niedziela, 24 listopada 2019

Część XII


HANA



Dzisiejszy odcinek to taka mini-analiza, bo fragment Hanki jest mega krótki.



Boże, wybacz mi, bo zgrzeszyłam. Oczyść mnie z namiętności, gdyż zarażeni zostaną strąceni w otchłań, a tylko czyści dostaną się do nieba.


Mieszanie religii i Biblii z delirką (jeden z moich ulubionych fragmentów jeszcze przed nami) nie przestaje mnie bawić. Nie prościej byłoby postarać się totalnie wyeradykować wiarę w chrześcijańskiego Boga (już nie wspomnę o innych religiach, bo Oliver sobie tym głowy długo nie zaprzątała poza małą wzmianką), bo „Bóg jest miłością”  to delirka, zamiast przepisywać Biblię, którą ludzie starsi będą jeszcze pamiętać? W Biblii jest wystarczająca ilość cytatów, które jeżą włos na głowie i świetnie nadają się na antyreligijną propagandę. Dwie pieczenie przy jednym ogniu. A jak pamiętamy z pierwszego tomu, Mały Brat stwierdził, że stare religie oparte na miłości to rzeczywiście zUo, więc doklejmy trochę nauki i modlitwy do pierwiastków, to będzie miodzio.


Ludzie nie powinni się zmieniać. Na tym polega piękno parowania — można złączyć ich ze sobą, sprawić, że ich zainteresowania się spotkają, a różnice między nimi zostaną zminimalizowane. To właśnie obiecuje remedium. Ale to kłamstwo.


Może nie tak do końca, tobie się, ptysiu, po prostu trafił naczelny złol wszystkich złoli. Jako najlepsza psiapsiółka głównej bohaterki miałaś na to zawsze bardzo duże szanse, albowiem ponieważ drama. Jak to mawia moja mama, gdy jęczę, że pacjenci mnie wyprowadzają z równowagi – „dziecko, taka praca”.


Fred nie jestem Fredem — a przynajmniej nie jest tym, kim myślałam, że jest. I ja nie jestem Haną, którą powinnam być. Nie jestem Haną, którą — jak wszyscy mówili — miałam się stać po zabiegu. Uświadomienie sobie tego przynosi rozczarowanie — ale i ulgę.


Jeżeli to miał być dramatic reveal, to nie wyszło. To, że magiczne PING nie podziałało na Hankę, było oczywiste od samego początku.


W poranek po zaprzysiężeniu Freda wstaję i biorę prysznic, a moje zmysły są wyostrzone i wyczulone na wszystko. Dociera do mnie ze zdwojoną mocą jasność świateł, dochodzące z dołu pikanie automatu do kawy oraz dudnienie ubrań w suszarce. Energia, energia: jest wszędzie wokół nas, wszystko nią pulsuje.

Pan Roth znowu do nas wpadł obejrzeć wiadomości. Jeśli będzie grzeczny, być może szef Departamentu Energii przywróci mu dostęp do prądu, a wtedy nie będę go musiała oglądać co rano. Powinnam porozmawiać o tym z Fredem.


Ale, że co, chcesz, żeby Fredek się za nim wstawił, żeby miał znów prąd szybciej, czy zlecił jego egzekucję, żebyś już naprawdę nie musiała więcej oglądać jego mordy?


Na samą myśl o tym o mało nie parskam śmiechem.


Cóż, druga opcja nawet by mnie rozweseliła.


Przeglądam dobrze zaopatrzone półki w kredensie, przebiegam palcami po pudełkach płatków i ryżu, identycznych słoikach masła orzechowego i kilku rodzajów dżemu.

Rzecz jasna, muszę zachować ostrożność i nie kraść zbyt dużo naraz. 


Hanka podpierdziela, co może, w tym wlaną do butelki po mleku benzynę z garażu i udaje się na Wynnewood Road, żeby zobaczyć się  z Grace.


