niedziela, 28 czerwca 2020

Część XXI


LENA


Witam wszystkich po przerwie!

Dla tych, którym wyleciała już z głowy fabuła ostatniej analizy mojego autorstwa (słowo honoru, nikt Was nie wini, to „Requiem”) krótkie przypomnienie: gdy w kwietniu tymczasowo żegnaliśmy się z Leną, Plastikowa Simorośl i Julian wdali się w bójkę, konsekwencją której była rejterada tego pierwszego.

Po zniknięciu Aleksa dopada nas jakiś dziwny marazm, jakaś pustka.

Cóż, trudno się dziwić, straciliście prawdziwy promień słońca. Doprawdy nie wiem, jak teraz poradzicie sobie w kryzysowych sytuacjach, skoro nie będzie już przy was PŚ z jego radosnym uśmiechem i optymizmem...ekhm, chciałam powiedzieć, nie wiem, jak dacie sobie radę z ustalaniem dalszej strategii bez jego cennego wkładu w postaci wiecznego dąsania się na uboczu...to jest, tego...

...serio, autorko, daj mi jeden powód, dla którego ktokolwiek (poza ewentualnie Coral) mógłby tęsknić za tym typem.

Owszem, czasem sprawiał problemy, ale mimo to był jednym z nas i chyba wszyscy — z wyjątkiem Juliana — dotkliwie odczuwają jego brak.

Doprawdy? Sprawdźmy tę tezę. Obecnie nasi buntownicy występują w następującym składzie:

  • Lena – no, tu akurat nie potrzeba wytłumaczenia, toksyczna nić podtrzymuje tę chorą relację z siłą liny okrętowej
  • Julian – nawet nasza narratorka przyznaje, że panowie raczej nie będą wysyłać sobie kartek na święta
  • Raven – ta troszczy się wyłącznie o swój status Samicy Alfa, powodzenie misji (o ile akurat jakąś ma) i okresowo o swojego misiaczka
  • Tack – jak wyżej, z tym, że tu występuje raczej opcja Beta
  • Bram – nie istnieje jako postać, a nawet gdyby, to opierając się na całej wiedzy wyniesionej z dwóch tomów i Delirium Wiki trzeba by uznać, że jedynym, co go w ogóle interesuje jest bzykanko z Hunterem
  • Hunter – patrz: Bram
  • Coral – zaprzyjaźniła się z PŚ i nie ma tu żadnej innej bratniej duszy, więc faktycznie może być jej ciężko.

Innymi słowy, dwa punkty na siedem, z czego oba to potencjalne opcje romansowe. Zaiste, od razu widać, że bez Plastikowej Simorośli dalsza egzystencja naszych buntowników traci wszelki sens.

Włóczę się po okolicy odrętwiała. Mimo wszystko dobrze mi robiła jego obecność, świadomość, że jest bezpieczny. Teraz, gdy wyruszył sam w nieznanym kierunku, kto wie, co go spotka?

Miejmy nadzieję, że nie co, ale kto - konkretnie jeden z miliona żołnierzy Małego Brata, który na skutek swojego gapiostwa zabłąka się w Stumilowym Lesie.
Albo przynajmniej jakiś sympatyczny niedźwiadek.

Coral chodzi blada, milcząca, w szoku. Nie płacze. Mało co je.

Biedna Coral. Chyba żadna postać nie ma w tym uniwersum tak bardzo pod górkę, jak ona; pomyślcie tylko, jaki to straszny los, mieć za jedyną życzliwą duszę Plastikową Simorośl.

Tack i Hunter chcieli pójść za nim, ale Raven szybko uświadomiła im głupotę tego pomysłu.

—Pogięło was? Wreszcie udało nam się zgubić tę humorzastą męczybułę, a wy chcecie na powrót dzielić się z nim kolacją?

Alex musiał wyruszyć kilka godzin wcześniej, a jedna osoba, poruszająca się szybko na piechotę, jest jeszcze trudniejsza do wytropienia niż grupa. Zmarnują w ten sposób czas, wspólne zasoby i energię.

A, w tym sensie. Tak czy inaczej, trzymam z Raven – krzyżyk na drogę i obyśmy się już więcej nie spotkali.

...a swoją drogą – pamiętacie Gordo? No wiecie – tego statystę, który zgubił się na śmierć w obozowisku żebraków? Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek szukał jego, mimo że facet a) zabłądził między namiotami, więc odnalezienie go powinno być znacznie łatwiejsze niż krążenie po Głuszy i b) w przeciwieństwie do Plastikowej Simorośli, Gordo NIE CHCIAŁ odłączać się od zespołu. Ale cóż, Gordo nie posiadał statusu byłego tru loffa protagonistki serii, więc najwyraźniej nikt nie widział powodu, by zaprzątać sobie nim głowę.

Nie pozostaje nam nic innego — powiedziała, omijając mnie wzrokiem — jak zostawić go w spokoju.
Tak więc robimy. Nagle okazuje się, że nie wystarcza latarenek, by odgonić cienie, które dopadają nas jeszcze częściej, cienie innych ludzi i dawnych tożsamości utraconych na rzecz Głuszy, na rzecz tej walki, tego świata rozdartego na pół.

Wody wszystkich rzek wyschły, słońce zaczęło wstawać na południu, a chleb przy dotknięciu zamieniał się w bryłkę węgla. Oliver, no bez jaj – PŚ nie tylko był względnie nowym dodatkiem do naszej drużyny niedorajd, ale w dodatku 90% czasu antenowego spędzał, rzucając pasywno-agresywne komentarze w stronę Leny i jej lubego. Gwarantuję, że jego odejście nie zmieni absolutnie niczego w egzystencji Odmieńców, no, może poza faktem, iż Bram i Hunter stracili niniejszym swoje ulubione źródło rozrywki w postaci żywej telenoweli.

Pippa powiedziała, że możemy się spodziewać kogoś z ruchu oporu w ciągu najbliższych trzech dni, ale już trzeci dzień dobiega końca, a wciąż ani śladu nikogo. Z każdym dniem dziczejemy coraz bardziej.

...Po trzech dniach?

...Dziczejecie po trzech dniach?

...Pomimo tego, że rzekomo nie jesteście grupą uprzywilejowanych małolatów, które wybrały się na swój pierwszy w życiu camping, ale przywykłymi do znoju Odmieńcami?

...Którzy mieszkają w Głuszy od lat?

Co, u diabła, dzieje się z fabułą w tym rozdziale? Ja miałam przerwę w analizowaniu, więc mam przynajmniej tę wymówkę, że mogłam wypaść z wprawy. Jakie jest wytłumaczenie autorki w kwestii tych dziwnych wolt fabularnych? Też zrobiła sobie urlop w połowie pracy i zapomniała części własnego kanonu?

To nie jest tylko niepokój. Mamy pod dostatkiem jedzenia, a teraz, gdy Tack i Hunter znaleźli niedaleko strumień, także wody. Przyszła wiosna: zwierzęta wychodzą ze swoich kryjówek i nasze pułapki coraz częściej są pełne. Ale jesteśmy zupełnie odcięci od informacji na temat tego, co się zdarzyło w Waterbury i co się dzieje w pozostałej części kraju.

A co, twoim zdaniem, mogło się zdarzyć po tym, jak pół biliona żołnierzy napadło na obóz składający się w większości z chorych i uziemionych nędzarzy? A co do reszty kraju...czym to się niby rożni od waszej normalnej sytuacji? Przypominam, że w waszej stałej miejscówce w Rochester, pomimo życia rzut kamieniem od granicy, ograniczaliście komunikację z panem Wiesiem do „będzie jedzenie”, „nie będzie jedzenia” i „nadchodzi pani Jadzia”.

Lena nie może wysiedzieć w bunkrze, więc urządza sobie regularne spacery po okolicy.

Nie daje mi spokoju myśl, że reszta mojego życia może wyglądać właśnie tak: ciągła ucieczka, ukrywanie się, utrata tego, co się kocha, chowanie się pod ziemią i walka o jedzenie oraz wodę. Ta fala się nie cofnie. Nigdy nie odzyskamy miasta nie wkroczymy do nich z triumfem, by wznosić na ulicach okrzyki zwycięstwa. Jesteśmy skazani na życie w Głuszy, na wieczną tułaczkę i walkę o przetrwanie.

