niedziela, 14 czerwca 2020

Część XX


Aaaaaaaaaaaaaand we’re back!!!

Mam nadzieję, że na dłużej. Miejmy już tę okropną serię za sobą.

HANA


Trzynaście dni do ślubu. Zaczynają już napływać prezenty: miseczki, szczypce do sałaty, kryształowe wazony, stosy białych obrusów, ręczniki z monogramami i rzeczy, o których istnieniu nawet nie wiedziałam albo wcześniej nie znałam ich nazwy: kokilki, skrobaczki do skórki cytrynowej, tłuczki do moździerza. To język małżeńskiego, dorosłego życia, dla mnie wciąż zupełnie obcy.


Dobra, może się czepiam pierdół, ale same tłuczki bez moździerzy? To co, goście zakładają, że będzie musiała się bronić przed Fredem i tłuc go tymi tłuczkami?


Dwanaście dni. Siedzę przed telewizorem i wypisuję karteczki z podziękowaniami. Tata przez cały czas zostawia przynajmniej jeden włączony telewizor. Zastanawiam się, czy chce w ten sposób pokazać, że możemy sobie pozwolić na marnowanie prądu. Na ekranie — chyba po raz dziesiąty tego dnia — pojawia się Fred. Twarz ma pomarańczową od podkładu. Dźwięk jest wyciszony, ale ja i tak wiem, co mówi. Wiadomości powtarzają oświadczenie w sprawie Departamentu Energii i mówią o planach Freda na Czarną Noc.

W noc naszego wesela jedna trzecia rodzin w Portland — każdy, kto jest podejrzany o współpracę z ruchem oporu albo nawet o sympatyzowanie z nim — pogrąży się w ciemności. „Światła płoną jasno dla wszystkich posłusznych, reszta żyć będzie w ciemności aż po kres dni swoich" (Księga SZZ, Psalm 17). Fred użył tego cytatu w swoim oświadczeniu.


Fredzio nieźle sobie radzi w byciu karykaturalnym złolem. „Ja będę się bawił w najlepsze przy świetle i muzyce, a wy sobie radźcie, bo będziecie dosłownie w ciemnej dupie”.

Wypisywanie podziękowań za prezenty przerywa niespodziewana wizyta Freda. Pan Evil jest ewidentnie wściekły.


- Czy... czy coś się stało? - pytam, gdy cisza się przedłuża.

Podchodzę do telewizora i wyłączam go, by nie patrzeć na Freda, który nie spuszcza ze mnie wzroku, ale też dlatego, że widok dwóch Fredów to jednak za dużo. Kiedy się odwracam, nie jestem w stanie złapać tchu. Fred zbliżył się do mnie bezszelestnie i teraz dzieli nas zaledwie kilkanaście centymetrów. Twarz ma bladą i wściekłą. Nigdy nie widziałam go w takim stanie.

- O co... — zaczynam, ale mi przerywa.

- Co to jest, do cholery? - Sięga do marynarki, wyciąga z niej złożoną na pół szarą kopertę i rzuca ją na szklaną ławę. Z koperty wysuwa się kilka zdjęć.

A na nich ja, schwytana przez obiektyw aparatu. Pierwsze ujęcie: przechodzę, ze spuszczoną głową, obok podniszczonego domu - domu państwa Tiddle'ów na Deering Highlands - z pustym plecakiem przewieszonym przez ramię. Ujęcie drugie, tym razem od tyłu: przeciskam się przez plamę zielonej roślinności i sięgam ręką w górę, by odsunąć nisko wiszącą gałąź. Kolejne: odwracam się, zaskoczona, i wpatruję w las za moimi plecami, szukając źródła tego dźwięku, miękkiego szmeru, pstryknięcia.


No chyba nie jesteś zdziwiona? Nie powinnaś już mieć od dawna złudzeń co do tego, jakim przyjemniaczkiem jest twój przyszły i jak bardzo dba o wizerunek, co z resztą w tym reżimie jest normalne. Albo więc kazał cię po prostu śledzić, albo ktoś z jego licznych znajomych, przydupasów czy innych wtyków przyłapał cię i szybciutko nakablował.


