niedziela, 23 czerwca 2019

Część IV


HANA

Tak, wreszcie nadeszła ta cudowna chwila, gdy poznamy bodajże mojego ulubionego bohatera tego tomu. Fredziu, mordo ty moja, właź na scenę.

— H a n a. — Mama spogląda na mnie wyczekująco. — Fred prosił, żebyś podała mu fasolkę.
— Przepraszam. — Silę się na uśmiech. Ostatniej nocy kiepsko spałam. Nawiedził mnie sen, a raczej strzępy snu: smugi obrazu rozpływające się, zanim miałam szansę się na nich skupić.
Sięgam więc po lśniące ceramiczne naczynie — zachwycające, jak zresztą wszystko w domu Hargrove'ów -chociaż Fred ma do niego bliżej.


Widzicie, Fredzio to chodzące zUo, nawet fasolki sobie nie weźmie bez uciskania Hanki.

Ale to część rytuału. Wkrótce zostanę jego żoną i będziemy siedzieć tak każdego wieczoru, powtarzając skrupulatnie ten sam układ choreograficzny.


Jeżeli Oliver chce nam ukazać tragedię życia wyleczonych przypowieścią o fasolce, to chyba skończyły jej się pomysły.

Fred uśmiecha się do mnie.
— Zmęczona? — pyta.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy spędziliśmy ze sobą mnóstwo czasu. Wspólny niedzielny obiad jest jednym z wielu sposobów, za pomocą których zaczęliśmy scalać życie moje i jego.
Miałam mnóstwo czasu, by dokładnie obserwować jego twarz. Zastanawiałam się, czy można go uznać za przystojnego, aż uznałam w końcu, że po prostu miło się na niego patrzy. Nie jest tak atrakcyjny, jak ja, ale na pewno bystrzejszy, a do tego podobają mi się jego ciemne włosy, tak uroczo opadające mu na prawą brew, kiedy nie ma czasu, by je poprawić.


Cóż, gdyby Fredek był boski i miał klatę jak Kapitan Ameryka, a włos jak pół Puszczy Białowieskiej, nie byłby szwarccharakterem, tylko truloffem Hanki, toż to elementarne.

— Rzeczywiście wygląda na zmęczoną — stwierdza pani Hargrove.
Matka Freda często mówi o mnie tak, jakby nie było mnie w pokoju. Nie biorę tego do siebie, ona traktuje tak każdego. Ojciec Freda był burmistrzem przez ponad trzy kadencje. Teraz, kiedy nie żyje, jego syn ma przejąć stanowisko. Od styczniowych Incydentów Fred niestrudzenie walczył o tę nominację i jego wysiłki nareszcie przyniosły owoce. Zaledwie tydzień temu komitet tymczasowy mianował go nowym burmistrzem. Zaprzysiężenie odbędzie się z początkiem przyszłego tygodnia. Pani Hargrove jest więc przyzwyczajona do bycia najważniejszą kobietą w towarzystwie.

 Cóż, dobrze by było, gdyby Hanka zaczęła brać z niej przykład. Na razie siedzi cicho jak mysz pod miotłą i zachowuje się, jakby się bała własnego cienia, a niedługo ma być jedną ze sztandarowych postaci propagandy systemu. Już zresztą nią jest do pewnego stopnia jako idealnie dobrana idealna narzeczona idealnego burmistrza.

- Nic mi nie jest - odpowiadam.
To, co powiedziałam, nie do końca jest prawdą. Lena zawsze powtarzała, że swoimi kłamstwami mogłabym nabrać samego diabła. Niepokoi mnie, że nie jestem w stanie przestać się martwić o Jenny ani myśleć o tym, jak mizernie wyglądała.

Again, jeżeli to ma być subtelny foreshadowing, że remedium na Hankę nie zadziałało i cały czas czuje pełen wachlarz emocji, to mam dla Oliver złą wiadomość. Tego domyśli się nawet dziecko.

Niepokoi mnie, że znowu zaczęłam myśleć o Lenie.

Halena żondzi!

