niedziela, 4 lutego 2018

Rozdział XVII



W środowisku naukowym toczy się poważna dyskusja, czy pożądanie jest wytworem organizmu zakażonego amor deliria nervosa, czy też warunkiem wstępnym samej choroby. Jednogłośnie jednak stwierdzono, że miłość i pożądanie tworzą związek symbiotyczny, a zatem jedno nie może istnieć bez drugiego. Pożądanie jest wrogiem zadowolenia. Pożądanie jest chorobą, gorączką mózgu. Czy ten, który pragnie, może być uznany za zdrowego? Już samo słowo „pragnienie” sugeruje brak, niedostatek, wadę i tym właśnie jest pożądanie: wadą umysłu, skazą, wypaczeniem. Na szczęście jest to wada, którą możemy już korygować.
dr Phillip Berryman, Przyczyny i skutki amor deliria nervosa w ujęciu kognitywnym, wydanie 4


Serio? Miłość i pożądanie są nierozłączne? Ale z tych naukowców romantycy.


Sierpień na dobre zadomowił się w Portland, wszędzie wokół czuje się jego gorący, duszący oddech. Na ulicach w ciągu dnia nie da się wytrzymać, słońce praży bezlitośnie, ludzie ciągną więc do parków i na plaże, licząc na odrobinę wytchnienia w postaci cienia lub morskiej bryzy. Coraz trudniej jest mi widywać się z Aleksem. East End Beach – zazwyczaj mało popularna – jest teraz prawie stale zatłoczona, nawet wieczorami, gdy kończę pracę.


No co ty, będziesz się przejmowała takimi drobiazgami jak świadkowie?

Nasze biedne gołąbeczki zamiast namiętnie się całować na środku plaży muszą obejść się więc smakiem i tylko łypać na siebie miłośnie z oddalonych od siebie ręczników plażowych. Lena przeżywa tortury, nie mogąc zmacać liściastego adonisa i zaczyna wreszcie rozumieć, że cierpienie wiąże się z pragnieniem i jest ważnym jego składnikiem.  Lena i Simorośl przenoszą się z plaży na Brooks Street, bo cały czas te rozwielitki uważają, że tam będzie najbezpieczniej.


Pewnego popołudnia leżymy z Aleksem na kocu. Ułożona na plecach, obserwuję beztrosko niebo, które przypomina ruchome kłębowisko błękitu, zieleni i bieli, Alex zaś spoczywa na brzuchu i wydaje się czymś podenerwowany: ciągle zapala zapałki, patrzy, jak trawi je płomień, i zdmuchuje go, gdy sięga już niemal jego palców. Przypomina mi się, co powiedział w noc obławy o gniewie przepełniającym go po przeprowadzce do Portland, o tym, jak dawniej ze złości wrzucał do ognia różne przedmioty.


Czy on właściwie robi coś ważnego dla sprawy? Bo jeśli tak się tylko snuje po Portland, to może rzeczywiście lepiej by było, gdyby wrócił do leśnych ostępów, skoro tak mu tu źle. No, teraz to on ma cel w postaci miziania Lenki, ale jak jej zrobią lobotomię, to czy coś go tu w ogóle będzie trzymało?


Jest tyle rzeczy, których o nim nie wiem, tak wiele historii schowanych w nim gdzieś głęboko. Musiał się nauczyć je ukrywać, nawet lepiej niż większość z nas. Myślę, że gdzieś tam istnieje jego rdzeń, jarzy się niczym diament powstały z węgla pod wpływem ciśnienia, przytłoczony tysiącem zewnętrznych warstw.


Ahahahahahahahahaha!!! Poczekajmy trochę, a zobaczymy takie diamenty, że hoho!


O tyle rzeczy nigdy go nie pytałam, o tylu nigdy nie rozmawialiśmy. Mimo to czuję, że naprawdę go znam i zawsze znałam, nawet jeśli czegoś mi o sobie nie mówi.


To niestety tak nie działa. Skoro interesuje ją tylko jesienny liść na jego głowie i piękna klata, a rozmawiają tylko o pierdołach, to go nie zna i tyle. Ale przecież w romansach YA nie o to chodzi, żeby rozmawiać, chuć wystarczy.


– W Głuszy pewnie jest teraz przyjemnie – mówię, ot tak, żeby coś powiedzieć. Alex odwraca głowę w moją stronę, więc dodaję szybko: – To znaczy... pewnie jest tam chłodniej. Tyle tam przecież drzew i cienia.
– To prawda. – Podnosi się na jednym łokciu. Zamykam oczy i widzę kolorowe plamki światła tańczące mi pod powiekami. Przez chwilę Alex nic nie mówi, ale czuję na sobie jego wzrok. – Możemy się tam wybrać – dopowiada wreszcie. Biorę to za żart, więc zaczynam się śmiać. Alex jednak milczy i gdy otwieram oczy, widzę, że jego twarz jest zupełnie poważna.


Tak po prostu. Do tej strasznej, owianej tajemnicą Głuszy, leżącej za strzeżonym ogrodzeniem, które smaży ludzi na bekon, można wybrać się jak Henio i Miecio do pałacu na herbatkę?


– Chyba nie mówisz serio – odzywam się, lecz gdy tylko wypowiadam te słowa, otwiera się we mnie głęboka studnia strachu i wiem już, że owszem, mówi serio. I wiem też, że właśnie z tego powodu cały dzień tak dziwnie się zachowuje: to z tęsknoty za Głuszą.


No, ma za czym tęsknić. Sielanka, ja pierdzielę.


– Możemy tam iść, jeśli chcesz. – Patrzy na mnie przez dłuższą chwilę, a potem przewraca się na plecy. – Chociażby jutro. Po twojej pracy.


