TERAZ
Lena i Julian skradają się przez ciemne tunele;
dziewczyna chciałaby pobiec co tchu albo przynajmniej włączyć
latarkę, ale zdaje sobie sprawę, że ze względu na Hieny muszą
poruszać się ukradkiem. Bohaterowie błądzą w nieznanym sobie
kierunku, co jakiś czas natrafiając na tory biegnące przez dawne
tunele metra:
Choć jestem wyczerpana, a nerwy mam w strzępach, nie mogę się nadziwić, że ktoś wpadł na pomysł stworzenia tych krętych, labiryntowych przestrzeni, po których w ciemności mknęły maszyny pełne ludzi.
Swoją drogą, interesująca uwaga: ciekawe, ile jeszcze
rzeczy – zupełnie zwyczajnych dla przeciętnego czytelnika Oliver
– byłoby egzotycznych z punktu widzenia Leny. I dlaczego właściwie
metro nie jest już jedną z opcji, gdy w grę wchodzi podróżowanie
po mieście? Możemy uznać, że chodzi tu o obecne problemy z
zasilaniem w Oliverversum, ale Lena w swoim czasie opisywała tablice
z oznaczeniami jako symbole należące do „innego świata”, co
sugerowałoby, że cały koncept jest dla niej tak archaiczny, jak
dla nas dorożki.
Każdy mój krok jest coraz bardziej chwiejny. Od wielu dni nie jadłam niczego treściwego, a szyja, w miejscu gdzie zostałam zraniona przez Hienę, pulsuje bólem.
O, patrzcie, panna Haloway przypomniała sobie, że jest
śmiertelna! Ciekawe, co się za tym...
Coraz częściej Julian podtrzymuje mnie, bym nie upadła. Wreszcie kładzie mi rękę na plecach i kieruje mnie do przodu. Jak to dobrze, że ze mną jest.
...no tak.
Maszerujemy bez przerwy przez wiele godzin.
Och, och, pan albinos chyba nie będzie zadowolony.
Mój losie, Hieny są naprawdę kiepskimi
porywaczami; ich kryjówka ma najwyraźniej jedne, jedyne drzwi
prowadzące na zewnątrz, przynajmniej sześć osób zgłosiło się
do ekipy poszukiwawczej, są na swoim terenie... a mimo to i tak nie
zdołali znaleźć dwojga słabujących nastolatków, które – że
tak tylko przypomnę – raczej nie są w szczytowej formie po
sparringu zakończonym ostrym łomotem.
Nie zamierzam już nawet pastwić się dłużej nad
nadludzką wytrzymałością Lenki; przyjmijmy może po prostu, że
ta dziewczyna ma nadzwyczaj silny Plot Armor,
który wyłącza się jedynie w chwilach dogodnych dla narracji.
W końcu nasze gołąbeczki docierają do punktu, w
którym nad ich głowami majaczą się zakratowane otwory
wentylacyjne, niestety - przytwierdzone od zewnątrz.
Gorycz rozczarowania pali mnie w gardle. Jesteśmy tak blisko wolności. Czuję ją — czuję wiatr i przestrzeń, i jeszcze coś. Deszcz. Niedawno musiało padać. Zapach deszczu sprawia, że łzy napływają mi do oczu. Widzę, że wyszliśmy na jakiś wysoki peron. Tory biegnące poniżej pokryte są kałużami i spadłymi przez kraty liśćmi. Po lewej stronie znajduje się wnęka wypełniona drewnianymi skrzyniami, na ścianie zaś wisi dobrze zachowany napis: UWAGA. STREFA BUDOWY. OBOWIĄZEK ZAKŁADANIA KASKU.
Skoro jesteście na peronie, gdzieś tu musi być
wyjście. Jasne, zapewne jest zamknięte na cztery spusty, ale umówmy
się: przebywacie w uniwersum, w którym oddział więzienny o
zaostrzonym rygorze znajduje się w części budynku przeżartej
pleśnią i grzybem, więc istnieje spora szansa, że zdołacie
wyłamać ewentualny zamek w czasie krótszym niż pięć minut.
Niestety, nasi bohaterowie muszą odłożyć ewentualną
ucieczkę z kryjówki złoli na później, bowiem w tym momencie Lena
stwierdza, że nie jest w stanie dłużej ustać na nogach. W
przypadku każdej innej bohaterki uznałabym to za naturalne (choć
mocno opóźnione) następstwo dostania pałką przez łeb, ale nie
ze mną te numery, Brunner; skoro Lenka okazuje słabość, to jasne
jak słońce, że...
