„Zanim remedium zostało udoskonalone, proponowano je ludziom tylko na zasadzie testu. Ryzyko było ogromne. W owym czasie jeden na stu pacjentów umierał po zabiegu z powodu zaniku funkcji mózgu. Mimo to ludzie masowo zgłaszali się do szpitali, domagając się remedium. Koczowali przez wiele dni przed laboratoriami z nadzieją, że zwolni się miejsce w kolejce oczekujących na zabieg. Te lata są również znane jako Lata Cudów z powodu liczby osób, które zostały uzdrowione, i liczby istnień ludzkich, którym nadano pełnię, oraz liczby dusz wyciągniętych z otchłani choroby. A jeśli były osoby, które zmarły na stole operacyjnym, to oddały życie za słuszną sprawę i nikt nie powinien ich żałować.
E.D. Thompson, Lata Cudów. Wczesne badania nad remedium, [w:] Krótka historia Stanów Zjednoczonych Ameryki, s. 87”
Samej
treści cytatu się nie czepiam – trudno oczekiwać, że rządowa
propaganda będzie głosiła ludowi: „przemocą zmusiliśmy naród
do poddania się ogłupiającemu serum” - ale biorąc pod uwagę
iż, jak dowiemy się w swoim czasie, owe informacje są w zasadzie
prawdziwe, mam pytanie: dlaczego, droga autorko, ludzie w ogóle
udawali się na dobrowolny zabieg zmieniający ich w
zombie...
*
przypomina sobie jeden z wątków w jednej z nowelek *
… nieważne,
sama znam odpowiedź na to pytanie, a i Wy poznacie ją w swoim
czasie. Uwierzcie: nie ma czego wyczekiwać.
Lena
wraca do domu po spotkaniu z Haną i odnotowuje panujący tam okropny
upał, na który składa się zarówno aura, jak i gotująca kolację
Carol. Ciotka prosi dziewczynę, aby przebrała się do posiłku,
bowiem w odwiedziny wpadną Rachel ze swoim mężem, Davidem. Okazuje
się, że kobieta odwiedza naszą bohaterkę nie częściej niż pięć
razy do roku. Lena wspomina, że jako dziecko mocno przeżyła
przemianę siostry:
Wiedziałam, że będzie bezpieczna, wolna od Thomasa i od choroby, ale nic więcej. Myślałam, że cała reszta zostanie taka jak dawniej.
Co
jest w sumie dosyć dziwne, biorąc pod uwagę, że w dniu zabiegu siostry Lena miała już osiem lat, chodziła do szkoły i od dwóch
lat mieszkała z wujostwem – a zatem była już zapewne poddawana
regularnej propagandzie. Naprawdę nie zorientowała się na tym
etapie, że wyleczeni w niczym nie przypominają swoich dawnych
wcieleń?
Lena zdradza czytelnikom, że Rachel po zabiegu nie
miała już ochoty tańczyć w skarpetkach ani opowiadać bajek,
ograniczając się do zdawkowego klepania Leny po główce i (równie
zdawkowego) interesowania się jej postępami w nauce; po kilku
wizytach tego rodzaju Lena przestała wyczekiwać odwiedzin siostry.
Podczas kolacji rodzina plotkuje o narzeczonym Leny oraz
jej zbliżających się studiach.
Pierwszy raz w życiu będę mieć zajęcia z chłopakami, ale Rachel mówi, żebym się nie martwiła.– Nawet ich nie zauważysz, tak będziesz zajęta pracą i nauką.
No... nie, tak dobrze to nie ma. Nieważne, że Lena nie
będzie już w grupie ryzyka, gdy w grę wchodzi ADN; spędziła całe
swoje dotychczasowe życie, ograniczając kontakt z płcią przeciwną
do niezbędnego minimum, więc przebywanie w towarzystwie chłopaków
tak czy inaczej powinno być dla niej swoistym novum,
chociażby dlatego, że nie ma pojęcia, jak się zachowywać w ich
towarzystwie, o czym z nimi rozmawiać i w ogóle – jak właściwie
żyją, myślą i postępują te mityczne stwory.
– Zresztą jest tam ochrona – dodaje Carol. – I wszyscy studenci są sprawdzeni. – Co ma oznaczać: wszyscy są wyleczeni.Na myśl przychodzi mi wtedy Alex i o mało nie wypalam: „nie wszyscy”.
A właśnie, skoro już przy tym jesteśmy. Leno:
jakiś powód, dla którego nadal nie doniosłaś na Plastikową
Simorośl? Ten facet przestraszył cię wszak na śmierć, a jego
haniebne postępowanie jeszcze wzmogło twą determinację, by stać
się modelową obywatelką. Dlaczego zatem nie poinformowałaś
(choćby anonimowo, coby nie ryzykować niewygodnych pytań)
odpowiednich służb, że po rządowym budynku regularnie kręci się
Odmieniec? Nawet, jeżeli się już więcej nie spotkacie, PŚ nadal
jest na wolności – a więc zgodnie z propagandową logiką, może
„zarazić” liczne nieleczone dziewczęta i zastosować wobec nich
równie niecne sztuczki, co wobec ciebie. Co powiesz zatem na mały
donosik, którego naturalną konsekwencją byłaby przeprowadzka do
Krypt? Zapewniam, że wszyscy na tym blogu w pełni poparliby twą
obywatelską postawę.
Kolacja przeciąga się grubo po godzinie policyjnej. Gdy Carol pomaga mi posprzątać ze stołu, jest prawie jedenasta, a Rachel i jej mąż nawet nie zbierają się do wyjścia. To kolejna rzecz, której nie mogę się doczekać – za trzydzieści sześć dni nie będę się już musiała przejmować godziną policyjną.Po kolacji wujek i David wychodzą na ganek. David przyniósł dwa cygara – tanie, bo tanie, ale jednak – i zapach dymu, słodki, korzenny i nieco oleisty, wpływa przez okna, zlewając się z ich głosami, i wypełnia dom błękitną mgiełką. Rachel i Carol zostają w jadalni, pijąc lurowatą kawę, która ma bury kolor starych pomyj.
Jedzą, piją, lulki palą – a to wszystko po godzinie
policyjnej, można zatem założyć, że wizyta trwa już ładnych
kilka godzin, ergo: dłużej, niż by tego wymagały sama grzeczność
i konwenanse, ergo: spotkania towarzyskie muszą mieć jednak jakąś
wartość w Oliverversum i być czymś więcej, niż męczącym
punktem do odhaczenia na liście zadań. Dlaczego zatem Lena i Hana
nieustannie zachowują się, jakby remedium było jednoznaczne ze
śmiercią wszelakich towarzyskich interakcji i nawet nie próbują
zaaranżować jakiegoś spotkania po zabiegu by sprawdzić, czy ich
znajomość mogłaby jednak nadal trwać, tyle że w zmienionej
formie?
Z góry dochodzi mnie szybki tupot. To Jenny jak zwykle dokucza Grace, dopóki jej się to nie znudzi, a potem położy się do łóżka, zła jak osa, pozwalając, by nuda i monotonia kolejnego dnia ukołysały ją do snu.
Oliver, zmiłuj się, Celeste czy Josie miały
przynajmniej te – naście lat. Naprawdę musisz kreować na Scary
Sue dziewięcioletnie dziecko?
Carol przygotowała na ten wieczór zupę (marchewkową, gorącą, którą wszyscy przełykaliśmy zlani potem), duszoną wołowinę w czosnku i przywiędłe szparagi, prawdopodobnie wygrzebane z samego dna kosza na warzywa, a do tego podała kilka czerstwych ciastek.
A, właśnie. Kolejna rzecz. Status materialny
Tiddle'ów.
Kochani, pamiętacie, ile razy wyśmiewaliśmy się z
„biedy” panującej w domostwie Singerów? Pamiętacie te
dramatyczne wzmianki o kiszkach skręcających się z głodu,
połączone z opisami wcinania kurczaka i popcornu? W „Delirium”
sytuacja jest problematyczna w drugą stronę. Oliver bardzo często
sygnalizuje, że rodzinie Leny się nie przelewa, zarzuca nas
podobnymi cytatami, świadczącymi o ich ciężkiej sytuacji
majątkowej... a wszystko to kompletnie wyprane z emocji. Lena
regularnie informuje czytelników, że nie mogą pozwolić sobie na
luksusy w stylu auta czy klimatyzacji, ba: nie jest różowo nawet w
kwestii jedzenia...Po czym gładko przechodzi do innych wątków, w
ogóle nie pochylając się nad tematem.