- Czy zechcesz mi wyjaśnić - odzywa się Fred zimnym tonem - co robiłaś w sobotę na Deering Highlands?

Zapala się we mnie iskra gniewu, ale też i strachu. O n wi e.

- Kazałeś mnie śledzić?

- Nie pochlebiaj sobie, Hano - odpowiada tym samym zimnym tonem. - Hugo Bradley jest moim przyjacielem. Pracuje dla „Portland Daily". Wybierał się w teren i akurat zobaczył cię, jak jechałaś do Deering Highlands. Zaciekawiło go to, rzecz jasna. — Jego oczy ciemnieją. Mają teraz kolor mokrego betonu. — Co tam robiłaś?


Czyli Hanka miała po prostu pecha. Ja, będąc Fredkiem, kazałabym ją przed ślubem śledzić tak na wszelki wypadek, więc dziwię się, że tego nie zrobił. Szczególnie, że miał już złe doświadczenie z poprzednią żoną. Muszę więc odjąć Fredowi kilka punktów złego złola za taki brak podejrzliwości.

BTW oczy koloru mokrego betonu, co za diss. Brzydki kolor oczu to wyznacznik złolowatości. Szwarccharakter nie może mieć pięknych oczu i włosów. No chyba że ałtorka nie zdaje sobie sprawy, że dana postać jest szwarccharakterem. CoughLiściostfurcough.


— Nic — odpowiadam szybko. — Zwiedzałam.

— Zwiedzałaś — powtarza Fred jadowicie. — Czy ty rozumiesz, Hana, że Deering Highlands jest potępioną dzielnicą? Czy masz pojęcie, jacy ludzie tam żyją? Przestępcy. Zarażeni. Sympatycy i buntownicy. Gnieżdżą się tam jak karaluchy.

— Nic złego nie robiłam — bronię się. Wolałabym, żeby stał trochę dalej. Ogarnia mnie paranoiczny lęk, że mógłby wyczuć mój strach, moje kłamstwa, tak jak to robią psy.

— Byłaś tam — odpowiada Fred. — A to już wystarczy. — Chociaż dzieli nas naprawdę niewielka przestrzeń, Fred zbliża się jeszcze bardziej. Mimowolnie robię krok w tył, zderzając się z szafką telewizyjną. — Właśnie oświadczyłem publicznie, że nie będziemy dłużej tolerować obywatelskiego nieposłuszeństwa. Czy wiesz, jak by to wyglądało, gdyby ludzie dowiedzieli się, że moja przyszła żona kręci się po Deering Highlands? — Nie mam już miejsca, by się cofnąć, i zmuszam się, żeby stać nieruchomo. — Ale może właśnie o to ci chodzi. Próbujesz postawić mnie w złym świetle. Pokrzyżować mi plany. Ośmieszyć mnie.

Krawędź szafki wbija mi się w uda.

— Przykro mi, że muszę ci to uświadomić, Fred, ale nie wszystko, co robię, jest związane z tobą. W rzeczywistości większość tego ma związek ze mną.


Kotuś, serio, to jest twój argument? Cienki jak dupa węża. Jesteś narzeczoną kolesia, który ma stanowisko rządowe. Jego zadaniem jest egzekwowanie prawa reżimu i bycie przykładem, jakie to prawo jest dobre, żeby się ludzie nie buntowali przeciw Małemu Bratu. Jako jego narzeczona niestety musisz się dostosować do wizerunku idealnej pary systemu, bo inaczej narażasz pozycję Fredzia w tym całym cyrku, to chyba oczywiste. Jeszcze nie było ślubu, ale i tak jedziecie na jednym wózku. Facet ma pełne prawo toczyć pianę z ust na wieść o twoich wybrykach, bo dotyczą też jego.


— Urocze — stwierdza z przekąsem.

Przez chwilę stoimy nieruchomo i mierzymy się wzrokiem. Zastanawiam się teraz, dlaczego nikt nie wymienił tego twardego, zimnego charakteru na liście jego cech, gdy nas ze sobą parowano. Fred cofa się o kilka centymetrów, a ja wreszcie oddycham.

— Jeśli tam wrócisz, źle się to dla ciebie skończy — oświadcza.

