niedziela, 18 lutego 2018

Rozdział XIX


Wolność albo śmierć.
Starożytne powiedzenie nieznanego pochodzenia, wymienione w Szczegółowym wykazie niebezpiecznych słów i idei, www.swnsi.gov.org

Nie jestem Małym Bratem, ale gdyby pewnego dnia naszła mnie chętka na sprawowanie władzy nad dystopicznym państwem, raczej nie umieszczałabym listy haseł kwestionujących zasadność istnienia mojego reżimu na ogólnodostępnej stronie internetowej.

Pierwszy akapit dzisiejszego rozdziału (a więc jakieś pół strony e-booka)...pomijamy. To po prostu „głębokie” przemyślenia Leny na temat tego, jak to wszystko na świecie się zmienia niezależnie od naszej woli i życzeń. Naprawdę, ta książka byłaby o połowę krótsza, gdyby redakcja w ostatecznej wersji wywaliła wszystkie tego rodzaju wstawki; nie widać tego w analizach, ale wyrzucamy z Beige naprawdę mnóstwo pseudofilozoficznych treści. Nie dość, że nie budują one atmosfery dzieła – bo są wplątywane we właściwą treść rozdziałów ni przypiął, ni przyłatał – to w dodatku są po prostu nudne i małe odkrywcze. Właściwie byłabym nawet w stanie zaakceptować ich istnienie, gdyby Oliver chciała pokazać przez owe długaśne monologi wewnętrzne heroiny, że nastolatki lubią pogrążać się w rozmyślaniach, które brzmią inteligentnie i przełomowo tylko dla nich samych, ale niestety, obawiam się, że wszystkie te akapity są pisane jak najbardziej serio.

Kiedy wracam rankiem do miasta, najbardziej zaskakuje mnie normalność wszystkiego. Nie wiem, czego oczekiwałam. Nie myślałam przecież, że domy zawalą się w ciągu nocy albo że ulice zmienią się w rumowiska, ale i tak szokujący jest dla mnie widok rzeki ludzi z aktówkami, właścicieli otwierających sklepy czy pojedynczego samochodu, którego kierowca toruje sobie drogę przez ulicę.

Ja na twoim miejscu byłabym raczej zaszokowana faktem, że po „właściwej” stronie ogrodzenia nie czekał na mnie pluton egzekucyjny.

Lena wraca do domu, starając się zwalczyć ogarniającą ją paranoję; ma wrażenie, że każdy przechodzień bez trudu zdoła zauważyć, gdzie spędziła ostatnią noc. Obywatele Oliverversum są jednak kompletnie nieczuli na szalejącą w jej sercu burzę i spokojnie drepczą sobie do pracy, nie zwracając na nią najmniejszej uwagi. A burza ta jest potężna; Lena obserwuje otaczające ją budynki i porównuje je w myślach do budowanych w dzieciństwie zamków z piasku – wyglądały stabilnie, ale były zaledwie prowizorką, którą zmyła pierwsza lepsza fala.

Myślę o tym, co ciągle powtarza Alex: „jest nas więcej, niż możesz sobie wyobrazić”. Rzucam ukradkowe spojrzenia na każdego, kto mnie mija, z nadzieją, że uda mi się odczytać na jego twarzy jakieś sekretne znaki, ślad przynależności do ruchu oporu, ale wszyscy wyglądają tak jak zwykle: zmęczeni, rozdrażnieni, zabiegani, pogrążeni w swoich myślach.

Wiecie co? Przyszłe tomy udowodnią dosyć dobitnie, że Odmieńcy pod względem inteligencji plasują się na skali bodajże jeszcze niżej, niż gwardziści z „Selekcji”, ale trzeba im oddać sprawiedliwość: w przeciwieństwie do buntowników z owej serii przynajmniej nie wpinają sobie w klapy marynarek znaczków informujących cały świat o działalności w ruchu oporu.

Lena dociera do domu, gdzie czeka na nią ciotka:

Jak było u Hany? – pyta. Bada wzrokiem moją twarz, jakby szukała jakichś śladów.
Próbuję zwalczyć następny atak paranoi. Nie ma szans wiedzieć, gdzie byłam.
W porządku – mówię, wzruszając ramionami i siląc się na naturalność. – Chociaż niezbyt się wyspałam.
Mhm. – Carol dalej spogląda na mnie badawczo. – A co porabiałyście?
Nigdy nie pyta o to, co robię u Hany, nie pytała o to od lat. Coś jest nie tak.

...Och. OCH. Czyżby wreszcie nadeszła ta chwila? Czyżby Carol w końcu zaczęła dodawać dwa do dwóch?

No wiesz, to co zwykle. Oglądałyśmy telewizję. Hana odbiera chyba z siedem kanałów. – Nie jestem w stanie stwierdzić, czy mój głos brzmi nienaturalnie, czy tylko tak mi się wydaje.
Carol odwraca wzrok, wykrzywiając usta, jak gdyby przez przypadek napiła się kwaśnego mleka. Jestem pewna, że zaraz powie mi coś strasznego. Zawsze robi taką skwaszoną minę, gdy musi oznajmić złe wieści. Wie o Aleksie, wie o nim, wie. Ściany napierają na mnie, a upał dławi niemiłosiernie.

Tak, tak tak! Dalej, Carol, wyrwij się z tego mentalnego otępienia, w które siłą wcisnęła cię autorka! Walcz!

A wtedy, ku mojemu zaskoczeniu, jej usta układają się w uśmiech, wyciąga rękę i kładzie ją na moim ramieniu.
Wiesz, Leno... wkrótce wszystko się zmieni.
Przez ostatnią dobę udawało mi się nie myśleć o zabiegu, ale teraz ta okropna liczba na nowo wyrasta w mojej głowie, rzucając złowróżbny cień na wszystko. Siedemnaście dni.
Wiem – odpowiadam cienkim głosem. Teraz z pewnością brzmi on nienaturalnie.
Carol kiwa głową z dziwnym półuśmiechem przyklejonym do twarzy.
Pewnie trudno ci uwierzyć, ale gdy będzie po wszystkim, nie będziesz za nią tęsknić.

...A niech to.

Wiem – powtarzam.
Czuję ogromną gulę w gardle. Ciotka dalej energicznie kiwa głową. Wygląda, jakby była przywiązana do jo-jo. Mam wrażenie, że chce powiedzieć coś więcej, coś pocieszającego, ale najwyraźniej nic nie może wymyślić, ponieważ przez chwilę stoimy w milczeniu.

Mam pewną propozycję, co powiecie na to: „Kiedy będziecie już po zabiegu, zadzwoń do Hany i zaproś ją na kawę. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że nadal będziecie miały mnóstwo wspólnych tematów”?

