niedziela, 28 października 2018

Część XX


TERAZ


Lena i Julian skradają się przez ciemne tunele; dziewczyna chciałaby pobiec co tchu albo przynajmniej włączyć latarkę, ale zdaje sobie sprawę, że ze względu na Hieny muszą poruszać się ukradkiem. Bohaterowie błądzą w nieznanym sobie kierunku, co jakiś czas natrafiając na tory biegnące przez dawne tunele metra:

Choć jestem wyczerpana, a nerwy mam w strzępach, nie mogę się nadziwić, że ktoś wpadł na pomysł stworzenia tych krętych, labiryntowych przestrzeni, po których w ciemności mknęły maszyny pełne ludzi.

Swoją drogą, interesująca uwaga: ciekawe, ile jeszcze rzeczy – zupełnie zwyczajnych dla przeciętnego czytelnika Oliver – byłoby egzotycznych z punktu widzenia Leny. I dlaczego właściwie metro nie jest już jedną z opcji, gdy w grę wchodzi podróżowanie po mieście? Możemy uznać, że chodzi tu o obecne problemy z zasilaniem w Oliverversum, ale Lena w swoim czasie opisywała tablice z oznaczeniami jako symbole należące do „innego świata”, co sugerowałoby, że cały koncept jest dla niej tak archaiczny, jak dla nas dorożki.

Każdy mój krok jest coraz bardziej chwiejny. Od wielu dni nie jadłam niczego treściwego, a szyja, w miejscu gdzie zostałam zraniona przez Hienę, pulsuje bólem.

O, patrzcie, panna Haloway przypomniała sobie, że jest śmiertelna! Ciekawe, co się za tym...

Coraz częściej Julian podtrzymuje mnie, bym nie upadła. Wreszcie kładzie mi rękę na plecach i kieruje mnie do przodu. Jak to dobrze, że ze mną jest.

...no tak.

Maszerujemy bez przerwy przez wiele godzin.

Och, och, pan albinos chyba nie będzie zadowolony.

Mój losie, Hieny są naprawdę kiepskimi porywaczami; ich kryjówka ma najwyraźniej jedne, jedyne drzwi prowadzące na zewnątrz, przynajmniej sześć osób zgłosiło się do ekipy poszukiwawczej, są na swoim terenie... a mimo to i tak nie zdołali znaleźć dwojga słabujących nastolatków, które – że tak tylko przypomnę – raczej nie są w szczytowej formie po sparringu zakończonym ostrym łomotem.

Nie zamierzam już nawet pastwić się dłużej nad nadludzką wytrzymałością Lenki; przyjmijmy może po prostu, że ta dziewczyna ma nadzwyczaj silny Plot Armor, który wyłącza się jedynie w chwilach dogodnych dla narracji.

W końcu nasze gołąbeczki docierają do punktu, w którym nad ich głowami majaczą się zakratowane otwory wentylacyjne, niestety - przytwierdzone od zewnątrz.

Gorycz rozczarowania pali mnie w gardle. Jesteśmy tak blisko wolności. Czuję ją — czuję wiatr i przestrzeń, i jeszcze coś. Deszcz. Niedawno musiało padać. Zapach deszczu sprawia, że łzy napływają mi do oczu. Widzę, że wyszliśmy na jakiś wysoki peron. Tory biegnące poniżej pokryte są kałużami i spadłymi przez kraty liśćmi. Po lewej stronie znajduje się wnęka wypełniona drewnianymi skrzyniami, na ścianie zaś wisi dobrze zachowany napis: UWAGA. STREFA BUDOWY. OBOWIĄZEK ZAKŁADANIA KASKU.

Skoro jesteście na peronie, gdzieś tu musi być wyjście. Jasne, zapewne jest zamknięte na cztery spusty, ale umówmy się: przebywacie w uniwersum, w którym oddział więzienny o zaostrzonym rygorze znajduje się w części budynku przeżartej pleśnią i grzybem, więc istnieje spora szansa, że zdołacie wyłamać ewentualny zamek w czasie krótszym niż pięć minut.

Niestety, nasi bohaterowie muszą odłożyć ewentualną ucieczkę z kryjówki złoli na później, bowiem w tym momencie Lena stwierdza, że nie jest w stanie dłużej ustać na nogach. W przypadku każdej innej bohaterki uznałabym to za naturalne (choć mocno opóźnione) następstwo dostania pałką przez łeb, ale nie ze mną te numery, Brunner; skoro Lenka okazuje słabość, to jasne jak słońce, że...

Prześpij się — mówi Julian. Kładzie na ziemi mój plecak i siada obok mnie.
A jeśli przyjdą Hieny?
Ja będę czuwał i nasłuchiwał. — Po chwili kładzie się na plecach. Z góry, przez kraty, wieje wiatr, przyprawiając mnie o mimowolny dreszcz.
Zimno ci? — pyta Julian.
Trochę. — Z trudem wypowiadam słowa przez zziębnięte gardło.
Następuje chwila ciszy, po której Julian obraca się na bok, otacza mnie ramieniem i przysuwa się blisko mnie, a ja zwijam się w kłębek w zagłębieniu jego ciała. Czuję na plecach, jak jego serce bije dziwnym, urywanym rytmem.

...czas na rozwój Tru Loff z Męskim Mężczyzną w roki głównej!

Nie boisz się, że złapiesz delirię? — pytam.
Boję się - odpowiada. — Ale też mi zimno.

Chciałabym, żeby w końcu ktoś w tej serii zadał podstępne pytanie: „A JAK właściwie można ją złapać?”.

Widzicie, cały problem polega na tym, że w kwestii delirii autorka chce mieć ciasteczko i zjeść ciasteczko; w efekcie dostajemy dziwaczny miszmasz, ni pies, ni wydrę. Mieszkańcy Oliverversum z jednej strony zachowują się jak stereotypowe, zabobonne ludy z egzotycznych krańców świata, drżące ze strachu przed tajemniczym Wobo – miłością, a z drugiej strony piszą naukowe rozprawki na temat zmian zachodzących w mózgu na skutek uczucia i symptomów „zarażenia”. No to jak to w końcu jest, Oliver – Juleczek i jemu podobni czytali od dzieciństwa ulotki w rodzaju „Dziesięć najpowszechniejszych sposobów zarażania delirią i jak się przed nimi uchronić” i potrafią obudzeni w środku nocy wymienić wszystkie niezbędne środki ostrożności wymagane podczas kontaktu z płcią przeciwną, czy też szczerze wierzą, że kobiety mogą sprowadzić na nich zgubę poprzez samo spojrzenie?

Lena? — szepcze Julian. Zamykam oczy. Księżyc świeci teraz wysoko nad naszymi głowami, przez kraty wpada do środka jego biały promień.
Tak?
Czuję, jak jego serce zaczyna znowu żywiej bić.
Chcesz wiedzieć, jak umarł mój brat?

Nie, proszę, tylko nie to. Znając życie, będzie to opowieść równie subtelna w swej wymowie, co historia Clarksona – przemocowca regularnie katującego Maksia nahajem po białych plecach.

On i tata nigdy się dobrze nie dogadywali — zaczyna. — Mój brat był uparty. Nieustępliwy. A do tego wybuchowy. Każdy mówił, że poprawi mu się po zabiegu. — Chwila ciszy. — Ale z wiekiem było tylko coraz gorzej. Rodzice zaczęli nawet mówić o przyspieszeniu daty zabiegu.

Ale...po diabła? Remedium ma w założeniu niszczyć uczucia, nie eliminować charakter jako taki; jeżeli Bezimienny Fineman był z natury uparty jak osioł, to obawiam się, że zabieg niewiele by tu zmienił.

To robiło złe wrażenie, wiesz, na AWD, i nie tylko. Był narwany, nie słuchał ojca, nie jestem nawet pewien, czy wierzył w remedium.

Wiecie co? To naprawdę smutne, jak dalece autorka nie umie ustalić sama ze sobą, czym właściwie jest deliria i remedium. Zaczęliśmy od stricte romantycznych porywów serca, przeszliśmy gładko do uczuć jako takich, aż w końcu wylądowaliśmy w uniwersum zasiedlonym przez roboty; czekam z niecierpliwością, aż w „Requiem” dowiemy się, iż remedium w rzeczywistości leczy wszelkie choroby, powiększa biust i sprawia, że fizycznie niemożliwym staje się uniesienie kącików ust.

