niedziela, 25 listopada 2018

Część XXII



Nasi pocieszni Odmieńcy są coraz bliżej trzeciego obozowiska. Nie jest to dla nich jednak powód do radości. Wszyscy martwią się, co tam zastaną. Czy Tack i Hunter w ogóle przeżyli, czy zostawili jakieś żarcie, czy okaże się, że wszystko przepadło i trzeba się będzie pożegnać z jakąkolwiek nadzieją?

WTEDY 


Ranek wstaje niemrawy, a powietrze przepełnione jest dziwną energią, jak tuż przed burzą. Wędrujemy w ciszy, słychać jedynie skrzypienie śniegu pod butami. Wreszcie docieramy do miejsca, gdzie powinno się znajdować trzecie obozowisko. Nie ma żadnego śladu wskazującego, że byli tutaj Hunter i Tack: żadnych wyżłobień na drzewach, kawałków materiału zawiązanych na gałęziach, żadnego z ustalonych znaków, żadnej wskazówki, że cokolwiek tutaj zakopano. I chociaż wszyscy się tego obawialiśmy, rozczarowanie jest dotkliwe. 


Wybacz, Oliver, ale nie mam zamiaru obgryzać paznokci ze zdenerwowania, skoro od dawna wiem, że Tack będzie w przyszłości w ruchu oporu. Nie żeby obchodził mnie los tych dwóch, ani w zasadzie żadnego z Odmieńców, ale i tak nie ma co liczyć na jakiekolwiek napięcie, skoro znamy sporą część przyszłych wydarzeń.


Raven wydaje z siebie jęk bólu, jak gdyby ją spoliczkowano. Sara upada na śnieg i powtarza: „Nie! Nie! Nie, nie, nie!", dopóki Lu nie każe jej się zamknąć. A ja czuję, jak gdyby ktoś mi wydrążył dziurę w piersi.

 Bella Swan approves.


— To musi być pomyłka — odzywam się, a mój głos rozchodzi się donośnie po polanie. — To pewnie nie tu.

— To tutaj — odpowiada cicho Bram. — Nie ma mowy o pomyłce.

— Nie — powtarzam uparcie. — Musieliśmy gdzieś źle skręcić. Albo Tack znalazł lepsze miejsce na zakopanie zapasów.

— Cicho bądź, Lena — mówi Raven, mocno pocierając skronie. Jej paznokcie mają fioletowe obwódki. — Muszę pomyśleć. 


Nie, Raven, błagam, ty nie myśl za mocno, oddeleguj wreszcie kogoś do myślenia, tobie to naprawdę nie wychodzi. 


— Musimy znaleźć Tacka. — Wiem, że zaczynam histeryzować i że taką gadaniną tylko dolewam oliwy do ognia. Ale zimno i głód przytępiły także moje myśli i to jest jedyna, która się spośród nich przebija. — Tack ma nasze jedzenie. Musimy go odnaleźć. Musimy...

Nagle Bram ucisza mnie delikatnym „ciiii". Sara podnosi się z ziemi. Nastawiamy uszu. Każdy z nas to słyszał: trzask łamanej gałązki, ostry jak huk wystrzału. Wszystkie twarze są nieruchome, czujne i niespokojne. Tak samo w bezruchu naprężał ciało jeleń, którego widzieliśmy dwa dni temu w lesie, zanim rzucił się do ucieczki.

Rozglądam się wokół. Las jest zupełnie spokojny, nic, tylko czarne, strzeliste, bezlistne drzewa, jak pociągnięcia pędzlem na tle bezmiaru bieli, przewrócone kłody i przegniłe pnie drzew skulone w śniegu. A wtedy, na naszych oczach, jedna z kłód — z daleka zdająca się po prostu masą szarości i brązu — porusza się.

Coś tu nie gra. Otwieram usta, by podzielić się swoim spostrzeżeniem, ale w tej samej chwili wszystko wokół eksploduje: ze wszystkich stron wyrastają Hieny, strząsając z siebie płaszcze i futra — drzewa stają się ludźmi, a ci z kolei zamieniają się w pistolety, noże i dzidy — i z krzykiem rzucamy się do ucieczki we wszystkich kierunkach. A to jest oczywiście to, na co liczyli: na naszą panikę, słabość, na rozproszenie. W ten sposób jesteśmy łatwiejszym celem. 


Przypomina mi się taka scena w niebywale durnym filmie „Szklanką po łapkach”:





Nie ma to jak dobry kamuflaż. Drzewa zmieniające się w ludzi, a ludzie w dzidy to doprawy musiał być piękny widok. Jedna rzecz mnie  zastanawia. Mogę się mylić, ale nie kojarzę, żeby Raven opowiadała Lence o Hienach podczas pobytu w Głuszy. To skąd Lena wiedziała, że atakują ich właśnie Hieny? Wiadomo, że wątek WTEDY opowiadany jest z perspektywy czasu, więc TERAZ dziewczyna o Hienach już wie co nieco, ale czy wcześniej wiedziała, przed kim spierdziela? Nie żeby robiło jej to wielką różnicę, wiadomo, że jak chcą cię zaciukać, to uciekasz i tyle, nie filozofujesz. Tak się tylko zastanawiam. Przeglądałam wcześniejsze fragmenty i nic nie znalazłam, ale może mi coś umknęło. Sam twist jest trochę z dupy, złole wyskakujący nagle zza krzaka akurat w miejscu trzeciego obozu, i to w dodatku jakieś Hieny, zamiast starej dobrej Jadźki i Hipolita. Mało odkrywcze.



TERAZ



Tunel, którym idziemy, schodzi w pewnym momencie w dół. Przez chwilę wyobrażam sobie, że zmierzamy do środka Ziemi. Przed nami dostrzegam światło i jakieś poruszenie. Dociera do nas ognisty blask, dudnienie i bełkotanie. Kark mam mokry od potu, a zawroty głowy jeszcze się nasiliły. Potykam się i z trudem łapię równowagę. Człowiek szczur podchodzi do mnie i chwyta mnie za łokieć. Próbuję się wyrwać, ale jego uścisk jest zbyt silny. Bijący od niego smród zatyka mi nozdrza.

Plama światła powiększa się i rozszerza, aż wreszcie naszym oczom ukazuje się przestronne pomieszczenie wypełnione blaskiem ognia i ludźmi. Gdy wyłaniamy się z ciemności, widzimy nad sobą sklepiony sufit i ogromną halę z wysokimi peronami po obu stronach. A na nich obszarpani, potargani, brudni ludzie, bladzi i anemiczni, kulejący, mrużący oczy — kolejne potwory — krążą wokół starych metalowych beczek, w których pali się ogień. 


Dobra, rozumiem, że dziewucha przeszła sporo i nie ma pojęcia, czy ci dziwni ludzie też nie chcą jej zrobić krzywdy, ale od razu potwory? Jak na kogoś, kto masturbuje się byciem innym i fokle wyrzutkiem społeczeństwa, Lena szybko wrzuca nowopoznanych do wora „inny, więc zły”. No tak, ale to nie są piękni ludzie jak Liściostfur, więc czemu ja się dziwię. Ponadto, w kraju Małego Brata osób niepełnosprawnych się zapewne szybko i skutecznie pozbywa lub chociaż się ich izoluje, więc Lenka nie miała możliwości zetknąć się z takimi ludźmi i przekonać, że nie są żadnymi wynaturzonymi monstrami, a to musiało mieć wpływ na jej reakcję. 


Ściany pokrywają kafelki, wyblakłe reklamy i graffiti, a powietrze jest gęste od dymu i smrodu starego oleju. Gdy idziemy wzdłuż torów, ludzie odwracają się i gapią na nas. Wszyscy mają jakieś defekty — brak kończyn, powykręcane, przykurczone ręce, garby na plecach, dziwne narośle na twarzach — albo są w jakiś inny sposób uszkodzeni.

— Do góry — mówi człowiek szczur, wskazując głową w stronę niemożliwie wysokiego peronu.

