niedziela, 26 stycznia 2020

Część XVI


HANA



Przed powrotem do domu postanawiam pojeździć trochę po ulicach starego portu, próbując wyrzucić z głowy Lenę i poczucie winy, wyrzucić stamtąd słowa Freda: „Cassie zadawała zbyt dużo pytań".



Aż tu wtem! Hankę atakuje Imperatyw Narracyjny. Dziewczyna jest tak zamyślona, że o mało nie wjeżdża w jakaś kobitę. Skręca, żeby ją ominąć, przez co wjeżdża na ulicę, gdzie z kolei rzuca się na nią jakiś czarny pies z piekła rodem i wywraca ją wraz z rowerem.



- Nic ci się nie stało? - Mężczyzna przechodzi szybkim krokiem przez ulicę. - Niedobry piesek - mówi, uderzając po głowie zwierzę, które oddala się ze skowytem. Siadam, ostrożnie wydobywając stopę spomiędzy szprych. Prawe ramię i goleń mam obtarte, ale wygląda na to, że jakimś cudem niczego nie złamałam.

- Nic mi nie jest. — Podnoszę się ostrożnie, po czym powoli obracam stopami i dłońmi, sprawdzając, czy gdzieś pojawi się ból. Ale nie.

- Powinnaś uważać, jak jedziesz - rzuca mężczyzna z irytacją. - Mogłaś się nawet zabić. - A potem rusza dalej i gwiżdże na psa podążającego za nim truchtem, ze spuszczonym łbem.

Podnoszę rower i prowadzę go na chodnik. Łańcuch spadł z koła i jedna część kierownicy jest nieco wygięta, ale poza tym wszystko wygląda w porządku. Gdy się pochylam, by poprawić łańcuch, dostrzegam, że znajduję się właśnie przed Centrum Edukacji i Dokumentacji. Musiałam pedałować przez ponad godzinę.



I jakimś cudownym przypadkiem (czyt. lenistwem ałtorki) wywaliłaś się akurat przed miejscem, w którym możesz dowiedzieć się czegoś na temat Cassie.








W CED znajduje się archiwum wszystkich oficjalnych dokumentów w Portland. Oprócz papierów rejestracyjnych firm są tu także nazwiska i adresy wszystkich obywateli miasta, kopie ich aktów urodzenia, ślubu, kartotek medycznych i dentystycznych. Do tego rejestr wykroczeń, świadectwa szkolne i wyniki corocznych weryfikacji, a także oceny z ewaluacji i sugerowane pary. Otwarte społeczeństwo to zdrowe społeczeństwo, jawność to podstawa zaufania — tego naucza Księga SZZ. Moja mama określa to nieco inaczej: tylko ludzie, którzy mają coś do ukrycia, robią tyle szumu o zachowanie prywatności.



Każdy ma coś do ukrycia, ale nie pora na takie wywody. Dzięki temu, że Mały Brat trzyma wszystkie informacje w jednym, łatwo dostępnym miejscu (co rodzi dodatkowe problemy, gdyby dostały się w niepowołane ręce, no ale coż…), Hanka może przeprowadzić swoje dochodzenie.



Nie do końca świadoma, co właściwie robię, przypinam rower do lampy ulicznej i wbiegam po schodach. Popycham obrotowe drzwi i wchodzę do wielkiego surowego hallu wyłożonego szarym linoleum. Panującą w środku ciszę zakłóca tylko brzęczenie świateł. Za biurkiem z plastiku imitującego drewno, przed starym komputerem siedzi kobieta. Za nią w otwartych drzwiach wisi ciężki łańcuch, opatrzony wielkim napisem: WEJŚCIE TYLKO DLA PERSONELU I UPOWAŻNIONYCH PRACOWNIKÓW CED.Gdy podchodzę do biurka, kobieta ledwo zaszczyca mnie spojrzeniem. Mała plastikowa plakietka oznajmia: TANYA BOURNE, RECEPCJONISTKA.


Z tych Bourne’ów? Mogłoby być ciekawie.



— Mogę w czymś pomóc? — pyta znudzonym głosem.

Widać, że mnie nie poznała.



Nie powinnaś być więc zawiedziona, w końcu wiecznie angstujesz nad byciem sławną.

Hanka postanawia zrobić z siebie totalną, rozchichotaną idiotkę, żeby wydębić potrzebne je dane.



— Mam taką nadzieję — odpowiadam radośnie, kładąc ręce na biurku i zmuszając ją, by skierowała na mnie wzrok.

Lena nazywała to spojrzeniem „stwórz więź". — Wie pani, zbliża się mój ślub, a ja zupełnie straciłam kontakt z Cassie, i właściwie nie mam już czasu, żeby ją odnaleźć...

Kobieta wzdycha i poprawia się na krześle.

— I oczywiście Cassie musi tam być — kontynuuję. — To znaczy: mimo że nie mamy z sobą... wie pani, ona zaprosiła mnie na swój ślub, więc to nie byłoby zbyt uprzejme, prawda?

— Chichoczę.

— Proszę pani — przywołuje mnie do porządku zmęczonym głosem.

— Och, przepraszam. — Znowu chichoczę. — Gadulstwo to paskudny nawyk. Pewnie jestem po prostu zdenerwowana, wie pani, przez wesele i to całe zamieszanie. — Przerywam na chwilę i biorę głęboki oddech. — A więc mogłaby mi pani pomóc?

Kobieta mruga oczami koloru szaroburej wody.



No przecież jakaś biurwa systemu nie może mieć ładnych oczu.



— W czym?

— Mogłaby mi pani pomóc odnaleźć Cassie? — pytam, zaciskając dłonie w pięści z nadzieją, że kobieta tego nie zauważy. Błagam, powiedz tak. — Cassandrę O'Donnell.