Był ode mnie starszy o sześć lat. I... i bałem się go. Wiesz, o czym mówię?
Nie potrafię wydobyć z siebie słowa, więc tylko kiwam głową. Zalewają mnie wspomnienia, wypływają z ciemnych zakamarków, gdzie je uwięziłam: pamiętam ten ciągły niepokój, brzęczący gdzieś w tyle głowy, który odczuwałam jako dziecko, widząc, jak moja mama się śmieje, śpiewa, tańczy do jakiejś dziwnej muzyki dudniącej z głośników; pamiętam radość pomieszaną ze strachem — strachem o Hanę, o Aleksa, strachem o nas wszystkich.

Eee...nie? Leno, nie próbuj przepisywać historii, siedzimy w twojej głowie od kilkuset stron: nigdy nie bałaś się swojej matki, ba, wielokrotnie na przestrzeni serii podkreślałaś, że wspólnie spędzone chwile były najlepszymi w twoim życiu. Co do reszty – owszem, obawiałaś się o Hanę i PŚ, ale nigdy ich samych (no, pomijając ten uroczy epizod na plaży, po którym wyparowały resztki twojego instynktu samozachowawczego). Mało tego: bezmyślność żywiołowość Hany i bucera spontaniczność Plastikowej Simorośli były tym, co cię do nich przyciągało.

Siedem lat temu mieliśmy w Nowym Jorku inny wielki zjazd. Właśnie w tamtym czasie AWD stawała się organizacją ogólnokrajową.

Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że na tym etapie Thomas Fineman znalazł już jakąś niedrogą drukarnię, coby jego dzieci nie padły ze zmęczenia przy składaniu tysięcy – jeśli nie milionów – ulotek.

To było pierwsze spotkanie, w jakim brałem udział. Miałem wtedy jedenaście lat. Mój brat się z niego wymigał, wymyślił jakąś wymówkę, nie pamiętam już jaką.
Julian porusza się niespokojnie. Przez chwilę jego ramiona bezwiednie obejmują mnie ciaśniej, a potem chłopak znowu rozluźnia uścisk. Domyślam się, że nikomu wcześniej nie opowiadał tej historii.

Juleczku...dlaczego? Byłeś inteligentniejszą częścią tego duetu; po diabła opowiadasz rebeliantce, która występuje przeciw AWD, twojej rodzinie i wszystkiemu, w co wierzysz, o trupach w szafie – i to trupach, które odpowiednio użyte mogą sprowadzić na ciebie mnóstwo kłopotów?

Zjazd zakończył się katastrofą. Protestanci, w tym wielu zamaskowanych, wdarli się szturmem do ratusza, gdzie odbywało się spotkanie.

Mój losie, wygląda na to, że zamieszki na zebraniach AWD to norma. A mimo to Finemanowi seniorowi najwyraźniej nadal nie przyszło do głowy, by zatrudnić w roli ochroniarza kogoś wyszkolonego lepiej niż emerytowany pan Staszek.

Rozpętała się walka, do budynku wpadła policja i nagle całe zajście zamieniło się w zwykłą jatkę. Skryłem się za podium, jak małe dziecko, choć potem było mi strasznie wstyd.

Dziecko, którym byłeś. Serio, gdzie była jakakolwiek ochrona? Tyle dobrego, że - wnioskując z akcji na Times Square – od tego czasu pan Staszek nauczył się przynajmniej, iż progeniturę chlebodawcy w sytuacji kryzysowej należy ewakuować z gorącej strefy.

Jeden z protestantów podszedł niebezpiecznie blisko sceny, blisko mojego taty. Krzyczał do niego coś, ale nie byłem w stanie dosłyszeć co. Było głośno, a on miał na głowie kominiarkę. Wtedy strażnik powalił go pałką. Co dziwne, tamten dźwięk usłyszałem wyraźnie. Pamiętam ten trzask drewna o jego kolano, łoskot, gdy upadł na podłogę. I właśnie wtedy tata to zauważył: na grzbiecie lewej dłoni napastnika widniało znamię w kształcie wielkiego półksiężyca. Dokładnie takie, jakie miał mój brat. Tata zeskoczył ze sceny, zdarł kominiarkę i... to był on. Na ziemi, z roztrzaskanym kolanem, wijąc się z bólu, leżał mój brat.

Bezimienny Fineman chyba podświadomie pragnął, by tatuś zidentyfikował go w rozentuzjazmowanym tłumie, skoro a) wydzierał mu się tuż przed nosem i b) nie zasłonił tej części ciała, po której łatwo było go rozpoznać.

Nigdy nie zapomnę spojrzenia, jakie rzucił ojcu. Zupełnie spokojne, zrezygnowane, jak... jak gdyby wiedział, co się zaraz stanie.

No, sytuacja faktycznie niewesoła; zebranie na szczycie, zapewne w obecności prasy, a tu okazuje się, że potomek lidera jest jednym z wywrotowców. Fineman senior musi dbać o dobro projektu, dlatego zapewne z ciężkim sercem za chwilę wyrzeknie się syna i w obecności świadków potwierdzi, że dla spaczonych jednostek nie ma ratunku innego, niż Krypty...

Wreszcie udało nam się stamtąd wydostać i policja eskortowała nas do domu. Brat leżał z tyłu furgonetki i jęczał. Chciałem go zapytać, jak się czuje, ale wiedziałem, że tata by mnie zabił. Przez całą drogę do domu nie odezwał się ani słowem i nie oderwał oczu od drogi.


 
...serio? TO jest kara, jaką Bezimienny ponosi w związku z wystąpieniem przeciwko jednej z najpotężniejszych krajowych organizacji? Powrót do domu z obstawą? Może jeszcze pan Henio na pożegnanie pokiwał mu palcem, mówiąc: „I żeby mi to było ostatni raz, młody człowieku”?

Nie wiem, co czuła mama. Może niezbyt wiele. Ale przypuszczam, że martwiła ją ta sytuacja. Księga SZZ mówi, że zobowiązania wobec dzieci są święte, prawda? „A dobra matka skończy spełnianie swoich powinności w niebie..." — cytuje Julian cichym głosem. — Mówiła, żeby wezwać doktora, ale tata nie chciał o tym słyszeć.

To w sumie ciekawe, co mówi Julek, bo nie jestem pewna, czy jego interpretacja jest tu słuszna. Z jednej strony, przedstawiany przez niego obraz matki jest dosyć spójny z wizją rodzicielstwa, którą zaprezentowano w „Delirium”, a z drugiej – skoro matkę łączą z dzieckiem wyłącznie więzi wywodzące się z poczucia obowiązku, to czy fakt, iż latorośl okazała się wrogiem systemu nie powinien być dla niej wystarczającym argumentem, by uznać dotychczasową relację za niebyłą i odwrócić się od syna?

Kolano brata wyglądało fatalnie: nabrzmiałe, spuchnięte do wielkości piłki. Cały był zlany potem, zwijał się z bólu. Chciałem mu pomóc. Chciałem... — Ciałem Juliana wstrząsa dreszcz. — Gdy wróciliśmy do domu, tata zamknął go w piwnicy, na klucz. Zamierzał zostawić go tam na cały dzień, w ciemności. To miała być dla niego nauczka.

Pomińmy już zUo bijące z Finemana – jestem zbyt obeznana z nurtem YA, by spodziewać się czegoś subtelniejszego po tym wątku – ale...naprawdę? Zamknięcie w komórce? TAK Fineman postanowił rozwiązać problem krnąbrnego syna, który wraz z innymi wykolejeńcami zrujnował mu ważny kongres, w czasie, gdy AWD powoli wyrastało na ogólnonarodową potęgę? A co, że tak się powtórzę, z licznymi uczestnikami zgromadzenia? Co z mediami (nikt mi nie wmówi, że nie były obecne)? Naprawdę nikt nie dostrzegł, że syn Finemana jest rebeliantem? Żaden z policjantów nie wygadał się wyżej postawionym służbom? Mniejsza o to, czy metoda „na Vernona Dursleya” zdziała cokolwiek, jeśli chodzi o resocjalizację młodego – dla mnie na miejscu Thomasa znacznie bardziej palącym problemem byłoby w tym momencie zachowanie stołka i głowy.

Przed oczami staje mi Thomas Fineman: jego nieskazitelnie wyprasowane ubranie i złote spinki do mankietów, które muszą być dla niego powodem do dumy, błyszczący zegarek i równo przycięte włosy. Zadbany, zawsze z siebie zadowolony.

Ha! Clarkson też kiedyś podarował Maxonowi spinki w ramach prezentu! Moja teoria o rodzinnym powiązaniu tych dżentelmenów zaczyna się potwierdzać!

