niedziela, 11 lutego 2018

Rozdział XVIII


Na początek ogłoszenie: ponieważ Beige zachorzała, do końca miesiąca analizować będę ja. Jako że dzisiejsza analiza była przygotowywana ad hoc, z góry przepraszam za ewentualne niedopatrzenia.


Mary, Mary, weź parasol,
Niech nie zmylą cię żywioły.
Choć deszcz z nieba dziś nie spadnie,
Będą lecieć wciąż popioły.
Mary, Mary, wiosłuj szybko,
Takie dziwne przyszły dni,
Morze burzy się bez sztormu
I ma przy tym kolor krwi.

Panna Mary (popularna wyliczanka do klaskania pochodząca z czasów blitzu), [w:] Wyliczanki i nie tylko. Historia gier i zabaw

Wiecie co? Chyba wolałabym, żeby każdy rozdział rozpoczynał się jakąś rymowanką; wychodzą one autorce lepiej, niż pseudonaukowe i pseudoreligijne wstawki.


Po udanym skoku przez płot nasze gołąbeczki biegną przez ciemny, ciemny las. Lena jest kompletnie przerażona, do tego stopnia, że wpada w panikę, gdy Plastikowa Simorośl na chwilę puszcza jej dłoń.

W porządku – mówi już prawie normalnym tonem, więc domyślam się, że jesteśmy bezpieczni. – Nigdzie się nie wybieram. Muszę tylko znaleźć latarkę, okej?

No proszę, jaki ten nasz misio zaradny! Aż dziw, że nie przygotował też zawczasu soczków w kartonikach.

Kochani, pozwólcie, że z góry wyjaśnię pewną kwestię: momentami moja zjadliwość w tej analizie może się wydawać nieuzasadniona. Uwierzcie mi zatem na słowo, że mnóstwo wątków z dzisiejszego rozdziału będzie wyglądało kompletnie idiotycznie w zestawieniu z kanonem, który Oliver ustanowi w kolejnych tomach, do tego stopnia, że czytając „Pandemonium” i „Requiem” niejednokrotnie zastanawiałam się, czy autorka pisząc „Delirium” w ogóle miała jakąkolwiek wizję tego, jak będą wyglądać następne książki serii.

Okej. – Staram się przywrócić normalny oddech, zawstydzona. Pewnie Alex żałuje, że mnie z sobą zabrał. Nie zachowuję się jak wcielenie odwagi.
Jak gdyby czytał w moich myślach, Alex całuje mnie raz jeszcze, delikatnie, tuż obok ust. Domyślam się, że jego oczy również nie przystosowały się do ciemności.
Świetnie ci idzie – mówi.

Zasadniczo dokonania Leny ograniczają się jak na razie do sprintu za swym lubym i bycia na skraju histerii, nie bardzo zatem wiem, za co ją tak chwalisz.

A potem słyszę, jak szeleści gałęziami, przeklinając niezrozumiale pod nosem. Chwilę później wydaje z siebie krótki okrzyk radości i szeroki promień latarki wystrzela w górę, oświetlając gęsto ściśnięte drzewa i całą roślinność wokół nas.
No, znalazłem – oznajmia, uśmiechając się szeroko, i prezentuje mi latarkę. – Zostawiamy ją tutaj dla tych, co przekraczają granicę – wyjaśnia.



Zostawiamy ją tutaj dla tych, co przekraczają granicę”

Zostawiamy ją tutaj dla tych, co przekraczają granicę”

PRZEKRACZAJĄ GRANICĘ”



...Okej, teraz mam już pewność: Oliver, pisząc ten fragment, nie miała pojęcia, jak będą wyglądały następne odsłony serii. I w sumie nie musiała, tylko dlaczego, na litość, tworząc sequele nie wróciła do „Delirium” by sprawdzić, co tam nabazgrała?

Widzicie, drodzy czytelnicy, to małe, niewinne zdanko póki co wygląda zupełnie normalnie. Sensownie. Logicznie. Nie ma się do czego przyczepić, prawda?

Cóż, zapamiętajcie je. Zapamiętajcie je dobrze, albowiem – nie żartuję – owa banalna w swej naturze wypowiedź Plastikowej Simorośli rzuci kompletnie nowe światło na...cóż, w zasadzie na cały fabularny szkielet kolejnych dzieł jako takich.

Czuję się dużo lepiej teraz, kiedy widać, dokąd idziemy. Gałęzie nad nami tworzą baldachim, który przypomina mi sklepienie katedry Świętego Pawła, gdzie chodziłam do szkółki niedzielnej i słuchałam o atomach, prawdopodobieństwie i o Bożym porządku.

Nadal zabawne, autorko.

Nasze gołąbki idą, idą i idą, a ponieważ nie kroczą żadną konkretną ścieżką, bohaterkę dopada obawa, czy PŚ oby się nie zgubił i nie błądzi bez celu między krzaczkami.

Już mam go zapytać, skąd wie, czy dobrze idziemy, kiedy zauważam, że co jakiś czas przystaje i omiata latarką pnie drzew, których upiorne, strzeliste kształty otaczają nas ze wszystkich stron. Na niektórych z nich widnieją ślady niebieskiej farby.
Ta farba... – zaczynam pytającym głosem. Alex spogląda na mnie przez ramię.
To nasze drogowskazy – odpowiada, a potem dodaje: – Wierz mi, lepiej się tu nie zgubić.

W sumie racja, aczkolwiek wskazywanie wszystkim zainteresowanym drogi do swojego gniazdka nie wydaje się być najlepszym z pomysłów, biorąc pod uwagę...