— Prześpij się — mówi Julian. Kładzie na ziemi mój plecak i siada obok mnie.— A jeśli przyjdą Hieny?— Ja będę czuwał i nasłuchiwał. — Po chwili kładzie się na plecach. Z góry, przez kraty, wieje wiatr, przyprawiając mnie o mimowolny dreszcz.— Zimno ci? — pyta Julian.— Trochę. — Z trudem wypowiadam słowa przez zziębnięte gardło.Następuje chwila ciszy, po której Julian obraca się na bok, otacza mnie ramieniem i przysuwa się blisko mnie, a ja zwijam się w kłębek w zagłębieniu jego ciała. Czuję na plecach, jak jego serce bije dziwnym, urywanym rytmem.
...czas na rozwój Tru Loff z Męskim Mężczyzną w
roki głównej!
— Nie boisz się, że złapiesz delirię? — pytam.—Boję się - odpowiada. — Ale też mi zimno.
Chciałabym, żeby w końcu ktoś w tej serii zadał
podstępne pytanie: „A JAK właściwie można ją złapać?”.
Widzicie, cały problem polega na tym, że w kwestii
delirii autorka chce mieć ciasteczko i zjeść ciasteczko; w efekcie
dostajemy dziwaczny miszmasz, ni pies, ni wydrę. Mieszkańcy
Oliverversum z jednej strony zachowują się jak stereotypowe,
zabobonne ludy z egzotycznych krańców świata, drżące ze strachu
przed tajemniczym Wobo – miłością, a z drugiej strony piszą
naukowe rozprawki na temat zmian zachodzących w mózgu na skutek
uczucia i symptomów „zarażenia”. No to jak to w końcu jest,
Oliver – Juleczek i jemu podobni czytali od dzieciństwa ulotki w
rodzaju „Dziesięć najpowszechniejszych sposobów zarażania
delirią i jak się przed nimi uchronić” i potrafią obudzeni w
środku nocy wymienić wszystkie niezbędne środki ostrożności
wymagane podczas kontaktu z płcią przeciwną, czy też szczerze
wierzą, że kobiety mogą sprowadzić na nich zgubę poprzez samo
spojrzenie?
— Lena? — szepcze Julian. Zamykam oczy. Księżyc świeci teraz wysoko nad naszymi głowami, przez kraty wpada do środka jego biały promień.— Tak?Czuję, jak jego serce zaczyna znowu żywiej bić.— Chcesz wiedzieć, jak umarł mój brat?
Nie, proszę, tylko nie to. Znając życie, będzie to
opowieść równie subtelna w swej wymowie, co historia Clarksona –
przemocowca regularnie katującego Maksia nahajem po białych
plecach.
— On i tata nigdy się dobrze nie dogadywali — zaczyna. — Mój brat był uparty. Nieustępliwy. A do tego wybuchowy. Każdy mówił, że poprawi mu się po zabiegu. — Chwila ciszy. — Ale z wiekiem było tylko coraz gorzej. Rodzice zaczęli nawet mówić o przyspieszeniu daty zabiegu.
Ale...po diabła? Remedium ma w założeniu niszczyć
uczucia, nie eliminować charakter jako taki; jeżeli Bezimienny
Fineman był z natury uparty jak osioł, to obawiam się, że zabieg
niewiele by tu zmienił.
To robiło złe wrażenie, wiesz, na AWD, i nie tylko. Był narwany, nie słuchał ojca, nie jestem nawet pewien, czy wierzył w remedium.
Wiecie co? To naprawdę smutne, jak dalece autorka nie
umie ustalić sama ze sobą, czym właściwie jest deliria i
remedium. Zaczęliśmy od stricte romantycznych porywów
serca, przeszliśmy gładko do uczuć jako takich, aż w końcu
wylądowaliśmy w uniwersum zasiedlonym przez roboty; czekam z
niecierpliwością, aż w „Requiem” dowiemy się, iż remedium w
rzeczywistości leczy wszelkie choroby, powiększa biust i sprawia,
że fizycznie niemożliwym staje się uniesienie kącików ust.
— Był ode mnie starszy o sześć lat. I... i bałem się go. Wiesz, o czym mówię?Nie potrafię wydobyć z siebie słowa, więc tylko kiwam głową. Zalewają mnie wspomnienia, wypływają z ciemnych zakamarków, gdzie je uwięziłam: pamiętam ten ciągły niepokój, brzęczący gdzieś w tyle głowy, który odczuwałam jako dziecko, widząc, jak moja mama się śmieje, śpiewa, tańczy do jakiejś dziwnej muzyki dudniącej z głośników; pamiętam radość pomieszaną ze strachem — strachem o Hanę, o Aleksa, strachem o nas wszystkich.