Na piknik. Pod gwiazdami. Nie, nie żartuję.


– Tylko w jaki sposób... – zaczynam, ale mi przerywa.
– Zostaw to mnie. – Przez chwilę jego oczy sprawiają wrażenie głębszych i ciemniejszych niż kiedykolwiek, są jak tunele. – Chciałabyś?
Myślę, że o czymś takim nie powinno się rozmawiać, leżąc tak beztrosko, więc siadam. Za przekroczenie granicy grozi śmierć. I chociaż wiem, że Alex wciąż to robi od czasu do czasu, dopiero teraz dociera do mnie, jakie to niebezpieczne.


Widać, że Simorośl się tym specjalnie nie przejmuje, proponując przeprawę zielonej w tej materii dziewczynie, na której bezpieczeństwie powinno mu zależeć. I chce to zrobić nie, żeby uciec od złego zombielandu, ale na wycieczkę krajoznawczą.


– Nie ma na to sposobu – mówię niemal szeptem. – To niemożliwe. Ogrodzenie... strażnicy... i broń...


Znając Oliver, nic nie pokona magii bożka jesieni.


– Powiedziałem ci. Zostaw to mnie. – On również siada i obejmuje dłońmi moją twarz, uśmiechając się. – Nic nie jest niemożliwe, Lena. – To jedno z jego ulubionych powiedzeń. Strach ustępuje. Przy nim czuję się bezpieczna. Nie wierzę, żeby coś złego mogło się stać, gdy jesteśmy razem. – Tylko na kilka godzin – dodaje. – Tak, żebyś zobaczyła.


Mówiłam, wycieczka krajoznawcza. Niech jeszcze weźmie aparat fotograficzny i kasę, żeby kupić pamiątki.


Odwracam wzrok.
– Sama nie wiem. – Odczuwam dziwną suchość w gardle.
Każde słowo zdaje się przedzierać przez nie z bólem. Alex nachyla się, całuje mnie szybko w ramię i kładzie się z powrotem na kocu.
– Nie ma sprawy – stwierdza, zasłaniając ramieniem oczy przed słońcem. – Pomyślałem tylko, że możesz być ciekawa.
– Jestem ciekawa, ale...


… ale nie jestem kompletną idiotką z zapędami na kamikaze.


– Lena, jeśli nie chcesz, nie ma sprawy. Poważnie. To była tylko luźna propozycja.
Kiwam głową i przyciskam nogi do piersi, chociaż lepią się od potu. To, co teraz czuję, to mieszanina ulgi i rozczarowania. Nagle przypomina mi się, jak w dzieciństwie Rachel wyzwała mnie, żebym skoczyła z molo na Willard Beach, i jak trzęsąc się, stałam na jego krawędzi zbyt przerażona, by rzucić się do wody. Wreszcie uwolniła mnie od zadania, nachylając się i szepcząc: „W porządku, Lena. Po prostu nie jesteś gotowa”. Stojąc na krawędzi, marzyłam tylko o tym, by móc się cofnąć, lecz gdy wracałyśmy na plażę, pragnęłam zapaść się pod ziemię ze wstydu. Właśnie wtedy rodzi się we mnie postanowienie.
– Chcę iść – oznajmiam.


A jednak. Czego ja się spodziewałam? Rozsądku?


Alex zdejmuje rękę z oczu.
– Naprawdę?
Kiwam głową, bojąc się powtórzyć te słowa. Istnieje ryzyko, że jeśli otworzę usta, cofnę to, co powiedziałam. Alex podnosi się powoli. Myślałam, że będzie bardziej podekscytowany, ale on się nie uśmiecha. Przygryza tylko wargę i odwraca wzrok.
– To oznacza złamanie godziny policyjnej.
– To oznacza złamanie mnóstwa reguł.


To po kij od mietły to w ogóle proponowałeś? Bo nie miałeś nic ciekawszego do powiedzenia? Przed chwilą był taki beztroski, a teraz co, zaczął nagle myśleć?


Gdy znów na mnie spogląda, na jego twarzy maluje się taka troska, że sprawia mi to ból.


Trochę późno. Przed chwilą był taki beztroski, a teraz co, zaczął nagle myśleć?


– Posłuchaj, Lena – spuszcza wzrok i poprawia ułożony przez siebie stos zapałek – może to wcale nie jest dobry pomysł. Jeśli nas złapią, to znaczy jeśli ciebie złapią... – Bierze głęboki oddech. – Jeśli cokolwiek by ci się stało, nigdy bym sobie tego nie darował.





– Ufam ci.
Alex wciąż nie podnosi wzroku.
– Wiem, ale... karą za przekroczenie granicy... – Bierze kolejny oddech. – Karą za przekroczenie granicy jest... – Nie może mu przejść przez gardło słowo „śmierć”.





– Hej. – Szturcham go delikatnie. To niesamowite, że można się czuć chronionym przez kogoś i jednocześnie być gotowym na wszystko, nawet oddać życie, by ochronić jego. – Znam zasady. Mieszkam tu dłużej niż ty.
Wtedy dopiero się uśmiecha. Oddaje mi kuksańca.


Mam wojenne flashbacki z Tłajlajta i ulubionych kuksańców tłumaczki…


– Ledwo co.
– Mieszkam tu od urodzenia. Ty jesteś przeszczepem. – Znowu go szturcham, tym razem mocniej, a Alex wybucha śmiechem i chwyta mnie za ramię. Zaczynam chichotać. Usiłuję mu się wyrwać, a on próbuje połaskotać mnie w brzuch. – Dzikus! – piszczę, kiedy ze śmiechem łapie mnie i przyciska plecami do koca.
– Mieszczuch! – odpowiada, przewracając się na mnie, a potem mnie całuje. I wtedy wszystko się rozpływa: upał, feeria kolorów, dryfowanie.


