LENA
Gdy
się budzę, słyszę wokół hałas i poruszenie. Julian gdzieś
zniknął.
Oliver, nie wolno dawać czytelnikom fałszywej nadziei,
to po prostu nie fair; wszyscy wiemy, że ten biedak jest uwiązany
do Leny mocą Imperatywu Narracyjnego.
Lena zauważa nieopodal Raven, dokładającą drwa do
ogniska:
— Witaj
w krainie żywych. Dobrze spałaś?
— Która
godzina? — pytam.
— Już
po południu. — Raven podnosi się. — Mieliśmy właśnie zejść
do rzeki.
Oho, Leno, miej się na baczności.
— Pójdę
z wami. — Woda, właśnie tego mi trzeba. Muszę się umyć i
napić. Czuję, że całe moje ciało lepi się od brudu.
— No
to chodź.
— W
końcu wiadra nie przyniosą się same.
Swoją drogą – czekali z wyprawą do wodopoju do
popołudnia? Nikomu przez ten czas nie zachciało się pić? I co z
miłym zwyczajem wędrowania po wodę bladym świtem?
Pippa
siedzi na skraju swojej części obozu i rozmawia z jakąś
nieznajomą kobietą.
— Ruch
oporu — wyjaśnia Raven, gdy widzi, w którym kierunku spoglądam,
a mnie serce zaczyna dziwnie kołatać w piersi.
W pełni rozumiem tę reakcję – mnie też ogarnia
przyjemny dreszcz ekscytacji na myśl, że może po tysiącu stron
bezsensownego kręcenia się po lesie dostaniemy wreszcie wątek
ściśle związany z działalnością mitycznego RO. Podniecenie Leny
ma jednak inne źródło; liczy ona na to, że nowo przybyła może
mieć jakieś informacje o jej matce, skoro działają w ramach tej
samej organizacji.
— [kobieta]
Dotarła tutaj z tygodniowym opóźnieniem. Niosła zapasy z New
Haven, ale po drodze natknęła się na patrol.
...Serio? Dostawy od RO...to pojedyncza babka wysyłana
w delegację do obozu włóczęgów? Ile mogła tego ze sobą
przytachać – dwie, trzy torby? Na jak długo tak skromne zapasy
mogą wystarczyć zespołowi Pippy? Jakim cudem któryś z tysiąca
głodujących mieszkańców obozu nie obrabował jej chwilę po tym,
jak postawiła stopę na stacji „Waterbury - Głusza”? I
dlaczego, do licha, nikt nie uda się do pobliskiego opuszczonego
miasta celem zdobycia leżących tam odłogiem fantów?!
Lena ostatecznie dochodzi do wniosku, że powstrzyma się
od wypytywania nieznajomej, nie chce bowiem narażać się na
rozczarowanie.
— Myślisz,
że Pippa opuści Waterbury? — pytam Raven.
— Zobaczymy.
— Wzrusza ramionami.
— Dokąd
pójdziemy?
...Wiesz co, Leno? To doskonałe pytanie. Co właściwie
planuje teraz Raven i spółka?
Od początku „Requiem” nasi geniusze mieli
zasadniczo jeden cel: dostać się do mitycznej osady, będącej
rajem na Ziemi. Cała działalność w konspiracji z „Pandemonium”
poszła w zapomnienie, Raven, Tack i reszta zdają się już w ogóle
nie pamiętać, że kiedyś bawili się w bojowników o wolność.
Waterbury okazało się wyglądać nieco gorzej, niż obiecywał to
folder biura podróży – jaki zatem będzie ich następny krok?
Zostać mimo wszystko? Niepodobna, nawet bardziej
zaradne jednostki od naszych Odmieńców miałyby małe szanse na
przetrwanie w tej dżungli. Zacząć znów zabawę w małego
buntownika? Nic nie wskazuje na to, żeby szefostwo RO miało chętkę
na ponowną współpracę z Raven (a po akcji o kryptonimie „Fineman”
w sumie trudno im się dziwić). Wyprowadzić się gdzie indziej?
Najrozsądniejsza opcja, ale biorąc pod uwagę logistyczne i
organizacyjne talenty tej grupy, wątpię, by udało im się
zaadaptować do użytku byle opuszczoną szopę, o skomplikowanej
podróży do kanadyjskich granic nie wspominając.
Uśmiecha
się do mnie delikatnie, wyciąga rękę i dotyka mojego łokcia.
— Hej.
Nie martw się tyle, dobrze? To moje zadanie.