Julian wciąż ma ręce związane za plecami. Dwoje ludzi wyróżniających się spośród reszty wielkością podchodzi na skraj peronu i łapie Juliana pod pachami, pomagając mu podciągnąć się do góry. Garbata postać porusza się z zaskakującą gracją. Widzę jej silne ramiona i delikatne, wąskie nadgarstki. A więc to jednak kobieta. 


Supermoce Leny akurat opuszczają ją w jakże wygodnym fabularnie momencie, w związku z czym dziewczyna nie ma siły wdrapać się na wysoki peron. Julian próbuje delikatnie (czyli wrzeszcząc) wytłumaczyć mieszkańcom podziemi, że Lena jest ranna i po prostu nie da rady.


To pierwszy raz od ataku Hien, kiedy chłopak się odzywa i z jego głosu biją ból i strach. Człowiek szczur znów każe mi wejść na peron, ale tym razem, jakby na mocy jakiegoś milczącego porozumienia, kilku gapiów rusza jednocześnie w naszą stronę. Przykucają i wyciągają ręce. Staram się wykręcić, ale tamten staje za mną i chwyta mnie w pasie.

— Przestańcie! — Julian próbuje się wyrwać, ale dwójka, która pomogła mu podciągnąć się na peron, trzyma go mocno. — Puśćcie ją! 


Rozumiem, że nawet nie przyjdzie im do głowy, że ci ludzie chcą Lenę podsadzić, skoro jest taka słaba? Tym bardziej, że przed chwilą pomogli Julkowi?


Widzę ręce sięgające po mnie ze wszystkich stron. Drę się jak opętana. Monstrualne twarze, kołyszące się w migoczącym świetle, pochylają się nade mną.

— Słyszycie mnie? — krzyczy dalej Julian. — Zostawcie ją! Wypuśćcie ją!


Czyli nie. 


Jakaś kobieta z tłumu rusza w moją stronę. Wygląda tak, jakby brakowało jej części twarzy. Usta ma wykrzywione w potwornym uśmiechu. Nie! Mam ochotę krzyczeć. Czyjeś dłonie łapią mnie i podciągają na peron. Kopię i wierzgam nogami — puszczają mnie. Ląduję twardo na boku i przewracam się na plecy. Kobieta bez połowy twarzy pochyla się nade mną i wyciąga do mnie ręce. Chce mnie udusić.

— Nie zbliżaj się do mnie! — Biję na oślep rękami i nogami, starając się ją odepchnąć. Uderzam głową o peron i przed oczami wybuchają mi kolorowe plamki.

— Nie ruszaj się — mówi tamta melodyjnym, zaskakująco delikatnym głosem. Jednocześnie ból znika, krzyki milkną i odpływam we mgłę. 


Ha, kobita ma melodyjny głos, więc nie może być zła. Gdyby okropnie skrzeczała, można by się bać, a tak wiemy, że Lenka jest w dobrych, choć pewnie powykręcanych rękach.



WTEDY



Rozpraszamy się jak zwierzęta, w ślepej panice. Nie mamy czasu, żeby naładować broń i nie mamy siły, by walczyć. Mój nóż jest w plecaku, więc na nic mi się nie przyda.

 Widać niczego cię to nie nauczyło, bo w przyszłości będziesz robić te same durne błędy.


Nie mam możliwości, by się zatrzymać i go wyjąć. Hieny są szybkie i silne. Mam wrażenie, że są większe od normalnych ludzi, a już na pewno dużo większe niż powinien być ktokolwiek, kto żyje w Głuszy. 


Może Hieny są po prostu bardziej zaradne od was, ofermy jedne, więc pewnie i jedzą lepiej i może jakiś fitness uprawiają, kto wie. 


— Tędy! Tędy! — krzyczy biegnąca przede mną Raven, ciągnąc Sarę za rękę. Dziewczynka jest zbyt przerażona, by płakać. Ledwo może nadążyć i co chwila potyka się na śniegu.

Ze strachu serce wali mi jak młotem. Za nami biegną trzy Hieny, jedna z nich trzyma w ręku topór. Słyszę furkotanie ostrza w powietrzu. W gardle mnie pali. Z każdym krokiem zapadam się w śniegu na kilkanaście centymetrów i muszę wyszarpywać zeń nogi. Uda trzęsą mi się z wysiłku. Jesteśmy blisko wzgórza i nagle przed nami wyrasta nasyp skalny utworzony z wielkich głazów, które opierają się o siebie niczym ludzie tulący się dla ochrony przed chłodem. Skały są śliskie, pokryte warstwą lodu. Tworzą sieć połączonych grot, a ich wnętrza, do których nie nawiał śnieg, przypominają ciemne usta. Nie ma jak obejść tych skał ani wspiąć się na nie. Jesteśmy w pułapce.

Raven nieruchomieje. Czuję bijący od niej strach. Gdy jedna z Hien rzuca się na nią, ostrzegam ją krzykiem, dopiero wtedy otrząsa się i zaczyna na nowo ciągnąć za sobą Sarę, prosto na skały, bo nie ma już dokąd uciekać. Widzę, jak szuka za pasem swojego noża, ale zgrabiałymi palcami trudno jej go wydobyć. Uświadamiam sobie z rozpaczą, że zamierza walczyć, to jej jedyny plan. Nie pozostaje nam już nic innego. Zginiemy tu, a nasza krew wsiąknie w śnieg. 


Chciałabym. Zaraz zjawi się jakiś książę na białym koniu. Może Alex powstał z martwych i was obroni?


Zimne powietrze boleśnie drapie mnie w gardło. Nagie gałęzie chłoszczą mnie po twarzy, do oczu napływają piekące łzy. Jedna z Hien jest coraz bliżej mnie, tak blisko, że słyszę jej ciężki oddech i widzę długi cień na śniegu poruszający się razem z moim, a wtedy nagle, tuż przed ciosem, przychodzi mi na myśl Hana. Ja i ona, dwa cienie na ulicach Portland, gorące słońce wysoko na niebie, nogi uderzające w jednym rytmie o asfalt. Aż wreszcie przychodzi moment, gdy nie mam już dokąd uciec.

— Biegnij! — krzyczy Raven, popychając Sarę w ciemną przestrzeń jednej ze skalnych szczelin. Dziewczyna jest na tyle drobna, że się zmieści. Może uda jej się umknąć Hienom. W tym samym momencie czuję na plecach ciężką rękę i ląduję twardo na kolanach, na lodzie, dzwoniąc zębami. Przewracam się na plecy, kilkanaście centymetrów od stromej ściany.

Widzę pochylającą się nade mną ogromną bestię z oczyma płonącymi nienawiścią. Ostrze uniesionego topora połyskuje w słońcu. Jestem zbyt przerażona, by się poruszyć, oddychać, krzyczeć. Napastnik zastyga, szykując się do ciosu. Zamykam oczy. Nagle w ciszy rozlega się huk wystrzału, a potem dwa kolejne. Otwieram oczy i widzę, jak Hiena przewraca się na bok, niczym marionetka, której odcięto sznurki. Topór wbija się w śnieg. Dwie pozostałe Hieny także padają, przeszyte kulami, a ich krew rozpełza się po bieli.

I wtedy dostrzegam Tacka i Huntera, którzy biegną w naszą stronę z karabinami w rękach — chudzi, bladzi, wymizerowani, ale żywi. 


Ojeju jeju jej. No szok po prostu. W życiu bym nie pomyślała. Czy oni w ogóle mają siły się bić, skoro ledwo zipią? No ale główną bohaterkę trzeba uratować, to elementarne.