Autorko: bieda i głód to dosyć istotne kwestie.
Jeżeli Carol i spółka nie mogą pozwolić sobie na więcej, niż
czerstwe ciastka i przywiędłe warzywa (i to na proszonej kolacji!), to
najprawdopodobniej mają potężny finansowy problem. Samo w sobie
nie byłoby to niczym złym, wręcz przeciwnie – ostatecznie są
rodziną z niechlubną przeszłością w dystopicznym świecie, można
by się spodziewać, że władza nie będzie rozpieszczać takich
ludzi – ale... Co ty na to, żeby poświęcić temu tematowi nieco
więcej uwagi? Weźmy chociażby niedawny wybór narzeczonego przez
Lenę – dziewczyna w ogóle nie powinna mieć okazji zastanowić
nad ewentualnymi zaletami kandydatów, bo ciotka powinna była
zarekwirować jej formularz w tym samym momencie, gdy wpadł on do
skrzynki i poustawiać delikwentów tylko i li pod względem
rubryczki „przewidywane zarobki”, mając na uwadze dobro
siostrzenicy – a cóż może być większym dobrem od pełnego
brzucha i nieprzeciekającego dachu?
No i ostatnia rzecz: wuj Leny prowadzi sklep. Zakładając
nawet, że nie stać ich na sprzedawane przez siebie produkty -
jeżeli rodzina dziewczyny jest w tak ciężkiej materialnej
sytuacji, to czy naprawdę nigdy nie kusiło ich, by zwędzić bodaj
paczkę orzeszków? A mimo to nigdy nie słyszymy niczego podobnego:
Lena rozprawia w książce obojętnie o rozstawianiu
towaru na półkach i zapasach w magazynie, ani przez chwilę nie
skupiając się na fakcie, że sporą część owego towaru stanowi
świeże, dobre jedzenie.
Carol wreszcie przypomina sobie, by zapytać o dzieci Rachel, a ta rozwodzi się nad ich dokonaniami, jak gdyby recytowała listę, którą niedawno, nie bez trudu, wykuła na pamięć – Sara już czyta, a Andrew powiedział swoje pierwsze słowo, choć ma dopiero trzynaście miesięcy.
To zaledwie dwa osiągnięcia. Zombie czy nie zombie,
nie sądzę, by zapamiętanie owych faktów zajęło jej wiele
czasu. No i w zasadzie dlaczego miałaby cokolwiek „kuć”? Z
chęcią czy bez chęci, Rachel jest zobligowana przez ustrój do
dbania o swoje potomstwo i zapewne sama nauczyła dzieci
czytać/mówić, więc teraz po prostu dzieli się z rodziną
wspomnieniami z ostatnich tygodni.
Aż tu wtem!
– Ogłaszam stan wyjątkowy. Trwa obława na wrogów państwa. Proszę wykonywać wszystkie polecenia i nie stawiać oporu...Głos huczący na zewnątrz budzi mnie z odrętwienia. Rachel i Carol natychmiast przerywają rozmowę i nasłuchują. Nie słyszę też Davida ani wujka Williama. Nawet Jenny i Grace przestały szaleć na górze. Z ulicy dochodzi przerywany szum, tupot setek ciężkich butów idących w jednym rytmie i ten okropny głos wzmocniony przez megafon:– Ogłaszam stan wyjątkowy. Trwa obława na wrogów państwa. Proszę przygotować dokumenty...
Oho, to najwyraźniej jeden z tych rozdziałów, w
którym Oliver postanawia sportretować mroczną stronę życia w
dystopicznym państwie. No cóż, zobaczmy, jak też jej pójdzie.
Obława. Moje myśli natychmiast biegną ku Hanie, ku tamtej imprezie. W głowie zaczyna mi się kręcić i muszę się przytrzymać blatu.– Dosyć wcześnie jak na obławę. – Słyszę spokojny głos Carol z jadalni. – Ostatnia była kilka miesięcy temu, o ile dobrze kojarzę.
Połączmy fakty.
a) Akcja odbywa się w nietypowym terminie.
b) Dziś wieczorem odbywa się wielka, nielegalna biba.
A + b = ?
– Osiemnastego lutego – mówi Rachel. – Pamiętam dokładnie. David i ja musieliśmy wyjść z dziećmi na zewnątrz. Były wtedy jakieś problemy z SWD. Staliśmy na śniegu przez pół godziny, zanim nas sprawdzili. Potem Andrew przez dwa tygodnie chorował na zapalenie płuc. – Opowiada tę historię, jak gdyby chodziło o jakieś drobne problemy w pralni samoobsługowej, na przykład o zgubioną skarpetkę.
A to dziwne, bo moim zdaniem powinna ją raczej
opowiadać z lekką pretensją w głosie, jak przystało na
osobę, która z powodu niekompetencji władz musi marnować
dodatkowy czas i zasoby na opiekę nad nielubianym przez siebie
bachorem. Autorko, ponownie: wyeliminowanie wszystkich pozytywnych
emocji przy jednoczesnym pozostawieniu tych powszechnie
klasyfikowanych jako negatywne naprawdę nie zaowocuje stworzeniem
istoty o beztroskim i obojętnym podejściu do rzeczywistości.
– To było tak dawno temu? – Carol wzrusza ramionami i upija łyk kawy.
No...jak sama wcześniej powiedziałaś, kilka miesięcy
temu. Z której strony by nie spojrzeć, obliczenia się zgadzają.
Głosy, tupot, szum krótkofalówek – słychać je coraz bliżej.
Innymi słowy pani Jadzia i spółka z daleka ogłaszają
swoje przybycie, pozbywając się tym samym jednego z większych asów
w rękawie – elementu zaskoczenia...
Oddziały kontrolne poruszają się jak jeden mąż, od domu do domu
...ich członkowie wierzą bowiem w zasady fair play
i nie zamierzają oszukiwać podejrzanych, po cichu otaczając
ich domy ze wszystkich stron i tym samym odcinając im możliwe drogi
ucieczki.
czasem sprawdzają każdy dom na wybranej ulicy, czasem omijają całe przecznice, a czasem wchodzą do co drugiego. Nie ma reguły. Albo przynajmniej nie powinno być. W każdym razie niektóre domy są sprawdzane częściej niż inne.
Skoro jedne domy są sprawdzane częściej od innych to
tak, najwyraźniej istnieje jakaś reguła. Zaryzykuję nawet
hipotezę, że częstotliwość odwiedzin pani Jadzi jest wprost
zależna od ilości rządowych dokumentów z pieczątką
„Niepożądany” poświęconych danemu obywatelowi.
Nawet jeśli nie jest się na liście podejrzanych, można skończyć na mrozie, tak jak Rachel i jej mąż, podczas gdy porządkowi i policja będą sprawdzali twoją tożsamość.
…Rachel nie jest na liście podejrzanych?
Słowo daję, ten rząd sam się prosi o to, by ktoś go
obalił.
Albo, co gorsza, wpadną do twojego domu, zaczną rozwalać ściany i szukać śladów podejrzanej działalności. Prawa własności są na tę noc zawieszone. Właściwie większość praw nie działa w noc obławy. Wszyscy słyszeli przerażające opowieści: o ciężarnej kobiecie rozebranej do naga i sprawdzanej na oczach wszystkich, o ludziach wtrącanych do więzienia na dwa lub trzy lata za samo spojrzenie na policjanta w niewłaściwy sposób lub za próbę zablokowania wejścia porządkowym do jakiegoś pomieszczenia.
Innymi słowy, bojówki pani Jadzi to nie przelewki,
powiedz o jedno słowo za dużo, a kończysz w mamrze.
… No, chyba że jesteś byłą nosicielką ADN, córką
samobójczyni – jednostki odpornej na remedium i osobą
spokrewnioną przez kuzynkę z buntownikiem i zbiegiem, wtedy co
najwyżej będziesz musiała zakupić potomkowi antybiotyk.