Primo: nie mam pojęcia, co od jakiegoś czasu dzieje
się z Raven, ale ta nagła przemiana w misia - tulisia (lub, jak kto
woli, normalną jednostkę ludzką) jest co najmniej niepokojąca.
Secundo: Jeżeli po tym wszystkim te cymbały NADAL
pozwalają Raven robić za szefa zgromadzenia, to znaczy, że mają
naprawdę daleko rozwinięte masochistyczne zapędy.
Zalewa
mnie fala ciepłych uczuć do niej. Od kiedy się dowiedziałam, że
ona i Tack wykorzystali mnie — oraz Juliana — dla swojej sprawy,
między nami już nie jest tak samo.
Cóż, wierzę ci na słowo, bowiem ciężko byłoby to
wywnioskować z właściwego tekstu; od czasu, gdy Raven kropnęła
Finemana seniora wasze relacje zatoczyły kółko i wróciły z
powrotem do statusu z początków drugiego tomu, kiedy to Raven
szarogęsiła się i wydawała rozkazy, a ty grzecznie spełniałaś
jej wolę.
Ale
bez niej byłabym zgubiona. Wszyscy bylibyśmy zgubieni.
Nie powiedziałabym.
Tack,
Hunter, Bram i Julian stoją obok siebie, trzymając w ręku
prowizoryczne wiadra i różnych rozmiarów pojemniki. Najwyraźniej
czekają na Raven. Nie wiem, gdzie są Coral i Alex. Nie widzę też
Lu.
Żadnego wiadra dla Leny? Podejrzana sprawa.
— Cześć,
śpiąca królewno — odzywa się Hunter. Widać, że wreszcie się
wyspał. Wygląda sto razy lepiej niż wczoraj, a do tego przestał
kaszleć.
O, to Hunter był chory? Dobrze wiedzieć.
Nawiasem mówiąc, widzę, że Gordo nadal nie odnalazł
swoich, co może oznaczać dwie rzeczy a) facet jest równie zaradny,
co dwulatek zagubiony w centrum handlowym lub b) Gordo tylko czekał
na okazję, by odłączyć się od tego cyrku. Niezależnie od tego,
która wersja jest bliższa prawdzie, pragnę zauważyć, że Lena i
spółka niezbyt przejmują się zaginionym towarzyszem, którego na
dobrą sprawę mogli w nocy zeżreć głodujący bezdomni. Zaiste,
życie w Głuszy z dala od remedium prezentuje się o wiele zacniej
niż egzystencja w krainie Małego Brata, gdzie istnieją takie
potwory jak ciotka Carol, przygarniająca pod dach „wadliwe”
córki równie „wadliwej” siostry – samobójczyni.
— Komu
w drogę, temu czas — oznajmia Raven. Opuszczamy względnie
bezpieczny obóz Pippy i zaczynamy się przeciskać przez tłum
ludzi, przez labirynt skleconych naprędce szałasów i
prowizorycznych namiotów.
Oczyma duszy widzę obóz Pippy, funkcjonujący na wzór
tajnych baz budowanych przez przedszkolaki, łącznie z kamykami
odgradzającymi „ich” fragment terenu i strażnikami wołającymi
do biedaków spoglądających tęsknym wzrokiem na konserwy: „Nie
możecie się z nami bawić!”.
Staram
się nie oddychać zbyt głęboko. W powietrzu unosi się odór
niemytych ciał i, co gorsza, smród odchodów. Wszędzie roi się od
much i komarów. Nie mogę się doczekać, aż zanurzę się w
wodzie, zmyję z siebie ten zapach i brud. W oddali widać ciemną
wstęgę rzeki, wijącą się wzdłuż południowej strony obozu. Już
niedaleko.
Leno, nie chcę niszczyć tej iskierki optymizmu, ale
biorąc pod uwagę, że wyczuwasz ekskrementy (co oznaczałoby, że
lokalne wyrzutki nie były w stanie zorganizować się nawet na tyle,
by zbudować uroczą wygódkę z serduszkiem kilkaset metrów od
ścisłego obozowiska), a rzeczka leży nieopodal, obawiam się, że
wizja kąpieli w krystalicznie czystym górskim potoku może nie mieć
zbyt wiele wspólnego ze stanem faktycznym.
Gdy
zbliżamy się do rzeki, widzimy zebrany wzdłuż brzegów tłum.
Ludzie przekrzykują się i przepychają w stronę wody.
— O
co chodzi? — mruczy Tack.