Zmuszam się, by spojrzeć mu w oczy.

— To ostrzeżenie czy groźba?

— To obietnica. — Jego usta układają się w dziwny ni to grymas, ni to uśmiech. — Jeśli nie jesteś ze mną, jesteś przeciwko mnie. A wyrozumiałość nie należy do moich zalet. Cassie mogłaby ci co nieco o tym opowiedzieć, ale obawiam się, że obecnie nie ma zbyt wielu słuchaczy. — Wybucha złowrogim śmiechem.




Ok., Fred nadrabia stratę punktów złowrogim śmiechem. Brawo, tak trzymaj.

— Co... co masz na myśli? — Staram się zwalczyć drżenie głosu, ale na próżno.
Fred patrzy na mnie przez przymrużone powieki. Wstrzymuję oddech. Przez chwilę mam wrażenie, że się przyzna, że powie, co jej zrobił, gdzie ona teraz jest.

Po pierwsze Fredek nie jest aż tak głupi, a po drugie trzeba ten lichy wątek rozciągnąć jak gumę do gaci do granic, bo jeszcze zostało nam trochę książki.

 Ale on mówi tylko:
— Nie pozwolę ci zrujnować tego, na co tak ciężko pracowałem. Będziesz mnie słuchać.
— Jestem twoją narzeczoną — odpowiadam. — Nie twoim psem.

Hanuś, czy ty go poznałaś 5 minut temu?

W mgnieniu oka przyskakuje do mnie i chwyta mnie za gardło. Nagle brak mi tchu. Pierś dławi mi ciężka, czarna panika. W gardle gromadzi się ślina. Nie mogę oddychać. Tuż przed sobą widzę oczy Freda, zimne i nieprzeniknione.
— Masz rację — odpowiada. Teraz, gdy zaciska palce wokół mojego gardła, jest zupełnie spokojny. Nie ma nic oprócz tych dwóch punktów: jego oczu. Gdy zamykam powieki, na chwilę wszystko staje się ciemnością, ale potem znowu pojawia się on, wbijając we mnie wzrok, i mówi dalej sztucznym słodkim głosem: — Nie jesteś moim psem. Ale i tak nauczysz się siadać na mój rozkaz. Nauczysz się posłuszeństwa.




No Fredek, przechodzisz dzisiaj samego siebie.

— Halo? Jest tam kto?
Głos dobiega z hallu. Fred natychmiast mnie puszcza. Biorę głęboki wdech, zaczynam kaszleć. Oczy mnie pieką, a płuca drżą, próbując zassać powietrze.
— Halo? — Drzwi się otwierają i do pokoju wparowuje Debbie Sayer, fryzjerka mamy. — Och! — wykrzykuje i zatrzymuje się na nasz widok. Jej twarz czerwienieje. — Panie burmistrzu — mówi. — Nie chciałam przeszkadzać...
— Nie przeszkodziła pani — odpowiada Fred. — Właśnie wychodziłem.
— Mamy umówione spotkanie — dodaje niepewnie Debbie. Spogląda na mnie. Przejeżdżam ręką po oczach. Są wilgotne. — Mamy wybrać fryzurę na ślub... Chyba nie pomyliłam godzin?
Ślub: teraz wydaje się to absurdalne jak kiepski dowcip. To ma być ta moja wymarzona przyszłość: życie z potworem, który w jednej chwili się uśmiecha, a w następnej mnie dusi. Łzy napływają mi do oczu i przyciskam ręce do powiek, żeby je powstrzymać.
— Nie. — Gardło mnie piecze. — Przyszła pani o dobrej porze.
— Wszystko w porządku? — pyta Debbie.

Debbie, nie zadawaj za dużo pytań, tacy ludzie na ogół znikają.

— Hana cierpi na alergię — oznajmia Fred, zanim sama mam szansę odpowiedzieć. — Mówiłem jej tysiąc razy, żeby wybrała się po receptę... — Wyciąga rękę, chwyta moją dłoń i
ściska palce zbyt mocno, jednak nie na tyle, by zauważyła to Debbie. — Ale jest bardzo uparta.
Cofam rękę i kryję obolałe palce za plecami, poruszając nimi, wciąż powstrzymując łzy.
— Do zobaczenia jutro — mówi Fred, posyłając mi uśmiech. — Nie zapomniałaś o cocktail party, prawda?
— Nie zapomniałam — odpowiadam, nie patrząc na niego.
— To dobrze. - Wychodzi z pokoju. W korytarzu słyszę, jak zaczyna gwizdać.