Znowu czuję w powietrzu słaby zapach dymu.Zastanawiam się, ile z tych domów jest zamieszkanych i jakie rodziny zostały zmuszone do przeprowadzki tutaj, do życia w skrajnej nędzy. Nie wiem, jak przetrwają zimę. Nic dziwnego, że Jenny, Willow i Grace mają takie blade i ściągnięte twarze — to cud, że w ogóle jeszcze żyją.


Raz na ruski rok pojawia się w tej książeczynie jakiś przebłysk nienajgorszej dystopii. Szkoda, że tak rzadko.


Myślę o tym, co powiedział Fred: będą musieli się nauczyć, że wolność nie ogrzewa.

Więc nieposłuszeństwo powoli ich zabije. Jeśli uda mi się znaleźć dom państwa Tiddle'ów, zostawię im jedzenie i butelkę z benzyną. To niewiele, ale zawsze coś. Gdy tylko skręcam w Wynnewood Road — zaledwie dwie przecznice od Brooks Street — znowu widzę Grace, tym razem przykucniętą na chodniku tuż przed starym zniszczonym domem. Rzuca kamienie w trawę, jak gdyby puszczała kaczki na wodzie.

Biorę głęboki oddech i wychodzę spomiędzy drzew.

Grace zastyga momentalnie.

— Nie uciekaj - mówię delikatnie, ponieważ mała wygląda tak, jakby miała zerwać się do biegu. Ostrożnie robię krok, a ona podnosi się, więc przystaję. Nie odrywając wzroku od jej oczu, zdejmuję plecak z ramion. - Pewnie mnie nie pamiętasz. Byłam przyjaciółką Leny. — Jej imię z trudem przechodzi mi przez gardło i muszę przełknąć ślinę. — Nie zrobię ci krzywdy.


Mała trochę się rozluźnia, gdy widzi, że Hanka wyciąga z plecaka prowiant.


- Przyniosłam ci kilka rzeczy. — Powoli sięgam do środka i wyciągam to, co zabrałam z domu: owsiankę, grysik, dwa opakowania makaronu z sosem serowym, kilka puszek zupy, warzywa i tuńczyka w puszce oraz paczkę ciastek. Wykładam to wszystko po kolei na chodnik. Grace robi mały krok naprzód.

Na końcu wyjmuję butelkę po mleku napełnioną benzyną.

- To także dla ciebie. Dla twojej rodziny. - Z niepokojem dostrzegam poruszenie w oknie na górze. Ale to tylko brudny ręcznik udający zasłonę powiewa na wietrze.

Nagle Grace rzuca się do przodu i wyrywa mi z rąk butelkę.

- Ostrożnie. To benzyna. Trzeba z nią bardzo uważać. Pomyślałam, że moglibyście jej użyć do podpałki - kończę mało przekonująco.

Grace nie odpowiada. Próbuje pozbierać całe jedzenie, które przyniosłam. Kiedy przykucam, by jej pomóc, łapie paczkę ciastek i przyciska ją do piersi jak skarb.

- Spokojnie — mówię. - Chcę ci tylko pomóc.


Całkiem niezły opis zabiedzonego dziecka, które traktuje paczkę ciastek jak największy skarb. Widzisz, Oliver, jak chcesz, to potrafisz. Takie opisy jeszcze bardziej uzmysławiają to, jak bardzo Lenka ma w dupie swoją rodzinę. Wszak nie dość, że to ona jest powodem, dla którego Tiddle’owie są w takiej sytuacji, a w dodatku tak szybko o nich zapomniała, że aż strach. No ale ważniejsze są miłosne wielokąty i to, że Alex posmyrał Coral nogą po nodze.


Mała kręci nosem, ale pozwala mi zebrać i ułożyć w stos puszki z warzywami i zupą. Z tej odległości czuję jej oddech, kwaśny i głodny. Pod paznokciami widzę brud, na kolanach źdźbła trawy. Nigdy przedtem nie byłam tak blisko Grace i łapię się na tym, że szukam w jej twarzy podobieństwa do Leny. Nos małej jest ostrzejszy, jak u Jenny, ale dziewczynka ma te same wielkie brązowe oczy i ciemne włosy co Lena. Nagle coś ściska mnie głęboko w środku, echo powracające z innego życia, uczucia, które do tej pory powinny ucichnąć na zawsze. Nikt nie może się o tym dowiedzieć, nikt nie może niczego nawet podejrzewać.


