niedziela, 1 września 2019

Część VIII


HANA

Hanka budzi się rano i natychmiast sięga po podręcznik pt. „Po remedium”, gdzie szuka informacji na temat snów po zabiegu. Okazuje się, że niewielki odsetek, czyli ok. 5% wyleczonych miewa sny mimo podania im remedium i nie ma w tym nic niepokojącego. Hanka dochodzi więc do wniosku, że musi być wśród tych 5%, co ją uspokaja.


Od razu robi mi się lepiej. Zamykam książkę i podejmuję niespodziewaną decyzję.
Pojadę dziś na rowerze do domu Leny. Nie byłam na Cumberland Avenue od miesięcy. W ten sposób oddam hołd naszej dawnej przyjaźni i — mam nadzieję — pozbędę się złych przeczuć, które zalęgły się we mnie, od kiedy ujrzałam Jenny. Lena może i uległa chorobie, ale w końcu była to po części moja wina. To pewnie dlatego ciągle o niej myślę. Remedium nie tłumi w końcu w s z y s t k i c h uczuć,


Cóż, w sumie nawet szanowna ałtorka nie ma zielonego pojęcia, jak to jest z tymi uczuciami po remedium, więc nie dziwię się, ze Hanka też tego do końca nie ogarnia.


 a najwyraźniej poczucie winy nie daje się tak łatwo zepchnąć pod powierzchnię.


Widzisz, Hanuś, tobie nawet po remedium zostało poczucie winy, a taka Lenka jest niewyleczona, a jednak nie przejmuje się takimi pierdołami. No popatrz tylko.


Przejadę na rowerze obok jej dawnego domu, sprawdzę, czy wszystko jest w porządku, i od razu poczuję się lepiej. Wina potrzebuje rozgrzeszenia, a ja nie rozgrzeszyłam się za swój udział w jej zbrodni. Może wezmę ze sobą kawę. To ulubiony napój Carol, ciotki Leny.
A potem wrócę do swojego życia.


Och, słodka naiwności. Żeby tylko pozbywanie się poczucia winy było takie proste, jak przejechać się do kogoś z kawusią…


Ochlapuję twarz wodą, wkładam dżinsy oraz moją ulubioną bluzę z polaru, mięciutką po wielu latach suszenia w suszarce, i zawiązuję włosy w prowizoryczny kok. Lena zawsze robiła zrozpaczoną minę, gdy układałam włosy w ten sposób. To niesprawiedliwe — mówiła. Jeśli ja spróbowałabym zrobić coś takiego, wyglądałoby to, jakby ptak uwił sobie gniazdo na mojej głowie.
— Hana? Wszystko w porządku? — woła mnie mama z korytarza. Jej głos jest dziwnie zatroskany. Otwieram drzwi.
— Tak, a co?
Mama patrzy na mnie podejrzliwie.
— Czy ty... czy ty śpiewałaś?
Musiałam nieświadomie mruczeć coś pod nosem. Zalewa mnie gorąca fala wstydu.
— Próbowałam sobie przypomnieć tekst jednej z piosenek, którą puszczał mi Fred - odpowiadam szybko. - Ale pamiętam tylko kilka słów.
Na twarzy mamy maluje się ulga.
— Jestem pewna, że znajdziesz ją w BAMF — mówi.


Przypominam tylko, że BAMF to niestety Bibioteka Autoryzowanej Muzyki i Filmów, a nie Badass Motherfucker. Smuteczek.


Na dole tata chodzi po kuchni, ubrany jak do pracy, brakuje mu tylko krawata. Wystarczy mi rzut oka na jego włosy, by stwierdzić, że oglądał przed chwilą wiadomości. Od ubiegłej jesieni, kiedy rząd wydał pierwsze oświadczenie potwierdzające istnienie Odmieńców, tata puszcza wiadomości niemal na okrągło, nie wyłącza ich nawet wtedy, gdy wychodzimy z domu. A gdy je ogląda, nerwowo bawi się włosami.
W telewizji kobieta z ustami pomalowanymi pomarańczową szminką oświadcza:
— Oburzeni mieszkańcy miasta zaatakowali dziś rano komisariat policji przy State Street, domagając się wyjaśnień, jak to się stało, że Odmieńcy byli w stanie bez przeszkód poruszać się po ulicach i roznosić ulotki z pogróżkami...


Ci spokojni, beznamiętni wyleczeni rzucają się do ataku? Remedium nie ma sensu - część dalsza.