Cóż, gdybyśmy nie byli w Oliverversum powiedziałabym,
że o fakt, iż kilkaset osób korzystających z jednego strumyczka w
celu ablucji to stuprocentowa gwarancja konfliktów w stylu PRL
(„Panie, pan tu nie stał!”) w najlepszym, a doskonały przepis
na tragedię i masowy pomór na skutek wszelakich chorób w
najgorszym wypadku, ale ponieważ znajdujemy się w rzeczywistości
„Requiem”, jestem pewna, że za chwilę wydarzy się coś
znacznie bardziej kuriozalnego.
— O
nic — mówi Raven. — Po prostu wszyscy się cieszą na myśl o
kąpieli. — Ale brzmi to mało przekonująco.
Wpychamy
się między ludzi. Smród jest przytłaczający. Ogarniają mnie
mdłości, ale nawet nie mam się jak ruszyć, by zakryć ręką nos.
Nie pierwszy raz w życiu jestem wdzięczna za swój niski wzrost.
Pozwala mi to przynajmniej przecisnąć się między ludźmi, dzięki
czemu jako pierwsza przedostaję się na stromy, kamienisty brzeg
rzeki. Tymczasem dziki tłum za moimi plecami wciąż gęstnieje.
Jak się zaraz przekonamy, zator jest wywołany przez
pewien plot twist, ale szczerze mówiąc, nie bardzo wiem, co tak
niepokoi nowo przybyłych; powiedziałabym, że powyższy krajobraz
prezentuje się całkowicie normalnie, jeżeli weźmie się pod
uwagę, że mówimy o setkach ludzi, którzy kąpią się/nabierają
wody do wiader w tym samym czasie.
...Mój losie, nie myślałam, że kiedykolwiek
nadejdzie taka chwila, ale wygląda na to, że w końcu trafiliśmy
do obozowiska będącego jeszcze większą śmiertelną pułapką niż
bunkry zarządzane przez Raven.
Coś
tu nie gra. Poziom wody jest niepokojąco niski, to zaledwie strużka
szeroka na jakieś trzydzieści centymetrów i pewnie nawet nie na
tyle głęboka, a do tego tak mętna, że wygląda jak błoto. Rzeka
wije się aż do miasta i cały ten odcinek jest wypełniony ruchomą
układanką ludzi napierających na brzegi, by napełnić swoje
zbiorniki. Z tej odległości wyglądają jak insekty.
— Co
jest, do diabła? — Raven wreszcie przepycha się naprzód i staje
obok mnie osłupiała.
— Woda
się kończy — oznajmiam. Widok tego leniwego strumienia błota
budzi we mnie panikę. Nagle wydaje mi się, że nigdy w życiu nie
byłam tak spragniona.
— To
niemożliwe — odpowiada Raven. — Pippa mówiła, że jeszcze
wczoraj rzeka płynęła normalnie.
A to dowcipniś z tego Małego Brata! Wygląda na to, że
podzielili się z Fredem strefami wpływów; Fredzio wziął na
siebie elektrykę, a Mały Brat do (zapewne licznych) tytułów może teraz
dopisać sobie Władcę Wód.
— Lepiej
nabierajmy, póki jest jeszcze co — mówi Tack, który właśnie
dołączył do nas wraz z Hunterem i Bramem.
Smacznego. Swoją drogą, czy macie stuprocentową
pewność, że nigdzie w okolicy nie płynie jakiekolwiek inne źródełko?
Tutejsi Odmieńcy raczej nie są geniuszami survivalu, nie zdziwiłoby
mnie zatem, gdyby okazało się, że czyściutka, zdatna do picia
woda znajduje się jakieś dwa kilometry dalej. Nieśmiało też
przypomnę, że tuż za murem leży opuszczone miasto, a w nim
zapewne sporo sklepów, w których można by znaleźć dużo
butelkowanego picia.
Julian
dociera chwilę po nich. Twarz ma czerwoną od potu, a włosy
przyklejone do czoła. Przez chwilę na jego widok serce mi się
ściska. Nigdy nie powinnam mu była proponować, by do nas
dołączył. Nigdy nie powinnam była go prosić, by przeszedł na
naszą stronę.
Miód szczerozłotej prawdy spływa z ust pani
dobrodziejki.