...a, racja, „Pandemonium” jeszcze nie istnieje. Mój błąd, idźmy dalej.

W pewnej chwili nasi bohaterowie wychodzą z buszu wprost na pola malowane zbożem rozmaitem (choć bez zboża) i popękane pozostałości asfaltowej drogi.

Pośrodku pola szumiącej trawy stoi wielka niebieska ciężarówka w nienaruszonym stanie, jak gdyby ktoś przyjechał tutaj na piknik.

Łohoho, patrz pani, nienaruszona ciężarówka! Zapewne cała zawartość, łącznie z fotelami, nadal grzecznie leży w środku? Nie ma co, Plastikowa Simorośl jak nic wywalczył sobie niezłą miejscówkę, skoro do tego stopnia gardzi dobrami materialnymi.

Naprawdę, kochani; nie macie pojęcia (a przynajmniej Ci z was, którzy nie znają kolejnych tomów) jak zabawny jest ten rozdział, gdy człowiek wie, co czeka go w analizatorskiej przyszłości.

Okazuje się, że droga została zniszczona w czasie blitzu; Lena wspomina, iż miał on miejsce, kiedy jej mama była jeszcze dzieckiem i że pani Haloway opowiadała jej kiedyś, że dzieciństwo kojarzy jej się z hukiem bomb, zapachem spalenizny i popiołem niesionym przez wiatr.

Następny akapit jest wcale udany; Lena konfrontuje swoje wspomnienia z lekcji historii (w czasie których przedstawiano dumnych pilotów równających z ziemią źródło zarazy jako bohaterów) z tym, czego nie może dłużej ignorować, znajdując się w dawnym centrum owej masakry; faktem, iż w czasie nalotu zginęły tysiące ludzi - ludzi w niczym nie różniących się od niej.

Przepełnia mnie żal za wszystkim, co zostało utracone, i gniew wobec tych, którzy to zniszczyli. Wobec ludzi z mojego świata – czy może raczej z mojego starego świata. Nie wiem już, kim jestem ani gdzie przynależę. Choć to nie do końca prawda.
Alex. Wiem, że należę do niego.

Leno, ja wiem, że znajdujesz się w dosyć skomplikowanym momencie życia, nadal niepewna, gdzie tak naprawdę przynależysz, ale jeśli musisz już uzależniać swoją pozycję w świecie od jakiegoś męża, co ty na to, żeby wybrać kogoś bardziej godnego zaufania od Plastikowej Simorośli?

Nieco bliżej szczytu wzgórza natykamy się na zadbany biały dom pośrodku pola. Jakimś cudem wyszedł z blitzu bez szwanku i gdyby nie oderwana okiennica, która zwisa teraz pod dziwnym kątem, stukając delikatnie na wietrze, mógłby to być dom, jakich w Portland wiele.
Czy ktoś tu teraz mieszka? – pytam Aleksa.
Czasami ktoś się tu schroni, kiedy pada albo jest zimno. Ale tylko włóczędzy, Odmieńcy, którzy wybrali życie poza osadami. – Znów chwila wahania przed słowem „Odmieńcy”, grymas, jak gdyby zostawiało ono nieprzyjemny smak w ustach. – My raczej trzymamy się od tego miejsca z daleka.

- Ja wiem, że jest nadal w jednym kawałku, ma cały dach i w ogóle, ale rozumiesz, to tylko taka noclegownia w nagłych wypadkach, trzeba zachować pewne standardy.

Słowo daję, nawet Cass w „Selekcji” nie była do tego stopnia niekonsekwentna, a przecież niebodze w pewnym momencie zapomniało się, jakie stanowisko oficjalnie piastowała Amberly przed zostaniem królową. Zaczynam się powoli zastanawiać, czy nikt nie zabrał Oliver wszystkich kopii „Delirium”, kiedy zaczęła tworzyć kolejne odsłony – bo tylko tak mogę wytłumaczyć tę przepaść pomiędzy poszczególnymi książkami serii.

Mówi się, że bombowce mogą wrócić, by dokończyć dzieła.

- A że strzeżonego Pan Bóg strzeże, ja postanowiłem zacumować całe pół kilometra dalej.

Choć może to raczej kwestia przesądów. Ludzie uważają, że ten dom przynosi pecha. – Rzuca mi wymuszony uśmiech. – Jest jednak dokładnie wysprzątany. Są tu łóżka, koce, ubrania – wszystko. Ja też przyniosłem tu swoje naczynia.



...Ja... Nie. Wiecie co? Nie. Nawet nie mam siły tego komentować; póki co i tak brak nam właściwego kontekstu. Po prostu zapamiętajcie ten fragment.

Z naciskiem na ostatnie zdanie.

Wciąż mnie dziwi to, że tutaj, pośrodku tego pustkowia, żyją ludzie, którzy potrzebują naczyń, koców i tych wszystkich zwyczajnych rzeczy.

...A co, myślałaś, że Odmieńcy żywią się energią słoneczną?

Alex schodzi z drogi i ciągnie mnie znowu w stronę lasu.(...) Tym razem idziemy w miarę wydeptaną ścieżką. Tu również drzewa oznaczone są co jakiś czas niebieską farbą, ale wygląda na to, że znaki nie są już Aleksowi potrzebne.

Ale ponieważ PŚ i jego pobratymcy lubią życie na krawędzi, pomalowali wszystkie sosny w okolicy. Gość w dom, Bóg w dom!