Eeee… i na tym kończy się omawianie potencjalnie samobójczej wyprawy na herbatę do Głuszy… serio?


Umówiliśmy się na następny wieczór, w środę, w Back Cove. Ponieważ aż do niedzieli mam w sklepie wolne, Carol powinna się zgodzić, żebym spędziła noc u Hany. Alex analizuje ze mną kilka głównych punktów planu. Przekroczenie granicy nie jest niemożliwe, ale mało kto ryzykuje.


W sumie dziwne. Biorąc pod uwagę niekompetencję Małego Brata i pań Jadź, do Głuszy powinny jeździć autokarowe wycieczki, organizowane przez biuro podróży „Odmieńcy i spółka”.


Domyślam się, że kara śmierci nie działa zachęcająco.


No coś ty? Tobie jakoś nie przeszkadza.


Zastanawiam się, jak przejdziemy przez podłączone do prądu ogrodzenie, a wtedy Alex wyjaśnia mi, że tylko niektóre jego odcinki rzeczywiście są pod napięciem, ponieważ dostarczanie energii do wielokilometrowego ogrodzenia z drutu jest zbyt drogie. Część ogrodzenia nie jest bardziej niebezpieczna niż płot, który otacza plac zabaw w parku Deering Oaks. Dopóki jednak wszyscy wierzą, że cała granica aż iskrzy się od kilowatów i może w ciągu sekundy usmażyć człowieka jak jajko na patelni, ogrodzenie spełnia swoją funkcję.


Cóż, jaki ałtor, taka dystopia.


– Wszystko to jedna wielka ściema – mówi Alex, machając ręką. Przypuszczam, że mówi o naszym mieście, o tutejszych prawach, może nawet o całym kraju. Kiedy staje się poważny, między jego brwiami pojawia się delikatna zmarszczka, niczym mały przecinek, i muszę przyznać, że to najsłodsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam. Jednak staram się nie rozpraszać i wracam do tematu.
– Wciąż nie mogę pojąć, skąd to wszystko wiecie. Jak się tego dowiedzieliście? Kazaliście ludziom rzucać się na ogrodzenie, by sprawdzić, czy wszędzie się usmażą?


Ptysiu, wiesz, jak rzucisz na ogrodzenie cokolwiek innego, to też się przysmaży, nie musisz od razu poświęcać ludzi. Co jest z tobą nie tak, do cholery?


Alex uśmiecha się zagadkowo.
– Tajemnica zawodowa. Mogę ci jedynie wyznać, że przeprowadzano eksperymenty z wykorzystaniem dzikich zwierząt. – Podnosi brwi. – Jadłaś kiedyś smażonego bobra?
– A fe.
– A smażonego skunksa?
– Chcesz, żebym zwróciła jedzenie?


Biedne zwierzaki, mam nadzieję, że były już martwe, jak je rzucali. Nie wystarczyło cisnąć jakimś kawałkiem drewna? No chyba że w Głuszy rzeczywiście tak gotują obiady - poprzez rzucanie mięcha na ogrodzenie. Nie ma to jak kuchenna awangarda.


„Jest nas o wiele więcej, niż myślisz” – to kolejne z ulubionych powiedzeń Aleksa, nieustannie powtarzany przez niego refren. Sympatycy są wszędzie, nieleczeni i wyleczeni, wśród porządkowych, policjantów, polityków, lekarzy.


I tak się snują bezcelowo, a Mały Brat może robić z siebie idiotę do woli, a te rzesze buntowników nawet dupy nie ruszą, żeby zorganizować się porządnie i urządzić jakąś, no nie wiem, rewolucję?


Mówi, że właśnie dzięki nim miniemy budki strażnicze. Jedna z najaktywniejszych działaczek ruchu oporu w Portland jest żoną strażnika, który pracuje na nocną zmianę przy północnym krańcu Tukey’s Bridge, w miejscu gdzie przekroczymy granicę. Ona i Alex mają umówiony sygnał. Kiedy Alex chce się udać do Głuszy, zostawia jej w skrzynce na listy umówioną ulotkę, z gatunku tych prostych, kserowanych, jakie rozdają w barach na wynos i pralniach. Reklamuje ona darmowe badanie słuchu u doktora Głuchego (co jak dla mnie jest zbyt oczywiste, jednak Alex mówi, że członkowie ruchu oporu żyją w takim napięciu, że mają prawo do swoich małych prywatnych żarcików) i za każdym razem gdy kobieta znajdzie ją w swojej skrzynce, ma dosypać silną dawkę valium do kawy w termosie, którą przygotowuje dla męża do pracy.


Badanie słuchu u doktora Głuchego… Monty Python jako żywo. Ale jak to fajnie, że Alex ryzykuje życie tej kobiety, żeby wyskoczyć do Głuszy na randkę. Zuch chłopak!


– Biedny facet – mówi Alex, szczerząc zęby w uśmiechu. – Może pić hektolitry kawy, a i tak przysypia w pracy. – Widzę, jak wiele znaczy dla niego ruch oporu i jak dumny jest z tego, że jego działalność w Portland kwitnie. Próbuję się uśmiechać, ale moje policzki są sztywne. Wciąż nie mieści mi się w głowie, że wszystko, czego mnie uczono, jest złe, i wciąż trudno mi myśleć o sympatykach i ruchu oporu jako o sprzymierzeńcach, a nie wrogach.


Przynajmniej pomyśl o nich jako o skończonych głupkach, którzy na konspiracji znają się tak dobrze, jak Amisia omawiająca zdradę stanu podczas balu.