Pan Roth, nasz sąsiad, siedzi przy kuchennym stole i obraca w rękach kubek kawy. Jest już stałym bywalcem w naszym domu.
— Dzień dobry, Hana — mówi, nie odrywając wzroku od ekranu.
— Dzień dobry, panie Roth.
Mimo że Rothowie mieszkają naprzeciwko nas, a pani Roth ciągle mówi o nowych ciuchach, które kupiła dla swojej starszej córki Victorii, wiem, że mają sporo problemów. Żadne z ich dzieci nie dostało dobrej pary, głównie z powodu skandalu związanego z Victorią. Podobno została zmuszona do wcześniejszego zabiegu po tym, jak przyłapano ją poza domem po godzinie policyjnej. Kariera pana Rotha stanęła w martwym punkcie i najwyraźniej dotknęły ich też problemy finansowe: nie używają już swojego samochodu, aczkolwiek wciąż stoi lśniący u nich na podjeździe. Do tego wcześnie gaszą światła — muszą oszczędzać prąd. Podejrzewam, że pan Roth wpada do nas tak często, ponieważ ich telewizor już nie działa.


Cóż, nawet ludzi mieszkających w dobrej dzielnicy dopadła klątwa samochodowego krasnala ogrodowego. To i tak cały czas słabe represje ze strony Małego Brata, ale on nigdy nie był dobry w te totalitarne klocki.


— Cześć, tato — mówię, mijając stół w kuchni.
Tata odburkuje mi coś w odpowiedzi, bawiąc się kosmykiem włosów. Prezenterka kontynuuje:
— Ulotki znaleziono w kilkunastu różnych rejonach miasta, zostały nawet podrzucone do szkół i na place zabaw.
Materiał filmowy pokazuje teraz tłum ludzi stojących na schodach ratusza. Napisy na ich transparentach głoszą: ODDAJCIE NAM NASZE MIASTO oraz AMERYKA
WOLNA OD DELIRII. AWD zyskała wielu zwolenników po tym, jak przewodniczący organizacji Thomas Fineman został zabity w zeszłym tygodniu. Już teraz jest traktowany jak męczennik, a pomniki poświęcone jego pamięci rosną w całym kraju jak grzyby po deszczu.


Cóż, przynajmniej Mały Brat jest w stanie przekształcić blamaż z Finemanem z korzyścią dla swojej propagandy.


— Dlaczego nikt nic nie robi, by zapewnić nam bezpieczeństwo? — mówi jakiś mężczyzna do mikrofonu. Musi przekrzykiwać inny protestujących. — Władze miasta powinny nas chronić przed tymi szaleńcami. Tymczasem oni chodzą po naszych ulicach jak gdyby nigdy nic, drwiąc sobie z policji i porządkowych!


Pani Jadzia i jej ekipa, czyli najbardziej kompetentni porządkowi/pracownicy warzywniaka/reporterzy NatGeo cały czas latają po chaszczach, kręcąc dokument „Życie seksualne takiego jednego nudnego trójkąta (tfu czworokąta) Odmieńców”. To kto ma utrzymywać porządek w mieście, hę? Chcecie mieć ten film, czy nie? Jakieś priorytety muszą być.


Przypominam sobie, jak gorączkowo próbowałam pozbyć się ulotki ubiegłej nocy, jak gdybym mogła w ten sposób zaprzeczyć jej istnieniu. Ale najwyraźniej Odmieńcy nie obrali sobie za cel tylko nas.


Przepraszam, pączuszku, ale chyba nie myślałaś, że Odmieńcy zaczaili się specjalnie na ciebie, bo ewidentnie nie mają co robić ze swoim czasem?

Ojciec Hanki jest wściekły, jego zdaniem Narodowa Agencja Bezpieczeństwa jest do rzyci i nic nie robi. Pan Roth próbuje go uspokoić, ale nie udaje mu się to.


— A ty gdzie się wybierasz?
Ustawiam się w taki sposób, żeby nie widział kawy.
— Pomyślałam, że przejażdżka rowerem dobrze mi zrobi — silę się na beztroski ton.
— Przejażdżka rowerem? — powtarza.
— Sukienka ślubna robi się trochę za ciasna. - Ekspresyjnie gestykuluję kromką. - Chyba stres wzmaga mi apetyt. - Przynajmniej moje umiejętności w dziedzinie kłamstwa nie zmieniły się po remedium.
Tata marszczy brwi.
— Tylko trzymaj się z daleka od centrum, dobrze? Ostatniej nocy Odmieńcy znowu zaatakowali...
— To był zwykły akt wandalizmu - mówi pan Roth. -Nic więcej.
Teraz telewizja pokazuje materiał filmowy ze styczniowych zamachów terrorystycznych: ziarnisty obraz zawalenia się wschodniej części Krypt uchwycony przez kamerę, ratusz w płomieniach, ludzie wylewający się z zatrzymanych autobusów i biegający po ulicach w panice i popłochu, kobieta stojąca w morzu, w falującej na wodzie sukience, krzycząca, że nadszedł dzień sądu, masy pyłu unoszone przez wiatr po całym mieście, pokrywające wszystko kredową bielą.
— To dopiero początek - odpowiada tata z zawziętością.
— Najwyraźniej ta wiadomość miała być ostrzeżeniem.
— Nic nie osiągną. Są słabo zorganizowani.


