niedziela, 25 listopada 2018

Część XXII



Nasi pocieszni Odmieńcy są coraz bliżej trzeciego obozowiska. Nie jest to dla nich jednak powód do radości. Wszyscy martwią się, co tam zastaną. Czy Tack i Hunter w ogóle przeżyli, czy zostawili jakieś żarcie, czy okaże się, że wszystko przepadło i trzeba się będzie pożegnać z jakąkolwiek nadzieją?

WTEDY 


Ranek wstaje niemrawy, a powietrze przepełnione jest dziwną energią, jak tuż przed burzą. Wędrujemy w ciszy, słychać jedynie skrzypienie śniegu pod butami. Wreszcie docieramy do miejsca, gdzie powinno się znajdować trzecie obozowisko. Nie ma żadnego śladu wskazującego, że byli tutaj Hunter i Tack: żadnych wyżłobień na drzewach, kawałków materiału zawiązanych na gałęziach, żadnego z ustalonych znaków, żadnej wskazówki, że cokolwiek tutaj zakopano. I chociaż wszyscy się tego obawialiśmy, rozczarowanie jest dotkliwe. 


Wybacz, Oliver, ale nie mam zamiaru obgryzać paznokci ze zdenerwowania, skoro od dawna wiem, że Tack będzie w przyszłości w ruchu oporu. Nie żeby obchodził mnie los tych dwóch, ani w zasadzie żadnego z Odmieńców, ale i tak nie ma co liczyć na jakiekolwiek napięcie, skoro znamy sporą część przyszłych wydarzeń.


Raven wydaje z siebie jęk bólu, jak gdyby ją spoliczkowano. Sara upada na śnieg i powtarza: „Nie! Nie! Nie, nie, nie!", dopóki Lu nie każe jej się zamknąć. A ja czuję, jak gdyby ktoś mi wydrążył dziurę w piersi.

 Bella Swan approves.


— To musi być pomyłka — odzywam się, a mój głos rozchodzi się donośnie po polanie. — To pewnie nie tu.

— To tutaj — odpowiada cicho Bram. — Nie ma mowy o pomyłce.

— Nie — powtarzam uparcie. — Musieliśmy gdzieś źle skręcić. Albo Tack znalazł lepsze miejsce na zakopanie zapasów.

— Cicho bądź, Lena — mówi Raven, mocno pocierając skronie. Jej paznokcie mają fioletowe obwódki. — Muszę pomyśleć. 


Nie, Raven, błagam, ty nie myśl za mocno, oddeleguj wreszcie kogoś do myślenia, tobie to naprawdę nie wychodzi. 


— Musimy znaleźć Tacka. — Wiem, że zaczynam histeryzować i że taką gadaniną tylko dolewam oliwy do ognia. Ale zimno i głód przytępiły także moje myśli i to jest jedyna, która się spośród nich przebija. — Tack ma nasze jedzenie. Musimy go odnaleźć. Musimy...

Nagle Bram ucisza mnie delikatnym „ciiii". Sara podnosi się z ziemi. Nastawiamy uszu. Każdy z nas to słyszał: trzask łamanej gałązki, ostry jak huk wystrzału. Wszystkie twarze są nieruchome, czujne i niespokojne. Tak samo w bezruchu naprężał ciało jeleń, którego widzieliśmy dwa dni temu w lesie, zanim rzucił się do ucieczki.

Rozglądam się wokół. Las jest zupełnie spokojny, nic, tylko czarne, strzeliste, bezlistne drzewa, jak pociągnięcia pędzlem na tle bezmiaru bieli, przewrócone kłody i przegniłe pnie drzew skulone w śniegu. A wtedy, na naszych oczach, jedna z kłód — z daleka zdająca się po prostu masą szarości i brązu — porusza się.

Coś tu nie gra. Otwieram usta, by podzielić się swoim spostrzeżeniem, ale w tej samej chwili wszystko wokół eksploduje: ze wszystkich stron wyrastają Hieny, strząsając z siebie płaszcze i futra — drzewa stają się ludźmi, a ci z kolei zamieniają się w pistolety, noże i dzidy — i z krzykiem rzucamy się do ucieczki we wszystkich kierunkach. A to jest oczywiście to, na co liczyli: na naszą panikę, słabość, na rozproszenie. W ten sposób jesteśmy łatwiejszym celem. 


Przypomina mi się taka scena w niebywale durnym filmie „Szklanką po łapkach”:





Nie ma to jak dobry kamuflaż. Drzewa zmieniające się w ludzi, a ludzie w dzidy to doprawy musiał być piękny widok. Jedna rzecz mnie  zastanawia. Mogę się mylić, ale nie kojarzę, żeby Raven opowiadała Lence o Hienach podczas pobytu w Głuszy. To skąd Lena wiedziała, że atakują ich właśnie Hieny? Wiadomo, że wątek WTEDY opowiadany jest z perspektywy czasu, więc TERAZ dziewczyna o Hienach już wie co nieco, ale czy wcześniej wiedziała, przed kim spierdziela? Nie żeby robiło jej to wielką różnicę, wiadomo, że jak chcą cię zaciukać, to uciekasz i tyle, nie filozofujesz. Tak się tylko zastanawiam. Przeglądałam wcześniejsze fragmenty i nic nie znalazłam, ale może mi coś umknęło. Sam twist jest trochę z dupy, złole wyskakujący nagle zza krzaka akurat w miejscu trzeciego obozu, i to w dodatku jakieś Hieny, zamiast starej dobrej Jadźki i Hipolita. Mało odkrywcze.



