środa, 1 stycznia 2020

Część XIV


HANA


Budzę się, gdy świt ledwo napływa na horyzont. Gdzieś za oknem pohukuje sowa, a mój pokój wypełniają dryfujące ciemne kształty.Za piętnaście dni będę mężatką. Dziś mam z Fredem wziąć udział w uroczystości przecięcia wstęgi przy otwarciu nowego, żelbetowego muru granicznego. Ma on zastąpić stare, podłączone do prądu ogrodzenie, które otaczało Portland od zawsze.


Żegnaj ogrodzenie, dostarczyłeś nam tyle LOLi w części pierwszej. Będzie nam ciebie brakowało.


Pierwsza część konstrukcji, ukończona zaledwie dwa dni po tym, jak Fred oficjalnie został burmistrzem, rozciąga się od starego portu do Krypt, zahaczając po drodze o Tukey's Bridge. Druga część będzie gotowa dopiero rok później - wtedy mur dotrze aż do Fore River. Za kolejne dwa lata stanie ostatnia część muru, łącząca tamte dwa odcinki - w ten sposób modernizacja i umocnienie granicy będą skończone w samą porę na reelekcję Freda.


A w międzyczasie, mam nadzieję, teren będzie pilnowany przez batalion uzbrojonych po zęby pań Jadź, a nie jednego pana Mietka w małej budce strażniczej na 10 kilometrów.


Na uroczystości Fred wychodzi z ogromnymi nożycami i uśmiecha się do zgromadzonych przed murem dziennikarzy i fotografów. Poranek jest przepiękny i słoneczny - to dzień pełen obietnic i nowych możliwości. Fred dramatycznym gestem przykłada nożyce do grubej czerwonej wstęgi rozciągniętej w poprzek betonu, ale w ostatniej chwili zatrzymuje się, odwraca i gestem zaprasza mnie do siebie.
— Chcę, żeby to moja przyszła żona otworzyła ten nowy rozdział w historii miasta! - wykrzykuje. Przy ryku aprobaty zgromadzonego tłumu podchodzę do niego, rumieniąc się i udając zaskoczenie.
Ale oczywiście to wszystko zostało zaplanowane. Fred odgrywa swoją rolę, a ja jak najlepiej staram się odegrać swoją. Nożyce, wyprodukowane specjalnie na potrzeby tej uroczystości, są tępe, mam więc problem z przecięciem wstęgi.


Ok., ja naprawdę rozumiem ogólne przesłanie wątku Hany. Bidulka ma przesrane, bo mąż jest evil, a całe jej życie ustawione jest na granie pod publiczkę i absolutnie wszystko się do tego sprowadza. Ale, na bora, weź już Oliver trochę przystopuj. Nawet nożyczki są evil? Ja pierdzielę…


Po chwili ręce zaczynają mi się pocić. Pod uśmiechem Freda wyczuwam zniecierpliwienie, czuję ciężar spojrzeń jego współpracowników i członków rady miasta, obserwujących mnie z małego, wydzielonego stanowiska znajdującego się obok miejsca dla dziennikarzy.


Najnowsza okładka Faktu: Doprowadzona do zguby przez nożyczki.


Ciach. Wreszcie przecięta wstęga spada na ziemię i rozlegają się brawa. Drut kolczasty na szczycie wysokiej, gładkiej, betonowej ściany połyskuje w słońcu jak metalowe zęby.
Potem udajemy się do piwnicy pobliskiego kościoła na mały poczęstunek. Goście siadają na składanych krzesłach, niepewnie stawiają plastikowe kubki z napojami na kolanach oraz podjadają brownie i ciasteczka serowe z papierowych serwetek. To także — ta luźna, przyjacielska atmosfera w podziemiach kościoła o czystych białych ścianach i nikłym zapachu terpentyny — zostało starannie zaaranżowane. 


Zaczyna nudzić mnie to wieczne jęczenie, jak to wszystko jest sztuczne. WIEMY, NEXT!!!


Sunę przez tłum, uśmiechając się do wszystkich i wdając się w uprzejme konwersacje. Pod śmiechem i gwarem rozmów, jak syk węża ściga mnie jeden dźwięk, imię, od którego nie mogę się uwolnić.
Jest ładniejsza niż Cassie...
Nie jest tak szczupła jak Cassie...
Cassie, Cassie, Cassie...


A tak, pierwsza żona Fredzia. Moglibyśmy się chociaż dowiedzieć, co się z nią stało, bo przynajmniej to będzie jakaś odmiana od wiecznego narzekania Hanki na sztuczność życia na świeczniku (co jest konceptem absolutnie rewolucyjnym… tyle że nie).