Nad
rzekę nadciąga coraz więcej ludzi, by walczyć o resztki wody. Nie
mamy wyboru — musimy walczyć i my. Gdy wchodzę do rzeki, ktoś
mnie popycha do tyłu i ląduję twardo na kamieniach. Przeszywający
ból przebiega mi wzdłuż kręgosłupa. Dwa razy próbuję się
podnieść, ale zbyt wielu ludzi na mnie napiera. Wreszcie Julian
przeciska się przez tłum i pomaga mi wstać.
Niech zgadnę – ów upadek i następujące po nim
tratowanie rodem z „Króla Lwa” nie będą miały jakiegokolwiek
wpływu na zdrowie Leny, czyż nie?
W
końcu udaje nam się nabrać nieco wody, ale zaspokoi to zaledwie
niewielki procent naszych potrzeb.
Oczywiście, że nie. I po raz kolejny: nie
zorganizujecie żadnej ekspedycji w celu znalezienia alternatywnych
źródeł wody, albowiem ponieważ gdyż?
Na
domiar złego tracimy jej trochę w drodze powrotnej do obozu, kiedy
jakiś mężczyzna wpada na Huntera i potrąca jedno z wiader. W tym,
co zebraliśmy, osiadła gruba warstwa mułu, a po przegotowaniu wody
będzie jeszcze mniej. Gdyby miało się zmarnować coś więcej,
chyba bym się rozpłakała.
Poddaję się. Zaczynam podejrzewać, ze Raven i spółka
najzwyczajniej w świecie lubią nurzać się w angście i
cierpieniu.
Nawiasem mówiąc, przypominam, że gdy ostatnio
uciekaliście przed porządkowymi i pożogą, przekraczaliście
rzekę. O ile nie pochodzi ona z tego samego źródła, nie widzę
powodu, dla którego nie mielibyście powrócić w tamte strony –
porządkowi zapewne już dawno się zwinęli, a sądząc z narracji
Leny w ostatniej analizowanej przeze mnie części cała podróż nie
powinna wam zająć więcej niż kilka godzin.
Pippa
i kobieta z ruchu oporu stoją otoczone grupką ludzi. Alex i Coral
wrócili. Zastanawiam się mimowolnie, gdzie mogli razem być. To
głupie, gdy mamy na głowie tyle innych zmartwień, ale nic na to
nie poradzę.
Być może uprawiali dziki seks, choć ja osobiście
bardziej ucieszyłabym się ze scenariusza, w którym Coral okazała
się być ostatnim bastionem rozsądku i namówiła PŚ na wycieczkę
do miasta, z której powrócili obładowani baniakami z wodą,
bandażami i – coby dostarczyć Lenie nowego powodu do narzekań –
opakowaniami kremu do opalania.
Amor
deliria nervosa: zalęga się w umyśle tak, że człowiek nie jest w
stanie jasno myśleć ani podejmować racjonalnych decyzji
dotyczących własnego życia.
Ha, może w takim razie źródła wszystkich
dotychczasowych kretynizmów dotyczących życia w Głuszy należy
upatrywać w miłości Raven do Tacka?
— Rzeka...
— zaczyna Raven, ale Pippa wchodzi jej w słowo.
— Słyszeliśmy
już. — Minę ma ponurą. (...) — Nie płynie.
— To
znaczy co? — pyta Hunter. — Rzeka nie może ot tak sobie przestać
płynąć w ciągu nocy.
— Może,
jeśli zostanie zatamowana — odzywa się Alex.
Hunter, no weź, przegrać z Plastikową Simoroślą w
pojedynku intelektualnym to naprawdę wielki wstyd.
— Co
to znaczy: zatamowana? — Julian przełamuje milczenie. Słyszę po
jego głosie, że on także próbuje walczyć z paniką.
Alex
spogląda na niego z wyższością.
— Zatamowana
— powtarza. — Innymi słowy zatrzymana. Zablokowana. Zatarasowana
albo zatkana przez...
Jak nie znoszę PŚ, tak nie dziwię się jego reakcji.
Autorko, błagam, przestań drastycznie obniżać IQ wszystkich
sympatyczniejszych postaci tylko po to, by PŚ mógł zabłysnąć na
ich tle.
— Ale
kto ją zatamował? — przerywa mu Julian. Nie spogląda na Aleksa,
lecz znowu to Alex mu odpowiada.
— To
chyba oczywiste, nie? — Odwraca się w stronę Juliana. Powietrze
aż iskrzy od napięcia. — Ludzie po drugiej stronie. — Chwila
ciszy. — Twoi ludzie.
Julian
wciąż nie jest przyzwyczajony do utraty panowania nad sobą.
Otwiera usta, a potem je zamyka.