Innymi słowy...twoje życie będzie wyglądać dokładnie tak, jak wyobrażałaś to sobie, planując ucieczkę z Plastikową Simoroślą. Skąd te pretensje?

...a nie, zaraz, przypomniałam sobie: twoja ówczesna retoryka brzmiała mniej więcej „będziemy wolni, żeby kochać się aż strach i nikt nam nie będzie mówił, co mamy robić”, a nie „ciągła ucieczka, ukrywanie się, utrata tego, co się kocha, chowanie się pod ziemią i walka o jedzenie oraz wodę”. Niesamowite, jak to punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, czyż nie? PŚ ma w sumie szczęście, że ich oryginalny plan nie doszedł do skutku; Krypty to nic miłego, ale życie z wiecznie obrażoną panną, nieustannie (i słusznie) wyrzucającą nam, że podczas romantycznej randki w Głuszy zapomnieliśmy wspomnieć o kilku istotnych szczegółach życia na gigancie w rodzaju stosowania liści zamiast papieru toaletowego to naprawdę kiepskie zakończenie dla epickiego romansu.

„Ejże, Maryboo” powie ktoś, „ale przecież dziewczyna działała w RO, mogły jej się zmienić priorytety, teraz nie wystarczy jej nocleg pod gwiazdami, chce walczyć o wolność”. Świetnie. W takim razie mam dla Was zadanie – wskażcie mi jeden moment w serii, gdzie Lena autentycznie przejmuje się losami Oliverversum, niezależnie od a) bycia podjudzaną przez Raven b) tego, czy w całą sprawę zamieszane są jej tru loffy.

Podpowiem Wam – nie ma takiego. W „Pandemonium” Lena zostaje wplątana w intrygę przez pozostałych graczy, a jej późniejsza akcja ratownicza ma na celu tylko i li uwolnienie Juleczka; w „Requiem” cała zabawa opiera się na krążeniu bez celu po Stumilowym Lesie, a gdy w końcu dochodzi do aktu nieposłuszeństwa w postaci wysadzenia tamy, Lena nie tylko nie inicjuje żadnych działań, ale w monologu wewnętrznym jest przeciwna całej tej idei.

Magdalena Haloway nie jest bojowniczką o wolność – jest postacią, którą koleje losu rzuciły do grupy (pseudo)rewolucjonistów, więc z braku laku angażuje się w ich happeningi, ale ponieważ nieustannie siedzimy w jej głowie, doskonale wiemy, że jedynym, co ją naprawdę zajmuje, jest jej życie uczuciowe. Ponawiam zatem pytanie – skąd ten płacz w związku z brakiem sukcesów ruchu oporu i koniecznością koczowania w lesie? Czy nie tego chciałaś od samego początku, żabko?

Historia Salomona. To dziwne, że Alex wybrał właśnie tę historię ze wszystkich opowieści z Księgi SZZ, bo to właśnie ona nie dawała mi spokoju, gdy się dowiedziałam, że on żyje. Czy w jakiś sposób się tego domyślił? Czy mógł wiedzieć, że czułam się jak biedne, rozdarte dziecko z tej opowieści? Czy chciał mi powiedzieć, że on czuł się tak samo? Nie. Przecież powiedział mi wyraźnie, że nasza wspólna przeszłość, to, co nas łączyło, jest martwe. (…) Historia Salomona. Królewski wyrok. Dziecko rozcięte na pół i plama krwi na posadzce...

Uwierzcie mi na słowo: nie mogę się doczekać, kiedy dojdziemy do tego konkretnego fabularnego faila.

W pewnym momencie uświadamiam sobie, że nie mam pojęcia, jak długo już maszeruję i jak daleko odeszłam od schronu. Nie zwracałam też uwagi na mijany krajobraz — błąd nowicjusza. Dziadek, jeden z najstarszych mieszkańców osady koło Rochester, opowiadał historie o duchach, które rzekomo żyją w Głuszy i przestawiają drzewa, kamienie, a nawet bieg rzeki, by wprowadzać ludzi w błąd. Nikt z nas nie wierzył w te bajki, ale ich przekaz był prawdziwy: Głusza to chaos, nieustannie zmieniający się labirynt, gdzie możesz błądzić w kółko.

Mam dziwne wrażenie, że opowiastka Dziadka była odgórną inicjatywą Raven, która chciała w ten sposób wytłumaczyć swoją niekompetencję jako liderki, tym razem w dziedzinie przeszkolenia drużyny w sztuce rozpoznawania kierunków świata i oznaczania drogi w puszczy.

Zaczynam wracać po własnych śladach, wypatrując odcisków moich podeszew w błocie, szukając zdeptanego podszycia. Wyrzucam z głowy wszystkie myśli o Aleksie. Zbyt łatwo zgubić się w lesie. Jeśli się nie uważa, może człowieka pochłonąć na wieki.

Jak ta dziewczyna przetrwała tyle miesięcy w Głuszy?

Na szczęście Lena odnajduje znajomy strumyk, z którego nasi Odmieńcy czerpią wodę; postanawia się wykąpać przed powrotem do kryjówki, ale spotyka ją niespodzianka – na drugim brzegu jakaś kobieta w cywilnych, zniszczonych ciuchach pierze swoje rzeczy.

Mężczyzna, skryty przed moim wzrokiem, krzyczy coś niezrozumiałego, a ona odpowiada, nie podnosząc wzroku:
Jeszcze chwila.
Całe moje ciało nieruchomieje. Znam ten głos.
Kobieta wyciąga z wody ubranie, które prała, i prostuje się. A wtedy serce mi staje. Rozciąga tkaninę między dłońmi i zakręca ją szybko wokół siebie, a potem równie szybko odkręca, rozsyłając wokół siebie deszcz kropel. I nagle czas się cofa, znowu mam pięć lat i stoję w suszarni naszego domu w Portland, wsłuchując się w gardłowe bulgotanie mydlin spływających powoli do urny walki — robiła wtedy to samo z naszymi koszulkami czy bielizną. Patrzyłam na wodę rozchlapaną na podłodze. Patrzyłam, jak przypinała nasze ubrania do sznurków zawieszonych, pod sufitem, a potem odwracała się do mnie i uśmiechała się, nucąc coś pod nosem...
(…)
Dostrzega mnie i nieruchomieje. Przez chwilę nie mówi nic, a ja mam czas, by zauważyć, jak różni się od moich wspomnień. Jest w niej teraz więcej szorstkości, jej twarz jest ostra od bruzd. Ale pod tym wszystkim wyczuwam inną twarz jak obraz unoszący się tuż pod powierzchnią wody: roześmiane usta, okrągłe policzki i błyszczące oczy. Wreszcie odzywa się:
Magdalena.
Biorę wdech. Otwieram usta.
Mama.

Ta – daaam! I oto nastała ta chwila, moi drodzy: Lena wreszcie stanęła twarzą w twarz (tym razem nieskrywaną przez maskę) ze swoją matką.

Z lasu wychodzi dwóch towarzyszy kobiety; na widok Leny podnoszą broń, ale pani Haloway stanowczo hamuje ich mordercze zamiary.

Kim jesteś? – pyta jeden z mężczyzn. Ma jasnorude włosy przetykane pasmami siwizny. Wygląda jak ogromny pręgowany kot. — I z kim jesteś?
Mam na imię Lena. – Jakimś cudem głos mi nie drży. Mama krzywi się. Zawsze nazywała mnie Magdaleną i nie przepadała za tym zdrobnieniem.

Ja tak tylko przypomnę, że zgodnie z kanonem:

Dostałam imię po Marii Magdalenie, która o mało nie umarła z miłości. „Oto zarażona delirią, naruszając prawa społeczne, zakochiwała się w mężczyznach, którzy nie chcieli lub nie mogli jej mieć” (Lamentacje, Księga Marii, 13, 1)”

(„Delirium”, rozdział VII)

Ciekawe, dlaczego niespecjalnie dziwi mnie, że kobieta, która uznała, iż lepiej marnować czas ryjąc w ścianie więzienia gigantyczne „LOVE” miast skupić się na wydrążeniu tunelu denerwuje się, że jej córka nie lubi imienia bezpośrednio nawiązującego do kulturowego tabu.