W pewnym momencie liściasty gasi latarkę i prosi Lenę, by zamknęła oczka. Przez kilka minut prowadzi dziewczynę, aż w końcu:

Jesteśmy na miejscu – oznajmia z ekscytacją w głosie. – Możesz otworzyć oczy. (…)
Teraz już nie jestem pewna, jak dokładnie wyobrażałam sobie Głuszę, ale cokolwiek to było, było na pewno inne niż to. Las przecina długa, szeroka polana, porośnięta gdzieniegdzie kępami młodych drzew, które wyciągają smukłe gałązki ku niebu rozpiętemu nad naszymi głowami niczym rozległy i błyszczący baldachim, z jasnym, ogromnym, okrągłym księżycem pośrodku. Dzikie róże oplatają pognieciony znak, tak wyblakły, że niemal nieczytelny. Udaje mi się jedynie odczytać słowa: CREST VILLAGE MOBILE PARK.

Ta - daaam! Dotarliśmy do obozowiska PŚ. I cóż to za barwne miejsce!

Polanę zapełniają dziesiątki przyczep oraz innych bardziej pomysłowych schronień: brezent rozciągnięty między drzewami, w którym koce i zasłonki pod prysznic służą za drzwi wejściowe; rdzewiejące ciężarówki z namiotami rozbitymi na tyłach przyczep; stare furgonetki z oknami zasłoniętymi materiałem dla zachowania prywatności.

Tak. Odmieńcy nocują, gdzie się da – wliczając w to nieco bardziej zaawansowane forty z koca, jakie spora część z nas budowała w dzieciństwie.

Podczas gdy jakieś pół godziny stąd leży sobie opuszczony, W PEŁNI WYPOSAŻONY DOM.

Drodzy czytelnicy, przyzwyczajcie się do tego rodzaju absurdów; gwarantuję, że będzie już tylko gorzej.

Polanę pokrywają też wgłębienia, gdzie w ciągu dnia palą się ogniska – teraz, dobrze po północy, wciąż się tlą, uwalniając smużki dymu i woń zwęglonego drewna.
Widzisz? – Alex uśmiecha się szeroko i zatacza koło rękami. – Blitz nie zniszczył wszystkiego. – (...) – Dotyka czubkiem buta ziemi, którą przysypano dogasające ognisko. – Wygląda na to, że spóźniliśmy się na imprezę.

Albowiem życie w Głuszy to takie przedłużone kolonie: mama nie każe nam myć uszu, są ogniska, śpiewy do białego rana i zielone noce. No, chyba że autorce w przyszłości nieco zmieni się optyka (albo po prostu Plastikowa Simorośl okaże się być paskudnym kłamczuszkiem), to wtedy jednak nie.

Gdy mijamy poszczególne „domy”, Alex opowiada mi nieco o ich mieszkańcach, ciągle mówiąc szeptem, żeby nikogo nie obudzić.

A, czyli ta osada nie jest opuszczona? Odmieńcy wciąż tam siedzą? I nikt, absolutnie nikt nie pełni warty ani nie śpi na tyle czujnie, by zwrócić uwagę, że ktoś się plącze po okolicy – a owym ktosiem jest dziewczątko z zewnątrz, które zamierza powrócić z Głuszy, znając położenie obozowiska wyrzutków?

Doprawdy, gwiazdy wyjątkowo sprzyjają naszej heroinie!

Alex zatrzymuje się przed ciemnoszarą ciężarówką. Nie ma w niej okien, zastąpiono je kolorowymi kawałkami naciągniętego materiału.
A to, hm, należy do mnie – oświadcza zakłopotany.

Cóż, jak dla mnie nie ma się czego wstydzić, warunki mieszkaniowe zdecydowanie przebijają te, którymi może pochwalić się pan od koca.

...Co zasadniczo rodzi pytanie, jakim cudem PŚ może sobie zostawiać swoją miejscówkę bez nadzoru na całe tygodnie i nikt, absolutnie nikt, nie rozlokowuje się tam pod jego nieobecność, zwłaszcza podczas gwałtownych opadów deszczu. Doprawdy, obozowisko Plastikowej Simorośli musi składać się z samych osobników o kryształowym charakterze.

Lena zwalcza napad nerwowego chichotu; PŚ, zapewne odczytując to jako podśmiechujki z jego lokum, proponuje, by weszli do środka.

Kiwam głową, pewna, że jeśli spróbuję się odezwać, znowu pisnę. Byłam z nim sam na sam niezliczoną ilość razy, ale ten wydaje się inny. Tutaj nie ma oczu, które nas śledzą, nie ma głosów, które mogą na nas krzyknąć, nie ma rąk gotowych nas rozdzielić – jedynie kilometry przestrzeni.

I kilkunastu obozowiczów, których powinno bardzo zaciekawić, dlaczego ten idiota naraża ich wszystkich, przyprowadzając do obozowiska dziewczynę, która już za chwilę zostanie wyleczona, a co za tym idzie – pozbawiona poczucia lojalności wobec liściastego i jego pobratymców.

W środku jest bardzo ciemno. Dostrzegam jedynie kilka niewyraźnych kształtów, a kiedy Alex zamyka drzwi, znikają nawet one, wessane w ciemność.
Nie ma tu prądu – wyjaśnia.
Rusza przed siebie, obijając się o różne przedmioty i klnąc pod nosem.
Masz świece? – pytam.
W przyczepie unosi się dziwny, ale bardzo miły zapach, jakby jesiennych liści spadłych z drzew. Wyczuwam też inne: ostry cytrynowy zapach płynu do czyszczenia oraz bardzo słabą woń benzyny.

Może będziemy mieli szczęście i PŚ upuści świeczkę prosto w kałużę?