Serio, dlaczego NIKT w całej tej serii nie bierze pod uwagę oczywistego faktu, że remedium może niszczyć uczucia, ale nie morduje doszczętnie potrzeby towarzyskich kontaktów i nie usuwa pamięci? Może Hana i Lena nie będą już dłużej chichotać, podtapiając się wzajemnie w oceanie, ale nadal będą mogły zrobić sobie gorącą czekoladę i poplotkować o zbliżającym się ślubie dawnej koleżanki z klasy.

Lena chce się udać pod prysznic, ale Carol zatrzymuje ją i prosi, by dziewczyna po umyciu się założyła sukienkę lub nowe spodnie i ładnie się uczesała. Cóż, ach cóż mogło ją sprowokować do wydania podobnych instrukcji?

Zaprosiłam dziś Briana Scharffa – mówi niby od niechcenia, jakby to była najnormalniejsza rzecz w świecie.


Tak, moi drodzy – wreszcie nadszedł ten dzień. Lena w końcu pozna swojego narzeczonego!

Lena, jak łatwo się domyślić, jest zaszokowana ową wiadomością, albowiem towarzystwo Plastikowej Simorośli skutecznie wymazało jej z twardego dysku informację, iż jest zaręczona. Carol mylnie interpretuje przerażoną minę podopiecznej i szybko zapewnia ją, że Brian jest już po zabiegu, a poza tym zarówno ona, jak i mama chłopaka będą towarzyszyć młodym przez całe spotkanie.

Nie martw się, Leno. Będzie dobrze. My zajmiemy się rozmową. Pomyślałam tylko, że powinniście się spotkać, skoro... – Nie kończy zdania. Nie musi.
Skoro jesteśmy sparowani. Skoro się pobierzemy. Skoro mam z nim spać, budzić się koło niego przez resztę życia, pozwolić mu się dotykać, siedzieć naprzeciwko niego przy stole, jedząc szparagi z puszki i słuchając jego trajkotania na temat kanalizacji, stolarki czy innego zajęcia, do którego zostanie przydzielony.

A swoją drogą...jakim cudem ta kwestia nigdy nie pojawiła się w rozmowach naszych gołąbeczków?

Pomyślcie tylko: PŚ mógł uniknąć sparowania sobie tylko znanymi sposobami, ale przecież musi być świadomy faktu, że jego luba została odgórnie przyrzeczona jakiemuś młodemu dżentelmenowi. I co – płomień zazdrości nigdy nie rozżarzył jego serduszka? Biorąc pod uwagę, czego w swoim czasie dowiemy się o tym typie, uważam za BARDZO nieprawdopodobny scenariusz, w którym Plastikowa Simorośl nie poświęca ani chwili na wypytywanie Leny o jej przyszłego męża. Naprawdę, drodzy czytelnicy, uwierzcie mi na słowo: znając dogłębnie postać PŚ fakt, iż najwyraźniej kompletnie olał on kwestię sparowania ukochanej jest równie nieprawdopodobny, jak magiczna przemiana Kyle'a O'Shei.

Nie!
Carol wygląda na zaskoczoną. Nieczęsto słyszy to słowo, a już na pewno nie z moich ust.
Co to znaczy „nie”?

He, he - dla pełnego dramatyzmu teraz na scenę powinien wpaść wuj Leny odziany w szlafrok:


Oblizuję nerwowo wargi. Wiem, że odmawianie jej jest ryzykowne, i wiem, że nie powinnam tego robić. Ale nie mogę się spotkać z Brianem Scharffem. Nie dam rady. Nie jestem w stanie siedzieć i udawać, że go lubię,

Nikt tego od ciebie nie oczekuje, jesteście dwójką zupełnie obcych sobie ludzi. Macie się poznać, to wszystko. Na dobrą sprawę twojej familii powinno być najzupełniej obojętne, co czujesz wobec swojego przyszłego męża; jeśli tylko będziecie zachowywać się wobec siebie w cywilizowany sposób, wszystko powinno być ok.

ani słuchać Carol rozprawiającej o tym, gdzie będziemy mieszkać za kilka lat, podczas gdy Alex jest gdzieś daleko i czeka na spotkanie ze mną, bębni palcami w stół podczas słuchania muzyki albo robi cokolwiek innego.

A właśnie. Lena ma wakacje, praca w sklepie to na dobrą sprawę pomoc w prowadzeniu rodzinnego biznesu, nic się zatem nie stanie, jeśli dziewczyna od czasu do czasu pójdzie spotkać się z, ekhm, „przyjaciółką”. Plastikowa Simorośl pracuje w rządowym budynku. I co – ten też dostaje wychodne, kiedy dusza zapragnie? Gdy go poznaliśmy, pilnował laboratorium w godzinach popołudniowych; mam rozumieć, że zwolnił się z roboty, by móc spędzać całe dnie przy boku swego kochania?

Lena próbuje zbajerować ciotkę, że nie czuje się najlepiej i wolałaby przełożyć spotkanie, ale ta oznajmia stanowczo, że skoro dziewczyna miała siłę całą noc imprezować, to wytrzyma też godzinę zapoznawczej herbatki.

Alex kończy dziś pracę w południe.

Dziś może i tak, ale ponawiam pytanie – co z tym milionem poprzednich schadzek, odbywających się od świtu do zmierzchu? Czyżby przybrane wujostwo pisało swemu podopiecznemu stosowne karteczki? „Bardzo proszę o usprawiedliwienie nieobecności Alexa w pracy w okresie wakacyjnym; przyczyną absencji były randki, które Alex musiał zorganizować w owym terminie, mając na uwadze zbliżający się termin zabiegu swej dziewczyny. Z poważaniem...”

Miałam się z nim spotkać. Byliśmy umówieni na piknik przy Brooks Street, jak zawsze, gdy wracał z porannej zmiany, by rozkoszować się całym wspólnym popołudniem.

Cóż, wygląda na to, że poszczęściło się skurczybykowi: poranne zmiany przez niemal cały miesiąc! Koledzy z pracy muszą go uwielbiać.

Nie mam pojęcia, jakim cudem udaje mi się wejść po schodach. Wściekłość zasnuwa mi mgłą oczy. Jenny stoi na półpiętrze i żuje gumę, ubrana w stary kostium kąpielowy Rachel, który jest na nią zdecydowanie za duży.
Co ci jest? – pyta, gdy ją mijam.
Nie odpowiadam.

A zatem do listy urojonych wykroczeń Jenny możemy dopisać żucie gumy i ubieranie się w niedopasowane ciuchy. Naprawdę, Oliver, nawet Cass miała silniejsze argumenty, gdy próbowała przekonać nas, jaką to paskudną postacią jest Josie; ona przynajmniej niszczyła królewskie insygnia.