TERAZ

Kiedy się budzę, leżę na wznak na poszarzałym prześcieradle, a Julian klęczy obok mnie. Rąk nie krępują mu już żadne więzy.
— Jak się czujesz?
Nagle wracają wszystkie wspomnienia: szczury, potwory, kobieta bez połowy twarzy. Usiłuję się podnieść, ale w mojej głowie eksplodują fajerwerki bólu.
- Spokojnie, spokojnie. - Julian chwyta mnie pod pachami i pomaga usiąść. - Paskudnie trzasnęłaś się w głowę.
-Co się stało? — Nasz skrawek przestrzeni został częściowo odgrodzony od reszty rozłożonymi kartonowymi pudłami. 


Ano rzucałaś się jak durna, jak ci chcieli pomóc, to żeś się pizgnęła zdrowo w ten pusty łeb. Nie martw się, twój musk i tak zawsze słabo pracował, już mu wiele nie zaszkodzi. 



Wzdłuż peronu, między połamanymi kawałkami sklejki wiszą kwieciste prześcieradła, co zapewnia nieco prywatności ukrytym za nimi ludziom. Materace umieszczone są wewnątrz ogromnych, powyginanych kartonowych struktur, ściany i przegródki zaś zostały wykonane z zazębiających się połamanych krzeseł i stolików. Powietrze jest wciąż gorące, przesiąknięte wonią popiołów i oleju. Mój wzrok przykuwa dym biegnący w stronę sufitu, gdzie znika w małym otworze wentylacyjnym.
— Przemyli ci rany — mówi Julian cicho, z niedowierzaniem.
— Na początku myślałem, że oni chcą... — Kręci głową. — Ale wtedy przyszła jakaś kobieta z bandażami i opatrzyła ci szyję, bo znowu zaczęła krwawić.
Dotykam rany: została zaklejona grubą gazą. Julianem także się zajęli. Rozcięta warga została przemyta, a opuchlizna na sińcach wokół oczu nieco zmalała.
— Kim są ci ludzie? Co to za miejsce?
Julian znowu kręci głową.
— Odmieńcy. — Gdy widzi grymas na mojej twarzy, dodaje:
— Nie znam żadnego innego słowa na ich określenie. Na określenie ciebie.
— Nie jesteśmy tacy sami — wyjaśniam, obserwując zgarbione, kalekie postaci krzątające się wokół dymiącego ogniska. Czuć, że coś gotują. Nie chcę nawet myśleć, co się tutaj jada, jakie zwierzęta można tutaj złapać. Na myśl o szczurach czuję szarpnięcie w żołądku. — Nie pojąłeś tego jeszcze? Wszyscy jesteśmy inni. Mamy inne cele. Żyjemy inaczej. Od początku próbuję ci to wyjaśnić. 


No tak, ci akurat są wszak dość brzydcy, nie wolno wrzucać ich do worka razem Lenką, a już nie daj bór, z Aleksem. 



Julian już ma coś powiedzieć, kiedy nagle pojawia się kobieta potwór, ta, przed którą wczoraj tak zawzięcie się broniłam. Odsuwa kartonową barykadę. Dociera do mnie, że musieli ją zbudować specjalnie po to, by zapewnić mnie i Julianowi trochę prywatności. 


A ty w dalszym ciągu nazywasz ich potworami. Wstydź się. 



— Obudziłaś się — stwierdza. Teraz, gdy już się tak nie boję, widzę, że wcale nie brakuje jej połowy twarzy, jak mi się wcześniej wydawało. Po prostu prawa jej część jest mniejsza od lewej, wklęsła, jak gdyby twarz składała się z dwóch różnych masek źle z sobą złączonych. Chociaż widziałam w życiu tylko kilku niepełnosprawnych, i to jedynie na zdjęciach w podręcznikach, nie mam wątpliwości, że musiała się z taką wadą urodzić. W szkole zawsze uczono nas, że dzieci nieleczonych rodziców mogą przyjść na świat okaleczone lub zdeformowane. Księża mówili nam, że tak właśnie przejawia się deliria w ich ciałach. Dzieci zrodzone ze zdrowych i normalnych ludzi są zdrowe i normalne. Dzieci zrodzone z choroby będą mieć chorobę w ciele i we krwi. 


Wiadomo, że genetyki ich nie uczyli, więc nie miała skąd się dowiedzieć o chorobach genetycznych i czynnikach teratogennych, ale teraz już powinna sobie zdawać sprawę, że to totalny bullshit, jak wszystko inne. 



Wszyscy ci ludzie, urodzeni jako kaleki, powykrzywiani, zdeformowani, zostali zepchnięci do podziemia. Zastanawiam się, co by się z nimi stało, gdyby zostali na górze. Przypomina mi się, jak Raven opowiadała mi o znalezieniu Blue: „Wiesz, co się mówi o dzieciach delirii. Pewnie by ją zabito i nawet by jej nie pochowano. Skończyłaby na śmietniku". 


Ale tak po prostu spuszczano tych ludzi kanałami i niech se radzą? A nie lepiej było ich albo likwidować permanentnie (żeby była jasność, nie uważam, że to dobry sposób, tylko coś, na noc Mały Brat powinien był wpaść  w tym systemie) albo izolować w miejscach kontrolowanych, jakichś zakładach czy coś? Puszczenie tych wszystkich niepełnosprawnych samopas to trochę dziwne, biorąc pod uwagę ideolo Małego Brata. 



Kobieta klęka przede mną, nie czekając na odpowiedź. Julian i ja milczymy. Chcę coś powiedzieć, jakoś jej podziękować, ale nie mogę znaleźć słów. Chciałabym też odwrócić wzrok od jej twarzy, lecz i tego nie potrafię.
— Dziękuję — mówię wreszcie. Jej wzrok spotyka się z moim. Oczy ma brązowe, otoczone drobnymi zmarszczkami, a do tego stale przymrużone od życia w ciągłym półmroku.
— Ilu ich było? — pyta. Spodziewałam się, że jej głos będzie dziwny i zniekształcony, tak jak jej twarz, ale jest wysoki i czysty. Ładny. Gdy nie odpowiadam od razu, wyjaśnia: — Intruzi. Ilu ich było? 


Cóż, jak już mówiłam, gdyby głos też miała tak brzydki jak lico, to byłaby złolem. 


Domyślam się, że mówi o Hienach, choć używa innego słowa. Widać to po sposobie, w jaki je wymawia: mieszaninie gniewu, strachu i obrzydzenia.

— Nie jestem pewna — odpowiadam. — Co najmniej siedmioro. A może więcej.

— Pojawili się tutaj trzy pory temu. Może cztery. — Na mojej twarzy musi malować się konsternacja, ponieważ kobieta wyjaśnia: — W tunelach nietrudno jest stracić poczucie czasu. Dni i tygodnie zlewają się w jedno i dopóki nie wyjdziemy na zewnątrz, nie da się stwierdzić, ile ich minęło.

— Od jak dawna tu mieszkasz? — pytam, choć tak właściwie obawiam się odpowiedzi.

Spogląda na mnie z ukosa tymi małymi oczami w kolorze mułu. Staram się nie patrzeć na jej usta i podbródek: tutaj deformacja najbardziej rzuca się w oczy, jak gdyby jej twarz zwijała się w sobie, niczym więdnący kwiatek.

— Od zawsze — mówi. — Albo prawie od zawsze.

— Ale jak...? — pytanie więźnie mi w gardle. Kobieta uśmiecha się. A przynajmniej wydaje mi się, że to uśmiech, bo kącik jej ust unosi się do góry.

— Na górze nic nas nie czeka. W każdym razie nic poza śmiercią.

A więc jest tak, jak myślałam. Zastanawiam się, czy właśnie taki los przydarza się dzieciom, które nie trafiają pod ziemię albo do którejś z osad w Głuszy — może są zamykane w więzieniach albo szpitalach psychiatrycznych, a może po prostu się je zabija. 


Mnie właśnie zastanawia to samo. Skoro najlogiczniejsze dla Małego Brata byłoby zabicie takich słabo rokujących osobników (wszak zamykanie ich kosztuje pieniądze, skoro mają żyć, trzeba ich za coś utrzymać), to czy nasi podziemni mieszkańcy po prostu uciekli spod topora władzy? Raczej nie, przecież ci ludzie są zdeformowani od urodzenia, jako niemowlęta przecież musieli mieć pomoc, żeby się tu dostać. 