Obserwuję Tanyę uważnie, ale wygląda na to, że imię to nic jej nie mówi. Wydaje z siebie ciężkie westchnienie, podnosi się z krzesła i podchodzi do półki z papierami posegregowanymi w różnych przegródkach. Wraca do mnie kaczym krokiem i nieomal ciska je na biurko. To plik gruby jak kwestionariusz medyczny: co najmniej dwadzieścia stron.

— Podanie o udostępnienie informacji osobistej trzeba wysłać na adres CED, do Wydziału Spisu Ludności. Zostanie rozpatrzony w ciągu dziewięćdziesięciu dni...

— Dziewięćdziesiąt dni!? — przerywam jej. — Mój ślub jest za d w a t y g o d n i e.

Kobieta ściąga usta. Cała jej twarz jest koloru brudnej wody. Może tak działa na nią ciągłe przebywanie w tym szarym, smutnym pomieszczeniu.



Och, to na pewno praca dla reżimu się jej tak na licu odcisnęła, wszak ona jest od tych zUych, musi być szpetna.


 Dodaje z naciskiem:

— Do podania o przyspieszone udostępnienie informacji osobistej musi być dołączone oświadczenie...

— Niech pani posłucha. — Rozkładam palce płasko na blacie i rozładowuję swoją frustrację naciskiem dłoni. — Prawda jest taka, że Cassandra to wredna małpa. Ja jej nawet nie lubię.

Tanya momentalnie się ożywia. Kłamstwo przychodzi płynnie.

— Zawsze mówiła, że skopię swoją ewaluację, wie pani? A gdy dostała ósemkę, gadała o tym bez przerwy. I wie pani co? Dostałam więcej punktów niż ona, moja para jest lepsza niż

jej, a moje wesele też będzie lepsze. — Pochylam się jeszcze bardziej i obniżam głos do szeptu. — Chcę, żeby tam była. Chcę, żeby to zobaczyła. 

Tanya przez chwilę przygląda mi się bacznie. A potem powoli jej usta układają się w uśmiech.
— Też znałam taką jedną — mówi. - Wydawało jej się, że jest pępkiem świata. — Odwraca się w stronę ekranu komputera. — Jeszcze raz, jak się nazywa?
   



Serio? To podziałało? W systemie, w których się trzeba trzymać procedur, bo jak nie, to będzie zadyma, represje i wizyta pani Jadzi? Pomijam niekompetencję Małego Brata, chodzi o samą zasadę funkcjonowania takiego systemu. Z resztą i w normalnym państwie można jak najbardziej wylecieć za udzielanie informacji osobom nieuprawnionym. Owszem, grube ryby na wyższym stanowisku pewnie nie raz brały w łapę za różne przysługi tak u Małego Brata, jak i wszędzie, ale taka szara pani za biurkiem powinna się bać ewentualnych konsekwencji. A ona nawet nie robi tego dla kasy czy innych wymiernych korzyści, tylko dlatego, że jakaś lasia z ulicy chce zrobić na złość dawnej koleżance.Toż to byle Odmieniec czy sympatyk może wpaść, zacząć palić głupa i dostać wszystkie informacje, który są mu potrzebne. Super.



Niestety i tak nasz szpieg z krainy Deszczowców nie dowiaduje się niczego, ponieważ w systemie nie ma ani Cassandry ani też Cassie O’Donnell.



To niemożliwe. Nawet jeśli nie żyje, pokazałaby się w systemie. CED ma dane wszystkich, żywych czy zmarłych, z ostatnich sześćdziesięciu lat. Tanya znów przysuwa ekran do siebie, wstukuje imię na nowo i kręci głową.



Może po rozwodzie została przy nazwisku męża, a jeśli nie, to może w systemie jakimś cudem tego nie zmienili i dalej widnieje jako Hargrove? Bo to, że w ogóle nie zmieniła nazwiska, nie uwierzę, nie w tak konserwatywnym społeczeństwie.



— Nic z tego. Przykro mi. Może pisze się to jakoś inaczej?

— Możliwe. — Staram się uśmiechnąć, ale moje usta nie wykonują polecenia. To nie ma żadnego sensu. Jak ktoś może tak po prostu zniknąć? Nagle w głowie pojawia się myśl: może jej tożsamość została unieważniona. To jedyne wyjaśnienie, które ma sens. Może remedium na nią nie zadziałało, może złapała delirię, może uciekła do Głuszy. To by nawet pasowało. Mogłoby być powodem, że Fred się z nią rozwiódł.



Ale z ciebie optymistka, Hanuś. Przecież twój przyszły mąż to zUo wcielone, naprawdę myślisz, że nie miał nic wspólnego ze zniknięciem Cassie? Tak po prostu po jej ucieczce nie miał innego wyjścia, biedaczek, tylko się rozwieść, bo mu taki numer odwaliła? Naiwności ty moja.



— ... jakoś się układa.

Mrugam oczami. Tanya coś do mnie mówi. Spogląda na mnie cierpliwie, najwyraźniej oczekując odpowiedzi albo komentarza.

— Przepraszam... co pani powiedziała?

— Powiedziałam, że zbytnio bym się tym nie martwiła. Wszystko zawsze jakoś się układa. Każdy w końcu dostaje to, na co zasłużył. — Wybucha głośnym śmiechem. — Koła zębate w Bożej maszynerii nie przestają się kręcić, dopóki wszystko nie wpadnie na swoje miejsce. Wie pani, o czym mówię? Pani dostała to, na co zasłużyła, i ona dostanie swoje.

— Dziękuję — odpowiadam. Gdy przechodzę przez obrotowe drzwi, znowu słyszę jej śmiech. Ten dźwięk wędruje za mną aż na ulicę i dzwoni mi cicho w głowie nawet wtedy, gdy jestem już kilka przecznic dalej.