Średnio ci chwilowo idzie udawanie obojętnej, musisz więcej ćwiczyć.


- Mam dla ciebie jeszcze więcej - dodaję szybko, gdy mała się podnosi, trzymając w swoich ramionach chybotliwy stos paczek i torebek wraz z plastikową butelką. -Wrócę tu niedługo. Mogę zabrać ze sobą tylko kilka rzeczy na raz.

Grace stoi nieruchomo, wpatrując się we mnie oczyma Leny.

- Jeśli cię tu nie zastanę, zostawię jedzenie w jakimś bezpiecznym miejscu. Gdzieś, gdzie... się nie zniszczy. - W ostatniej chwili powstrzymuję się przed powiedzeniem: gdzie nikt go nie ukradnie. - Znasz jakąś dobrą kryjówkę?

Dziewczynka odwraca się nagle i rusza przez zapuszczony skrawek trawnika obok szarego domu, zarośnięty wysokimi chwastami. Nie wiem, czy mam za nią iść, ale tak właśnie robię. Farba na budynku się łuszczy. Jedna z okiennic na drugim piętrze zwisa krzywo z framugi i postukuje na wietrze.

Mała czeka na mnie na tyłach domu, przy dużych drewnianych drzwiach w ziemi, które muszą prowadzić do piwnicy. Kładzie jedzenie ostrożnie na trawie, a potem chwyta zardzewiały metalowy uchwyt klapy i podciąga ją. Ukazuje się ziejąca ciemna dziura i drewniane schody wiodące w dół do małego pomieszczenia z ubitą podłogą. W środku jest pusto, nie licząc wypaczonych drewnianych półek, na których leżą latarka, dwie butelki wody i kilka baterii.

— To miejsce jest idealne - oznajmiam. Twarz Grace przez chwilę promienieje dumą.


Wiecie co, tak jak te książki strasznie mnie wkurzają, a bohaterów wystrzelałabym bez mrugnięcia okiem, tak Grace autentycznie mi żal. No i stanuję Juleczka, rzecz jasna. Oni mogą zostać, reszta won!


Pomagam jej znieść na dół jedzenie i poukładać na półkach. Butelkę z benzyną stawiam przy ścianie. Paczkę ciastek Grace przyciska mocno do piersi i nie chce jej oddać. Pomieszczenie wydziela ten sam zapach, co oddech małej: kwaśny i ziemisty. Witam z ulgą chwilę, kiedy wychodzimy z powrotem na słońce. Czuję na piersi ciężar, który nie chce ustąpić.

— Wkrótce tu wrócę - mówię do Grace.

Już prawie jestem za rogiem, kiedy mała się odzywa:

— Pamiętam cię — oświadcza głosem niewiele głośniejszym od szeptu. Odwracam się zaskoczona. Ale ona już biegnie szybko w stronę drzew i znika, zanim mam szansę jej odpowiedzieć.



I tym smutnym akcentem kończymy dziś mini-analizę. W następnym odcinku Waterbury.



Buziaki


Beige

23 komentarze:

  1. Zdecydowanie chętniej czytałbym o zmaganiach ofiary systemu z perspektywy Grace, niż o miłosnych wielokątach gdzie co bok, to bardziej toksyczny i o bojownikach i MiłoŹDŹ i WolnoŹDŹ od stu boleści. Ale cóż, takie życie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale jak to tak? Bez ROMANSÓW? Cóż to by była za książka?!

      Czasem zastanawiam się, jak dalece inaczej wyglądałaby obecna literatura YA, gdyby piętnaście lat temu Meyer fantazjowała o dzielnej dziewuszce próbującej przetrwać w postapokaliptycznym/nadnaturalnym świecie, miast o miłosnych trójkątach z dwoma bucowatymi przystojniakami.