TERAZ



Tunel, którym idziemy, schodzi w pewnym momencie w dół. Przez chwilę wyobrażam sobie, że zmierzamy do środka Ziemi. Przed nami dostrzegam światło i jakieś poruszenie. Dociera do nas ognisty blask, dudnienie i bełkotanie. Kark mam mokry od potu, a zawroty głowy jeszcze się nasiliły. Potykam się i z trudem łapię równowagę. Człowiek szczur podchodzi do mnie i chwyta mnie za łokieć. Próbuję się wyrwać, ale jego uścisk jest zbyt silny. Bijący od niego smród zatyka mi nozdrza.

Plama światła powiększa się i rozszerza, aż wreszcie naszym oczom ukazuje się przestronne pomieszczenie wypełnione blaskiem ognia i ludźmi. Gdy wyłaniamy się z ciemności, widzimy nad sobą sklepiony sufit i ogromną halę z wysokimi peronami po obu stronach. A na nich obszarpani, potargani, brudni ludzie, bladzi i anemiczni, kulejący, mrużący oczy — kolejne potwory — krążą wokół starych metalowych beczek, w których pali się ogień. 


Dobra, rozumiem, że dziewucha przeszła sporo i nie ma pojęcia, czy ci dziwni ludzie też nie chcą jej zrobić krzywdy, ale od razu potwory? Jak na kogoś, kto masturbuje się byciem innym i fokle wyrzutkiem społeczeństwa, Lena szybko wrzuca nowopoznanych do wora „inny, więc zły”. No tak, ale to nie są piękni ludzie jak Liściostfur, więc czemu ja się dziwię. Ponadto, w kraju Małego Brata osób niepełnosprawnych się zapewne szybko i skutecznie pozbywa lub chociaż się ich izoluje, więc Lenka nie miała możliwości zetknąć się z takimi ludźmi i przekonać, że nie są żadnymi wynaturzonymi monstrami, a to musiało mieć wpływ na jej reakcję. 


Ściany pokrywają kafelki, wyblakłe reklamy i graffiti, a powietrze jest gęste od dymu i smrodu starego oleju. Gdy idziemy wzdłuż torów, ludzie odwracają się i gapią na nas. Wszyscy mają jakieś defekty — brak kończyn, powykręcane, przykurczone ręce, garby na plecach, dziwne narośle na twarzach — albo są w jakiś inny sposób uszkodzeni.

— Do góry — mówi człowiek szczur, wskazując głową w stronę niemożliwie wysokiego peronu.

Julian wciąż ma ręce związane za plecami. Dwoje ludzi wyróżniających się spośród reszty wielkością podchodzi na skraj peronu i łapie Juliana pod pachami, pomagając mu podciągnąć się do góry. Garbata postać porusza się z zaskakującą gracją. Widzę jej silne ramiona i delikatne, wąskie nadgarstki. A więc to jednak kobieta. 


Supermoce Leny akurat opuszczają ją w jakże wygodnym fabularnie momencie, w związku z czym dziewczyna nie ma siły wdrapać się na wysoki peron. Julian próbuje delikatnie (czyli wrzeszcząc) wytłumaczyć mieszkańcom podziemi, że Lena jest ranna i po prostu nie da rady.


To pierwszy raz od ataku Hien, kiedy chłopak się odzywa i z jego głosu biją ból i strach. Człowiek szczur znów każe mi wejść na peron, ale tym razem, jakby na mocy jakiegoś milczącego porozumienia, kilku gapiów rusza jednocześnie w naszą stronę. Przykucają i wyciągają ręce. Staram się wykręcić, ale tamten staje za mną i chwyta mnie w pasie.

— Przestańcie! — Julian próbuje się wyrwać, ale dwójka, która pomogła mu podciągnąć się na peron, trzyma go mocno. — Puśćcie ją! 


Rozumiem, że nawet nie przyjdzie im do głowy, że ci ludzie chcą Lenę podsadzić, skoro jest taka słaba? Tym bardziej, że przed chwilą pomogli Julkowi?


Widzę ręce sięgające po mnie ze wszystkich stron. Drę się jak opętana. Monstrualne twarze, kołyszące się w migoczącym świetle, pochylają się nade mną.

— Słyszycie mnie? — krzyczy dalej Julian. — Zostawcie ją! Wypuśćcie ją!


Czyli nie. 


Jakaś kobieta z tłumu rusza w moją stronę. Wygląda tak, jakby brakowało jej części twarzy. Usta ma wykrzywione w potwornym uśmiechu. Nie! Mam ochotę krzyczeć. Czyjeś dłonie łapią mnie i podciągają na peron. Kopię i wierzgam nogami — puszczają mnie. Ląduję twardo na boku i przewracam się na plecy. Kobieta bez połowy twarzy pochyla się nade mną i wyciąga do mnie ręce. Chce mnie udusić.

— Nie zbliżaj się do mnie! — Biję na oślep rękami i nogami, starając się ją odepchnąć. Uderzam głową o peron i przed oczami wybuchają mi kolorowe plamki.

— Nie ruszaj się — mówi tamta melodyjnym, zaskakująco delikatnym głosem. Jednocześnie ból znika, krzyki milkną i odpływam we mgłę. 


Ha, kobita ma melodyjny głos, więc nie może być zła. Gdyby okropnie skrzeczała, można by się bać, a tak wiemy, że Lenka jest w dobrych, choć pewnie powykręcanych rękach.