Człowiek, któremu nic nie spędza snu z powiek. Nienawidzę cię — mówię w myślach, przez wzgląd na Juliana. On sam nigdy nie poznał tych słów, nie wie, jaką przynoszą ulgę.

Juleczek jest nieleczony, nadal odczuwa całą gamę emocji – skąd przypuszczenie, że nigdy nie życzył tatusiowi wszystkiego najgorszego?

Słyszeliśmy dochodzące zza drzwi krzyki mojego brata. Słyszeliśmy je nawet w jadalni przy kolacji. Ale tata nie pozwolił nam wstać od stołu. Nigdy mu tego nie wybaczę .(...) A potem krzyki umilkły (...) Powiedzieli nam potem, że to był bardzo rzadki wypadek. Okazało się, że zakrzep z rany powędrował do mózgu. Możliwość jedna na milion. Tata nie mógł tego przewidzieć. Ale mimo to...

Primo: Daję Wam słowo, że gdy kilka analiz temu dzieliłam z wami teorią o zejściu Bezimiennego podczas rodzinnego posiłku, nie sprawdzałam, jak naprawdę zginął.

Secundo: Status Naczelnego Złola Tego Tomu został niniejszym oficjalnie potwierdzony, bardzo nam przykro, panie albinosie, może pan sobie usiąść na ławeczce pod ścianą.

Od tamtej pory zawsze byłem bardzo ostrożny. Robiłem wszystko, czego ode mnie oczekiwano. Byłem idealnym synem, wzorem dla AWD. Nawet kiedy się dowiedziałem, że zabieg może mnie zabić. To było coś więcej niż strach — wyjaśnia pospiesznie. — Myślałem, że jeśli będę przestrzegał zasad, wszystko się ułoży. O to chodzi w remedium, prawda? Tu wcale nie chodzi o delirię, ale o porządek. To ścieżka dla każdego. Wystarczy nią podążać, a wszystko się ułoży. Taka idea przyświeca AWD. I w to właśnie wierzyłem. Musiałem w to wierzyć. W przeciwnym razie byłby tylko... chaos.

Juleczek to bodaj najlepiej (celowo!) skonstruowana postać w całym Oliverversum – porządny chłopak, trochę sztywniak, ale pełen ukrytych marzeń, trzymany w złotej klatce, z Tragiczną Historią, która jednak (w przeciwieństwie do historii takiej Raven), służy czemuś więcej, niż zrobieniu z niego Gary'ego Stu, wierzący w partyjne ideały nie tylko dlatego, że tego od niego się od niego oczekuje, ale przede wszystkim dlatego, że widzi w nich nadzieję na ład i spokój. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, dlaczego jako czytelniczka miałabym tęsknić za PŚ, skoro obecny kandydat do ręki Leny przedstawia się o wiele ciekawiej i bardziej wielowymiarowo.

Tęsknisz za nim?
Julian nie odpowiada od razu i domyślam się, że nikt wcześniej go o to nie pytał.
Tak mi się wydaje — odpowiada wreszcie cichym głosem. — Tęskniłem przez długi czas. Mama... mama powiedziała mi, że po zabiegu będzie lepiej. Powiedziała, że nie będę już więcej myślał o nim w ten sposób.
Tyle że to jest jeszcze gorsze — mówię delikatnie. — To wtedy odchodzą tak naprawdę.

Hej, nieleczony kociołku – a ile razy TY pomyślałaś o swojej familii, hę?

Odliczam trzy długie chwile ciszy. Odmierzam je biciem serca Juliana, który przytula się do moich pleców. Nie jest mi już zimno. Jeśli już, to jest mi raczej zbyt gorąco. Nasze ciała są tak blisko... skóra przylega do skóry, palce są splecione. Jego oddech łaskocze mnie w szyję.
Już nie wiem, co się dzieje — szepcze Julian. — Niczego nie rozumiem. Nie wiem, co będzie dalej.
Nie musisz wiedzieć — odpowiadam i szczerze w to wierzę.

— Czuwa nad nami Imperatyw z Rzyci i pierwsze prawo literatury YA, zgodnie z którym Mary Sue musi związać się z przystojnym dżentelmenem; o nic się nie kłopocz, mój złoty, spotkałeś mnie, a zatem zapewniam cię, iż teraz twoje życie pobiegnie już z góry ustalonym torem.

Julian wyznaje, że się boi, Lena przyznaje, iż ona też.

Nie mam już siły dłużej walczyć z ogarniającą mnie sennością. Jestem niesiona w przeszłość i z powrotem, przez czas i przestrzeń, między tym deszczem a poprzednimi, jak gdybym dryfowała na fali. Julian otula mnie ramieniem, a potem na jego miejscu pojawia się Alex. Za chwilę Raven trzyma moją głowę na kolanach, a potem mama nuci mi piosenkę.

Fun fuct: trzy z czterech postaci wymienionych przez Lenę to moje naczelne koszmary tej serii.



Z tobą mniej się boję — wyznaje mi Julian. A może mówi to Alex, a może tylko przyśniły mi się te słowa. Otwieram usta, by mu coś odpowiedzieć, ale okazuje się, że nie jestem w stanie. Piję wodę, a potem pływam, a potem nie ma nic, tylko sen, płynność i głębia.



WTEDY


Niniejszy fragment...liczy sobie półtorej strony w wersji PDF, musicie mi zatem wybaczyć brak analizatorskich fajerwerków; z pustego i Salomon nie naleje.

Chowamy Blue przy rzece. Zajmuje nam całe godziny przebicie się przez zamarzniętą ziemię i zrobienie w niej na tyle dużej dziury, by Blue się tam zmieściła.

No to...może ją spalcie, tak jak Miyako? Nieustannie zdumiewa mnie, jakież to mentalne akrobacje są w stanie uskutecznić Odmieńcy, byleby tylko dołożyć sobie roboty.

Muszę zdjąć z niej kurtkę, zanim ją pogrzebiemy — nie możemy sobie bowiem pozwolić na taką stratę.





A na poważnie – ciekawam, co zamierzają zrobić z tą kurtką, skoro żaden z Odmieńców z oczywistych względów nie będzie w stanie się w nią wcisnąć. No, chyba że Blue z racji rozsądnego gospodarowania zasobami przez Raven przez cały ten czas popylała w kożuchu Dziadka...

Gdy opuszczamy Blue do ziemi, wydaje się taka lekka, delikatna i krucha, jak mała ptaszyna. W ostatniej chwili, kiedy już mamy zasypać ją ziemią, Raven, ogarnięta histerią, przepycha się do przodu.
Będzie jej zimno — mówi. — Zamarznie bez kurtki.
Nikt jej nie powstrzymuje. Raven zsuwa się do dołu i ściąga z siebie sweter, po czym bierze Blue w ramiona i owija ją nim.


Primo: Raven, przestań. Po prostu przestań. W kontekście twoich wyznań z poprzedniego odcinka ta szopka jest po prostu niesmaczna.

Secundo: Skoro Raven musi już ponownie przykryć Blue, to czy któryś z Odmieńców nie mógł jej zasugerować, żeby z powrotem ubrała dziewczynkę w kurtkę (zakładam, że mimo wszystko była ona nieco mniejszego rozmiaru)? Ten sweter w krytycznej sytuacji może uratować komuś życie. Raven zapewne nie jest obecnie w stanie podjąć racjonalnej decyzji, ale wokół jest kilka innych, bardziej zdystansowanych emocjonalnie osób, które powinny zareagować w imię dobra grupy.

Raven zaczyna płakać, Lu ją pociesza:

Będzie jej tu dobrze, Raven — mówi delikatnie. — Śnieg ją otuli.
Raven podnosi wzrok. Twarz ma dziką, mokrą od łez. Przebiega po nas wzrokiem, jak gdyby próbowała sobie przypomnieć, kim jesteśmy. A potem nagle podrywa się na nogi i wspina na górę. Bram podchodzi do grobu i zaczyna zasypywać ciało Blue, ale Raven go powstrzymuje.
Zostaw ją — mówi. Jej głos jest donośny i nienaturalnie wysoki. — Lu ma rację. Za chwilę spadnie śnieg.

Ale kiedyś się roztopi. Skoro już wykopaliście ten grób, to może jednak zadbacie o to, by ciało małej nie skończyło jako łatwy łup dla wszelakich potencjalnych drapieżników?



