niedziela, 8 lipca 2018

Część VI


W Głuszy zawsze ktoś jest chory.

Cóż, nie powiem, aby szczególnie mnie to zdumiewało; przy waszym trybie życia, na które składa się m.in. jedzenie brudnymi łapami tuż po defekacji zadziwia mnie raczej, że większość z was całkiem nieźle się trzyma.

Gdy sama odzyskuję siły na tyle, by się przenieść z infirmerii na materac na podłodze, moje miejsce zajmuje Squirrel, a po Squirrelu przychodzi kolej na Dziadka. W nocy podziemie rozbrzmiewa kaszlem, wymiotami i gorączkowym mamrotaniem: odgłosami choroby, które przenikają przez ściany i napełniają nas lękiem.

Zaraz, zaraz; panowie zrobili sobie przecież swój własny fort z koca, z tabliczką „Dziewczynom wstemp fsbroniony” wiszącą nad wejściem. Dlaczego zatem niedomagających Squirrela i Dziadka przeniesiono do pomieszczenia, w którym kiedyś leżała Lena? Wiemy, że w tym samym „budynku” znajduje się wiele materacy, pełni więc on najpewniej rolę noclegowni dla kobiet. A skoro tak – to dlaczego izolatka dla wszystkich chorych jest położona w tym samym miejscu, co sypialnia dziewcząt?

I skoro już przy tym jesteśmy – jakiż to geniusz strategii (cóż, wszyscy wiemy, jaki...) wymyślił, żeby infirmeria znajdowała się w tym samym obiekcie, co sypialnia i jadalnia?! Macie tu całkiem sporo budowli, które w jako-takim stanie przetrwały nalot; czy naprawdę nie dało się zaadaptować żadnej z nich tak, aby...

Problemem jest przestrzeń i bliskość. Żyjemy jedno na drugim, oddychamy i kichamy na siebie, wszystko jest wspólne.

...uniknąć tego rodzaju oczywistych problemów?

Słowo daję, zaczynam podejrzewać, że Raven chce, aby wszyscy tu obecni wyzionęli ducha w ciągu maksimum roku.

A do tego nic i nikt nie jest tak naprawdę czysty.

Ech, głowa do góry, mała; być może w ciągu następnego półwiecza ktoś z was wpadnie w końcu na genialny pomysł, aby wystrugać sobie łyżkę.

Głód nie daje nam spokoju, rozstraja nas nerwowo. (...) Mija dzień, potem dwa. Prowiant jeszcze nie przybył.

Primo: żyjecie w lesie, w New Hampshire. Jeżeli wierzyć Internetom, musicie się bardzo postarać, aby paść tu z głodu. A nie wspominam już nawet o tym, że istnieje jeszcze opcja pod tytułem „różnorakie roślinki”.
Naprawdę – jeżeli przez cały ten czas nadal nie rozkminiliście, jak skombinować sobie papu, to Matka Natura ewidentnie chce wyeliminować was z kręgu życia dla dobra reszty ludzkości.

Secundo: Jak właściwie działa komunikacja na linii pseudo skauci – sprzymierzeńcy, skoro:

a) uciekinierzy nie mają pojęcia, kiedy dokładnie spodziewać się dostaw i

b) paczki od cioci z krainy Małego Brata zawierają najróżniejsze dobra, od żarcia, przez leki po płyn do mycia naczyń? Ktoś z obozu ma jakiś sposób na składanie zamówień, czy też pan Zdzisio przywozi to, co akurat ostało mu się w magazynie – nieważne, czy to zupa w torebkach, czy kredki świecowe?

Każdego ranka ktoś wychodzi, by sprawdzić informacje. Domyślam się, że w jakiś sposób komunikują się z sympatykami i ruchem oporu po drugiej stronie.

No...to może spytaj, w jaki konkretnie? Pomijając już fakt, że oddałabyś czytelnikom sporą przysługę, jako że wszystkich nas dręczy to zagadnienie, można by pomyśleć, że będziesz chciała jak najszybciej zdobyć informacje, gdzie możesz szukać pomocy i wsparcia w sytuacji kryzysowej...

I to wszystko, co mam tu do roboty: słuchać, obserwować, siedzieć cicho.

...nieważne.

Lenka śni i marzy o swym złotowłosym księciu na białym koniu, a czas nieubłaganie płynie:

Gdy mijają kolejne cztery dni, u wszystkich można już zaobserwować powolność i ociężałość, jak gdybyśmy znajdowali się pod wodą. Garnki wydają mi się niewiarygodnie ciężkie, niemożliwe do podniesienia. Kiedy zbyt gwałtownie wstaję, kręci mi się w głowie.

...Głodujecie od co najmniej kilku dni?

...I nikt z was nie pofatygował się pozbierać jakiegoś zielska albo zapolować na zwierzynę?

...Nie próbujecie przekroczyć granicy, skoro znajdujecie się tylko kilka kilometrów od miasta, a sytuacja najwyraźniej jest kryzysowa?

...Po prostu biernie czekacie na to, aż spadnie wam manna z nieba?

Wiecie co? Trzymam kciuki za to, aby wszystkich was jak najszybciej wymiotło z puli genetycznej.

Muszę spędzać więcej czasu w łóżku, a kiedy z niego wychodzę, wydaje mi się, że wszyscy się na mnie gapią, i czuję niechęć tych ludzi, namacalną i twardą jak mur. Może to tylko moja wyobraźnia, a może nie — w końcu to ja jestem przyczyną ich problemów.

Jakim cudem? Twoja obecność automatycznie pozbawiła ich umiejętności używania rączek, nóżek i mózgu, czy co?

Łowy też przynoszą marne skutki. Roach, ku ogólnej radości, złapał kilka królików. Ale mięso okazało się twarde i żylaste, a gdy podano je na stół, z trudem udało się obdzielić nim wszystkich.

Ach, zatem poznaliście jednak arkana tajnej sztuki zwanej polowaniem? W takim razie kajam się: nie jesteście głupi, a wyjątkowo niezaradni.

Pewnego dnia podczas zamiatania w magazynie — Raven nalega, byśmy dalej pracowali i utrzymywali azyl w czystości —

Idzie jej wprost fenomenalnie; przebłyskiem geniuszu było zwłaszcza ulokowanie sali dla chorych tuż obok kuchni i traktowanie ubrań niczym ścierek do podłogi.

Do magazynu wpadają uradowani Hunter i starsza kobieta o imieniu Miyako; okazuje się, że nadeszła wiadomość „z drugiej strony”.

Dzisiaj przyjdzie zaopatrzenie. Potrzebujemy pomocy przy odbiorze towaru.