Eee...nie? Leno, nie próbuj przepisywać historii,
siedzimy w twojej głowie od kilkuset stron: nigdy nie
bałaś się swojej matki, ba, wielokrotnie na przestrzeni serii
podkreślałaś, że wspólnie spędzone chwile były najlepszymi w
twoim życiu. Co do reszty – owszem, obawiałaś się o Hanę i PŚ,
ale nigdy ich samych (no, pomijając ten uroczy epizod na plaży, po
którym wyparowały resztki twojego instynktu samozachowawczego).
Mało tego: bezmyślność żywiołowość Hany i
bucera spontaniczność Plastikowej Simorośli były
tym, co cię do nich przyciągało.
— Siedem lat temu mieliśmy w Nowym Jorku inny wielki zjazd. Właśnie w tamtym czasie AWD stawała się organizacją ogólnokrajową.
Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że na tym etapie
Thomas Fineman znalazł już jakąś niedrogą drukarnię, coby jego
dzieci nie padły ze zmęczenia przy składaniu tysięcy – jeśli
nie milionów – ulotek.
— To było pierwsze spotkanie, w jakim brałem udział. Miałem wtedy jedenaście lat. Mój brat się z niego wymigał, wymyślił jakąś wymówkę, nie pamiętam już jaką.Julian porusza się niespokojnie. Przez chwilę jego ramiona bezwiednie obejmują mnie ciaśniej, a potem chłopak znowu rozluźnia uścisk. Domyślam się, że nikomu wcześniej nie opowiadał tej historii.
Juleczku...dlaczego? Byłeś inteligentniejszą częścią
tego duetu; po diabła opowiadasz rebeliantce, która występuje
przeciw AWD, twojej rodzinie i wszystkiemu, w co wierzysz, o trupach
w szafie – i to trupach, które odpowiednio użyte mogą sprowadzić
na ciebie mnóstwo kłopotów?
— Zjazd zakończył się katastrofą. Protestanci, w tym wielu zamaskowanych, wdarli się szturmem do ratusza, gdzie odbywało się spotkanie.
Mój losie, wygląda na to, że zamieszki na zebraniach
AWD to norma. A mimo to Finemanowi seniorowi najwyraźniej nadal
nie przyszło do głowy, by zatrudnić w roli ochroniarza kogoś
wyszkolonego lepiej niż emerytowany pan Staszek.
Rozpętała się walka, do budynku wpadła policja i nagle całe zajście zamieniło się w zwykłą jatkę. Skryłem się za podium, jak małe dziecko, choć potem było mi strasznie wstyd.
Dziecko, którym byłeś. Serio, gdzie była jakakolwiek
ochrona? Tyle dobrego, że - wnioskując z akcji na Times Square –
od tego czasu pan Staszek nauczył się przynajmniej, iż progeniturę
chlebodawcy w sytuacji kryzysowej należy ewakuować z gorącej
strefy.
Jeden z protestantów podszedł niebezpiecznie blisko sceny, blisko mojego taty. Krzyczał do niego coś, ale nie byłem w stanie dosłyszeć co. Było głośno, a on miał na głowie kominiarkę. Wtedy strażnik powalił go pałką. Co dziwne, tamten dźwięk usłyszałem wyraźnie. Pamiętam ten trzask drewna o jego kolano, łoskot, gdy upadł na podłogę. I właśnie wtedy tata to zauważył: na grzbiecie lewej dłoni napastnika widniało znamię w kształcie wielkiego półksiężyca. Dokładnie takie, jakie miał mój brat. Tata zeskoczył ze sceny, zdarł kominiarkę i... to był on. Na ziemi, z roztrzaskanym kolanem, wijąc się z bólu, leżał mój brat.
Bezimienny Fineman chyba podświadomie pragnął, by
tatuś zidentyfikował go w rozentuzjazmowanym tłumie, skoro a)
wydzierał mu się tuż przed nosem i b) nie zasłonił tej części
ciała, po której łatwo było go rozpoznać.
Nigdy nie zapomnę spojrzenia, jakie rzucił ojcu. Zupełnie spokojne, zrezygnowane, jak... jak gdyby wiedział, co się zaraz stanie.