I rzeczywiście: gdy pakujemy obóz, zaczyna śnieżyć. Pada przez cały dzień, gdy maszerujemy cicho przez las długą, nierówną kolumną. Zimno nie odpuszcza ani na chwilę. To ciągły ból, przenikliwe kłucie w piersi, w palcach u nóg i rąk. W tym stanie śnieg wydaje się zarazem jak lecący z nieba lód i palący, gorący popiół. Ale wyobrażam sobie, że na Blue pada delikatniej, okrywając ją miękko jak koc, i pozwoli jej bezpiecznie przetrwać aż do wiosny.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: Lena i Julian kontynuują ucieczkę.

Zostańcie z nami!

Maryboo

niedziela, 21 października 2018

Część XIX


Znajdujemy się w kolejnym pokoju — ten jest wielki, z wysokim sufitem, jasno oświetlony. Ściany wyłożone są półkami, a te tak ciasno zapchane różnymi przedmiotami, że miejscami drzewo zaczęło się uginać pod ich ciężarem: są to paczki jedzenia, wielkie kanistry z wodą i koce, ale także noże i sztućce oraz mnóstwo splątanej biżuterii, skórzane buty i kurtki. Do tego pistolety, pałki policyjne oraz puszki z gazem pieprzowym,

Mój losie, nawet Hieny – niestabilne psychicznie złole – są lepiej przygotowane do życia w tajnej komunie, niż buntownicy.

a oprócz tego rzeczy na pozór niepotrzebne: części radia porozrzucane po podłodze, stara drewniana szafa, taborety obite skórą, kufer pełen połamanych plastikowych zabawek.

A nie mówiłam? ONI wiedzą przynajmniej, że rzeczy w danej chwili nieprzydatne chowa się do skrzyń (części radia pomijam, w tej kwestii trzymam z Hienami, więc przychylnie zakładam, że któryś z porywaczy przed chwilą zajmował się hobbystycznie majsterkowaniem).

Na końcu pokoju znajdują się pancerne drzwi o wiśniowym kolorze; Julek ciągnie Lenę w tamtą stronę, ale dziewczyna przytomnie zauważa, że grzechem byłoby się po drodze nie obłowić.

Julian już ma coś powiedzieć, kiedy z korytarza dobiegają nas krzyki, a potem dudnienie kroków. Najwyraźniej strażnik wszczął alarm.
Musimy się ukryć. — Chłopak ciągnie mnie w stronę szafy.
Wchodzimy do środka i zamykam za sobą drzwi.

Oczywiście pamiętał o tym - o czym pamięta każdy rozsądny człowiek - że nie powinno się nigdy zatrzaskiwać za sobą drzwi, gdy się wchodzi do szafy.” - C.S. Lewis, „Lew, czarownica i stara szafa”.

Śmierdzi tu mysimi odchodami i pleśnią, a do tego jest tak ciasno, że praktycznie muszę usiąść na Julianie. Moje plecy przylegają do jego piersi, czuję, jak unosi się oddechem. Mimo wszystko cieszę się, że ze mną jest. Nie jestem pewna, czy samej udałoby mi się dotrzeć choćby do tego punktu. Zamek brzęczy znowu i drzwi od magazynu z hukiem uderzają o ścianę. Wzdrygam się mimowolnie, a ręce Juliana odnajdują moje ramiona i chłopak uściskiem dodaje mi otuchy.

Ech, obawiam się, że bliżej niż do Narnii będzie nam jednak do „Siedmiu minut w niebie”. Zwłaszcza ten smród połączony z ciasną przestrzenią – toż to istna kopia narodzin romansu między Lenką i PŚ!

Zdenerwowane Hieny dyskutują, gdzie podziali się uciekinierzy; Hiena – ofiara rozciągającej się magicznie parasolki (która, jak się okazuje, ma na imię Matt) najwyraźniej została już uwolniona i wyznała, że Lena posiada broń.

Teraz już na pewno są w tunelu — dodaje tamta [Hiena]. — Matt musiał im podać kod.
Powiedział, że dał?
A myślisz, że by powiedział?

Pewnie nie, ale w takim układzie dziwi mnie, że Matt jeszcze w ogóle może cokolwiek powiedzieć; kogo jak kogo, ale Hien nie podejrzewałabym o sentyment względem ewentualnego zdrajcy.

Hiena – albinos (która najwyraźniej jest tu szefem) każe reszcie rozdzielić się i przeszukać okolicę; Lena wnioskuje z podsłuchanych rozkazów, że przestępców musi być więcej, niż początkowo zakładała – co najmniej siedmiu.

Chcę mieć tych gówniarzy z powrotem za godzinę — mówi albinos. — Nie stracę pieniędzy z takiego powodu, jasne? Nie dlatego, że ktoś nawalił tuż przed wypłatą.

I znów, zapamiętajmy na przyszłość: Hieny, które robią wszystko dla wymiernych korzyści, nadal nie dostały pieniędzy za całą tę akcję.

Wypłata. Na peryferiach mojej świadomości majaczy jakaś myśl, ale gdy próbuję się na niej skupić, rozmywa się we mgle. Jeśli nie chodzi o kwestię okupu, to jakiego rodzaju wypłaty spodziewali się nasi porywacze? Może zakładali, że Julian puści farbę, że zdradzi kody, które są im potrzebne, by dostać się do jego domu.

Cóż, zakładali to z całą pewnością, biorąc pod uwagę, że niechęć Juliana do podzielenia się owymi informacjami doprowadziła do przemiany jego twarzy w paletę malarską. Moje pytanie brzmi raczej: dlaczego Lena ani przez chwilę nie rozważa opcji, że Hieny – które nie są znane z kryształowej uczciwości – najzwyczajniej w świecie postanowiły dorobić sobie na boku i obrabować chałupę lokalnej szychy, skoro już trafił im się taki kąsek?

Ale to by było trudniejsze i bardziej niebezpieczne od zwykłego włamania, a do tego Hieny działają zwykle w inny sposób. Oni nie planują. Oni palą, terroryzują i biorą.

Jak się jeszcze przekonamy, Hieny faktycznie nie mają większych szans na dołączenie do Mensy, ale oddaj im sprawiedliwość, Leno – cała ta akcja wymagała jednak przynajmniej minimalnej logistyki (dostarczanie orzechów!).

I wciąż nie wiem, gdzie w tym wszystkim jest moje miejsce.

Niezależnie od intencji wszystkich zainteresowanych stron – w centrum, jesteś wszak Mary Sue.

Teraz słychać, jak ktoś coś przekłada, rozlega się odgłos ładowanej broni i trzask mocowanych pasków. I właśnie w tym momencie strach wraca do mnie ze zdwojoną siłą. Uświadamiam sobie, że po drugiej stronie cienkich drzwi ze sklejki znajdują się trzy Hieny z arsenałem godnym armii. Przez chwilę wydaje mi się, że zaraz zemdleję. Tak tu ciasno i gorąco. Koszulkę mam całą mokrą od potu. Nigdy nie uda nam się stąd uciec. Nie mamy szans. To niemożliwe.

Kojarzycie może 'The Top 100 Things I'd Do If I Ever Became An Evil Overlord'? Jednym z podpunktów powinno być: „Jeżeli kiedykolwiek będę szukał zbiegów na małej, zamkniętej przestrzeni, moim pierwszym celem będą wszelkie meble na tyle duże, by móc się w nich/pod nimi schować. Na przykład szafa”.

Zamykam oczy i przypomina mi się Alex, jak wtedy na motorze przyciskałam swoje ciało do jego i miałam dokładnie tę samą pewność.

A nie ucieczka przed Jadzią i cuchnący schowek? Jestem rozczarowana.

Znowu słyszę albinosa:
Spotkamy się tu za godzinę. A teraz idźcie szukać tych gówniarzy i macie mi ich przynieść podanych na tacy, zrozumiano?
Kroki kierują się w stronę przeciwnego kąta. Zatem wiśniowe drzwi muszą prowadzić do tuneli. Słychać, jak ktoś je otwiera, a potem zamyka. Wreszcie następuje cisza.

Magazyn otwiera się na hasło (całkiem słusznie), ale „drzwi wejściowe” do bazy już nie? Lena nie wspomina, by słychać było elektroniczny brzęczyk, wpisywanie kodu czy choćby staroświeckie przekręcanie klucza w zamku.

Julian i ja przez chwilę siedzimy nieruchomo. Gdy wreszcie ośmielam się poruszyć, chłopak mnie powstrzymuje.
Zaczekaj — szepcze. — Jeszcze chwila, dla pewności.
Teraz, gdy głosy ucichły i nic mnie nie rozprasza, w zakłopotanie wprawia mnie świadomość ciepła jego skóry i oddechu łaskoczącego mój kark.

Najprostszy przepis na poderwanie Leny? Zamknij się z nią w ciasnym, capiącym pomieszczeniu, a na zewnątrz umieść antagonistę. Tru Loff gwarantowana!