— Co
powiedziałeś? — pyta spokojnym głosem.
Zazwyczaj brzydzę się przemocą, ale Juleczku, proszę
– przywal mu w imieniu nas wszystkich.
Potencjalne mordobicie zostaje stłumione w zarodku
przez uspokajające mruczenie Leny i wyznanie Pippy:
— Większość
Waterbury została ewakuowana jeszcze przed moim przybyciem.
Myśleliśmy, że to wynik działania ruchu oporu. Uznaliśmy to za
sukces. — Śmieje się głucho. — Najwyraźniej oni mieli inne
plany. Odcięli źródło wody dla miasta.
...Wow. Jestem pod wrażeniem. To chyba największy jak
dotąd pokaz niekompetencji RO – a przeżyliśmy przecież Genialny
Plan Raven.
Wyimaginujcie sobie tylko, kochani: Pippa i spółka
byli najwyraźniej głęboko przekonani, że porzucenie Waterbury
przez miejscowych to oznaka sukcesu – podczas gdy Mały Brat po raz
pierwszy od dawna postanowił zachować się jak faktyczny dyktator i
przez cały ten czas spokojnie planował ukaranie buntowników za ich
zuchwałość.
W związku z czym muszę zapytać: Pippo? Naprawdę nie
zdumiało cię, że rząd kazał ewakuować całe miasto, ale nikt
nie próbował dać wam nauczki za jawne przeciwstawianie się Małemu
Bratu? Wasz „obóz” składa się z masy niezorganizowanych
żebraków – nie wydało ci się podejrzane, że nie zrzucono na
was bomby ani nie wysłano kilkunastu Jadź za sterami czołgów? W
końcu: jeśli naprawdę byłaś na tyle naiwna, by wierzyć, że
wygraliście te bitwę – to dlaczego najzwyczajniej w świecie nie
przenieśliście się do „podbitego” Waterbury, gdzie każdy
miałby dach nad głową? O co tu, na wszystkie świętości,
chodzi?!
— No
to ruszymy się stąd - mówi Dani. — W końcu są inne rzeki. W
Głuszy jest ich mnóstwo. Pójdziemy gdzie indziej.
Nie no, nie wierzę. Członek zespołu Raven (nie będący
Juleczkiem), który mówi z sensem?! Ciekawa jestem, jak pozostali
ukarzą ją za owo niesmaczne popisywanie się zdrowym rozsądkiem.
— Tak,
jasne — odzywa się kobieta z ruchu oporu. Ma dziwny akcent,
rytmiczny i melodyjny, przywodzący mi na myśl roztopione masło. —
Z ludźmi, których da się zmobilizować, możemy pójść. Możemy
się rozproszyć, rozdzielić, wrócić do lasu. Ale tam z pewnością
czekają już na nas patrole. Pewnie zbierają się nawet teraz.
Łatwiej im będzie, gdy będziemy w małych grupach: mniejsza
szansa, że uda nam się nawiązać wyrównaną walkę.
Hej, tajemnicza kobieto! Wiesz, kiedy będzie im jeszcze
łatwiej was wykosić?
JEŻELI WSZYSCY BĘDZIECIE TKWIĆ NA RZYCI W
KILKUTYSIĘCZNYM ZGROMADZENIU, NA OBSZARZE ZAJMUJĄCYM JAKIEŚ
DZIESIĘĆ HEKTARÓW.
I o jakiej walce w ogóle mowa? Kogo chcesz przemianować
na Wojowników Delirium - tych słaniających się z głodu i chorób
kloszardów? Nawet, gdyby w tej egzotycznej mieszance znalazło się
kilkudziesięciu silnych, zmotywowanych do bitki chłopów i
niewiast, nie bardzo wiem, o jakim „wyrównaniu” może być tu
mowa; wystarczy jedna pani Halinka z kałasznikowem, żeby
trzydziestu uzbrojonych w widelce Odmieńców nie miało większych
szans na sukces.
A
do tego lepiej się to prezentuje w mediach. Rzeź na dużą skalę
jest cięższa do zatuszowania.
A po diabła mieliby cokolwiek tuszować? Jesteście
wrogami systemu, a rząd od niedawna oficjalnie przestał ukrywać
wasze istnienie. Jedyną reakcją na masowe ludobójstwo
byłaby powszechna radość wyleczonych. OBUDŹCIE SIĘ,
DO DIASKA.
— A
ty skąd tyle wiesz na ten temat?