Siadam na sedesie i przygryzam palce w ustach, by zdławić krzyk. To wszystko moja wina. Ignorowałam datę zabiegu i nie dopuszczałam do siebie nawet myśli o Brianie Scharffie.

I znów: nie bardzo wiem, jak to w ogóle możliwe, biorąc pod uwagę charakter twojego liściastego ukochanego.

A Carol ma rację: to jest właśnie moje życie i taka jest kolej rzeczy. Nie zmienię tego. Biorę głęboki oddech i powtarzam sobie, że nie mogę się zachowywać jak dziecko. Każdy musi kiedyś dorosnąć. Na mnie przyjdzie pora trzeciego września.

To...całkiem dojrzałe i ciekawe podejście do sprawy. Jak bardzo ciekawe – o tym rozpiszę się ze szczegółami pod koniec analiz tej książki.

Rozsądne przemyślenia Leny przerywa niestety wspomnienie Plastikowej Simorośli namiętnie wyznającej jej miłość słowami poetów, w związku z czym dziewczynę na powrót ogarnia fala rozpaczy.

Alex się śmieje, oddycha, żyje – z dala ode mnie, dla mnie nieznany. Zalewają mnie fale mdłości i znów zginam się w pół, z głową między kolanami.
To choroba panoszy się we mnie. Polepszy mi się po zabiegu – tłumaczę sobie.

Swoją drogą, co by nie mówić o Lenie, prezentuje tu ona postawę dojrzalszą od takiej Belli Swan, która po rozstaniu z ukochanym potrafiła co najwyżej macać się pod cyckiem. Naprawdę, żal człowieka ogarnia, kiedy widzi, jak interesująca mogłaby być fabuła tej serii, gdyby tylko autorka nie poddawała się Wszechmocnemu Imperatywowi Literatury YA.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nawet nie mogę poinformować Aleksa, że nie dam rady się z nim dzisiaj spotkać. Dzwonienie do niego byłoby zbyt niebezpieczne. Chciałam pójść do laboratorium i powiedzieć mu o tym osobiście, lecz kiedy umyta i przebrana schodzę na dół i zmierzam w stronę drzwi, Carol zatrzymuje mnie.
A ty gdzie się wybierasz? – mówi ostro. (…)
Pomyślałam, że przejdę się na spacer, zanim Brian przyjdzie. – Staram się wywołać na twarzy rumieniec. – Jestem trochę zdenerwowana.
Już i tak dużo czasu spędzasz poza domem – odpowiada warkliwie Carol. – Tylko się spocisz i ubrudzisz. Jeśli nie masz co robić, możesz mi pomóc przy porządkach w bieliźniarce.

Primo: uwierz mi na słowo, żabko; ciotka, powstrzymując cię od wyznania PŚ: „Dzisiaj odwiedza mnie mój przyszły mąż, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko”, wyświadczyła ci nieświadomie najprawdopodobniej największą przysługę w tej serii.

Secundo: mam rozumieć, że te lemingi w ogóle biorą pod uwagę spotykanie się, choćby na krótko,w rządowym laboratorium, w którym przeprowadza się ewaluację i zabieg?

...Naprawdę, zaczynam mieć wrażenie, że ta dwójka chce, żeby ktoś ich wreszcie przyłapał.

Nie mogę się jej sprzeciwić, więc wracam razem z nią na górę. Carol podaje mi po kolei przetarte ręczniki, a ja szukam w nich dziur i plam, rozkładam i składam, liczę serwetki. Z bezsilnej złości cała się trzęsę. Alex będzie się zastanawiał, co się ze mną stało. Będzie się martwił. Albo jeszcze gorzej – pomyśli, że go specjalnie unikam. Może pomyśli, że pobyt w Głuszy mnie odstraszył.

A może – pozwól, że zaproponuję tak oryginalny koncept – zda sobie sprawę, że musiało ci wypaść coś niespodziewanego, albo po prostu rodzina zabroniła ci nieustannie włóczyć się wieczorami, i w związku z tym spokojnie poczeka do jutra, żeby się z tobą jakoś skontaktować?

...Dobra, żartowałam, to Plastikowa Simorośl, punkt dla ciebie. Oczywiście, że typ dostanie rozwolnienia na samą myśl, że mogłaś przełożyć cokolwiek bądź nad spotkanie z jego złocistą osobą.

Z przerażeniem czuję, ile we mnie teraz agresji – jak gdybym była opętana, zdolna do wszystkiego. Mam ochotę rzucić się na ściany, spalić dom, byle tylko nie stać bezczynnie. Kilka razy wyobrażam sobie, jak biorę jedną z tych głupich ścierek Carol i duszę moją opiekunkę. Właśnie przed tym ostrzegały mnie wszystkie podręczniki, Księga SZZ, rodzina i nauczyciele.

Jeśli zdaniem rządu agresja jest symptomem ADN, to jakim cudem oddziały pani Jadzi mogą bezkarnie mordować niewinne zwierzęta? Zgodnie z tą logiką wszyscy porządkowi to chodzące wulkany erotyzmu.

Nie wiem już, czy to oni mają rację, czy Alex. Nie wiem, czy te uczucia – to coś, co we mnie wzbiera – jest czymś straszliwym i chorym, czy też najlepszą rzeczą, jaka mi się w życiu przytrafiła.

Cóż, ja wiem, ale obawiam się, że nie spodobałaby ci się moja odpowiedź.

O wpół do pierwszej Carol woła podopieczną do wysprzątanego na błysk salonu i zaczyna ją czesać. Lena znosi owe zabiegi upiększające z pokorą, mając nadzieję, że jeśli będzie się wzorowo zachowywać, ciotka pozwoli jej po wyjściu gości na krótką wycieczkę w wiadomym celu. Carol kończy sesję fryzjerską stwierdzeniem, że lepiej już nie będzie; owa uwaga zrozumiale rani Lenę, która regularnie obsypywana komplementami przez PŚ zdążyła już zapomnieć, że nie jest chodzącym ideałem.

W mojej piersi otwiera się czarna ziejąca jama. Właśnie tak będzie wyglądało życie bez niego: wszystko na powrót stanie się zwyczajne. Ja znowu będę zwyczajna.

Mój losie, tylko nie niesławna Dziura pod Cyckiem, Leno, dopiero co cię pochwaliłam!

Pół godziny później do domostwa Tiddle'ów docierają goście. Lena zaczyna się zastanawiać, jak ciotka zareagowałaby na jej nagłą ucieczkę, co prowadzi ją do ataku śmiechu; Carol każe jej się uspokoić, co z kolei skłania naszą bohaterkę do przemyśleń, iż jej nieodpowiednie zachowanie nie ma większego znaczenia - tak czy inaczej są z Brianem na siebie skazani, nawet gdyby okazało się, że nie mogą znieść swojego towarzystwa.