Wiecie co? Jestem podekscytowana niczym dziecko w wigilijny wieczór; nie mogę się doczekać, by zobaczyć, czy pan Wiesio w przypływie hojności nie postanowił spławić kilku paczek Cheetosów.

Miyako chce wiedzieć, czy Lena mogłaby im pomóc w przenoszeniu towaru do kryjówki, ale ta tłumaczy, że nadal jest zbyt słaba. Zapamiętajcie tę informację, a zwłaszcza fakt, że Lena z góry oceniła, że nie ma jeszcze dosyć siły, by przytargać pakunki, pomimo tego, że na dobrą sprawę nie wie, co się w nich znajduje; przyda nam się już za moment.

Jakiś czas później wracają, w dziesięć osób, dźwigając duże, mocne worki na śmieci, śliskie od wody. Umieszczono je w Cocheco River przy granicy, skąd przypłynęły do nas rzeką. Nawet Raven nie jest w stanie zaprowadzić porządku w grupie ani zapanować nad własną ekscytacją.
Wszyscy rozrywają worki na strzępy, wydając radosne okrzyki, gdy przysłane dobra wysypują się na podłogę: puszki fasoli, tuńczyka, kurczaka i zupy, opakowania ryżu, mąki, soczewicy i znowu fasoli, suszone mięso, worki orzechów i płatków śniadaniowych, jajka na twardo włożone do koszy z ręcznikami, plastry opatrunkowe, wazelina, pomadki do ust oraz sprzęt medyczny, nawet nietknięta paczka z bielizną, zawiniątko z ubraniami, butelki płynu do zmywania naczyń i szamponu. Sara przyciska suszone mięso do piersi, Raven wtyka nos w mydło i rozkoszuje się jego zapachem.

Słuchajcie, ja wiem, że ta radość jest zrozumiała, ale niestety, czytając tę scenę nie jestem w stanie czuć niczego poza rozbawieniem, bowiem treść dzisiejszego rozdziału wskazuje dosyć wyraźnie, że owe dobra są nie tyle niezwykle cenną, ale jednak pomocą z zewnątrz, co absolutnym niezbędnikiem, bez którego te ciamajdy nie byłyby w stanie przeżyć dwóch tygodni.

Najwyraźniej nasz los się odmienił, ponieważ kilka godzin później Tack ustrzelą jelenia.

Cóż, rychło w czas, biorąc pod uwagę, że jeśli wierzyć twemu opisowi, znajdowaliście się na skraju głodowej śmierci.

Nasi szczęśliwcy gotują sobie porządny obiadek:

Nakładamy sobie ogromne porcje brązowego ryżu z mięsem duszonym w sosie pomidorowym i suszonych ziołach.

Zioła też muszą wam spławiać?! Naprawdę, z każdym kolejnym akapitem wypadacie coraz lepiej.

Sara płacze ze szczęścia nad talerzem, Miyako ją przytula; ten gest przypomina Lenie o mamie i rozmowie, jaką przeprowadziła na jej temat z Raven:

Jak ona wygląda? — spytała wtedy Raven, a ja musiałam wyznać, że nie mam pojęcia. Gdy byłam mała, miała długie, delikatne miedziane włosy i okrągłą twarz. Ale po ponad dziesięciu latach spędzonych w Kryptach, portlandzkim więzieniu, gdzie przebywała przez całe moje życie, podczas gdy ja myślałam, że ona nie żyje, wątpię, by przypominała kobietę z moich mglistych dziecięcych wspomnień.
Na imię ma Annabel — dodałam, lecz Raven już kręciła głową.

No proszę, wreszcie poznaliśmy imię matki naszej Mary Sue!...I nie mogę powiedzieć, by zdumiewało mnie, że jest bardziej poetyckie niż to, które nosi jej siostra.

To chyba ten moment, kiedy mogę wreszcie przygotować drzewo genealogiczne naszej bohaterki, aby nikt z Was nie musiał więcej wysilać się, próbując sobie przypomnieć kim, do diabła, była Marcia (nie znamy jeszcze wprawdzie imienia ojca Leny, ale myślę, że tego rodzaju spoiler jesteście jednak w stanie przeżyć):



Nie ma za co.

...Swoją drogą, dopiero tworząc owo drzewo uświadomiłam sobie, jak dalece w nosie Oliver ma własnych bohaterów; nie wiadomo nawet, jakie nazwisko nosi po ślubie Rachel, co jednakowoż i tak stawia ją w lepszej sytuacji niż męża Marcii, który najwyraźniej nie zasłużył sobie nawet na imię.

Jedz, jedz — zachęca Miyako Sarę, która je, tak jak my wszyscy, zachłannie: nabieramy ryż rękami, wylizujemy talerze do czysta.

Rany koguta, czy naprawdę nie moglibyście wymyślić jakiegoś sposobu, przy przekazać panu Zenkowi, że przydałoby wam się kilka widelców?

Ktoś z drugiej strony pomyślał nawet, by dołączyć do paczki whisky, owinąwszy ją starannie w bluzę od dresu, i butelka krąży teraz wokół stołu, a wszyscy wznoszą toast.

Pan Jurek (planuję zmieniać mu imię przy każdej sposobności, to ciekawsze), ma dosyć specyficzne priorytety; nic dziwnego, że dogaduje się z Raven i spółką.

Alkohol piłam zaledwie kilka razy w życiu i nigdy nie rozumiałam, co ludzie w tym widzą, ale kiedy nadchodzi moja kolej, pociągam z butelki. Whisky pali mnie w gardle i zaczynam kaszleć. Hunter uśmiecha się szeroko i klepie mnie po plecach, ale Tack niemal wyrywa mi butelkę z rąk, mówiąc oschle:
Nie pij, jeśli masz zmarnować.

Primo: Niczego nie zmarnowała, zakrztusiła się przy przełykaniu, ale nie wypluła alkoholu z powrotem na stół.

Secundo: Powiedziałabym, że nie wiem, dlaczego autorka na Tru Loffa nr 2 upatrzyła sobie Juleczka, skoro Tack zdaje się być wprost wymarzonym kandydatem według standardów YA, ale tak właściwie to wiem, w związku z czym nie powiem nic i przewrócę tylko oczami, mając nadzieję, że ten pan dla dobra nas wszystkich nie będzie zbyt często otwierał jadaczki.