Gdy wracamy do domu, Fred jest w doskonałym nastroju. Poluzowuje krawat, odpina kołnierzyk i podwija rękawy do łokci, po czym otwiera okno. Wiatr wpada do samochodu, wichrząc mu włosy. Już teraz bardzo przypomina ojca. Jest czerwony na twarzy — w kościele było gorąco — i przez chwilę dopadają mnie myśli, jak to będzie, gdy się pobierzemy i zaczniemy się starać o dzieci. Zamykam oczy i wyobrażam sobie zatokę, tak by wizja Freda leżącego na mnie rozbiła się o jej fale.


Myśl o Anglii, czy raczej o świetności Małego Brata, podobno pomaga.


— Łyknęli wszystko — mówi podniecony Fred. — Rzuciłem kilka aluzji a propos  Fincha i Departamentu Energii, i widać było, że o mało się nie posrali z ekscytacji.
Nagle czuję, że nie jestem w stanie dłużej dusić w sobie tego pytania.
- Co się stało z Cassandrą?
Jego uśmiech blaknie.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- Tak. Łyknęli wszystko. O mało się nie posrali z ekscytacji. — Widzę, że Fred krzywi się, słysząc z moich ust wulgaryzm, chociaż tylko powtarzam jego słowa.


No bo przecież damie nie wypada. Jak jedziemy stereotypami, to widzę, że po całości. Zieeew.


- Ale przypomniało mi się... Chciałam cię o to zapytać już wcześniej. Nigdy mi nie powiedziałeś, co się z nią stało.
Uśmiech znika z jego twarzy zupełnie. Fred odwraca się do okna. Popołudniowe słońce rzuca na jego twarz pasma światła i cienia.
- Dlaczego myślisz, że coś się z nią stało?
Staram się, by mój głos brzmiał lekko i swobodnie.
- Chodziło mi tylko o to... Chciałam wiedzieć, dlaczego się rozwiedliście.
Fred szybko odwraca się do mnie i mruży oczy, jak gdyby chciał dojrzeć kłamstwo wymalowane na mojej twarzy. Silę się na obojętną minę. Fred się rozluźnia.
- Różnice nie do pogodzenia. - Na jego twarz powraca uśmiech. - Musieli popełnić błąd podczas jej ewaluacji. Wcale się dla mnie nie nadawała.


Hanuś, powiedz mi, dziecko, co właściwie myślałaś, że ci odpowie na takie pytanie? Prawdę? To chyba oczywiste, że rzuci najbardziej neutralnym tekstem, jak się tylko da. Szczególnie, jeśli stało się coś złego, jak zakładasz. Fredzio się zresztą domyśla, co tam się dzieje w główce Hany i chce zdusić całą rzecz w zarodku.


Spoglądamy na siebie i oboje uśmiechamy się dla zachowania pozorów.
- Wiesz, co w tobie lubię najbardziej? - pyta, sięgając po moją rękę.
-Co?
Nagle przyciąga mnie do siebie. Zaskoczona, wydaję z siebie krzyk. Fred szczypie mnie w delikatną skórę po wewnętrznej stronie łokcia i po ramieniu przebiega mi ostry ból. Łzy napływają mi do oczu. Muszę wziąć głęboki wdech, żeby je powstrzymać.
— Ze nie zadajesz zbyt wielu pytań — mówi, po czym brutalnie odpycha mnie od siebie. — Cassie zadawała.




I love the smell of subtle villainy in the evening.

Po powrocie do domu, Hanka postanawia wybrać się na Deering Highlands, zostawić Grace trochę rzeczy.


Późne popołudnie zawsze było moją ulubioną porą dnia — moją i Leny. Czy dalej tak jest?
Sama nie wiem. Moje uczucia, dawne upodobania są teraz odległe, jak gdyby poza zasięgiem: nie usunięte kompletnie, jak powinno się było stać, ale raczej jak cienie blaknące, gdy próbuję się na nich skupić. Nie zastanawiam się nad tym. Po prostu idę.
Wyprawa do Deering Highlands teraz wydaje się łatwiejsza. Na szczęście po drodze nikogo nie spotykam. Zostawiam jedzenie i benzynę w piwnicy, którą pokazała mi Grace, a potem jadę w kierunku Preble Street, gdzie wujek Leny prowadził mały sklepik. Tak jak podejrzewałam, jest teraz zamknięty na cztery spusty. W oknach tkwią metalowe kraty. Na szybie pod nimi widać ślady graffiti, ale już nie do odczytania, zatarte przez wiatr i deszcz. Ciemnoniebieska markiza jest podarta i częściowo zdemontowana. Jedna cienka, metalowa podpórka, niczym wygięta noga pająka, wydostała się z materiału i kołysze się na wietrze jak wahadło. Mały plakat przypięty do jednej z metalowych krat głosi: NOWY SALON FRYZJERSKI - OTWARCIE JUŻ WKRÓTCE! To władze zmusiły go do zamknięcia sklepu albo po prostu ludzie przestali przychodzić, bojąc się, że i na nich padnie cień podejrzenia. Matka Leny, wujek, a teraz sama Lena...