WTEDY



Rozpraszamy się jak zwierzęta, w ślepej panice. Nie mamy czasu, żeby naładować broń i nie mamy siły, by walczyć. Mój nóż jest w plecaku, więc na nic mi się nie przyda.

 Widać niczego cię to nie nauczyło, bo w przyszłości będziesz robić te same durne błędy.


Nie mam możliwości, by się zatrzymać i go wyjąć. Hieny są szybkie i silne. Mam wrażenie, że są większe od normalnych ludzi, a już na pewno dużo większe niż powinien być ktokolwiek, kto żyje w Głuszy. 


Może Hieny są po prostu bardziej zaradne od was, ofermy jedne, więc pewnie i jedzą lepiej i może jakiś fitness uprawiają, kto wie. 


— Tędy! Tędy! — krzyczy biegnąca przede mną Raven, ciągnąc Sarę za rękę. Dziewczynka jest zbyt przerażona, by płakać. Ledwo może nadążyć i co chwila potyka się na śniegu.

Ze strachu serce wali mi jak młotem. Za nami biegną trzy Hieny, jedna z nich trzyma w ręku topór. Słyszę furkotanie ostrza w powietrzu. W gardle mnie pali. Z każdym krokiem zapadam się w śniegu na kilkanaście centymetrów i muszę wyszarpywać zeń nogi. Uda trzęsą mi się z wysiłku. Jesteśmy blisko wzgórza i nagle przed nami wyrasta nasyp skalny utworzony z wielkich głazów, które opierają się o siebie niczym ludzie tulący się dla ochrony przed chłodem. Skały są śliskie, pokryte warstwą lodu. Tworzą sieć połączonych grot, a ich wnętrza, do których nie nawiał śnieg, przypominają ciemne usta. Nie ma jak obejść tych skał ani wspiąć się na nie. Jesteśmy w pułapce.

Raven nieruchomieje. Czuję bijący od niej strach. Gdy jedna z Hien rzuca się na nią, ostrzegam ją krzykiem, dopiero wtedy otrząsa się i zaczyna na nowo ciągnąć za sobą Sarę, prosto na skały, bo nie ma już dokąd uciekać. Widzę, jak szuka za pasem swojego noża, ale zgrabiałymi palcami trudno jej go wydobyć. Uświadamiam sobie z rozpaczą, że zamierza walczyć, to jej jedyny plan. Nie pozostaje nam już nic innego. Zginiemy tu, a nasza krew wsiąknie w śnieg. 


Chciałabym. Zaraz zjawi się jakiś książę na białym koniu. Może Alex powstał z martwych i was obroni?


Zimne powietrze boleśnie drapie mnie w gardło. Nagie gałęzie chłoszczą mnie po twarzy, do oczu napływają piekące łzy. Jedna z Hien jest coraz bliżej mnie, tak blisko, że słyszę jej ciężki oddech i widzę długi cień na śniegu poruszający się razem z moim, a wtedy nagle, tuż przed ciosem, przychodzi mi na myśl Hana. Ja i ona, dwa cienie na ulicach Portland, gorące słońce wysoko na niebie, nogi uderzające w jednym rytmie o asfalt. Aż wreszcie przychodzi moment, gdy nie mam już dokąd uciec.

— Biegnij! — krzyczy Raven, popychając Sarę w ciemną przestrzeń jednej ze skalnych szczelin. Dziewczyna jest na tyle drobna, że się zmieści. Może uda jej się umknąć Hienom. W tym samym momencie czuję na plecach ciężką rękę i ląduję twardo na kolanach, na lodzie, dzwoniąc zębami. Przewracam się na plecy, kilkanaście centymetrów od stromej ściany.

Widzę pochylającą się nade mną ogromną bestię z oczyma płonącymi nienawiścią. Ostrze uniesionego topora połyskuje w słońcu. Jestem zbyt przerażona, by się poruszyć, oddychać, krzyczeć. Napastnik zastyga, szykując się do ciosu. Zamykam oczy. Nagle w ciszy rozlega się huk wystrzału, a potem dwa kolejne. Otwieram oczy i widzę, jak Hiena przewraca się na bok, niczym marionetka, której odcięto sznurki. Topór wbija się w śnieg. Dwie pozostałe Hieny także padają, przeszyte kulami, a ich krew rozpełza się po bieli.

I wtedy dostrzegam Tacka i Huntera, którzy biegną w naszą stronę z karabinami w rękach — chudzi, bladzi, wymizerowani, ale żywi. 


Ojeju jeju jej. No szok po prostu. W życiu bym nie pomyślała. Czy oni w ogóle mają siły się bić, skoro ledwo zipią? No ale główną bohaterkę trzeba uratować, to elementarne.


TERAZ

Kiedy się budzę, leżę na wznak na poszarzałym prześcieradle, a Julian klęczy obok mnie. Rąk nie krępują mu już żadne więzy.
— Jak się czujesz?
Nagle wracają wszystkie wspomnienia: szczury, potwory, kobieta bez połowy twarzy. Usiłuję się podnieść, ale w mojej głowie eksplodują fajerwerki bólu.
- Spokojnie, spokojnie. - Julian chwyta mnie pod pachami i pomaga usiąść. - Paskudnie trzasnęłaś się w głowę.
-Co się stało? — Nasz skrawek przestrzeni został częściowo odgrodzony od reszty rozłożonymi kartonowymi pudłami. 


Ano rzucałaś się jak durna, jak ci chcieli pomóc, to żeś się pizgnęła zdrowo w ten pusty łeb. Nie martw się, twój musk i tak zawsze słabo pracował, już mu wiele nie zaszkodzi. 