      Usuń
    2. Obstawiam, że w takiej sytuacji jej powieść by się nie wybiła, miałaby wąskie grono odbiorców.
      Tymczasem Stefa stworzyła sobie nijaką bohaterkę, z którą podczas czytania utożsamiało się mnóstwo kobiet. Chciały być tak jak ona - zwykła dziewczyna, nie piękność ale adorowana dosłownie ze wszystkich stron, przez mężczyzn. Choć co do urody i zwykłości bohaterki autorka w koło umieszczała zaprzeczające sobie informacje.

      Obstawiam, że w takiej sytuacji wybiła by się inna powieść napisana w takim stylu. W końcu Stefa nie była pionierką tego gatunku ;)

      Eva

      Usuń
    3. Może i tak - ostatecznie motyw miłosnych trójkątów pojawia się chociażby w takich "Igrzyskach Śmierci" - ale jednak miło sobie pofantazjować, że świat ogarnia zupełnie inna moda ;)

      Usuń
    4. Jak uważam, że Igrzyska w zalewie tego barachła są całkiem dobre.

      Wiem, że studia to teraz żadne kryterium, ale pracuje z samymi osobami po studiach (zwykle nie jednych) i dużo kobiet uwielbia książki pokroju tych napisanych przez Blankę. Nie wiem co one siedzą sobie i czytając marzą, że bogaty facet im wszystko kupuje?

      Niestety nie tylko kiepskie książki stają się bardzo popularne. Polecam na FB zobaczyć funpage:Beka z młodej Sztuki. Barachła sprzedają się za ogromne sumy dzięki marketingowi. Bardzo często pojawiają się plagiaty, a autorzy nawet się tego nie wstydzą.
      Można też popatrzeć, jaki typ muzyki podoba się wielu ludziom. Disco polo - prosta muzyka i teksty w koło o tym samym.


      Sorka za żale, ale smutno mi jak o tym pomyśle.

      Eva

      Usuń
    5. Wiele, wiele razy zastanawiałam się (i dalej zastanawiam) nad fenomenem popularności literatury a'la Blanka czy bazującej na wykorzystaniu Mary Sue.

      1. No właśnie - marketing dużo robi. Myślę, że gdyby "dobre książki" miały równie dobry marketing w PL, mogłyby choć trochę poszerzyć swoje zasięgi. Grupy docelowe są bardzo różnorodne i myślę, że dobrze opracowany branding danej marki książki mógłby pomóc :).
      [To jest w ogóle ciekawe, ktoś coś kojarzy brandingowego w rozumieniu marek książek? ktoś się tym zajmuje jakoś szerzej? jakaś bardziej wyspecjalizowana agencja? pomaga autorom? (oprócz blogerów ze swoim self-publishingiem, oni raczej ogarniają marketingowe rzeczy)]

      2. Co do tekstów o tym samym, to mi kojarzy się to ze spójnością, a to z kolei z jedną twarzą sukcesu :P. Kiedyś znalazłam w internetach generator powieści Katarzyny Michalak - moim zdaniem idealnie oddawał właśnie jeden z filarów sukcesu ałtorKasi - spójność. Takie książki są pisane trochę na jedno kopyto, co jednak pozwala budować i spójną komunikację i powiększające się grono zainteresowanych. Przecież ludzie, którzy czytają te dzieła i nie wypala im to oczu, a jeszcze powiedzą, że im się podobało - będą chcieli wrócić właśnie po to samo + polecą innym, sprzedając tym samym pozytywny obraz ałtorKasiowych bazgrołów.

      Anyway, marketing sprzeda wszystko.
      Wierzę, że jeśli dobrze poprowadzony i wykorzystany - sprzeda także dobrą literaturę (*dobra nie musi być ambitna, może być po prostu nietoksyczna). Jedni słuchają disco polo, drudzy popu, inni rapu (gdzieś spotkałam badania, że nawet do 50% młodych ludzi słucha rapu) - także tu już klarują się jakieś trzy duże life style, którym można zaproponować i dobre i słabe rzeczy.