Gdy butelka trafia do mnie w drugiej rundzie, pociągam nieco większy łyk, a potem kolejny i ciepło wędruje mi do głowy. Po jakimś czasie wszystko przed oczami rozbija się na oderwane od siebie obrazy, jak zdjęcia ułożone w przypadkowej kolejności. Miyako i Lu tańczą w kącie, chwyciwszy się pod ramiona, podczas gdy reszta rękami wybija rytm. Blue śpi zwinięta w kłębek na ławce, a potem Squirrel wynosi ją śpiącą z pokoju. Raven stoi na jednej z ławek i wygłasza mowę o wolności. Ona też się śmieje, jej ciemne włosy wyglądają jak migocząca zasłona.

Swoją drogą, ciekawe, czy ktoś tam zachował jednak trzeźwość umysłu, czy też cały obóz urżnął się niczym stereotypowy wujek Janusz na poprawinach; jeśli to drugie, to byłoby bardzo śmiesznie, gdyby w nocy odwiedził ich niedźwiadek. Albo Hipolit z mamusią.

Potem Tack pomaga jej zejść: jego brązowe ręce chwytają ją w talii i przez chwilę dziewczyna zawisa w powietrzu, w jego ramionach. Ten obraz przywodzi mi na myśl lecące ptaki. A to z kolei — Aleksa.

No, drodzy czytelnicy – widzicie tę subtelną niczym czołg aluzję?

Pewnego dnia Raven zwraca się do mnie niespodziewanie:
Jeśli chcesz tu zostać, musisz pracować.
Przecież pracuję.
Sprzątasz — prostuje. — I gotujesz wodę.

No i? To też praca. Lena trafiła do obozowiska ledwie żywa, powoli dochodzi do siebie. Zmuszanie kogoś do pracy ponad siły to nie kształtowanie charakteru, tylko prosta droga do tego, żeby przemienić rekonwalescenta w kalekę, która nie będzie w stanie pomóc absolutnie w niczym i stanie się – przynajmniej z perspektywy Raven - wyłącznie ciężarem i gębą do wyżywienia.

Reszta z nas przynosi ją, szuka jedzenia, sprawdza wiadomości.

Do kwestii wody przejdziemy wkrótce i uwierzcie mi na słowo, będzie o czym mówić. Jakie jedzenie? Gdyby nie pan Józek, zdechlibyście z głodu, bo szukanie pożywienia na własną rękę najwyraźniej zdarza wam się raz na ruski rok, a efekty są dosyć mizerne. Sprawdzanie wiadomości, jak się w swoim czasie przekonamy, jest ważnym zadaniem, aczkolwiek kłóciłabym się, czy jest to praca cięższa od wysprzątania całego tego bajzlu, w którym żyjecie.

Nawet Babcia nosi wodę, ponad dwa kilometry, w ciężkich wiadrach. A ma sześćdziesiąt lat.

...Raven jest psychopatką. Innego wytłumaczenia tego wątku nie znajduję.

Poczekajcie tylko, aż sami udamy się nad rzeczkę, a to zdanie nabierze cokolwiek gorszego wydźwięku, gdy ujrzymy na własne oczy, jak Raven traktuje kwestię przynoszenia wody.

Tyle że ja... — Oczywiście Raven ma rację i jestem tego świadoma. Poczucie winy towarzyszy mi codziennie, ciężkie i gęste jak duszne powietrze. Słyszałam raz, jak Tack mówił Raven, że tylko marnuję dobre łóżko.

Doprawdy, ta dwójka jest stworzona dla siebie.

Jakie znów „marnowanie łózka”? Lena zabrała się do grzania wody, ledwo była w stanie ustać na własnych nogach. Wiele można tej dziewczynie zarzucić, ale nie to, że leni się kosztem innych osadników; czuje się jeszcze nie najlepiej, ale stara się, jak może – zamiata, pomaga w kuchni. A zresztą – jeżeli uważacie, że to za mało, to dlaczego, do diaska, nikt nie próbuje jej szkolić w codziennych zadaniach? Niech ktoś zabierze ją ze sobą na poszukiwanie jedzenia i pokaże, jak rozpoznawać jadalne rośliny, albo opowie jej, jak wygląda komunikacja ze światem zewnętrznym. Lena ma to wszystko opanować przez osmozę, czy jak?

Nie jestem gotowa. Nie mam tyle siły.

Leno, promyczku, nie musisz od razu brać się do rąbania drwa; poproś Raven, żeby wyznaczyła ci nowe zadania, które nie wymagają potężnej krzepy, ale pomogą ci przysłużyć się innym i stopniowo nabierać sił. Ot, spójrz chociażby: wasz magazyn tonie w pogniecionych, ubłoconych ciuchach. Zadeklaruj, że poskładasz wszystko w kosteczkę!

Raven obserwuje mnie przez chwilę w milczeniu, pozwalając, by krępująca cisza rozciągnęła się między nami i żebym poczuła absurdalność swoich słów. Jeśli nie odzyskałam sił do tej pory, jest to tylko moja wina.

Chyba nie pojmuję owej logiki. Ale przyznaję, że tego rodzaju rozumowanie („Jeżeli po morderczej ucieczce przed porządkowymi i kilku dniach wałęsania się po lesie z raną postrzałową nie jesteś w stanie udźwignąć dziesięciu kilo z pieśnią na ustach, to możesz winić tylko siebie”) idealnie wpisuje się w dotychczasowy obraz Raven, więc w zasadzie wszystko gra.

Wkrótce się stąd wynosimy. Wyruszamy za kilka tygodni. Potrzebna nam będzie każda pomoc.
Wynosimy się? — powtarzam.
Idziemy na południe. — Raven odwraca się w stronę wyjścia. — Zamykamy azyl na zimę. — To rzekłszy, zatrzymuje się w pół ruchu. — Rzecz jasna, możesz też zostać tu — dodaje, odwracając się i podnosząc brew. — Aczkolwiek zimy są tutaj zabójcze. Gdy rzeka zamarza, odcina drogę zaopatrzenia. Ale może tego właśnie chcesz?

Hej, Raven! Wiesz, kto jeszcze będzie musiał się udać na południe? Blue i Sara. No wiesz – te małe dziewczynki, które raczej nie zajmują się noszeniem wiader do osady. Czy im też przygotowałaś podobne ultimatum?