Wygląda jednak na to, że Lena nie jest jeszcze gotowa psychicznie na nowy model, bowiem szybko zarządza wyjście z szafy (wyłącznie w dosłownym znaczeniu) i uzupełnienie zapasów; nasi bohaterowie muszą wiać do wyjścia, które, niestety, znajduje się gdzieś na końcu tuneli przeszukiwanych obecnie przez Hieny.

Chłopak podchodzi do jednej z półek i zaczyna grzebać w stercie ubrań. Rzuca mi podkoszulek.
Masz. Powinien pasować.
Mnie samej udaje się znaleźć parę czystych dżinsów, sportowy stanik i białe skarpetki.

Nie dość, że trzymają ubrania we właściwym miejscu, to jeszcze mają na tyle bogatą ofertę, że można znaleźć coś we właściwym rozmiarze! Raven, patrz i ucz się!

Przebieram się szybko za szafą. Mimo że wciąż jestem brudna i spocona, cudownie jest założyć czyste ubranie. Julian znajduje również dla siebie parę dżinsów. Są na niego nieco za duże, więc zawiązuje je w pasie kablem zamiast paska.

To drobny szczegół, ale zauważmy, że za szafę wlazła Lena – która po życiu z Odmieńcami powinna mieć znacznie mniejsze skrupuły w kwestii epatowania nagością – podczas gdy nieleczony lider młodzieżówki AWD najwyraźniej nie miał problemu z rozebraniem się do bokserek w towarzystwie damy.

Wpychamy do mojego plecaka batony muesli i wodę, a także dwie latarki, kilka paczek orzechów i suszone mięso. Natrafiam na półkę z apteczką i wkładam do plecaka maść, bandaże i chusteczki antybakteryjne.

Wiem, że na tym etapie to już kopanie leżącego, ale chciałam przypomnieć, że wśród zapasów na drogę należących do Odmieńców próżno było szukać luksusów w rodzaju maści i bandaży.
...Leno, może jeszcze nie jest za późno na zmianę drużyny?

Pod apteczką znajduje się półka, na której stoi tylko jedno drewniane pudełko. Zaciekawiona przykucam i unoszę wieczko. Oddech więźnie mi w gardle.
Dowody tożsamości. Pudełko wypełnione jest setkami dowodów, związanych gumką recepturką. Jest tam również stos identyfikatorów AWD, połyskujących w ciemności.
Julian, spójrz na to.
Chłopak staje obok mnie i obserwuje bez słowa, jak przeglądam laminowane karty: mnóstwo twarzy, danych, mnóstwo tożsamości.
Chodź — mówi po chwili. — Czas na nas.
Wyciągam pospiesznie ze stosu kilka kart, starając się wybierać dziewczyny, które wyglądają mniej więcej na mój wiek, po czym związuję dowody gumką i wkładam do kieszeni. Biorę również identyfikatory AWD. Mogą się kiedyś przydać.

Primo: Kopania pod sobą dołków ciąg dalszy. Leno, czy naprawdę musiałaś zwracać uwagę Julka – tego samego Julka, który uważa cię za zdrajczynię, pomaga w ucieczce, bo ma w tym swój interes i z dużą dozą prawdopodobieństwa wyda cię stosownym organom, gdy/jeśli tylko zwiejecie z tego miejsca – na fakt, że zamierzasz podszywać się pod obywateli Oliverversum, używając do tego sfałszowanych dowodów?

Secundo: Biorąc pod uwagę generalną bystrość tej dziewczyny, mam nieodparte wrażenie, że wybrane przez nią dokumenty mogą wyglądać mniej więcej tak.

Wreszcie czas na broń. (…) Podaję Julianowi pistolet, sprawdziwszy wcześniej, czy jest naładowany, a do plecaka wrzucam pudełko nabojów.

Miło z twojej strony – nawiasem mówiąc, twoje bezgraniczne zaufanie do Finemana nadal mnie wzrusza – ale może jednak zabrałabyś też coś dla siebie?

Juleczek chyba się ze mną zgada, bowiem wyznaje, że nigdy w życiu nie używał spluwy; dowiedziawszy się, że Lena potrafi strzelać, rozsądnie proponuje, aby to ona wzięła pistolet:

Ty go weź — mówi, więc wsuwam broń do plecaka, chociaż wolałabym nie być tak obciążona.

...Po diabła do plecaka? Leno, nie wierzę, że muszę ci to tłumaczyć, ale idea jest taka, że musisz być gotowa na użycie broni w ułamku sekundy, zwłaszcza będąc na terytorium wroga. BTW, podejrzewam, że Julek nie oddałby ci pistoletu gdyby wiedział, że użyjesz go wyłącznie do niszczenia sobie kręgosłupa.

Jeszcze tylko noże i gołąbeczki są gotowe do drogi...aż tu nagle Lenę uderza Przeczucie:

To wszystko bardzo mi się nie podoba. To jest zbyt dobrze zorganizowane. Za dużo tu pomieszczeń, za dużo broni, za duży porządek.

No, to ostatnie komuś mieszkającemu na co dzień w obozowisku Raven faktycznie może wydawać się podejrzane. To jednak można żyć poza prawem, jednocześnie nie żyjąc w chlewie?! Kto by pomyślał!

Oni muszą mieć wsparcie — stwierdzam, gdy ta myśl wreszcie klaruje mi się w głowie. — Hieny nigdy nie zrobiłyby tego same.

Ciekawi mnie, skąd bierze się absolutna pewność Lenki; jak się zaraz przekonamy, nawet syn wysoko postawionego polityka nie odróżnia frakcji, na które dzielą się nieleczeni, a sama Lena także nie zaliczyła do tej pory zbyt wielu interakcji z Hienami (choć w kolejnych analizach przekonamy się, że nie jest to jej pierwsza styczność z tą grupą) – kto zagwarantuje, że rzekome szaleństwo Hien nie jest po prostu częścią spektaklu, jaki robią wokół siebie przy każdym ataku? Wszak widzieliśmy na własne oczy, że są w stanie normalnie dyskutować, naradzać się, ba – nawet przekonywać się nawzajem do swoich racji bez rozlewu krwi.

Kto? — pyta niecierpliwie Julian, rzucając niespokojne spojrzenie w stronę drzwi. (…)
Hieny — wyjaśniam. — Oni są nieleczeni.
Odmieńcy — mówi Julian matowym głosem. — Tak jak ty.
Nie. Nie jak ja, ani nie jak Odmieńcy. Oni są inni.

To zabawne, bo w tym dialogu to ty, a nie Julian podajesz nieprawdziwą informację: Hieny w znacznej części po zabiegu, po prostu pomieszał im on w głowach.

Zaciskam mocno powieki i krystalizuje się pod nimi ten obraz: przyciskam ostrze noża do szyi Hieny, tuż ponad bladymi sinymi śladami, które wyglądały jakoś znajomo...
O mój Boże. — Otwieram oczy. Mam wrażenie, jak gdybym dostała pięścią w brzuch.
Lena, musimy już iść. — Julian wyciąga do mnie rękę, ale się odsuwam.
AWD. — Wypowiadam z trudem. — Ten facet... tamten strażnik, ten, którego związaliśmy... miał tatuaż z orłem i strzykawką. Z symbolem AWD.



A niech to! Czyżby tatuś Juleczka finansował naszych oprychów?!

Julian, jak łatwo się domyślić, stanowczo zaprzecza, by duma i chwała klanu Finemanów miała cokolwiek wspólnego z tym wszystkim.

Słowa i myśli kotłują się w mojej głowie niczym wirująca rzeka, a wszystko płynie w jedną stronę i wszystko zaczyna mieć sens: rozmowa o wypłacie, cały ten sprzęt, tatuaż, pudełko z identyfikatorami. Ten wielki kompleks, ochrona — to wszystko przecież kosztuje.

Zbieram wszystkie podobne cytaty – na razie bez komentarza – niczym fabularne Pokemony; przydadzą nam się, gdy dojedziemy do rozwiązania wszelakich zagadek.