Lena precyzuje, że razem z resztą bandy przywędrowała tu z Waterbury; dziewczyna ma nadzieję, że jej matka przyzna się do łączącego je pokrewieństwa, ale ta milczy. Okazuje się, że nowo poznani osobnicy to właśnie przedstawiciele RO, o których wspominała Pippa.

Jestem Cap. To jest Max – [ciemnoskóry i żylasty mężczyzna] wskazuje kciukiem na mężczyznę przypominającego pręgowanego kota. – A to Bee. – Przechyla głowę w stronę mojej mamy.
Bee. Moja mama ma na imię Annabel.

Primo: Ja wiem, że w oryginale jest to zapewne nazwa własna, ale biorąc pod uwagę, iż tłumaczka zdecydowała się na przełożenie większości przydomków w serii, pozostawienie owego 'Capa' w oryginalnej formie tworzy nam zaiste oryginalną ksywkę.

Secundo: No, nareszcie dowiedzieliśmy się, jak nazywa się matka Leny...i zauważcie, że otrzymała ona od Oliver romantycznie brzmiące, poetyckie imię, podczas gdy jej przyziemna i prozaiczna siostra, która przygarnęła siostrzenicę pod swój dach i wychowała jak własne dziecko po tym, jak pani Haloway wykazała się ujemnym instynktem samozachowawczym {PRZEKREŚLONE} miast działać na szkodę Małego Brata grzecznie gotuje kalarepę na obiad, zwie się Carol.

Ta kobieta nazywa się Bee. Pszczoła. Moja mama zawsze była w ruchu. Miała delikatne, pachnące mydłem dłonie i uśmiech jak pierwsze promienie słońca pełzające po przystrzyżonym trawniku.

Ech, bez sensu, liczyłam na jakiś bardziej wymowny pseudonim w rodzaju 'Dagger'.

Po uzyskaniu informacji, że Lena zmierza w stronę schronu, nowo poznane towarzystwo wprasza się na trzeciego; mamy całkiem udany opis emocji targających Leną, która jest tak zszokowana, że nie potrafi nawet zezłościć się na matkę za to, że ją porzuciła i nadal się do niej nie przyznaje.

Podczas mojej nieobecności wszyscy wrócili. Tack i Hunter gadają jeden przez drugiego, zasypując naszych gości pytaniami. Julian na mój widok od razu podnosi się z krzesła. Raven krząta się po pokoju, próbując ogarnąć wszystko, przestawiając ludzi z miejsca na miejsce.
A pośrodku tego wszystkiego znajduje się moja matka — ściąga plecak, siada na krześle, porusza się z bezwiedną gracją. W ruchach wszystkich innych jest nerwowość, przypominają ćmy krążące wokół płomienia, rozmyte plamy na tle światła. Nawet to pomieszczenie wygląda teraz inaczej, gdy ona jest w środku.

Bardzo chciałabym wierzyć, że owo postrzeganie matki przez Lenę jest zniekształcone przez jej uczucia, ale niestety – któż inny mógłby być rodzicielką Mary Sue, jeśli nie Uber Mary Sue, która nawet po latach ciężkiego więzienia i działalności w partyzantce jest niczym ten motyl tańczący na kropli rosy?

Julian daje Lenie buziaka, ta uświadamia sobie, że jej partner nie ma pojęcia, kim jest dla niej nowo przybyła kobieta:

Nikt nie wie oprócz Raven i może Tacka, którzy już wcześniej pracowali z Bee.

No...oni zasadniczo też nie muszą wiedzieć. W odbijaniu ciebie i Juleczka brało udział kilka osób, Annabel nie musiała nikomu zdradzać swoich motywów.

Teraz mama nie spogląda na mnie wcale. Przyjmuje kubek wody od Raven i zaczyna pić. I to — ten zwykły gest — wystarczy, by obudzić we mnie gniew.

Relacje na linii matka-córka to jedna z niewielu rzeczy, które Oliver wychodzą dobrze i prawdziwie, mam nadzieję, że chociaż tu nie zaliczymy nagłego spadku formy...

Zastrzeliłem dziś jelenia — mówi Julian. — Tack zauważył go, gdy przechodził przez polanę. Nie sądziłem, że trafię...
Twoje szczęście — przerywam mu. — Pociągnąłeś za spust.
Julian wygląda na zranionego moimi słowami. Zrobiłam się dla niego okropna.

...nieważne, mogłam przewidzieć, że autorka wykorzysta ten wątek – jak zresztą niemal każdy inny w tej książce – po to, żeby dowalić Juleczkowi.

W tym właśnie tkwi problem: zabierzcie remedium, elementarze i kodeksy, a człowiek zostaje bez żadnych zasad postępowania. Miłość pojawia się tylko w przebłyskach.

Leno?

To nie wina systemu. Możesz winić Małego Brata za wiele rzeczy, ale jeśli chodzi o twój stosunek do Juleczka, problem nie leży w systemie. Leży w TOBIE.

Może i machnęłabym na to ręką jako na marudzenie nastolatki, której przestał podobać się jej chłopak, w związku z czym próbuje zrzucić odpowiedzialność za swoją niestałość na zły los, ale cały cymes w tym, że jestem więcej niż pewna, iż Oliver napisała to zdanie absolutnie serio – my naprawdę mamy uważać, że to wina tragicznych okoliczności, a nie robaczywego charakteru naszej heroiny, że nieustannie traktuje Juliana jak ścierkę do podłogi.

A swoją drogą...czy tylko mnie myślenie Leny jawi się tu jako cokolwiek przerażające? Zwróćmy uwagę, co właściwie oznajmiła nam nasza narratorka:

W tym właśnie tkwi problem: zabierzcie remedium, elementarze i kodeksy, a człowiek zostaje bez żadnych zasad postępowania.”

Kojarzycie te wszystkie filmy o zombie i inszych potworach nawiedzających Ziemię? Dla mnie znacznie bardziej przerażającym. niż wszystkie te maszkary był zawszą wątek ludzi, którzy uznawali, że skoro nie ma już tradycyjnych metod egzekwowania prawa (policji, sądów, więzień) i nikt nie może ich pociągnąć do odpowiedzialności, to mają wolną rękę, by robić wszystko – plądrować, gwałcić, mordować. Innymi słowy, ludzi, co do których w godzinie próby okazywało się, że jedynym, co powstrzymywało ich od bycia zwyrodnialcami były sztywne ramy przepisów i groźba poniesienia kary za swój występek.

* spogląda jeszcze raz na powyższy cytat *

Tjaa.

Leno? Jeżeli kiedykolwiek dojdzie do apokalipsy, mam szczerą nadzieję, że nigdy się nie spotkamy, biorąc pod uwagę, że wizja kierowania się własnym sumieniem, kompasem moralnym i empatią najwyraźniej jest ci zupełnie obca.

I żeby nie było – to byłby całkiem ciekawy wątek w obliczu faktu, że remedium rzekomo zabija wszelkie uczucia, a dzieci od początku przyuczane są do życia w świecie, gdzie panuje apatia i niewolnicze przestrzeganie reguł. Ale ponieważ na tym etapie wszyscy doskonale wiemy, że Odmieńców od wyleczonych rożni w zasadzie wyłącznie kod pocztowy...cóż, wypowiedź Leny wygląda tak, jak wygląda.

To jedzenie, Lena — mówi cicho. — Czy nie powtarzałaś mi ciągle, że to nie zabawa? Teraz angażuję się w to całym sobą. — Milknie na chwilę. — Chcę tu zostać. — Podkreśla ostatnie zdanie, a ja wiem, że myśli o Aleksie, i sama również nie potrafię o nim nie pomyśleć.