Słuchajcie, ja rozumiem, że życie w Głuszy lekkie nie jest i nie można sobie pozwolić na lenistwo i symulanctwo, ale nie mam pojęcia, dlaczego Raven zachowuje się, jakby Lena była rozpuszczonym bachorem, który odmawia wykonywania prac domowych, bo woli w tym czasie malować paznokcie. Jeżeli dziewczyna jest za słaba, by pomóc w cięższych pracach, to tego rodzaju szantaż tylko ją zestresuje i doprowadzi do tego, że z przerażenia porwie się na zadania, które ją przerosną, w efekcie stając się dla grupy kulą u nogi; a jeżeli jednak jest silniejsza, niż jej się wydaje, a Raven chce dać jej do zrozumienia, że może już zabrać się za poważniejsze wyzwania... to po diabła ujmować to w sposób godny czarnego charakteru? Dlaczego nie oznajmić jej czegoś w stylu: „Wiem, że sporo przeszłaś, ale zbliża się zima i każde ręce do pracy są na wagę złota. Musisz zacząć nabierać krzepy do dalekiej podróży; dołącz jutro do naszych myśliwych/osób, które zajmują się przynoszeniem wody i postaraj się pomagać, ile zdołasz”? To przecież nie jest tak, że Lena złośliwie wyleguje się w łóżku do południa, czekając, aż ktoś ją obsłuży.

Do jutra masz czas na zastanowienie — rzuca mi na odchodne.

Raven, w swej szczodrości dałaś jej następujące opcje: zasuwaj niczym mały samochodzik, niezależnie od tego, czy jesteś na to gotowa, czy nie, albo zamarzaj tu samotnie w zimie. Nie sądzę, by Lena miała się tu nad czym zastanawiać, może poza kwestią, czy śmierć na skutek hipotermii nie byłaby jednak milszą alternatywą od spędzania czasu w twoim towarzystwie.

Następnego ranka Raven potrząsa mną, budząc mnie z koszmaru. (…) Pozostałe kobiety śpią, a pokój wypełnia spokojny rytm ich oddechów.
(...)
I co postanowiłaś? — pyta mnie szeptem.
Chcę iść z wami — odpowiadam, ponieważ nic innego nie jestem w stanie powiedzieć.

Czy ktoś z Was ma może ochotę na napisanie fanfika? Chętnie przeczytałabym historię, w której Lena z uśmiechem na twarzy oznajmia Raven, że z dwojga złego wybiera samotne koczowanie w wyziębionej osadzie.

Nie mogę dostrzec, czy się uśmiecha, ale wydaje mi się, że to słyszę: jej usta rozciągają się, dociera też do mnie krótkie westchnienie, które mogłoby być uśmiechem.
Dobra decyzja.

Raven, jeżeli nocą napada cię łysy drab, przystawia ci nóż do gardła i oznajmia: „Dawaj forsę, albo zginiesz”, oddanie mu portfela nie jest „dobrą decyzją”, tylko smutną koniecznością.

Podnosi wgniecione wiadro.
Idziemy po wodę.

Serio? Ze wszystkich taktyk, mających na celu zahartowanie Leny, wybierasz akurat tę?

...W sumie nie mogę nawet powiedzieć, że jestem zdziwiona.

Kiedy tutaj przybyłam, pokój sypialny jawił mi się niczym jeden wielki chaos, plątanina szmat, ubrań i osobistych drobiazgów.

Trudno się nie zgodzić.

Z czasem dotarło do mnie, że ten nieporządek jest pozorny. Każdy ma swoje terytorium, małą przestrzeń wydzieloną na jego rzeczy. Narysowałyśmy niewidzialne kółka wokół naszych łóżek, koców albo materaców, i wszystkie pilnujemy tych przestrzeni tak zaciekle, jak psy strzegą swojego terenu.

Przykro mi, żabko – syf ograniczony do konkretnej przestrzeni nadal pozostaje syfem.

Musisz trzymać wszystkie rzeczy w obrębie swojego kółka. Jeśli wyjdą poza nie, przestają być twoje. Ubrania, które wybrałam z magazynu, leżą złożone w rogu mojego koca.

Doprawdy, fantastyczna filozofia, która w żaden sposób nie prowadzi do atmosfery paranoi i wzajemnej podejrzliwości między mieszkańcami. Pomijając już fakt, że mocno rozbawiła mnie moja autorska wizja Dziadka, który ze złośliwym chichotem podkrada nieporządnemu Squirrelowi gacie z krokiem w kolanach – jak owo chomikowanie ma się do samej idei magazynu jako takiego, w którym wszystkie ciuchy leżą luzem?

Wygrzebuję się z pokoju i po omacku idę korytarzem. Znajduję Raven w kuchni, otoczoną pustymi wiadrami, jak roznieca ogień z zeszłego wieczoru tępym, zwęglonym końcem wielkiego patyka. Tutaj też nie zapaliła latarenek. To by było marnowanie baterii.

Świece, podobnie jak sztućce, nie mają wstępu do Królestwa Raven.

Raven i Lena biorą wiadra i wyruszają na wycieczkę. Po wyjściu ze schronu dziewczynę uderza fala zimna; okazuje się, że za kilka dni zaczyna się październik.

Jeślibym szła zbyt szybko, daj znać — mówi Raven.

...Nie mam pojęcia, dlaczego Oliver postanowiła wprowadzić do akcji Finemana seniora, skoro idealny kandydat na antagonistę już znajduje się na scenie. Poważnie: to niewinne zdanko wkrótce nabierze zupełnie nowego kolorytu.

Przy wejściu do starego skarbca bankowego, gdzie nocują mężczyźni, czeka na nas Bram, chłopak o ciemnych włosach i jasnobrązowej skórze. Jest jednym ze spokojniejszych mężczyzn, jednym z nielicznych, którzy mnie nie przerażają. On i Hunter są nierozłączni, a ich widok przypomina mi Hanę i mnie: jedno ciemne, drugie jasne. Raven bez słowa wręcza mu kilka wiader, a on dołącza do nas w milczeniu. Ale uśmiecha się do mnie i ten uśmiech dodaje mi otuchy.

Bram i Hunter (cytat z dzisiejszego rozdziału, który wycięłam wcześniej: „Hunter jest jedynym z osadników, który jest dla mnie miły, ale on jest miły dla wszystkich.”) wydają się naprawdę w porządku gośćmi. Czy nie mogliby może zastąpić PŚ i Juleczka (o którym wprawdzie jeszcze niewiele wiemy, ale jego oczy są opisywane za pomocą poetyckich metafor, a to zawsze wzbudza u mnie pewną analizatorską nieufność) w roli Tru Loffów?

Mimo że powietrze jest zimne, po kilku chwilach jestem zlana potem, a serce boleśnie kołacze mi w piersi. W ciągu ostatniego miesiąca nie uszłam naraz więcej niż dwadzieścia metrów. Mam osłabione mięśnie i niesienie nawet pustych wiader wywołuje wkrótce ból w ramionach. Ciągle zmieniam ułożenie dłoni na uchwytach. Nie chcę się skarżyć ani prosić Raven o pomoc, chociaż z pewnością widzi, że mam problem z dotrzymaniem im kroku. Nie chcę nawet myśleć o tym, jak długa i żmudna będzie droga powrotna z pełnymi wiadrami.