Na pewno co poniektórzy, już nie będę wskazywać palcami…


— To samo wszyscy mówili w zeszłym roku, a skończyło się na wyrwie w Kryptach, śmierci burmistrza i psychopatach krążących po mieście. Wiesz, ilu więźniów uciekło tamtego dnia? Trzystu.
— Od tamtego czasu wzmocniono ochronę — upiera się pan Roth.
— Co jednak nie przeszkodziło Odmieńcom w zabawieniu się w listonoszy ubiegłej nocy. Kto wie, co może się zdarzyć? — Wzdycha i przeciera oczy. A potem odwraca się do mnie. — Nie chcę, żeby moją córkę rozerwało na kawałki.


Hanka obiecuje, że nie pojedzie do centrum, po czym wychodzi. Zakłada okulary przeciwsłoneczne i czapkę baseballówkę na wszelki wypadek, gdyby kręcili się gdzieś jacyś paparazzi.


Próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz byłam w domu Leny, ale jedyne, co odnajduję w pamięci, to zlepek zgromadzonych przez lata obrazów, zapach sklepowych pierogów i mleka w proszku. Lena wstydziła się tego ciasnego domu i swojej rodziny. Wiedziała, co mówili ludzie. Ale ja lubiłam do niej przychodzić. Trudno mi powiedzieć dlaczego. Przypuszczam, że przemawiał do mnie tamtejszy bałagan: łóżka ściśnięte w pokoju na górze, sprzęt domowy, który nigdy nie działał jak trzeba, ciągle wysiadające bezpieczniki, rdzewiejąca pralka używana tylko do składowania zimowych ubrań. Mimo że minęło już osiem miesięcy, odnajduję drogę bez problemu, pamiętając nawet o prowadzącym do Cumberland Avenue skrócie przez parking.
Przez całą drogę zdążyłam się spocić, zatrzymuję więc rower kilka metrów przed domem państwa Tiddle'ôw, po czym zdejmuję czapkę i przejeżdżam ręką po włosach, żeby doprowadzić się do porządku. W pobliżu rozlega się trzask drzwi i jakaś kobieta ukazuje się na ganku zawalonym uszkodzonymi meblami, wśród których znajduje się, o dziwo, pokryta rdzawymi zaciekami deska klozetowa. Kobieta trzyma w rękach miotłę i zaczyna zamiatać w kółko niewielką powierzchnię ganka, nie spuszczając ze mnie wzroku.


Okolica podupadła i to mocno. W wielu budynkach okna i drzwi są zabite dechami, a bieda aż piszczy. Hanka jest obserwowana zza zasłonek pozostałych domów. Mieszkańcy okolicy są wyraźnie wrogo nastawieni do obcych i to nie bez powodu, o czym dziewczyna zaraz się przekona.