No, sytuacja faktycznie niewesoła; zebranie na
szczycie, zapewne w obecności prasy, a tu okazuje się, że potomek
lidera jest jednym z wywrotowców. Fineman senior musi dbać o dobro
projektu, dlatego zapewne z ciężkim sercem za chwilę wyrzeknie się
syna i w obecności świadków potwierdzi, że dla spaczonych
jednostek nie ma ratunku innego, niż Krypty...
Wreszcie udało nam się stamtąd wydostać i policja eskortowała nas do domu. Brat leżał z tyłu furgonetki i jęczał. Chciałem go zapytać, jak się czuje, ale wiedziałem, że tata by mnie zabił. Przez całą drogę do domu nie odezwał się ani słowem i nie oderwał oczu od drogi.
...serio? TO jest kara, jaką Bezimienny ponosi w
związku z wystąpieniem przeciwko jednej z najpotężniejszych
krajowych organizacji? Powrót do domu z obstawą? Może jeszcze pan
Henio na pożegnanie pokiwał mu palcem, mówiąc: „I żeby mi to
było ostatni raz, młody człowieku”?
Nie wiem, co czuła mama. Może niezbyt wiele. Ale przypuszczam, że martwiła ją ta sytuacja. Księga SZZ mówi, że zobowiązania wobec dzieci są święte, prawda? „A dobra matka skończy spełnianie swoich powinności w niebie..." — cytuje Julian cichym głosem. — Mówiła, żeby wezwać doktora, ale tata nie chciał o tym słyszeć.
To w sumie ciekawe, co mówi Julek, bo nie jestem pewna,
czy jego interpretacja jest tu słuszna. Z jednej strony,
przedstawiany przez niego obraz matki jest dosyć spójny z wizją
rodzicielstwa, którą zaprezentowano w „Delirium”, a z drugiej –
skoro matkę łączą z dzieckiem wyłącznie więzi wywodzące się
z poczucia obowiązku, to czy fakt, iż latorośl okazała się
wrogiem systemu nie powinien być dla niej wystarczającym
argumentem, by uznać dotychczasową relację za niebyłą i odwrócić
się od syna?
Kolano brata wyglądało fatalnie: nabrzmiałe, spuchnięte do wielkości piłki. Cały był zlany potem, zwijał się z bólu. Chciałem mu pomóc. Chciałem... — Ciałem Juliana wstrząsa dreszcz. — Gdy wróciliśmy do domu, tata zamknął go w piwnicy, na klucz. Zamierzał zostawić go tam na cały dzień, w ciemności. To miała być dla niego nauczka.
Pomińmy już zUo bijące z Finemana – jestem zbyt
obeznana z nurtem YA, by spodziewać się czegoś subtelniejszego po
tym wątku – ale...naprawdę? Zamknięcie w komórce? TAK Fineman
postanowił rozwiązać problem krnąbrnego syna, który wraz z
innymi wykolejeńcami zrujnował mu ważny kongres, w czasie, gdy AWD
powoli wyrastało na ogólnonarodową potęgę? A co, że tak się
powtórzę, z licznymi uczestnikami zgromadzenia? Co z mediami (nikt
mi nie wmówi, że nie były obecne)? Naprawdę nikt nie dostrzegł,
że syn Finemana jest rebeliantem? Żaden z policjantów nie wygadał
się wyżej postawionym służbom? Mniejsza o to, czy metoda „na
Vernona Dursleya” zdziała cokolwiek, jeśli chodzi o
resocjalizację młodego – dla mnie na miejscu Thomasa znacznie
bardziej palącym problemem byłoby w tym momencie zachowanie stołka
i głowy.
Przed oczami staje mi Thomas Fineman: jego nieskazitelnie wyprasowane ubranie i złote spinki do mankietów, które muszą być dla niego powodem do dumy, błyszczący zegarek i równo przycięte włosy. Zadbany, zawsze z siebie zadowolony.
Ha! Clarkson też kiedyś podarował Maxonowi spinki w
ramach prezentu! Moja teoria o rodzinnym powiązaniu tych
dżentelmenów zaczyna się potwierdzać!
Człowiek, któremu nic nie spędza snu z powiek. Nienawidzę cię — mówię w myślach, przez wzgląd na Juliana. On sam nigdy nie poznał tych słów, nie wie, jaką przynoszą ulgę.
Juleczek jest nieleczony, nadal odczuwa całą gamę
emocji – skąd przypuszczenie, że nigdy nie życzył tatusiowi
wszystkiego najgorszego?