Wiecie co? Na tym etapie jestem stuprocentowo pewna, że owo „chcę” Julka to nic więcej niż zaklinanie rzeczywistości; facet nie ma siły przyznać się nawet sam przed sobą, że po prostu nie wie, gdzie właściwie jest jego miejsce na świecie, w związku z czym będzie się kurczowo trzymał Leny, swojej partnerki – bo jest, jaka jest i Juleczek musi uważać, żeby nie przesalać zupy, ale JEST. Lena to jego pierwsza miłość, osoba, która pokazała mu, co to znaczy czuć, wciągnęła go do zakazanego, nowego świata – co miałby bez niej uczynić? Gdzie by się podział? Kto by go zechciał?

...Mój losie, i pomyśleć, że Oliver tak się stara, aby Fredzio był jak najbardziej karykaturalny w swoim złolstwie. Ciekawe, co by zrobiła, gdyby ktoś uświadomił jej, że prawdziwie toksyczny związek tej serii znajduje się po drugiej stronie muru.

Lena. — Raven stoi obok mnie. — Pomożesz mi przygotować jedzenie?
To metoda Raven: zająć się czymś. Pracować. Wytrzymać.

No i fajno, kłopot w tym, że Raven raczej nie ma pojęcia, że właśnie targają tobą wichry namiętności; najprawdopodobniej chce po prostu, żeby ktoś pomógł jej zrobić obiad.

Jakieś wieści z obozu w Waterbury? — pyta Tack.
Przez chwilę panuje cisza. Wreszcie odzywa się moja mama.
Przepadł — mówi tylko.
Raven zacina się nożem przy krojeniu suszonego mięsa, odsuwa palec z jękiem i wkłada go do ust. — Co to znaczy: przepadł? — pyta ostrym tonem Tack.
Starty na proch. — Tym razem odzywa się Cap. — Zmieciony z powierzchni ziemi.
O mój Boże. — Hunter opada ciężko na krzesło. Julian stoi zupełnie sztywno, z zaciśniętymi dłońmi. Twarz Tacka przypomina kamienną maskę. Moja matka, a raczej kobieta, która była moją matką, siedzi z rękami założonymi na kolanach, bez ruchu, bez wyrazu. Tylko Raven nie przestaje się ruszać i owinąwszy ścierkę wokół skaleczonego palca, piłuje zawzięcie suszone mięso.

No bez jaj. Mały Brat napuścił dziesięć tysięcy wojskowych na obóz składający się z nieuzbrojonych, schorowanych nędzarzy – czego konkretnie się spodziewaliście?

Annabel stwierdza, że niezależnie od wszystkiego trzeba działać:

Musimy iść dalej — odpowiada. — Zapewnić wsparcie tam, gdzie jest potrzebne. Ruch oporu wciąż rośnie w siłę, rośnie w ludzi...

Ciekawam, co to właściwie znaczy, biorąc pod uwagę, że jeśli nie liczyć tymczasowego wolontariatu Raven, Tacka i Leny, to póki co poznaliśmy góra dziesięć osób mogących poszczyć się plakietką RO. Pytam serio, autorko – co oznacza „rośnie w siłę” w kontekście tej organizacji? Sto osób? Pięćset? Tysiąc? Daj mi jakieś konkretne liczny, do diaska!

A co z Pippą? — wybucha Hunter. — Powiedziała, żeby na nią poczekać. Powiedziała...

Nie, powiedziała, że macie na nią czekać przez trzy dni, a jeżeli do tego czasu się nie pojawi, ruszać w dalszą drogę. Hunter, słuchaj uchem, a nie brzuchem.

Tack uspokaja kolegę, powtarzając mu dobitnie, że z obozowiska została chmara popiołu.

Widzę, że mojej mamie drży szczęka — tik, którego dawniej nie miała — i odwraca się, dzięki czemu dostrzegam wyblakły zielony numer wytatuowany na jej szyi, tuż poniżej paskudnych blizn, wyniku nieudanych zabiegów. Myślę o tych latach, które spędziła w swojej ciasnej, ciemnej celi w Kryptach, gdy małym wisiorkiem w kształcie sztyletu otrzymanym od taty drążyła w kamiennych ścianach słowo „kocham". I w jakiś sposób teraz, w niecały rok od ucieczki, należy do ruchu oporu. Więcej nawet. Jest w nim kimś.

Co, jakby się nad tym zastanowić, jest cokolwiek dziwne. Nawet, jeżeli uznamy, że Annabel od początku miała kontakty wśród Odmieńców, nie zmienia to faktu, że mówimy o kobiecie, która spędziła lata w celi, będąc regularnie torturowaną; sam fakt, iż Annabel w ogóle przeżyła w Głuszy na tyle długo, by znaleźć jakiś obóz zakrawa na cud.

No, ale przynajmniej wiadomo, po kim Lena odziedziczyła moc superszybkiej regeneracji.

A więc dokąd idziemy? — pyta Raven.
Max i Cap wymieniają spojrzenia.
Na północy coś się dzieje - odzywa się Max. — W Portland.

New location unlocked!

To jest po prostu niesamowite, jak bardzo ta część pozbawiona jest właściwej fabuły. Spójrzcie sami – teraz wybierzemy się do Portland...bo tak. Nie ma ku temu żadnych logicznych przesłanek, nie wynika to w żaden sposób z dotychczasowej akcji (ktoś jeszcze pamięta, że docelowo nasi Odmieńcy szukali miejsca pod nową bazę?) ot, autorka potrzebuje Leny w rodzinnym mieście na wielki finał, więc tam właśnie się udamy. To naprawdę zaczyna przypominać kiepską grę, w której musimy przechodzić coraz to nowe plansze, które nijak się ze sobą nie wiążą, bo i nie muszą; chodzi tylko o to, aby nasz awatar mógł sobie pobiegać po lokacji XYZ, mniejsza o to, jak i po co się tam dostał.

Lena stanowczo protestuje przeciwko wycieczce do Portland; nagle przytłaczają ją wspomnienia dotyczące jej matki, Hany, PŚ i...no proszę!

Roztrzęsiona Grace w sypialni w domu ciotki Carol, wtulona we mnie, zapach jej winogronowej gumy do żucia.

Lena jednak pamięta, że istniała jakaś Grace (a nawet Carol)! Wprawdzie William i Jenny nadal nie dostąpili podobnego zaszczytu, ale lepsze to, niż nic.

Gdziekolwiek pójdziemy, pójdziemy tam wszyscy razem — oznajmia Raven.

No dobra, ale...właściwie po co?

Serio – dlaczego Raven cały czas upiera się, by ciągnąć Lenę za sobą? Przecież nie z sympatii, ta psychopatka nie lubi chyba nawet swojego chłopaka. Więc czemu? Lena nie chce działać w RO, jej ostatnia akcja zakończyła się buntem i groźbą dekonspiracji całego towarzystwa, jest oczywiste, że nie obchodzi jej nic poza swoim życiem uczuciowym; po diabła zmuszać ją do współpracy? Dziewczyna jest ewidentnie wypalona emocjonalnie, a Raven nadepnęła jej na odcisk tyle razy, że na tym etapie trzymanie jej w drużynie jest wręcz niebezpieczne – kto wie, czy w pewnym momencie nie postanowi się zemścić za wszystkie brzydkie zagrywki?

Nawet, jeżeli Raven nie postrzega panny Haloway jako zagrożenia, pozostaje pytanie, jaki jest sens zmuszać do zabawy w buntownika kogoś, kto nie ma serca do ratowania świata. Raven i Tack mieli okazję przekonać się w „Pandemonium”, że Lena ma w nosie dobro Sprawy, jeżeli owa Sprawa koliduje z jej Tru Loff; wystarczy, że gdzieś na horyzoncie mignie jej czupryna Plastikowej Simorośli lub Julian powróci do jej łask, by rzuciła w diabły całą tę zabawę i zajęła się tym, co naprawdę się dla niej liczy – romansowaniem. Dlaczego wreszcie jej nie odpuścić i nie pozwolić zaszyć się między paprociami ze swoim wybrankiem?