Ale skoro dojechałam aż tutaj, nie ma sensu zawracać, zresztą wreszcie dostrzegam to, czego szukałam: numer 237, dawny dom Leny. Gdy doprowadzam rower pod bramę, nie mam wątpliwości, że budynek jest od dawna niezamieszkany. W dachu brakuje dachówek, a okiennice zabito deskami. Ktoś wymalował wielki czerwony „X" na drzwiach wejściowych: znak, że dom był siedliskiem choroby.
- Czego tu szukasz?
Odwracam się. Kobieta na ganku przestała zamiatać. Trzyma miotłę w jednej ręce, a drugą osłania oczy przed słońcem.
- Szukam państwa Tiddle'ów - wyjaśniam. Na pustej ulicy mój głos rozlega się zbyt donośnie. Kobieta nie spuszcza ze mnie wzroku. Wbrew sobie przeprowadzam rower na drugą stronę ulicy, pod jej dom, chociaż coś we mnie się temu sprzeciwia, każe mi zawrócić. To nie jest mój świat.
- Tiddle’owie wyprowadzili się ostatniej jesieni - oznajmia kobieta i wznawia zamiatanie. - Nie byli tu mile widziani. Nie po tym, jak... - Nagle przerywa. - No cóż. Bywa. Nie wiem, co się potem z nimi stało, zresztą niewiele mnie to obchodzi. Jak dla mnie to mogą nawet zgnić na tych Deering Highlands. Zepsuli nam opinię, utrudnili wszystkim życie...
- To tam się wyprowadzili? - Chwytam się tej informacji jak tonący brzytwy. - Na Deering Highlands?
Kobieta nagle staje się podejrzliwa.
- A ciebie co to w ogóle obchodzi? - pyta. - Jesteś ze straży młodzieżowej czy co? To jest dobra, porządna dzielnica. - Dźga ganek tą swoją miotłą, jak gdyby próbowała wybić niewidzialne insekty. — Czytam Księgę  każdego dnia i przeszłam weryfikację jak wszyscy. Ale ludzie ciągle węszą, wywlekają stare brudy...
— Nie jestem z AWD — uspokajam ją. I nie chcę na nikogo sprowadzać kłopotów.
— No to o co ci chodzi? — Przygląda mi się bacznie i widzę w jej oku błysk, jak gdyby coś w jej pamięci zaskoczyło. — Zaraz, zaraz... Byłaś już kiedyś w okolicy?
— Nie — odpowiadam szybko i zakładam czapkę na głowę. Tutaj niczego więcej się nie dowiem.
— Jestem pewna, że skądś cię znam — ciągnie kobieta, gdy wsiadam na rower. Wiem, że w każdej chwili może jej się zaświecić lampka: to ta dziewczyna, którą sparowano z Fredem Hargrove'em.
— Na pewno nie — odpowiadam i zjeżdżam z powrotem na ulicę.


Hanka wie, że powinna dać sobie spokój, ale nie może. Postanawia pojechać do Deering Highlands. Nie była tam od czasu beztrosko nieodpowiedzialnych pikników z Leną i Liściostforem. Dziewczyna wspomina jak w dzieciństwie wyzywały się z koleżankami, żeby dotknąć murów opuszczonych budynków, skażonych jakoby delirką.  


Ubiegłego lata na Deering Highlands zrobiono nalot na nielegalną imprezę. Byłam tam. Steven Hilt pochylał się i szeptał mi czułe słowa, a jego usta dotykały mojego ucha.
To była jedna z czterech nielegalnych imprez, na które się wybrałam po ukończeniu szkoły. Pamiętam te dreszcze, kiedy przemykałam ulicami długo po godzinie policyjnej i serce podchodziło mi do gardła. Następnego dnia spotykałyśmy się z Angeliką Marston i ze śmiechem dzieliłyśmy się wrażeniami. Rozmawiałyśmy szeptem o całowaniu i twierdziłyśmy, że uciekniemy do Głuszy, jak gdybyśmy były małymi dziewczynkami rozmawiającymi o krainie czarów. I na tym to właśnie polegało. To były dziecięce zabawy. Jedna wielka zgrywa.
To nigdy nie miało się przytrafić mnie, Angie ani nikomu innemu. A już z całą pewnością nie Lenie. Po nalocie okolica została oficjalnie przejęta przez władze miasta i wiele domów zburzono. Plany zakładały zbudowanie tutaj tanich mieszkań dla pracowników służb miejskich, ale budowę wstrzymano po atakach terrorystycznych. Gdy więc wjeżdżam teraz na teren Deering Highlands, widzę jedno wielkie rumowisko: dziury w ziemi, zwalone drzewa z korzeniami zwróconymi w stronę nieba i rdzewiejące metalowe znaki ostrzegające o pracach budowlanych.


Hania nie jest pewna, czy w ogóle uda jej się znaleźć rodzinę Leny w tym rumowisku.  