Wreszcie następuje ta chwila; przyszły mąż Leny przekracza próg jej domu i...

...Och. Och. OCH.

W mojej wyobraźni Brian Scharff był wysokim, grubym, zwalistym chłopakiem. W rzeczywistości jest niewiele wyższy ode mnie – jak na faceta jest więc wyjątkowo niski – i tak chudy, że podczas powitalnego uścisku ręki boję się, że złamię mu nadgarstek. Dłoń ma całą wilgotną od potu i ledwie ściska moją. Mam wrażenie, że trzymam mokrą chusteczkę. Potem, gdy wszyscy zasiadamy do stołu, ukradkiem wycieram ręce o spodnie.
Bardzo wam dziękuję za przybycie – mówi Carol i następuje długa, niezręczna cisza, w której słyszę, jak Brian świszczy przez nos. Brzmi to tak, jak gdyby w jego kanale nosowym utkwiło konające zwierzę. Pewnie gapię się na niego, ponieważ pani Scharff spieszy z wyjaśnieniem:
Brian ma astmę.
Aha – bąkam.
Alergia jeszcze pogarsza sprawę.
Mhm. A na co ma alergię? – pytam, ponieważ wygląda, jakby czekała na to pytanie.
Na kurz – mówi pani Scharff z emfazą, jak gdyby pragnęła wypowiedzieć te słowa od chwili, gdy przekroczyła próg naszego domu. Toczy krytycznym wzrokiem po pokoju, który bynajmniej nie jest zakurzony, i Carol oblewa się rumieńcem. – I na pyłki kwiatów. Na sierść psów i kotów, rzecz jasna, na orzeszki ziemne, owoce morza, produkty pszenne, nabiał i czosnek.
Nie wiedziałam, że można mieć alergię na czosnek – wyrywa mi się mimo woli.
Jego twarz puchnie jak balon. – Pani Scharff spogląda na mnie z wyrzutem, jak gdybym w jakiś sposób była za to odpowiedzialna.
Aha – bąkam znów, a potem na nowo zapada niewygodna cisza. Brian nic nie mówi, ale rzęzi jeszcze głośniej niż przedtem.


Oliver, nie mogłaś się powstrzymać, prawda?

Mam dwie teorie, dlaczego autorka postanowiła uczynić z Briana sztandarowego przegrywa tej serii. Na jedną z nich będziecie musieli poczekać do końca tej książki; drugą podzielę się już dziś.
Wiecie, dlaczego nieszczęsny Brian Scharff jest chodzącą żałością, która nie miałaby szans zapunktować u żadnej bohaterki YA?

Ponieważ tylko w ten sposób Oliver może przekonać czytelników, że Plastikowa Simorośl jest idealnym tru loffem.

Kochani, przypomnijcie sobie wszystkie dotychczasowe sceny z udziałem PŚ. Zauważyliście może, co je charakteryzuje? Niemal za każdym razem, kiedy nasz leśny ludek pojawia się na estradzie:

a) zachowuje się w sposób skrajnie nieodpowiedzialny

b) zachowuje się jak psychopata

c) przechodzi na tryb mieszany, łączący opcje a) i b).

Naprawdę, drodzy czytelnicy. Tylko pomyślcie. Co tak naprawdę zrobił do tej pory PŚ?

  • stał na widoku w loży w laboratorium, przyglądając się przerwanej przez Odmieńców ewaluacji i śmiejąc się jak głupi do sera
  • wpuścił dwie nastolatki do tajnego, rządowego obiektu, po czym zaczął podrywać jedną z nich
  • zaciągnął nieleczoną nastolatkę na randkę i podstępem nakłonił ją do wypłynięcia na głębię tylko po to, by oznajmić jej, że nie jest wyleczony i że swoimi zalotami naraża ich oboje na śmierć lub ciężkie więzienie
  • nie bacząc na przerażenie owej nastolatki, nadal zostawiał jej tajne liściki, które niefrasobliwie podpisywał swoim imieniem (i w których zwracał się do niej po imieniu)
  • łaził na zakazane imprezy, choć jako – ekhm, ekhm - rebeliant i rzekomo uzdrowiony pracownik rządowy powinien pilnować się nieco bardziej, niż nieleczona młodzież
  • uratował Lenę i nawet zajął się jej nogą...tylko po to, by zacząć się z nią obmacywać w szopie tuż pod nosem pani Jadzi
  • regularnie spotyka się z Leną na randkach w dzielnicy byłych buntowników, gdzie nasze gołąbeczki nawet nie próbują udawać, że nie są w sobie zakochane
  • zaciągnął Lenę na romantyczną wycieczkę do Głuszy – przewinienie o wiele cięższe, niż wspomniane wcześniej randki – narażając bezsensownie nie tylko jej życie, ale także życie wspólniczki-rebeliantki, która pomogła mu przedostać się przez ogrodzenie.

Tak naprawdę jedyną cechą Plastikowej Simorośli, którą można by na upartego uznać za zaletę, jest jego romantyczna natura, która każe mu deklamować sonety przy świetle księżyca – przynajmniej dopóki człowiek sobie nie przypomni, że podobną taktykę lubił stosować Edward Cullen, w którym to momencie cały ewentualny romantyzm trafia szlag. Oliver lubi też zapewniać nas, że nasze gołąbeczki świetnie się czują w swoim towarzystwie i mogą gadać całymi dniami...Problem w tym, ze właściwie nigdy nie jesteśmy świadkami tych rozmów. Autorka sprawia wrażenie, że tak bardzo zależy jej na przekonaniu czytelników, iż Lena i Alex są dwoma połówkami pomarańczy, że w efekcie boi się napisać jakąkolwiek niedramatyczną scenę między nimi – być może z (jak się w swoim czasie przekonamy, uzasadnionej) obawy, iż zastosowanie się do zasady show, don't tell obnaży smutną prawdę, że wbrew zachwytom Leny PŚ tak naprawdę nie ma nic specjalnie ciekawego do powiedzenia, a jego osobowość jest mniej więcej równie skomplikowana, jak życie wewnętrzne sklepowego manekina.

Podsumowując? Kiedy człowiek odrzuci wszystkie narratorskie zapewnienia, jak to Plastikowa Simorośl jest najwspanialszym mężczyzną w historii ludzkości i skupi się na właściwym tekście „Delirium”, na jaw wychodzi niewygodny fakt, iż - pomijając złocistą czuprynę i umięśnioną klatę – nasz Adonis tak naprawdę nie posiada zbyt wielu rzeczywistych zalet. I sądzę, że Oliver w głębi duszy zdaje sobie z tego sprawę – w związku z czym trzeba było zadbać o to, aby Brian przypadkiem nie zaczął się jawić w oczach czytelniczek jako lepsza opcja dla Leny; ostatecznie nie jest przecież Tru Loffem nr 2, który jako jedyny miałby prawo zagrozić obecnemu statusowi Księcia Czarującego.