Wzdłuż peronu, między połamanymi kawałkami sklejki wiszą kwieciste prześcieradła, co zapewnia nieco prywatności ukrytym za nimi ludziom. Materace umieszczone są wewnątrz ogromnych, powyginanych kartonowych struktur, ściany i przegródki zaś zostały wykonane z zazębiających się połamanych krzeseł i stolików. Powietrze jest wciąż gorące, przesiąknięte wonią popiołów i oleju. Mój wzrok przykuwa dym biegnący w stronę sufitu, gdzie znika w małym otworze wentylacyjnym.
— Przemyli ci rany — mówi Julian cicho, z niedowierzaniem.
— Na początku myślałem, że oni chcą... — Kręci głową. — Ale wtedy przyszła jakaś kobieta z bandażami i opatrzyła ci szyję, bo znowu zaczęła krwawić.
Dotykam rany: została zaklejona grubą gazą. Julianem także się zajęli. Rozcięta warga została przemyta, a opuchlizna na sińcach wokół oczu nieco zmalała.
— Kim są ci ludzie? Co to za miejsce?
Julian znowu kręci głową.
— Odmieńcy. — Gdy widzi grymas na mojej twarzy, dodaje:
— Nie znam żadnego innego słowa na ich określenie. Na określenie ciebie.
— Nie jesteśmy tacy sami — wyjaśniam, obserwując zgarbione, kalekie postaci krzątające się wokół dymiącego ogniska. Czuć, że coś gotują. Nie chcę nawet myśleć, co się tutaj jada, jakie zwierzęta można tutaj złapać. Na myśl o szczurach czuję szarpnięcie w żołądku. — Nie pojąłeś tego jeszcze? Wszyscy jesteśmy inni. Mamy inne cele. Żyjemy inaczej. Od początku próbuję ci to wyjaśnić. 


No tak, ci akurat są wszak dość brzydcy, nie wolno wrzucać ich do worka razem Lenką, a już nie daj bór, z Aleksem. 



Julian już ma coś powiedzieć, kiedy nagle pojawia się kobieta potwór, ta, przed którą wczoraj tak zawzięcie się broniłam. Odsuwa kartonową barykadę. Dociera do mnie, że musieli ją zbudować specjalnie po to, by zapewnić mnie i Julianowi trochę prywatności. 


A ty w dalszym ciągu nazywasz ich potworami. Wstydź się. 



— Obudziłaś się — stwierdza. Teraz, gdy już się tak nie boję, widzę, że wcale nie brakuje jej połowy twarzy, jak mi się wcześniej wydawało. Po prostu prawa jej część jest mniejsza od lewej, wklęsła, jak gdyby twarz składała się z dwóch różnych masek źle z sobą złączonych. Chociaż widziałam w życiu tylko kilku niepełnosprawnych, i to jedynie na zdjęciach w podręcznikach, nie mam wątpliwości, że musiała się z taką wadą urodzić. W szkole zawsze uczono nas, że dzieci nieleczonych rodziców mogą przyjść na świat okaleczone lub zdeformowane. Księża mówili nam, że tak właśnie przejawia się deliria w ich ciałach. Dzieci zrodzone ze zdrowych i normalnych ludzi są zdrowe i normalne. Dzieci zrodzone z choroby będą mieć chorobę w ciele i we krwi. 


Wiadomo, że genetyki ich nie uczyli, więc nie miała skąd się dowiedzieć o chorobach genetycznych i czynnikach teratogennych, ale teraz już powinna sobie zdawać sprawę, że to totalny bullshit, jak wszystko inne. 



Wszyscy ci ludzie, urodzeni jako kaleki, powykrzywiani, zdeformowani, zostali zepchnięci do podziemia. Zastanawiam się, co by się z nimi stało, gdyby zostali na górze. Przypomina mi się, jak Raven opowiadała mi o znalezieniu Blue: „Wiesz, co się mówi o dzieciach delirii. Pewnie by ją zabito i nawet by jej nie pochowano. Skończyłaby na śmietniku". 


Ale tak po prostu spuszczano tych ludzi kanałami i niech se radzą? A nie lepiej było ich albo likwidować permanentnie (żeby była jasność, nie uważam, że to dobry sposób, tylko coś, na noc Mały Brat powinien był wpaść  w tym systemie) albo izolować w miejscach kontrolowanych, jakichś zakładach czy coś? Puszczenie tych wszystkich niepełnosprawnych samopas to trochę dziwne, biorąc pod uwagę ideolo Małego Brata. 



Kobieta klęka przede mną, nie czekając na odpowiedź. Julian i ja milczymy. Chcę coś powiedzieć, jakoś jej podziękować, ale nie mogę znaleźć słów. Chciałabym też odwrócić wzrok od jej twarzy, lecz i tego nie potrafię.
— Dziękuję — mówię wreszcie. Jej wzrok spotyka się z moim. Oczy ma brązowe, otoczone drobnymi zmarszczkami, a do tego stale przymrużone od życia w ciągłym półmroku.
— Ilu ich było? — pyta. Spodziewałam się, że jej głos będzie dziwny i zniekształcony, tak jak jej twarz, ale jest wysoki i czysty. Ładny. Gdy nie odpowiadam od razu, wyjaśnia: — Intruzi. Ilu ich było? 


Cóż, jak już mówiłam, gdyby głos też miała tak brzydki jak lico, to byłaby złolem. 