Odwracam
się. Lu właśnie dołączyła do grupy. Oddycha ciężko, a jej
twarz błyszczy, jak gdyby przed chwilą przebiegła spory dystans.
Zastanawiam się, gdzie była przez cały ten czas. Włosy jak zwykle
ma rozpuszczone, przyklejone do szyi i czoła.
Może szukała Gordo (spoiler alert: nie, ale w tej
serii jest tak niewiele suspensu, że nie będę Wam psuła tych
nielicznych niespodzianek, które jeszcze napotykamy na swej
czytelniczej drodze).
— To
jest Summer — odpowiada spokojnie Pippa. — Należy do ruchu
oporu. To dzięki niej będziecie mieli co jeść dziś wieczorem.
— Niestety, jej plecak ma ograniczoną pojemność,
więc od jutra musicie żywić się energią słoneczną.
Przekaz
tych słów jest jasny: uważaj, co mówisz.
Bo nie dostaniesz kolacji i będziesz musiała zapełnić
burczący brzuch kamieniami odgradzającymi Królestwo Pippy od
reszty plebsu. Naprawdę, z każdym jej kolejnym wystąpieniem coraz
mniej dziwi mnie uwielbienie Raven dla tej postaci.
— Ale
musimy stąd odejść — mówi Hunter z desperacją w głosie. Mam
ochotę ścisnąć go za rękę. On nigdy nie traci panowania nad
sobą. — Mamy inny wybór?
Powiedziałabym, że nie bardzo, o ile wasza wizja
perfekcyjnej egzystencji nie zakłada codziennej walki na śmierć i
życie o możliwość taplania się w błotku, ale znając RO moja
odpowiedź nie jest tą najwyżej punktowaną.
Summer
nawet nie drgnęła.
— Możemy
stawić opór — oznajmia. — Wszyscy czekaliśmy na sposobność,
by się zebrać i zrobić coś z tym bałaganem. — Wskazuje na
skupisko szałasów błyszczących w słońcu aż po horyzont, niczym
kawałki metalowych szrapneli.
Wszyscy, czyli kto? Ta dzika tłuszcza, załatwiająca
się pod siebie i gotowa zadźgać kompanów w celu zdobycia puszki
sardynek? Summer, dobrze się czujesz?
— To
był dla nas wszystkich cel przybycia do Głuszy, nieprawdaż?
Mieliśmy dość tego, że mówiono nam, co mamy wybierać.
Niby tak, ale jednak nie. Celem Raven było uratowanie Blue. Celem
Leny były wieczne mizianki z Plastikową Simoroślą. Celem Juleczka
było tkwienie u boku tej jednej osoby, która go nie nienawidzi (co
szybko okazało się tragiczną pomyłką). Żadna z tych osób nie
uciekała do Głuszy, żeby walczyć z systemem; RO to inicjatywa
obejmująca zaledwie część Odmieńców, którzy dopiero z czasem
zaczęli się angażować w sprawę.
— Ale
jak mamy walczyć? — Już dawno przy nikim nie czułam się tak
onieśmielona, jak przy tej kobiecie z jej miękkim, melodyjnym
głosem i zaciętym spojrzeniem. Mimo to mówię dalej: — Przecież
jesteśmy osłabieni. A do tego, jak powiedziała Pippa,
zdezorganizowani. Bez wody...
Sza, Leno, powinnaś już się była nauczyć, że
zdroworozsądkowe myślenie nie ma w tym świecie racji bytu.
— Nie
sugeruję, że mamy dążyć do bezpośredniej konfrontacji —
przerywa mi. — Nie wiemy nawet, z czym mamy do czynienia, jak wielu
ludzi zostało w mieście, czy w lesie zbierają się oddziały.
Sugeruję tylko, że powinniśmy odzyskać rzekę.
Co...może być nieco trudne do wykonania bez owej
konfrontacji, ale nie przerywaj sobie, mów dalej.
— Ale
skoro jest zatamowana...
— Tamę
można wysadzić — znowu wchodzi mi w słowo.
Na
chwilę zapada cisza. Raven i Tack wymieniają spojrzenia. Z
przyzwyczajenia czekamy, aż odezwie się któreś z nich.
Wykorzystam
tę chwilę milczenia, aby wtrącić swój komentarz: porządkowi w
tym uniwersum mogą być nieco niezaradni, ale zapewniam, że jeżeli
spróbujecie wysadzić tamę, rendez-vous
z panią Jadzią z pewnością was nie ominie.