Wyobraźcie sobie bowiem, drodzy czytelnicy, że zamiast tej nędzy przed Leną staje dosyć przeciętny, ale sympatycznie uśmiechnięty chłopak; jest grzeczny, choć nieco sztywny, komplementuje dom i następujący po nim posiłek. Okazuje się, że Brian nie ma specjalnego poczucia humoru (ciężko stwierdzić, czy to cecha wrodzona, czy wina remedium), ale jest bardzo miły; chce jak najlepiej poznać przyszłą żonę i wypytuje Lenę o jej życie i zainteresowania, autentycznie ciekawy odpowiedzi.

Jak już obiecałam, w swoim czasie rozwinę powyższy scenariusz; sądzę jednak, iż nawet jego krótki fragment pozwala dojrzeć, gdzie leży problem. Uczynienie z Briana czegoś więcej niż karykatury mogłoby skłonić czytelników do rozważań, czy Plastikowa Simorośl oby na pewno jest najlepszym możliwym wyborem – a do tego dopuścić po prostu nie wolno.


Carol stara się rozładować napięcie, prosząc Lenę, by przyniosła gościom wody.

Tylko żeby była filtrowana! – krzyczy za mną pani Scharff. – I nie za dużo lodu!
W kuchni powoli nalewam wodę do szklanek – z kranu, oczywiście – i delektuję się uderzeniem zimnego powietrza z lodówki.

W zasadzie rozumiem tę przekorę Leny, ale biorąc pod uwagę, że jej przyszły ślubny najwyraźniej cierpi na wszystkie możliwe plagi egipskie, zaczęłabym się chyba na jej miejscu zastanawiać, czy grając jego matce na nosie nie doprowadzę przypadkiem do katastrofy...

Lena nie ma najmniejszej ochoty wracać do towarzystwa, jako że obecność Briana przypomniała jej z całą mocą niewesołość jej przyszłego położenia, ale w końcu zmusza się do opuszczenia kuchni.

Wchodzę do niego [salonu] dokładnie w momencie, gdy Brian oświadcza:
Wcale nie jest taka ładna jak na zdjęciach.
On i jego matka siedzą plecami do mnie, ale gdy Carol na mój widok otwiera usta, oboje odwracają głowy. Przynajmniej mają tyle przyzwoitości, by wyglądać za zakłopotanych. Chłopak szybko spuszcza wzrok, a matka się rumieni.

Ten fragment wyraźnie pokazuje, że jeśli nawet remedium niszczy empatię, to nie unicestwia poczucia wstydu jako takiego, co nie tylko zadaje kłam rozlicznym twierdzeniom w tej serii, iż wyleczeni kompletnie niczym się nie przejmują, ale w dodatku czyni tę scenę mocno nieprawdopodobną – skoro dobre maniery i elementarna przyzwoitość nadal istnieją w Oliverversum, to doprawdy ciężko mi uwierzyć, żeby Brian rzucał podobną uwagę w obecności kompletnie sobie obcej ciotki przyszłej żony.

...A swoją drogą - skąd Brian miał w ogóle jakieś zdjęcia Leny? Nie mogły być dołączane do formularzy, bo dziewczyna nie miała bladego pojęcia, jak będzie wyglądał jej przyszły ślubny.

Lena, trzeba jej to oddać, zachowuje zimną krew i chociaż czuje się zrozumiale zraniona i upokorzona, spokojnie oświadcza, że przyniosła wodę i że - zgodnie z zaleceniem przyszłej teściowej - nie wrzuciła do niej zbyt dużo lodu; następnie, obawiając się, iż za chwilę się rozpłacze, przeprasza towarzystwo i wybiega na podwórko.

Odwracam się i wybiegam przez frontowe drzwi. Gdy je popycham, słyszę, jak Carol przeprasza za moje zachowanie.
Ma jeszcze kilka tygodni do zabiegu – wyjaśnia. – Więc musicie jej wybaczyć to przewrażliwienie. Jestem pewna, że to minie...

Na litość, Carol, jakie znowu „przewrażliwienie”? Twój przyszły nie-zięć właśnie obraził twoją podopieczną – a biorąc pod uwagę, że zarówno on, jak i jego matka byli ewidentnie zmieszani, gdy Lena przyłapała ich na plotach, takie zachowanie jest w twoim świecie jak najbardziej uważane za naganne. Rozumiem próbę załagodzenia sytuacji, ale nie bardzo wiem, jak niby remedium miałoby wyleczyć Lenę z (całkowicie usprawiedliwionego) poczucia zranionej dumy.

Lena próbuje się uspokoić, w duchu wymyślając tysiące zniewag, którymi mogłaby obrzucić grubiańskiego narzeczonego („Przynajmniej nie przypominam tasiemca”, „Czy nie przyszło ci nigdy do głowy, że może masz alergię na życie?”). W końcu jednak daje sobie spokój z wyzwiskami, stwierdzając, że po pierwsze: i tak nie zdobędzie się na wypowiedzenie ich na głos, a po drugie: prawdziwym problemem jest nie zmysł estetyczny Briana czy też liczne schorzenia młodzieńca, ale fakt, iż nie jest on Plastikową Simoroślą.

Brian dołącza do Leny na podwórku; dziewczyna chce się go pozbyć i zapewnia, że za chwilę wróci do domu, ale narzeczony nie daje się spławić.

Twoja mama powiedziała, że mogę do ciebie wyjść – mówi.
To nie jest moja mama – poprawiam go szybko.
Nie wiem, dlaczego poinformowanie go o tym jest dla mnie takie ważne. Kiedyś lubiłam, gdy ludzie brali Carol za moją mamę. Znaczyło to, że nie znali prawdy. Zresztą dawniej lubiłam wiele rzeczy, które teraz wydają mi się absurdalne.

Lubiłaś, nie lubiłaś – facet wkrótce stanie się częścią twojej rodziny, więc chyba lepiej, żeby wiedział, kim są dla ciebie poszczególni domownicy.

Ach, rzeczywiście. – Brian musi coś wiedzieć o mojej prawdziwej mamie. Wszystko jest w kartotece, którą pewnie widział. – Przepraszam, zapomniałem.

A swoją drogą, biorąc pod uwagę, że matka Briana zdaje się reprezentować typ „bułkę przez bibułkę”, aż się człowiek zaczyna zastanawiać, na jakiej podstawie rząd uznał, że ci dwoje stworzą dobraną parę; nie dość, że ewidentnie do siebie nie pasują, to ich rodziny najprawdopodobniej wywodzą się z zupełnie innych środowisk.