Mam coś lepszego. – Słyszę szmer i z góry spada na mnie mgiełka wody. Wydaję z siebie cichy okrzyk i Alex mówi szybko:
Przepraszam, przepraszam. Jakiś czas mnie tu nie było. Uważaj. – Znowu szelest.
A potem, powoli, sufit nad moją głową zaczyna się składać i oto nagle moim oczom ukazuje się niebo w swoim majestacie. Księżyc wisi niemal bezpośrednio nam nami, oświetlając wnętrze przyczepy i powlekając wszystko srebrnym blaskiem. Teraz widzę, że sufit to tak naprawdę ogromny kawałek brezentu, większa wersja tego, jakim osłania się grilla.

To faktycznie bardzo romantyczne, ale lepiej, abyś jednak miał gdzieś zachomikowane jakieś dodatkowe źródła światła; czytanie przy świetle księżyca to nie najlepszy z pomysłów, a nie przystoi, by naczelny tru loff musiał nosić okulary.

PŚ wyjaśnia, że wichura zerwała kiedyś połowę dachu, w związku z czym postanowił pójść na całość i kompletnie się go pozbyć, przerabiając brykę na pseudo-kabriolet.

Teraz mogę przynieść świece. – Alex mija mnie w drodze do kuchni i zaczyna grzebać w szafkach.
Rozpoznaję już większe przedmioty, chociaż detale wciąż kryją się w ciemności. W jednym kącie stoi mały żeliwny piecyk, w przeciwległym – podwójne łóżko. Żołądek kurczy mi się na jego widok, w jednej chwili zalewają mnie tysiące wspomnień: oto Carol siedzi na moim łóżku i opowiada swoim wyważonym głosem o obowiązkach męża i żony;

No, przynajmniej wiemy, że młodzież przed ślubem nie jest wrzucana od razu na głęboką wodę.

Jenny z ręką na biodrze mówi, że gdy przyjdzie co do czego, nie będę wiedziała, co robić;

Cóż, zasadniczo Jenny jest dzieckiem i nie musi jeszcze nic wiedzieć o prawidłach stosunków seksualnych (zwłaszcza, że plotki na ten temat są zakazane, a Carol nie ma powodu, by na tak wczesnym etapie uświadamiać wnuczkę), ale umówmy się; w środowisku, w którym seks został sprowadzony do prokreacji, Lena nie musi się wykazywać specjalną inwencją w sypialni.

Hana zastanawia się na głos w szatni, jak to jest uprawiać seks, a ja uciszam ją sykiem i oglądam się przez ramię, by upewnić się, że nikt nas nie słyszał;

Cóż, Hano, nie chcę Cię martwić, ale w Oliverversum sprowadza się to zapewne do maksymy: „Zamknij oczy i myśl o Anglii”.

PŚ zapala świece; okazuje się, że wnętrze ciężarówki wygląda mniej więcej tak:


co, jako mól książkowy, muszę mu policzyć na plus. W czym jednak zaczytuje się człowiek lasu?

Spoglądam na nazwiska na grzbietach, przynajmniej te, które udaje mi się odczytać: Emily Dickinson, Walt Whitman, William Wordsworth. Alex odwraca się w moją stronę.
To poezja – odpowiada.
Co to takiego poezja? – Nigdy przedtem nie słyszałam tego słowa, ale podoba mi się jego brzmienie – eleganckie i miłe, przywodzące na myśl piękną kobietę w długiej sukni.

Okej, rozumiem generalny zamysł: rząd zakazał poezji, bowiem porusza wrażliwsze struny w naszym sercu. Ale skoro zostawiono dramaty w rodzaju „Romea i Julii” i wykorzystano je do niesienia propagandowych treści, czy nie byłoby rozsądniejszym od początku edukować młodzież, czym były wiersze i dlaczego musiały odejść wraz z zepsutym, skażonym delirią światem? Zakazany owoc smakuje najlepiej; nie znając poezji i nie będąc świadomą jej uroków, Lena ma teraz okazję się w niej rozsmakować, gdyby jednak od początku karmiono ją tekstami w rodzaju: „Ci zboczeńcy nie tylko odczuwali miłość, ale w dodatku przelewali swoje chore fantazje na papier, aby inni zarażeni mogli nurzać się w tych szkodliwych wizjach” mogłaby obecnie mieć przynajmniej nieco skrupułów przed zaglądaniem do „toksycznych” dzieł.

Alex zapala ostatnią świecę. Teraz całą przyczepę wypełnia ciepłe, migotliwe światło. Podchodzi do mnie i przykuca, szukając czegoś między książkami. Wreszcie wyciąga jedną z nich i podaje mi. Słynna poezja miłosna. Ogarnia mnie dziwny niepokój, gdy widzę słowo „miłosny” tak bezwstydnie wydrukowane na okładce.

A nie mówiłam?

Alex przygląda mi się uważnie, więc by ukryć zakłopotanie, otwieram książkę i przeglądam listę autorów na pierwszej stronie.
Szekspir? – To nazwisko znam ze szkoły. – Ten, który napisał Romea i Julię? Tę opowieść z morałem?
Alex prycha.
To nie jest opowieść z morałem. To cudowna historia miłosna.

Nic podobnego, siadaj, niedostateczny.

Przypomina mi się moja pierwsza ewaluacja – kiedy po raz pierwszy ujrzałam Aleksa. Mam wrażenie, że to było wieki temu. Pamiętam, jak mój umysł wyrzucił z siebie słowo „piękna”. I pamiętam, że myślałam wtedy o poświęceniu.

Słowo daję, pasujecie do siebie.