— Od kiedy sięgam pamięcią, tunele należały do nas — kontynuuje. Wciąż trudno mi pogodzić brzmienie jej głosu z wyglądem twarzy. Skupiam się na jej oczach: nawet w przyćmionym świetle widzę, że są pełne ciepła. — Rodzice w jakiś sposób wiedzą, jak do nas dotrzeć. Wiedzą, że tu ich dzieciom nie stanie się krzywda.


Ale wiemy, że „niepełnosprawni rodzą się tylko nieleczonym” to bullshit, więc skąd u wyleczonych „zombiaków” tyle empatii, żeby oddać tak potwornie okaleczone przez los dziecko w ręce życzliwych, podobnych mu ludzi, zamiast wepchnąć malucha władzy, żeby aparat państwowy zajął się problemem? Tym bardziej, że tak według propagandy zapewne powinno się robić. Takie dzieci wszak to może być wskaźnik delirki u rodziców. Oliver wybiera sobie w charakterystyce wyleczonych takie cechy, jakie jej akurat pasują do sceny. Tym razem jest to przywiązanie do dzieci, które według ideologii nadają się tylko na odstrzał i jeszcze mogą napytać biedy rodzinie. Poza tym, co ze szpitalami, jeśli w szpitalu rodzi się takie dziecko, to czy nie powinno być od razu zgłaszane odpowiednim osobom i przekazywane dalej, a rodzice brani pod lupę? Tym bardziej, że wiele chorób da się stwierdzić już podczas ciąży, więc taka ciąża może być albo od razu usunięta „z urzędu”, a jeśli na to za późno, to patrz powyżej. 


Jej oczy kierują się na Juliana i widzę, że ogląda jego nieskazitelną szyję, a potem znowu patrzy na mnie. — Jesteś wyleczona. Tak to nazywają na górze, prawda?

Kiwam głową. Otwieram usta, by wyjaśnić, że jestem w porządku, że jestem po ich stronie, ale wtedy wtrąca się Julian:

— Nie należymy do Intruzów. Nie należymy też do żadnej innej grupy. Działamy... działamy sami.

Nie należymy do żadnej innej grupy. Wiem, że mówi to tylko po to, żeby ją uspokoić, ale te słowa podnoszą mnie na duchu, pomagają rozerwać węzeł strachu, który zasupłał się w mojej piersi, od kiedy znaleźliśmy się pod ziemią. Wtedy moje myśli biegną do Aleksa i znowu czuję przypływ mdłości. Żałuję, że w ogóle opuściliśmy Głuszę. Żałuję, że przyłączyłam się do ruchu oporu. 


Liściostfur wyskakuje zza węgła w najmniej spodziewanych momentach. Zdechnij wreszcie na dobre, stary. A ty, Julianku, ptysiu drogi, weź jej porządnie zawróć w głowie, mam dosyć tego jęczenia za Simoroślą co trzeci akapit. 


— Jak się tu dostaliście? — pyta kobieta. Nalewa wody ze stojącego obok dzbanka i podaje mi dziecięcy plastikowy kubek z wyblakłym wzorkiem wokół krawędzi. Naczynie, podobnie jak wszystko inne tutaj, musi pochodzić z góry: to rzeczy niepotrzebne innym, porzucone. Przedostały się przez szczeliny w ziemi jak topniejący śnieg. 


Wow, jakie to wszystko „Nigdziebądź”-owe. 


— Schwytano nas — wyjaśnia Julian pewniejszym już głosem. — Porwali nas Intruzi. — Po tych słowach milknie i wiem, że myśli teraz o znalezionych przeze mnie identyfikatorach AWD, o tatuażu, który zauważyłam na szyi Hieny. Nie rozumie jeszcze, o co w tym wszystkim chodzi, tak samo jak ja. Ale wiem, że nie tylko Hieny były w to zaangażowane. Zapłacono im, albo przynajmniej obiecano im zapłatę za to, co zrobili. - Nie wiem dlaczego - dodaje. 


Ciesz się błogą nieświadomością, bo wyjaśnienie jest tak durne, że wolisz nie wiedzieć. 


- Chcielibyśmy wydostać się na zewnątrz - wtrącam i nagle dociera do mnie coś, co kobieta powiedziała wcześniej. Świta mi promyk nadziei. — Zaczekaj... powiedziałaś, że macie problem ze śledzeniem czasu, dopóki nie wyjdziecie na górę, prawda? A więc... jest jakaś droga wyjścia? Droga na górę?

- Ja nie wychodzę na górę. — Wymawia to tak, jakby określenie „na górę" było nieczyste.

- Ale ktoś to robi na pewno - nie daję za wygraną. -Ktoś musi. - Muszą jakoś zdobywać zaopatrzenie: prześcieradła i kubki, paliwo i te sterty używanych, połamanych mebli, które widać na peronie. To wszystko musiało skądś się wziąć.

- Tak - odpowiada spokojnie. - Oczywiście.

- Zabierzecie nas tam? - pytam. W gardle mi zaschło. Już sama myśl o wyjściu na powierzchnię, o słońcu i przestrzeni sprawia, że zbiera mi się na płacz. Nie wiem, co się stanie, gdy znów znajdziemy się na górze, ale na razie odsuwam od siebie te lęki.

- Wciąż jesteś osłabiona — mówi kobieta. - Musisz się najeść i odpocząć.

- Nic mi nie jest - upieram się. - Mogę iść. - Gdy próbuję wstać, robi mi się ciemno przed oczami i ciężko opadam na ziemię. 


Aha, superhero mode się jeszcze nie zrestartował. 


- Lena. - Julian kładzie mi rękę na ramieniu. Błysk w jego oczach mówi: „Zaufaj mi, będzie dobrze, trochę dłuższy pobyt tutaj nas nie zabije". Sama nie wiem, kiedy i jak zaczęliśmy się porozumiewać bez słów, nie mam też pojęcia, dlaczego tak mi z tym dobrze. 


Caaaaaaaaaaaaaaan youuu feeel the loooooooooooove tonight?


Julian zwraca się do kobiety:

— W porządku, zostaniemy tutaj jeszcze trochę. Ale potem ktoś wskaże nam drogę na powierzchnię, tak?

Kobieta znowu przebiega między nami wzrokiem, a potem kiwa głową.

— Nie należycie do tego miejsca — odpowiada i podnosi się.

Nagle robi mi się wstyd. Dociera do mnie z całą mocą, że ludzie ci pomogli nam, chociaż żyją w nędzy, chociaż żyją w ciemności, wśród śmieci i odpadków, oddychają dymem. Pomogli nam, nie znając nas i nie mając ku temu żadnych powodów oprócz tego, że wiedzieli jak. Zastanawiam się, czy na ich miejscu zrobiłabym to samo. Nie jestem pewna. Za to wiem, że Alex by tak zrobił. I Julian również. 


Ahahahahahaha, Alex zrobiłby coś takiego bezinteresownie, no bo padnę zaraz. Obśmiałam się jak norka. 


— Zaczekaj! — krzyczy za nią chłopak. — Nawet... nawet nie wiemy, jak masz na imię.

Na jej twarzy przez chwilę maluje się zdziwienie, a potem uśmiecha się znowu, lekko wykrzywiając usta.

— Dostałam imię tutaj. Nazywają mnie Monetą.

Julian marszczy czoło, ale mnie to imię nie dziwi. Jest typowe dla Odmieńców — łatwe do zapamiętania, zabawne, balansuje na granicy dobrego smaku, ale trafia w sedno. Moneta ma przecież dwie strony. 


Tyle na dzisiaj. W następnym odcinku pozostaniemy z Lenką i Juliankiem w podziemiach. Czy nasze gołąbeczki wrócą wreszcie na powierzchnię? 