Innymi słowy, ćwiczenie zapowiada się wprost fenomenalnie.

Zostawiwszy za sobą osadę i ulicę, skręcamy w stronę drzew. Liście mienią się odcieniami złota, oranżu, brązu i czerwieni. Wygląda to tak, jak gdyby cały las płonął spokojnym, pięknym ogniem. Chłonę każdą cząstką siebie przestrzeń wokół mnie, bezkresną, jasną i otwartą. Dobiega mnie też szelest zwierząt skrytych przed naszym wzrokiem wśród suchych liści.
Jesteśmy już prawie na miejscu - krzyczy do mnie Raven. — Świetnie ci idzie, Lena.
Dzięki - odpowiadam, ledwo dysząc.

Primo: Raven, nie pogrążaj się.

Secundo: Jestem pod wrażeniem, że tego rodzaju złocisto-liściasty opis nie poprowadził Leny wprost do przemyśleń o Plastikowej Simorośli.

Pot kapie mi do oczu i aż trudno mi uwierzyć, że jeszcze przed chwilą było mi zimno. Nie dbam nawet o wystające gałęzie. Idący przede mną Bram przepycha się między nimi, więc uderzają mnie z impetem w ręce i nogi, boleśnie smagając skórę. Jestem jednak zbyt zmęczona, by się tym przejmować. Mam wrażenie, że idę tak godzinami, ale przecież Sara mówiła, że rzeka jest niecałe dwa kilometry od osady. Zresztą słońce dopiero wzeszło.

Pamiętajcie, drodzy czytelnicy: to dopiero rozgrzewka, Lena jest nadal względnie wypoczęta, a wiadra – puste.

Nasi bohaterowie docierają do niesławnego strumyka; Lenę dopada nagły atak nostalgii, gdy zdaje sobie sprawę z tego, że owo miejsce istniało od zawsze, obojętne na remedium, blitz i inne historyczne zawirowania.



Zdaję sobie też sprawę, jak małymi i głupimi stworzeniami jesteśmy. Przez większość życia uważałam naturę za bezrozumną siłę: ślepą, zwierzęcą, destrukcyjną. Wydawało mi się, że my, ludzie, stoimy wyżej, bo mamy rozum, dbamy o porządek, umiemy się kontrolować. Bo podporządkowaliśmy sobie resztę świata, stłamsiliśmy ją, wtłoczyliśmy pod szkiełko mikroskopu i między strony Księgi SZZ.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: przynosimy wodę do osady, a Lena po raz pierwszy od początku powieści pogrąża się w poważnych rozmyślaniach na temat Plastikowej Simorośli.

Zostańcie z nami!

Maryboo

28 komentarzy:

  1. Psychopatka tej Raven.Może to jest siostra Rachel z "Lotu nad kukułczym gniazdem"? Władza do główki uderzyła? No,zdarza się.
    W takich warunkach epidemia jest zupełnie normalna.Nie,żeby mnie to martwiło.Nie warto ich łapać,sami się wykończą.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobre porównanie z siostrą Rachel

      Usuń
    2. "Nie warto ich łapać,sami się wykończą." - Ha, z takiej perspektywy polityka Małego Brata pod tytułem "Powiemy, że w Głuszy żyją smoki, a problem sam się rozwiąże" nagle przestaje być tak idiotyczna..

      Usuń
  2. Roach, ku ogólnej radości, złapał kilka królików. Ale mięso okazało się twarde i żylaste, a gdy podano je na stół, z trudem udało się obdzielić nim wszystkich.
    Że nie starczyło, to się nie dziwię (a karmienie Leny jednym jedynym królikiem robi się jeszcze bardziej absurdalne) ale królik -żylasty? Zając to bym zrozumiała, ale króliki są znane z delikatnego mięsa, którym można karmić nawet najmłodsze dzieci i osoby chore...
    Wszyscy rozrywają worki na strzępy, wydając radosne okrzyki, gdy przysłane dobra wysypują się na podłogę
    No aż by się chciało, żeby w paczkach tym razem były surowe jajka i szklane butelki z mlekiem. Raven ma dar wprowadzania dyscypliny wszędzie, tylko nie tam, gdzie jej potrzeba.
    Piją whiskey? Wygłodzeni ludzie nocujący w nieogrzewanych pomieszczeniach? A potem się dziwią, że im pół osady choruje...
    Leno, promyczku, nie musisz od razu brać się do rąbania drwa; poproś Raven, żeby wyznaczyła ci nowe zadania, które nie wymagają potężnej krzepy, ale pomogą ci przysłużyć się innym i stopniowo nabierać sił. Ot, spójrz chociażby: wasz magazyn tonie w pogniecionych, ubłoconych ciuchach. Zadeklaruj, że poskładasz wszystko w kosteczkę!
    Sądząc z poprzedniej wypowiedzi Raven, zdaje mi się, że nasza królowa odmieńców i tego nie uznałaby za porządną pracę. Przecież to tylko sprzątanie, a nie porządna harówa taka jak wygłaszanie mowy o wolności!
    Raven obserwuje mnie przez chwilę w milczeniu, pozwalając, by krępująca cisza rozciągnęła się między nami i żebym poczuła absurdalność swoich słów. Jeśli nie odzyskałam sił do tej pory, jest to tylko moja wina.
    Hipolit powinien to nagrać i wraz z nagraniem reakcji Aleksa na wiadomość, że Lena śmiała rozmawiać z innym facetem sprzedawać jako film pomocniczy do szkolnych pogadanek pt "Jak się zachowują ludzie nieleczeni i dlaczego nakablowanie na nich to dobry uczynek"
    Mam osłabione mięśnie i niesienie nawet pustych wiader wywołuje wkrótce ból w ramionach.
    Kurcze, ona jest tak słaba, że bolą ją ręce od niesienia PUSTYCH WIADER? Moim zdaniem nie powinna móc chodzić. A już na pewno leźć nad rzekę w środku nocy, kiedy wszyscy śpią i organizm jest osłabiony, i to po okresie głodówki.
    Zostawiwszy za sobą osadę i ulicę, skręcamy w stronę drzew. Liście mienią się odcieniami złota, oranżu, brązu i czerwieni. Wygląda to tak, jak gdyby cały las płonął spokojnym, pięknym ogniem.
    Pomyślałam w tym miejscu o Alexie, a Lena nie. To o czymś świadczy.
    Sara mówiła, że rzeka jest niecałe dwa kilometry od osady
    Czyli tak z pół godziny drogi w jedną stronę. W środku nocy, dla dziewczyny zbyt osłabionej, żeby nieść puste wiadro.
    Zdaję sobie też sprawę, jak małymi i głupimi stworzeniami jesteśmy.
    Nie przeczę.
    Szczerze mówiąc po pierwszej analizie, gdzie pojawiła się Raven nie mogłam uwierzyć, że ta postać nie będzie w miarę znośna. Teraz rozumiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "No aż by się chciało, żeby w paczkach tym razem były surowe jajka i szklane butelki z mlekiem." - he he, kolejny dobry pomysł na fanfik: jedzonko z jakiejś przyczyny jednak nie dociera do naszych obozowiczów...