A przedostanie się przez granicę bez wątpienia uczyni mnie jedną z nich. Mimo to nawet nie myślę o tym, żeby się wycofać. Naprawdę chcę iść. I jeśli mam być z sobą szczera, już dawno temu stałam się sympatyczką, już wtedy kiedy Alex zapytał mnie, czy spotkam się z nim w Back Cove, i powiedziałam: tak. Teraz pozostało mi jedynie mgliste wspomnienie dziewczyny, którą byłam przedtem: dziewczyny, która zawsze robiła, co jej kazano, nigdy nie kłamała i z ekscytacją, a nie przerażeniem, odliczała dni do zabiegu. Dziewczyny, która bała się wszystkiego i wszystkich. Dziewczyny, która bała się własnego cienia.


Teraz jesteś dziewczyną bez musku. Przynajmniej łatwiej i szybciej można to wymówić.

Kiedy następnego dnia wracam ze sklepu, pytam Carol, czy mogę pożyczyć jej telefon komórkowy. A potem piszę do Hany: „Śpimy dziś u A?”. To nasze hasło, którego używam, kiedy chcę, żeby Hana mnie kryła. Powiedziałyśmy Carol, że spędzamy teraz mnóstwo czasu z Allison Doveney, która razem z nami skończyła szkołę. Doveneyowie są jeszcze bogatsi niż rodzice Hany, a Allison jest zarozumiałą jędzą. Hana protestowała na początku, by wykorzystać ją jako tajemniczą A, ponieważ nawet samą myśl o udawaniu, że się z nią zadajemy, uważała za wstrętną, ale w końcu ją przekonałam.

I nie boicie się, że prędzej czy później wyda się, że Allison nie ma bladego pojęcia o swej jakże bliskiej przyjaźni z Leną i Haną?

Carol nigdy by nie zadzwoniła do Doveneyów, żeby mnie sprawdzić. Byłaby zbyt onieśmielona – moja rodzina jest nieczysta, skażona zdradą męża Marcii i oczywiście samobójstwem mojej mamy, pan Doveney zaś jest przewodniczącym i założycielem portlandzkiej sekcji organizacji AWD, Ameryka Wolna od Delirii. Allison Doveney ledwo mogła na mnie patrzeć w szkole, a w podstawówce po śmierci mojej mamy poprosiła o zmianę ławki, żeby siedzieć dalej ode mnie, mówiąc nauczycielce, że czuje ode mnie zapach śmierci.

I w związku z tym nie przyszło Carol do głowy, że przyjaźń Leny i Allison jest mało prawdopodobna i należałoby to jednak sprawdzić?

Odpowiedź od Hany przychodzi niemal natychmiast: „Jasne. Do zobaczenia wieczorem”. Zastanawiam się, co by pomyślała Allison, gdyby wiedziała, że używamy jej jako przykrywki dla spotkań z moim chłopakiem. Chyba dostałaby zawału. Na samą myśl o tym uśmiech rozjaśnia mi twarz.



Priorytety, bitch, priorytety.


Nastaje wieczór. Lena ostentacyjnie wychodzi z domu z plecakiem, z którego wystaje piżama, żeby Carol niczego nie podejrzewała. Moim zdaniem, ta szopka nie jest potrzebna, Carol jest tak zaślepiona Imperatywem, że pewnie nawet oświadczenie, że Lena idzie bzykać się z Odmieńcem do Głuszy, potraktowałaby jako ostatki humoru dziewczyny przed zabiegiem. Lena kieruje się do domu na Brooks Street. Nastawia sobie budzik na 23.30 i idzie spać na sofie w salonie, bo kto to widział, żeby mieć się na baczności w takim miejscu.

Lenie śni się koszmar o mamie, jednak tym razem to ona sama jest w wodzie i widzi matkę skaczącą z urwiska. Jednak okazuje się, że to nie matka spada do wody tylko Simorośl. Lena budzi się zlana potem, szkoda że nie z krzykiem, może zwabiłaby jakiegoś miłego donosiciela. Jako że jest już 23.20, dziewczyna wyłącza budzik i udaje się do Black Cove, gdzie czeka na nią bożek jesieni.

W milczeniu wskazuje ręką na drugą stronę zatoki, w kierunku migoczących tuż przed granicą świateł w jednej linii: to budki strażników. Z tej odległości wyglądają jak rząd jasnych białych lampionów zawieszonych na nocny piknik, niemal radośnie.

W zasadzie idziecie na piknik, więc wszystko się zgadza.

Kilka metrów za punktami granicznymi znajduje się ogrodzenie, a za nim – Głusza. Nigdy jeszcze nie wyglądała dla mnie tak niesamowicie jak teraz, gdy tańczy i kołysze się na wietrze. Dobrze, że ustaliliśmy wcześniej, że nie będziemy się do siebie odzywać, dopóki nie przedostaniemy się na drugą stronę. Gula w gardle nie pozwala mi nawet oddychać, a co dopiero mówić. Mamy przekroczyć granicę na końcu Tukey’s Bridge, na północno-wschodnim krańcu zatoki: gdyby ją pokonać wpław, byłoby to po przekątnej od miejsca naszego spotkania. Alex trzy razy ściska moją dłoń. To nasz umówiony sygnał do drogi. Idzie przodem. Okrążamy teraz zatokę, ostrożnie, by nie natrafić na zdradzieckie bagna. Wyglądają jak trawa, zwłaszcza w ciemności, i człowiek uświadamia sobie różnicę dopiero wtedy, gdy wpada po kolana.

Alex jako bożek przyrody nie ma oczywiście problemu z bagnami, jak to dobrze.

Ręce mam mokre od potu. Gula w gardle powiększyła się chyba czterokrotnie i wydaje mi się, że zaraz zacznę się dusić. Nagle dociera do mnie, jak głupi jest nasz plan.