— Słyszeliśmy dochodzące zza drzwi krzyki mojego brata. Słyszeliśmy je nawet w jadalni przy kolacji. Ale tata nie pozwolił nam wstać od stołu. Nigdy mu tego nie wybaczę .(...) A potem krzyki umilkły (...) Powiedzieli nam potem, że to był bardzo rzadki wypadek. Okazało się, że zakrzep z rany powędrował do mózgu. Możliwość jedna na milion. Tata nie mógł tego przewidzieć. Ale mimo to...
Primo: Daję Wam słowo, że gdy kilka analiz temu
dzieliłam z wami teorią o zejściu Bezimiennego podczas rodzinnego
posiłku, nie sprawdzałam, jak naprawdę zginął.
Secundo: Status Naczelnego Złola Tego Tomu został
niniejszym oficjalnie potwierdzony, bardzo nam przykro, panie
albinosie, może pan sobie usiąść na ławeczce pod ścianą.
Od tamtej pory zawsze byłem bardzo ostrożny. Robiłem wszystko, czego ode mnie oczekiwano. Byłem idealnym synem, wzorem dla AWD. Nawet kiedy się dowiedziałem, że zabieg może mnie zabić. To było coś więcej niż strach — wyjaśnia pospiesznie. — Myślałem, że jeśli będę przestrzegał zasad, wszystko się ułoży. O to chodzi w remedium, prawda? Tu wcale nie chodzi o delirię, ale o porządek. To ścieżka dla każdego. Wystarczy nią podążać, a wszystko się ułoży. Taka idea przyświeca AWD. I w to właśnie wierzyłem. Musiałem w to wierzyć. W przeciwnym razie byłby tylko... chaos.
Juleczek to bodaj najlepiej (celowo!) skonstruowana
postać w całym Oliverversum – porządny chłopak, trochę
sztywniak, ale pełen ukrytych marzeń, trzymany w złotej klatce, z
Tragiczną Historią, która jednak (w przeciwieństwie do historii
takiej Raven), służy czemuś więcej, niż zrobieniu z niego
Gary'ego Stu, wierzący w partyjne ideały nie tylko dlatego, że
tego od niego się od niego oczekuje, ale przede wszystkim dlatego,
że widzi w nich nadzieję na ład i spokój. Szczerze mówiąc, nie
mam pojęcia, dlaczego jako czytelniczka miałabym tęsknić za PŚ,
skoro obecny kandydat do ręki Leny przedstawia się o wiele
ciekawiej i bardziej wielowymiarowo.
— Tęsknisz za nim?Julian nie odpowiada od razu i domyślam się, że nikt wcześniej go o to nie pytał.— Tak mi się wydaje — odpowiada wreszcie cichym głosem. — Tęskniłem przez długi czas. Mama... mama powiedziała mi, że po zabiegu będzie lepiej. Powiedziała, że nie będę już więcej myślał o nim w ten sposób.— Tyle że to jest jeszcze gorsze — mówię delikatnie. — To wtedy odchodzą tak naprawdę.
Hej, nieleczony kociołku – a ile razy TY pomyślałaś
o swojej familii, hę?
Odliczam trzy długie chwile ciszy. Odmierzam je biciem serca Juliana, który przytula się do moich pleców. Nie jest mi już zimno. Jeśli już, to jest mi raczej zbyt gorąco. Nasze ciała są tak blisko... skóra przylega do skóry, palce są splecione. Jego oddech łaskocze mnie w szyję.— Już nie wiem, co się dzieje — szepcze Julian. — Niczego nie rozumiem. Nie wiem, co będzie dalej.— Nie musisz wiedzieć — odpowiadam i szczerze w to wierzę.
— Czuwa nad nami Imperatyw z Rzyci i pierwsze prawo
literatury YA, zgodnie z którym Mary Sue musi związać się z
przystojnym dżentelmenem; o nic się nie kłopocz, mój złoty,
spotkałeś mnie, a zatem zapewniam cię, iż teraz twoje życie
pobiegnie już z góry ustalonym torem.
Julian wyznaje, że się boi, Lena przyznaje, iż ona
też.
Nie mam już siły dłużej walczyć z ogarniającą mnie sennością. Jestem niesiona w przeszłość i z powrotem, przez czas i przestrzeń, między tym deszczem a poprzednimi, jak gdybym dryfowała na fali. Julian otula mnie ramieniem, a potem na jego miejscu pojawia się Alex. Za chwilę Raven trzyma moją głowę na kolanach, a potem mama nuci mi piosenkę.