— Przygotowania do wesela są zawsze bardzo stresujące -odzywa się mama.
- Masz szczęście, że to nie ty wypisujesz czeki — wtrąca się tata.
Po tych słowach wszyscy wybuchają śmiechem. Pokój nagle rozświetla flesz: fotograf, ulokowany w krzakach tuż za oknem, robi nam zdjęcie. Potem zostanie ono sprzedane do lokalnych gazet i stacji telewizyjnych. Obecność paparazzich zawdzięczamy pani Hargrove.
Wcześniej dała im cynk, gdzie będziemy jeść kolację, którą zorganizował dla nas Fred z okazji sylwestra. Sytuacje takie są starannie aranżowane, by publika mogła śledzić historię naszej znajomości i być świadkiem naszego szczęścia wynikającego z tego, że tak idealnie nas sparowano.

No i dobrze, propaganda sama się nie zrobi. Ten paparazzi to oczywiście kuzyn Hipolita, Izydor. Wszystko musi zostać w rodzinie.

I naprawdę jestem z Fredem szczęśliwa. Dobrze się dogadujemy. Lubimy te same rzeczy, mamy mnóstwo wspólnych tematów. Dlatego właśnie tak się martwię: wszystko rozwiałoby się z dymem, jeśliby się okazało, że zabieg nie powiódł się w stu procentach.

I puff, ta odrobina napięcia związana z zabiegiem Hanki zniknęła bezpowrotnie. W sumie dobrze, pani ałtorka i tak pewnie by sobie z tym wątkiem nie poradziła. Miejmy chociaż nadzieję, że Hanka rzeczywiście umie sprzedać dobry bullshit i będzie się kryła z tą tajemnicą, zamiast wysypać się w jak najbardziej żałosny sposób.

— Słyszałem w radiu, że ewakuowano część Waterbury — mówi Fred. — Część San Francisco również. Zamieszki wybuchły w weekend.
— Fred, proszę — odzywa się pani Hargrove. — Czy naprawdę musimy rozmawiać o tym przy kolacji?
— Ignorowanie problemu nie rozwiąże go — odpowiada jej twardo Fred. — Tak właśnie robił tata. I widzisz, czym się to skończyło.

Krowami się skończyło. No, były też jakieś inne akcje, ale nie zapomnijmy o krowach.

— Fred. — W głosie pani Hargrove słychać napięcie, ale ona sama nie przestaje się uśmiechać. Pyk. Przez krótką chwilę ściany jadalni rozbłyskują światłem flesza. — To naprawdę nie pora...
— Nie możemy już dłużej udawać. — Fred rozgląda się wokół stołu, jak gdyby zwracał się do każdego z nas z osobna.
Spuszczam wzrok.
 — Ruch oporu istnieje. Może nawet się rozrasta. Trzeba nazwać rzeczy po imieniu: to już epidemia.
- Zamknięto większość Waterbury - mówi mama. - Jestem pewna, że to samo zrobią w San Francisco.
Fred kręci głową.
- Tu nie chodzi tylko o kwestie zarażenia. Największym problemem jest istnienie sieci sympatyków. Oni stworzyli już cały system wsparcia. Nie popełnię tego samego błędu co tata - oznajmia z nagłą zaciętością. Pani Hargrove siedzi zupełnie nieruchomo. - Przez lata krążyły plotki o istnieniu Odmieńców, mówiono nawet, że ich liczebność wzrasta. Dobrze o tym wiesz. Tata też o tym wiedział. Ale wolał udawać, że jest inaczej.
Nie podnoszę wzroku znad talerza, na którym nietknięty kawałek jagnięciny leży obok fasolki szparagowej i galaretki ze świeżej mięty. Hargrove'owie zawsze mieli wszystko, co najlepsze. Modlę się, by paparazzi nie zrobił nam teraz zdjęcia. Z pewnością jestem czerwona na twarzy. W końcu wszyscy wśród zgromadzonych wiedzą, że moja była najlepsza przyjaciółka próbowała uciec z Odmieńcem, i pewnie podejrzewają, że ją kryłam.