Domyślam się, że mówi o Hienach, choć używa innego słowa. Widać to po sposobie, w jaki je wymawia: mieszaninie gniewu, strachu i obrzydzenia.

— Nie jestem pewna — odpowiadam. — Co najmniej siedmioro. A może więcej.

— Pojawili się tutaj trzy pory temu. Może cztery. — Na mojej twarzy musi malować się konsternacja, ponieważ kobieta wyjaśnia: — W tunelach nietrudno jest stracić poczucie czasu. Dni i tygodnie zlewają się w jedno i dopóki nie wyjdziemy na zewnątrz, nie da się stwierdzić, ile ich minęło.

— Od jak dawna tu mieszkasz? — pytam, choć tak właściwie obawiam się odpowiedzi.

Spogląda na mnie z ukosa tymi małymi oczami w kolorze mułu. Staram się nie patrzeć na jej usta i podbródek: tutaj deformacja najbardziej rzuca się w oczy, jak gdyby jej twarz zwijała się w sobie, niczym więdnący kwiatek.

— Od zawsze — mówi. — Albo prawie od zawsze.

— Ale jak...? — pytanie więźnie mi w gardle. Kobieta uśmiecha się. A przynajmniej wydaje mi się, że to uśmiech, bo kącik jej ust unosi się do góry.

— Na górze nic nas nie czeka. W każdym razie nic poza śmiercią.

A więc jest tak, jak myślałam. Zastanawiam się, czy właśnie taki los przydarza się dzieciom, które nie trafiają pod ziemię albo do którejś z osad w Głuszy — może są zamykane w więzieniach albo szpitalach psychiatrycznych, a może po prostu się je zabija. 


Mnie właśnie zastanawia to samo. Skoro najlogiczniejsze dla Małego Brata byłoby zabicie takich słabo rokujących osobników (wszak zamykanie ich kosztuje pieniądze, skoro mają żyć, trzeba ich za coś utrzymać), to czy nasi podziemni mieszkańcy po prostu uciekli spod topora władzy? Raczej nie, przecież ci ludzie są zdeformowani od urodzenia, jako niemowlęta przecież musieli mieć pomoc, żeby się tu dostać. 


— Od kiedy sięgam pamięcią, tunele należały do nas — kontynuuje. Wciąż trudno mi pogodzić brzmienie jej głosu z wyglądem twarzy. Skupiam się na jej oczach: nawet w przyćmionym świetle widzę, że są pełne ciepła. — Rodzice w jakiś sposób wiedzą, jak do nas dotrzeć. Wiedzą, że tu ich dzieciom nie stanie się krzywda.


Ale wiemy, że „niepełnosprawni rodzą się tylko nieleczonym” to bullshit, więc skąd u wyleczonych „zombiaków” tyle empatii, żeby oddać tak potwornie okaleczone przez los dziecko w ręce życzliwych, podobnych mu ludzi, zamiast wepchnąć malucha władzy, żeby aparat państwowy zajął się problemem? Tym bardziej, że tak według propagandy zapewne powinno się robić. Takie dzieci wszak to może być wskaźnik delirki u rodziców. Oliver wybiera sobie w charakterystyce wyleczonych takie cechy, jakie jej akurat pasują do sceny. Tym razem jest to przywiązanie do dzieci, które według ideologii nadają się tylko na odstrzał i jeszcze mogą napytać biedy rodzinie. Poza tym, co ze szpitalami, jeśli w szpitalu rodzi się takie dziecko, to czy nie powinno być od razu zgłaszane odpowiednim osobom i przekazywane dalej, a rodzice brani pod lupę? Tym bardziej, że wiele chorób da się stwierdzić już podczas ciąży, więc taka ciąża może być albo od razu usunięta „z urzędu”, a jeśli na to za późno, to patrz powyżej. 


Jej oczy kierują się na Juliana i widzę, że ogląda jego nieskazitelną szyję, a potem znowu patrzy na mnie. — Jesteś wyleczona. Tak to nazywają na górze, prawda?

Kiwam głową. Otwieram usta, by wyjaśnić, że jestem w porządku, że jestem po ich stronie, ale wtedy wtrąca się Julian:

— Nie należymy do Intruzów. Nie należymy też do żadnej innej grupy. Działamy... działamy sami.

Nie należymy do żadnej innej grupy. Wiem, że mówi to tylko po to, żeby ją uspokoić, ale te słowa podnoszą mnie na duchu, pomagają rozerwać węzeł strachu, który zasupłał się w mojej piersi, od kiedy znaleźliśmy się pod ziemią. Wtedy moje myśli biegną do Aleksa i znowu czuję przypływ mdłości. Żałuję, że w ogóle opuściliśmy Głuszę. Żałuję, że przyłączyłam się do ruchu oporu. 


Liściostfur wyskakuje zza węgła w najmniej spodziewanych momentach. Zdechnij wreszcie na dobre, stary. A ty, Julianku, ptysiu drogi, weź jej porządnie zawróć w głowie, mam dosyć tego jęczenia za Simoroślą co trzeci akapit. 


— Jak się tu dostaliście? — pyta kobieta. Nalewa wody ze stojącego obok dzbanka i podaje mi dziecięcy plastikowy kubek z wyblakłym wzorkiem wokół krawędzi. Naczynie, podobnie jak wszystko inne tutaj, musi pochodzić z góry: to rzeczy niepotrzebne innym, porzucone. Przedostały się przez szczeliny w ziemi jak topniejący śnieg. 


Wow, jakie to wszystko „Nigdziebądź”-owe. 