Czy to miał być foreshadowing? Czy szara biurwa to (nomen omen) reinkarnacja Kasandry z Troi wieszcząca Hance nieszczęścia z powodu zdrady przyjaciółki? Powiało grozą… Tyle że nie, bo wszyscy się domyślają, jak ten wątek się potoczy, prawda?



A w następnym odcinku nasze ofermy idą na akcję.  



Do zobaczenia,



Beige

niedziela, 12 stycznia 2020

Część XV

LENA

Gdy się budzę, słyszę wokół hałas i poruszenie. Julian gdzieś zniknął.

Oliver, nie wolno dawać czytelnikom fałszywej nadziei, to po prostu nie fair; wszyscy wiemy, że ten biedak jest uwiązany do Leny mocą Imperatywu Narracyjnego.

Lena zauważa nieopodal Raven, dokładającą drwa do ogniska:

Witaj w krainie żywych. Dobrze spałaś?
Która godzina? — pytam.
Już po południu. — Raven podnosi się. — Mieliśmy właśnie zejść do rzeki.

Oho, Leno, miej się na baczności.

Pójdę z wami. — Woda, właśnie tego mi trzeba. Muszę się umyć i napić. Czuję, że całe moje ciało lepi się od brudu.
No to chodź.

W końcu wiadra nie przyniosą się same.

Swoją drogą – czekali z wyprawą do wodopoju do popołudnia? Nikomu przez ten czas nie zachciało się pić? I co z miłym zwyczajem wędrowania po wodę bladym świtem?

Pippa siedzi na skraju swojej części obozu i rozmawia z jakąś nieznajomą kobietą.
Ruch oporu — wyjaśnia Raven, gdy widzi, w którym kierunku spoglądam, a mnie serce zaczyna dziwnie kołatać w piersi.

W pełni rozumiem tę reakcję – mnie też ogarnia przyjemny dreszcz ekscytacji na myśl, że może po tysiącu stron bezsensownego kręcenia się po lesie dostaniemy wreszcie wątek ściśle związany z działalnością mitycznego RO. Podniecenie Leny ma jednak inne źródło; liczy ona na to, że nowo przybyła może mieć jakieś informacje o jej matce, skoro działają w ramach tej samej organizacji.

[kobieta] Dotarła tutaj z tygodniowym opóźnieniem. Niosła zapasy z New Haven, ale po drodze natknęła się na patrol.

...Serio? Dostawy od RO...to pojedyncza babka wysyłana w delegację do obozu włóczęgów? Ile mogła tego ze sobą przytachać – dwie, trzy torby? Na jak długo tak skromne zapasy mogą wystarczyć zespołowi Pippy? Jakim cudem któryś z tysiąca głodujących mieszkańców obozu nie obrabował jej chwilę po tym, jak postawiła stopę na stacji „Waterbury - Głusza”? I dlaczego, do licha, nikt nie uda się do pobliskiego opuszczonego miasta celem zdobycia leżących tam odłogiem fantów?!

Lena ostatecznie dochodzi do wniosku, że powstrzyma się od wypytywania nieznajomej, nie chce bowiem narażać się na rozczarowanie.

Myślisz, że Pippa opuści Waterbury? — pytam Raven.
Zobaczymy. — Wzrusza ramionami.
Dokąd pójdziemy?

...Wiesz co, Leno? To doskonałe pytanie. Co właściwie planuje teraz Raven i spółka?

Od początku „Requiem” nasi geniusze mieli zasadniczo jeden cel: dostać się do mitycznej osady, będącej rajem na Ziemi. Cała działalność w konspiracji z „Pandemonium” poszła w zapomnienie, Raven, Tack i reszta zdają się już w ogóle nie pamiętać, że kiedyś bawili się w bojowników o wolność. Waterbury okazało się wyglądać nieco gorzej, niż obiecywał to folder biura podróży – jaki zatem będzie ich następny krok?

Zostać mimo wszystko? Niepodobna, nawet bardziej zaradne jednostki od naszych Odmieńców miałyby małe szanse na przetrwanie w tej dżungli. Zacząć znów zabawę w małego buntownika? Nic nie wskazuje na to, żeby szefostwo RO miało chętkę na ponowną współpracę z Raven (a po akcji o kryptonimie „Fineman” w sumie trudno im się dziwić). Wyprowadzić się gdzie indziej? Najrozsądniejsza opcja, ale biorąc pod uwagę logistyczne i organizacyjne talenty tej grupy, wątpię, by udało im się zaadaptować do użytku byle opuszczoną szopę, o skomplikowanej podróży do kanadyjskich granic nie wspominając.

Uśmiecha się do mnie delikatnie, wyciąga rękę i dotyka mojego łokcia.
Hej. Nie martw się tyle, dobrze? To moje zadanie.

Primo: nie mam pojęcia, co od jakiegoś czasu dzieje się z Raven, ale ta nagła przemiana w misia - tulisia (lub, jak kto woli, normalną jednostkę ludzką) jest co najmniej niepokojąca.

Secundo: Jeżeli po tym wszystkim te cymbały NADAL pozwalają Raven robić za szefa zgromadzenia, to znaczy, że mają naprawdę daleko rozwinięte masochistyczne zapędy.

Zalewa mnie fala ciepłych uczuć do niej. Od kiedy się dowiedziałam, że ona i Tack wykorzystali mnie — oraz Juliana — dla swojej sprawy, między nami już nie jest tak samo.

Cóż, wierzę ci na słowo, bowiem ciężko byłoby to wywnioskować z właściwego tekstu; od czasu, gdy Raven kropnęła Finemana seniora wasze relacje zatoczyły kółko i wróciły z powrotem do statusu z początków drugiego tomu, kiedy to Raven szarogęsiła się i wydawała rozkazy, a ty grzecznie spełniałaś jej wolę.