      Usuń
    6. Hmm w powieściach Kinga też są kalki. Wykorzystanie podobnych wątków, czy postaci w różnych powieściach. Ale różnica jakościowa pomiędzy jego książkami, a Michalak jest powalająca.

      Nie wiem jak w muzyce - sama słucham mrocznych i niepopularnych nurtów i pewnie ktoś zorientowany w temacie też mógłby powiedzieć, że jest to kicz. Ale jeśli chodzi o malarstwo ogrom osób uważa, że to, czy coś jest jakościowo dobre można ocenić według własnych upodobań. Tymczasem są dość jasne kryteria wg których można stwierdzić, że malarstwo jest ambitne. W sumie podobnie jest z powieściami - też można ocenić, warsztat autora, budowanie fabuły, postaci itd. ale dla większości osób kryterium jest takie: mnie się podoba, to znaczy że jest to świetne.

      Eva

      Eva

      Usuń
  2. Mam propozycję. Niech Mały Braciszek w końcu spuści parę bomb i ostaną się tylko Juleczek i Grace. Widzę ich jako przybrać rodzeństwo, połączone byciem naczelnymi ofiarami książeczki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomysł dobry, ale to YA, bałabym się, że taka relacja zakończy się jakimś wpojeniem 2.0.

      Usuń
    2. Ej no, ale Briana też zostawcie :O
      eksterytorialnysyndrombobra

      Usuń
    3. Słusznie, zapomniałam o Brianie. Ha, czyli jednak jest w tej serii jakaś postać, której można kibicować...

      Usuń
    4. Rany, jak mogłam zapomnieć o Brianie! Ej, to jest to, pairing Juleczka i Briana...

      Usuń
  3. Oj, krótkie! Ale opis Grace niegłupi.I działanie Hany fajne,ze pomaga.
    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krótkie - a mimo to niewielki fragment o Grace zawiera w sobie więcej treści, niż kilkunastostronicowe rozważania Leny na temat trójkąta miłosnego...

      Usuń
  4. Dla mnie nawet ten opis biedy jest irytujący, a to przez to, jak bardzo nie łączy się z resztą realiów. To znaczy on jest jak takie mroczne dekoracje rzucone na całkiem zwyczajny krajobraz, tak samo jak helikoptery goniące za dwójką nastolatków, jak straszliwe więzienie z którego da się uciec przez ogromna dziurę w murze, jak krwawiąca noga Leny... trochę przypomina mi to opowiadania internetowe w których nagle bohaterka między jedną a drugą sceną przekomarzanek ze swoim ulubionym zespołem muzycznym wpada pod samochód/ dowiaduje się o śmierci rodziców/ zostaje napadnięta itp. To tak, jakby dodać kilka jumpscare'ów do powieści obyczajowej i nazywać to horrorem.
    BTW, czy tu zostaje zasugerowane, że mieszkańcy Portland ogrzewają mieszkania tym problematycznym w dostawach i reglamentowanym nawet bez dyrektywy Freda prądem? Szczerze mówiąc wydaje mi się, że odcięcie prądu powinno być dla przeciętnego mieszkańca Portland o wiele mniejszym problemem niż dla nas. Na początku książki było powiedziane, że prądu i tak brakuje, że są przerwy w dostawach a ludzie nie wydawali się tym martwić.
    eksterytorialnysyndrombobra

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pan Roth jest sąsiadem Hany, a więc kimś, kto przed rządami Freda miał się zapewne nieco lepiej niż większość społeczeństwa, wyobrażam sobie zatem, że dla niego przerwy w dostawie mogą być problemem. Dla takich Tiddle'ów (nawet, gdyby nadal żyli na podobnym poziomie, co w 'Delirium") faktycznie nie byłaby to aż tak wielka zmiana, nie mówiąc już o tych wszystkich nędzarzach ze slumsów. Ale cóż, Fred musi grać tymi kartami, jakie dała mu autorka...