— Schwytano nas — wyjaśnia Julian pewniejszym już głosem. — Porwali nas Intruzi. — Po tych słowach milknie i wiem, że myśli teraz o znalezionych przeze mnie identyfikatorach AWD, o tatuażu, który zauważyłam na szyi Hieny. Nie rozumie jeszcze, o co w tym wszystkim chodzi, tak samo jak ja. Ale wiem, że nie tylko Hieny były w to zaangażowane. Zapłacono im, albo przynajmniej obiecano im zapłatę za to, co zrobili. - Nie wiem dlaczego - dodaje. 


Ciesz się błogą nieświadomością, bo wyjaśnienie jest tak durne, że wolisz nie wiedzieć. 


- Chcielibyśmy wydostać się na zewnątrz - wtrącam i nagle dociera do mnie coś, co kobieta powiedziała wcześniej. Świta mi promyk nadziei. — Zaczekaj... powiedziałaś, że macie problem ze śledzeniem czasu, dopóki nie wyjdziecie na górę, prawda? A więc... jest jakaś droga wyjścia? Droga na górę?

- Ja nie wychodzę na górę. — Wymawia to tak, jakby określenie „na górę" było nieczyste.

- Ale ktoś to robi na pewno - nie daję za wygraną. -Ktoś musi. - Muszą jakoś zdobywać zaopatrzenie: prześcieradła i kubki, paliwo i te sterty używanych, połamanych mebli, które widać na peronie. To wszystko musiało skądś się wziąć.

- Tak - odpowiada spokojnie. - Oczywiście.

- Zabierzecie nas tam? - pytam. W gardle mi zaschło. Już sama myśl o wyjściu na powierzchnię, o słońcu i przestrzeni sprawia, że zbiera mi się na płacz. Nie wiem, co się stanie, gdy znów znajdziemy się na górze, ale na razie odsuwam od siebie te lęki.

- Wciąż jesteś osłabiona — mówi kobieta. - Musisz się najeść i odpocząć.

- Nic mi nie jest - upieram się. - Mogę iść. - Gdy próbuję wstać, robi mi się ciemno przed oczami i ciężko opadam na ziemię. 


Aha, superhero mode się jeszcze nie zrestartował. 


- Lena. - Julian kładzie mi rękę na ramieniu. Błysk w jego oczach mówi: „Zaufaj mi, będzie dobrze, trochę dłuższy pobyt tutaj nas nie zabije". Sama nie wiem, kiedy i jak zaczęliśmy się porozumiewać bez słów, nie mam też pojęcia, dlaczego tak mi z tym dobrze. 


Caaaaaaaaaaaaaaan youuu feeel the loooooooooooove tonight?


Julian zwraca się do kobiety:

— W porządku, zostaniemy tutaj jeszcze trochę. Ale potem ktoś wskaże nam drogę na powierzchnię, tak?

Kobieta znowu przebiega między nami wzrokiem, a potem kiwa głową.

— Nie należycie do tego miejsca — odpowiada i podnosi się.

Nagle robi mi się wstyd. Dociera do mnie z całą mocą, że ludzie ci pomogli nam, chociaż żyją w nędzy, chociaż żyją w ciemności, wśród śmieci i odpadków, oddychają dymem. Pomogli nam, nie znając nas i nie mając ku temu żadnych powodów oprócz tego, że wiedzieli jak. Zastanawiam się, czy na ich miejscu zrobiłabym to samo. Nie jestem pewna. Za to wiem, że Alex by tak zrobił. I Julian również. 


Ahahahahahaha, Alex zrobiłby coś takiego bezinteresownie, no bo padnę zaraz. Obśmiałam się jak norka. 


— Zaczekaj! — krzyczy za nią chłopak. — Nawet... nawet nie wiemy, jak masz na imię.

Na jej twarzy przez chwilę maluje się zdziwienie, a potem uśmiecha się znowu, lekko wykrzywiając usta.

— Dostałam imię tutaj. Nazywają mnie Monetą.

Julian marszczy czoło, ale mnie to imię nie dziwi. Jest typowe dla Odmieńców — łatwe do zapamiętania, zabawne, balansuje na granicy dobrego smaku, ale trafia w sedno. Moneta ma przecież dwie strony. 


Tyle na dzisiaj. W następnym odcinku pozostaniemy z Lenką i Juliankiem w podziemiach. Czy nasze gołąbeczki wrócą wreszcie na powierzchnię? 


Do zobaczenia



Beige








 

23 komentarze:

  1. Fajne z tym i kartonami i Monetą,widocznie jak autorka chce,to umie coś napisać.
    Z obozem i Hienami -straszna,nieudana drama!
    okaleczone przez los dziecko w ręce życzliwych, podobnych mu ludzi, zamiast wepchnąć malucha władzy, żeby aparat państwowy zajął się problemem? Tym bardziej, że tak według propagandy zapewne powinno się robić.
    O,bardzo logiczny wywód,podoba mi się!Tyle że nie logika jest w utworze ważna,obawiam się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Tyle że nie logika jest w utworze ważna,obawiam się." - powiedziałabym wręcz, że najczęściej zawadza fabule.

      Usuń
  2. Następna część będzie za dwa tygdnie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następna część pojawi się 2 grudnia, w tym tygodniu.

      Usuń
  3. Na razie nie mamy jeszcze grafiku na grudzień. Jak tylko coś ustalimy, damy znać.