— Jaki jest twój plan? — pyta
Tack i nagle okazuje się, że to jest najzupełniej realne, że to
się dzieje naprawdę.
Zamykam oczy. Przywołuję w pamięci
chwilę, kiedy wraz z Julianem wysiadłam z furgonetki po naszej
ucieczce z Nowego Jorku. Wierzyłam wówczas, że najgorsze już za
nami, że życie zacznie się dla nas na nowo. Tyle że zamiast tego
życie stało się cięższe. Zastanawiam się, czy to się kiedyś
skończy.
Biorąc pod uwagę,
że Tack i Raven zdają się być uzależnieni od adrenaliny i
największego kopa dają im sytuacje narażające na śmierć lub
kalectwo ich bliźnich, obawiam się, że nigdy, o ile nie pójdziesz
wreszcie po rozum do głowy i nie odłączysz się od tych
psychopatów, coby zamieszkać z Juleczkiem w jakiejś uroczej,
opuszczonej chatce.
Pippa przykuca i rysuje kciukiem na
ziemi coś na kształt dużej łzy.
— Powiedzmy, że to jest
Waterbury. My jesteśmy tutaj. — Zaznacza X na
południowo-wschodniej stronie szerszego końca. — I wiemy, że
jeśli rozpoczną się walki, wyleczeni wycofają się do zachodniej
części miasta. Stawiałabym, że blokada rzeki ma miejsce gdzieś
tutaj. — Rysuje X po wschodniej stronie, gdzie łza zaczyna się
zwężać.
— A niby czemu tam? — pyta
Raven. Jej twarz jest znowu ożywiona, czujna. Gdy na nią spoglądam,
aż się wzdrygam. Dociera do mnie, że ona po to właśnie żyje:
dla walki, dla wojny o przetrwanie. Ona się tym wręcz delektuje.
A nie mówiłam?
Leno, bierz Juliana pod rękę i wypisujcie się z tej imprezy, póki
jeszcze możecie.
Pippa wzrusza ramionami.
— Strzelam, ale wszystkie
przesłanki wskazują, że właśnie tak może być. Ta część
miasta to i tak głównie tereny zielone, pewnie więc po prostu je
zalali, zawrócili bieg rzeki. Będą musieli oczywiście wzmocnić
tam obronę, ale jeśli mieliby wystarczająco dużo amunicji, aby
nas rozgromić, już dawno by to zrobili.
Pippo? Oni mają
wystarczająco dużo
amunicji. Porządkowi to nie Odmieńcy, nie muszą spędzać tygodni
na pieszej wędrówce; jeżeli lokalny naczelny oddziałów doniesie
Małemu Bratu, że potrzebują posiłków, to zakładam, że ludzie,
broń i żółta łódź podwodna dotrą na miejsce góra za dwie
godziny. Skoro nadal nie zrobili wam kuku, to nasuwa się tylko jeden
wniosek: planują coś znacznie gorszego.
— Mówimy o siłach, jakie byli w
stanie zgromadzić w tydzień albo dwa.
Podnosi na nas wzrok, żeby się
upewnić, czy za nią nadążamy.
Ja nie nadążam.
Dlaczego tydzień? Skąd ten dziwny pomysł, że pan Heniu postanowił
ot, tak zakręcić kurek, bo taki miał akurat kaprys? Dlaczego żaden
z tych geniuszy nawet nie rozważa najbardziej oczywistej opcji –
że jest to zaledwie część bardziej złożonego planu, żeby na
dobre pozbyć się Odmieńców?
— Pewnie się spodziewają, że
pójdziemy na północ, w górę rzeki. Albo że się rozproszymy. —
Rysuje linie rozchodzące się w różnych kierunkach od podstawy
łzy. Teraz wygląda to jak szalona, brodata uśmiechnięta twarz.—
Moim zdaniem zamiast tego moglibyśmy wysłać mały oddział do
miasta i rozwalić tamę.— Rysuje zamaszystą linię w poprzek łzy,
przecinając ją na pół.
Albo że...Nie.
Wiecie co? Nie. Nie powiem nic więcej na ten temat; poczekam na
kolejne rozdziały, kiedy ten wątek stanie się znacznie
zabawniejszy.
— Wchodzę w to — oznajmia
Raven.
Tack spluwa. Nie musi mówić, że
on też.
Cóż, jaki
dżentelmen, taki sposób komunikacji.
Summer ogłasza, że
do przeprowadzenia fortelu będą potrzebne dwie grupy dywersyjne i
grupa bojowa oddelegowana do właściwego zadania.