Następna ofiara egoizmu Leny. Nie tylko jej najbliższa rodzina ucierpiała przez jej durny romans z Simoroślą, nawet wujek się nie uratował. Lena pewnie nie pamięta nawet, że taki ktoś istniał. Jak tu nie lubić takiej głównej bohaterki?


Za dużo złej krwi. Za dużo choroby. Nic dziwnego, że ukrywają się na Deering Highlands. Nic dziwnego, że Willow również się tam ukrywa. Zastanawiam się tylko, czy był to ich własny wybór, czy zostali zmuszeni, zastraszeni albo nawet przekupieni, by opuścić przyzwoitszą okolicę.


W sumie, co za różnica, efekt i tak jest ten sam, ledwo zipią. Chociaż nie wiem, czym mogli zostać przekupieni, skoro żyją w skrajnej biedzie.


Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby obejść sklep i podejść boczną uliczką do niebieskich drzwi prowadzących na zaplecze. Spotykałyśmy się tutaj z Leną, kiedy po szkole musiała wykładać towar. Popołudniowe słońce świeci mocno nad spadzistymi dachami budynków, nie docierając jednak do uliczki, w której jest ciemno i zimno. Wokół kontenera na śmieci brzęczy mucha i uderza co chwila o metal. Schodzę z roweru i opieram go beżową betonową ścianę. Tutaj odgłosy ulicy — pokrzykiwania ludzi, dudnienie przejeżdżającego od czasu do czasu autobusu — wydają się odległe.
Pochodzę do niebieskich drzwi, ubrudzonych gołębimi odchodami. Przez chwilę mam wrażenie, że czas się cofnął, i wyobrażam sobie, że Lena otworzy mi drzwi z rozmachem, tak jak zawsze to robiła. A ja usiądę na skrzyni odżywek dla niemowląt albo puszek fasolki, otworzymy skradzione z magazynu chipsy i napój i będziemy rozmawiać o...
No właśnie: o czym?
O czym wtedy rozmawiałyśmy? Pewnie o szkole. O dziewczynach z klasy, o zawodach w biegach przełajowych, o koncertach w parku, kto był zaproszony na czyje urodziny i o tym, co chciałyśmy robić razem. Nigdy o chłopakach. Nie z Leną. Była zbyt ostrożna. Do czasu.
Tamten dzień pamiętam jak dziś. Wciąż byłam w szoku po nalocie poprzedniej nocy: krew i przemoc, kakofonia nieludzkich wrzasków. Rano po tym wydarzeniu zwróciłam śniadanie.
Pamiętam minę Leny, kiedy zapukał do drzwi: dzikie, przerażone spojrzenie, napięcie w całym ciele. I pamiętam, jak Alex na nią spojrzał, kiedy wreszcie wpuściła go do środka.Pamiętam też dokładnie, co miał na sobie, nieład na jego głowie, tenisówki z pomalowanymi na niebiesko sznurówkami. Prawy but nie był zasznurowany. Nie zauważył tego.
Nie zauważał niczego prócz Leny. Pamiętam ogień, jaki mnie wtedy przeszył. Zazdrość.


Mam nadzieję, że o Lenę, ponieważ Halena żondzi, a nie o Liściostfora. Tego by jeszcze brakowało.


Sięgam do klamki, biorę głęboki oddech i naciskam. Zamknięte. No tak. Nie wiem, czego się spodziewałam i skąd to rozczarowanie. Oczywiście, że jest zamknięte. Za drzwiami pewnie kurz osiada na półkach.
Taka jest właśnie przeszłość: unosi się, potem osiada i gromadzi warstwami. Jeśli się straci czujność, pogrzebie cię. Po części po to właśnie stworzono remedium: dla oczyszczenia. Dzięki niemu przeszłość i związany z nią ból stają się odległe jak delikatna impresja na migoczącym szkle. Tyle że remedium na każdego działa inaczej. I nie zawsze do końca skutecznie.
Muszę pomóc bliskim Leny. Zabrali im sklep i dom, a ja w jakimś stopniu ponoszę za to winę. To ja zachęciłam ją, żeby poszła na swoją pierwszą nielegalną imprezę. To ja zawsze prowokowałam ją rozmowami o Głuszy, o opuszczeniu Portland.