    Beige

    OdpowiedzUsuń
  4. Im dalej idziemy w tę książkę, tym mniej rozumiem. Raz deliria to zwykła choroba, raz zabobon, raz lek wyłącza miłość, innym razem wszystkie emocje, autorka się miota między jednym planem a drugim, a książka cierpi, bo sam pomysł ciekawy ;(
    Nie wiem, jak się pisze książki, ale chyba jakieś podstawy się ma rozpisane, początkowy plan czy coś? Mogła sobie Oliver na początku na jakiejś post-it zapisać "deliria jest straszna i się można zarazić od oddychania tym samym powietrzem co druga osoba, a wyleczeni to ząbi" i ile mniej problemów by było!

    Motyw ataku Hien jest mega dziwny, i ZNOWU ukazuje jak złym przywódcą jest Raven. Przecież oni są Odmieńcami, na litość! Pani Jadzia dopiero co zrobiła im nalot na siedzibę, a oni parę dni później chodzą po lesie jak na pikniku. Jakaś straż przednia, warty, cokolwiek? Ale dobrze, załóżmy, że są bardzo zmęczeni. DLACZEGO NIE MAJĄ BRONI W RĘKACH? W lesie, w środku zimy? Warto mieć broń gotową do użycia, a nuż się trafi jakaś zbląkana zwierzyna, albo wilki zaatakują, czy coś. Mam wrażenie, że atak wygłodniałych wilków miałby więcej sensu niż atak Hien...

    A propos Hien (i wracając do teraźniejszości), czemu nikt nie poszedł za tymi odmieńcami? Ukradli im Lenkę i Juliana, zabili współpracowników! Dlaczego nie zebrali ekipy, broni i nie poszli się zemścić? Przecież to jakaś obca, agresywna grupa tuż obok ich siedziby! Hieny powinny natychmiast ruszyć za Julianem i resztą. Ale tacy z nich wywrotowcy, jak z Raven przywódca...

    Czy zbliżamy się już do wielkiego cliffhangera drugiej części? Bo zakładam, że na końcu na pewno będzie jakaś niespodzianka, i znając Oliver, muszę się przygotować na to, jak nielogiczna będzie...

    Leszy (po dłuższej przerwie z powrotem na bieżąco z analizą)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Im dalej idziemy w tę książkę, tym mniej rozumiem." - spokojnie, to zupełnie normalne, mamy tak samo.

      "Nie wiem, jak się pisze książki, ale chyba jakieś podstawy się ma rozpisane, początkowy plan czy coś?" - szczerze? Nie sądzę. Wystarczy porównać chociażby opisy Głuszy w "Delirium" i "Pandemonium" - to są dwa zupełnie odmienne światy. Jak dla mnie, u Oliver koncepcja serii (pomijając wątek przewodni, czyli Lena + tru loff i Mały Brat czający się w tle) zmienia się średnio co kilka rozdziałów. A czytelniczki i tak są tu tylko dla włosów PŚ/ocząt Juliana, więc w czym problem?

      "DLACZEGO NIE MAJĄ BRONI W RĘKACH?" - pewnie Raven tak zarządziła. Raven z definicji nie jest w stanie podjąć jakiejkolwiek sensownej decyzji.

      "A propos Hien (i wracając do teraźniejszości), czemu nikt nie poszedł za tymi odmieńcami? " - a to, w pewnym sensie, nie jest akurat błąd, albo raczej - nie byłby, gdyby Naczelna Intryga nie była jednym wielkim kuriozum.


      "Czy zbliżamy się już do wielkiego cliffhangera drugiej części? Bo zakładam, że na końcu na pewno będzie jakaś niespodzianka, i znając Oliver, muszę się przygotować na to, jak nielogiczna będzie..." - owszem, jesteśmy coraz bliżej, choć dotrzemy tam dopiero za kilka analiz. Lojalnie ostrzegam, na to nie da się przygotować.

      Usuń
  5. Tu tak bardzo nic nie ma sensu!
    I skąd rodzice niepełnosprawnego dziecka mieliby wiedzieć, że pod ziemią istnieje taka społeczność? Jak odbywa się przekazanie niemowlęcia? Skąd pewność, że ktokolwiek się nim zajmie, a nie zostawi gdzieś w kącie, bo brakuje pożywienia? A brakuje na pewno.

    I nie wiem, czy gdybym sama była rodzicem niepełnosprawnego dziecka zdecydowałabym się na podrzucenie go w takim miejscu - jasne, taki człowiek żyje, ale w jakich warunkach! Przecież niepełnosprawność wymaga często dodatkowej opieki, rehabilitacji chociażby! Moneta mając zdeformowaną twarz mogłaby mieć problemy z układem oddechowym, a powietrze w kanałach bynajmniej by jej nie pomagało - ale autorka prawdopodobnie nie pomyślała o czymś takim.


    A atak Hien tak bardzo mnie przejął, tyle że nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "I skąd rodzice niepełnosprawnego dziecka mieliby wiedzieć, że pod ziemią istnieje taka społeczność? Jak odbywa się przekazanie niemowlęcia? Skąd pewność, że ktokolwiek się nim zajmie, a nie zostawi gdzieś w kącie, bo brakuje pożywienia?"

      a) Powiedział im Imperatyw Narracyjny.

      b) No jak to jak, wrzucasz do dziury, proste.

      c) Jak to mawiała Ida Pałys: a co takie dziecko zje!

      "I nie wiem, czy gdybym sama była rodzicem niepełnosprawnego dziecka zdecydowałabym się na podrzucenie go w takim miejscu" - cóż, może wspomniany wyżej Imperatyw Narracyjny wyszeptał im do uszka, że w ten sposób ich latorośle przysłużą się kiedyś samej Mary Sue tego uniwersum!

