. — Pomożesz mi przygotować jedzenie?To metoda Raven: zająć się czymś. Pracować. Wytrzymać.
No i fajno, kłopot w tym, że Raven raczej nie ma
pojęcia, że właśnie targają tobą wichry namiętności;
najprawdopodobniej chce po prostu, żeby ktoś pomógł jej zrobić
obiad.
— Jakieś wieści z obozu w Waterbury? — pyta Tack.Przez chwilę panuje cisza. Wreszcie odzywa się moja mama.— Przepadł — mówi tylko.Raven zacina się nożem przy krojeniu suszonego mięsa, odsuwa palec z jękiem i wkłada go do ust. — Co to znaczy: przepadł? — pyta ostrym tonem Tack.— Starty na proch. — Tym razem odzywa się Cap. — Zmieciony z powierzchni ziemi.— O mój Boże. — Hunter opada ciężko na krzesło. Julian stoi zupełnie sztywno, z zaciśniętymi dłońmi. Twarz Tacka przypomina kamienną maskę. Moja matka, a raczej kobieta, która była moją matką, siedzi z rękami założonymi na kolanach, bez ruchu, bez wyrazu. Tylko Raven nie przestaje się ruszać i owinąwszy ścierkę wokół skaleczonego palca, piłuje zawzięcie suszone mięso.
No bez jaj. Mały Brat napuścił dziesięć tysięcy
wojskowych na obóz składający się z nieuzbrojonych, schorowanych
nędzarzy – czego konkretnie się spodziewaliście?
Annabel stwierdza, że niezależnie od wszystkiego
trzeba działać:
— Musimy iść dalej — odpowiada. — Zapewnić wsparcie tam, gdzie jest potrzebne. Ruch oporu wciąż rośnie w siłę, rośnie w ludzi...
Ciekawam, co to właściwie znaczy, biorąc pod uwagę,
że jeśli nie liczyć tymczasowego wolontariatu Raven, Tacka i Leny,
to póki co poznaliśmy góra dziesięć osób mogących poszczyć
się plakietką RO. Pytam serio, autorko – co oznacza „rośnie w
siłę” w kontekście tej organizacji? Sto osób? Pięćset?
Tysiąc? Daj mi jakieś konkretne liczny, do diaska!
— A co z Pippą? — wybucha Hunter. — Powiedziała, żeby na nią poczekać. Powiedziała...
Nie, powiedziała, że macie na nią czekać przez trzy
dni, a jeżeli do tego czasu się nie pojawi, ruszać w dalszą
drogę. Hunter, słuchaj uchem, a nie brzuchem.
Tack uspokaja kolegę, powtarzając mu dobitnie, że z
obozowiska została chmara popiołu.
Widzę, że mojej mamie drży szczęka — tik, którego dawniej nie miała — i odwraca się, dzięki czemu dostrzegam wyblakły zielony numer wytatuowany na jej szyi, tuż poniżej paskudnych blizn, wyniku nieudanych zabiegów. Myślę o tych latach, które spędziła w swojej ciasnej, ciemnej celi w Kryptach, gdy małym wisiorkiem w kształcie sztyletu otrzymanym od taty drążyła w kamiennych ścianach słowo „kocham". I w jakiś sposób teraz, w niecały rok od ucieczki, należy do ruchu oporu. Więcej nawet. Jest w nim kimś.
Co, jakby się nad tym zastanowić, jest cokolwiek
dziwne. Nawet, jeżeli uznamy, że Annabel od początku miała
kontakty wśród Odmieńców, nie zmienia to faktu, że mówimy o
kobiecie, która spędziła lata w celi, będąc regularnie
torturowaną; sam fakt, iż Annabel w ogóle przeżyła w Głuszy na
tyle długo, by znaleźć jakiś obóz zakrawa na cud.
No, ale przynajmniej wiadomo, po kim Lena odziedziczyła
moc superszybkiej regeneracji.
— A więc dokąd idziemy? — pyta Raven.Max i Cap wymieniają spojrzenia.—Na północy coś się dzieje - odzywa się Max. — W Portland.