      "Sądząc z poprzedniej wypowiedzi Raven, zdaje mi się, że nasza królowa odmieńców i tego nie uznałaby za porządną pracę. Przecież to tylko sprzątanie, a nie porządna harówa taka jak wygłaszanie mowy o wolności!" - niestety, najpewniej masz rację. A szkoda, bo odgryzienie się: "To ja może poukładam ten syf w magazynie, bo lada chwila zostaną z tego same szmaty" może by ją trochę przyhamowało...

      "Kurcze, ona jest tak słaba, że bolą ją ręce od niesienia PUSTYCH WIADER? Moim zdaniem nie powinna móc chodzić. A już na pewno leźć nad rzekę w środku nocy, kiedy wszyscy śpią i organizm jest osłabiony, i to po okresie głodówki." - och, poczekajcie tylko na następny odcinek...

      Usuń
  3. Cóż, mam do powiedzenia Tylko jedno: Raven jest przerażająca.
    Ale coś czuję, że dopiero się rozkręca.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cholera, chciałam lubić Raven .___. Niech zgadnę, autorka pewnie zamierzała ją wykreować na twardą, zaradną babkę i nie zauważyła, że wyszła jej wredna s*ka... No cóż. Ale jaki jest w ogóle sens podziału na płeć? Wyobrażałam sobie tych odmieńców jako coś w rodzaju hipisowskiej komuny, a tak mam skojarzenia z filmem "Lobster". Z jednego reżimu w drugi.

    Ale przynajmniej Lena nie jest w tym rozdziale superwoman, to już coś :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Ale przynajmniej Lena nie jest w tym rozdziale superwoman, to już coś" - spokojnie, zachowuje swoje supermoce na lepszą okazję.

      Usuń
  5. Taaaa, choroba grasuje w azylu, a w przebłyskach geniuszu wszyscy piją wiskey z jednego gwinta. Ja się zastanawiam ilu ich tam było, że jedną butelką się tak załatwili, jakiś Placebo Effekt czy co? Opisy jedzenia po dwutygodniowej głodówce są, nie wiem jak to opisać, dziwne? Sama przez chorobę byłam zmuszona do jakotakiej głodówki i nie uwierzę, że po czterech dniach nikt z nich nie polazł do lasu szukać jagód lub nad rzekę po małże i raki (tego dziadostwa jest u mnie od groma!Mogę dać). Lubię klimaty postapocalypticzne i nawet próbuję się dostaś na postapocalyptic survirval camp, ale to co tu się odwala mnie przeraża. Chociażby te pełne szafki w szkole. Czemu one są jeszcze pełne?! Czemu nikt ich nie wymontował?! Skoro jest tu szkoła, to istnieje szansa że znajdą piec do wypiekania gliny czy jakieś narzędzia, ale nie, lepiej biadolić i mieszkać w syfie. Jak pijawki czekają na pomoc od sympatyków, ale chorym i babince każą narażać zdrowie dzwigając wiadra z wodą? WTF? Niech ktoś mi powie, że jest gdzieś fanfik o odmieńcach co są bardziej zaradni i mieli poważniejsze powody by uciec do głuszy niż wielka miłość, bo z tego co tu widzę to mam wrażenie, że każdy z klubu Raven ma smutną historię miłosną za sobą. Tylko wy sprawiacie, że mój telefon jeszcze nie wyleciał przez okno;) Dawno się tak nie irytowałam i jednocześnie śmiałam, za co dziękuję. Oficjalnie kładę tę książkę (książki) pomiędzy "Pawilon kwiatu brzoskwiny", "The Michelangelo kode" oraz "luckie dzieci".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Ja się zastanawiam ilu ich tam było, że jedną butelką się tak załatwili, jakiś Placebo Effekt czy co?" - z nazwisk poznamy w sumie około czternastu osób, choć Lena podczas pierwszego posiłku wspomina, że sala jest pełna ludzi. Ile by ich dokładnie nie było (nawet odliczając dzieci) - niewiele im trzeba ;)

      "Sama przez chorobę byłam zmuszona do jakotakiej głodówki i nie uwierzę, że po czterech dniach nikt z nich nie polazł do lasu szukać jagód lub nad rzekę po małże i raki" - No ale po co się wysilać, skoro pan Wiesio prędzej czy później prześle wszelakie potrzebne dobra? A że normalny, zdesperowany człowiek będzie raczej szukał jedzenia, a nie liczył na dary zza (nie tak wielkiej) wody...no cóż, nasi wycieczkowicze (jak się wielokrotnie przekonamy) do najnormalniejszych zdecydowanie nie należą.

      Usuń
    2. Pan Wiesio jest trochę odpowiednikiem PRL-owskiej cioci w Ameryce...

      Usuń
  6. A oto fanfik:
    Następnego ranka Raven potrząsa mną, budząc mnie z koszmaru. (…) Pozostałe kobiety śpią, a pokój wypełnia spokojny rytm ich oddechów.
    (...)
    — I co postanowiłaś? — pyta mnie szeptem.