A jednak jakimś cudem zostałaś narzeczoną takiej szychy, jak Fredzio. Nie ogarniam tej kuwety.

Fred obniża głos.
- Kiedy wreszcie pogodził się z prawdą i uznał, że pora przystąpić do działania, było już za późno. - Wyciąga rękę, by dotknąć dłoni swojej matki, ale ona bierze widelec i nadziewa nań fasolkę z taką siłą, że metalowe zęby ostro szczękają o talerz. Fred przełyka ślinę. - Cóż, ja nie będę odwracał wzroku - kontynuuje. - Nadszedł czas, byśmy wszyscy spojrzeli prawdzie w oczy i stawili czoło zagrożeniu.


Czujecie ten zapach represji w powietrzu?

Hanka chyba też coś czuje, bo robi jej się słabo. Dziewczyna przeprasza zebranych, ale musi wyjść na świeże powietrze, bo nie czuje się najlepiej.

— Przespacerować! — Moje słowa wywołują poruszenie.
Nagle wszyscy mówią jednocześnie. Tata oznajmia: „nie ma mowy", mama wzdycha: „wyobraź sobie, jak by to wyglądało", Fred nachyla się do mnie: „teraz nie jest bezpiecznie,
Hana", a pani Hargrove stwierdza: „pewnie masz gorączkę". W końcu moi rodzice postanawiają, że Tony odwiezie mnie do domu, a potem po nich wróci. To kompromis do przyjęcia. Oznacza przynajmniej, że będę mieć dom dla siebie chociaż przez chwilę. Wstaję i odnoszę talerz do kuchni, mimo nalegań pani Hargrove, że zrobi to gosposia. Gdy wyrzucam jedzenie do kosza, zapach ten przywołuje wspomnienie smrodu kontenerów i wyłaniającej się spomiędzy nich Jenny.
— Mam nadzieję, że ta rozmowa cię nie zmartwiła.
Odwracam się. Fred przyszedł za mną do kuchni. Staje w bezpiecznej odległości.
— Nie, nie zmartwiła. — Jestem zbyt zmęczona na dłuższe wyjaśnienia. Po prostu chcę iść do domu.
— Nie masz gorączki, prawda? — Fred przygląda mi się uważnie. — Jesteś blada.
— Jestem po prostu zmęczona.
— Aha. — Fred wkłada ręce do kieszeni spodni: ciemnych, z zakładką z przodu, jak u mojego ojca. — Bałem się, że trafiła mi się wybrakowana partia.
Kręcę głową, pewna, że się przesłyszałam. -Co?
— Żartowałem — uśmiecha się Fred.

Ograny chwyt, Fredek. Obrazić i powiedzieć, że się żartowało to strasznie wyświechtany schemat, ale wiem, misiu, że się dopiero rozgrzewasz. Liczę na ciebie, nie zawiedź mnie. Zacznij ćwiczyć topienie kociąt i duszenie takich małych, puchatych kaczuszek.

Ma dołeczek w lewym policzku i bardzo ładne zęby. To też mi się w nim podoba.

Uff, kryzys zażegnany. Gdyby nie miał dołeczka, to jego słowa byłyby naprawdę okropne.

— Do zobaczenia wkrótce. — Nachyla się i całuje mnie w policzek. Cofam się mimowolnie. Wciąż nie jestem przyzwyczajona do jego dotyku. — Wyśpij się.
— Tak jest — odpowiadam, ale on już jest w drodze do jadalni, gdzie wkrótce podadzą deser i kawę. Za trzy tygodnie będzie moim mężem, a to będzie moja kuchnia, gospodyni także będzie moja. Pani Hargrove będzie musiała mnie słuchać, to ja będę wybierać, co będziemy jadać, i nic więcej nie będzie mi trzeba.
Chyba że Fred ma rację. Chyba że jestem wybrakowana.

Czyli dostaniemy porządną dawkę górnolotnego jęczenia i użalania się nad sobą nie tylko u Leny, ale też u Hanki. Jak się cieszę.