A teraz, Panie i Panowie, WIELKA TAJEMNICA HANY zżerająca ją od środka. Tylko że słaba ta tajemnica, myślę, że wielu Czytelników się już dawno domyśliło, o co chodzi i szoku nie będzie.




I to ja pomogłam Lenie w ucieczce. Dostarczyłam Aleksowi wiadomość, że ją schwytano i przyspieszono datę jej zabiegu. Gdyby nie ja, Lena zostałaby wyleczona. Siedziałaby teraz na zajęciach na uniwersytecie albo spacerowała po ulicach Portland ze swoją parą. Stop-N-Save byłby dalej otwarty, a dom przy Cumberland Avenue zamieszkany. Ale poczucie winy sięga dużo głębiej. Ono także jest jak kurz: jego również zgromadziły się już grube warstwy. Ponieważ gdyby nie ja, Lena i Alex w ogóle nie zostaliby złapani.
Doniosłam na nich.
Z zazdrości.
Boże, wybacz mi, bo zgrzeszyłam.




No kto by pomyślał… Biorąc pod uwagę, że właściwie Hanka powinna być dla każdego głównym podejrzanym, bo jak „uczą” nas wszelkie seriale policyjno-detektywistyczne miała motyw i sposobność (no i najwięcej wiedzy o schadzkach gołąbeczków), to to nie jest żadna niespodzianka. Na temat motywacji Hanki można przeczytać w opowiadaniu pt. „Hana”, ale nie łudźcie się, że dowiecie się czegoś więcej niż z przytoczonego przez mnie fragmentu. Hanka była zazdrosna o jakże bajeczny romans Leny i Człowieka Z Liściem Na Głowie, a ponadto czuła, że już na dobre straciła przez Simorośl przyjaciółkę. Wszystko w temacie. I też wszystko na dzisiaj.

W następnym odcinku problemy w Waterbury narastają. Jak poradzą sobie z tym nasze ofermy? Zostańcie z nami.

Beige

Wszystkiego najlepszego, dużo zdrowia i spełnienia marzeń w Nowym Roku! I mnóstwa dobrych książek!

życzą

Beige i Maryboo

5 komentarzy:

  1. "To władze zmusiły go do zamknięcia sklepu albo po prostu ludzie przestali przychodzić, bojąc się, że i na nich padnie cień podejrzenia." - Nie mogli, śladem pana Rotha, po prostu przyjść do domu Freda?

    "- Różnice nie do pogodzenia. - Na jego twarz powraca uśmiech. - Musieli popełnić błąd podczas jej ewaluacji. Wcale się dla mnie nie nadawała." - Z tym mam lekki problem. Z jednej strony, Fred już dawno powinien wymyślić jakąś dobrą, oficjalną wymówkę, dlaczego nie są razem, bo podejrzewam, że Hana nie jest pierwszą osobą, której takie pytanie przyszło do głowy. Co prowadzi do drugiej kwestii - taka wymówka jest politycznie słaba, bo winę zrzuca na kiepski system parowania, na którym, tak jakby, system społeczny jest tutaj oparty. Rozumiem, jakby powiedział, że "remedium nie zadziałało i ona się we mnie zakochała, więc musiałem na nią donieść" - o słabości remedium już wszyscy wiedzą, ale do tego słabość parowania? Serio, dwa fundamenty systemu Małego Brata i powszechnie wiadomo, że obydwa są kiepściutkie jak przywództwo Raven? Naprawdę ciężko wyobrazić sobie kogoś, kto popiera politykę Małego Brata i jednocześnie nie jest kimś z jego najbliższych elit, mających bezpośrednie korzyści.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Nie mogli, śladem pana Rotha, po prostu przyjść do domu Freda?" - albo do tego gburowatego faceta, który też prowadził sklep! A właśnie - dlaczego to nie on przejął schedę po Williamie?

      "Z jednej strony, Fred już dawno powinien wymyślić jakąś dobrą, oficjalną wymówkę, dlaczego nie są razem, bo podejrzewam, że Hana nie jest pierwszą osobą, której takie pytanie przyszło do głowy." - oficjalne wymówki są nude i dają niewiele okazji do mrocznego podkręcania wąsa.

      Usuń
    2. Nie wiem, dlaczego, ale do tej pory byłam święcie przekonana, że Cassie "oficjalnie" umarła... o_O

      Usuń
  2. Nie zastanawiałam się nad tym jakoś głęboko,ale donos nie przyszedł mi na myśl.Według opisu Hany ten związek ładniej wygląda niż opisywany w czasie rzeczywistym.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Według opisu Hany ten związek ładniej wygląda niż opisywany w czasie rzeczywistym." - co jest w sumie trochę smutne, biorąc pod uwagę, że opis właściwy w serii pochodzi od samej zakochanej nastolatki...

      Usuń