W Portland jest duże podziemie — wyjaśnia Max. — Od Incydentów organizacja stale się rozrasta. Tamto to był dopiero początek. To, co zdarzy się w najbliższym czasie... — Kręci głową podekscytowany, a oczy mu błyszczą. — To będzie coś naprawdę poważnego.

— Tym razem – dodał, oblizując wargi — podrzucimy im żyrafy.

Nie no, nie wierzę:

Grube warstwy wspomnień, całe tamto życie, które próbowałam pogrzebać i stłamsić — przeszłość, która miała być martwa, jak powtarzała wciąż Raven — nagle wzbiera, grożąc, że pociągnie mnie z sobą na dno. A z tymi wspomnieniami przychodzi poczucie winy, kolejne uczucie, które tak bardzo starałam się pogrzebać. Zostawiłam ich wszystkich: Hanę i Grace, a także Aleksa. Zostawiłam ich i pobiegłam, nie oglądając się za siebie.

Patrzcie i napawajcie się, kochani czytelnicy – po niemal dwóch tomach Lena wreszcie przyznała, że zrujnowała swoim samolubstwem życie najbliższym jej ludziom!



Słowa „najbliższym” używam tu zresztą nieprzypadkowo – tradycyjnie już, Grace jest jedyną przedstawicielką familii, która w mniemaniu Leny zasługuje na przeprosiny za cały ten bajzel.

To nie ty o tym decydujesz — mówi Tack.
A Raven dodaje:
Nie zachowuj się jak dziecko, Lena.

Dlaczego ta dziewczyna nadal podróżuje z tą parą przegrywów cierpiących na manię wielkości?!

Zwykle wycofuję się, gdy Raven i Tack zmawiają się przeciwko mnie. Ale nie dzisiaj. Zgniatam poczucie winy w ciężkiej pięści gniewu.

Ja tam myślę, że mogłabyś wykorzystać tę pięść do czegoś innego, ta dwójka od dawna się o to prosi.

Lena twardo obstawia przy swoim, Raven chce wiedzieć, co ją ugryzło, panna Haloway rzuca, że mogą o to zapytać Bee:

Wszystkie oczy zwracają się teraz w stronę mojej matki. Na jej twarzy maluje się poczucie winy. Wie, że jest oszustką: chce przewodzić rewolucji w imię miłości, a nie potrafi nawet przyznać się do własnej córki.

Eee...Leno, czy przed chwilą nie oznajmiłaś nam, że nie chcesz wracać do miejsca, które kojarzy ci się z porzuceniem bliskich? Owszem, Annabel też pojawiła się w twoich przemyśleniach, ale nawet jeśli z jakiegoś powodu dziecinne reminiscencje mają dla ciebie większe znaczenie niż to, że twoja mała kuzynka może być w tej chwili bita, głodzona i torturowana – dlaczego wyciągać akurat ten argument, w dodatku o minimalnej sile rażenia (już widzę, jak Raven i Tack w imię twojego dobrego samopoczucia i słodkich wspomnień z dzieciństwa wycofują się z akcji)? Powiedz im po prostu: „Nie mogę wrócić do Portland, jestem uciekinierką ściganą przez władze, zbyt wiele osób może mnie tam rozpoznać”. I już, sprawa zamknięta.

I właśnie w tym momencie Bram zbiega szybko po schodach, pogwizdując, i wpada do pokoju.

* spogląda nieco wyżej *

Podczas mojej nieobecności wszyscy wrócili.”

Wasza drużyna składa się obecnie z siedmiu osób. Wiem, że Bram to cudowne dziecko mgły i mirażu, ale serio – jak można było go przeoczyć w takiej sytuacji?

Bram ma na sobie zakrwawiony podkoszulek, a w ręku zakrwawioną broń – oprawiał jelenia upolowanego przez Julka.

Widok krwi sprawia, że robi mi się niedobrze. Dociera do mnie, że jesteśmy mordercami: zabijamy swoje życie, swoje dawne ja, wszystko, co ma znaczenie. Grzebiemy je pod sloganami i wymówkami. Zanim zacznę płakać, podrywam się z miejsca i przepycham obok Brama tak brutalnie, że chłopak wydaje z siebie okrzyk zaskoczenia.

Pytacie, skąd ten nagły Weltschmerz? Cóż, to preludium do głębokich przemyśleń:

Wybiegam z tupotem po schodach na zewnątrz, na świeże powietrze, na ciepło popołudnia i trzeszczenie lasu otwierającego się na wiosnę. Ale nawet na zewnątrz odczuwam klaustrofobię. Nie mam dokąd pójść. Nie mogę uciec od tego przytłaczającego poczucia straty, bezkresnego wyczerpania czasem odcinającym od ludzi i rzeczy, które kochaliśmy. Hana, Grace, Alex, moja mama, przesiąknięte morzem i solą poranki w Portland oraz odległe krzyki kołujących mew — wszystko to złamane, rozłupane, tkwiące gdzieś głęboko niczym niedająca się usunąć drzazga.
Może tamci mieli mimo wszystko rację co do remedium. Nie jestem szczęśliwsza niż wtedy, gdy wierzyłam, że miłość jest chorobą. Pod wieloma względami jestem nawet bardziej nieszczęśliwa.

Jestem w stanie zrozumieć rozżalenie Leny i dlaczego patrzy na całą tę sprawę tak, a nie inaczej, skoro życie w Głuszy od początku było dla niej tożsame z walką – ale dlaczego ta dziewczyna musi mieć taką wybiórczą pamięć? Widziała przecież obozowisko PŚ, mieszkała przez chwilę w uroczym domku na kurzej nóżce, należącym do pewnej miłej rodziny; wie, że może być inaczej, że mogłaby po prostu zaszyć się gdzieś w zaroślach i spokojnie żyć tam z Juleczkiem do późnej starości (o ile, rzecz jasna, nie namierzyłaby ich Jadzia). Dlaczego zatem nigdy nie rozważa tej opcji, choćby czysto teoretycznie?

Lena, przygnieciona wydarzeniami ostatnich kilku dni, zaczyna szlochać; po chwili słyszy jakieś kroki i zakłada, że to Raven, więc każe jej się wynosić. Ale osobą, która ruszyła za Leną, bynajmniej nie jest nasza ulubiona psychopatka; jest nią, rzecz jasna, Annabel.

Otrzymujemy całkiem ładną scenę pierwszej od lat konfrontacji. Annabel domyśla się, że córka jest na nią zła i ewidentnie jej to ciąży, Lena odnotowuje, że głos jej matki nie zmienił się; wciąż brzmi tak samo, jak wtedy, gdy żegnała ją przed swoim „samobójstwem”. W zasadzie jedynym lekkim zgrzytem jest ten fragment:

Jesteś jeszcze piękniejsza, niż to sobie wyobrażałam — szepcze.

Żeby nie było: nie czepiam się tutaj słów Annabel, wszak kobieta po raz pierwszy od lat widzi na oczy ukochane dziecko. To tylko wątek najpiękniejszej w całej wsi Plastikowej Simorośli (oraz, w mniejszym stopniu, Juleczka) sprawił, że nie jestem już w stanie przeczytać żadnego akapitu traktującego o pięknie naszych protagonistów bez przewracania oczami.

Dlaczego? — To jedyne słowo, które się ze mnie wydobywa. Bezwiednie pozwalam jej przyciągnąć się do piersi i płaczę wtulona w przestrzeń między jej obojczykami, wdychając wciąż znajomy zapach jej skóry. Jest tyle pytań, które chcę jej zadać: Co cię spotkało w Kryptach? Jak mogłaś pozwolić, by cię zabrali? Dokąd poszłaś? Ale jestem w stanie powiedzieć tylko:
Dlaczego po mnie nie przyszłaś? Po tych wszystkich latach, dlaczego się nie zjawiłaś?
Nie mogę dłużej mówić. Zaczynam się trząść.
Ciii. — Przyciska usta do mojego czoła i głaszcze mnie po włosach, tak jak robiła to, kiedy byłam mała. Jestem znowu dzieckiem w jej ramionach, bezradnym i potrzebującym. — Jestem z tobą teraz.