– Ogłaszam stan wyjątkowy. Trwa obława na wrogów państwa. Jeśli poprosi się was o wyjście przed dom, upewnijcie się, że macie z sobą wszystkie dokumenty, w tym dowody dzieci powyżej sześciu miesięcy. Każdy, kto będzie stawiał opór, zostanie zatrzymany i zabrany na przesłuchanie. Każdy, kto się ociąga, będzie oskarżony o utrudnianie pracy służbom porządkowym...Na końcu ulicy. A potem kilka domów od nas... dwa domy od nas... Nie. Dom obok. Słyszę ujadanie psa sąsiadów, a potem przepraszający głos pana Richardsona. Znowu szczekanie, a potem ktoś (porządkowy?) mruczy coś pod nosem i słyszę jakiś łomot. Po nim zaś skowyt oraz inny głos: „Nie musiałeś zabijać bydlaka”. I odpowiedź: „Bo co? Pewnie i tak miał pchły”.
Hej, kochani! Pamiętacie, jak mówiłam, że mam dowód
na to, że serum niszczy tylko tulisiowe uczucia i odruchy?
To właśnie ten dowód.
Policjant zabił psa wyłącznie z dwóch powodów:
ponieważ mógł i dlatego, że ten go zirytował. Jeżeli coś cię
wkurza, ale nie jesteś w stanie znaleźć ukojenia – co robisz?
Wyładowujesz ową złość. A jeśli w dodatku nie jesteś w stanie
czuć współczucia, żalu ani wyrzutów sumienia w związku ze
swoimi czynami...?
Witamy w Oliverversum – świecie, w którym
przypadkowe zwierzęta są jedynymi ofiarami wyłącznie dlatego, że
powieść o obywatelach mordujących się nawzajem pod wpływem złego
humoru najwyraźniej za bardzo utrudniałaby płynność naczelnego
wątku Tru Loff.
Na chwilę następuje cisza: od czasu do czasu słychać jedynie szum krótkofalówek, szmer przekładanych papierów, ktoś podaje do telefonu numery identyfikacyjne. A potem:– Wszystko w porządku. Jest pan w rejestrze.
A tak właściwie to czego dotyczy owa kontrola? Bojówki
ścigają „wrogów państwa”. Co właściwie oznacza ten termin?
Buntowników? Oni raczej nie będą siedzieć w papuciach przed
telewizorem. Odmieńców? Takoż. Osoby łamiące zasady? One tak czy
siak będą figurować w rejestrze, a wasze głośne tupanie
ostrzegło ich przed niebezpieczeństwem i pozwoliło zawczasu
schować magnetofon i zdjęcie ukochanej babci. Więc... na co w
sumie liczycie?
Szczęśliwie patrol mija dom naszej bohaterki.
Filiżanka Carol powraca ze szczękiem na spodek.– To głupie, prawda? – mówi z wymuszonym śmiechem. – Nawet jeśli człowiek nie ma nic na sumieniu, i tak się denerwuje.
Carol. Ropuszko. Jesteś teściową wroga systemu,
siostrą wybryku natury i ciotką byłej zarażonej. Twoje
obywatelskie sumienie z definicji jest dalekie od kryształowego,
choćbyś nawet polerowała portret Małego Brata trzy razy na dzień.
Nie potrafię się rozluźnić, nie potrafię się uspokoić, nawet gdy tupot kroków cichnie, a głos z megafonu staje się coraz bardziej niewyraźny, a wreszcie zupełnie niezrozumiały. Cały czas mam przed oczami oddziały nalotowe – czasami jednej nocy jest ich pięćdziesiąt – które kręcą się po Portland niczym rój owadów, otaczają miasto jak woda spływająca kaskadą do wiru, porywając za sobą każdego, kto stanie na ich drodze, i oskarżając o złe zachowanie lub nieposłuszeństwo nawet tych ludzi, którym nic nie można zarzucić.
Primo: może ich być nawet i sto pięćdziesiąt, co za
różnica, skoro maszerują grzecznie parami i zawczasu kulturalnie
anonsują swoje przybycie, a z "otaczaniem" też nie idzie im najlepiej.
Secundo: W sumie nie bardzo wiem, czego się tak boisz –
jak widzieliśmy na załączonym obrazku, jeśli tylko nie pokażesz
bojówkom wywalonego języka, to nawet wątpliwy status twojej
rodziny nie jest w stanie ściągnąć na ciebie większego ryzyka.
Lena zaczyna niepokoić się o Hanę. Pociesza się
myślą, że przyjaciółka mogła nadal szykować się do imprezy,
gdy zaczęła się akcja, w związku z czym istnieje szansa, że
siedzi teraz bezpiecznie w domu.
Ale Angelica Marston i wszyscy inni... Ci, którzy chcieli tylko posłuchać muzyki... Myślę o tym, co powiedział Alex tamtego wieczoru, kiedy wpadłam na niego w Roaring Brook Farms: przyszedłem posłuchać muzyki, jak wszyscy inni.
A Plastikowa Simorośl, jak mieliśmy już okazję
przekonać się na własnej skórze, nigdy nie skalała swych
usteczek kłamstwem (wszyscy dobrze wiemy, że poszedł tam tylko
dlatego, iż autorka szepnęła mu na uszko, że na potańcówce
znajdzie swój ulubiony obiekt do stalkingu).
Próbuję przegnać z umysłu ten obraz i powtarzam sobie, że to nie mój problem. Powinnam się wręcz cieszyć, jeśli wszyscy zostaną nakryci i trafią za kratki. To, co robią, jest niebezpieczne nie tylko dla nich, ale i dla nas wszystkich: to właśnie tak wylęga się choroba.
Jeżeli na tej imprezie bawi się PŚ, to masz moje
pełne poparcie w tej kwestii.
Jednak coś głęboko we mnie ukryte, ta uparta część, która powiedziała „szary” podczas pierwszej ewaluacji, nie daje mi spokoju. No i co z tego? – mówi. Chcieli po prostu posłuchać muzyki. Prawdziwej muzyki – nie nijakich piosneczek, grywanych podczas koncertów Lata z Muzyką, z nudnym rytmem i pogodną, radosną melodią.
Oliver? Te „nijakie pioseneczki” to jedyna
muzyka, którą zna Lena – zakazane melodie usłyszała po raz
pierwszy u Hany i określiła je mianem łomotu. Owszem, poszczególne
utwory na koncercie mogły jej się spodobać, ale jak dla mnie to
nadal troszkę za mało, by zacząć z taką pogardą wypowiadać się
o czymś, co de facto stanowi jedyną znaną jej kulturę (i z którą
to kulturą nie miała do tej pory w „Delirium” najmniejszego
problemu).
Przypominają mi się jeszcze inne słowa Aleksa: nikt tu nikomu nie robi krzywdy.
I znów: wybrałaś sobie, cukiereczku, wprost idealnego
przewodnika duchowego.
Poza tym zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że akurat dziś Hana się nie spóźniła i bawi się tam w błogiej nieświadomości, że obława zaciska krąg wokół niej. Muszę mocno zamknąć oczy, aby uwolnić się od wizji, jak spadają na nią dziesiątki ciosów. Jeśli nie wrzucą jej do więzienia, to od razu zaciągną do laboratorium i poddadzą zabiegowi jeszcze przed świtem, nie zważając na związane z tym ryzyko.
Tak, Oliver, ryzyko wynoszące mniej więcej czterdzieści
dób. Albowiem jak wszyscy doskonale wiemy, równo w dzień
osiemnastych urodzin w ludzkim mózgu rozlega się głośne „Ping!”,
a człowiek zmienia się z niedojrzałego nastolatka w pełni
ukształtowanego, dorosłego obywatela.
Jakimś cudem mimo gonitwy myśli i szaleńczego wirowania kuchni udaje mi się umyć wszystkie naczynia. A także podjąć decyzję.Muszę tam iść. Muszę ją ostrzec. Muszę ostrzec ich wszystkich.
* wzdycha ciężko *
Słuchajcie, to nie tak, że nie doceniam poświęcenia
i odwagi Leny. To naprawdę miłe uczucie: mieć do czynienia z
protagonistką, dla której bezpieczeństwo bliskich jest
priorytetem. Ale na litość, Leno – czy naprawdę ani przez chwilę
nie przeszło ci przez myśl, że niespodziewana akcja bojówek akurat
w dniu, gdy za miastem odbywa się nielegalna potańcówka może
oznaczać, że ktoś dał władzom cynk, co planuje lokalna młodzież
– i że teren imprezy był pierwszym i nadrzędnym celem
mundurowych?