CONGRATULATIONS!!!



Sto – tysiąc! – rzeczy mogło pójść nie tak. Strażnik z budki numer dwadzieścia jeden mógł się jeszcze nie napić kawy albo mógł wypić za mało, by go to uśpiło, albo też valium mogło nie zadziałać. A nawet jeśli śpi, Alex mógł się pomylić co do lokalizacji tych odcinków ogrodzenia, które nie są pod napięciem. A może miasto wyprodukowało więcej energii tylko na tę noc.

Szkoda, że tak późno się ogarnęłaś. Chociaż w zasadzie możesz jeszcze zawrócić.

Ze strachu jestem bliska omdlenia. Chciałabym jakoś przyciągnąć uwagę Aleksa, krzyknąć, że powinniśmy zawrócić, odwołać wszystko, ale on idzie za szybko, a krzyk, zresztą jakikolwiek dźwięk, z pewnością sprowadzi nam na głowę strażników. Przy nich porządkowi to małe dzieci bawiące się w policjantów i złodziei. Porządkowi mają do dyspozycji pałki i psy. Strażnicy – karabiny i gaz łzawiący.

Ciekawe, czy też zaczynali w warzywniaku, czy mają jakieś lepsze referencje.

Wreszcie docieramy do północnego krańca zatoki. Alex pada na ziemię za jednym z większych drzew i czeka, aż go dogonię. Przykucam obok niego. To moja ostatnia szansa, by mu powiedzieć, że chcę wrócić, lecz nie jestem w stanie wydusić z siebie słowa. Próbuję chociaż pokręcić głową, również bez rezultatu, i czuję się jak w swoim śnie, wchłonięta przez ciemność, miotająca się jak robak w słoiku z miodem. Może Alex domyśla się, że jestem przerażona, bo nachyla się w moją stronę i przez chwilę szuka palcami mojego ucha. Uderza ustami o moją szyję, ociera się lekko o policzek – co mimo lęku przyprawia mnie o przyjemny dreszcz – a potem muska nimi płatek ucha.
– Wszystko będzie dobrze – szepcze i robi mi się nieco lepiej. Nic złego się nie stanie, kiedy jestem z nim.

„Uderza ustami o moją szyję” - eee, WTF? To miało być seksi?

Po chwili ruszamy dalej. Przemykamy szybko i cicho od drzewa do drzewa, przy każdym przystajemy, a Alex nasłuchuje, czy nic się nie zmieniło, czy nie słychać krzyków albo kroków. Im bliżej granicy, tym drzewa stają się rzadsze, a chwile gdy biegniemy bez żadnej osłony – dłuższe. Tuż przy granicy wszelka roślinność zanika zupełnie, a więc trzeba będzie biec po otwartej przestrzeni. Odległość między ostatnim krzakiem a ogrodzeniem to zaledwie kilkanaście metrów, ale dla mnie równie dobrze mogłoby to być morze ognia.

What can possibly go wrong?

Za pozostałościami drogi, która istniała, zanim Portland otoczono granicą, znajduje się samo ogrodzenie, srebrzące się w świetle księżyca niczym ogromna pajęczyna. Miejsce, na które można się nadziać, zostać złapanym i zjedzonym. Alex powiedział mi wcześniej, żeby się nie spieszyć, żeby się skoncentrować, kiedy będę przechodzić przez drut kolczasty, ale nie potrafię odgonić wizji siebie nadzianej na te ostre, wystające kolce.
I nagle opuszczamy to nędzne schronienie, jakiego udzielają nam drzewa, i ruszamy biegiem po żwirze i gruzach pozostałych po starej drodze. Alex z przodu, zgięty niemal wpół, ja również maksymalnie pochylona, ale wcale nie czuję się przez to mniej widoczna.



Lena jest przerażona, ale zupełnie niepotrzebnie. Okazuje się, że strażnik śpi w najlepsze, a prąd nie jest włączony, bo przecież randka z magicznym truloffem musi się udać.  

Powinnam się wspiąć zaraz za nim, ale nie mogę. Nie od razu. Ogarnia mnie zdumienie powoli wypierające strach. Granica przerażała mnie od samego dzieciństwa. Nigdy nie podeszłam do niej bliżej niż na kilka kroków. Ostrzegano nas przed tym, wpojono nam to. Mówiono nam, że się usmażymy. Mówiono, że nasze serca natychmiast przestaną bić, że zginiemy na miejscu. A teraz wyciągam rękę i wkładam palce między metalową siatkę, przeciągam po niej dłonią. Martwa, zimna i nieszkodliwa, taka sama jak ogrodzenie placów zabaw i szkolnych boisk. I w tej chwili dociera do mnie, jak głębokie i złożone są kłamstwa, którymi się nas karmi, że biegną one przez Portland niczym sieć kanałów, wciskając się wszędzie, napełniając miasto smrodem: całe miasto jest oplecione siecią kłamstw.

Bo wcześniej nawet przez myśl ci nie przeszło, że skoro Mały Brat kłamie w pewnych sprawach, to może i we wszystkim? Cóż, lepiej późno niż wcale.

Alex wspina się szybko, jest już w połowie drogi. Gdy spogląda przez ramię i widzi, że stoję nieruchomo jak kamień, zaczyna gwałtownie poruszać głową, jak gdyby pytał: „co ty wyprawiasz?”.

A tam, nie popędzaj jej, niech jeszcze posnuje trochę filozoficznych rozważań, to nie tak, że gdzieś wam się spieszy.