Lenka upiera się, że tak, Juleczek, że wcale nie, aż tu wtem! a wild Hiena (a nawet dwie) appears:

Przez chwilę nikt się nie porusza, co daje mi czas na zarejestrowanie podstawowych faktów: jedno z nich to mężczyzna (w średnim wieku), drugie to dziewczyna (granatowoczarne włosy, wyższa ode mnie), oboje widzę po raz pierwszy. Być może strach wyostrza mi zmysły, bo zwracam też uwagę na przedziwne detale: osobliwy sposób, w jaki opada lewa powieka mężczyzny, jak gdyby ciągnęła ją grawitacja, i to, jak stoi dziewczyna, z otwartymi ustami, przez co widać jej wiśniowoczerwony język. Musiała coś ssać, stwierdzam — cukierek albo lizaka — i mój umysł biegnie do Grace.
A wtedy pokój ożywa na nowo, dziewczyna sięga po broń i nie ma czasu na myślenie.

Wstawiam ten cytat, mamy tu bowiem powtórkę z poprzedniej analizy, która to powtórka utwierdza mnie w przekonaniu, że moja teoria była słuszna: Oliver wcale nieźle wychodzą opisy przeżyć wewnętrznych bohaterów podczas stresujących sytuacji.

Następuje walka, którą można streścić w kilku punktach, zwłaszcza, że nie bardzo jest co analizować; to opis bijatyki, ani szczególnie dobry, ani zły. Lena mocuje się z panią Hieną, a Julek z panem Hieną, u dziewczyn walka wyrównana; to Hiena przywali Lence, to Lenka uderzy Hienę, w rękach niewiast lśnią ostrza noży...O, cholibka:

Nienawiść i lęk zalewają mnie gorącą, elektryczną falą i bez zastanowienia unoszę nóż i wbijam jej go mocno w pierś. Dziewczyną wstrząsa spazm, z jej ust wydobywa się krzyk, a potem nieruchomieje. W głowie powtarzam na okrągło: to twoja wina, to twoja wina, to twoja wina. Skądś dobiega mnie zniekształcony szloch i dopiero po pewnym czasie uświadamiam sobie, że to ja płaczę.

Cóż, jeżeli to dla ciebie jakieś pocieszenie, Raven z pewnością byłaby dumna. A bardziej serio – nie mam specjalnego problemu z tą sceną, Lena działała w obronie własnej; myślę, że nikt nie wie ze stuprocentową pewnością, jak zachowałby się na miejscu bohaterki. Z czysto narracyjnego punktu widzenia reakcja panny Haloway także jest całkiem przekonująca.

A potem wszystko zasnuwa ciemność — ból przychodzi w ułamku sekundy po niej — gdy mężczyzna uderza mnie pałką w skroń. Rozlega się potężny trzask. Przewracam się, wszystko się rozmywa i rozbija na pojedyncze obrazy: Julian leżący twarzą w dół obok przewróconej szafki, stary zegar stojący w kącie, którego nie zauważyłam wcześniej, pęknięcia w betonowej podłodze, rozciągające się jak sieć, która ma mnie omotać. A potem przez kilka sekund nic się nie dzieje. Nagła zmiana kadru: leżę na plecach, sufit nade mną wiruje.

Ja tam się na szczęście nie znam, ale kiedy ostatni raz Lena dostała przez łeb pałką policyjną, z miejsca straciła przytomność; czyżby pan Hiena był bardziej delikatny?

Umieram. Co dziwne, myślę teraz o Julianie.

Jesteś bohaterką powieści YA, zapewniam cię, że nie ma w tym absolutnie nic zaskakującego.

[Julian] Nawiązał całkiem wyrównaną walkę.
Mężczyzna przygniata mnie całym ciężarem, czuję na twarzy jego gorący, ciężki i nieświeży oddech. Pod jego okiem biegnie długa, poszarpana rana — niezła robota, Julian — z której krew kapie na moją twarz. Czuję pod brodą ostrze noża i cała nieruchomieję.
Spogląda na mnie z taką nienawiścią, że nagle ogarnia mnie niesamowity spokój. Umrę. On mnie zabije. Ta pewność daje mi odprężenie.

Przemyślenia Leny (pomińmy na chwilę fakt, że powinna teraz leżeć nieprzytomna) są całkiem zrozumiałe, ciekawsza dla mnie jest tu jednak nienawiść malująca się na twarzy pana Hieny. Możemy oczywiście przyjąć, że jest po prostu niezadowolony z powodu przymusowego sparringu, ale ponieważ wiem, jak dalej potoczy się akcja tej książki, mam swoją własną, alternatywną interpretację tej sceny; ciekawam, czy pokryłaby się ona z wizją autorki.

Zanurzam się w biały śnieg. Zamykam oczy i próbuję sobie wyobrazić Aleksa w sposób, w jaki o nim śniłam, stojącego na końcu tunelu. Czekam, aż się pojawi, wyciągnie do mnie rękę.

No nie, a ten tu czego?

Odpływam i przypływam, unoszę się nad ziemią, a potem znowu wracam na podłogę. Czuję w ustach mulisty smak.
Nie dałaś mi wyboru — dyszy napastnik, a ja otwieram oczy. Wyczuwam w jego głosie nutkę czegoś, czego się nie spodziewałam, może żalu, a może przeprosin. Wraz z nią powraca nadzieja i zaraz potem przerażenie: błagam, błagam, błagam, pozwól mi żyć.
Jednak w tej samej chwili mężczyzna bierze głębszy oddech, jego ciało się napina, a nóż wbija mi się w skórę i wiem, że już po wszystkim...

I znów: kolejny fragment, który póki co jest co najwyżej intrygujący (czyżby Hieny jednak odczuwały wyrzuty sumienia? Czy to ich wewnętrzna polityka, by zabijać niepokorne jednostki, nawet, jeżeli pozbawiają się w ten sposób potencjalnych profitów?), ale stanie się znacznie bardziej frapujący, gdy będziemy mieli pełny ogląd sytuacji.

Ale, ale, skupmy się; sytuacja wygląda na krytyczną, znikąd pomocy...ale czy na pewno?

Nagle wstrząsa nim spazm, nóż ze szczękiem wypada mu z dłoni, a oczy wywracają się białkami do góry: potworne, puste spojrzenie lalki. Jego ciało powoli opada na mnie i przygniata tak, że nie mogę złapać tchu. Nad nim stoi Julian, dysząc ciężko. Cały się trzęsie. Teraz widzę, że z pleców Hieny wystaje rękojeść noża.

Rycerz Julian bieży na ratunek!

Swoją drogą, Hieny muszą mieć naprawdę niewiele krzepy; Lena znokautowała jedną z nich z niesprawną lewą ręką, pan Hiena w tej scenie nie dał rady pozbawić nastolatki przytomności uderzeniem pałką, Juleczek też najwyraźniej położył się tylko po to, by chwilę odsapnąć...

Martwa Hiena przygniata Lenę, ta błaga Juleczka, żeby ściągnął z niej trupa, ale chłopak jest w szoku i powtarza jak katarynka, że nie chciał zrobić nic złego. W końcu otrząsa się na tyle, by pomóc dziewczynie, ale nadal jest ewidentnie rozsypany psychicznie; Lena czuje się niewiele lepiej, wspomina, że na ochotę zwymiotować, ale mimo to stara się dodać mu otuchy:



Julian. — Kładę mu ręce na ramionach. — Spójrz. Uratowałeś mi życie.
Chłopak na chwilę zamyka oczy, a potem z powrotem je otwiera.
Uratowałeś mi życie — powtarzam. — Dziękuję.
Wygląda, jakby chciał coś powiedzieć. Ale tylko kiwa głową i zakłada mój plecak. Pod wpływem impulsu wyciągam rękę i ściskam jego dłoń. Nie odtrąca jej, to dobrze. Potrzebuję jego wsparcia. Potrzebuję jego pomocy, by się utrzymać na nogach.
Pora uciekać — mówię i wreszcie chwiejnym krokiem zanurzamy się w rozbrzmiewającą echem zimną stęchliznę starych tuneli, w ciemność i mrok.



WTEDY


W trakcie wędrówki do drugiego obozowiska temperatura drastycznie się obniża. Nawet gdy śpię w namiocie, zamarzam.
Kiedy nadchodzi moja kolej, by nocować na zewnątrz, często budzę się z kawałkami lodu we włosach.

Czy ktoś może mi wytłumaczyć ideę spania na zewnątrz przy takiej temperaturze? Raven uparła się, że do ostatecznego celu mogą dotrzeć tylko ci, którzy przejdą Próbę Hipotermii, czy jak? No, chyba że to rodzaj warty, ale w takim układzie Lena jakby nie powinna spać.

Blue dopada choroba. Pierwszego dnia budzi się ospała. Ma problem z dotrzymaniem nam kroku i po całym dniu wędrówki zasypia jeszcze przed rozpaleniem ogniska, skulona na ziemi jak zwierzątko. Raven zanosi ją do swojego namiotu. Tej nocy budzą mnie przytłumione krzyki.