    Przez chwilę jeszcze wirują mi w głowie resztki koszmaru: ja dźwigająca wiadro pełne kamieni na szczyt góry, ścigana przez sforę psów i Raven krzykiem zmuszającą mnie do biegu.
    Ta chwila wystarczy, żeby Raven się zniecierpliwiła.
    -No, słucham! -warczy jak jeszcze jeden wściekły pies.
    Naprawdę chcę odpowiedzieć, ale nie jestem w stanie zebrać myśli. Czego dotyczyło pytanie? Ach, tak, rozmawiałyśmy wczoraj... Raven chce mnie tu zostawić, jeśli do jutra... do dziś rana nie wydobrzeję na tyle, żeby dźwigać wiadra pełne wody.
    -Dobra, nie to nie! -stwierdza tymczasem przywódczyni grupki odmieńców. -Chcesz się lenić, to wynocha. Już!
    Bierze moje ubranie, złożone obok koca i wyrzuca poza obręb mojej prywatnej przestrzeni. Nie wiem, dlaczego dopiero teraz zapala mi się w mózgu ostrzegawcza lampka: Raven jest przywódczynią grupy odmieńców. Zagłodzonych, wiecznie chorych odmieńców, którzy mimo swojego stanu słuchają się jej jak wyroczni. A teraz rzuca moimi rzeczami, bo wyrwana ze snu nie odpowiedziałam jej na zadane pytanie. Wyrzuca mnie stąd. Co chce osiągnąć, czeka, aż zacznę ją błagać, żeby pozwoliła mi zostać!? Przypominam sobie fragment głuszy, który pokazywał mi Aleks.Wszystkiego pod dostatkiem, na wpół tylko opróżnione opakowania. I tutejszych głodujących osadników. Zaczynam nabierać pewności, że głównym problemem tutejszych odmieńców jest... zarządca. Raven. Raven, która właśnie zrywa ze mnie koc.
    -Życie w Głuszy jest ciężkie, a ty tego nie rozumiesz! -syczy na tyle cicho, żeby nie zbudzić pozostałych, jednak słychać, że jest wściekła. -Wracaj sobie do mamusi, jak chcesz! Do tych bezmózgów za murem, doskonale do nich pasujesz! Ach, przepraszam... twoja mamusia nie żyje! I ty też zdechniesz bez nas!
    -A, pewnie, że nigdzie z wami nie pójdę! -krzyczę w nagłym przypływie złości. Specjalnie tak głośno, żeby obudzić wszystkich. -Myślisz, że tak świetnie rządzisz!? Widziałam inne osady, żyją w takim samym lesie jak wasz, a radzą sobie o niebo lepiej! I wiesz, co? Wydaje mi się, że większe szanse przeżycia mam, zostając tu sama w środku zimy!
    Mimo panującego w pomieszczeniu półmroku jestem pewna, że Raven jest czerwona na twarzy ze złości.
    I wtedy spośród byle jakiej plątaniny koców i rzeczy osobistych słychać zawiedziony, dziewczęcy głos:
    -Naprawdę są lepsze osady? A Raven mówiła, że gdzie indziej jest dużo gorzej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fanfiki od czytelników sposobem na udany dzień!

      Usuń
    2. Raz, dwa, trzy! DZIĘKUJEEEEEEMY!

      Usuń
  7. Zdziwiłam się trochę, że już nowa notka. Jak mówiłam wcześniej, myślałam że nagle czytanie po jednym rozdziale tygodniowo będzie uciążliwe, a tymczasem te pierwsze dwa tygodnie szybko zleciały. Przyznam szczerze, że spodziewałam się jakiejś odpowiedzi na mój wcześniejszy komentarz, tym bardziej byłam zaskoczona widząc nowy wpis.
    Co do samego rozdziału, totalnie nie rozumiem ich zależności od miasta. Kojarzą mi się z bandą nastolatków, która pragnie wolności więc jeździ po świecie i wydaje wszystko na narkotyki, a potem zahacza o dom rodziców po pieniądze. Jasne, dla współczesnego człowieka życie bez papieru toaletowego, mydła i podpasek to jakaś katorga. Ale to, że nie potrafią sobie nawet jedzenia skołować, albo że nie mają planu B na brak zapasów, jest po prostu śmiechu warte. Ciekawe ile by pożyli gdyby coś się w mieście zmieniło i sympatycy doszliby do wniosku, że jednak nie warto ryzykować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Przyznam szczerze, że spodziewałam się jakiejś odpowiedzi na mój wcześniejszy komentarz, tym bardziej byłam zaskoczona widząc nowy wpis." - czytamy i cieszymy się ze wszystkich komentarzy, ale niestety nie zawsze mamy czas odpisywać. Obecnie przeżywam dosyć intensywny okres w pracy, co może wiązać się z rzadszymi komentarzami z mojej strony.

      "Kojarzą mi się z bandą nastolatków, która pragnie wolności więc jeździ po świecie i wydaje wszystko na narkotyki, a potem zahacza o dom rodziców po pieniądze." - co jest w sumie całkiem niezłym opisem naszych małych buntowników...

      Usuń
  8. Z rozdziału na rozdział weselej. Ale niech mi ktoś dobry wyjaśni dlaczego do Jasnej Anielki a) oni nie podejmą próby wykopania studni! Toż to nie Sudan, gdzie ziemia jest twarda jak kamień! I b) dlaczego nie wystawią jakiegoś pojemnika na deszczówkę?! Tam jest klimat umiarkowany, prawda? No to chyba deszcz tam pada.

    Poza tym te bombardowania miały miejsce 64 lata temu tak? Zaraz po bombardowaniach lasu tam nie było, chociaż las w tym wieku, też stary nie jest, ale się nie znam, więc się nie wypowiem, czy został wiarygodnie opisany. Zastanawia mnie jedna rzecz. Przy całym dramatyzmie i okrucieństwie bombardowań, zbombardowane miasto wygląda jak góra gruzu. I naprawdę mam uwierzyć, że nikt z uciekających z systemu małego brata ludzi, nie wpadł na taką myśl: "Hej, ludziska, może byśmy poszli do tego zbombardowanego miasta? No wiecie, to było miasto, żyli tam ludzie, którzy mieli rzeczy. Takie do życia. Może gdzieś uchował się jakiś magazyn, albo kilka łyżek? Może byśmy pozbierali trochę gruzu, złomu i innych takich? Bo wiecie taka góra gruzu, to góra potencjalnych materiałów budowlanych. Chaty se pobudujemy, czy coś. Nie? Wolicie żyć w szałasach z koca? No, ok." 64 lata to dość czasu na zorganizowanie czegokolwiek.

    O tym, że nasza ferajna bezmózgów czeka cierpliwie na śmierć głodową nie ma sensu się wypowiadać. Trudno powiedzieć co znaczy kilku dniowa głodówka w tej książce - trzy dni, a może więcej? Jakoś wątpię żeby stali na skraju śmierci głodowej. Ale gdyby umarli z głodu jakoś nie byłoby mi przykro. (A może czekali aż z głodu umrze Raven? I godzili się na poświęcenie własnego życia)I tak jestem w szoku, że te umysłowe meduzy, tak długo przeżyły. Mówimy o ludziach, którzy czekają aż im do lasu przyślą suszone zioła. Do lasu, nie na pustynię, nie na lodowiec. Do LASU. Ałtorka myśli, że zioła rosną na drzewku ziołowym i od samego początku są popakowane do pojemniczków/torebek?

    pozdrawiam

    rose29

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Ale niech mi ktoś dobry wyjaśni dlaczego do Jasnej Anielki a) oni nie podejmą próby wykopania studni!" - żeby było dramatyczniej.