Jeszcze raz kładę rękę na siatce i natychmiast ją cofam. Poczułam prąd, ale nie ma on nic wspólnego z napięciem, które powinno tutaj płynąć. Coś sobie właśnie uświadomiłam. Kłamali na temat wszystkiego – na temat ogrodzenia, istnienia Odmieńców, milionów innych rzeczy. Wmawiali nam, że obławy przeprowadzają dla naszej ochrony. Że porządkowi są po to, by utrzymywać ład. Wmawiali nam, że miłość jest chorobą. Że prowadzi do śmierci. Po raz pierwszy dociera do mnie, że i to może być kłamstwem.



Alex kołysze delikatnie ogrodzeniem. Gdy podnoszę wzrok, znowu mnie przywołuje. Nie jesteśmy bezpieczni. Czas się ruszyć. Podciągam się więc i zaczynam wspinaczkę. To jest poniekąd jeszcze gorsze niż bieg po otwartej przestrzeni. Tam przynajmniej mieliśmy większą kontrolę nad sytuacją, mieliśmy szansę dostrzec patrolującego strażnika i ruszyć pędem w stronę zatoki z nadzieją, że go zgubimy w ciemności, między drzewami. Z nadzieją niewielką, ale jednak. Tu, zwrócona plecami do budki strażniczej, czuję się jak ogromna ruchoma tarcza strzelnicza z wielkim napisem na plecach: ZASTRZEL MNIE.

Gdyby tylko…

Alex dociera na samą górę i obserwuję, jak powoli, uważnie przechodzi na drugą stronę drutu kolczastego. Potem obniża się ostrożnie i zatrzymuje w połowie siatki, by na mnie poczekać. Podążam w jego ślady. Choć trzęsę się ze strachu i wysiłku, udaje mi się przejść nad ogrodzeniem i zejść po drugiej stronie. Wreszcie moje stopy dotykają ziemi. Alex bierze mnie za rękę i ciągnie szybko w las, byle dalej od granicy. W nieznane.

I to tyle na dzisiaj Za tydzień randka w Głuszy.

Do zobaczenia!

Beige

22 komentarze:

  1. nawet dupy nie ruszą, żeby zorganizować się porządnie i urządzić jakąś, no nie wiem, rewolucję?

    Mrożek:
    CHŁOP II Może by zasiać co...

    CHŁOP I Jjiii tam...

    CHŁOP III E, mówicie...

    CHŁOP III Może by zaorać co...

    CHŁOP I A co?

    CHŁOP III Ano, czy ja wiem... Choćby i pole...

    CHŁOP I liii...

    CHŁOP III Albo co...

    CHŁOP II Eeeee...

    Ale po co oni się tam pchają? No risk no fun? Żeby jeszcze -bo ja wiem- ratowali kogoś..Ale tak...

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "nawet dupy nie ruszą, żeby zorganizować się porządnie i urządzić jakąś, no nie wiem, rewolucję?" - Chomiku, uwierz mi na słowo: w przypadku bohaterów tej serii im mniej angażują się w sprawę, tym lepiej dla wszystkich, a zwłaszcza dla nas, analizatorek.

      Usuń
  2. Wow, Lenka tak niesamowicie szybko kojarzy fakty... i ten WIELKI przełom, jak sobie uświadamia, że Mały Brat może kłamać... zdaje mi się, że ona myśli głównie w obliczu zagrożenia (obława i to teraz). Gdyby jeszcze umiała jednocześnie myśleć i działać, a nie stać jak słup w samym środku obławy/pod strzeżoną siatką... I znów pytanie:
    Czy kiedykolwiek dane nam będzie się dowiedzieć, PO CO bożek jesieni rezyduje w nielubianym przez siebie Portland?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też jestem ciekawa celów Simorośli. Bo jak dla mnie siedzi tam tylko po to, aby móc się samobiczować i mówić jak mu źle. Taka postać dramatyczna.

      Usuń
    2. Simorośl to współczesny asceta po prostu, dąży do Zbawienia poprzez samoumartwianie!

      Usuń
    3. "Czy kiedykolwiek dane nam będzie się dowiedzieć, PO CO bożek jesieni rezyduje w nielubianym przez siebie Portland?" - w teorii: żeby pomagać ruchowi oporu. W praktyce...Cóż, najprawdopodobniej po to, aby Lena miała swojego tru loffa, bowiem kiedy dojdziemy w tej serii do wątków rebelianckich, sens istnienia PŚ stanie się jeszcze bardziej niejasny, niż do tej pory.

      Usuń
  3. To wszystko jest tak grubymi nićmi szyte, że to aż mnie to boli.
    A ciotką Leny ktoś powinien mocno potrząsnąć, bo kobiecina jest tak niedomyślna... W dodatku mam wrażenie, że całkiem przestała interesować się swoją podopieczną. Niby na początku pomagała w przygotowywaniu się do inauguracji (czy jak to się tam zwało), ale od tamtej pory chyba wcale nie rozmawiają. Jest już tylko tłem (nie mówiąc już o jej mężu, który pojawił się chyba tylko raz).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wuj Leny dostanie w tej książce jeszcze całe jedno cameo; w skali nieprzydatności we własnej familii znajduje się gdzieś między Kenną a Geradem Singerami. A ciotka musiała tymczasowo ogłuchnąć i oślepnąć, bo przy genialnej konspiracji tej pary geniuszy nikt normalny nie dałby rady przeoczyć tylu ostrzegawczych znaków.