Ale bez niej byłabym zgubiona. Wszyscy bylibyśmy zgubieni.

Nie powiedziałabym.

Tack, Hunter, Bram i Julian stoją obok siebie, trzymając w ręku prowizoryczne wiadra i różnych rozmiarów pojemniki. Najwyraźniej czekają na Raven. Nie wiem, gdzie są Coral i Alex. Nie widzę też Lu.

Żadnego wiadra dla Leny? Podejrzana sprawa.

Cześć, śpiąca królewno — odzywa się Hunter. Widać, że wreszcie się wyspał. Wygląda sto razy lepiej niż wczoraj, a do tego przestał kaszleć.

O, to Hunter był chory? Dobrze wiedzieć.

Nawiasem mówiąc, widzę, że Gordo nadal nie odnalazł swoich, co może oznaczać dwie rzeczy a) facet jest równie zaradny, co dwulatek zagubiony w centrum handlowym lub b) Gordo tylko czekał na okazję, by odłączyć się od tego cyrku. Niezależnie od tego, która wersja jest bliższa prawdzie, pragnę zauważyć, że Lena i spółka niezbyt przejmują się zaginionym towarzyszem, którego na dobrą sprawę mogli w nocy zeżreć głodujący bezdomni. Zaiste, życie w Głuszy z dala od remedium prezentuje się o wiele zacniej niż egzystencja w krainie Małego Brata, gdzie istnieją takie potwory jak ciotka Carol, przygarniająca pod dach „wadliwe” córki równie „wadliwej” siostry – samobójczyni.

Komu w drogę, temu czas — oznajmia Raven. Opuszczamy względnie bezpieczny obóz Pippy i zaczynamy się przeciskać przez tłum ludzi, przez labirynt skleconych naprędce szałasów i prowizorycznych namiotów.

Oczyma duszy widzę obóz Pippy, funkcjonujący na wzór tajnych baz budowanych przez przedszkolaki, łącznie z kamykami odgradzającymi „ich” fragment terenu i strażnikami wołającymi do biedaków spoglądających tęsknym wzrokiem na konserwy: „Nie możecie się z nami bawić!”.

Staram się nie oddychać zbyt głęboko. W powietrzu unosi się odór niemytych ciał i, co gorsza, smród odchodów. Wszędzie roi się od much i komarów. Nie mogę się doczekać, aż zanurzę się w wodzie, zmyję z siebie ten zapach i brud. W oddali widać ciemną wstęgę rzeki, wijącą się wzdłuż południowej strony obozu. Już niedaleko.

Leno, nie chcę niszczyć tej iskierki optymizmu, ale biorąc pod uwagę, że wyczuwasz ekskrementy (co oznaczałoby, że lokalne wyrzutki nie były w stanie zorganizować się nawet na tyle, by zbudować uroczą wygódkę z serduszkiem kilkaset metrów od ścisłego obozowiska), a rzeczka leży nieopodal, obawiam się, że wizja kąpieli w krystalicznie czystym górskim potoku może nie mieć zbyt wiele wspólnego ze stanem faktycznym.

Gdy zbliżamy się do rzeki, widzimy zebrany wzdłuż brzegów tłum. Ludzie przekrzykują się i przepychają w stronę wody.
O co chodzi? — mruczy Tack.

Cóż, gdybyśmy nie byli w Oliverversum powiedziałabym, że o fakt, iż kilkaset osób korzystających z jednego strumyczka w celu ablucji to stuprocentowa gwarancja konfliktów w stylu PRL („Panie, pan tu nie stał!”) w najlepszym, a doskonały przepis na tragedię i masowy pomór na skutek wszelakich chorób w najgorszym wypadku, ale ponieważ znajdujemy się w rzeczywistości „Requiem”, jestem pewna, że za chwilę wydarzy się coś znacznie bardziej kuriozalnego.

O nic — mówi Raven. — Po prostu wszyscy się cieszą na myśl o kąpieli. — Ale brzmi to mało przekonująco.


Wpychamy się między ludzi. Smród jest przytłaczający. Ogarniają mnie mdłości, ale nawet nie mam się jak ruszyć, by zakryć ręką nos. Nie pierwszy raz w życiu jestem wdzięczna za swój niski wzrost. Pozwala mi to przynajmniej przecisnąć się między ludźmi, dzięki czemu jako pierwsza przedostaję się na stromy, kamienisty brzeg rzeki. Tymczasem dziki tłum za moimi plecami wciąż gęstnieje.

Jak się zaraz przekonamy, zator jest wywołany przez pewien plot twist, ale szczerze mówiąc, nie bardzo wiem, co tak niepokoi nowo przybyłych; powiedziałabym, że powyższy krajobraz prezentuje się całkowicie normalnie, jeżeli weźmie się pod uwagę, że mówimy o setkach ludzi, którzy kąpią się/nabierają wody do wiader w tym samym czasie.

...Mój losie, nie myślałam, że kiedykolwiek nadejdzie taka chwila, ale wygląda na to, że w końcu trafiliśmy do obozowiska będącego jeszcze większą śmiertelną pułapką niż bunkry zarządzane przez Raven.

Coś tu nie gra. Poziom wody jest niepokojąco niski, to zaledwie strużka szeroka na jakieś trzydzieści centymetrów i pewnie nawet nie na tyle głęboka, a do tego tak mętna, że wygląda jak błoto. Rzeka wije się aż do miasta i cały ten odcinek jest wypełniony ruchomą układanką ludzi napierających na brzegi, by napełnić swoje zbiorniki. Z tej odległości wyglądają jak insekty.
Co jest, do diabła? — Raven wreszcie przepycha się naprzód i staje obok mnie osłupiała.
Woda się kończy — oznajmiam. Widok tego leniwego strumienia błota budzi we mnie panikę. Nagle wydaje mi się, że nigdy w życiu nie byłam tak spragniona.
To niemożliwe — odpowiada Raven. — Pippa mówiła, że jeszcze wczoraj rzeka płynęła normalnie.