Do zobaczenia



Beige








 

niedziela, 4 listopada 2018

Część XXI + ogłoszenie


Rankiem wciąż pada.

Rany koguta, Hieny nie znalazły ich przez całą noc?! Jak nic muszą być spokrewnione z tymi policjantami, którzy ścigali Lenę i PŚ pod koniec „Delirium”.

Podnoszę się powoli. Czuję potworny ból pod czaszką i zawroty głowy. Juliana nie ma obok mnie.

Ha, wyobraźcie sobie tylko ten fabularny psikus, gdyby Juleczek zdecydował się porzucić naiwną, spaczoną jednostkę podczas snu i samemu cichaczem wydostać z kanałów. Niestety, nic z tego, chłopak znajduje się zaledwie kilka kroków dalej:

Stoi plecami do mnie, ma na sobie tylko wyblakłe bawełniane szorty, które musiał znaleźć w magazynie Hien. Oddech więźnie mi w gardle. Wiem, że powinnam odwrócić wzrok, ale nie potrafię. Nie jestem w stanie oderwać oczu od tego widoku — od deszczu spływającego mu po plecach, szerokich, muskularnych i silnych, takich jak u Aleksa, od falistych wzniesień jego ramion i barków, od włosów, które mokre wydają się ciemniejsze, i od tego, jak odchyla do tyłu głowę, by woda wpadała mu do otwartych ust.

Wcześniej czy później można się było tego spodziewać. Zastanawia mnie tylko, skąd ta niesamowita muskulatura u chorowitego, trzymanego pod kloszem nastolatka, ale cóż, każdy wie, że Tru Loff powieści YA nie zasługuje na swoje miano, jeżeli nie może pochwalić się perfekcyjnym sześciopakiem.

W Głuszy przyzwyczaiłam się do widoku nagich i półnagich mężczyzn.

No proszę! Nie, nie wycinałyśmy z analiz żadnych interesujących fragmentów. Oliver, czyżbyś zapomniała nam o czymś powiedzieć?

Przyzwyczaiłam się do odmienności ich ciała, kępek kędzierzawych włosów na piersi, a czasem też na plecach i ramionach, do ich szerokich i płaskich brzuchów, skrzydeł kości biodrowych wystających łukiem ponad spodniami.

Swoją drogą, owo podkreślenie „odmienności” ciał Odmieńców – choć Lenie zapewne chodzi tu o różnice w budowie mężczyzny i kobiety – jest nieco zabawne, gdy człowiek uświadomi sobie, że na dobrą sprawę jedynymi facetami w grupie są młodzi, sprawni i zapewne wyćwiczeni mężczyźni (Tack, Bram, Hunter), co oznacza, że autorka w swej łaskawości pozwoliła Lenie podziwiać same modelowe torsy. No, chyba że Dziadek też lubi paradować bez koszuli.

Ale to ciało jest inne. Jest w nim idealny spokój, a w bladym szarym świetle wydaje się ono błyszczeć jak posąg wykuty z białego kamienia. To ciało jest po prostu piękne.

NO BA.

Primo: Leno, uciekaj, a chyżo, to Meyepir!

Secundo: Naprawdę chciałabym się kiedyś doczekać popularnej książki dla młodzieży – która byłaby przy tym „typowym” reprezentantem gatunku, a nie parodią/próbą dekonstrukcji – w której ukochany głównej bohaterki nie przypominałby Adonisa, jednocześnie zachowując status Najwspanialszej Postaci Męskiej Uniwersum. Pomijając już wałkowane na tysiąc sposobów przez setki analizatorów i recenzentów problemy z tego rodzaju myśleniem – to jest po prostu nudne. To żadna sztuka, wywołać u małoletnich czytelniczek tęsknotę za chodzącym Panem Idealnym; o ile ciekawszym wyzwaniem byłoby wzbudzić u nich ciepłe uczucia do bohatera, który nie mieści się w stereotypowych ramach piękna.

Julian kręci głową, strząsając z włosów deszcz kropelek, które tworzą wokół niego migoczącą otoczkę, a potem — w błogiej nieświadomości, że go obserwuję — zaczyna radośnie mruczeć pod nosem jakąś melodię. Nagle robi mi się wstyd, że oto naruszam jego prywatność, więc chrząkam głośno.

To miło, zwłaszcza, że trudno tu w sumie mówić o jakimś nietakcie z twojej strony; ostatecznie nie wlazłaś mu z premedytacją do łazienki, Julek mógł przewidzieć, że w końcu się przebudzisz. Podkreślam ten fakt, bowiem... ale sami się niedługo przekonacie.

Julian odwraca się. Kiedy widzi, że już nie śpię, wyskakuje spod strumienia, porywa leżące na brzegu peronu ubrania i zaczyna się ubierać.
Nie wiedziałem, że już nie śpisz — mówi, usiłując włożyć podkoszulek, chociaż całe ciało ma jeszcze mokre. W pośpiechu wsadził głowę do rękawa i musi spróbować raz jeszcze. Roześmiałabym się, gdyby jego zachowanie nie było takie rozpaczliwe.

Zapamiętajmy: Julian nie czuje się dobrze, będąc podglądanym w intymnej sytuacji – nawet, jeżeli nie towarzyszy jej kompletna nagość.

Lena uspokaja chłopaka, że dopiero co się przebudziła i chce wiedzieć, czy sam zmrużył choć na chwilę oko.

Trochę — przyznaje z poczuciem winy. — Nie chciałem. Musiałem przysnąć jakoś koło piątej, bo robiło się już jasno.

Cóż, to było do przewidzenia; Julek jest prawdopodobnie w jeszcze gorszym stanie, niż Lenka, nic dziwnego, że jego organizm w końcu się poddał. Dlaczego jednak nie obudził partnerki w tym samym momencie, w którym poczuł, że zaczyna odpływać? W ich sytuacji radosne chrapanie bez pozostawienia kogoś na czatach jest w zasadzie równe wyrokowi śmierci (a raczej byłoby, gdyby Hieny nie przeszukiwały podziemi z zamkniętymi oczami).

Julek proponuje, by ruszali w dalszą drogę, ale Lena także chciałaby się odświeżyć:

Jasne — mówi Julian, ale się nie rusza. Czuję, jak znowu się rumienię. Już dawno nie czułam się podobnie, taka odkryta i obnażona. Gdzieś umyka mi ta nowa Lena, ta twarda wojowniczka zrodzona w Głuszy. Nie potrafię z powrotem wcisnąć się w jej ciało.
Będę się musiała rozebrać — dodaję, jako że Julian zupełnie nie łapie wskazówki.
Och. No tak — wyrzuca z siebie, odwracając się do mnie plecami. — Oczywiście. To ja... to ja po prostu pójdę na zwiady.
(…)
Czekam, aż echo jego kroków ucichnie w ciemnym tunelu, a potem zdejmuję ubranie (...) Staję nago na skraju peronu i wyciągam ręce w stronę nieba, pod strugi wody spływające przez kraty, które wyglądają jak płynna szarość, jak gdyby niebo zaczęło się topić.

Kolejna istotna informacja w wątku okołohigienicznym: Lena wyraźnie dała Julkowi do zrozumienia, że potrzebuje nieco prywatności, a ten zrozumiał aluzję. Dziewczyna, w przeciwieństwie do niego, postanowiła też zażyć kąpieli nie w bieliźnie, ale na golasa. 
Jeżeli nie rozumiecie, dlaczego poświęcam temu elementowi fabuły tyle uwagi, to szczerze zazdroszczę Wam nieświadomości; biorąc jednak pod uwagę, przez ile literackich koszmarków przedarliśmy się już w historii naszych analiz, myślę, że domyślacie się, iż - niestety – nie wspominam o tym wszystkim wyłącznie po to, by nabić większą liczbę znaków.

Przez chwilę udaje mi się zapomnieć, że Hieny czają się na nas gdzieś tam, w ciemności, i że nas szukają.