Żeby nie było – nie twierdzę, iż ów fakt powinien
odwieść Lenę od jej zamiarów. Jej decyzja jest jak najbardziej ok
zarówno pod względem kreowania postaci (bohaterka postępuje
nierozważnie, ale ze szlachetnych pobudek) jak i fabularnym (bo
ostatecznie protagonista musi zostać wplątany, często wbrew swoim
chęciom, w najróżniejsze kłopoty). Przeszkadza mi jedynie fakt,
że w monologu wewnętrznym Leny ani przez moment nie pojawia się
najbardziej logiczny z wniosków – może być już o wiele za późno
na jakikolwiek ratunek. Jasne, dziewczyna może chcieć zaryzykować
mimo wszystko, ale miło by było, gdyby podobne obawy („co, jeśli
udam się tam nadaremno?”) w ogóle ją nawiedziły.
Zanim Rachel i David wyszli i wszyscy trafili do łóżek, zrobiła się północ. Każda mijająca sekunda zdaje się męczarnią. Mogę jedynie mieć nadzieję, że sprawdzanie domów na półwyspie potrwa dłużej niż zwykle i minie trochę czasu, nim patrole dotrą do Deering Highlands. Zresztą może postanowili pominąć tamten teren. Jeżeli wziąć pod uwagę to, że większość tamtejszych domów jest pusta, zawsze istnieje taka możliwość. Ponieważ jednak Deering Highlands było wylęgarnią ruchu oporu, wydaje się to mało prawdopodobne.
Leno. Pomyśl. Zastanów się.
Nagła kontrola, w – jak stwierdziła twoja ciotka –
dosyć niespodziewanym terminie. Wielka, „tajna”, nielegalna
impreza dla młodzieży w ten sam dzień.
1 + 1 = ?
Lena szykuje się na akcję, ubierając się w czarne
ciuchy (czapka w zestawie, pomimo upału), po czym próbuje się
wymknąć z sypialni... Aż tu wtem!
(…) słyszę za sobą cichy jęk, coś jak miauczenie kota. Odwracam się. Grace siedzi na łóżku i patrzy na mnie. Przez chwilę po prostu spoglądamy na siebie. Jeśli Grace wyjdzie z łóżka albo narobi hałasu, na pewno obudzi Jenny, a wtedy jestem skończona, ugotowana, załatwiona na amen. Zastanawiam się, co mogłabym powiedzieć, żeby ją uspokoić, próbuję wymyślić jakieś kłamstwo, ale wtedy zdarza się cud: Grace po prostu kładzie się z powrotem do łóżka i zamyka oczy. I chociaż jest bardzo ciemno, mogłabym przysiąc, że na jej twarzy błąka się delikatny uśmiech.
Innymi słowy, Grace jest Tą Dobrą w domostwie
Tiddle'ów. Cóż, nie mogę powiedzieć, abym była zaskoczona:
Jenny została przypisana rola Tej Złej (biedne dziecko), a wuj,
ciotka i siostra są strasznie upierdliwi z tym ich całym dbaniem o
bezpieczeństwo, wykształcenie i dobrą partię dla Leny.
Lena wychodzi na ulicę, całkowicie pustą i cichą z
racji niedawnej rządowej kontroli.
Obok mnie przelatuje zabłąkany kawałek czerwonego papieru, niesiony wiatrem jak kępy trawy na starych westernach. Rozpoznaję w nim ogłoszenie stanu wyjątkowego, obwieszczenie pełne niemożliwych do wymówienia słów legitymizujących tymczasowe zawieszenie praw obywatelskich.
...Jakie znów ogłoszenie? Dopiero co twierdziłaś, że
cały myk z wizytą pani Jadzi polega na tym, że jest niespodziewana niczym hiszpańska
inkwizycja!
I jakież to słowa z rządowej ulotki mogą być
„niemożliwe do wymówienia” dla urodzonej w tym kraju
nastolatki?
(…) z wiatrem dolatuje mnie odległy stukot ciężkich butów i przeciągłe zawodzenie, jakby ktoś płakał. Dźwięki te są tak ciche, że można by je niemal pomylić z szumem oceanu i wyciem wiatru. Niemal. Patrole przesunęły się dalej.
Cóż, skoro nadal słyszysz tupot butów, to ośmielę
się zaryzykować stwierdzenie, że jednak nie są wystarczająco
daleko, aby można było odtrąbić: „niebezpieczeństwo minęło”. Poza tym...Czy nie twierdziłaś jeszcze przed chwilą, że miasto nawiedza tej nocy tysiąc tajnych oddziałów? W takim układzie ominięcie jednego patrolu nie powinno być dla ciebie żadnym sukcesem, skoro zgodnie z tą logiką tuż za rogiem powinno czaić się pięć innych.
Kieruję się szybko w stronę Deering Highlands. Boję się wziąć rower, plakietka odblaskowa na kołach mogłaby przyciągnąć uwagę.
Z jednej strony – całkiem logiczne rozumowanie, z
drugiej – jeżeli Lena zamierza tam pobiec (nawet biorąc pod uwagę
jej kondycję), to czy nie oznacza to, że impreza odbywa się na
tyle blisko, by krążące po okolicy patrole tak czy siak musiały o
nią zahaczyć?
Przechodząc obok domu sąsiadów, Lena natrafia na coś,
co na pierwszy rzut oka przypomina worek na śmieci; okazuje się, że
to wspomniany wcześniej pies sąsiadów. Porządkowy nie zabił
zwierzęcia, ale śmiertelnie je ranił, Riley kona więc w
męczarniach.
Riley spogląda na mnie niemal jak człowiek, z taką żałością i takim wyrzutem, jakby chciał rzec: „ty mi to zrobiłaś”. Czuję wzbierającą falę mdłości. Mam ochotę przyklęknąć i wziąć go w ramiona albo ścierać z niego krew własnym ubraniem. Jednak jestem jak sparaliżowana. Nie mogę się ruszyć. Wtedy całym jego ciałem wstrząsają drgawki, a potem pies nieruchomieje.Paraliż ustępuje natychmiast. Cofam się chwiejnym krokiem, czując nagły przypływ goryczy i nienawiści. Zataczam się jak wtedy, kiedy upiłyśmy się z Haną, zupełnie tracąc kontrolę nad ciałem. Gniew i obrzydzenie przepełniają mnie tak bardzo, że aż chce mi się krzyczeć.(…)Z zaskoczeniem stwierdzam, że łzy cisną mi się do oczu. Ocieram je wierzchem dłoni. A gdy wyruszam w stronę Deering Highlands, powtarzam w myślach tylko jedno słowo: przepraszam, przepraszam, przepraszam.
Wiecie co? Mam dylemat.
Z jednej strony, akapity takie jak ten pozwalają nam
zrozumieć, dlaczego bohaterka w pewnym momencie przeżywa wewnętrzną
przemianę i przestaje sympatyzować z opresyjnym reżimem; w dodatku
uczucia Leny i cały scenariusz do nich prowadzący są opisane
całkiem przekonująco. Z drugiej jednak, ów wątek nieuchronnie
prowadzi do pytań. Dlaczego dopiero postrzelenie Rileya tak
podziałało na Lenę? Niemożliwym jest, by nigdy wcześniej nie
była świadkiem rządowej przemocy; jej własną matkę i siostrę
zaciągnięto na zabieg siłą. Czy zatem do tej pory okrucieństwo w
otoczeniu dziewczyny ograniczało się wyłącznie do „wadliwych”
ludzi, w związku z czym wstrząsnął nią akt bezsensownego
zabójstwa niewinnej istoty? A jeśli tak – czy owo zachowanie
porządkowego było odstępstwem od reguły? Czy w Oliverversum
przemoc jest ostrożnie dawkowana i nie można ot, tak postrzelić
sobie przypadkowego psa? Jeśli tak, facet powinien ponieść jakąś
karę. Jeśli nie – Lena powinna natknąć się na podobny obrazek
dużo wcześniejszej. Czy miał tu znaczenie fakt, że zwierzątko
było jej znane?