A to dowcipniś z tego Małego Brata! Wygląda na to, że podzielili się z Fredem strefami wpływów; Fredzio wziął na siebie elektrykę, a Mały Brat do (zapewne licznych) tytułów może teraz dopisać sobie Władcę Wód.

Lepiej nabierajmy, póki jest jeszcze co — mówi Tack, który właśnie dołączył do nas wraz z Hunterem i Bramem.

Smacznego. Swoją drogą, czy macie stuprocentową pewność, że nigdzie w okolicy nie płynie jakiekolwiek inne źródełko? Tutejsi Odmieńcy raczej nie są geniuszami survivalu, nie zdziwiłoby mnie zatem, gdyby okazało się, że czyściutka, zdatna do picia woda znajduje się jakieś dwa kilometry dalej. Nieśmiało też przypomnę, że tuż za murem leży opuszczone miasto, a w nim zapewne sporo sklepów, w których można by znaleźć dużo butelkowanego picia.

Julian dociera chwilę po nich. Twarz ma czerwoną od potu, a włosy przyklejone do czoła. Przez chwilę na jego widok serce mi się ściska. Nigdy nie powinnam mu była proponować, by do nas dołączył. Nigdy nie powinnam była go prosić, by przeszedł na naszą stronę.

Miód szczerozłotej prawdy spływa z ust pani dobrodziejki.

Nad rzekę nadciąga coraz więcej ludzi, by walczyć o resztki wody. Nie mamy wyboru — musimy walczyć i my. Gdy wchodzę do rzeki, ktoś mnie popycha do tyłu i ląduję twardo na kamieniach. Przeszywający ból przebiega mi wzdłuż kręgosłupa. Dwa razy próbuję się podnieść, ale zbyt wielu ludzi na mnie napiera. Wreszcie Julian przeciska się przez tłum i pomaga mi wstać.

Niech zgadnę – ów upadek i następujące po nim tratowanie rodem z „Króla Lwa” nie będą miały jakiegokolwiek wpływu na zdrowie Leny, czyż nie?

W końcu udaje nam się nabrać nieco wody, ale zaspokoi to zaledwie niewielki procent naszych potrzeb.

Oczywiście, że nie. I po raz kolejny: nie zorganizujecie żadnej ekspedycji w celu znalezienia alternatywnych źródeł wody, albowiem ponieważ gdyż?

Na domiar złego tracimy jej trochę w drodze powrotnej do obozu, kiedy jakiś mężczyzna wpada na Huntera i potrąca jedno z wiader. W tym, co zebraliśmy, osiadła gruba warstwa mułu, a po przegotowaniu wody będzie jeszcze mniej. Gdyby miało się zmarnować coś więcej, chyba bym się rozpłakała.

Poddaję się. Zaczynam podejrzewać, ze Raven i spółka najzwyczajniej w świecie lubią nurzać się w angście i cierpieniu.
 
Nawiasem mówiąc, przypominam, że gdy ostatnio uciekaliście przed porządkowymi i pożogą, przekraczaliście rzekę. O ile nie pochodzi ona z tego samego źródła, nie widzę powodu, dla którego nie mielibyście powrócić w tamte strony – porządkowi zapewne już dawno się zwinęli, a sądząc z narracji Leny w ostatniej analizowanej przeze mnie części cała podróż nie powinna wam zająć więcej niż kilka godzin.

Pippa i kobieta z ruchu oporu stoją otoczone grupką ludzi. Alex i Coral wrócili. Zastanawiam się mimowolnie, gdzie mogli razem być. To głupie, gdy mamy na głowie tyle innych zmartwień, ale nic na to nie poradzę.

Być może uprawiali dziki seks, choć ja osobiście bardziej ucieszyłabym się ze scenariusza, w którym Coral okazała się być ostatnim bastionem rozsądku i namówiła PŚ na wycieczkę do miasta, z której powrócili obładowani baniakami z wodą, bandażami i – coby dostarczyć Lenie nowego powodu do narzekań – opakowaniami kremu do opalania.

Amor deliria nervosa: zalęga się w umyśle tak, że człowiek nie jest w stanie jasno myśleć ani podejmować racjonalnych decyzji dotyczących własnego życia.

Ha, może w takim razie źródła wszystkich dotychczasowych kretynizmów dotyczących życia w Głuszy należy upatrywać w miłości Raven do Tacka?

Rzeka... — zaczyna Raven, ale Pippa wchodzi jej w słowo.
Słyszeliśmy już. — Minę ma ponurą. (...) — Nie płynie.
To znaczy co? — pyta Hunter. — Rzeka nie może ot tak sobie przestać płynąć w ciągu nocy.
Może, jeśli zostanie zatamowana — odzywa się Alex.

Hunter, no weź, przegrać z Plastikową Simoroślą w pojedynku intelektualnym to naprawdę wielki wstyd.

Co to znaczy: zatamowana? — Julian przełamuje milczenie. Słyszę po jego głosie, że on także próbuje walczyć z paniką.
Alex spogląda na niego z wyższością.
Zatamowana — powtarza. — Innymi słowy zatrzymana. Zablokowana. Zatarasowana albo zatkana przez...

Jak nie znoszę PŚ, tak nie dziwię się jego reakcji. Autorko, błagam, przestań drastycznie obniżać IQ wszystkich sympatyczniejszych postaci tylko po to, by PŚ mógł zabłysnąć na ich tle.