No nie! Chcecie mi powiedzieć, że małe, niedożywione dziewczynki jednak nie powinny nocować na lodowatej ziemi?!

Następnego dnia mała budzi się z gorączką. Nie ma wyboru: i tak musi iść.

Naprawdę, dlaczego ktokolwiek chce mieszkać z Raven?

Wkrótce zacznie padać śnieg, a nam wciąż zostało ponad czterdzieści kilometrów do drugiego obozu i o wiele więcej do zimowego azylu.

Ech, reszta jak reszta, ale ty, Leno, powinnaś pyknąć taki dystans góra w pół godziny. Przecież nawet nie krwawisz!

Blue płacze podczas marszu, coraz częściej potyka się i zatacza. Zaczynamy ją nieść na zmianę — ja, Raven, Hunter, Lu i Dziadek. Mała jest rozpalona. Ramiona, którymi oplata moją szyję, są jak pulsujące żarem elektryczne druciki.

Czy nie lepiej byłoby zrobić jakieś prowizoryczne nosze? Dziewczynka lada moment tak czy inaczej nie będzie w stanie utrzymać się na czyichś plecach, a przynajmniej rozłożylibyście siły.

Następnego dnia docieramy do drugiego obozowiska. Jest to gruzowisko usytuowane pod starym, do połowy zburzonym ceglanym murem, który tworzy rodzaj bariery i częściowo chroni nas przed wiatrem. Zabieramy się do odkopywania zapasów, zakładania pułapek i przeszukiwania terenu — który musiał być kiedyś porządnej wielkości miastem — z nadzieją, że znajdziemy puszki z jedzeniem i inne przydatne rzeczy.

Macie obozowisko na terenie starego miasta...a mimo to nocujecie pod walącym się murem?

I szukacie puszek z jedzeniem podczas kolejnej z rzędu migracji – co sugeruje, że nigdy wcześniej nie przetrząsnęliście dokładnie terenu?

...Naprawdę, za każdym razem, gdy wydaje mi się, że Odmieńcy nie zdołają mnie już niczym zaskoczyć, udowadniają, jak bardzo się mylę.

Mamy tu zostać dwa dni, może trzy, w zależności od tego, jak owocne okażą się poszukiwania.

Poddaję się.

Ponad pohukiwaniem sów i chrobotem nocnych zwierząt słyszymy odległy huk przejeżdżających ciężarówek. Jesteśmy kilkanaście kilometrów od międzymiastowej autostrady. Dziwnie pomyśleć, jak blisko stąd do miejsc objętych rządową jurysdykcją, do normalnych miast pełnych jedzenia, ubrań, lekarstw.

„Które moglibyśmy z łatwością zdobyć, gdybyśmy tylko ruszyli zady i wykazali minimum inicjatywy i inwencji twórczej”.

Nocne lęki Blue są coraz gorsze, jej krzyki przeszywające. Mamrocze coś bez sensu bełkotliwym językiem snów. Kiedy nadchodzi pora, by ruszyć w stronę trzeciego obozowiska, mała niemal przestaje reagować.

Ciekawe, czy Raven kazała jej wziąć się garść i przestać symulować, przecież minęło kilka dni, z pewnością czuje się już lepiej.

...Ha, jednak nie; Raven dźwiga ją na swoich plecach i nie pozwala nikomu innemu przejąć dziewczynki.

Maszerujemy w ciszy. Strach jest ciężki, przytłaczający, mamy wrażenie, jakbyśmy już brnęli przez śnieg — ponieważ wszyscy wiemy, że Blue umrze. I Raven też to wie. Na pewno.
Wieczorem Raven rozpala ognisko i kładzie przy nim Blue. Mimo że skóra małej jest rozpalona, dziewczynka trzęsie się z zimna i szczęka zębami. Reszta z nas chodzi wokół ogniska na palcach. Wyglądamy jak cienie spowite dymem. Zasypiam na zewnątrz, obok Raven, która cały czas czuwa i dokłada drew do ognia, by małej nie było zimno.

Wiecie co? Chciałabym poczuć smutek z powodu ciężkiego stanu małej Blue, ale niestety nie potrafię, bowiem Oliver zapomniała napisać dziewczynce jakikolwiek charakter. To chodząca klisza: mała, słodka istotka która przegrywa z dużym, okrutnym światem. Nic o niej nie wiem, z trudem przypominam sobie jakiekolwiek sceny z jej udziałem; z dwojga złego już bardziej ruszyłaby mnie śmierć Hieny - albinosa, on przynajmniej miał jasno (no, na tyle jasno, na ile to możliwe na obecnym etapie książki) zarysowane cele i marzenia.

W środku nocy budzi mnie przytłumiony szloch. Otwieram oczy i widzę Raven, która klęczy pochylona nad Blue. Zdjęta przerażeniem czuję nagły skurcz żołądka. Nigdy przedtem nie widziałam Raven płaczącej.

Rozumiem Lenę; ja też czułabym się niepewnie odkrywając, że to-to ma jakiekolwiek ludzkie odruchy.

Lena zaczyna się wiercić w śpiworze, płacz ustaje; dziewczyna podchodzi do Raven z duszą na ramieniu, ale okazuje się, że Blue nadal żyje, chociaż coraz trudniej jej oddychać.

Tak bardzo chciałabym pomóc. Wiem, że jeśli stracimy Blue, stracimy także część Raven.

Wierzę na słowo, biorąc pod uwagę, że te dwie na przestrzeni całego „Pandemonium” miały może ze trzy wspólne sceny i żadna z nich nie była szczególnie emocjonalna.

Wyzdrowieje — dodaję, żeby ją pocieszyć.Jestem pewna, że wszystko będzie dobrze.
Raven odwraca się w moją stronę, a w jej oczach odbija się ogień, przez co błyszczą jak u zwierzęcia.
Nie — odpowiada. — Nie wyzdrowieje.
W jej głosie jest taka pewność, że nie potrafię zaprzeczyć. Na chwilę znów zapada cisza. A potem Raven pyta:
Wiesz, dlaczego nazwałam ją Blue?

...Nie, proszę, wszystko, tylko nie historia z życia Raven. Już i tak ściska mnie w dołku, gdy pomyślę, że gdzieś tam, hen, w oddali, czeka na nas nowelka z tą postacią w roli głównej.

Niestety, autorka nie ma dla nas litości, w związku z czym pozostaje nam wziąć głęboki oddech i przygotować smutny podkład muzyczny; czas na backstory liderki Odmieńców.

Okazuje się, iż – co za niespodzianka – imię Blue nie pochodzi od czegoś tak prostackiego, jak kolor oczu. Zanim jednak poznamy genezę pseudonimu, dowiadujemy się kilku rzeczy o samej Raven: pochodziła z Yarmouth, mieszkała blisko granicy z Głuszą, była modelową małą obywatelką.

Tyle że nie byłam szczęśliwa. Nie rozumiałam dlaczego. Nie rozumiałam, dlaczego nie mogę być taka jak wszyscy.

Och, ty mój nieszczęsny specjalny płatku śniegu.

Latem, kiedy skończyłam czternaście lat, niedaleko granicy zaczęli nową budowę. Miały to być domy dla najbiedniejszych rodzin w Yarmouth: tych źle sparowanych albo o reputacji zrujnowanej przez odstępstwo, albo nawet plotki o nim.

Mały Brat to naprawdę porządny gość; najgorsze, co może cię spotkać w związku z posiadaniem w rodzinie rebelianta, to krzywe spojrzenia pani Halinki, a za bycie wyrzutkiem w nagrodę dostaje się mieszkanie w nowym budownictwie.

Raven lubiła wałęsać się po placu budowy z innymi dzieciakami, bowiem:

Nie lubiłam siedzieć w domu. Mój tata... — Jej głos się rwie. — Po zabiegu nie wszystko było z nim w porządku. Remedium nie zadziałało jak trzeba. Nastąpiły zakłócenia w funkcjonowaniu płatów skroniowych, które odpowiadają za regulację nastrojów. Tak to nazwali. Na ogół był w porządku, jak wszyscy inni. Ale czasami wpadał w furię... — Przez chwilę Raven w ciszy wpatruje się w ogień. — Mama pomagała mi zakryć siniaki i zatuszować je makijażem. Nie mogłyśmy nikomu o tym powiedzieć. Nie chcieliśmy, by wiedziano, że zabieg u mojego taty się nie powiódł. Słysząc takie historie, ludzie wpadali w panikę. Tata mógł zostać zwolniony z pracy. Mama mówiła, że sąsiedzi zatruliby nam życie. Więc ukrywałyśmy to. Długie rękawy latem. Częste zwolnienia chorobowe. Do tego ciągłe kłamstwa: przewróciłam się, uderzyłam w głowę, wpadłam na framugę.