Oliver, to bardzo fajnie, że chcesz ukazać rozwój
swojej pacynki. Ale jeśli osadzasz całą akcję w dystopicznym
krajobrazie, dobrze byłoby wyjaśnić czytelnikowi, dlaczego w
świecie, w którym nie ma miejsca na ciepło i dobroć akurat ten,
konkretny incydent sprawia, że bohaterowi spadają z nosa różowe
okulary. W obecnej sytuacji gniew Leny można by wytłumaczyć na
wiele różnych sposobów i miło byłoby się dowiedzieć, co
konkretnie w wydarzeniach owej nocy (sam akt postrzelenia niewinnego
zwierzęcia? To, że sprawca nie poniesie żadnej kary? Fakt, że
Lena znała psa sąsiadów?) budzi w niej wściekłość. Świat, w
którym nie ma miłości, a uczucia i empatia są zakazane to nie
nasz świat – motywacje zasiedlających go ludzi nie powinny
zatem rozumieć się same przez się, ale raczej wynikać z
konkretnych zasad rządzących tamtejszym społeczeństwem.
Obrzydzenie i poczucie winy na widok konającego powoli
zwierzątka u Leny – współczesnej nastolatki
mieszkającej w rzeczywistym USA a obrzydzenie i poczucie winy u Leny – dziewczyny od
urodzenia wychowywanej w dystopicznym kraju, w którym współczucie i
miłosierdzie nie mają racji bytu, to dwie zupełnie różne rzeczy.
Obławy mają jedną dobrą stronę: są głośne. Muszę tylko przystawać co jakiś czas i nasłuchiwać kroków, szumu krótkofalówek i megafonów. Staram się kluczyć, wybierać boczne uliczki, które zostały ominięte albo już były skontrolowane.
Za SJP:
„obława:
1.«polowanie z nagonką na dzikie zwierzęta;
też: ludzie wchodzący w skład tej nagonki»
2.«akcja polegająca na
obstawieniu terenu w celu zatrzymania kogoś; też: ludzie biorący
udział w tej akcji»”
Mam pewne wątpliwości,
czy to, co uskuteczniają bojówki pani Jadzi oby na pewno podpada
pod ów termin. Porządkowi nie otaczają konkretnego terenu, nie
blokują dróg dojazdowych, nie szukają nawet konkretnych jednostek do zaaresztowania (Lena mówi wprost, że można wpaść dopiero podczas kontroli) – oni po prostu... chodzą sobie po wybranych uliczkach w
sąsiedztwie, pukając do przypadkowych drzwi, po czym odhaczają w
kajeciku, czy dany delikwent siedzi grzecznie w domku i ruszają
dalej.
A w takim układzie robienie hałasu to naprawdę najgorszy z
możliwych pomysłów; ostrzeganie potencjalnych przestępców, że
nadchodzi się by zobaczyć, czy nie psocą raczej nie pomoże im
wyłapaniu wywrotowców.
Ślady przejścia patroli są wszędzie: przewrócone kosze i kontenery, śmieci wysypane na ulicę, sterty starych paragonów, podarte listy, gnijące warzywa, jakieś cuchnące obrzydlistwo – wolę nie wiedzieć, co to jest – i czerwone obwieszczenia pokrywające wszystko jak warstwa kurzu.
Co, na litość, robią tam rządowe plakaty? Czyżby w
akcji poza przesłuchującą obywateli panią Jadzią i
przetrząsającą kosze na śmieci w poszukiwaniu antypaństwowych
elementów panią Gienią brał też udział pan Władek, który
podąża przed całym orszakiem, zawczasu rozlepiając na słupach
ogłoszeniowych stosowne ostrzeżenia dla ludu?
Podeszwy mam śliskie od stąpania po tym, a w niektórych miejscach muszę wyciągać ręce na boki jak linoskoczek, żeby utrzymać równowagę.
Z dotychczasowych opisów wynikało, że akcje polegają
na sprawdzeniu liczby domowników, ich dokumentów i ewentualnej
rewizji domu. Co takiego wyprawiały tutejsze bojówki, że ulice
przed domami mieszkalnymi są pokryte rozlicznymi maziami
niewiadomego pochodzenia?
Mijam kilka domów oznaczonych wielkim znakiem „X”, czarną farbą chlapniętą po ścianach, w których okna zieją ciemnością jak rana. Serce podchodzi mi do gardła. Ich mieszkańców uznano za wichrzycieli lub wrogów państwowych.
Cóż, jeśli ktoś daje się złapać na antyrządowych
zabawach oddziałom, które ogłaszają swe nadejście dwadzieścia
minut naprzód, to powiedziałabym, że zasługuje na wycieczkę do
Krypt nie tyle z powodu swego nastawienia do władz, co przejmującej
głupoty.
Gdy wychodzę na Forest Avenue, w tym samym czasie z drugiej strony skręca w nią grupa porządkowych.
Jakaś wyjątkowo niekulturalna banda, mogliby chociaż
zawczasu zawołać: „Hop hop, już jesteśmy!”, skoro nie stać
ich na głośniki.
Szybko się cofam, przywieram płasko do ściany sklepu, a potem powoli wracam w kierunku, z którego przyszłam. Możliwość, że którykolwiek z porządkowych mnie zauważył, jest niewielka – dzieliła nas cała długość ulicy, a do tego jest ciemno choć oko wykol – ale mimo to moje serce długo nie może wrócić do normalnego rytmu.
Ach, zatem latarek też ni mają. Naprawdę, jakim cudem
ktokolwiek daje się złapać podczas tych nalotów?
Czuję się, jak gdybym grała w jakąś skomplikowaną grę wideo albo próbowała rozwiązać bardzo trudne zadanie matematyczne: jedna dziewczyna próbuje uniknąć czterdziestu patroli złożonych z piętnastu–dwudziestu osób, rozlokowanych w promieniu jedenastu kilometrów. Jeśli musi pokonać 3,4 kilometra przez centrum miasta, jakie jest prawdopodobieństwo, że obudzi się jutro w więziennej celi? Można zaokrąglić liczbę pi do dwóch miejsc po przecinku.
Przykro mi, zawsze byłam cienka z matmy. Kochani
czytelnicy, pomożecie?
Przed wykryciem gniazda ruchu oporu Deering Highlands było jednym z przyjemniejszych obszarów Portland. (…) Wprawdzie niektóre domy wciąż są zamieszkiwane przez biedaków, którzy nie mogą sobie pozwolić na przeprowadzenie się gdzie indziej albo nie dostali pozwolenia na nowe osadnictwo, ale większość okolicy opustoszała całkowicie. Nikt nie chciał tu zostać. Nikt nie chciał być kojarzony z ruchem oporu.
Cóż, jeżeli tamtejsze domy są uniwersalnie kojarzone
z ruchem oporu, to obawiam się, że koczujący w nich żebracy miast błogosławieństwa lokalnej administracji otrzymaliby raczej alternatywne schronienie w postaci Krypt. Oliver,
proszę cię, nie idź w ślady Cass i nie twórz dzielnic
przeznaczonych specjalnie dla wykolejeńców (ktoś jeszcze pamięta
buntowników z Północy, radośnie żyjących sobie w opuszczonym
mieście?), które to dzielnice z niewiadomych przyczyn są
kompletnie ignorowane przez dystopiczne władze.
Najdziwniejszą rzeczą w Deering Highlands jest to, w jakim popłochu je opuszczono. Wciąż można tu zobaczyć rdzewiejące w trawie zabawki i samochody zaparkowane na podjazdach, chociaż większość z nich została rozebrana i ogołocona z drogocennych części i wyglądają teraz niczym szkielety wyżarte przez gigantyczne myszołowy.
Rozumiem, że biedacy koczujący w okolicznych domach
nie wpadli na to, by pozbierać i wykorzystać owe dobra?
Wiele osób mówi, że to miejsce przynosi pecha, tak samo jak niewstrzymywanie oddechu podczas przechodzenia przez cmentarz. Ale dziś, kiedy tu wreszcie docieram, mam ochotę tańczyć z radości. Wszystko jest ciemne, ciche i spokojne: ani jednego obwieszczenia o obławie w zasięgu wzroku, ani szmeru rozmowy czy odgłosu ciężkich butów na chodniku.
Oho, wygląda na to, że panu Władkowi skończył się
klej.