      "64 lata to dość czasu na zorganizowanie czegokolwiek." - w przyszłości przekonamy się, że w Głuszy jest różnie; generalnie, istnieją bardziej i mniej zaradni skauci.

      "Ałtorka myśli, że zioła rosną na drzewku ziołowym i od samego początku są popakowane do pojemniczków/torebek?" - raczej, że są wytwarzane w magicznych fabrykach...

      Maryboo

      Usuń
  9. Czy oni serio nie mogli nazbierać sobie jagódek, albo chociaż pokrzyw? Pan Wiesio nie przysłał na wiosnę kilkunastu słoików, żeby sobie jakieś przetwory porobili, octu do zalania grzybów, niczego? Czy oni wiedzą ile zastosowań w kuchni i ziołolecznictwie ma taka pokrzywa? Tak btw nie było żadnego drzewa samosiejki z jakimiś jabłkami chociaż? Bo w brak jagód i pokrzyw nie uwierzę XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha, jeszcze jakieś oszczędzanie zapasów typu mąka, ryż i orzechy, które mogą leżeć a leżeć, miast od razu je na talerz wywalać i się dziwić, że brakuje. Plus może jakaś szklarnia czy własna grządka z jakimiś warzywkami, o tym też nie słyszeli?

      Usuń
    2. Nie. Nasi obozowicze polegają na panu Wieśku. I to w sumie nie jest nawet takie złe, bowiem kiedy zabierają się za survival...cóż, sami w swoim czasie zobaczycie.

      Maryboo

      Usuń
    3. cóż, może ich podejście do życia przypomina dwóch gości, podsłuchanych przeze mnie na polu borówek (rosły sobie takie krzaczory tego na szczycie górskim, a borówki nie sposób z czymkolwiek pomylić):
      -Próbujemy tego?
      -Lepiej nie, nie wiadomo, co to jest.
      Albo ludzi, którzy boja się zbierać czubajek, żeby ich nie pomylić z muchomorem sromotnikowym (co też jest dość trudne, prędzej idzie pomylić młody okaz muchomora z pieczarką). Amerykanie generalnie często nie znają grzyba poza pieczarką, truflą i może boczniakiem, a podobno w jakimś amerykańskim programie survivalowym uczestnicy woleli głodować, a nawet jeść robale niż spróbować... wątróbki.
      Zresztą nawet w Polsce jest z tym coraz większy problem, pamiętam, jak na którejś zielonej szkole mój kolega z klasy (zastępowy w harcerstwie) był zaskoczony, kiedy mu pokazałam dziko rosnącą miętę.
      Obawiam się więc, że wizja nieporadnych pod tym względem Odmieńców nie jest aż tak nieprawdopodobna, jak by się mogło wydawać...
      Chociaż nie, to by miało sens, gdyby WSZYSCY Odmieńcy żyli w Głuszy dopiero ze dwa lata lub mniej. A tak zdaje się nie jest?

      Usuń
    4. Czy taka Lenka nie mogła zatem uposażyć się w książkę o roślinach jadalnych jeszcze w Portland? Pan Janusz nie mógł podesłać kilku egzemplarzy? To miałoby więcej sensu niż ciągłe ryzykowanie życia dla wyżywienia ferajny darmozjadów.

      Usuń
    5. Zgadza się,nasz młodszy kolega nie miał pojecia,ze babkę się przykłada na ranyhttp://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/medycyna-niekonwencjonalna/babka-lancetowata-wlasciwosci-i-zastosowanie_34573.html

      Szczaw też nie każdy umie znaleźć.

      Chomik

      Usuń
    6. Jak ja bym poczytała o suszeniu kwiatów bzu na zimę, żeby się nie pochorować, o grządkach z warzywami, o 50 sposobach wykorzystania przyborów szkolnych ocalałych z szafek... Skąd u nich ten kompletny brak instynku przetrwania, strachu, że kiedyś dostawa nie dotrze albo że pan Wiesio zamknie sklep? Serio, oni wszyscy się niedługo pozabijają o własne nogi D:

      Usuń
    7. Te pełne szafki w szkole też mnie bolą, bo za dzieciaka pomagałam rodzicielce sprzątać pokoje po wczasowiczach i kocham przeszukiwanie szafek. Co ja tam nie znalazłam, a mowa jest tu o "opróżnionych" szafkach. A szkoły są lepiej wyposażone niż nam się wydaje i w piwnicy jest całe mnóstwo ciekawych/przydatnych rzeczy. Ten fakt odkryłam, gdy z moją klasą organizowaliśmy zamek strachu jako szkolną atrakcję na festyn i sprzątaliśmy piwnicę.

      Usuń
  10. Zarządzanie jedzeniem w tej osadzie to jakiś żart. Przeczytałam cały opis wszystkiego, co szczęśliwie przypłynęło do osadników i myślę "No to na pewno w pierwszej kolejności zjedzą jajka, bo ciągle jest ciepło i one mogą się zepsuć w pierwszej kolejności"... Po czym wyprawiają sobie wielką ucztę żeby jak najwięcej jedzenia od razu zmarnować na wykwintne dania z ryżu z sosem pomidorowym i mięsem i suszonymi ziołami... Już nie wspominam o tym że skoro jakiś czas głodowali to tym bardziej nie powinni nagle się opychać. Chyba że lubią ból towarzyszący przepychającemu się w kiszkach jedzeniu, który może odbierać chęć do działań bardziej nawet niż głód. No ale w porządku, pewnie się nie znam.
    Na alkohol byłabym jeszcze w stanie przymknąć oko - w końcu każdy ma jakąś potrzebę relaksu i zabawy, jednak i tak wydaje mi się że lepsze zastosowanie mógłby mieć przy tworzeniu nalewek lub chociażby jakiejś mniej profesjonalnej pomocy chorym. I tu znowu - przecież zrobienie przykładowo rozgrzewającej herbaty z liści maliny to nie jest żadna arkana ziołolecznictwa czy magii...
    Bardzo dziękuję za analizy, nic mnie tak nie bawi jak wasze komentarze!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja generalnie mam wrażenie, że całe to obozowisko Raven to jakiś dziwaczny eksperyment społeczny w stylu ukrytej kamery - "a teraz umieścimy Lenę wśród aktorów/agentów Małego Brata i zobaczymy, kiedy zorientuje się, że kompletnie nic tu nie ma sensu".

      Usuń