Wspominałyśmy z Beige o tym już na etapie „Delirium”, ale powtórzę raz jeszcze: fragmenty takie jak ten pokazują, że gdyby Oliver - miast marnować papier na opisy trójkątów miłosnych z bucowatymi tru loffami i nie mających za grosz sensu pod względem logiki i logistyki rewolucji - stworzyła obyczajówkę traktującą o relacjach w rodzinie i między przyjaciółmi, mogłoby jej z tego wyjść coś naprawdę fajnego.

Lena, zmęczona płaczem, w końcu się uspokaja, a jej matka rozpoczyna opowieść:

Nigdy nie przestałam o tobie myśleć — mówi mama. — Myślałam o was każdego dnia, o tobie i o Rachel.

Ojej, spójrzcie! To pierwsza wzmianka o Rachel od czasów pierwszego tomu!...No dalej, kochani – kto z Was na tym etapie nadal pamiętał, że Lena ma siostrę?

Rachel została wyleczona — odpowiadam. Zmęczenie jest tak ogromne, że tłumi wszelkie uczucia. — Została sparowana i odeszła. A ty pozwoliłaś mi myśleć, że nie żyjesz.

Lena ujmuje to w taki sposób, jakby została na świecie zupełnie sama – i pod względem emocjonalnym w tej chwili faktycznie może to tak dla niej wyglądać – ale sorry, autorko, ja nadal nie kupuję tego naciąganego wątku „remedium zmienia ludzi w manekiny”. Rachel może nie była specjalnie wylewna, ale ewidentnie troszczyła się o dobro swojej siostry, do tego stopnia, że zamiast stanowczo odciąć się od „zarażonej” jednostki, aktywnie pomagała Carol w załatwieniu jak najszybszego zabiegu. Mało tego; z jej dialogu z Leną w „Delirium” jasno wynika, że Rachel wierzy w to, że życie bez porywów serca jest lepsze i bezpieczniejsze – i zależy jej, aby jej siostra także jak najszybciej tego doświadczyła. Przykro mi, autorko, ale występowanie przeciw Zakazanemu Uczuciu Leny i PŚ nie wystarcza, bym uznała daną postać za antagonistę; szczerze mówiąc, każdy osobnik występujący jako (nawet bardzo naciągany) wróg liściostwora z automatu staje się jednym z moich ulubionych bohaterów. Team Rachel, Carol & William!

Kiedy mnie tam zamknęli, myśl o was, o moich dwóch ślicznych dziewczynkach, była jedyną rzeczą, która pozwalała mi pozostać przy zdrowych zmysłach. — Jej głos znowu staje się twardy, czuć pod nim gniew, a mnie przypomina się wizyta w Kryptach z Aleksem: tamta duszna ciemność, rozchodzące się echem nieludzkie krzyki, smród Oddziału Szóstego i cele niczym klatki.

Oraz niezwykle rzadkie (by nie rzec: nieistniejące) rewizje, pozwalające więźniom pod specjalnym nadzorem zachować narzędzia służące do metodycznego rozwalania ściany budynku.

Lena wypomina matce, że jej także nie było lekko przez te wszystkie lata. Zadaje także całkiem zasadne pytanie: dlaczego pani Haloway nie wyjawiła jej swojej tożsamości już podczas pierwszego spotkania?

Odpowiedź Annabel jest...cóż, sami zobaczcie:

Czytałaś kiedyś Księgę Marii z Lamentacji? Czytałaś o Marii Magdalenie i Józefie? Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się, dlaczego właśnie tak dałam ci na imię?

Cóż, biorąc pod uwagę, że dałaś się złapać porządkowym w najgłupszy możliwy sposób uznałam, że po prostu lubisz życie na krawędzi.

Czytałam ją. — Czytałam całą Księgę Marii kilkanaście razy. To rozdział z Księgi SZZ, który znam niemal na pamięć. Szukałam w niej wskazówek, ukrytych znaków od mojej matki, szeptów z krainy umarłych. Księga Marii z Lamentacji to historia miłości. Nawet więcej: to historia poświęcenia.

...nie? Wedle waszej alternatywnej religii, to historia kobiety, która dosłownie oszalała z pożądania i miłości i gdyby nie boskie wstawiennictwo, zbzikowałaby do reszty po porzuceniu przez Józefa.

Po prostu chciałam, żebyś była bezpieczna — mówi mama. — Rozumiesz mnie? Bezpieczna i szczęśliwa. Musiałam zrobić wszystko w tym celu... nawet jeśli oznaczało to, że nie mogę być z tobą... (…) Jeślibym nie wierzyła, jeśli nie miałabym nadziei, że... Wiele razy myślałam o... — Urywa. Nie musi kończyć zdania. Wiem, co ma na myśli: były chwile, kiedy chciała umrzeć.

No i fajno, ale nadal nie odpowiedziałaś Lenie na jej pytanie: dlaczego nie powiedziałaś jej, kim jesteś po zakończeniu akcji ratunkowej, kiedy obie byłyście już w Głuszy? Przecież to nie tak, że Annabel odżegnuje się od kontaktów jako takich; gdyby nie chciała z powrotem włączyć się w życie córki, wystarczyłoby, aby podczas porannego spotkania udała, że cierpi na amnezję/jest kimś zupełnie innym (ostatecznie wspomnienia z czasów dzieciństwa mogły z łatwością ulec zniekształceniu). Ta cała maskarada w „Pandemonium” była zupełnie bezsensowna z punktu widzenia dalszej fabuły, bo Annabel nie miała żadnego powodu, by się ukrywać – ot, Oliver chciała nieco przeciągnąć tę dramę, aby mieć czym zapełnić strony ostatniego tomu. W sumie mogę to zrozumieć; wątek Leny jest w „Requiem” do tego stopnia pozbawiony jakiejkolwiek rzeczywistej akcji, że każdy plot twist, nieważne, jak naciągany, jest tu na wagę złota.

Lena chce wiedzieć, co dalej; jej matka odpowiada, że pójdzie tam, gdzie pośle ją RO. To wyznanie zrozumiale rani dziewczynę, która dochodzi do wniosku, że wyleczeni mieli rację, twierdząc, że wolny świat to niebezpieczeństwo; wszak to wolność wyboru doprowadziła do tego, że najpierw opuścił ją PŚ, a za chwilę zrobi to jej rodzicielka.

Okazuje się jednak, że pani Haloway wcale nie ma ochoty rozstawać się ze swoją pociechą:

Pragnę, żeby to, co spotkało mnie, to, z czego musiałam zrezygnować, nie spotkało już nigdy nikogo innego. — Odnajduje mój wzrok, zmuszając mnie, bym na nią spojrzała. — Ale nie chcę odchodzić — mówi cicho. — Chciałabym... chciałabym cię poznać, Magdaleno.
Krzyżuję ramiona na piersi i wzruszam nimi, próbując odnaleźć w sobie część tej twardości, którą zbudowałam podczas pobytu w Głuszy.
Nawet nie wiem, od czego miałabym zacząć — odpowiadam.
Mama bezradnie rozkłada ręce. — Ja też nie. Ale myślę, że możemy spróbować. Ja mogę spróbować, jeśli dasz mi szansę. — Na jej twarzy pojawia się delikatny uśmiech. — Ty też należysz teraz do ruchu oporu. A my właśnie to robimy: walczymy o to, co jest dla nas ważne. Prawda?

Autorko, serio: dlaczego wielkim plot twistem na zakończenie „Pandemonium” nie mogło być odkrycie tożsamości matki Leny, a osią fabuły „Requiem” - próby nawiązania powtórnej relacji? Korzyść podwójna: dostalibyśmy wątek, który faktycznie dobrze się czyta i nie musielibyśmy męczyć się z Plastikową Simoroślą.


Nasze oczy spotykają się. Jej mają intensywnie błękitny kolor czystego nieba rozciągającego się wysoko ponad drzewami. Pamiętam wszystko: plaże w Portland, szybujące latawce, sałatki z makaronem, letnie pikniki, ręce mamy, kołysanki śpiewane przed snem.
Prawda — odpowiadam.
I wracamy razem do schronu.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: Hana udaje się z wizytą do Krypt.