Przynajmniej to, że tak nade mną stoi, wkurzyło mnie na tyle, że wyparło smutek. Łzy przestały płynąć. Krzyżuję ręce na piersi i czekam, aż wreszcie dotrze do niego, że nie jest mile widziany, albo chociaż zmęczy go wpatrywanie się w moje plecy i wejdzie do środka. Jednak wciąż słyszę za sobą miarowe rzężenie.
Znam go niecałe pół godziny, a już mam ochotę go zabić.

No patrz pani, to zupełnie tak jak ze mną i wszystkimi tru loffami YA, włączając twojego bożka jesieni!

Lena chce wrócić do domu, ale Brian powstrzymuje ją, łapiąc ją za nadgarstek:

Chociaż „łapie” nie jest chyba najtrafniejszym określeniem. Może raczej: wyciera o mnie pot.

Wiecie co? To naprawdę smutne, jak bardzo muszą napracować się autorki YA aby mieć pewność, że wszyscy konkurenci do ręki heroiny nie będący Garymi Stu nie zdobędą ani grama sympatii ze strony czytelniczek.

Brian przeprasza dziewczynę, że wypowiedział tamtą niegrzeczną uwagę w jej obecności; biorąc pod uwagę, że ujmuje to tak, jakby przepraszał głównie za kiepskie wyczucie czasu, trudno się dziwić Lenie, że zaczyna się czuć coraz bardziej upokorzona. Wtedy jednak pan narzeczony wykonuje niespodziewaną woltę:

Chciałem przez to powiedzieć, że na zdjęciach wyglądałaś na szczęśliwszą.
Z zaskoczenia przez chwilę nie wiem, co odpowiedzieć.
A teraz nie wyglądam na szczęśliwą? – wypalam bez namysłu, a zaraz potem ogarnia mnie jeszcze większe zażenowanie. To dziwne rozmawiać w ten sposób z nieznajomym, tym bardziej wiedząc, że już wkrótce nie będzie nieznajomym.
Nie wydaje się wystraszony tym pytaniem. Kręci tylko głową.
Wiem, że nie jesteś. – odpowiada.
Puszcza moją rękę, ale już tak bardzo nie pragnę wejść do środka. Brian wciąż wpatruje się w ulicę za moimi plecami i udaje mi się ukradkiem spojrzeć z bliska na jego twarz. Wydaje mi się, że można by go nazwać w miarę przystojnym.

Och, och. A cóż to za nagła transformacja z kompletnego przegrywa w przegrywa, który nie jest aż tak odpychający (nagłą głębię charakteru pomijam, ona tak czy inaczej nie liczy się u potencjalnych ukochanych)?! Oliver, uważaj, bo jeszcze zapomnimy, komu powinniśmy kibicować!

Oczywiście nawet w części nie jest tak cudowny jak Alex – jest straszliwie blady, a pełne, okrągłe usta i mały, spiczasty nosek nadają mu zniewieściały wygląd

Uff, kryzys zażegnany.

ale jego oczy mają czysty, bladoniebieski kolor, jak niebo o poranku, a do tego ma przyjemną, mocno zarysowaną szczękę. 
 
Autorko, przywołuję Cię do porządku, zapominasz się!

Lenę nagle ogarniają lekkie wyrzuty sumienia, stwierdza bowiem, że Brian musiał dojść do wniosku, że dziewczyna jest nieszczęśliwa z powodu swojego sparowania. Bohaterka tłumaczy, że jej nerwy związane są ze strachem przed zabiegiem, ale narzeczony zdaje się nie kupować tego wyjaśnienia:

Brian wreszcie spogląda na mnie z wyrazem twarzy, którego z początku nie jestem w stanie zidentyfikować. Aż wreszcie wiem: to litość. Jemu jest mnie żal. Zaczyna mówić w pośpiechu:
Wiesz, pewnie nie powinienem ci tego mówić, ale przed zabiegiem byłem taki jak ty. – Jego oczy z powrotem biegną ku ulicy. Rzężenie ustało. Mówi wyraźnie, ale cicho, tak że Carol ani jego matka nie są w stanie go dosłyszeć przez otwarte okno.
Nie chciałem... nie byłem gotowy. – Oblizuje wargi, jego głos zniża się do szeptu. – Czasem spotykałem się w parku z taką jedną dziewczyną. Opiekowała się dziećmi swoich kuzynów, przyprowadzała je tam na plac zabaw. Ja byłem kapitanem szkolnej drużyny szermierki i tam właśnie chodziliśmy ćwiczyć.

No proszę, a więc nasz przegryw jest jednak jak ogry i cebula! Kto by pomyślał?

Byłeś kapitanem drużyny szermierki? – powtarzam w myślach z niedowierzaniem. Ale nie mówię tego na głos.

Ja wiem, że zaskoczenie Leny jest usprawiedliwione, jako że Brian doprawdy nie wygląda na miłośnika sportu, ale zaprawiona w przedzieraniu się w literaturę YA i tak widzę to zdanie jako: „Jakim cudem mogłeś robić coś interesującego, skoro twoim przeznaczeniem w tej książce jest robić za piąte koło u wozu?!”

W każdym razie zdarzało nam się porozmawiać. Do niczego między nami nie doszło – dodaje szybko. – Po prostu kilka rozmów od czasu do czasu. Miała bardzo ładny uśmiech. I czułem... – Nie kończy zdania.
Ogarniają mnie jednocześnie zdumienie i strach. Brian próbuje mi powiedzieć, że jesteśmy do siebie podobni. W jakiś sposób domyślił się istnienia Aleksa – nie jego samego, ale kogoś.

Niniejszym Brian zyskuje tytuł najbystrzejszego bohatera tej serii (nie, żeby było to bardzo trudne, ale jednak): w ciągu kilku minut domyślił się tego, co umyka absolutnie wszystkim w otoczeniu Leny i PŚ, nieważne, jak bardzo nie obnosiliby się ze swoim zakazanym uczuciem. Brawo, stary!

...Co nie zmienia faktu, że nie bardzo wiem, jak właściwie Brian doszedł do podobnego wniosku. Ostatecznie wymówka o nerwach związanych z zabiegiem była całkiem przekonująca; jak na razie nic w postępowaniu Leny nie wskazuje na posiadanie tajnego kochanka.

Zaraz, zaraz... – W moim mózgu się kotłuje. – Chcesz mi powiedzieć, że przed zabiegiem byłeś... chory?
Mówię tylko, że cię rozumiem. – Jego oczy spotykają się z moimi na ułamek sekundy, ale to mi wystarcza. Teraz już jestem pewna. On wie, że jestem zarażona. Zalewa mnie jednocześnie fala ulgi, ale i przerażenia, jeśli on to widzi, inni też zobaczą.
Chcę tylko powiedzieć, że remedium działa. – Ostatnie słowo wymawia z naciskiem. Wiem już na pewno, że stara się być miły. – Teraz jestem dużo szczęśliwszy. Ty też będziesz, wierz mi.