New location unlocked!
To jest po prostu niesamowite, jak bardzo ta część
pozbawiona jest właściwej fabuły. Spójrzcie sami – teraz
wybierzemy się do Portland...bo tak. Nie ma ku temu żadnych
logicznych przesłanek, nie wynika to w żaden sposób z
dotychczasowej akcji (ktoś jeszcze pamięta, że docelowo nasi
Odmieńcy szukali miejsca pod nową bazę?) —
ot, autorka potrzebuje Leny w rodzinnym mieście na wielki finał,
więc tam właśnie się udamy. To naprawdę zaczyna przypominać
kiepską grę, w której musimy przechodzić coraz to nowe plansze,
które nijak się ze sobą nie wiążą, bo i nie muszą; chodzi
tylko o to, aby nasz awatar mógł sobie pobiegać po lokacji XYZ,
mniejsza o to, jak i po co się tam dostał.
Lena stanowczo protestuje przeciwko wycieczce do
Portland; nagle przytłaczają ją wspomnienia dotyczące jej matki,
Hany, PŚ i...no proszę!
Roztrzęsiona Grace w sypialni w domu ciotki Carol, wtulona we mnie, zapach jej winogronowej gumy do żucia.
Lena jednak pamięta, że istniała jakaś Grace (a
nawet Carol)! Wprawdzie William i Jenny nadal nie dostąpili
podobnego zaszczytu, ale lepsze to, niż nic.
— Gdziekolwiek pójdziemy, pójdziemy tam wszyscy razem — oznajmia Raven.
No dobra, ale...właściwie po co?
Serio – dlaczego Raven cały czas upiera się, by
ciągnąć Lenę za sobą? Przecież nie z sympatii, ta psychopatka
nie lubi chyba nawet swojego chłopaka. Więc czemu? Lena nie chce
działać w RO, jej ostatnia akcja zakończyła się buntem i groźbą
dekonspiracji całego towarzystwa, jest oczywiste, że nie obchodzi
jej nic poza swoim życiem uczuciowym; po diabła zmuszać ją do
współpracy? Dziewczyna jest ewidentnie wypalona emocjonalnie, a
Raven nadepnęła jej na odcisk tyle razy, że na tym etapie
trzymanie jej w drużynie jest wręcz niebezpieczne – kto wie, czy
w pewnym momencie nie postanowi się zemścić za wszystkie brzydkie
zagrywki?
Nawet, jeżeli Raven nie postrzega panny Haloway jako
zagrożenia, pozostaje pytanie, jaki jest sens zmuszać do zabawy w
buntownika kogoś, kto nie ma serca do ratowania świata. Raven i
Tack mieli okazję przekonać się w „Pandemonium”, że Lena ma w
nosie dobro Sprawy, jeżeli owa Sprawa koliduje z jej Tru Loff;
wystarczy, że gdzieś na horyzoncie mignie jej czupryna Plastikowej
Simorośli lub Julian powróci do jej łask, by rzuciła w diabły
całą tę zabawę i zajęła się tym, co naprawdę się dla niej
liczy – romansowaniem. Dlaczego wreszcie jej nie odpuścić i nie
pozwolić zaszyć się między paprociami ze swoim wybrankiem?
— W Portland jest duże podziemie — wyjaśnia Max. — Od Incydentów organizacja stale się rozrasta. Tamto to był dopiero początek. To, co zdarzy się w najbliższym czasie... — Kręci głową podekscytowany, a oczy mu błyszczą. — To będzie coś naprawdę poważnego.
— Tym razem – dodał, oblizując wargi —
podrzucimy im żyrafy.
Nie no, nie wierzę:
Grube warstwy wspomnień, całe tamto życie, które próbowałam pogrzebać i stłamsić — przeszłość, która miała być martwa, jak powtarzała wciąż Raven — nagle wzbiera, grożąc, że pociągnie mnie z sobą na dno. A z tymi wspomnieniami przychodzi poczucie winy, kolejne uczucie, które tak bardzo starałam się pogrzebać. Zostawiłam ich wszystkich: Hanę i Grace, a także Aleksa. Zostawiłam ich i pobiegłam, nie oglądając się za siebie.