      Usuń
  4. Mały Brat i spółka uznając chuć za zUo i część delirki zrobili oficjalnie najgłupszy ruch jaki tylko mogli. Po pierwsze, czy oni każdego nastolatka w okresie burzy hormonów wysyłają do Krypt? Po drugie, przez własną głupotę zaplątali sprawę z robieniem nowych obywateli tak, jak się tylko dało. Małżonkowie mają zamknąć oczy i myśleć o Anglii żeby broń Boże nie poczuć z tego przyjemności czy każda młoda para dostaje tamtejszy odpowiednik Kamasutry, tyle że pozycje są tak niewygodne, żeby para tylko odliczała czas do końca? Mają tam coś w stylu in vitro? Nie wierzę, że po głupich sześćdziesięciu paru latach nikt nie zapytał, dlaczego mają się seksić, skoro pożądanie jest związane z delirką. Czy może jest to na takiej zasadzie, że żadne z małżonków nie chce, ale naślą na nich panią Jadzię z psami, jeśli tego nie zrobią, więc system jest tutaj właściwie gwałcicielem? OLIVER, MYŚL CO PISZESZ, BŁAGAM, TO SIĘ ROBI RÓWNIE OBRZYDLIWE CO PAN CO-MNIE-OBCHODZI-ŻE-TO-GWAŁT Z INTRUZA.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym bardziej, że wcale nie trzeba kogoś kochać, żeby czuć do niego seksualny pociąg. I na odwrót. Jeśli miłość jest nierozerwalna z chucią, to ponownie - co z innymi rodzajami tego uczucia? Miłością siostrzaną, chociażby? Autorka robi błąd, skupiając się jedynie na związkach między nastolatkami, ignorując tym samym inne przypadki - miłość między członkami rodziny, kogoś niewyleczonego do osoby już po zabiegu...
      Nie oszukuję się jednak, że kiedykolwiek zostanie to wyjaśnione - skoro do dzisiaj nie mamy pewności, jakie skutki ma szczepionka.

      Usuń
    2. Nie wspominając nawet o osobach aseksualnych czy demiseksualnych. Autorka kopie rowy sama pod sobą, już lepiej by zrobiła, gdyby wzorem Cass ignorowała wszystko, co nie ma bezpośredniego związku z parą ćwierćmózg... znaczy, gołąbeczków.
      Zdążyłem już zapomnieć, że delirka to nie tylko miłość romantyczna, ale każda. Zresztą, co się dziwić, sama autorka o tym zapomina! Ten fragment na początku rozdziału brzmi tak, jakby za chorobę uznawali tylko tą romantyczną miłość - no, chyba że naukowcy z oliversum uogólnili sobie kompleks Edypa i Jokasty do całej ludzkości (brr, teraz to robi się jeszcze bardziej obrzydliwe). Mój wkurzomierz nie wywalił jeszcze w kosmos jak przy mieszaniu Biblii do tych wypocin, ale przysięgam, te cytaty z ksionrzek na początku rozdziałów robią się coraz gorsze.

      Usuń
    3. A jeszcze raz, kiedy właściwie to remedium wprowadzono? Bo może to jeszcze pokłosie czasu, kiedy hasał Freud i miejscowi naukowcy rzeczywiście uznali jego mondrości na temat kompleksu Edypa? Gdyby uwierzyć w to, co on pisze, to rzeczywiście usunięcie libido byłoby całkiem dobrym motywem.
      (Whatever, nie jestem pewna, czy autorka wie w ogóle, kto to Freud albo Edyp).

      N

      Usuń
    4. "Małżonkowie mają zamknąć oczy i myśleć o Anglii żeby broń Boże nie poczuć z tego przyjemności czy każda młoda para dostaje tamtejszy odpowiednik Kamasutry, tyle że pozycje są tak niewygodne, żeby para tylko odliczała czas do końca? Mają tam coś w stylu in vitro?". Mnie ciekawi czy tacy ludzie po zabiegu w ogóle mogą się podniecić? Czy ich ciała w ogóle jakoś reagują na dotyk? Wydaje mi się, że in vitro jest jedyną sensowną metodą rozmnażania w tym świecie.

      Głupoty naszych ameb intelektualnych nie ogarniam. To jest tak pozbawione sensu, że intrygi w Zmierzchu zaczynają wydawać mi się dużo lepiej napisane.

      Ta siatka została wniesiona dokoła miasta, tak? Przez chwilę wydawało mi się, że sensowniej byłoby poruszać się kanałami i/lub tunelami metra, ale najwyraźniej płot postawiono poza zasięgiem infrastruktury. Prawdę mówiąc nie ogarniam jak to miało działać w teorii.

      "Uderza ustami o moją szyję" To wampir jakiś jest?

      rose29

      Usuń
    5. Według mojego riserczu, Delirkę wydano w 2011, pewnie też jakoś wtedy dzieje się akcja, o ile dobrze pamiętam, to wprowadzono te pierdoły o miłości jako chorobie sześćdziesiąt cztery lata temu, czyli w 1947. Orientuje się ktoś może, kiedy dokładnie uznano kompleks Edypa za bzdurę?
      Swoją drogą, zabawne, że USA chwilę po wojnie miało czas na takie bzdury, jak zakazywanie miłości...

      Usuń
    6. Borem a prawdą nigdy nie udowodniono, że kompleks Edypa to nie jest bzdurą, co wyznawcom Freuda specjalnie nie przeszkadzało. Lata '40 to jak najbardziej mógł być jeszcze czas, kiedy w jego teorie wierzono (chociaż nie wiem, jak w Ameryce, no ale to w końcu historia alternatywna), więc chyba rzeczywiście zaczynam tu wietrzyć bandę europejskich psychoanalityków, którzy sprzedali ten pic swoim amerykańskim kolegom, a ci uznali to za świetny pretekst do dystopii. Also, wszystkie konflikty wywodzą się z pierwotnych konfliktów na tle seksualnym, a więc obie wojny światowe niewątpliwie też (dorastający synowie byli w konflikcie ze swoimi ojcami o dobro publiczne w postaci kobiet, a więc musieli podbić inne kraje, żeby zdobyć jakieś kobiety dla siebie czy coś takiego) i nagle wszystko ma sens! A potem psychoanalitycy się trochę rozbestwili i chcieli więcej władzy, którą pomogli zdobyć swoimi teoriami spiskowymi, więc nastał drugi wielki zwrot polityki państwa - choroby psychiczne nie istnieją, deliria jest wywoływana przez Rhinovirusy i Haemophilus influenzae, a kontrolę nad lekami sprawuje państwo.