Swoją drogą, jakkolwiek podoba mi się ów niespodziewany skręt w narracji, czuję się w obowiązku zapytać – Oliver, jak to w końcu jest z remedium i empatią? Bo biorąc pod uwagę, jak do tej pory portretowałaś obywateli swojego uniwersum, naprawdę nie wiem, skąd w wyleczonym Brianie takie pokłady zrozumienia i tolerancji dla przyszłej żony. A jeżeli wyleczeni jednak w stanie odczuwać współczucie... to co z oddziałami pani Jadzi? I sąsiadami Leny, którzy beznamiętnie patrzyli na swojego konającego psa?

Kiedy to mówi, coś we mnie pęka i znowu jestem bliska łez. Jego głos jest taki uspokajający. W tej chwili niczego nie pragnę bardziej, jak mu uwierzyć. Bezpieczeństwo, szczęście, stabilizacja – tego właśnie pragnęłam przez całe swoje życie. I przez moment myślę, że może rzeczywiście ostatnie tygodnie były jakimś długim, dziwnym delirium. Może po zabiegu obudzę się jak po wysokiej gorączce, z mglistym zaledwie wspomnieniem swoich snów i uczuciem wszechogarniającej ulgi.
To co, będziemy przyjaciółmi? – mówi Brian, podając mi rękę, i tym razem nie wzdrygam się, kiedy mnie dotyka. Pozwalam mu nawet przytrzymać swoją dłoń przez dłuższą chwilę.

No dobrze, podsumujmy. Brian Scharff gości na kartach tej książki dopiero od kilku minut. Przez ten czas zdołał:

  • być kompletnie nieatrakcyjnym elementem komicznym
  • zachować się niegrzecznie
  • przeprosić za swoje niegrzeczne zachowanie i wytłumaczyć, co naprawdę miał na myśli
  • przestać być (kompletnie) nieatrakcyjnym elementem komicznym
  • wykazać się większą spostrzegawczością niż cała reszta obsady razem wzięta
  • wyjaśnić, skąd wzięła się jego spostrzegawczość, jednocześnie przybliżając nam swoją postać i historię
  • zatrzymać wiedzę o potencjalnym zakazanym uczuciu Leny dla siebie, a nawet dodać jej otuchy w tej kwestii
  • zaproponować narzeczonej, by zostali przyjaciółmi – co, jeśli ktoś chce znać moje zdanie, jest wcale niezłą podwaliną dla udanego związku.

Efekt? Mam znacznie większą ochotę poczytać o tym, jak będzie rozwijał się związek Briana i Leny, niż przedzierać się przez kolejne opisy randek z panem „Nie wie, co to strach. Nie wie, co to ryzyko. Nie wie nic”. Brian/Lena ma potencjał na naprawdę ciekawą historię – dwoje ludzi, którzy nie są w sobie zakochani, starają się oprzeć narzeczeństwo na przyjaźni i powoli odkrywają, czy ich małżeństwo będzie miało szansę na powodzenie.

I wiecie co? Myślę, że autorka dobrze o tym wie. W związku z czym już w następnym akapicie dostajemy TO:

Wciąż stoi twarzą do ulicy i na chwilę marszczy brwi.
Czego on chce? – mruczy pod nosem, a potem krzyczy: – Wszystko w porządku! Jesteśmy sparowani.
Odwracam się w samą porę, by ujrzeć mignięcie włosów koloru jesiennych liści, niknących za rogiem. Alex. Wyszarpuję rękę z uścisku Briana, ale jest już za późno. Alex zniknął.
To musiał być porządkowy – mówi Brian. – Po prostu stał i gapił się na nas.
Uczucie spokoju, w którym zanurzyłam się chwilę wcześniej, rozpływa się momentalnie. Alex widział mnie – widział nas, jak trzymaliśmy się za ręce, słyszał, jak Brian mówił, że jesteśmy sparowani. A miałam się z nim spotkać godzinę temu. Nie wie, że nie mogłam wyjść z domu, że nie miałam jak go powiadomić. Nie wyobrażam sobie, co teraz o mnie myśli. A raczej doskonale sobie wyobrażam.
Wszystko w porządku? – Oczy Briana są tak blade, że niemal szare. Niezdrowy kolor, wcale nie jak niebo, raczej jak pleśń albo zgnilizna. Nie mogę uwierzyć, że choć przez chwilę mogłam go uznać za atrakcyjnego.


...

...taaa. No chyba nie myśleliście, drodzy czytelnicy, że dane nam będzie w tej książce poczytać o czymś naprawdę ciekawym?

I tak – to już koniec wątku poświęconemu postaci Briana. Liczyliście na jakiś interesujący rozwój sytuacji, niejednoznaczną charakterystykę postaci i rzeczywisty konflikt? Dajcie spokój – gdyby tak było, ten blog w ogóle nie miałby racji bytu.



Nic mi nie jest. – Próbuję zrobić krok w stronę domu i potykam się. Brian wyciąga rękę, aby mnie podtrzymać, ale mu się wykręcam. – Nic mi nie jest – powtarzam, chociaż wszystko wokół rozpada się na kawałki.
Strasznie tu gorąco – stwierdza. Nie mogę się zmusić, żeby na niego spojrzeć. – Wejdźmy do środka.
Kładzie rękę na moim łokciu i prowadzi mnie po schodach, przez korytarz i do salonu, gdzie Carol i pani Scharff czekają na nas z uśmiechem.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: próbujemy przebłagać Plastikową Simorośl, a efekt owych starań przechodzi nasze najśmielsze oczekiwania.

Zostańcie z nami!

Maryboo

36 komentarzy:

  1. Tak! Wreszcie jestem na bieżąco z Waszymi analizami :) Po pierwsze chciałabym powiedzieć, że są super. W niektórych z tych książek coś mi się nie podobało, ale nie potrafiłam powiedzieć co dokładnie. Na wiele rzeczy też nawet nie zwracałam uwagi. Teraz się to już zmieniło ;) A poza tym sama próbuję napisać książkę i ostatnio właśnie zauważyłam, że pewna scena miała oprócz celowego również niezamierzony wydźwięk. Także dzięki za analizy!

    Co do Delirium, to kiedyś nawet próbowałam to czytać i miałam wrażenie, że tak daleko nie doszłam, bo nie pamiętam wycieczki do Głuszy. Za to kojarzę coś o spotkaniu tego drugiego tru loffa [SPOILER?]


    który był tym sparowanym z Haną. A przynajmniej synem kogoś ważnego/bogatego, ichnim odpowiednikiem księcia.