Patrzcie i napawajcie się, kochani czytelnicy – po
niemal dwóch tomach Lena wreszcie przyznała, że zrujnowała swoim
samolubstwem życie najbliższym jej ludziom!
Słowa „najbliższym” używam tu zresztą
nieprzypadkowo – tradycyjnie już, Grace jest jedyną
przedstawicielką familii, która w mniemaniu Leny zasługuje na
przeprosiny za cały ten bajzel.
— To nie ty o tym decydujesz — mówi Tack.A Raven dodaje:— Nie zachowuj się jak dziecko, Lena.
Dlaczego ta dziewczyna
nadal podróżuje z tą parą przegrywów cierpiących na manię
wielkości?!
Zwykle wycofuję się, gdy Raven i Tack zmawiają się przeciwko mnie. Ale nie dzisiaj. Zgniatam poczucie winy w ciężkiej pięści gniewu.
Ja tam myślę, że mogłabyś wykorzystać tę pięść
do czegoś innego, ta dwójka od dawna się o to prosi.
Lena twardo obstawia przy swoim, Raven chce wiedzieć,
co ją ugryzło, panna Haloway rzuca, że mogą o to zapytać Bee:
Wszystkie oczy zwracają się teraz w stronę mojej matki. Na jej twarzy maluje się poczucie winy. Wie, że jest oszustką: chce przewodzić rewolucji w imię miłości, a nie potrafi nawet przyznać się do własnej córki.
Eee...Leno, czy przed chwilą nie oznajmiłaś nam, że
nie chcesz wracać do miejsca, które kojarzy ci się z porzuceniem
bliskich? Owszem, Annabel też pojawiła się w twoich
przemyśleniach, ale nawet jeśli z jakiegoś powodu dziecinne
reminiscencje mają dla ciebie większe znaczenie niż to, że twoja
mała kuzynka może być w tej chwili bita, głodzona i torturowana –
dlaczego wyciągać akurat ten argument, w dodatku o minimalnej sile
rażenia (już widzę, jak Raven i Tack w imię twojego dobrego
samopoczucia i słodkich wspomnień z dzieciństwa wycofują się z
akcji)? Powiedz im po prostu: „Nie mogę wrócić do Portland,
jestem uciekinierką ściganą przez władze, zbyt wiele osób może
mnie tam rozpoznać”. I już, sprawa zamknięta.
I właśnie w tym momencie Bram zbiega szybko po schodach, pogwizdując, i wpada do pokoju.
* spogląda nieco wyżej *
„Podczas
mojej nieobecności wszyscy wrócili.”
Wasza drużyna składa się obecnie z siedmiu
osób. Wiem, że Bram to cudowne dziecko
mgły i mirażu, ale serio – jak można było go przeoczyć w
takiej sytuacji?
Bram ma na sobie zakrwawiony podkoszulek, a w ręku
zakrwawioną broń – oprawiał jelenia upolowanego przez Julka.
Widok krwi sprawia, że robi mi się niedobrze. Dociera do mnie, że jesteśmy mordercami: zabijamy swoje życie, swoje dawne ja, wszystko, co ma znaczenie. Grzebiemy je pod sloganami i wymówkami. Zanim zacznę płakać, podrywam się z miejsca i przepycham obok Brama tak brutalnie, że chłopak wydaje z siebie okrzyk zaskoczenia.