PŚ proponuje, że przeczyta coś swej ukochanej, po czym raczy ją (ach, ta symbolika! Ciekawe, ile czasu musiała kombinować Oliver, aby ów rozdział wypadł akurat w tym miejscu) XVIII sonetem, a następnie przechodzi do Elizabeth Barrett-Browning:

Jak cię kocham? Poczekaj – wszystko ci wyłożę....
I znów zakazane słowo: „kocham”. Kiedy słyszę je w ustach Aleksa, serce mi staje, a potem zaczyna szaleńczo bić.
Kocham do dna, po brzegi, do samego szczytu...
Jestem świadoma, że tylko recytuje czyjeś słowa, lecz i tak wiem, że płyną prosto z serca. W jego oczach tańczy światło. W każdej źrenicy widzę jasne punkty odbijających się płomieni świec. Podchodzi do mnie i delikatnie całuje w czoło.
Kocham cię tak przyziemnie, jak tylko zejść może głód...
Mam wrażenie, że podłoga się kołysze, że zaraz upadnę.
Alex... – zaczynam, ale słowa więzną mi w gardle. A on całuje mój policzek, potem drugi – rozkoszny, delikatny pocałunek, ledwie muskający skórę.

PŚ okazuje się być niezgorszym flirciarzem, bowiem po owym występie, który zamienił wnętrzności Leny w galaretę niewinnie pyta, czy spodobał jej się poemat.

Nie. To znaczy tak. To znaczy podoba mi się, ale... – Tak naprawdę nie wiem, co chcę powiedzieć. Nie jestem w stanie jasno myśleć ani mówić. W moim wnętrzu kotłuje się tylko jedno słowo, niczym sztorm, niczym huragan, i muszę mocno zaciskać usta, by nie przedarło się przez krtań i nie wydostało na zaciskać usta, by nie przedarło się przez krtań i nie wydostało na zewnątrz. Kocham, kocham, kocham. Słowo, którego nigdy w życiu nie wyrzekłam, do nikogo, słowo, którego nawet nie ośmieliłam się pomyśleć.
Nie musisz niczego tłumaczyć. – Alex cofa się jeszcze o krok. I znów mam wrażenie, że rozmawiamy o czymś innym. Wiem, że w jakiś sposób go rozczarowałam. To, co właśnie zaszło między nami, a coś na pewno zaszło, nawet jeśli nie jestem pewna co, jak ani dlaczego, wprawiło go w smutek. Widzę to w jego oczach, nawet jeśli wciąż się uśmiecha, i pragnę go przeprosić, zarzucić mu ręce na szyję i powiedzieć, by mnie pocałował.

A teraz o co znów chodzi tej primadonnie? Widać przecież na pierwszy rzut oka, że zwalił Lenę z nóg swoją deklamacją; spodziewał się, że ów mini wieczorek poetycki zaowocuje natychmiastowym zrzuceniem majtek przez wyżej wymienioną, czy jak?

Następnie PŚ prosi Lenę, by położyła się obok niego na łóżku; dziewczyna czuje opory przed tak śmiałym krokiem, ale Plastikowa Simorośl daje jej do zrozumienia, że nie w głowie mu żadne bezeceństwa, chce po prostu pogapić się wraz z lubą w gwiazdy.

O czym teraz myślisz? – pyta Alex.
Kocham ten widok – wymyka mi się i nagle ciężar spada mi z piersi. – Kocham – powtarzam, smakując to słowo. Łatwe do wypowiedzenia, jeśli już raz się to zrobi. Krótkie. Pełne znaczeń. Jak delikatne westchnienie. To nie do wiary, że nigdy wcześniej go nie wyrzekłam.

Cóż, mnie akurat to nie dziwi; zastanawiam się raczej, co w ogóle skłoniło cię przed chwilą do podobnego ruchu. Używanie słowa „kocham” do opisania naszych uczuć względem różnych nie-ludzkich obiektów to cecha charakterystyczna naszej, rzeczywistej mowy; w Oliverversum tego rodzaju konstrukcja językowa nie powinna w ogóle mieć racji bytu. Lenie nie powinno nawet przyjść na myśl, że owego zakazanego słowa można użyć w kontekście ciał niebieskich; naturalną odpowiedzią powinno być w takim wypadku: „Jaki piękny widok” lub „Te gwiazdy są zachwycające”.

Brak kanalizacji trochę daje w kość. Ale widok, musisz przyznać, jest obłędny.

Cóż, najwyraźniej jestem prozaiczna niczym kalosz, ale obawiam się, że żadne widoki nie zrekompensowałyby mi kąpieli w lodowatym jeziorze 365 dni w roku.

Chciałabym tu z tobą zostać – wyrywa mi się, ale poprawiam się szybko: – To znaczy nie tak naprawdę. Nie na zawsze, ale... pewnie wiesz, co mam na myśli.

Cóż, skarbie, nie chcę cię martwić, ale jak się wkrótce przekonamy, nie specjalnego znaczenia, czego ty byś chciała.

Alex wsuwa mi ramię pod kark, podciągam się do góry i kładę głowę tuż nad jego obojczykiem, w miejsce, które wydaje się stworzone idealnie dla niej.
Cieszę się, że to zobaczyłaś – mówi.

- Istnieje wprawdzie spora szansa, że po powrocie będzie już czekać na ciebie komitet powitalny, który zaprowadzi cię prosto do Krypt, ale hej! To chyba nie jest zbyt wysoka cena za wysłuchanie klasyki literatury?

Lena, zmęczona wrażeniami całego dnia, zaczyna odpływać do krainy Morfeusza; ma jednak jeszcze jedną prośbę:

Alex?
Tak?
Powiesz mi jeszcze raz ten wiersz? – Mój głos wcale nie brzmi jak mój. Słowa wydają się dochodzić z oddali.
Który? – szepcze Alex.
Ten, który znasz na pamięć. – Odpływam.
Wiele wierszy znam na pamięć.