Debbie zaczyna paplać. Ona i jej mąż są wielkimi zwolennikami obecnego burmistrza. Debbie uważa, że ojciec Freda był za miękki.

 Moim zdaniem sam jest winien tego, że wysadzono Krypty... — Kręci głową z oburzeniem. — Zawsze powtarzałam, że powinno się zostawić ich wszystkich na pastwę losu, niech tam sobie zgniją.
Nagle wyostrza mi się uwaga.
— Co pani powiedziała?
Pochyla się nade mną ze szczotką, po czym zaczyna szarpać moje włosy.
— Proszę mnie źle nie zrozumieć: naprawdę lubiłam starego pana Hargrove'a. Ale moim zdaniem miał złe pojęcie o pewnym typie ludzi.
— Nie, nie. — Przełykam ślinę. — Co powiedziała pani później?
Przekrzywia mocno mój podbródek w stronę światła i przygląda mi się bacznie.
— No cóż, uważam, że powinno im się pozwolić zgnić w Kryptach, to znaczy tym wszystkim kryminalistom i wariatom. — Zaczyna zakręcać mi włosy i układać na różne sposoby.
Głupia. Byłam taka głupia.

Nie będę się z tobą kłócić, bo tu akurat masz rację.

Myśli napływają mi do głowy z prędkością i mocą błyskawicy, tworząc, jak gęsty śnieg, białą ścianę, której nie jestem w stanie obejść ani przeskoczyć. Sinobrody miał zamkniętą komnatę, sekretne miejsce, gdzie ukrywał swoje żony... zaryglowane drzwi, ciężkie zamki, kobiety gnijące w kamiennych celach... Możliwe. To możliwe. Wszystko pasuje. To by wyjaśniało tamten list oraz dlaczego nie było jej w systemie CED. Mogła zostać wykasowana z rejestrów. Tak się dzieje z niektórymi więźniami. Ich tożsamości oraz życiorysy zostają wymazane. Puf. Jedno uderzenie w klawiaturę, zatrzaskują się metalowe drzwi i jest tak, jak gdyby nigdy nie istnieli.

Ha, teraz Hanka będzie się musiała jakoś dostać do Krypt, żeby poszukać Cassie. Jestem ciekawa, na jakie wyżyny konspiry uda jej się wspiąć. Myślicie, że przebije Simorośl?

Debbie trajkocze dalej:
— No i dobrze, mówię, powinni jeszcze być wdzięczni, że nie zabijamy ich na miejscu. Słyszała pani, co się stało w Waterbury? — Wybucha śmiechem, który w ciszy pokoju wydaje się zbyt głośny. W mojej głowie eksplodują punkciki bólu.
W sobotni poranek, w zaledwie godzinę, ogromny obóz buntowników pod murami Waterbury został zmieciony z powierzchni ziemi. Tylko kilku naszych żołnierzy zostało przy tym rannych.

Cóż, nasłali na tych wycieńczonych biedaków wszystkich żołnierzy galaktyki, nawet się chłopcy nie spocili. 

Debbie proponuje, żeby poszły do innego pokoju, gdzie jest lepsze światło. Zamyślona Hanka podąża za nią bezwolnie i tak kończy się rozdział.

A w następnym odcinku Lena i spółka spotykają grupę innych Odmieńców, a wśród nich pewną znajomą twarz.

Do zobaczenia!

Beige

13 komentarzy:

  1. Pierwsza! :)

    Tęskniłam! :)

    Zdaje się, że już to kiedyś pisałam, ale każda analiza z Królem Lwem staje się z automatu dwa razy bardziej miodna.

    Będziecie publikować analizy w takim odstępie czasowym jak w kwietniu czy zmieniancie coś z racji pandemii?