Mój losie, ten prysznic w ściekach musi być równie fenomenalny, co w niektórych reklamach żelu do kąpieli czy inszego szamponu; mnie nie byłoby tak łatwo zapomnieć o tym, że ściga mnie banda wściekłych psychopatów.

Pozwólcie, że streszczę następną stronę jednym zdaniem: Lena się myje, zimny deszcz poprawia jej samopoczucie. W końcu dziewczyna kończy ablucje i wraca na peron celem ponownego ubrania się...I wtedy dostajemy TO.

A potem słyszę za sobą kroki. Odwracam się, zasłaniając ciało rękami. Julian wyłania się z cienia. Z jedną ręką wciąż na piersi, drugą sięgam po koszulkę.
Zaczekaj — woła i coś w jego głosie, nutka rozkazu, ale i prośby, każe mi się zatrzymać w pół ruchu. — Zaczekaj — powtarza delikatniej.
Dzieli nas kilka metrów, ale przez to, jak na mnie spogląda, mam wrażenie, jakbyśmy stali pierś przy piersi. Czuję jego oczy na swojej skórze, jak elektryczny dotyk. Wiem, że powinnam włożyć koszulkę, ale nie mogę się ruszyć. Z trudem w ogóle oddycham.
Nigdy przedtem nie pozwolono mi popatrzeć — mówi Julian otwarcie i robi kolejny krok w moją stronę.
Światło pada teraz inaczej na jego twarz i widzę delikatność w jego zamglonych oczach, co sprawia, że huczący żar w moim ciele przechodzi w cudowne, stabilne ciepło. Jednocześnie cieniutki głosik w mojej głowie krzyczy: uważaj, uważaj, uważaj! A pod nim cichsze echo powtarza: Alex, Alex, Alex. To Alex spoglądał na mnie w ten sposób.
Jesteś taka szczupła w talii — odzywa się Julian ledwo słyszalnym szeptem.
Wreszcie zmuszam się, by stanąć do niego plecami. Ręce mi się trzęsą, gdy wkładam przez głowę sportowy stanik, a potem koszulkę. Kiedy znowu odwracam się w jego stronę, z jakiegoś powodu Julian budzi we mnie lęk. Zbliżył się do mnie jeszcze bardziej. Pachnie deszczem. Zobaczył mnie półnagą, odsłoniętą.

Oliver... Dlaczego?

Naprawdę – dlaczego? Czy ta scena naprawdę była potrzebna, zwłaszcza w obecnej formie?
Julek doskonale wie, jak ważna jest potrzeba prywatności – zareagował paniką na przebudzenie Leny, mimo że nadal miał na sobie gacie. Lenka wyraźnie dała mu też do zrozumienia, że nie życzy sobie towarzystwa – i Fineman rzekomo podporządkował się jej prośbie, udając się na obchód!

Pół biedy, gdyby to wszystko zostało opisane inaczej; Julian, przekonany, że Lena jest już gotowa, powraca na peron, widzi pannę Haloway rozebraną do rosołu (no, prawie; w powyższym cytacie nie znajdziemy owej informacji, ale Lenka zdążyła już założyć spodnie), zastyga jako ta żona Lota (bo szok + pierwsza widziana na żywo naga niewiasta + widok, jakkolwiek głupio mu to przyznać samemu przed sobą, jest atrakcyjny + rodząca się Tru Loff), po czym orientuje się, co wyczynia i natychmiast przeprasza, odwracając się plecami.

Ale to, co dostaliśmy, jest po prostu...niepokojące w swej wymowie. Spójrzcie jeszcze raz na pogrubione przeze mnie fragmenty; zobaczcie, jaką atmosferę nadają owemu cytatowi. Może jakieś skojarzenia? Tak, tak; w podobnie „romantyczny” sposób Oliver opisała pierwszą randkę Lenki i Plastikowej Simorośli. W obu przypadkach dziewczyna czuje się zagrożona i niepewna; niby wspomina o zamglonych oczętach i inszych płomieniach w okolicach brzuszka, ale i tak motywem przewodnim obu wydarzeń jest „lęk”.

Boli mnie to tym bardziej, że PŚ był praktycznie nie do odratowania od swojej pierwszej sceny w laboratorium, Juleczek tymczasem wzbudzał momentami moją autentyczną sympatię. Powiedziałabym, że autorka zrobiła to celowo, aby obrzydzić go nieco tym czytelniczkom, które – o zgrozo! - mogłyby uznać go za bardziej czarującego od Tru Loffa nr 1, ale bądźmy szczerzy: w rzeczywistości YA młodzieniec staje się jedną z możliwych romansowych opcji dopiero wtedy, gdy naruszy przestrzeń osobistą Mary Sue, więc podejrzewam, że Juleczek dopiero w tej scenie awansował w autorskich oczach na wybranka serca z prawdziwego zdarzenia.

Ale głowa do góry; pozwólcie, iż zarzucę tu małym spoilerem, zdradzając, że – choć jest to, oczywiście, kwestia subiektywna – to bodaj najbardziej niepokojący moment z Juleczkiem w roli głównej w tej serii, więc jeżeli jesteście w stanie wybaczyć mu owo chwilowe bycie creepem, to jest szansa, że wkupi się on na powrót w Wasze łaski.

Patrzył na mnie, jak gdybym była piękna.

Wiecie co? Czasami żal mi Leny; ta dziewczyna zdaje się tak desperacko potrzebować akceptacji otoczenia, że poleci na każdego, kto spojrzy na nią maślanym wzrokiem (o ile oczywiście spełnia jej wyśrubowane normy estetyczne, Brian nadal nie ma żadnych szans). O co zakład, że gdyby albinos był przystojnym mężczyzną w typie nordyckiego drwala, który w dodatku skomplementowałby powierzchowność Leny, jej serce z miejsca zaczęłoby szybciej bić?

Lepiej się czujesz? — pyta.
Tak — odpowiadam, spuszczając wzrok. Przesuwam ostrożnie palcem wzdłuż rany na szyi, długiej na ponad centymetr, na której utworzyła się skorupa zaschniętej krwi.
Daj, obejrzę. — Julian wyciąga rękę i zatrzymuje ją tuż przy mojej twarzy. Podnoszę na niego wzrok. Wygląda, jakby pytał o pozwolenie.

Rychło w czas.

Kiwam głową, a on delikatnie wkłada rękę pod mój podbródek i unosi go do góry, żeby przyjrzeć się ranie.
Powinniśmy to obandażować.
My. Znów jesteśmy po tej samej stronie. Nie wraca już do tego, że go okłamałam, ani że jestem niewyleczona. Zastanawiam się, jak długo to potrwa.

Trochę nie rozumiem tej fiksacji Leny na punkcie używania liczby mnogiej przez Juleczka. To raczej oczywiste, że jesteście obecnie po tej samej stronie – uciekacie przed porywaczami, ewentualne animozje muszą ustąpić pragmatyzmowi. Nie zmienia to faktu, że Fineman może donieść na ciebie w tej samej w chwili, w której wydostaniecie się na powierzchnię.

Julian pochyla się nad plecakiem i szuka w nim materiałów pierwszej pomocy, które zabraliśmy z magazynu Hien, po czym wraca do mnie z bandażem, butelką wody utlenionej, maścią antybakteryjną i kilkoma bawełnianym wacikami.

Mój losie, Odmieńcy z drużyny Raven nie widzieli tak bogato zaopatrzonej apteczki od czasów... cóż, podejrzewam, że od czasów, gdy postanowili założyć swoją małą komunę w Głuszy.

Pozwól mi. — Najpierw zanurza wacik w wodzie utlenionej i delikatnie muska ranę. Piecze, więc mimowolnie odsuwam się z sykiem. Chłopak unosi brwi.
No daj spokój — mówi z uśmiechem. — Przecież wcale tak nie boli.
Właśnie że boli — upieram się.
Wczoraj stanęłaś oko w oko z dwoma maniakalnymi zabójcami. A teraz nie możesz znieść lekkiego pieczenia?
To zupełnie inna sprawa — odpowiadam, piorunując go wzrokiem. Nie podoba mi się, że sobie ze mnie żartuje.