- Bo wiesz, ja niby działam w opozycji, ale w zasadzie to sam już nie wiem, co mam robić z całym tym wolnym czasem.

No to którykolwiek.
Alex bierze głęboki oddech i zaczyna:

You ladies of merry England
Who have been to kiss the Duchess's hand,
Pray, did you not lately observe in the show
A noble Italian called Signior Dildo?”

(Niestety, nic z tego; tak naprawdę zaczyna deklamować E.E. Cummingsa).

Lena, ukołysana dźwiękami poezji, w końcu zasypia; PŚ budzi ją po jakieś godzinie, bowiem dochodzi trzecia i czas się zbierać:

Musimy przekroczyć granicę, zanim obudzi się Śpiąca Królewna.
Śpiąca Królewna?
Alex śmieje się cicho.
Po poezji – mówi, pochylając się, by mnie pocałować – przerzucamy się na baśnie.

- Następnie przejdziemy do traktatów teologicznych; mam nadzieję, że strażnik nie przerzuci się na butelkowaną wodę, zanim nie dojdziemy do haiku.

Wracamy tą samą trasą. Najpierw idziemy przez las, potem zniszczoną drogą obok zbombardowanych domów i znowu przez las. Przez cały czas czuję, jak gdybym nie do końca się obudziła. Nie jestem nawet przerażona ani zdenerwowana, kiedy wspinamy się na ogrodzenie. Za drugim razem przedostanie się przez drut kolczasty jest o wiele prostsze. Mam wrażenie, że cienie są materialne i osłaniają nas niczym peleryna.

Cóż, pogratulować stalowych nerwów; gdybyś obdzieliła nimi pozostałych bohaterów tego uniwersum, treść dalszych tomów mogłaby wyglądać zupełnie inaczej.

Strażnik nadal lula, w związku z czym nasze gołąbeczki przekradają się w stronę zatoki,a następnie kierują się do swej tajnej miejscówki w dzielnicy biedaków.

Spędziłam w Głuszy zaledwie kilka godzin i już za nią tęsknię – za wiatrem między drzewami szumiącym jak ocean, niesamowitym zapachem kwitnących roślin, chrobotem niewidzialnych stworzeń – za tym rozbuchanym życiem, rozpierającym się we wszystkich kierunkach, bez końca. A do tego brak murów...

A swoją drogą... Jakimi konkretnie torami biegł proces myślowy PŚ, że postanowił odmalować Głuszę w takich, a nie innych barwach – jako tajemniczą, romantyczną ostatnią ostoję wolności? Jeżeli nie kłamie i faktycznie spędził tam więcej niż tydzień życia, to powinien dobrze wiedzieć, że ów sielski obrazek nie bardzo łączy się ze stanem faktycznym – i że karmienie Leny podobnymi wizjami jest najzwyklejszą w świecie głupotą, i to głupotą, która może się na nim bardzo boleśnie zemścić.

Plastikowa Simorośl całuje lubą na do widzenia, po czym zmyka do roboty; Lena postanawia przespać się w opuszczonym domu, po czym wczesnym rankiem wrócić do wujostwa ze swojego „piżama party”.



Miłość – jedno słowo, niby nic, nieznaczne jak ostrze noża. Właśnie tym jest: ostrzem, krawędzią. Przechodzi przez środek twojego życia, dzieląc wszystko na pół. Przed i po. Cały świat spada na którąś ze stron. Przed i po. I w trakcie – moment na krawędzi.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: spotykamy narzeczonego Leny.

Zostańcie z nami!


Maryboo

26 komentarzy:

  1. Przypomni mi ktoś może, czy było konkretnie wyjaśnione co to są te Krypty, co robią tam ludzie i w sumie dlaczego nie można siłą poddać ich zabiegowi odamoryzacji, zamiast skazywać ich na te Krypty?
    Jeśli w analizie było wyjaśnione to proszę o wybaczenie, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć gdzie jest to wyjaśnienie, a nie mam ochoty czytać tego od początku :(

    Co do dzisiejszej analizy - wygląda na to, że jeśli chodzi o pilnowanie porządku i stróżowanie Mały Brat i Odmieńcy są siebie warci.

    Zdrowiej, Beige! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krypty to taki Azkaban Oliverversum. A poważniej - połączenie więzienia i psychiatryka (jeśli uważacie, że kiepsko to brzmi - macie rację). Za Delirium Wiki: 'Inmates consist of thieves, vandals, resisters, procedures gone wrong, and sympathizers. If not executed immediately, they are left to rot in the Crypts.' A dlaczego sympatyków (najcięższe z przestępstw) się nie rozstrzeliwuje z automatu? Albowiem będą w pewnym momencie potrzebni dla fabuły ;)

      Usuń
    2. Połączenie więzienia i psychiatryka brzmi trochę jak psychuszki z czasów ZSRR, ale przypuszczam, że Oliver nie sięgała do takich źródeł żeby zobaczyć, jak to w rzeczywistości wyglądało.