A wtedy nagle dolatuje mnie woń dymu, słaba, ale nie do pomylenia z czymś innym, przeplatana innymi zapachami. Ktoś pali ognisko. Na kolejnym skrzyżowaniu skręcam w lewo, w Wynnewood Road. Oto Deering Highlands, jakie pamiętam z ubiegłego lata. Tutaj domy ciągle stoją: majaczą, posępne i zimne, za gęstym szpalerem starych sosen. Coś mnie łapie za gardło. Muszę być niedaleko Brooks Street 37. Nachodzi mnie nagły lęk, że mogłabym tam przypadkiem trafić. Wtedy postanawiam: jeśli natknę się na tamten dom, to będzie znak, że powinnam zawrócić i jechać do domu. Zapomnę o swojej absurdalnej misji.
I nagle słyszę śpiewny głos:
- Mamo, powiedz, proszę, jak do domu wrócić...
Staję jak wryta i przez chwilę stoję zupełnie nieruchomo, wstrzymując oddech i starając się zlokalizować, skąd dochodzi ten głos.
- Zgubiłam się w lesie, chciałam drogę skrócić... Słowa ze starej rymowanki o potworach, które rzekomo miały mieszkać w Głuszy. Wampiry. Wilkołaki. Odmieńcy.
Tyle że, jak się okazało, Odmieńcy istnieją naprawdę. Schodzę na trawnik i lawiruję pomiędzy otaczającymi ulicę drzewami. Idę powoli, najpierw staję na palcach, a dopiero potem kładę na ziemi całą stopę - ten głos jest tak cichy, tak wątły, że boję się go zagłuszyć. Wreszcie za zakrętem dostrzegam dziewczynkę przykucniętą na środku ulicy w wielkiej plamie słońca. Strąkowate ciemne włosy spadają jej na twarz jak zasłona. Mała jest chudziutka, to sama skóra i kości. Wystające rzepki kolanowe przypominają dwa spiczaste żagle. Dziewczynka trzyma w jednej ręce brudną lalkę, a w drugiej ostro zakończony patyk. Lalka ma włosy z żółtej włóczki, a oczy z czarnych guzików, z których jeden już ledwie się trzyma. Usta wyszyte są czerwoną włóczką, także wystrzępioną.
- Zatrzymał mnie wampir, miał krzaczastą brew...
Zamykam oczy i w pamięci staje mi reszta rymowanki:
Mamo, pomóż, proszę, chciałabym iść spać. Jestem  już półżywa, nie mam siły stać. Spotkałam Odmieńca, co  urzekł mnie wielce, Pokazał mi uśmiech i skradł moje serce. Kiedy znowu otwieram oczy, dziewczynka na moment podnosi wzrok, jednocześnie dźga powietrze swoim prowizorycznym kołkiem, jak gdyby chciała zabić wampira. Przez chwilę wszystko we mnie nieruchomieje. To Grace, młodsza kuzynka Leny. Jej najdroższa kuzynka. To Grace, która nigdy, przenigdy nie wypowiedziała do nikogo ani słowa, ani razu podczas tych sześciu lat, kiedy ją znałam.


Pragnę jeszcze raz przypomnieć pani ałtorce, że to Marcia, matka Jenny i Grace, jest kuzynką Leny, więc Lenka jest ciotką Grace. Ile razy można to powtarzać?


- Mamo, pomóż, proszę, chciałabym iść spać...
Chociaż w cieniu jest chłodno, czuję, jak między piersiami zbiera mi się kropla potu i spływa w stronę brzucha.
- Spotkałam Odmieńca, co urzekł mnie wielce...
Teraz bierze patyk i zaczyna wiercić nim dziurę w szyi lalki, jak gdyby chciała jej zrobić bliznę po zabiegu.
- SZZ to szczęście, zdrowie i zadowolenie... — mruczy pod nosem.
Teraz zmienia ton i mówi do lalki jak do małego dziecka.
- Ciii. Bądź grzeczną dziewczynką. Nie będzie bolało, zobaczysz.


Czyżby Grace pomieszało się w głowie od tych wszystkich nieszczęść zaserwowanych jej rodzinie przez Lenę?


Nie jestem w stanie dłużej na to patrzeć. Mała kłuje lalkę w miękką szyję, przez co głowa zabawki kołysze się w tył i w przód, jak gdyby potakiwała. Zbieram się na odwagę i wychodzę spomiędzy drzew.
- Gracie — przywołuję ją. Bezwiednie wyciągam jedną rękę, jak gdybym zbliżała się do dzikiego zwierzęcia.
Dziewczynka zastyga. Robię kolejny ostrożny krok w jej kierunku. Mała ściska patyk w ręku tak mocno, że knykcie jej bieleją.
- Grace. - Przełykam ślinę. - To ja, Hana. Jestem przyjaciółką. .. byłam przyjaciółką twojej kuzynki, Leny.





Ciotki, ciotki... 

Grace daje nogę. Hanka rusza za dziewczynką, ale mała jest bardzo szybka i znika bez śladu.


Za moimi plecami rozlega się chichot. Odwracam się: ani żywej duszy. Włosy stają mi dęba. Mam dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, i dociera do mnie, że jeśli mieszka tu rodzina Leny, muszą też mieszkać i inni. Dostrzegam tanie zasłony z tworzywa sztucznego wiszące w oknach domu naprzeciwko. Na trawniku przed nim leżą stare plastikowe zabawki, pojemniki i klocki, ale równo ułożone, jak gdyby ktoś niedawno się nimi bawił.