Patrole jeszcze tu nie dotarły. Może wcale nie dotrą.
A może, no wiesz, już dawno tędy przeszły? Po czym
niby miałabyś to poznać? Skoro owi biedacy w okolicznych domach z
niewiadomego powodu są pozostawiani w spokoju przez władze, nie
bardzo byłoby komu malować te wielkie iksy na drzwiach.
Lena puszcza się biegiem, kilka razy gubi się w
labiryncie uliczek, aż w końcu dociera do celu.
Obok podjazdu stoi stara przekrzywiona skrzynka na listy. Wciąż widnieje na niej wyblakły czarny znak „X”. Tanglewild Lane 42. Od razu widać, dlaczego wybrali ten dom na imprezę. Usytuowany jest raczej z dala od drogi i otoczony ze wszystkich stron drzewami tak gęstymi, że od razu przywodzą mi na myśl ciemne, szemrzące lasy na granicy. Droga od bramy ku drzwiom przyprawia mnie o żywsze bicie serca. Nie odrywam oczu od bladego światła, które powoli staje się jaśniejsze i bardziej rozległe, aż wreszcie rozdziela się na dwa okna okryte jakimś materiałem, co być może ma ukrywać fakt, że w środku są ludzie. Jeśli tak, to nieskutecznie. Widzę przesuwające się w środku cienie. Muzyka jest bardzo cicha. Słychać ją dopiero na ganku – słabe, przytłumione dźwięki, wibrowanie, które zdaje się wydobywać spod podłogi. Tu musi być piwnica.
No cóż.
A swoją drogą – co, gdyby okoliczna biedota
postanowiła donieść władzom o odbywającej się w sąsiedztwie
bibie w zamian za poprawę warunków życiowych? Jak widać, kamuflaż
jest średnio skuteczny; czy w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby
podkablować imprezowiczów? Koncertowa stodoła przynajmniej
znajdowała się na odludziu.
Lenę nagle nawiedza nieprzyjemna myśl; na dobrą
sprawę nie ma pojęcia, jak ostrzec balujących przed
niebezpieczeństwem. Jeżeli po prostu wpadnie i zacznie krzyczeć,
że trwa obława, wywoła masową histerię, a wtedy ucieczka przed
krążącymi w okolicy oddziałami stanie się niemożliwa.
Na pewno ktoś coś usłyszy, porządkowi się zorientują i będzie po nas. Poprawiam się w myślach: będzie po nich. Nie jestem taka jak ci po drugiej stronie drzwi. Nie jestem jedną z nich.
Cóż, po którejkolwiek bądź stronie nie znajdowałoby
się twoje serce, obecnie przebywasz na terenie, na którym odbywa
się nielegalna impreza, obawiam się zatem, że w razie wpadki pani
Jadzia i spółka wrzucą cię do wora z napisem „buntownicy”
razem z resztą towarzystwa.
A potem przypomina mi się Riley wstrząsany drgawkami i jego wiotczejące ciało. Nie jestem też jak ci, którzy to zrobili, ani ci, którzy patrzyli na to obojętnie. Nawet Richardsonowie nie trudzili się, by go uratować – swojego własnego psa. Nawet go nie przykryli, gdy dogorywał. Ja nigdy bym tak nie postąpiła. Nigdy, przenigdy. Nawet po milionie zabiegów. Przecież on wciąż żył. Jego serce biło, krew krążyła, a oni zostawili go jak śmiecia. Oni. Ja. My. Oni. Słowa odbijają się echem w mojej głowie.
I znów, Oliver – cały ten wątek zagrałby dużo
lepiej, gdybyś od początku nie plątała się w zeznaniach
dotyczących serum i tego, jak właściwie wygląda życie w świecie
rządzonym przez remedium. Czy okrucieństwo wobec zwierząt jest tu
czymś niespotykanym? Dlaczego Lenę tak szokuje fakt, że
właściciele Rileya nie przejęli się jego losem, skoro jej własna
siostra miała w nosie chorobę swojego dziecka? Gdzie przebiega
granica między tym, co akceptowalne, a tym, co barbarzyńskie w
świecie wypranym z empatii? Jeżeli chcesz, abyśmy przejęli się
moralnym przebudzeniem bohaterki, pokaż nam wpierw, jaki jest ciężar
emocjonalny epizodu, który nią wstrząsnął w relacji do norm
obowiązujących w społeczeństwie.
Lena wchodzi do domu; gra muzyka, jest duszno, w
powietrzu wisi papierosowy dym, nastolatki miziają się ze sobą.
Tuż przede mną, stoi odwrócona tyłem dziewczyna i blokuje mi przejście. Kładę jej rękę na ramieniu. Skórę ma tak rozgrzaną, że aż parzy. Odwraca się w moją stronę, z czerwoną twarzą, wyciągając szyję, żeby mnie usłyszeć.– Tej nocy jest obława – mówię jej, zaskoczona spokojem w swoim głosie.
Leno, to... raczej nie było najlepsze rozwiązanie.
Wiem, że się śpieszysz, ale co ty na to, by przede wszystkim
odnaleźć Hanę, ewentualnie gospodarza całej zabawy i to im w
pierwszej kolejności przekazać owe wieści? Rzucając tego rodzaju
hasła przypadkowym ludziom doprowadzisz tylko do tego, czego z całej
siły starałaś się uniknąć: paniki.
– Co? – Dziewczyna odgarnia włosy z uszu.Otwieram usta, żeby powiedzieć: „obława”, ale zamiast moich słów słychać coś innego: potężny, metaliczny głos dobiegający z zewnątrz, głos, który wydaje się docierać ze wszystkich stron naraz, przebija się przez ciepło i muzykę jak zimne ostrze przez skórę. W tym samym czasie pokój zaczyna wirować, a mnóstwo czerwonych i białych świateł krąży wokół przerażonych, zaskoczonych twarzy.– Uwaga. To jest obława. Nie próbujcie uciekać. Nie próbujcie stawiać oporu. To jest obława.Kilka sekund później drzwi otwierają się z hukiem i reflektor jasny jak słońce zalewa wnętrze powodzią bieli, pod którą wszystko zastyga nieruchomo. A potem wypuszczają psy.
...Oliver? Kiedy mówiłam o spieszeniu się, nie miałam
na myśli, że bojówki pani Jadzi posiadają teleporter.
Jakim
cudem Lena zawczasu tego nie usłyszała?
Nie wycięłam żadnego znaczącego fragmentu – Lena
znajduje się w pomieszczeniu góra minutę. Autorko, czy
zechcesz mi wytłumaczyć, jakim cudem nasza bohaterka przegapiła
cały orszak zaopatrzony w głośniki, kolorowe koguciki i sforę
psów?
ZWŁASZCZA, ŻE WPADŁ ON DO DOMU DOSŁOWNIE CHWILĘ PO
NIEJ?!
Zaczynam podejrzewać, że ci ludzie, wzorem Aspena
Legera, w głębi duszy marzą o małym rendez-vous z lokalnym
aparatem bezpieczeństwa.
I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku:
próbujemy uciec przed panią Jadzią i spółką i natykamy się...
cóż, sami zgadnijcie, na kogo.
Do zobaczenia!
Maryboo
Swoją drogą przeglądałam sobie dzisiaj Requiem i wątek Hany, mimo że też, ekhem, średnio mądry, w przeciwieństwie do wątku Leny był... ciekawy? Oliver naprawdę powinna się skupić na obyczajówkach.
OdpowiedzUsuńHanie w ogóle dostają się ciekawsze wątki, przynajmniej do chwili, kiedy Oliver nie przypomni się, że nie godzi się zbyt długo zabierać światła reflektorów Mary Sue i jej Tru Loffowi.
UsuńMaryboo
Mimo to ludzie masowo zgłaszali się do szpitali, domagając się remedium.
OdpowiedzUsuńTaaa,już to widzę..
Autorko: bieda i głód to dosyć istotne kwestie.
Prawdopodobnie autorka nigdy nie była głodna i nie umie sobie tego wyobrazić ani opisać. Czerstwe ciastka to jeszcze nie koniec świata.
Opowiada tę historię, jak gdyby chodziło o jakieś drobne problemy w pralni samoobsługowej.