Nie bardzo widzę, gdzie tu jakikolwiek żart; jak dla mnie, Juleczek jest po postu zdziwiony, że w ogóle wykazujesz jakiekolwiek oznaki dyskomfortu, co przy twojej tendencji do bycia robotem jest zaiste godne odnotowania.

Julian unosi brwi, ale nie komentuje. Dotyka raz jeszcze mojej rany bawełnianym wacikiem, ale tym razem zaciskam zęby i znoszę to w milczeniu. Potem wyciska cienki pasek maści na bandaż i zawiązuje go ostrożnie wokół mojej szyi.
Alex też mnie kiedyś opatrywał. To było w noc nalotu, kiedy ukrywaliśmy się w małej szopie na narzędzia, po tym jak pies ugryzł mnie w nogę.

Z tą drobną różnicą, że w noc nalotu PŚ ratował cię swoim przepoconym podkoszulkiem.

Zastanawiam się, czy właśnie w ten sposób ludzie się do siebie zbliżają: opatrują nawzajem swoje rany, leczą skaleczoną skórę.

Mam nadzieję, że Lena nigdy nie zostanie pielęgniarką. 

Już. Do wesela się zagoi. — Jego oczy przejęły kolor szarego nieba ponad kratami.

Supermocą PŚ były jego liściaste loki; magnetyzm Juleczka zdaje się kryć w jego błękitnych oczętach. Mam wrażenie, że to może być jakaś metafora, niestety, nie mam pojęcia, czego. Kochani czytelnicy, pomożecie?

Możesz iść dalej?
Potakuję, chociaż wciąż czuję się osłabiona i kręci mi się w głowie.

Ech, w takim układzie lepiej nie kusić losu, jeszcze nam zemdlejesz; odpocznijcie sobie z godzinkę, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że Hieny nie tylko szukają was z zawiązanymi oczami, ale w dodatku przemieszczając się na czworakach.

Julian wyciąga rękę i łapie mnie za ramię. Zastanawiam się, co sobie myśli, kiedy mnie dotyka, czy czuje elektryczny impuls przepływający przez moje ciało. Nie miał przedtem kontaktu z dziewczynami, ale najwyraźniej nie jest to już dla niego problem. Przekroczył granicę.

Moc Tru Loff pokona wszystkie przeszkody, łącznie z wieloletnim wytwarzaniem odruchu warunkowego na obecność kobiety!

Zastanawiam się, co zrobi, kiedy wreszcie się stąd wydostaniemy. Bez wątpienia wróci do swojego dawnego życia — do ojca, do AWD. Może nawet doniesie na mnie na policję.

* rozmarza się *

Julian troskliwie dopytuje, czy Lena da radę iść, dziewczyna porównuje swe wnętrzności do „tysiąca trzepoczących motyli” i z przerażeniem zdaje sobie sprawę, że chyba zaczyna czuć do złotego dziecka AWD uczucia niegodne rebeliantki:

Julian. — Otwieram oczy, przeklinając drżenie w swoim głosie. — Nie mamy z sobą wiele wspólnego. Stoimy po przeciwnych stronach barykady. Jesteś tego świadomy, prawda?

Leno, czy naprawdę musisz co chwila przypominać temu nieszczęśnikowi, że pierwszą rzeczą, którą powinien zrobić po odzyskaniu wolności jest złożenie donosu?

Jego oczy stają się bardziej płonące, bardziej intensywne: nawet w półmroku tunelu jest to porażający błękit.

Czyżby ostatecznym plot twistem tego tomu miał być fakt, że Juleczek jest vesselem?


Nie wiem już, po której jestem stronie.
Podchodzi jeszcze bliżej mnie.
Julian... — Jego imię z trudem przechodzi mi przez gardło.
I wtedy dociera do nas ten dźwięk: stłumiony krzyk z jednego z tuneli, dudnienie kroków. Julian nieruchomieje. Spoglądamy na siebie, słowa stają się zbędne.
Hieny.

Filmujący zza rogu Henio zaklął szpetnie. Właśnie teraz, gdy tylko chwila dzieliła rozentuzjazmowanych widzów od epickiego pocałunku tej dwójki!

Strach podchodzi mi do gardła. Głosy dobiegają z tunelu, którym przyszliśmy ubiegłej nocy.

Hieny przez całą noc przeszukiwały jeden tunel?! ...Nie mam więcej pytań.

Nasze gołąbeczki dają dyla w ciemność:

Na drugim końcu peronu zaczyna się tunel, tak niski, że oboje musimy się pochylić, by do niego wejść. Po kilku metrach docieramy do metalowej drabiny prowadzącej w dół do szerszego tunelu, na szczęście suchego, którym biegną stare tory. Co kilka kroków Julian przystaje, nasłuchując Hien. A potem słyszymy jeszcze bliżej burkliwy głos: „tędy". To jedno słowo pozbawia mnie tchu, jakbym dostała pięścią w brzuch.
Albinos.

Słowo daję, pan albinos powoli staje się jednym z moich ulubionych bohaterów tego cyklu; czytając ten fragment, nie mogę odpędzić się od wizji, w której Hieny przez całą noc biegają w tę i nazad po korytarzu znajdującym się tuż za drzwiami ich kryjówki, póki szef, zmęczony ich niekompetencją, nie dołącza do poszukiwań, leniwym ruchem ręki wskazując na prowadzący do wyjścia tunel ze słowami: „A może poszukalibyście trzydzieści metrów dalej?”.

Przeklinam się w myślach za to, że schowałam pistolet do plecaka. Teraz nie ma czasu ani miejsca, żeby go wydostać.

...Dziewczyno, no bez żartów, cała operacja zajęłaby ci góra trzydzieści sekund. I jakie znów "nie ma miejsca"? Owszem, jesteście zapędzeni w kozi róg, ale nie na tyle, by nie móc ściągnąć plecaka!

Ściskam rękojeść noża, szukając siły w gładkości drewna, w jego ciężarze. Ale wciąż jestem słaba, kręci mi się w głowie, a do tego jestem głodna. Wiem, że nie wypadnę dobrze w walce.

Ostatnio będąc w identycznym stanie powaliłaś jedną Hienę i zabiłaś drugą, nie bardzo zatem wiem, w czym problem.

Odmawiam cichą modlitwę za to, żebyśmy ich zgubili w ciemności.

Ciekawam, który pierwiastek jest w tym uniwersum odpowiedzialny za bezpieczeństwo/nagły napływ sił witalnych.

Głosy stają się donośniejsze, coraz bliższe. Słyszymy kroki dudniące o metalową drabinę — dźwięk, który sprawia, że krew ścina mi się w żyłach ze strachu. I właśnie wtedy dostrzegam światła omiatające zygzakiem ścianę, jak żółte błyszczące macki. No tak, mają latarki. Nic dziwnego, że posuwają się tak szybko.

Szybko”?! Leno, toć oni musieli przez ostatnich kilkanaście godzin używać tych latarek do zabawy z okolicznymi kotami!

Nie muszą się martwić, że zostaną dostrzeżeni albo usłyszani.

- Zwłaszcza że spostrzegawczość nie jest moją mocną stroną.

Lena i Juleczek wciskają się do kolejnego, mniejszego tunelu, niestety! Chłopak potyka się w wpada w kałużę, tym samym dając porywaczom cynk co do ich obecnej kryjówki. Wydaje się, że sprawa jest przegrana, Hieny zbliżają się do swoich ofiar:

Słyszę, jak [Julian] zdejmuje plecak, i wiem, że szuka broni. Nie ma już sensu uciekać. Tak naprawdę nie ma też sensu walczyć, ale przynajmniej pociągniemy za sobą na tamten świat kilku naszych wrogów.