No to chyba oczywiste, że inne rodziny wyrzucone poza nawias społeczeństwa gdzieś musiały się podziać. Hanka, ruszaj mózgownicą trochę częściej, robisz się irytująca.


Zaczynam się czuć coraz bardziej nieswojo, więc wracam pomiędzy drzewa, nie spuszczając oczu z drogi, szukając na niej śladów ruchu.
- Mamy prawo tu być, wiesz o tym — słyszę szept tuż za plecami.
Odwracam się błyskawicznie tak przerażona, że przez chwilę nie jestem w stanie wydobyć z siebie słowa. Spomiędzy drzew wyłania się dziewczyna. Spogląda na mnie szeroko otwartymi brązowymi oczami.
— Willow? — udaje mi się wydusić po chwili.
Dziewczyna mruga powiekami. Jeśli mnie rozpoznała, nie widać tego po niej. Ale to z pewnością ona — Willow Marks, moja dawna koleżanka z klasy, która została wydalona ze szkoły tuż przed jej zakończeniem. Krążyły plotki, że została złapana z chłopakiem, niewyleczonym, w Deering Oaks Park po godzinie policyjnej.
— Mamy prawo — powtarza tym samym nerwowym szeptem. Zaplata długie, chude dłonie. — Ścieżka i wzór dla każdego... taka jest obietnica remedium...
— Willow. — Robię krok w tył i o mało się nie przewracam. — Willow, to ja. Hana Tate. Chodziłyśmy w zeszłym roku na matematykę. Do klasy pana Fillmore'a. Pamiętasz?
Mruga powiekami. Włosy ma długie i rozczochrane. Przypomina mi się teraz, jak farbowała je w różnokolorowe pasemka. Moi rodzice zawsze mówili, że ta dziewczyna aż prosi się o kłopoty. Mówili, żebym trzymała się od niej z daleka.


Willow ma problemy, żeby sobie przypomnieć Hankę czy pana Fillmore’a. Hana zauważa na jej szyi bliznę po zabiegu. Wygląda na to, że coś poszło nie tak, bo dziewczyna nie zachowuje się normalnie. Hanka postanawia jak najszybciej się wynosić.


Nagle Willow wyciąga rękę, obejmuje moją szyję i przyciąga mnie do siebie, jak gdyby chciała mnie pocałować. Z piersi wyrywa mi się krzyk i staram się uwolnić z jej uścisku, ale Willow jest zaskakująco silna. Jedną ręką zaczyna wędrować po mojej twarzy, dotykać policzków i podbródka, jak gdyby była niewidoma. Dotyk jej paznokci na mojej skórze przywołuje mi na myśl małe gryzonie z ostrymi pazurkami.
— Błagam. — Z przerażeniem odkrywam, że jestem bliska płaczu. W gardle narasta ucisk. Strach sprawia, że ciężko mi oddychać. - Błagam, puść mnie.
Jej palce natrafiają na moją bliznę po zabiegu. W mgnieniu oka traci cały rezon. Przez chwilę jej wzrok nabiera ostrości, a kiedy na mnie spogląda, widzę dawną Willow: bystrą, wyzywającą, tyle że pokonaną.
— Hana Tate — mówi smutno. - A więc ciebie też dopadli.
 I wtedy wypuszcza mnie, a ja wreszcie rzucam się do ucieczki.


Jestem ciekawa, czemu Willow nie wylądowała w Kryptach, skoro zabieg pomerdał jej w głowie. Wszak tam mieli trafiać nie tylko wrogowie systemu, ale również i ci, u których zabieg się nie udał lub wywołał działania niepożądane. Cóż, Hanka zaczęła dzień od uspokojenia sumienia dzięki podręcznikowi, ale teraz przypadek Willow powinien dać jej znowu do myślenia. Ale to już w następnych odsłonach historii Hanki.

A w następnym odcinku, czworokąta część dalsza, a ponadto nasi drodzy Odmieńcy dokonają bardzo nieprzyjemnego odkrycia.

Do zobaczenia

Beige

12 komentarzy:

  1. Czekałam na historię hany, a tutaj ciągle nic... Nie wiem jakim cudem komukolwiek chce się czytać tę trylogię (szczególnie requiem), bez waszych analiz jest strasznie przymulona i nudna, do następnego ;)
    M_sev

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Historia Hany jest, szczerze mówiąc, powiązana w tym tomie bardziej z losami innych (Fred, Lena) niż z jej życiem wewnętrznym jako takim.