      Usuń
  2. moja zjadliwość w tej analizie może się wydawać nieuzasadniona.
    Wybaczam Ci !
    Zostawiamy ją tutaj dla tych, co przekraczają granicę – tak w lesie? I deszcz jej nie szkodzi?
    Ja też przyniosłem tu swoje naczynia.
    Oj przyniósł se chłopak kubek z wiewiórką,żeby kakao pić!
    https://www.youtube.com/watch?v=FivQ7ZSYEUo
    Po prostu zapamiętajcie ten fragment.
    Trochę trudno pamiętać te wszystkie głupoty!
    że żadne widoki nie zrekompensowałyby mi kąpieli w lodowatym jeziorze 365 dni
    Kąpiel jak kąpiel,ale sławojki chociaż mają?
    że pani Haloway opowiadała jej kiedyś, że dzieciństwo kojarzy jej się z hukiem bomb, zapachem spalenizny i popiołem niesionym przez wiatr.
    Mojego teścia nie przebije:miał iść do szkoły 1 września,a tu bomby spadły...
    że karmienie Leny podobnymi wizjami jest najzwyklejszą w świecie głupotą, i to głupotą, która może się na nim bardzo boleśnie zemścić.
    A co miałby robić:MYŚLEĆ? No,doprawdy,te wymagania! Randka miała być,to była,poezja była,romantycznie było.Miał mówić,że się grzybami zatruli albo zapalenia płuc dostali a lekarza nie było? Przecież partyzanci, jak wiadomo,siedzą przy ognisku i mruczą piosenki.Wszyscy to wiedzą.

    Chomik
    A, życzę Beige zdrowia!Bardzo bardzo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Kąpiel jak kąpiel,ale sławojki chociaż mają? " - różnie bywa, ale PŚ to PŚ, nie zdziwiłabym się, gdyby miał i prywatną łaźnię.

      "Trochę trudno pamiętać te wszystkie głupoty!" - zdaję sobie z tego sprawę, niestety. Ale akurat TA głupota będzie odbijać się potężną czkawką przez pozostałe dwa tomy ;)

      Usuń
  3. Nie mogę się doczekać, aż wreszcie dotrzecie z analizami do tego wątku Głuszy, bo niekonsekwencja w kreowaniu świata przedstawionego jest zawsze moja ulubiona.
    No i ciekawa jestem narzeczonego. Czyżby kopał małe kotki i miał pryszcze, czy tylko będzie ziemniakiem? (Tbh nie sądziłam, że on się w ogóle pojawi, raczej że pochłonie go czarna dziura fabularna, a potem Lena i PŚ zdążą zwiać do Głuszy permanentnie).

    N

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "No i ciekawa jestem narzeczonego. Czyżby kopał małe kotki i miał pryszcze, czy tylko będzie ziemniakiem?" - kotków nie kopie. Co do bycia ziemniakiem...autorka zdecydowanie chce nam sprzedać pewną określoną wizję Briana, problem w tym, że - jak to zazwyczaj bywa w tej serii - ja nie bardzo zgadzam się z jej interpretacją stworzonej przez nią postaci ;)

      Usuń
  4. "...A co, myślałaś, że Odmieńcy żywią się energią słoneczną."

    Nieboga zna tylko Plastikową Simorośl, ma pewne prawo pomyśleć że wszyscy inni Odmieńcy też przeprowadzają fotosyntezę

    Akurat to, że nocują na dziko dałoby się wytłumaczyć tym, że ten dom to pierwsze miejsce, gdzie Panie Jadzie powinny ich szukać. Jeśli nie od razu rozwalić w drzazgi. Tho, to nie tłumaczy absurdów w stylu znoszenia tam dóbr. Już wytłumaczenie w stylu "tam mieszkać wielkie bóstwo Ugabuga, my znosić mu ofiary i być niegodni tam mieszkać" miałoby wincyj sensu.

    A tak swoją drogą, ostatnio czytałam ciekawy artykuł, w którym zostało wspomniane że w gruncie rzeczy miłość należy do podstawowych potrzeb człowieka, patrząc na to, jak działa na mózg. Zatem nasi "wyleczeni" nie powinni być tacy zadowoleni...

     http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,152121,22994472,chemia-i-matematyka-milosci-czyli-co-naukowcy-moga-wiedziec.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Akurat to, że nocują na dziko dałoby się wytłumaczyć tym, że ten dom to pierwsze miejsce, gdzie Panie Jadzie powinny ich szukać. Jeśli nie od razu rozwalić w drzazgi. " - ba, kiedy panie Jadzie w ogóle nie zapuszczają się na te tereny; tam przecież grasuje Wobo. Odmieńcy mogliby spokojnie zbudować sobie osiedle tuż przy granicy, bo rząd (przynajmniej obecnie) gra niezwykle fair i ani myśli zakłócać ich spokoju jakimiś niespodziewanymi wizytami.

      Maryboo

      Usuń
    2. Wobec tego czemu młodzi nie wieją do dziczy jak Niemcy do RFN przed 1961, a ostatni gasi światło? To w końcu całkiem proste, jak widać na załączonym obrazku...

      Usuń
    3. Oliver spróbuje nam w następnym tomie wytłumaczyć, dlaczego. To, że owo wyjaśnienie nijak będzie się miało do kanonu ustanowionego w "Delirium" to już inna bajka.

      Maryboo

      Usuń
    4. Z resztą... "Nie, nie zamieszkamy w tym zdatnym do zamieszkania domu, bo nas znajdą... ale za to popaćkamy na niebiesko wszystkie sosny w drodze do naszej tajnej bazy!" Poważnie, niebieska farba w dziewiczym lesie jako TAJNY znak!? I to generalnie dla ludzi, którzy powinni znać drogę, bo tam mieszkają!