Pytacie, skąd ten nagły Weltschmerz? Cóż, to
preludium do głębokich przemyśleń:
Wybiegam z tupotem po schodach na zewnątrz, na świeże powietrze, na ciepło popołudnia i trzeszczenie lasu otwierającego się na wiosnę. Ale nawet na zewnątrz odczuwam klaustrofobię. Nie mam dokąd pójść. Nie mogę uciec od tego przytłaczającego poczucia straty, bezkresnego wyczerpania czasem odcinającym od ludzi i rzeczy, które kochaliśmy. Hana, Grace, Alex, moja mama, przesiąknięte morzem i solą poranki w Portland oraz odległe krzyki kołujących mew — wszystko to złamane, rozłupane, tkwiące gdzieś głęboko niczym niedająca się usunąć drzazga.Może tamci mieli mimo wszystko rację co do remedium. Nie jestem szczęśliwsza niż wtedy, gdy wierzyłam, że miłość jest chorobą. Pod wieloma względami jestem nawet bardziej nieszczęśliwa.
Jestem w stanie zrozumieć rozżalenie Leny i dlaczego
patrzy na całą tę sprawę tak, a nie inaczej, skoro życie w
Głuszy od początku było dla niej tożsame z walką – ale
dlaczego ta dziewczyna musi mieć taką wybiórczą pamięć?
Widziała przecież obozowisko PŚ, mieszkała przez chwilę w
uroczym domku na kurzej nóżce, należącym do pewnej miłej
rodziny; wie, że może być inaczej, że mogłaby po prostu zaszyć
się gdzieś w zaroślach i spokojnie żyć tam z Juleczkiem do
późnej starości (o ile, rzecz jasna, nie namierzyłaby ich
Jadzia). Dlaczego zatem nigdy nie rozważa tej opcji, choćby czysto
teoretycznie?
Lena, przygnieciona wydarzeniami ostatnich kilku dni,
zaczyna szlochać; po chwili słyszy jakieś kroki i zakłada, że to
Raven, więc każe jej się wynosić. Ale osobą, która ruszyła za
Leną, bynajmniej nie jest nasza ulubiona psychopatka; jest nią,
rzecz jasna, Annabel.
Otrzymujemy całkiem ładną scenę pierwszej od lat
konfrontacji. Annabel domyśla się, że córka jest na nią zła i
ewidentnie jej to ciąży, Lena odnotowuje, że głos jej matki nie
zmienił się; wciąż brzmi tak samo, jak wtedy, gdy żegnała ją
przed swoim „samobójstwem”. W zasadzie jedynym lekkim zgrzytem
jest ten fragment:
— Jesteś jeszcze piękniejsza, niż to sobie wyobrażałam — szepcze.
Żeby nie było: nie czepiam się tutaj słów Annabel,
wszak kobieta po raz pierwszy od lat widzi na oczy ukochane dziecko.
To tylko wątek najpiękniejszej w całej wsi Plastikowej Simorośli
(oraz, w mniejszym stopniu, Juleczka) sprawił, że nie jestem już w
stanie przeczytać żadnego akapitu traktującego o pięknie naszych
protagonistów bez przewracania oczami.
— Dlaczego? — To jedyne słowo, które się ze mnie wydobywa. Bezwiednie pozwalam jej przyciągnąć się do piersi i płaczę wtulona w przestrzeń między jej obojczykami, wdychając wciąż znajomy zapach jej skóry. Jest tyle pytań, które chcę jej zadać: Co cię spotkało w Kryptach? Jak mogłaś pozwolić, by cię zabrali? Dokąd poszłaś? Ale jestem w stanie powiedzieć tylko:— Dlaczego po mnie nie przyszłaś? Po tych wszystkich latach, dlaczego się nie zjawiłaś?Nie mogę dłużej mówić. Zaczynam się trząść.— Ciii. — Przyciska usta do mojego czoła i głaszcze mnie po włosach, tak jak robiła to, kiedy byłam mała. Jestem znowu dzieckiem w jej ramionach, bezradnym i potrzebującym. — Jestem z tobą teraz.
Wspominałyśmy z Beige o tym już na etapie „Delirium”,
ale powtórzę raz jeszcze: fragmenty takie jak ten pokazują, że
gdyby Oliver - miast marnować papier na opisy trójkątów miłosnych
z bucowatymi tru loffami i nie mających za grosz sensu pod względem
logiki i logistyki rewolucji - stworzyła obyczajówkę traktującą
o relacjach w rodzinie i między przyjaciółmi, mogłoby jej z tego
wyjść coś naprawdę fajnego.