I tak wygląda wprowadzenie na scenę naszego burmistrza-psychola. Wiem, że na razie nie rozwinął się zbytnio, ale poczekajcie jeszcze troszkę, on się na razie na rozbiegu. 

W następnym odcinku wracamy do Odmieńców, którzy namiętnie kłócą się o to, gdzie iść dalej. Ponadto pojawi się nowa bohaterka, której zadaniem będzie namieszanie w naszym świetnie zapowiadającym się trójkącie. Bo czemu nie mieć od razu kwadratu?

Do zobaczenia

Beige

21 komentarzy:

  1. Mało!! mało!!!
    A gdzie przydeptane kotki,płaczące dzieci i Fred zabierajacy im zabawki?

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  2. Demoniczna fasolka atakuje! Jeeej!

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię Fredka, konkretny gość, ma plan działania. Czyli pewnie Oliver go zepsuje.

    OdpowiedzUsuń
  4. Thomas Fineman był lekko zawiedziony. Śledztwo w sprawie napadu nadal pozostawało nierozstrzygnięte, pojmani nie znali swego zleceniodawcy. Musiał przyznać - wreszcie zapowiadało się, że ma jakieś wyzwanie! Czyżby przyszły burmistrz miał chociaż odrobinę subtelności? Powątpiewał, w końcu bardziej pasowałoby do niego wyposażenie zamachowców w wielkie plakaty z napisem "Morderca króliczków atakuje"!
    Najbardziej irytowało go jednak co innego. Burmistrz postanowił wynająć ludzi od PR-u, z czego natychmiast skorzystał Izydor, i jego poczynania relacjonowano wszelkimi mediami. Śledzenie go stało się tak łatwe, że aż nudne. A kamerka w garderobie wydawała się wręcz lamerska.
    Fineman nie znosił, gdy jego poczynania zasługiwały na jakikolwiek negatywny przymiotnik. Chyba, że mowa o przerażająco inteligentne, takie mogły być.
    Zagłębił się w dalszą lekturę "Księcia" Machiavelliego, swojej ukochanej lektury, którą powtarzał zawsze w chwilach stresu. Sięgnął widelcem w stronę fasolki.
    - Nie!!! - z wrzaskiem do jadalni wpadły pingwiny. Skipper odsunął od niego talerz, Kowalski wyrwał mu z rąk widelec, Rico wypluł miotacz ognia, za którego pomocą anihilował prawie całą fasolkę.
    – Otrucie!!! – krzyknął Szeregowy.
    – Naprawdę? – Fineman zachował żelazny spokój. – Mam nadzieję, że nie zniszczyłeś mojego srebrnego widelca, Rico? Ten komplet to pamiątka po prababci Genowefie.
    – E-e – odparł zagadnięty, jednocześnie połykając miotacz ognia.
    – Kowalski, analiza! – polecił Skipper. Kowalski wyciągnął znikąd dziwaczne urządzenie, sklecone z noża, widelca, pudełka po zapałkach, paru drucików, ekranu od kalkulatora i spinki do włosów. Po przyłożeniu końcówki widelca do resztek fasolki, zaczęło wściekle pikać.
    – Mamy tu silny środek paralityczno-drgawkowy. W ilościach wystarczających do otrucia pułku!
    – Nieźle! – odezwał się Skipper.
    – Wiecie coś o tym, skąd pochodzi trucizna? – spytał Fineman.
    – Rzadsze składniki środka są wykorzystywane przy produkcji standardowego remedium – poinformował Kowalski, bazgrząc w notatniku.
    – Czyżby krowy były tylko przykrywką? – zastanowił się Fineman. – Ale żywność przechwytujemy z dostaw do miasta, na które duży wpływ ma rodzina burmistrza, jako jedna z majętniejszych. A niedawno sprowadzali sobie właśnie fasolkę – wskazał na zdjęcie w czytanej niedawno gazecie.
    – Czyli główni podejrzani to RO i burmistrz? – spytał Szeregowy.
    – Dokładnie. Albo ktoś wykorzystuje obie strony jako przykrywkę. – Fineman próbował znaleźć jakiekolwiek sensowne wyjaśnienie sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
  5. To smutne, że Hana częściej myśli o rodzinie Leny, niż sama Lena.