Fun fuct: trzy z czterech postaci wymienionych przez
Lenę to moje naczelne koszmary tej serii.
— Z tobą mniej się boję — wyznaje mi Julian. A może mówi to Alex, a może tylko przyśniły mi się te słowa. Otwieram usta, by mu coś odpowiedzieć, ale okazuje się, że nie jestem w stanie. Piję wodę, a potem pływam, a potem nie ma nic, tylko sen, płynność i głębia.
WTEDY
Niniejszy fragment...liczy sobie półtorej strony w
wersji PDF, musicie mi zatem wybaczyć brak analizatorskich
fajerwerków; z pustego i Salomon nie naleje.
Chowamy Blue przy rzece. Zajmuje nam całe godziny przebicie się przez zamarzniętą ziemię i zrobienie w niej na tyle dużej dziury, by Blue się tam zmieściła.
No to...może ją spalcie, tak jak Miyako? Nieustannie
zdumiewa mnie, jakież to mentalne akrobacje są w stanie uskutecznić
Odmieńcy, byleby tylko dołożyć sobie roboty.
Muszę zdjąć z niej kurtkę, zanim ją pogrzebiemy — nie możemy sobie bowiem pozwolić na taką stratę.
A na poważnie – ciekawam, co zamierzają zrobić z tą
kurtką, skoro żaden z Odmieńców z oczywistych względów nie
będzie w stanie się w nią wcisnąć. No, chyba że Blue z racji
rozsądnego gospodarowania zasobami przez Raven przez cały ten czas
popylała w kożuchu Dziadka...
Gdy opuszczamy Blue do ziemi, wydaje się taka lekka, delikatna i krucha, jak mała ptaszyna. W ostatniej chwili, kiedy już mamy zasypać ją ziemią, Raven, ogarnięta histerią, przepycha się do przodu.— Będzie jej zimno — mówi. — Zamarznie bez kurtki.Nikt jej nie powstrzymuje. Raven zsuwa się do dołu i ściąga z siebie sweter, po czym bierze Blue w ramiona i owija ją nim.
Primo: Raven, przestań. Po prostu przestań. W
kontekście twoich wyznań z poprzedniego odcinka ta szopka jest po
prostu niesmaczna.
Secundo: Skoro Raven musi już ponownie przykryć Blue,
to czy któryś z Odmieńców nie mógł jej zasugerować, żeby z
powrotem ubrała dziewczynkę w kurtkę (zakładam, że mimo wszystko
była ona nieco mniejszego rozmiaru)? Ten sweter w krytycznej
sytuacji może uratować komuś życie. Raven zapewne nie jest
obecnie w stanie podjąć racjonalnej decyzji, ale wokół jest kilka
innych, bardziej zdystansowanych emocjonalnie osób, które powinny
zareagować w imię dobra grupy.
Raven zaczyna płakać, Lu ją pociesza:
— Będzie jej tu dobrze, Raven — mówi delikatnie. — Śnieg ją otuli.Raven podnosi wzrok. Twarz ma dziką, mokrą od łez. Przebiega po nas wzrokiem, jak gdyby próbowała sobie przypomnieć, kim jesteśmy. A potem nagle podrywa się na nogi i wspina na górę. Bram podchodzi do grobu i zaczyna zasypywać ciało Blue, ale Raven go powstrzymuje.— Zostaw ją — mówi. Jej głos jest donośny i nienaturalnie wysoki. — Lu ma rację. Za chwilę spadnie śnieg.
Ale kiedyś się roztopi. Skoro już wykopaliście ten
grób, to może jednak zadbacie o to, by ciało małej nie skończyło
jako łatwy łup dla wszelakich potencjalnych drapieżników?
I rzeczywiście: gdy pakujemy obóz, zaczyna śnieżyć. Pada przez cały dzień, gdy maszerujemy cicho przez las długą, nierówną kolumną. Zimno nie odpuszcza ani na chwilę. To ciągły ból, przenikliwe kłucie w piersi, w palcach u nóg i rąk. W tym stanie śnieg wydaje się zarazem jak lecący z nieba lód i palący, gorący popiół. Ale wyobrażam sobie, że na Blue pada delikatniej, okrywając ją miękko jak koc, i pozwoli jej bezpiecznie przetrwać aż do wiosny.
I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku:
Lena i Julian kontynuują ucieczkę.
Zostańcie z nami!
Maryboo