Kilka rzeczy.

Primo: Aparat do mierzenia marysujkowatości za chwilę wyleci poza skalę, bo historia Raven zajmuje póki co niecałe trzy strony, a już nazbierała tyle punktów w rubryczce „Klisze fabularne”, że lękam się chwili, gdy będę musiała zmierzyć się z dziełem poświęconym wyłącznie tej postaci.

Secundo: Czy rząd nie ma żadnych narzędzi do kontrolowania efektów remedium? Cóż, najwyraźniej ma, skoro ktoś zdołał prawidłowo zdiagnozować papę Raven. A skoro tak – to jakim cudem facet nie został zamknięty w Kryptach, jak każda inna osoba oszalała na skutek zabiegu? Przecież w tym samym momencie, kiedy któryś z lekarzy orzekł, że coś jest nie halo, wszelka maskarada powinna stracić rację bytu.

Tertio: A właściwie dlaczego Raven z mamusią kryły tego psychola? Zjawisko toksycznej relacji nie powinno w ogóle istnieć w Oliverversum; żona nie ma szans przywiązać się do męża, prawo stoi po jej stronie – małżonek jest wadliwą jednostką – nic nie stoi na przeszkodzie, by donieść na niego odpowiednim służbom. „Zatruliby życie”? Cóż, każdemu jego porno, mam jednak wrażenie, że niechęć pani z warzywniaka to nieco łagodniejsze brzemię niż siniaki na pół twarzy.

Lena oferuje wyrazy współczucia, Raven stwierdza, że teraz nie ma to już znaczenia, po czym kontynuuje opowieść: gdy ojciec miał gorszy okres, spędzała więcej czasu na budowie i pewnego dnia, kiedy kręciła się po pustym placu (lało), znalazła pudełko po butach. A w pudełku...

Sama nie wiem, dlaczego zajrzałam do środka. Było całe ubłocone. Pewnie myślałam, że znajdę w nim buty, a może biżuterię. (...) Była owinięta w kocyk. W niebieski kocyk z żółtymi owieczkami. Nie oddychała. Myślałam... myślałam, że nie żyje. Była... była cała sina, prawie niebieska: jej skóra, paznokcie, usta i palce. Miała takie małe paluszki...

Ha, zatem wyjaśniło się, skąd takie, a nie inne imię: to z powodu stanu, w jakim była dziewczynka, gdy znalazła ją Raven! Cóż...jak się za momencik przekonamy, nie do końca. Ale idźmy dalej:

Nie wiem, dlaczego postanowiłam ją reanimować. To było wbrew zdrowemu rozsądkowi. Pracowałam tamtego lata jako ratownik i miałam certyfikat z resuscytacji, ale nigdy nie musiałam nikomu tak naprawdę ratować życia. A do tego ona była taka malutka... miała może tydzień albo dwa. Jednak udało się.

Czy ktoś obeznany z ratownictwem mógłby potwierdzić, że nastolatka po kursie ratowniczym wiedziałaby, jak uratować góra dwutygodniowe niemowlę?

Nigdy nie zapomnę tego uczucia, kiedy zaczerpnęła oddechu i jej twarz nagle nabrała kolorów. Czułam, jakby cały świat otworzył się przede mną. I wszystko, czego w nim brakowało: wszystkie emocje i barwy, wszystko to przyszło do mnie wraz z jej pierwszym oddechem. Nazwałam ją Blue, Niebieska, żebym na zawsze zapamiętała ten moment i nigdy nie żałowała tego, co zrobiłam.

Tak, moi drodzy; imię Blue nie jest tak naprawdę związane z samą Blue. Zostało wybrane przez Raven, aby Raven już zawsze pamiętała, jak ważną dla siebie decyzję podjęła kiedyś Raven.

Że nadinterpretuję radość Raven? Sorry, Winnetou, w tym jednym przypadku nie zamierzam silić się na jakikolwiek obiektywizm; ta postać na obecnym etapie wzbudza u mnie jeszcze gorętsze uczucia, niż PŚ w czasach swojej najgorszej psychozy – a doskonale wiem, że będzie tylko gorzej.

Nawet nie wróciłam do domu. Po prostu zabrałam ją i uciekłam. Wiedziałam, że w Yarmouth nie będę mogła jej zatrzymać. Nie da się zachować w tajemnicy czegoś takiego. Już i tak trudno było ukryć siniaki. I wiedziałam, że musiała być nielegalna, pewnie była dzieckiem niesparowanej dziewczyny i niesparowanego chłopaka. Dziecko delirii. Wiesz, co się mówi o dzieciach delirii. Są skażone. Wyrastają na kaleki, zwichnięte fizycznie i umysłowo. Pewnie odebrano by mi ją i zabito. Nawet by jej nie pochowano, z lęku, że choroba może się rozprzestrzenić. Spalono by ją, a potem pewnie skończyłaby na śmietniku.

Okej, rozumiem, Raven zadziałała na totalnym spontanie – jak totalnym, przekonamy się za moment – ale zastanawiam się, czy nie byłoby możliwe np. porzucenie małej na stopniach jakiejś państwowej instytucji? Wiemy z „Delirium”, że nawet wyleczone matki w zatwierdzonych prawnie małżeństwach nie dawały sobie czasem rady z wychowywaniem pociech. Tak sobie tylko dumam, bowiem następny krok Raven jest...bardzo, ale to bardzo impulsywny:

Słyszałam wcześniej plotki o tym, że część ogrodzenia jest nieobwarowana. Chodziły słuchy o Odmieńcach, którzy nawiedzają miasto, by żywić się ludzkimi mózgami. Wiesz, jakie bzdury opowiadają sobie dzieci. Sama nie wiem, czy dalej w to wierzyłam, czy już nie. Ale postanowiłam spróbować. Wieki zajęło mi obmyślenie, jak przejść przez ogrodzenie z Blue, aż wreszcie po prostu przywiązałam koc do piersi. Do tego deszcz mi dopomógł. Strażnicy i porządkowi siedzieli w budkach. Przeszłam bez żadnych problemów. Nie wiedziałam, dokąd idę ani co zrobię, gdy już przekroczę granicę. Nie pożegnałam się ani z mamą, ani z tatą.



… I pomyśleć, że śmiałam się z Leny i jej planów ucieczki do Głuszy z plecakiem wypełnionym liścikami z podstawówki. Wygląda na to, że można jednak być jeszcze bardziej bezmyślnym.

Pomijam już fakt, że Raven najwyraźniej PO PROSTU PRZESZŁA SOBIE PRZEZ OGRODZENIE, bowiem mam przeczucie, że jeżeli zbyt długo zatrzymam się przy tym kuriozum, wybuchnie mi mózg...Ale naprawdę?

Podróż z noworodkiem, który ledwo oddycha?

Do Zakazanego Lasu?

Bez choćby butelki mleka i paczki zapałek?

Bez żadnego planu?

Okolicznością łagodzącą jest tu wprawdzie fakt, że Raven była zaledwie nastolatką, i to nastolatką spanikowaną. Ale ta historia to świetne wprowadzenie czytelników w to, co będzie działo się w nowelce poświęconej tej postaci – i uwierzcie mi, kiedy mówię, że będzie tylko śmieszniej.

Po prostu pobiegłam przed siebie. — Spogląda na mnie kątem oka. — Ale to wystarczyło. I chyba na ten temat też coś wiesz.

Raven, z całym szacunkiem, ale w porównaniu z twoimi początkami w Głuszy historia Leny w swoim czasie zacznie się jawić jako opowieść o niezwykle odpowiedzialnej i zaradnej jednostce.

Oddech Blue staje się coraz bardziej urywany, a gorączka coraz wyższa, Lena oferuje zatem, iż przyniesie wodę, choć Raven stwierdza, że niczego to już nie zmieni.



Raven i ja nie śpimy całą noc. Na zmianę przykładamy zimny ręcznik do czoła Blue, aż jej oddech się uspokaja, a jego chrapliwość łagodnieje. Wreszcie mała przestaje się wiercić, leży już cicho i spokojnie. Zmieniamy okłady aż do brzasku, płynnej i bladej jutrzenki, chociaż wtedy minęło już wiele godzin, od kiedy Blue wydała ostatnie tchnienie.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: poznajemy smutną historię Juleczka i zegnamy Blue.

Zostańcie z nami!

Maryboo