      N

      Usuń
    7. "Nie oszukuję się jednak, że kiedykolwiek zostanie to wyjaśnione - skoro do dzisiaj nie mamy pewności, jakie skutki ma szczepionka. " - Oliver też jej nie ma. Ja osobiście mam pewną teorię, dlaczego świat przedstawiony tak bardzo nie trzyma się kupy, ale podzielę się nią pod koniec analiz tego tomu.

      "Ta siatka została wniesiona dokoła miasta, tak? Przez chwilę wydawało mi się, że sensowniej byłoby poruszać się kanałami i/lub tunelami metra, ale najwyraźniej płot postawiono poza zasięgiem infrastruktury." - ta kwestia zostanie jeszcze poruszona w "Pandemonium", choć czy zmniejszy, czy raczej dołoży nam to nowych dziur fabularnych to już kwestia dyskusyjna.

      "Prawdę mówiąc nie ogarniam jak to miało działać w teorii." - cóż, jeżeli uważacie, że kwestia ochrony przed Głuszą jest obecnie nieco niedopracowana, to poczekajcie tylko na kolejne tomy - wiem, że zabrzmi to niewiarygodnie, ale w obliczu tego, co nas czeka w przyszłości, wycieczka Leny i PŚ staje się bodaj jednym z największych debilizmów fabularnych całej serii.

      Usuń
  5. Jeżu, oni tak bardzo nie mają mózgu, ani chociaż musku. Niby wiedziałam, że czeka nas piknik w Głuszy, ale jednak nie spodziewałam się aż tak ujemnego poziomu refleksji u tych rozwielitek.

    A co do płotu - nie wiem, ile takie coś żre energii, ale jednak to wydaje mi się całkiem prawdopodobne, że nie ma hajsu, żeby otoczyć pół Stanów płotem i utrzymywać jeszcze ten płot pod napięciem, mimo wszystko Ameryka to spory kawał kraju. Rozwiązanie - wypędzić Odmieńców do małych rezerwatów na granicach z Kanadą i Meksykiem (skoro jakoby nie da się ich wytępić w ogóle), żeby zmniejszyć nakłady na strzeżoną granicę? Nah, to by miało sens, lepiej postawić tysiące kilometrów płota i co z tego że przejść przed niego równie łatwo, co przez płot wokół typowego szkolnego boiska.

    N

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Nah, to by miało sens, lepiej postawić tysiące kilometrów płota i co z tego że przejść przed niego równie łatwo, co przez płot wokół typowego szkolnego boiska." ten płot mnie fascynuje. Czy Olivier musiała napisać, że płot oddzielający kraj, w którym panuje reżim od terenu opanowanego przez buntowników, jest porównywalny do płotu w okół szkoły? Nie wiem może w Stanach szkolne płoty są gabarytów tych więziennych? Naprawdę tak trudno jest sprawdzić jak wygląda takie "ogrodzenie" Korei?

      rose29

      Usuń
    2. Ha, mało tego! Ten płot nawet nie jest wokół Nowych Lepszych Stanów, tylko ogradza wszystkie miasta, (z tego, co rozumiem, przynajmniej, tak by wynikało -głusza jest MIĘDZY obszarami władzy Małego Brata), co daje jeszcze więcej zużytej energii!
      A propos: jak oni przeleźli przez ten drut kolczasty? Jako pasjonatkę wszelkich ucieczek niemożebnie mnie to ciekawi... bo spodziewam się, że tam na górze płotu to miało być takie fajne kłębowisko z tego draństwa? Wydaje mi się, że pokonanie tego czegoś wymaga zazwyczaj więcej wysiłku niż powolne, uważne przejście .
      Nijak się chwycić rękami, wysokie to... jedyny sposób jaki mi przychodzi do głowy bez użycia sekatora, to bez trzymanki stanąć na jednej nodze (tak, w tym momencie nasza simorośl powinna balansować jedynie na jednej stopie wsuniętej w oczko siatki) i przełożyć tę drugą nad drutem... chociaż to i tak nie ma sensu, bo te kłęby jeszcze odstają na boki i obawiam się, że tej nogi by jednak nie dał rady przełożyć. No mógłby jeszcze olać drut i przejść kosztem pokaleczonych rąk, nóg i innych części ciała (ale wtedy powinna być o tym jakaś wzmianka, czy coś...)

      Usuń
    3. Płot musi być, bo elektryczny płot był w Igrzyskach Śmierci.

      Usuń
    4. "Płot musi być, bo elektryczny płot był w Igrzyskach Śmierci." - i to, obawiam się, jest jedyne słuszne wytłumaczenie owego fenomenu. Swoją drogą, jeżeli uważacie, że nasze aniołki teraz wykazują się nie lada umiejętnościami, przechodząc przez płotek... to zobaczycie, co nas czeka za jakiś czas ;) Dość powiedzieć, że nasi bohaterowie marnują się w Oliverversum, sprawdziliby się jako tajni agenci tudzież meyepiry.

      Usuń
  6. Czy tylko mi pomysł z wyłączonym ogrodzeniem pod prądem skojarzył sie z ,,Igrzyskami Śmierci"? A tajemnicza A. z Pretty Little Liars? :D

    OdpowiedzUsuń