Zostańcie z nami!

Maryboo

niedziela, 14 czerwca 2020

Część XX


Aaaaaaaaaaaaaand we’re back!!!

Mam nadzieję, że na dłużej. Miejmy już tę okropną serię za sobą.

HANA


Trzynaście dni do ślubu. Zaczynają już napływać prezenty: miseczki, szczypce do sałaty, kryształowe wazony, stosy białych obrusów, ręczniki z monogramami i rzeczy, o których istnieniu nawet nie wiedziałam albo wcześniej nie znałam ich nazwy: kokilki, skrobaczki do skórki cytrynowej, tłuczki do moździerza. To język małżeńskiego, dorosłego życia, dla mnie wciąż zupełnie obcy.


Dobra, może się czepiam pierdół, ale same tłuczki bez moździerzy? To co, goście zakładają, że będzie musiała się bronić przed Fredem i tłuc go tymi tłuczkami?


Dwanaście dni. Siedzę przed telewizorem i wypisuję karteczki z podziękowaniami. Tata przez cały czas zostawia przynajmniej jeden włączony telewizor. Zastanawiam się, czy chce w ten sposób pokazać, że możemy sobie pozwolić na marnowanie prądu. Na ekranie — chyba po raz dziesiąty tego dnia — pojawia się Fred. Twarz ma pomarańczową od podkładu. Dźwięk jest wyciszony, ale ja i tak wiem, co mówi. Wiadomości powtarzają oświadczenie w sprawie Departamentu Energii i mówią o planach Freda na Czarną Noc.

W noc naszego wesela jedna trzecia rodzin w Portland — każdy, kto jest podejrzany o współpracę z ruchem oporu albo nawet o sympatyzowanie z nim — pogrąży się w ciemności. „Światła płoną jasno dla wszystkich posłusznych, reszta żyć będzie w ciemności aż po kres dni swoich" (Księga SZZ, Psalm 17). Fred użył tego cytatu w swoim oświadczeniu.


Fredzio nieźle sobie radzi w byciu karykaturalnym złolem. „Ja będę się bawił w najlepsze przy świetle i muzyce, a wy sobie radźcie, bo będziecie dosłownie w ciemnej dupie”.

Wypisywanie podziękowań za prezenty przerywa niespodziewana wizyta Freda. Pan Evil jest ewidentnie wściekły.


- Czy... czy coś się stało? - pytam, gdy cisza się przedłuża.

Podchodzę do telewizora i wyłączam go, by nie patrzeć na Freda, który nie spuszcza ze mnie wzroku, ale też dlatego, że widok dwóch Fredów to jednak za dużo. Kiedy się odwracam, nie jestem w stanie złapać tchu. Fred zbliżył się do mnie bezszelestnie i teraz dzieli nas zaledwie kilkanaście centymetrów. Twarz ma bladą i wściekłą. Nigdy nie widziałam go w takim stanie.

- O co... — zaczynam, ale mi przerywa.

- Co to jest, do cholery? - Sięga do marynarki, wyciąga z niej złożoną na pół szarą kopertę i rzuca ją na szklaną ławę. Z koperty wysuwa się kilka zdjęć.

A na nich ja, schwytana przez obiektyw aparatu. Pierwsze ujęcie: przechodzę, ze spuszczoną głową, obok podniszczonego domu - domu państwa Tiddle'ów na Deering Highlands - z pustym plecakiem przewieszonym przez ramię. Ujęcie drugie, tym razem od tyłu: przeciskam się przez plamę zielonej roślinności i sięgam ręką w górę, by odsunąć nisko wiszącą gałąź. Kolejne: odwracam się, zaskoczona, i wpatruję w las za moimi plecami, szukając źródła tego dźwięku, miękkiego szmeru, pstryknięcia.


No chyba nie jesteś zdziwiona? Nie powinnaś już mieć od dawna złudzeń co do tego, jakim przyjemniaczkiem jest twój przyszły i jak bardzo dba o wizerunek, co z resztą w tym reżimie jest normalne. Albo więc kazał cię po prostu śledzić, albo ktoś z jego licznych znajomych, przydupasów czy innych wtyków przyłapał cię i szybciutko nakablował.


- Czy zechcesz mi wyjaśnić - odzywa się Fred zimnym tonem - co robiłaś w sobotę na Deering Highlands?

Zapala się we mnie iskra gniewu, ale też i strachu. O n wi e.

- Kazałeś mnie śledzić?

- Nie pochlebiaj sobie, Hano - odpowiada tym samym zimnym tonem. - Hugo Bradley jest moim przyjacielem. Pracuje dla „Portland Daily". Wybierał się w teren i akurat zobaczył cię, jak jechałaś do Deering Highlands. Zaciekawiło go to, rzecz jasna. — Jego oczy ciemnieją. Mają teraz kolor mokrego betonu. — Co tam robiłaś?


Czyli Hanka miała po prostu pecha. Ja, będąc Fredkiem, kazałabym ją przed ślubem śledzić tak na wszelki wypadek, więc dziwię się, że tego nie zrobił. Szczególnie, że miał już złe doświadczenie z poprzednią żoną. Muszę więc odjąć Fredowi kilka punktów złego złola za taki brak podejrzliwości.

BTW oczy koloru mokrego betonu, co za diss. Brzydki kolor oczu to wyznacznik złolowatości. Szwarccharakter nie może mieć pięknych oczu i włosów. No chyba że ałtorka nie zdaje sobie sprawy, że dana postać jest szwarccharakterem. CoughLiściostfurcough.


— Nic — odpowiadam szybko. — Zwiedzałam.

— Zwiedzałaś — powtarza Fred jadowicie. — Czy ty rozumiesz, Hana, że Deering Highlands jest potępioną dzielnicą? Czy masz pojęcie, jacy ludzie tam żyją? Przestępcy. Zarażeni. Sympatycy i buntownicy. Gnieżdżą się tam jak karaluchy.

— Nic złego nie robiłam — bronię się. Wolałabym, żeby stał trochę dalej. Ogarnia mnie paranoiczny lęk, że mógłby wyczuć mój strach, moje kłamstwa, tak jak to robią psy.

— Byłaś tam — odpowiada Fred. — A to już wystarczy. — Chociaż dzieli nas naprawdę niewielka przestrzeń, Fred zbliża się jeszcze bardziej. Mimowolnie robię krok w tył, zderzając się z szafką telewizyjną. — Właśnie oświadczyłem publicznie, że nie będziemy dłużej tolerować obywatelskiego nieposłuszeństwa. Czy wiesz, jak by to wyglądało, gdyby ludzie dowiedzieli się, że moja przyszła żona kręci się po Deering Highlands? — Nie mam już miejsca, by się cofnąć, i zmuszam się, żeby stać nieruchomo. — Ale może właśnie o to ci chodzi. Próbujesz postawić mnie w złym świetle. Pokrzyżować mi plany. Ośmieszyć mnie.

Krawędź szafki wbija mi się w uda.

— Przykro mi, że muszę ci to uświadomić, Fred, ale nie wszystko, co robię, jest związane z tobą. W rzeczywistości większość tego ma związek ze mną.


Kotuś, serio, to jest twój argument? Cienki jak dupa węża. Jesteś narzeczoną kolesia, który ma stanowisko rządowe. Jego zadaniem jest egzekwowanie prawa reżimu i bycie przykładem, jakie to prawo jest dobre, żeby się ludzie nie buntowali przeciw Małemu Bratu. Jako jego narzeczona niestety musisz się dostosować do wizerunku idealnej pary systemu, bo inaczej narażasz pozycję Fredzia w tym całym cyrku, to chyba oczywiste. Jeszcze nie było ślubu, ale i tak jedziecie na jednym wózku. Facet ma pełne prawo toczyć pianę z ust na wieść o twoich wybrykach, bo dotyczą też jego.


— Urocze — stwierdza z przekąsem.