    ~ CzarnyKot

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaramy się wrócić do stałego rytmu, mamy nadzieję, że się uda :)

      Usuń
    2. Trzymam kciuki ;)

      ~CzarnyKot

      Usuń
  2. - No i jak było? - zapytał Fred, wchodząc do tymczasowego centrum operacyjnego utworzonego na strychu. Skaza oderwał wzrok od ekranu zamontowanego przez Dundersztyca.
    - Całkiem nieźle - mruknął lew - Widzę, że wziąłeś sobie do serca moje porady. Bardzo ładna nuta szatańskiego śmiechu.
    - Szczerze mówiąc, mógłbyś popracować nad odzywkami - wtrącił Dundersztyc - "Nauczę cię posłuszeństwa jak psa"...
    - O co chodzi? - zaoponował lew - Klasycznie.
    - No właśnie. Może by tak odrobinę oryginalności?
    Skazał zmrużył żółte ślepia.
    - Ja tu odpowiadam za kaganek oświaty, a ty za kabelki - przypomniał.
    - Dobra, już dobra, chciałem tylko pomóc - bronił się naukowiec. Zerknął na jeden z wynalazków, który wskazywał wciąż nowe odczyty. Był to czytaczowmyślachinator. Odbierał impulsy z salonu. Gdy Dundersztyc zobaczył finalną konkluzję i, co ważniejsze, idące za nią postanowienie, uśmiechnął się szeroko. Już miał podzielić się świeżo uzyskaną wiedzą z pozostałymi, kiedy lew powiedział:
    - Czyli to byłoby na tyle, tak? Zbierajmy się. Kota obiecał, że nauczy mnie rzeźbić w drewnie, nie chciałbym się spóźnić.
    Zbierając wynalazki, naukowiec zanotował w pamięci, żeby przygotować popcorn i powiedzieć Brygadzie N o zbliżających się wydarzeniach. Wycieczka Hany do Krypt miała spore szanse przebić popularnością ostatni koncert Urszuli.

    ~CzarnyKot

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wróciły fiki! <3 Jak miło!

      Usuń
    2. Koncert Urszuli! Mam nadzieję, że załapię się na następny, bo na poprzedni nie zdążyłam wykupić biletów!

      Swoją drogą oni muszą mieć w Mrocznej Twierdzy Mrocznego Mroku jakiś Chór Mrocznych Głosów, czy jakoś tak, żeby nie wychodzić z wprawy w śpiewaniu o tym jak bardzo są źli. Ciekawe czy Fred potrafi śpiewać.

      tak się cieszę, że wraz z nową analizą był nowy ficzek. Dziewczyny robią robotę i chwała Wam za to, ale ta książka jest zwyczajnie nuuudna. Analizowanie jej to musi być męka.

      pozdrawiam

      Usuń
    3. rose29: "Koncert Urszuli! Mam nadzieję, że załapię się na następny, bo na poprzedni nie zdążyłam wykupić biletów!" - Jak będę mieć natchnienie na Mroczny Koncert, a nie tylko na przeróbkę "Jesteśmy Jagódki", to dlaczego nie?

      "Swoją drogą oni muszą mieć w Mrocznej Twierdzy Mrocznego Mroku jakiś Chór Mrocznych Głosów, czy jakoś tak, żeby nie wychodzić z wprawy w śpiewaniu o tym jak bardzo są źli. Ciekawe czy Fred potrafi śpiewać" - No ba. Po coś tą scenę w jadalni mają ;). Śpiewać potrafią (sprawdzone organoleptycznie): Urszula, Skaza, Zira i Dundersztyc (nadal przeżywam, że Disney nie pokazał śpiewającego Hadesa, z jakiegoś powodu uważam, że byłaby to świetna scena).

      "tak się cieszę, że wraz z nową analizą był nowy ficzek" - staram się być na bieżąco ;)

      Wzajemnie pozdrawiam i miłego dnia życzę.

      ~CzarnyKot

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. My też - może nie za "Delirium", ale za Wami ;)

      Usuń
  4. Ale to banalne!
    Ale fajnie znowu Was czytać!Też tęskniłam.
    I Fred naciśnie czerwony guzik.śmiejąc się złowrogo?

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tęskniłyśmy :) Co do Freda...no, nie będziemy spoilerować ;)

      Usuń