No właśnie -policjant wkurzył się na psa i go zabił (przynajmniej ta scena wywołuje emocje)a matka dziecka nic?
Mozna nie czuć miłości ,ale strach,niepokój? Jeżeli nie ma emocji -żadnych,tak? -to po co trzymali tego psa?
..po cichu otaczając ich domy ze wszystkich stron i tym samym odcinając im możliwe drogi ucieczki.
Pytanie,jak liczne są bojówki pani Jadzi?
Muszę ją ostrzec. Muszę ostrzec ich wszystkich.
No,przynajmniej ma ludzkie odruchy.
natykamy się... cóż, sami zgadnijcie, na kogo.
Na Bursztynowe Słońce Miłości? Co za suspens,ja nie wytrzymam!
Fajnie się czytało,dobry początek analiz na ten rok.
Chomik
"Mozna nie czuć miłości ,ale strach,niepokój? Jeżeli nie ma emocji -żadnych,tak? -to po co trzymali tego psa?" - powiedziałabym, że może do obrony, ale podejrzewam, że ktoś po prostu szepnął im na uszko, że Mary Sue będzie potrzebowała ich zwierzątka do rozpoczęcia wewnętrznej przemiany.
UsuńKurcze, to strzelenie do psa dałoby się dobrze uargumentować. W świecie, w którym ludzie nie czują nic do własnych dzieci (a co dopiero do zwierząt domowych) prawdopodobnie psy/koty/inne zostały szybko wyrzucone z domów. Jestem w stanie wyobrazić sobie, że po przedmieściach czy terenach poza miastem włóczą się niebezpieczne watahy dzikich kundli. Takie grupy są groźne i mogą atakować niczego niespodziewających się przechodniów.
UsuńKiedy policjant zobaczył psa mógł z założenia uznać go za dzikiego i strzelić, dla bezpieczeństwa własnego i innych.
Ale nie, zamiast tego mamy atak agresji w wykonaniu człowieka, który teoretycznie nie powinien być w stanie jej odczuwać.
Bo jeśli ci ludzie czują wściekłość, która skłania ich do przemocy, równocześnie nie znając radości/miłości/przyjemności, to wszelkiego rodzaju okrucieństwo ludzkie tylko by się spotęgowało. Świat Delirium powinien więc na logikę wyglądać zupełnie, zupełnie inaczej.
...ta książka tak bardzo nie ma sensu.
PS: W jakie gry grała Lena? Zgaduję, że to pierwsza i ostatnia wzmianka w tej kwestii.
S
" W jakie gry grała Lena? Zgaduję, że to pierwsza i ostatnia wzmianka w tej kwestii." - ....to jest bardzo dobre pytanie, zważywszy, że Lena nie ma i nigdy nie miała dostępu do komputera (no, chyba że Hana dawała jej się bawić swoim, choć już samo istnienie gier - przygodowych czy strzelanek - w uniwersum, gdzie muzyka i literatura są mdłe i traktowane jako instrumenty propagandy, wydaje mi się dosyć dziwne).
UsuńMaryboo
Co do gier... nie wiem, tetris?
UsuńRaczej coś bardziej zaawansowanego, skoro kojarzyło jej się z bieganiem nocą po mieście i chowaniem się przed kimś.
UsuńBTW. Ciekawe, jak gry/filmy/propaganda Małego Brata podchodzą do kwestii pokazywania przemocy. Wątpię, by dozwolone były strzelanki, bijatyki, te sprawy. Dużo bym dała, by dowiedzieć się więcej o kulturze popularnej tego świata... choć zgaduję, że odpowiedzi na moje pytania przyniosły by jedynie rozczarowanie.
S.
może coś w stylu "jesteś panią Jadzą, bierzesz udział w obławie, strzelaj pociskami z serum do wszystkich zainfekowanych?"
Usuńrose29
Hmm... Skoro Lenie gry przypomniały się, gdy się skradała, to stawiałabym, że akurat ona grała w coś w stylu:
Usuń"Zostałeś porwany przez Odmieńców, ucieknij z ich terenu niezauważony, a potem radośnie donieś o wszystkim lokalnemu oddziałowi pań Jadź. Ta niesamowita gra skradankowa z elementami logicznymi dostarczy wiele godzin zabawy (a także nauczy, jak postępować w przypadku spotkania Odmieńca). Dzięki trybowi multiplayer cała rodzina może uczestniczyć w zabawie!"
~PoProstuAlicja
genialne! Grałabym ;)
Usuńrose29
Nieustannie zachwyca mnie, że poświęcacie więcej uwagi tego typu aspektom świata przedstawionego, niż autorka serii ;)
UsuńMaryboo
Cała ta propaganda miałaby więcej sensu, gdyby od tamtych wydarzeń minęło nieco więcej czasu... co nie zmienia faktu, że to nadal byłby całkiem niezły wątek - wystarczyłoby odnieść bohaterkę do historii zasłyszanych od osób pamiętających tamte czasy (albo tych, co takich ludzi znają), i do wszystkich tych sprawozdań z podręczników i rządowych notek. Wygenerowałoby to niezły konflikt wewnętrzny - komu wierzyć? Ludziom, którzy nie byli wtedy jeszcze wyleczeni, czy temu "wspaniałemu" rządowi, któremu jest tak uległa?
OdpowiedzUsuńA przynajmniej nie miałabym w głowie tego wielkiego WTF, czytając otwierający cytat. No bo przecież skoro są ludzie pamiętający tamte czasy, musiałyby istnieć dwie wersje wydarzeń - chociaż z drugiej strony tego problemu wcale nie ma, skoro ludzie NAPRAWDĘ szli dobrowolnie na te szczepienia. Nadal mam w głowie wielki napis WTF, ale teraz zupełnie innego kalibru.
A co do nieumiejętności Leny w dodawaniu 1+1... niespecjalnie mnie to dziwi, bo już od jakiegoś czasu dziewczyna jedzie po linii pochyłej i tylko czasami ma przebłyski zdrowego rozsądku. Chociaż w najbliższym czasie i te się skończą, skoro na horyzoncie mamy naszą wspaniałą Simorośl.
Także tego...
"No bo przecież skoro są ludzie pamiętający tamte czasy, musiałyby istnieć dwie wersje wydarzeń - chociaż z drugiej strony tego problemu wcale nie ma, skoro ludzie NAPRAWDĘ szli dobrowolnie na te szczepienia." - gwoli ścisłości, w jednej z nowelek będziemy mogli zaobserwować przedstawicielkę owego "pierwszego rzutu" ochotników i, no cóż... Jej motywacja będzie mniej więcej taka, o jaką mogłabym podejrzewać postać stworzoną przez Oliver.
UsuńMaryboo
O nie... niech zgadnę: była nieszczęśliwie zakochana, więc postanowiła nie czuć nic? Bo wszelka miłoźć to zło?
UsuńBlisko. Przy czym dodatkowy smaczek będą tu stanowić, że tak to ujmę, kwestie rodzinne danej bohaterki.
UsuńMaryboo
Hm, a może Panie Jadzie celowo szły jak ostatnie fajtłapy - nie wiedziały, gdzie konkretnie ktoś może się ukrywać, więc postanowiły zobaczyć, kto spróbuje prysnąć i za nim cichaczem ruszyć?
OdpowiedzUsuńW wypadku psa może faktycznie zadziałało to, że Lenka po raz pierwszy zobaczyła przemoc wobec - z jej punktu widzenia - kompletnie niewinnej istoty? A że od razu skłoniło ją to do fak da system... welp, plot no jutsu. Bardziej zastanawia mnie fakt, czy policjant dopuszczający się takiego czynu byłby traktowany podejrzliwie, skoro ewidentnie odczuwa jakieś skłaniające do przemocy emocje, czy olany? Był w którymś tomie Pratchetta taki piękny cytat, mówiący właśnie o tym, że skoro ktoś nie ma oporów traktować zwierzęta z okrucieństwem, to pewnie nie skończy "tylko" na zwierzętach.
A dramat Leny, że już nigdy nie spotkają się z Haną, zasługuje na nalepkę drama lama (to wy ją rozdawałyście podczas analiz kolejnych tomów zmierzchu?). Przecież ewidentnie widać, że wyleczeni ludzie dalej się towarzysko widują i ewidentnie przynosi im to jakąś przyjemność...