Nie powiem, Lena ma wcale niezłe mniemanie o swoich umiejętnościach, biorąc pod uwagę, że
a) znajduje się w ciemnym tunelu, w którym jedyne źródło światła stanowią latarki świecące jej prosto w oczy
b) jest maksymalnie osłabiona
c) Hieny zapewne są uzbrojone.

Lena zaczyna wpadać w panikę, nie chce bowiem umrzeć w śmierdzącym kanale.

Hieny poruszają się teraz cicho, ale czuję, jak starają się rozciągnąć ten moment w czasie, jak się nim delektują, tak jak myśliwy, gdy maksymalnie naciąga łuk tuż przed wypuszczeniem strzały — oto ostatnie chwile ciszy i bezruchu przed atakiem. Czuję albinosa. Nawet w ciemności wiem, że się uśmiecha.

- Niestety, jego uśmiech nie jaśnieje światłem tysiąca słońc, w przeciwnym razie nie miałabym nic przeciwko temu, by igrał sobie z moim zdrowiem i życiem.

Nie w ten sposób. Tylko nie w ten sposób. Moją głowę wypełniają teraz echa przeszłości, okruchy wspomnień i zniekształcone obrazy: mocny zapach wiciokrzewu latem, brzęczące pszczoły, drzewa uginające się pod ciężarem śniegu, roześmiana Hana biegnąca przede mną, jej blond kucyk podskakujący przy każdym ruchu.

Hmm, to całkiem ładne wspomnienia, ale czegoś mi tu brakuje, czegoś istotnego dla nurtu YA...

Ale tym, co mnie wówczas uderza — w tej właśnie chwili, kiedy z niezbitą pewnością wiem, że umrę — jest świadomość, że wszystkie pocałunki mojego życia są już za mną.

Bingo!

Deliria, cierpienie, wszystkie problemy, jakie spowodowała, wszystko, o co walczyliśmy, jest skończone, zmyte przez falę mojego życia.

Ciekawe, czy przez „my” Lenka rozumie tu siebie i PŚ, czy siebie i Juleczka – bo chyba nie ma o sobie na tyle wysokiego mniemania, by wierzyć, że jej śmierć wpłynie znacząco na losy rebelii jako takiej.

Ciemność przeistacza się w eksplozję kolorów i plamek wibrującej jasności, a ja rzucam się do przodu, atakując na oślep nożem, słyszę wrzaski, ryki i krzyk, który rozbrzmiewa echem w mojej piersi, wydobywa się z niej przez zaciśnięte zęby niczym zgrzyt metalowego ostrza.

Chciałabym wierzyć, że był to ryk pustego śmiechu po tym, jak ledwo trzymająca się na nogach Lena niemrawo zamachnęła się nożem na uzbrojonego w kałasznikowa albinosa.

Dalej mamy opis kotłowaniny, Lena sieka nożem jak oszalała, póki ktoś nie wytrąca jej go z ręki, jedna z Hien zaczyna ją dusić, wydaje się, że to już koniec...Aż tu wtem!

Zacisk na mojej szyi nagle znika i zachłystuję się powietrzem, które jak zimna woda wdziera mi się do płuc. Ląduję na czworakach i przez chwilę myślę, że muszę śnić, ponieważ czuję pod sobą strumień futra i tysięcy małych ciał. Aż wreszcie w głowie zaczyna mi się przejaśniać, świat powraca z mgły i uświadamiam sobie, że tunel jest pełen szczurów. Są ich setki: przeskakują jeden nad drugim, wiją się, uderzają o moje nadgarstki i szczypią w kolana.
Nagle w tunelu rozbrzmiewają echem dwa strzały, rozlega się krzyk bólu. Widzę nad sobą dziwne kształty, jacyś ludzie zmagają się z Hienami. Mają ogromne, płonące pochodnie, śmierdzące starym olejem, którymi przecinają ciemność.

Lena, co zrozumiałe, jest w pełni skonfundowana; z trudem rejestruje swoje otoczenie (słaniający się pod ścianą Juleczek, Hiena, której tajemniczy przybysze najwyraźniej podpalili koafiurę), w dodatku walczy z obrzydzeniem wywołanym ocierającymi się o nią szczurami.

Łkanie dławi mnie w gardle. Może umarłam i poszłam do piekła, by odpokutować za delirię i inne straszne rzeczy, które zrobiłam w życiu, może przyjdzie mi spędzić wieczność w nędzy i chaosie, tak jak zapowiada Księga SZZ tym, którzy wykazują nieposłuszeństwo.

Spokojnie, Leno, to nie może być piekło, jak na razie nie widać na horyzoncie żadnych liści.

- Wstań.
Podnoszę głowę. Nade mną stoją dwa potwory z pochodniami. Trudno mi myśleć o nich inaczej, bo tak właśnie wyglądają: jak bestie z podziemia, jak półludzie. Jeden z nich jest ogromny, właściwie olbrzym. Jedno oko ma mlecznobiałe, ślepe, a drugie ciemne, błyszczące jak u zwierzęcia. Druga postać jest zgarbiona, jej zakrzywione w pałąk plecy przypominają wypaczony kadłub łodzi. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy to mężczyzna, czy kobieta. Długie, tłuste włosy zasłaniają większość jej twarzy.

Przyjmuję zatem roboczo, że nowe postacie na scenie są antagonistami; ostatecznie w tym uniwersum jakiekolwiek fizyczne mankamenty są znakiem rozpoznawczym wyłącznie czarnych charakterów.

Hieny zniknęły.

Ale... tak po prostu? Ok, jedna zajęła się ogniem, ale co zresztą? Przestraszyli się szczurów, czy jak? Hieny były uzbrojone, a ci tutaj mają wyłącznie pochodnie; jakim cudem nie wystrzelali przynajmniej części towarzystwa?

Idź. — Człowiek szczur wskazuje pochodnią w kierunku ciemności. Pochyla się lekko i wolną rękę przyciska kurczowo do boku. Przypominają mi się strzały i czyjś krzyk. Zastanawiam się, czy został postrzelony.

Ha, zatem jednak! O co zakład, że to albinos postanowił uratować honor Hien?

Lena, zmęczona i przerażona, błaga nowo przybyłych, aby pozwolili im wydostać się ze stacji.



Idź — powtarza człowiek szczur i tym razem wymachuje pochodnią tak blisko mnie, że czuję ciepło jej płomienia.
Spoglądam na Juliana, który kręci głową. Przekaz w jego oczach jest jasny: nie mamy innego wyjścia. Odwracam się i ruszam we wskazanym kierunku. Człowiek szczur z pochodnią idzie za mną, a przed nami setki szczurów znikają w ciemności.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: kontynuujemy nasz spacer z pięknymi inaczej i powracamy do przeszłości, gdzie po raz pierwszy spotykamy Hieny.


Zostańcie z nami!

Maryboo


***

Kochani, jak wskazuje tytuł dzisiejszej analizy, mamy pewne istotne ogłoszenie. Po długich naradach ustaliłyśmy, że od dziś posty będą pojawiały się dwa razy na miesiąc – po analizie na głowę.
Analizujemy już prawie dziesięć lat i chcąc nie chcąc, musiałyśmy w pewnym momencie podjąć decyzję o reorganizacji naszego dotychczasowego sposobu pracy. Powodów jest kilka, ale najistotniejszy z nich jest również najbardziej banalnym: brak czasu. Możemy spinać się, by zamieszczać nowy post co niedzielę – co w rezultacie wcześniej lub później doprowadzi do nieuniknionego spadku formy, gdy terminy staną się ważniejsze od jakości samej analizy – albo dać sobie nieco oddechu. Chcemy także w ten sposób uniknąć sytuacji, kiedy zmuszone jesteśmy przekładać wpisy z tygodnia na tydzień.

Mamy nadzieję, że pomimo owej zmiany nadal pozostaniecie z nami i będziecie towarzyszyć nam w podróży; kolejna analiza pojawi się w ostatni weekend listopada.

Dziękujemy za zrozumienie i – do zobaczenia!

Beige & Maryboo