      Usuń
  5. Nasuwa mi się tylko jedno pytanie: Dlaczego?! Dlaczego to wszystko tak wygląda?! Wiem, że odpowiedź brzmi: bo tak. Jednak to wciąż boli.

    kiedy dokładnie były te bombardowania? 64 to mało dla utopii, ale dość, żeby z drzewa (żyją w lesie) i z gruzów (bombardowali chyba jakieś zabudowania, tak?) skonstruować coś lepszego od namiotu z koca. Jakieś krowy/świnie/cokolwiek by pokradli (skoro mogli porwać transport krów-nie leków) i zacząć hodować. Zorganizować się w coś w stylu wsi - małych społeczności. Cokolwiek...

    Chociaż może to koczowanie na dziko ma jakiś sens. Ostatecznie to tuż przy granicy. Może mają tam taki pas ziemi niczyjej, na której jest niebezpiecznie, więc tylko szpiedzy tam koczują w takim a'la obozie i po dostaniu raportów uciekają dalej, tam gdzie są już normalne osady? (wiem, że pewnie tak nie jest)
    Co do domu, to też pomyślałam, że miał mydlić oczy paniom Jadziom. Ale fakt one tam nie chadzają. Zastanawia mnie natomiast kiedy wyleją z pracy strażnika od valium.

    Czemu PŚ nie mógł jej recytować wcześniej tej poezji? Znał ją na pamięć...

    Tekst analizowany był dziś straszny, ale analiza cudowna!

    rose29

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. " Jakieś krowy/świnie/cokolwiek by pokradli (skoro mogli porwać transport krów-nie leków) i zacząć hodować." - Oliver już zapomniała o krowach. Oliver regularnie zapomina o wszystkim, co nie pasuje jej do akurat tworzonej wizji świata; jest pod tym względem jeszcze gorsza, niż Cass.

      "Chociaż może to koczowanie na dziko ma jakiś sens. Ostatecznie to tuż przy granicy. Może mają tam taki pas ziemi niczyjej, na której jest niebezpiecznie, więc tylko szpiedzy tam koczują w takim a'la obozie i po dostaniu raportów uciekają dalej, tam gdzie są już normalne osady?" - cóż, w pewnym momencie zobaczymy "normalne" osady. To będzie bardzo, bardzo śmieszny moment, choć autorka pewnie chciała, by było zupełnie inaczej.

      "Czemu PŚ nie mógł jej recytować wcześniej tej poezji? Znał ją na pamięć... " - widocznie bez gwiazd nie potrafi.

      Maryboo

      Usuń
  6. Jak oni sobie radzą w zimie? Szczególnie ci zamieszkujący namioty z kocy. Tam nic nie chroni ich przed zimnem!

    A co do rozdziału ... Spodziewałam się czegoś więcej, głupia ja. Nawet nikogo tam nie spotkała :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Jak oni sobie radzą w zimie? Szczególnie ci zamieszkujący namioty z kocy. Tam nic nie chroni ich przed zimnem!" - nie radzą sobie, choć autorka uważa inaczej.

      Maryboo

      Usuń
  7. W przyczepie unosi się dziwny, ale bardzo miły zapach, jakby jesiennych liści spadłych z drzew.
    Fu! Zapach mokrych kłaków Simorośli! Mógłby chociaż je sprzątać, zanim zawilgną!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A swoją drogą, Oliver ma naprawdę potężny fetysz na tym punkcie; w następnym rozdziale, w którym kolor kłaków PŚ doprawdy nie powinien być priorytetem, Lena i tak czuje się w obowiązku podkreślić ich jesienną barwę. Nie wiem, autorka boi się, że zaczniemy go sobie wyobrażać jako bruneta, jeśli nie przypomni nam o kolorze jego włosia przynajmniej raz na rozdział, czy co?

      Maryboo

      Usuń
    2. Ja go widzę jako rudego, choć chyba gdzieś było coś ze jest blondynem. To przez te jesienne liście.

      Usuń
    3. Ja go widzę jako bruneta. Liście jesienią są brązowe, nie? (Szczególnie jak trochę poleżą na ziemi i nadgniją, no ale taki urok jesiennych liści).

      N

      Usuń
    4. Oficjalna Wiki głosi, że kolor włosów PŚ to kasztanowe.

      Maryboo

      Usuń
  8. No dobra, ale od drugiej strony głuszy coś chyba jest? Inne państwo? Nasza, khe khe, utopia chyba nie zajmuje całego kontynentu?
    Właśnie, a co z resztą świata? Tak se o pozwolił, żeby im państwo totalitarne wyrosło pod nosem? Toż to się nijak kupy nie trzyma.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O świecie "za" wiadomo tyle, że (najprawdopodobniej) istnieje i nie kontaktuje się z USA; oficjalna propaganda głosi, że wszystko poza lądem Małego Brata popadło w ruinę na skutek delirii. Oliverversum zajmuje teren dzisiejszych Stanów.

      Maryboo

      Usuń
  9. 30 year old VP Accounting Modestia Rowbrey, hailing from Happy Valley-Goose Bay enjoys watching movies like The Golden Cage and Mountaineering. Took a trip to Muskauer Park / Park Muzakowski and drives a Sebring. indeks

    OdpowiedzUsuń
  10. prawnik rzeszów - Jesteśmy prawnik-rzeszow.biz, kancelarią prawną z siedzibą w Rzeszowie. Jesteśmy małą kancelarią, dopiero zaczynamy swoją działalność, dlatego potrzebujemy dotrzeć do większej liczby osób. Oferujemy usługi prawnicze i musimy rozpowszechnić naszą nazwę, więc jeśli masz czas, aby napisać o nas, będziemy wdzięczni. Chciałabym podziękować za poświęcony czas, ponieważ wiem, że jesteście bardzo zajęci i naprawdę to doceniamy. Jeśli masz jakieś pytania, proszę nie krępuj się pytać.

    OdpowiedzUsuń