Lena, zmęczona płaczem, w końcu się uspokaja, a jej
matka rozpoczyna opowieść:
— Nigdy nie przestałam o tobie myśleć — mówi mama. — Myślałam o was każdego dnia, o tobie i o Rachel.
Ojej, spójrzcie! To pierwsza wzmianka o Rachel od
czasów pierwszego tomu!...No dalej, kochani – kto z Was na tym
etapie nadal pamiętał, że Lena ma siostrę?
— Rachel została wyleczona — odpowiadam. Zmęczenie jest tak ogromne, że tłumi wszelkie uczucia. — Została sparowana i odeszła. A ty pozwoliłaś mi myśleć, że nie żyjesz.
Lena ujmuje to w taki sposób, jakby została na świecie
zupełnie sama – i pod względem emocjonalnym w tej chwili
faktycznie może to tak dla niej wyglądać – ale sorry, autorko,
ja nadal nie kupuję tego naciąganego wątku „remedium zmienia
ludzi w manekiny”. Rachel może nie była specjalnie wylewna, ale
ewidentnie troszczyła się o dobro swojej siostry, do tego stopnia,
że zamiast stanowczo odciąć się od „zarażonej” jednostki,
aktywnie pomagała Carol w załatwieniu jak najszybszego zabiegu.
Mało tego; z jej dialogu z Leną w „Delirium” jasno wynika, że
Rachel wierzy w to, że życie bez porywów serca jest
lepsze i bezpieczniejsze – i zależy jej, aby jej siostra także
jak najszybciej tego doświadczyła. Przykro mi, autorko, ale
występowanie przeciw Zakazanemu Uczuciu Leny i PŚ nie wystarcza,
bym uznała daną postać za antagonistę; szczerze mówiąc, każdy
osobnik występujący jako (nawet bardzo naciągany) wróg
liściostwora z automatu staje się jednym z moich ulubionych
bohaterów. Team Rachel, Carol & William!
— Kiedy mnie tam zamknęli, myśl o was, o moich dwóch ślicznych dziewczynkach, była jedyną rzeczą, która pozwalała mi pozostać przy zdrowych zmysłach. — Jej głos znowu staje się twardy, czuć pod nim gniew, a mnie przypomina się wizyta w Kryptach z Aleksem: tamta duszna ciemność, rozchodzące się echem nieludzkie krzyki, smród Oddziału Szóstego i cele niczym klatki.
Oraz niezwykle rzadkie (by nie rzec: nieistniejące)
rewizje, pozwalające więźniom pod specjalnym nadzorem zachować
narzędzia służące do metodycznego rozwalania ściany budynku.
Lena wypomina matce, że jej także nie było lekko
przez te wszystkie lata. Zadaje także całkiem zasadne pytanie:
dlaczego pani Haloway nie wyjawiła jej swojej tożsamości już
podczas pierwszego spotkania?
Odpowiedź Annabel jest...cóż, sami zobaczcie:
— Czytałaś kiedyś Księgę Marii z Lamentacji? Czytałaś o Marii Magdalenie i Józefie? Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się, dlaczego właśnie tak dałam ci na imię?
—
Cóż, biorąc pod
uwagę, że dałaś się złapać porządkowym w najgłupszy możliwy
sposób uznałam, że po prostu lubisz życie na krawędzi.
— Czytałam ją. — Czytałam całą Księgę Marii kilkanaście razy. To rozdział z Księgi SZZ, który znam niemal na pamięć. Szukałam w niej wskazówek, ukrytych znaków od mojej matki, szeptów z krainy umarłych. Księga Marii z Lamentacji to historia miłości. Nawet więcej: to historia poświęcenia.
...nie? Wedle waszej alternatywnej religii, to historia
kobiety, która dosłownie oszalała z pożądania i miłości i
gdyby nie boskie wstawiennictwo, zbzikowałaby do reszty po
porzuceniu przez Józefa.