Ale kto ją zatamował? — przerywa mu Julian. Nie spogląda na Aleksa, lecz znowu to Alex mu odpowiada.
To chyba oczywiste, nie? — Odwraca się w stronę Juliana. Powietrze aż iskrzy od napięcia. — Ludzie po drugiej stronie. — Chwila ciszy. — Twoi ludzie.
Julian wciąż nie jest przyzwyczajony do utraty panowania nad sobą. Otwiera usta, a potem je zamyka.
Co powiedziałeś? — pyta spokojnym głosem.

Zazwyczaj brzydzę się przemocą, ale Juleczku, proszę – przywal mu w imieniu nas wszystkich.

Potencjalne mordobicie zostaje stłumione w zarodku przez uspokajające mruczenie Leny i wyznanie Pippy:

Większość Waterbury została ewakuowana jeszcze przed moim przybyciem. Myśleliśmy, że to wynik działania ruchu oporu. Uznaliśmy to za sukces. — Śmieje się głucho. — Najwyraźniej oni mieli inne plany. Odcięli źródło wody dla miasta.

...Wow. Jestem pod wrażeniem. To chyba największy jak dotąd pokaz niekompetencji RO – a przeżyliśmy przecież Genialny Plan Raven.

Wyimaginujcie sobie tylko, kochani: Pippa i spółka byli najwyraźniej głęboko przekonani, że porzucenie Waterbury przez miejscowych to oznaka sukcesu – podczas gdy Mały Brat po raz pierwszy od dawna postanowił zachować się jak faktyczny dyktator i przez cały ten czas spokojnie planował ukaranie buntowników za ich zuchwałość.

W związku z czym muszę zapytać: Pippo? Naprawdę nie zdumiało cię, że rząd kazał ewakuować całe miasto, ale nikt nie próbował dać wam nauczki za jawne przeciwstawianie się Małemu Bratu? Wasz „obóz” składa się z masy niezorganizowanych żebraków – nie wydało ci się podejrzane, że nie zrzucono na was bomby ani nie wysłano kilkunastu Jadź za sterami czołgów? W końcu: jeśli naprawdę byłaś na tyle naiwna, by wierzyć, że wygraliście te bitwę – to dlaczego najzwyczajniej w świecie nie przenieśliście się do „podbitego” Waterbury, gdzie każdy miałby dach nad głową? O co tu, na wszystkie świętości, chodzi?!

No to ruszymy się stąd - mówi Dani. — W końcu są inne rzeki. W Głuszy jest ich mnóstwo. Pójdziemy gdzie indziej.

Nie no, nie wierzę. Członek zespołu Raven (nie będący Juleczkiem), który mówi z sensem?! Ciekawa jestem, jak pozostali ukarzą ją za owo niesmaczne popisywanie się zdrowym rozsądkiem.

Tak, jasne — odzywa się kobieta z ruchu oporu. Ma dziwny akcent, rytmiczny i melodyjny, przywodzący mi na myśl roztopione masło. — Z ludźmi, których da się zmobilizować, możemy pójść. Możemy się rozproszyć, rozdzielić, wrócić do lasu. Ale tam z pewnością czekają już na nas patrole. Pewnie zbierają się nawet teraz. Łatwiej im będzie, gdy będziemy w małych grupach: mniejsza szansa, że uda nam się nawiązać wyrównaną walkę.

Hej, tajemnicza kobieto! Wiesz, kiedy będzie im jeszcze łatwiej was wykosić?

JEŻELI WSZYSCY BĘDZIECIE TKWIĆ NA RZYCI W KILKUTYSIĘCZNYM ZGROMADZENIU, NA OBSZARZE ZAJMUJĄCYM JAKIEŚ DZIESIĘĆ HEKTARÓW.

I o jakiej walce w ogóle mowa? Kogo chcesz przemianować na Wojowników Delirium - tych słaniających się z głodu i chorób kloszardów? Nawet, gdyby w tej egzotycznej mieszance znalazło się kilkudziesięciu silnych, zmotywowanych do bitki chłopów i niewiast, nie bardzo wiem, o jakim „wyrównaniu” może być tu mowa; wystarczy jedna pani Halinka z kałasznikowem, żeby trzydziestu uzbrojonych w widelce Odmieńców nie miało większych szans na sukces.

A do tego lepiej się to prezentuje w mediach. Rzeź na dużą skalę jest cięższa do zatuszowania.

A po diabła mieliby cokolwiek tuszować? Jesteście wrogami systemu, a rząd od niedawna oficjalnie przestał ukrywać wasze istnienie. Jedyną reakcją na masowe ludobójstwo byłaby powszechna radość wyleczonych. OBUDŹCIE SIĘ, DO DIASKA.

A ty skąd tyle wiesz na ten temat?
Odwracam się. Lu właśnie dołączyła do grupy. Oddycha ciężko, a jej twarz błyszczy, jak gdyby przed chwilą przebiegła spory dystans. Zastanawiam się, gdzie była przez cały ten czas. Włosy jak zwykle ma rozpuszczone, przyklejone do szyi i czoła.

Może szukała Gordo (spoiler alert: nie, ale w tej serii jest tak niewiele suspensu, że nie będę Wam psuła tych nielicznych niespodzianek, które jeszcze napotykamy na swej czytelniczej drodze).

To jest Summer — odpowiada spokojnie Pippa. — Należy do ruchu oporu. To dzięki niej będziecie mieli co jeść dziś wieczorem.

— Niestety, jej plecak ma ograniczoną pojemność, więc od jutra musicie żywić się energią słoneczną.

Przekaz tych słów jest jasny: uważaj, co mówisz.

Bo nie dostaniesz kolacji i będziesz musiała zapełnić burczący brzuch kamieniami odgradzającymi Królestwo Pippy od reszty plebsu. Naprawdę, z każdym jej kolejnym wystąpieniem coraz mniej dziwi mnie uwielbienie Raven dla tej postaci.

Ale musimy stąd odejść — mówi Hunter z desperacją w głosie. Mam ochotę ścisnąć go za rękę. On nigdy nie traci panowania nad sobą. — Mamy inny wybór?