      Usuń
    2. Oesu, ja wiem, skad sie wzial ten motyw! z Futuramy!!! Serio serio, tam tez niepelnosprawni mieszkaja w kanalach pod miastem :D

      Usuń
  6. Gdyby to miało mieć sens, można by najwyżej zaraz po porodzie wymienić uszkodzonego niemowlaka z normalnej rodziny na zdrowego noworodka-odmieńca, przy pełnej współpracy lekarzy. Jedno i drugie się nie powinno urodzić, więc propagandowo lepiej, że tak się załatwi problem.

    I dlaczego Lena nie mogła od razu trafić w takie miejsce, a Juleczka poznać, gdy grupa z tuneli przypadkiem odbiła go Hienom?
    No tak. Bo nie są dość ładni. Głupia ja^^"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Gdyby to miało mieć sens, można by najwyżej zaraz po porodzie wymienić uszkodzonego niemowlaka z normalnej rodziny na zdrowego noworodka-odmieńca, przy pełnej współpracy lekarzy. Jedno i drugie się nie powinno urodzić, więc propagandowo lepiej, że tak się załatwi problem." - za sprytne dla tamtejszych mistrzów konspiry.

      "I dlaczego Lena nie mogła od razu trafić w takie miejsce, a Juleczka poznać, gdy grupa z tuneli przypadkiem odbiła go Hienom?
      No tak. Bo nie są dość ładni. Głupia ja^^" - No proszę Cię. I może jeszcze miałby mieć garba?! Tru Loff?!

      Usuń
  7. Łopanie. Im dalej w las, tym bardziej widzę, jak wielkim minusem było poszatkowanie tej historii na teraźniejszość i przeszłość. Nie da się ani trochę przejąć losem bohaterów, poczuć strachu przed Hienami, no nic. Proponuję zatem nową w tym uniwersum modlitwę, będzie leciała jakoś tak:
    O Hipolicie Łaskawy
    O Jadwigo Litościwa
    Od beznadziejnych pomysłów
    Od Lenowej bezmyślności
    Od Julka braku instynktu
    Od Hien dezorganizacji
    Od Raven psychopatycznych
    niepokój budzących ciągot
    Uchrońcie nas miłościwi!
    Taki ośmiozgłoskowiec, łatwo zapamiętać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasiu,a czy Jadzia z synem dołączą do obsady w podziemiach (jeżeli nie, to nie ma tragedii - jeszcze będą mieli okazję się wykazać)?

      Usuń
    2. Obiecałam sobie, że nie skalam naszego ulubionego duetu uczestnictwem w tym cyrku na kółkach, ale spokojnie, wrócą :)

      Usuń
  8. Ah, i poprzednią część przeczytałam dopiero dziś, ale muszę, sory, że nie w temacie. Julian to obrzydliwy creep. "Nigdy nie pozwolono mi popatrzeć" - no kurwa, jeszcze czego, obce baby miałyby się przed nim rozbierać żeby jaśnie pan się napatrzył? Lena wyraźnie nie życzy sobie, by oglądał ją bez ubrań, a ten wytrzeszcza gały. Na samą myśl o tym i takiej sytuacji czuję się wręcz sparaliżowana i podejrzewam, że długo wracałabym do równowagi po byciu potraktowaną jak przedmiot mimo niechęci. To jest obrzydliwe i podpada pod molestowanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli to jakieś pocieszenie, to bodaj najgorszy występ Juleczka w całej serii (przynajmniej w moim odbiorze).

      Usuń
  9. Dopiero po dłuższej chwili przypomniałam sobie, kim u diabła jest Tack(ziom czujący miętę do Raven), ale Hunter dalej nic mi nie mówi. Nawet w Rywalkach lepiej ogarniałam kto jest kim ._.

    Przy fragmencie o dzieciach wyobraziłam sobie studzienki kanalizacyjne podpisane jako "OKNO ŻYCIA" XD kto wie, może rzeczywiście tak jest, skoro MB najwyraźniej średnio się przejmuje jakimiś tam ruchami oporu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Dopiero po dłuższej chwili przypomniałam sobie, kim u diabła jest Tack (ziom czujący miętę do Raven), ale Hunter dalej nic mi nie mówi." - w sumie śmieszna sprawa, bo Tack to bodaj drugi najważniejszy Odmieniec po Raven, a charakteryzuje go właściwie tylko to, że a) jest związany z wyżej wymienioną i b) jest bucem (no, przynajmniej do czasu jednej z nowelek, ale kłóciłabym się, czy można tu mówić o zmianie na lepsze).

      Co do Huntera, nie przejmuj się - analizuję te książki i wczytuję się w nie dosyć dokładnie, a za nic nie byłabym w stanie powiedzieć, czym różnią się między sobą Hunter i Bram; obaj są silnymi chłopami na posyłki Raven i to w zasadzie tyle w temacie.

      Usuń
  10. Ale czemu te Hieny chciały ich zaatakować jeśli nie mieli nic wartościowego?

    Mieć nóż na dnie plecaka to jak nie mieć noża

    Małe a głupie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zwłaszcza, że o samym plecaku Lence też zdarzało się zapominać...

      Usuń
  11. A Moneta (Coin) to takie nawiazanie do Hunger Games? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciężko powiedzieć, ale jeśli tak, to jest to nawiązanie subtelne - ta postać nie odgrywa większej roli w Oliverversum.

      Usuń