      Usuń
  2. Pani Jadzia i jej ekipa, czyli najbardziej kompetentni porządkowi/pracownicy warzywniaka/reporterzy NatGeo cały czas latają po chaszczach, kręcąc dokument „Życie seksualne takiego jednego nudnego trójkąta (tfu czworokąta)
    O,to dobre! Kto by chciał oglądać coś o tych nudziarzach? Kto by chciał o nich czytać? oh wait...
    Jak to remedium działa to ja już nawet z wódka nie rozbiorę...
    To są emocje czy ich nie ma? A może autorka powinna dać bohaterkom pigułki jak w Seksmisji?
    Poczucie winy i kawiusia,no,czasem tak to działa,ze próbujemy coś załatać pierdołami..
    Fajnie Was znowu czytać!
    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Kto by chciał oglądać coś o tych nudziarzach?" - cóż, pozostaje wierzyć w talent Hipolita i montażysty...

      Usuń
  3. Hana jest dużo sympatuczniejsza od Leny i bardziej ogarnięta, mimo wszystko. Myślę, że jak na jedynaczke z bogatej rodziny, która ma mały kontakt z realiami dotyczącymi innych - bieda w domu Leny była dla niej czymś egzotycznym - nie jest kreowana najgorzej.

    Nie wiem co jest w oryginale, ale może ta kuzynka to kwestia tłumaczenia.
    rose29

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Nie wiem co jest w oryginale, ale może ta kuzynka to kwestia tłumaczenia." - oryginału nie posiadam (a i niezbyt chce mi się go szukać), ale biorąc pod uwagę, że nawet Delirium Wiki upiera się, że Lena to kuzynka Grace (co nie przeszkadza mu określać mianem kuzynki Leny także Marcii), nie miałabym zbyt wysokich oczekiwań.

      Usuń
  4. Miałam to wstawić pod poprzednim postem, ale nie zdążyłam.
    A więc tymczasem u Leny...