Powiedziałabym, że nie bardzo, o ile wasza wizja perfekcyjnej egzystencji nie zakłada codziennej walki na śmierć i życie o możliwość taplania się w błotku, ale znając RO moja odpowiedź nie jest tą najwyżej punktowaną.

Summer nawet nie drgnęła.
Możemy stawić opór — oznajmia. — Wszyscy czekaliśmy na sposobność, by się zebrać i zrobić coś z tym bałaganem. — Wskazuje na skupisko szałasów błyszczących w słońcu aż po horyzont, niczym kawałki metalowych szrapneli.

Wszyscy, czyli kto? Ta dzika tłuszcza, załatwiająca się pod siebie i gotowa zadźgać kompanów w celu zdobycia puszki sardynek? Summer, dobrze się czujesz?

To był dla nas wszystkich cel przybycia do Głuszy, nieprawdaż? Mieliśmy dość tego, że mówiono nam, co mamy wybierać.

Niby tak, ale jednak nie. Celem Raven było uratowanie Blue. Celem Leny były wieczne mizianki z Plastikową Simoroślą. Celem Juleczka było tkwienie u boku tej jednej osoby, która go nie nienawidzi (co szybko okazało się tragiczną pomyłką). Żadna z tych osób nie uciekała do Głuszy, żeby walczyć z systemem; RO to inicjatywa obejmująca zaledwie część Odmieńców, którzy dopiero z czasem zaczęli się angażować w sprawę.

Ale jak mamy walczyć? — Już dawno przy nikim nie czułam się tak onieśmielona, jak przy tej kobiecie z jej miękkim, melodyjnym głosem i zaciętym spojrzeniem. Mimo to mówię dalej: — Przecież jesteśmy osłabieni. A do tego, jak powiedziała Pippa, zdezorganizowani. Bez wody...

Sza, Leno, powinnaś już się była nauczyć, że zdroworozsądkowe myślenie nie ma w tym świecie racji bytu.

Nie sugeruję, że mamy dążyć do bezpośredniej konfrontacji — przerywa mi. — Nie wiemy nawet, z czym mamy do czynienia, jak wielu ludzi zostało w mieście, czy w lesie zbierają się oddziały. Sugeruję tylko, że powinniśmy odzyskać rzekę.

Co...może być nieco trudne do wykonania bez owej konfrontacji, ale nie przerywaj sobie, mów dalej.

Ale skoro jest zatamowana...
Tamę można wysadzić — znowu wchodzi mi w słowo.
Na chwilę zapada cisza. Raven i Tack wymieniają spojrzenia. Z przyzwyczajenia czekamy, aż odezwie się któreś z nich.

Wykorzystam tę chwilę milczenia, aby wtrącić swój komentarz: porządkowi w tym uniwersum mogą być nieco niezaradni, ale zapewniam, że jeżeli spróbujecie wysadzić tamę, rendez-vous z panią Jadzią z pewnością was nie ominie.

Jaki jest twój plan? — pyta Tack i nagle okazuje się, że to jest najzupełniej realne, że to się dzieje naprawdę.
Zamykam oczy. Przywołuję w pamięci chwilę, kiedy wraz z Julianem wysiadłam z furgonetki po naszej ucieczce z Nowego Jorku. Wierzyłam wówczas, że najgorsze już za nami, że życie zacznie się dla nas na nowo. Tyle że zamiast tego życie stało się cięższe. Zastanawiam się, czy to się kiedyś skończy.

Biorąc pod uwagę, że Tack i Raven zdają się być uzależnieni od adrenaliny i największego kopa dają im sytuacje narażające na śmierć lub kalectwo ich bliźnich, obawiam się, że nigdy, o ile nie pójdziesz wreszcie po rozum do głowy i nie odłączysz się od tych psychopatów, coby zamieszkać z Juleczkiem w jakiejś uroczej, opuszczonej chatce.

Pippa przykuca i rysuje kciukiem na ziemi coś na kształt dużej łzy.
Powiedzmy, że to jest Waterbury. My jesteśmy tutaj. — Zaznacza X na południowo-wschodniej stronie szerszego końca. — I wiemy, że jeśli rozpoczną się walki, wyleczeni wycofają się do zachodniej części miasta. Stawiałabym, że blokada rzeki ma miejsce gdzieś tutaj. — Rysuje X po wschodniej stronie, gdzie łza zaczyna się zwężać.
A niby czemu tam? — pyta Raven. Jej twarz jest znowu ożywiona, czujna. Gdy na nią spoglądam, aż się wzdrygam. Dociera do mnie, że ona po to właśnie żyje: dla walki, dla wojny o przetrwanie. Ona się tym wręcz delektuje.

A nie mówiłam? Leno, bierz Juliana pod rękę i wypisujcie się z tej imprezy, póki jeszcze możecie.

Pippa wzrusza ramionami.
Strzelam, ale wszystkie przesłanki wskazują, że właśnie tak może być. Ta część miasta to i tak głównie tereny zielone, pewnie więc po prostu je zalali, zawrócili bieg rzeki. Będą musieli oczywiście wzmocnić tam obronę, ale jeśli mieliby wystarczająco dużo amunicji, aby nas rozgromić, już dawno by to zrobili.

Pippo? Oni mają wystarczająco dużo amunicji. Porządkowi to nie Odmieńcy, nie muszą spędzać tygodni na pieszej wędrówce; jeżeli lokalny naczelny oddziałów doniesie Małemu Bratu, że potrzebują posiłków, to zakładam, że ludzie, broń i żółta łódź podwodna dotrą na miejsce góra za dwie godziny. Skoro nadal nie zrobili wam kuku, to nasuwa się tylko jeden wniosek: planują coś znacznie gorszego.