      Usuń
    2. Ja mam z kolei z Panem Rothem innego rodzaju problem - został on przez Małego Brata wyklęty (jego kariera stanęła w martwym punkcie z powodu skandalu związanego ze starszą córką Victorią, jak przyłapano ją poza domem po godzinie policyjnej - anyone?), nie ma więc chyba żadnych podstaw, żeby Fred przyjmował go do domu? Jak wcześniej (dość nieudolnie) było wskazywane w przypadku rodziny Leny - Mały Brat raczej nie opierał systemu na sankcjach prawnych, ale właśnie na ostracyzmie społecznym (bojówki sąsiedzkie, straszenie Kryptami). Ktoś, kto chce robić karierę w takim systemie, powinien być szczególnie czuły właśnie na takie elementy - ba, wydaje mi się, że Fred by był tym, który w pierwszym szeregu stoi, aby nadawać restrykcyjny ton takim akcjom i je kontrolować. W ogóle przyjmowanie będącego w niełaskach Rotha powinno być w tych realiach postrzegane jako sprzeciw wobec woli MB, może nie jakiś silny, ale na pewno niepożądany. No i on też został odcięty od przywilejów z tego samego powodu co rodzina Hany - ok, on może doświadczać mniejszych niedogodności (sam fakt, że nie został przeniesiony do innego sąsiedztwa itp.), ale jednak odcinanie dostępu do telewizji, żeby chodził do sąsiadów jawi się jako wybitnie nieudolne działanie, nawet jak na MB.

      Usuń
    3. Powinno być "nie opierał systemu na sankcjach karnych" (casus matki Leny i napisu LOVE chyba temu nie przeczy - wydaje mi się, że ona trafiła do więzienia za poważniejsze czynności, bo nie mogła się dostosować do życia bez ukochanego, co mogłoby być uznane za poważne przestępstwo).

      Usuń
    4. Obawiam się wszelako, że Oliver sama nie do końca pamięta, kim jest pan Roth i jakie sankcje powinny mu grozić; mówimy o autorce, która nie jest w stanie doliczyć się własnych Odmieńców. Pan Roth potrzebny jest po to, by pokazać, że cwany plan Freda działa; skoro ta rola została odbębniona, nie zdziwiłabym się, gdyby nie miał już nic więcej do roboty w Oliverversum.

      Usuń
    5. Może tak być, bo na delirium wiki na próżno próbowałem znaleźć o nim jakieś info. W ogóle to jest niesamowicie smutne, że te postaci są tak liczne i tak papierowe, że i autorka, i zaangażowani fani (skoro chce im się tworzyć taką stronę?) o nich nie pemietają. Ok, zgadzam się faktycznie z tym, co wcześniej pisałaś, ta książka jest chyba najgorsza z dotychczasowych, bo sprawienie, że to wszystko nabierze jakiegokolwiek sensu, wymagałoby praktycznie przemyślenia i napisania świata od nowa.

      Usuń
  5. Maryboo, co się stało z Twoim wywiaderem? :( Miałaś tam link do angielskiej analizy Igrzysk Śmierci, Niezgodnej (tak, wiem że sama to przeanalizowałam, ale chciałam sprawdzić coś) i paru innych. Czy pamiętasz adres? Byłabym za niego bardzo wdzięczna.
    PS. Ja wciąż do Was zaglądam i Was czytam, nawet jeśli nie za bardzo mam czas czytać na bieżąco i komentować. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wywiader umarł był jakoś samoistnie i bez mojej zgody. Wiem, o jakie analizy chodzi i wkleiłabym link, ale niestety ta strona też już się zamknęła :( Natomiast IŚ i Niezgodna zostały też zanalizowane tu: https://www.dragon-quill.net/ Polecam :)

      Usuń
    2. O, to chyba nawet lepszej jakości analizy! :)
      Dziiękujię

      Usuń