"Hm, a może Panie Jadzie celowo szły jak ostatnie fajtłapy - nie wiedziały, gdzie konkretnie ktoś może się ukrywać, więc postanowiły zobaczyć, kto spróbuje prysnąć i za nim cichaczem ruszyć?" - po czym wywalić się na twarz w ciemnościach z racji deficytów budżetowych i braku latarek ;)
Usuń"A dramat Leny, że już nigdy nie spotkają się z Haną, zasługuje na nalepkę drama lama (to wy ją rozdawałyście podczas analiz kolejnych tomów zmierzchu?)." - my, my. Nie mam pojęcia, dlaczego ze wszelakich możliwych konfliktów Oliver postanowiła wybrać taki, który de facto w ogóle konfliktem nie jest.
Maryboo
Ale może ten brak latarek był po to, żeby zaskoczyć Lenkę i resztę! A że kilka Pań Jadź po drodze wpadnie na słupy, to cóż, jak to w dystopiach bywa, ludzie nie mają wielkiej wartości...
UsuńW ogóle mam wrażenie, że Oliver próbuje nam wcisnąć dramę tam, gdzie w ogóle jej nie ma, a tam, gdzie mogłaby potencjalnie być, to ją kompletnie ignoruje, vide możliwa sytuacja osób chorych psychicznie.
To tak bardzo nie ma sensu. To znaczy najpierw cały ten wątek obławy, która z jednej strony tupie głośno i daje niepożądanemu elementowi szansę, żeby uciec dużo szybciej, a z drugiej strony jest taka groźna, strzela do bezbronnych zwierząt i za krzywe spojrzenie można wylądować w Kryptach. Jeśli Obława jest taka głośna i się afiszuje (zamiast pojawiać się w środku nocy w postaci dwóch panów w garniturach i czarnej Wołgi), to dlaczego ktokolwiek w nią wpada? A jeśli będąc praworządnym obywatelem we własnym domu tak łatwo podpaść i powędrować na przesłuchanie, to dlaczego Carol i reszta domowników Lenki zachowują się tak spokojnie, tym bardziej, że tak podejrzaną rodzinę pani Jadzia powinna kontrolować za każdym razem, kiedy pojawia się w okolicy. Czyżby sąsiad był jeszcze bardziej podejrzany? Może to w ogóle jakieś osiedle ludzi podejrzanych o bycie wrogami systemu? To pewnie przez tego psa, bo zgadzam się z którymś z przedpiśców, skoro ludzie nie mają pozytywnych emocji, to na co im ten pies? A skoro już go mają i najwyraźniej ich obchodzi (właściciel był zaniepokojony i chciał go bronić przed panią Jadzią z karabinem), to dlaczego porzucili go na ulicy i pozwolili dogorywać? Więcej sensu by miało nawet, gdyby z zimną krwią go dobili, żeby się nie męczył. Najwyraźniej Imperatyw okazał się za silny.
OdpowiedzUsuń"Andrew powiedział swoje pierwsze słowo, choć ma dopiero trzynaście miesięcy".
Dopiero? Nie wiem, jak wygląda rozwój dzieci w tej dystopii, ale dziecko powinno pierwsze słowa wypowiadać około pierwszego roku, 13 miesięcy to wcale nie jest szybko. Teraz nie wiem, czy autorka nie zna się na dzieciach tak samo jak na wszystkim innym, czy się zna i to był sprytny sposób zasugerowania nam, że z powodu braku miłości macierzyńskiej dzieci wolniej się rozwijają i później zaczynają mówić.
N
13 to bardzo późno. To znaczy, są oczywiście różne dzieci. Ja osobiście wypowiedziałam pierwsze słowo w wieku 7/8 miesięcy (mama, normalnie 100% charyzmy), a zdanie 10. Za to chodzić się nauczyłam raczej późno. 10 miesięcy to taka zdrowa norma na pierwsze mama, baba, tata... Przy 13 ja bym się martwiła.
UsuńMałe a głupie
"Może to w ogóle jakieś osiedle ludzi podejrzanych o bycie wrogami systemu?" - wiemy od Leny, że jest to jedne z biedniejszych osiedli, więc pewna implikacja mogłaby tu być, ale "oficjalnymi" slumsami serii są Deering Highlands.
UsuńMaryboo
Na pediatrii nas uczyli, że dziecko powinno powiedzieć pierwsze słowa ok 12 miesiąca i przestrzegali, żeby nie siać przerażenia wśród rodziców, jeśli dziecko rozwija się odrobinę wolniej (also dziewczynki uczą się mówić trochę szybciej niż chłopcy), więc od biedy uznałabym nawet ten 13 miesiąc za normę. Ale fakt, że na pewno nie jest to wcześnie.
UsuńZa każdym razem zapominam, że rodzina Lenki jest z tych biedniejszych (mimo że padło to nawet w tym rozdziale), więc rzeczywiście można to interpretować jako hint... Ale z drugiej strony nie wierzę, że autorce rzeczywiście chciało się zastanawiać nad takimi szczegółami, jeśli nie chciało jej się niczego innego.
N
Tworzę sobie headcanon, gdzie remedium robi to, co miało robić. Usuwa miłość. Nie zdolność odczuwania radości. Nie sumienie. Nie sympatię. Nie potrzebę socjalizacji. Czy gdy siedziałam wczoraj wkurzając się, że zamiast siedzieć ze znajomymi, napić się czegoś i potańczyć uczę się cały wieczór, to było dlatego że kocham wszystkich moich znajomych, nawet tą pustą, fałszywą idiotkę? Nie. Bo ludzie tak nie działają.
OdpowiedzUsuńTo społeczeństwo powinno składać się z socjopatów, którzy może nie potrafią kochać, ale potrafię się do kogoś przywiązać. No i są nawet "lepsi" niż zwykły socjopata, bo czują wyrzuty sumienia i wstyd.
Dlatego bezsensowne zabicie psa mogłoby oburzać. Czy kocham psy, które są wyrzucone? Nie. Ale im współczuję.
Ale autorka raz widzi to społeczeństwo w taki sposób, raz jako roboty, a raz jako... Trudno powiedzieć co. Ja widzę to w ten sposób, bo tylko wtedy ma to sens. Ludzie mogliby mimo wszystko przywiązać się do dzieci (szczególnie przy dobrych benefitach i propagandzie), napędzać gospodarkę swymi potrzebami zakupowymi itd.
Małe a głupie
"Tworzę sobie headcanon, gdzie remedium robi to, co miało robić. Usuwa miłość." - swoją drogą, w swoim czasie spodziewajcie się mojego długiego wywodu, dlaczego - moim zdaniem - Oliver tak dalece rozszerzyła działanie remedium, choć sensu i logiki w tym zero, a świat przedstawiony tylko na tym cierpi.
UsuńMaryboo
Ludzie mogliby mimo wszystko przywiązywać się do dzieci -to by pięknie mogło uzasadniać, dlaczego w ogóle się nimi czasami opiekują, i przez chwilę myślałam, że pOliver też na to wpadła -w momencie, kiedy przeczytałam kawałek o tym, że Rachel chwali się osiągami swoich dzieci. To by było całkiem spójne -dorośli spełniają się w wychowaniu porządnych i dobrze wykorzystujących swoje talenty dzieci -to mogłoby być niezwykle pracochłonne, ale też tym bardziej satysfakcjonujące hobby porównywalne z urządzaniem pięknego ogrodu albo rzeźbiarstwem... tak, mogłoby być, gdyby Rachel nie wypowiadała się o tym OBOJĘTNIE.
UsuńWystarczyłoby, żeby Lena pomyślała coś w stylu: "Sposób, w jaki mówi o swoich dzieciach przypomina mi entuzjazm, z jakim mój kuzyn Zbigniew relacjonuje swoje postępy w hodowli chomików dżungarskich".
A dziwna maź i śmieci na chodnikach w czasie obławy potrafię sobie wytłumaczyć tylko w jeden sposób: Panie Jadzie są skorumpowane przez firmy sprzątające, które na usuwaniu tego bajzlu zarabiają krocie.
Szkoda, że nasza eskadra głośnociemnych nie podpala po drodze śmietników.
Zastrzelenie psa to jeden z najbardziej oklepanych motywów pokazujących, że ktoś jest zuy. Tyle w temacie.