— Wchodzę w to — odzywa się
Lu. — Pod warunkiem, że będę w składzie głównego oddziału.
Jakoś nie kręcą mnie zabawy na boku.
Spoglądam na nią zaskoczona. W
naszej starej osadzie Lu nigdy nie wyrażała chęci przystąpienia
do ruchu oporu. Nie zrobiła sobie nawet fałszywej blizny po
zabiegu. Zawsze chciała trzymać się jak najdalej od walki, wolała
udawać, że druga strona w ogóle nie istnieje. Coś musiało się
zmienić podczas tych miesięcy, kiedy się nie widziałyśmy.
Subtelne
podkreślenia zwrotów fabularnych są subtelne, autorko.
— Lu może iść z nami. — Raven
szczerzy zęby w uśmiechu. — To chodzący amulet. Właśnie dzięki
temu zdobyła swój przydomek. Prawda, Szczęściaro?
Gdybyście nie
wiedzieli, o co biega: pełen przydomek Lu to Lucky. Było o tym
wspomniane na początku „Pandemonium” ale doprawdy nie
zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że nikt z Was o tym nie
pamiętał; Oliver bardzo dba o to, żebyśmy nie przywiązywali się
zanadto do jej pacynek.
Lu nie komentuje.
Nie dziwię się;
też nie byłabym zachwycona, gdyby ktoś wywlekał na światło
dzienne genezę mojej dziwacznej ksywki.
— Ja też chcę być częścią
głównego oddziału — odzywa się nagle Julian.
— Julian — szeptem przywołuję
go do porządku, ale on mnie ignoruje.
Mądry chłopak.
— Pójdę tam, gdzie uznacie, że
jestem potrzebny — oznajmia Alex.
Ho ho, patrzcie go,
jaki szlachetny. Oliver, może zachwycałabym się nieco bardziej
twoją ukochaną kukiełką, gdyby nie fakt, że PŚ ewidentnie
próbuje tu zrobić Juleczkowi na złość, co sprawia, że przed
oczyma wizualizuje mi się mentalny pięciolatek, wywalający język
w stronę nielubianego kolegi z piaskownicy.
— Ja też — mówi Coral.
Coral, nie gniewaj
się, ale jak na razie twoje dokonania na polu walki ograniczały się
do mdlenia. Może jednak usiądź na ławce rezerwowych?
— Możecie liczyć i na nas —
mówi Hunter za siebie i Brama.
A ci co, syndrom
bliźniaków Weasley?
— Chcę być tą, która zapali
zapałkę — oświadcza Dani.
To...bardzo
konkretne życzenie.
Raven pyta Lenę,
gdzie ta chciałaby się udać:
Spoglądam w stronę setek ludzi,
którzy zostali wygnani ze swoich domów, ze swojego życia, do tego
miejsca, gdzie królują brud i pył.
Cóż, ciężko
wnikać w historię każdego pojedynczego Odmieńca, ale mam dziwne
przeczucie, że większość z nich nie tyle została wygnana, co
postanowiła wypisać się z życia w krainie Małego Brata lub
przyszła na świat już w Głuszy.
Zrobili to dlatego, że chcieli
czuć, myśleć i wybierać to, czego sami pragną. Nie wiedzą, że
nawet to jest kłamstwem - że nigdy tak naprawdę sami nie
decydujemy, a przynajmniej nie do końca. Zawsze jesteśmy popychani
ku jakiejś drodze. Nie mamy wyboru, jak tylko zrobić krok do
przodu, a potem kolejny i kolejny. I nagle okazuje się, że
znajdujemy się na drodze, której w ogóle nie
wybieraliśmy.
Bardzo to wszystko
głębokie, niemniej mam wrażenie, że koczowanie w ostatnim kręgu
piekła to już efekt świadomej decyzji. Naprawdę, dlaczego żaden
z tych biedaków nie przeprowadzi się kilka kilometrów dalej?
Może jednak szczęście wcale nie
tkwi w wyborze. Może leży ono w iluzji, w udawaniu: że
gdziekolwiek skończyliśmy, tam właśnie chcieliśmy być przez
cały czas. Coral przesuwa się, a jej ręka wędruje do ramienia
Aleksa.
— Idę z Julianem - oznajmiam
wreszcie. W końcu to właśnie wybrałam.
I to już wszystko
na dziś. A w następnym odcinku: Hana próbuje wyciągnąć
informacje o byłej żonie Freda.
Zostańcie z nami!
Maryboo