Przez chwilę stoimy nieruchomo i mierzymy się wzrokiem. Zastanawiam się teraz, dlaczego nikt nie wymienił tego twardego, zimnego charakteru na liście jego cech, gdy nas ze sobą parowano. Fred cofa się o kilka centymetrów, a ja wreszcie oddycham.

— Jeśli tam wrócisz, źle się to dla ciebie skończy — oświadcza.

Zmuszam się, by spojrzeć mu w oczy.

— To ostrzeżenie czy groźba?

— To obietnica. — Jego usta układają się w dziwny ni to grymas, ni to uśmiech. — Jeśli nie jesteś ze mną, jesteś przeciwko mnie. A wyrozumiałość nie należy do moich zalet. Cassie mogłaby ci co nieco o tym opowiedzieć, ale obawiam się, że obecnie nie ma zbyt wielu słuchaczy. — Wybucha złowrogim śmiechem.




Ok., Fred nadrabia stratę punktów złowrogim śmiechem. Brawo, tak trzymaj.

— Co... co masz na myśli? — Staram się zwalczyć drżenie głosu, ale na próżno.
Fred patrzy na mnie przez przymrużone powieki. Wstrzymuję oddech. Przez chwilę mam wrażenie, że się przyzna, że powie, co jej zrobił, gdzie ona teraz jest.

Po pierwsze Fredek nie jest aż tak głupi, a po drugie trzeba ten lichy wątek rozciągnąć jak gumę do gaci do granic, bo jeszcze zostało nam trochę książki.

 Ale on mówi tylko:
— Nie pozwolę ci zrujnować tego, na co tak ciężko pracowałem. Będziesz mnie słuchać.
— Jestem twoją narzeczoną — odpowiadam. — Nie twoim psem.

Hanuś, czy ty go poznałaś 5 minut temu?

W mgnieniu oka przyskakuje do mnie i chwyta mnie za gardło. Nagle brak mi tchu. Pierś dławi mi ciężka, czarna panika. W gardle gromadzi się ślina. Nie mogę oddychać. Tuż przed sobą widzę oczy Freda, zimne i nieprzeniknione.
— Masz rację — odpowiada. Teraz, gdy zaciska palce wokół mojego gardła, jest zupełnie spokojny. Nie ma nic oprócz tych dwóch punktów: jego oczu. Gdy zamykam powieki, na chwilę wszystko staje się ciemnością, ale potem znowu pojawia się on, wbijając we mnie wzrok, i mówi dalej sztucznym słodkim głosem: — Nie jesteś moim psem. Ale i tak nauczysz się siadać na mój rozkaz. Nauczysz się posłuszeństwa.




No Fredek, przechodzisz dzisiaj samego siebie.

— Halo? Jest tam kto?
Głos dobiega z hallu. Fred natychmiast mnie puszcza. Biorę głęboki wdech, zaczynam kaszleć. Oczy mnie pieką, a płuca drżą, próbując zassać powietrze.
— Halo? — Drzwi się otwierają i do pokoju wparowuje Debbie Sayer, fryzjerka mamy. — Och! — wykrzykuje i zatrzymuje się na nasz widok. Jej twarz czerwienieje. — Panie burmistrzu — mówi. — Nie chciałam przeszkadzać...
— Nie przeszkodziła pani — odpowiada Fred. — Właśnie wychodziłem.
— Mamy umówione spotkanie — dodaje niepewnie Debbie. Spogląda na mnie. Przejeżdżam ręką po oczach. Są wilgotne. — Mamy wybrać fryzurę na ślub... Chyba nie pomyliłam godzin?
Ślub: teraz wydaje się to absurdalne jak kiepski dowcip. To ma być ta moja wymarzona przyszłość: życie z potworem, który w jednej chwili się uśmiecha, a w następnej mnie dusi. Łzy napływają mi do oczu i przyciskam ręce do powiek, żeby je powstrzymać.
— Nie. — Gardło mnie piecze. — Przyszła pani o dobrej porze.
— Wszystko w porządku? — pyta Debbie.

Debbie, nie zadawaj za dużo pytań, tacy ludzie na ogół znikają.

— Hana cierpi na alergię — oznajmia Fred, zanim sama mam szansę odpowiedzieć. — Mówiłem jej tysiąc razy, żeby wybrała się po receptę... — Wyciąga rękę, chwyta moją dłoń i
ściska palce zbyt mocno, jednak nie na tyle, by zauważyła to Debbie. — Ale jest bardzo uparta.
Cofam rękę i kryję obolałe palce za plecami, poruszając nimi, wciąż powstrzymując łzy.
— Do zobaczenia jutro — mówi Fred, posyłając mi uśmiech. — Nie zapomniałaś o cocktail party, prawda?
— Nie zapomniałam — odpowiadam, nie patrząc na niego.
— To dobrze. - Wychodzi z pokoju. W korytarzu słyszę, jak zaczyna gwizdać.



Debbie zaczyna paplać. Ona i jej mąż są wielkimi zwolennikami obecnego burmistrza. Debbie uważa, że ojciec Freda był za miękki.

 Moim zdaniem sam jest winien tego, że wysadzono Krypty... — Kręci głową z oburzeniem. — Zawsze powtarzałam, że powinno się zostawić ich wszystkich na pastwę losu, niech tam sobie zgniją.
Nagle wyostrza mi się uwaga.
— Co pani powiedziała?
Pochyla się nade mną ze szczotką, po czym zaczyna szarpać moje włosy.
— Proszę mnie źle nie zrozumieć: naprawdę lubiłam starego pana Hargrove'a. Ale moim zdaniem miał złe pojęcie o pewnym typie ludzi.
— Nie, nie. — Przełykam ślinę. — Co powiedziała pani później?
Przekrzywia mocno mój podbródek w stronę światła i przygląda mi się bacznie.
— No cóż, uważam, że powinno im się pozwolić zgnić w Kryptach, to znaczy tym wszystkim kryminalistom i wariatom. — Zaczyna zakręcać mi włosy i układać na różne sposoby.
Głupia. Byłam taka głupia.

Nie będę się z tobą kłócić, bo tu akurat masz rację.

Myśli napływają mi do głowy z prędkością i mocą błyskawicy, tworząc, jak gęsty śnieg, białą ścianę, której nie jestem w stanie obejść ani przeskoczyć. Sinobrody miał zamkniętą komnatę, sekretne miejsce, gdzie ukrywał swoje żony... zaryglowane drzwi, ciężkie zamki, kobiety gnijące w kamiennych celach... Możliwe. To możliwe. Wszystko pasuje. To by wyjaśniało tamten list oraz dlaczego nie było jej w systemie CED. Mogła zostać wykasowana z rejestrów. Tak się dzieje z niektórymi więźniami. Ich tożsamości oraz życiorysy zostają wymazane. Puf. Jedno uderzenie w klawiaturę, zatrzaskują się metalowe drzwi i jest tak, jak gdyby nigdy nie istnieli.

Ha, teraz Hanka będzie się musiała jakoś dostać do Krypt, żeby poszukać Cassie. Jestem ciekawa, na jakie wyżyny konspiry uda jej się wspiąć. Myślicie, że przebije Simorośl?

Debbie trajkocze dalej:
— No i dobrze, mówię, powinni jeszcze być wdzięczni, że nie zabijamy ich na miejscu. Słyszała pani, co się stało w Waterbury? — Wybucha śmiechem, który w ciszy pokoju wydaje się zbyt głośny. W mojej głowie eksplodują punkciki bólu.
W sobotni poranek, w zaledwie godzinę, ogromny obóz buntowników pod murami Waterbury został zmieciony z powierzchni ziemi. Tylko kilku naszych żołnierzy zostało przy tym rannych.

Cóż, nasłali na tych wycieńczonych biedaków wszystkich żołnierzy galaktyki, nawet się chłopcy nie spocili. 

Debbie proponuje, żeby poszły do innego pokoju, gdzie jest lepsze światło. Zamyślona Hanka podąża za nią bezwolnie i tak kończy się rozdział.

A w następnym odcinku Lena i spółka spotykają grupę innych Odmieńców, a wśród nich pewną znajomą twarz.

Do zobaczenia!

Beige