Mówimy o siłach, jakie byli w stanie zgromadzić w tydzień albo dwa.
Podnosi na nas wzrok, żeby się upewnić, czy za nią nadążamy.

Ja nie nadążam. Dlaczego tydzień? Skąd ten dziwny pomysł, że pan Heniu postanowił ot, tak zakręcić kurek, bo taki miał akurat kaprys? Dlaczego żaden z tych geniuszy nawet nie rozważa najbardziej oczywistej opcji – że jest to zaledwie część bardziej złożonego planu, żeby na dobre pozbyć się Odmieńców?

Pewnie się spodziewają, że pójdziemy na północ, w górę rzeki. Albo że się rozproszymy. — Rysuje linie rozchodzące się w różnych kierunkach od podstawy łzy. Teraz wygląda to jak szalona, brodata uśmiechnięta twarz.— Moim zdaniem zamiast tego moglibyśmy wysłać mały oddział do miasta i rozwalić tamę.— Rysuje zamaszystą linię w poprzek łzy, przecinając ją na pół.

Albo że...Nie. Wiecie co? Nie. Nie powiem nic więcej na ten temat; poczekam na kolejne rozdziały, kiedy ten wątek stanie się znacznie zabawniejszy.

Wchodzę w to — oznajmia Raven.
Tack spluwa. Nie musi mówić, że on też.

Cóż, jaki dżentelmen, taki sposób komunikacji.

Summer ogłasza, że do przeprowadzenia fortelu będą potrzebne dwie grupy dywersyjne i grupa bojowa oddelegowana do właściwego zadania.

Wchodzę w to — odzywa się Lu. — Pod warunkiem, że będę w składzie głównego oddziału. Jakoś nie kręcą mnie zabawy na boku.
Spoglądam na nią zaskoczona. W naszej starej osadzie Lu nigdy nie wyrażała chęci przystąpienia do ruchu oporu. Nie zrobiła sobie nawet fałszywej blizny po zabiegu. Zawsze chciała trzymać się jak najdalej od walki, wolała udawać, że druga strona w ogóle nie istnieje. Coś musiało się zmienić podczas tych miesięcy, kiedy się nie widziałyśmy.

Subtelne podkreślenia zwrotów fabularnych są subtelne, autorko.

Lu może iść z nami. — Raven szczerzy zęby w uśmiechu. — To chodzący amulet. Właśnie dzięki temu zdobyła swój przydomek. Prawda, Szczęściaro?

Gdybyście nie wiedzieli, o co biega: pełen przydomek Lu to Lucky. Było o tym wspomniane na początku „Pandemonium” ale doprawdy nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że nikt z Was o tym nie pamiętał; Oliver bardzo dba o to, żebyśmy nie przywiązywali się zanadto do jej pacynek.

Lu nie komentuje.

Nie dziwię się; też nie byłabym zachwycona, gdyby ktoś wywlekał na światło dzienne genezę mojej dziwacznej ksywki.

Ja też chcę być częścią głównego oddziału — odzywa się nagle Julian.
Julian — szeptem przywołuję go do porządku, ale on mnie ignoruje.

Mądry chłopak.

Pójdę tam, gdzie uznacie, że jestem potrzebny — oznajmia Alex.

Ho ho, patrzcie go, jaki szlachetny. Oliver, może zachwycałabym się nieco bardziej twoją ukochaną kukiełką, gdyby nie fakt, że PŚ ewidentnie próbuje tu zrobić Juleczkowi na złość, co sprawia, że przed oczyma wizualizuje mi się mentalny pięciolatek, wywalający język w stronę nielubianego kolegi z piaskownicy.

Ja też — mówi Coral.

Coral, nie gniewaj się, ale jak na razie twoje dokonania na polu walki ograniczały się do mdlenia. Może jednak usiądź na ławce rezerwowych?

Możecie liczyć i na nas — mówi Hunter za siebie i Brama.

A ci co, syndrom bliźniaków Weasley?

Chcę być tą, która zapali zapałkę — oświadcza Dani.

To...bardzo konkretne życzenie.

Raven pyta Lenę, gdzie ta chciałaby się udać:

Spoglądam w stronę setek ludzi, którzy zostali wygnani ze swoich domów, ze swojego życia, do tego miejsca, gdzie królują brud i pył.

Cóż, ciężko wnikać w historię każdego pojedynczego Odmieńca, ale mam dziwne przeczucie, że większość z nich nie tyle została wygnana, co postanowiła wypisać się z życia w krainie Małego Brata lub przyszła na świat już w Głuszy.

Zrobili to dlatego, że chcieli czuć, myśleć i wybierać to, czego sami pragną. Nie wiedzą, że nawet to jest kłamstwem - że nigdy tak naprawdę sami nie decydujemy, a przynajmniej nie do końca. Zawsze jesteśmy popychani ku jakiejś drodze. Nie mamy wyboru, jak tylko zrobić krok do przodu, a potem kolejny i kolejny. I nagle okazuje się, że znajdujemy się na drodze, której w ogóle nie
wybieraliśmy.

Bardzo to wszystko głębokie, niemniej mam wrażenie, że koczowanie w ostatnim kręgu piekła to już efekt świadomej decyzji. Naprawdę, dlaczego żaden z tych biedaków nie przeprowadzi się kilka kilometrów dalej?



Może jednak szczęście wcale nie tkwi w wyborze. Może leży ono w iluzji, w udawaniu: że gdziekolwiek skończyliśmy, tam właśnie chcieliśmy być przez cały czas. Coral przesuwa się, a jej ręka wędruje do ramienia Aleksa.
Idę z Julianem - oznajmiam wreszcie. W końcu to właśnie wybrałam.

I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: Hana próbuje wyciągnąć informacje o byłej żonie Freda.

Zostańcie z nami!

Maryboo