    Miganie do siebie latarkami w celu odnalezienia się w spowitej mrokiem głuszy stało się dla mnie już rutyną, tak że ostatnio przestałam nawet zwracać uwagę, jakim dokładnie literom w alfabecie Morse'a odpowiadają kolejne błyski... na szczęście Julian był tym razem ze mną, bo natknęliśmy się na siebie tuż po opuszczeniu obozu.
    Tak więc kiedy między drzewami zaczęło błyskać niebieskawe światełko zwróciłam na nie trochę więcej uwagi niż zwykle.
    W alfabecie Morse'a nie znaczyło to nic, bo sygnały miały cztery różne długości zamiast dwóch.
    -Może ktoś od nas nie ma wyczucia czasu. -wysunął szeptem przypuszczenie mój mąż. -Jeśli dwa najdłuższe weźmiemy za kreski, a dwa najkrótsze za kropki... nie, to nadal nie ma sensu.Jak myślisz, powinniśmy to sprawdzić? Czy lepiej iść do naszych z tym?
    -Nas jest dwóch, on raczej jeden. -odparłam również szeptem.
    -Może mieć broń.
    -To tak, jak ja. Ty nic nie wziąłeś?
    -Zapomniałem.
    Westchnęłam cicho, nawet mimo remedium i niebezpieczeństwa wykrycia.
    -No i taki z ciebie szpieg.
    -Lepszy niż z ciebie, kiedy szłaś mnie ratować z jednym nożem. -odciął się. Czasem się zastanawiam, czy jego remedium działa jak należy...
    Być może kłócilibyśmy się dalej, co w końcu pewnie doprowadziłoby do wyjątkowo głupiej dekonspiracji, gdyby nie to, że tajemniczy osobnik z latarką postanowił ją odłożyć na ziemię, zapominając przy okazji wyłączyć i...
    Widzieliśmy to oboje przez ułamek sekundy. Coral biorąca na ręce kota.
    Coral coś kombinowała.
    Jednak.
    -Widzisz, nie bez powodu wydawała mi się podejrzana... -zaczęłam, ale Julian już kierował się w stronę obozu naszych sprzymierzeńców.
    Oczywiście, lepiej ich zawiadomić. Uważając przy okazji, żeby Coral nas nie usłyszała...
    ***
    -A mówiłam! -cieszyła się pani Jadzia. -zawsze ufaj kobiecej intuicji, a nie to wasze gadanie! Jakbyśmy nie ufali mojej intuicji przy pacyfikacji terenów wokół New Jersey, to by się tam dotąd deliria panoszyła!
    -Mówicie, że brała na ręce kota? -nadal nie mogłam się przyzwyczaić, że mówi do mnie pingwin. -Coś więcej informacji o tym futrzaku?
    Julek wzruszył ramionami.
    -Przecież to tylko kot. Nie jest ważny... prawda?
    -Nie doceniacie roli zwierząt w polityce. -odezwał się wyższy kolega nielotnego ptaka. -z moich badań wynika, że wśród dwustu najbardziej wpływowych osób naszych czasów cztery to tak naprawdę zwierzęta. Pewna tchórzofretka przewyższa na przykład w rankingach Małego Brata...
    -Co nie jest specjalnie trudne. -mruknął Hipolit. -Ja też go przewyższam. I pan Fineman, mimo, że oficjalnie jest martwy.
    -Och, bycie martwym ma swoje dobre strony. -wtrącił się nasz przywódca, aktualnie opatulony kocykiem w kratkę. -W całym Bratolandzie stawiają mi już pomniki, a AWD nigdy nie miało się tak dobrze, jak teraz. -musiał być bardzo zadowolony, bo jego twarz, zwykle bez wyrazu, tym razem ozdabiał lekki uśmiech. -Niestety, ten sukces przyciąga wrogów. Raven, Fred, kto jeszcze?
    -Być może ten, dla kogo pracuje Coral. Będziemy mieć ją na oku.
    ***
    Kapitan Miaucurzo łaskawie dał się poczochrać między uszami. To prawdziwa przyjemność, zwłaszcza, kiedy czynią to palce pięknej podwładnej...
    -Wszystko idzie zgodnie z planem. -wymruczał, mrużąc oczy. -Narzeczona Freda będzie łatwa do zlikwidowania, a i sam nasz burmistrz to słaby przeciwnik... gorzej z Finemanem. Jestem prawie pewien, że żyje, ale nie wiem, gdzie go szukać...
    -Znajdziemy go, kotku. -wyszeptała Coral. -Na razie skupmy się na Raven i duchu Głuszy.
    -Oczywiście... proszę, zdaj mi raport. Jak idzie ci uwodzenie naszej liściowłosej istoty?
    -Powoli owijam go sobie wokół palca. -uśmiechnęła się dumnie. -niestety, chyba jedna z sojuszniczek Raven wpadła na ten sam pomysł.
    -Spokojnie, słońce... -Miaucurzo przedłużał każde s, które wypowiadał, a s wypowiadał bardzo często -chyba nie myślisz, że jakaś trawiona tą straszną delirią nastolatka jest lepsza od ciebie? Pamiętaj, liczę na ciebie. A jak Liściostwór będzie nasz, weźmiemy się za resztę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieodmiennie zachwyca mnie, jak mój luźny pomysł z końcówki Delirium: "Hipolit osobiście postrzelił PŚ" ewoluował na przestrzeni analiz w wielowątkową intrygę dzięki naszym czytelnikom :D

      Usuń
  5. Zadziwia mnie, jaki ten Młodszy Brat jest tolerancyjny, jeśli chodzi o informacje przekazywane przez media. Z jednej strony BAMF, gdzie nawet słuchaną muzykę się autoryzuje, a z drugiej strony w mediach informacje o strajkach obywateli pod komisariatem i obywatel krzyczący "dlaczego miasto nic nie robi?" w telewizji totalitarnego rządu (no chyba że Młodszy Brat chce to wykorzystać jako skok na samorządy lokalne, innej opcji nie widzę).
    Bawi mnie też bardzo, jak Autorka nie umie w stopniowanie napięcia - nic się podejrzanego nie dzieje, sąsiedzi pilnują porządku, nagle jeb, ulotki i ludzie na ulicach. Młodszy Brat mógłby spokojnie to zrzucić na, właśnie, niezdolność straży sąsiedzkiej i wprowadzić policję czy wojsko (no ale jeśli się wprowadziło godzinę policyjną już nawet w stanie względnego spokoju, to trzeba by teraz dosadniejsze instrumenty dać, choćby wydłużenie tej godziny albo jako środek bardzo dotkliwy - zakaz opuszczania domów dla wszystkich do odwołania). Poważnie, nie wiem, skąd taka wiara u np. pana Rotha, skoro nawet z mediów należących do Młodszego Brata przebija informacja, że "nikt się tego nie spodziewał i nikt sobie z tym nie radzi".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, miało być "Mały Brat", a nie "Młodszy Brat".

      Usuń
    2. Mały Brat generalnie nie bardzo umie w dystopię. Nieumienie w dystopię to zresztą naczelna cecha złoli (#Grześ), a czasem i nie-złoli (#Maxon) YA.

      Usuń