— Po prostu chciałam, żebyś była bezpieczna — mówi mama. — Rozumiesz mnie? Bezpieczna i szczęśliwa. Musiałam zrobić wszystko w tym celu... nawet jeśli oznaczało to, że nie mogę być z tobą... (…) Jeślibym nie wierzyła, jeśli nie miałabym nadziei, że... Wiele razy myślałam o... — Urywa. Nie musi kończyć zdania. Wiem, co ma na myśli: były chwile, kiedy chciała umrzeć.
No i fajno, ale nadal nie odpowiedziałaś Lenie na jej
pytanie: dlaczego nie powiedziałaś jej, kim jesteś po zakończeniu
akcji ratunkowej, kiedy obie byłyście już w Głuszy? Przecież to
nie tak, że Annabel odżegnuje się od kontaktów jako takich; gdyby
nie chciała z powrotem włączyć się w życie córki,
wystarczyłoby, aby podczas porannego spotkania udała, że cierpi na
amnezję/jest kimś zupełnie innym (ostatecznie wspomnienia z czasów
dzieciństwa mogły z łatwością ulec zniekształceniu). Ta cała
maskarada w „Pandemonium” była zupełnie bezsensowna z punktu
widzenia dalszej fabuły, bo Annabel nie miała żadnego powodu, by
się ukrywać – ot, Oliver chciała nieco przeciągnąć tę dramę,
aby mieć czym zapełnić strony ostatniego tomu. W sumie mogę to
zrozumieć; wątek Leny jest w „Requiem” do tego stopnia
pozbawiony jakiejkolwiek rzeczywistej akcji, że każdy plot twist,
nieważne, jak naciągany, jest tu na wagę złota.
Lena chce wiedzieć, co dalej; jej matka odpowiada, że
pójdzie tam, gdzie pośle ją RO. To wyznanie zrozumiale rani
dziewczynę, która dochodzi do wniosku, że wyleczeni mieli rację,
twierdząc, że wolny świat to niebezpieczeństwo; wszak to wolność
wyboru doprowadziła do tego, że najpierw opuścił ją PŚ, a za
chwilę zrobi to jej rodzicielka.
Okazuje się jednak, że pani Haloway wcale nie ma
ochoty rozstawać się ze swoją pociechą:
— Pragnę, żeby to, co spotkało mnie, to, z czego musiałam zrezygnować, nie spotkało już nigdy nikogo innego. — Odnajduje mój wzrok, zmuszając mnie, bym na nią spojrzała. — Ale nie chcę odchodzić — mówi cicho. — Chciałabym... chciałabym cię poznać, Magdaleno.Krzyżuję ramiona na piersi i wzruszam nimi, próbując odnaleźć w sobie część tej twardości, którą zbudowałam podczas pobytu w Głuszy.— Nawet nie wiem, od czego miałabym zacząć — odpowiadam.Mama bezradnie rozkłada ręce. — Ja też nie. Ale myślę, że możemy spróbować. Ja mogę spróbować, jeśli dasz mi szansę. — Na jej twarzy pojawia się delikatny uśmiech. — Ty też należysz teraz do ruchu oporu. A my właśnie to robimy: walczymy o to, co jest dla nas ważne. Prawda?
Autorko, serio: dlaczego wielkim plot twistem na
zakończenie „Pandemonium” nie mogło być odkrycie tożsamości
matki Leny, a osią fabuły „Requiem” - próby nawiązania
powtórnej relacji? Korzyść podwójna: dostalibyśmy wątek, który
faktycznie dobrze się czyta i nie musielibyśmy męczyć się z
Plastikową Simoroślą.
Nasze oczy spotykają się. Jej mają intensywnie błękitny kolor czystego nieba rozciągającego się wysoko ponad drzewami. Pamiętam wszystko: plaże w Portland, szybujące latawce, sałatki z makaronem, letnie pikniki, ręce mamy, kołysanki śpiewane przed snem.— Prawda — odpowiadam.I wracamy razem do schronu.
I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku:
Hana udaje się z wizytą do Krypt.
Zostańcie z nami!
Maryboo