    Czekam, aż Fred się rozkręci, oj czekam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Fred sprawia wrażenie przede wszystkim... Cóż, mającego jakiekolwiek pojęcie, co robi. Jego niezbyt miły "żart" wobec Hany, cóż. Gdyby konstrukcja świata była konsekwentna, to bardzo na miejscu.
    Koleś niemało się nastarał by dojść do władzy, więc z pewnością wszelkiego rodzaju kwestie wizerunkowe grają dużą rolę. Jego opinia wzorowego obywatela mocno by ucierpiała, gdyby okazało się, że jego żona jest, jak sam to ujął, "wadliwym egzemplarzem", a ślub tuż. Owszem, by bez owijki powiedzieć coś takiemu w twarz narzeczonej, trzeba nie mieć empatii, ale uwaga, zgodnie z którąś z wersji kanonu autorki wszyscy wyleczeni powinni tacy być. Poza tym względem Hany wydaje się znośny, znośniejszy od Liściastego wobec Leny.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie żeby coś, ale Fred jako jedyny w tym burdelu wydaje się w miarę ogarnięty. Chce działać tak, jak władza powinna działać. Chociaż, znając Oliver, zapewne skończy się na kopaniu małych kaczuszek i pluciu na bezdomne kotki. Ale i tak jestem z aŁtorki dumna, że nie dała Fredowi zajęczej wargi, garba czy trzeciego oka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *knebluje się* żeby tylko na pluciu na kotki się skończyło...

      Usuń
  8. Uprzedzam, że wszystko co autorka powie nam o Fredziu to kłamstwa i manipulacje odmieńców. Fred to dobry gość który ogarnąłby cały ten burdel gdyby Lena nie była alter ego ałtorki.
    Btw - czy ałtorka wspominała cokolwiek o tym, jak żeńska cześć odmieńców radzi sobie z okresem w warunkach leśnych? Skąd biorą podpaski? Z czego je robią? Jak dbają o higienę? Jeśli odczuwają silny ból, osłabienie, mają obfite krwawienia, migreny, pms - skąd biorą lekarstwa?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W aŁtorskim uniwersum pewnie okres nie istnieje, wszak to rzecz nieelegancka, która mogłaby plamić idealny wizerunek heroiny!

      Usuń
    2. i wlosy pod pachami im nie rosna :v

      Usuń
    3. Hmm, ale wiaderko w celi było. Ja podejrzewałabym, że te ciuchy walające się po magazynku były przerabiane na jakieś prowizoryczne podpaski, a jakby ktoś narzekał na bóle i inne takie, to już by go Raven zmotywowała.

      Usuń
    4. Tak czysto teoretycznie : silny stres może zatrzymać okres.
      Coś takiego było we wspomnieniach z wojny.

      Chomik

      Usuń
    5. Jest coś takiego jak amenorrhea - idk jak to po polsku - czyli brak okresu. Niedożywienie + życie w stresie + ptsd mogło załatwić sprawę.

      Usuń
    6. No ale u wszystkich?

      Usuń
    7. Dlatego mnie to dziwi, że autorka która rzekomo jest kobietą pomija ten temat xD

      Usuń
  9. Jak odmieńcy radzą sobie z antykoncepcją? Cmon, kto z Was rękami i nogami broniłby się przed dożywotnio działającym xanaxem w imię trzymania za rączki? Mamy tam przynajmniej jedną parę która lepiej, żeby się nie rozmnożyła, bo już jedna Raven na swiecie wystarczy - jak się zabezpieczają? Skąd biorą antykoncepcję? Czy antykoncepcja w tym uniwersum istnieje? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi...

    OdpowiedzUsuń
  10. Hmmm... Jak na razie nasz posępny burmistrz jest sympatyczniejszy i od Raven i od Truliścia. Chyba zjadł dziś za mało witaminy ZUO...

    OdpowiedzUsuń