    [KONIEC SPOILERA]
    Dobrze pamiętam, czy to była inna książka?


    I czytając tę analizę nabrałam ochoty na napisanie czegoś, gdzie główna bohaterka zostaje właśnie z takim Brianem. Który swoją drogą też się może okazać niewyleczony i z ruchu oporu, ale jednocześnie mający kilka szarych komórek :D

    Pati

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. SPOILER:


      Narzeczony Hany nie jest drugim tru loffem ;)

      Maryboo

      Usuń
    2. I czytając tę analizę nabrałam ochoty na napisanie czegoś, gdzie główna bohaterka zostaje właśnie z takim Brianem.
      Napisz! Osobiście zawsze najbardziej lubię ten typ bohatera i mu kibicuję, a książka, w której to on zdobyłby serce kobiety byłaby miodem na moje serce!

      Usuń
    3. A ja się przyznam, że w książkach YA zawsze kibicuję tru loffowi nr 1. Kieruję się tylko i wyłącznie sympatią dla tru loffa nr 2. Jeśli jest fajny facet oczywiście - taki jak Brian. A on naprawdę nie zasługuje na to, żeby się przez jakąś część życia użerać z pozbawioną mózgu heroiną.

      rose29

      Usuń
  2. Wow po raz pierwszy na bieżąco i od razu pierwszy komentarz - to się nazywa combo :D

    Pati

    OdpowiedzUsuń
  3. #TeamBrian

    Nie, serio. Ten facet jest póki co moim ulubionym bohaterem. I na pewno ciekawszym kandydatem na tru loffa. Pomijając ten jeden nieszczęsny komentarz (za który szybko przeprosił i wyjaśnił o co chodziło, więc właściwie to też mu wybaczam) nie mam mu tak naprawdę nic do zarzucenia. Wykazał się większą inteligencją i spostrzegawczością niż reszta tych ameb, ma/miał jakieś zainteresowania (szermierka), jest wyrozumiały wobec przyszłej partnerki i próbuje ją pocieszać, a przy tym ewidentnie chce w miarę możliwości zbudować z nią jako tako udany związek (podoba mi się ta postawa, chwalę). A do tego ta jego historia, chociaż krótka, sprawia, że jest jakiś taki... bardziej ludzki?
    Ba! Nawet z wyglądu brzmi w sumie ok. A koszmarnie karykaturalny zły stan zdrowia (doprawdy autorko?) też można przeżyć. Astma i alergie to nie koniec świata (swoją drogą... skoro był kapitanem drużyny szermierki to chyba AŻ TAK ŹLE z nim być nie może, nie?).

    Więc... jakim prawem Brian nie jest głównym tru loffem serii, ja się pytam?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też lubię Briana. Szczególnie, że sama mam ogromną słabość do pogardzanych postaci, więc im bardziej autorka chciała mi go obrzydzić, tym bardziej ja go lubiłam. Od żalu po sympatię, że tak powiem.
      I autentycznie serce mi się kraje na myśl, że Brian aż tak często nie będzie się pojawiał :( chociaż z drugiej strony, to może i lepiej. Nie wiadomo, jak jeszcze autorka by go upodliła.

      #TeamBrian

      Swoją drogą, czy astma naprawdę tak wygląda? Że się tak rzęzi? Bo jakoś trudno mi w to uwierzyć.

      Usuń
    2. Jak się rzęzi przy astmie, to jest zaostrzenie i to się natychmiast leczy. Są leki wziewne, które po kilku minutach działają. Jeśli po kilku dawkach nie ma poprawy, trzeba zasuwać do lekarza.

      Usuń
    3. ''im bardziej autorka chciała mi go obrzydzić, tym bardziej ja go lubiłam'' W sumie to co najbardziej boli, to fakt, że tak naprawdę wszelkie próby obrzydzenia nam Briana to tak naprawdę jedynie gadanie o jego wyglądzie/spoconych dłoniach/astmie i alergiach. Tylko tyle tak naprawdę. Przerażająco płytkie - jak facet nie ma liści na głowie to nie ma prawa być tru loffem i w ogóle dziewczyno nawet na niego nie patrz, bo to jedna wielka ochyda jest :/

      ''I autentycznie serce mi się kraje na myśl, że Brian aż tak często nie będzie się pojawiał :( chociaż z drugiej strony, to może i lepiej. Nie wiadomo, jak jeszcze autorka by go upodliła.'' <-- W sumie, rzeczywiście może to i lepiej. Autorka raczej nie zrobiłaby z biednym Brianem nic dobrego. A szkoda. Takie Brian/Lena ma naprawdę olbrzymi potencjał (nie, serio, czytałabym to i to chętnie!) i aż boli, że zostanie on tak zmarnowany na rzecz simorośli...

      A z astmą to się zgadzam, nie rzęzi się tak cały czas.

      Usuń
    4. #TeamBrian

      Chudy, biedny i z astmą, już od tamtego momentu go polubiłam. Trochę mnie ten komentarz odrzucił, ale kupuję to wyjaśnienie, also pokazuje, że Brian ewidentnie wziął sobie Lenę do serca i w ogóle zwrócił uwagę, że na zdjęciach wygląda na szczęśliwą. Potrafił przeprosić, okazało się, że ma jakieś zainteresowania (w dodatku szermierkę! nie wiem jak w kraju Małego Brata, ale to nie jest najpopularniejszy sport - na pewno bardziej pokazuje jego charakter, niż gdyby np. grał z kolegami w piłkę nożną), no i zawsze bardzo mi się podobała idea kojarzonego małżeństwa, w którym małżonkowie się nie nienawidzą za stanięcie na drodze truloff, ale szanują i przyjaźnią. Reasumując: ten wątek nie miał szansy na rozwinięcie w książce ya, a Brian na bycie dobrze potraktowanym bohaterem.
      Liściostwór jest creepy stalkerem i niech idzie się utopić. Jeśli w następnym odcinku urządzi dziką scenę zazdrości, to wszystko mi opadnie.

      N

      Usuń
    5. ^ Zgadzam się w 100%

      Usuń
  4. Co takiego chciał osiągnąć Alex przychodząc do domu Leny? Jak niby chciał wytłumaczyć swoją obecność Carol? Ja wiem, że kobiecina nie jest ostatnio zbyt bystra, no ale mimo wszystko. To było tak głupie... znaczy ja wiem, że pojawił się tam, żeby móc zobaczyć jak Lena i Brian trzymają się za ręce, ale na bora...
    To równie niemądre co zamiar Leny, aby odwiedzić go w pracy.

    I ponownie, scena ta pokazuje jak Brian jest znacznie bystrzejszy od Simorośli. Btw, historia miłosna chłopaka wydawała mi się znacznie lepsza i naturalniejsza niż to, co dzieje się między głównymi truloffami serii. Taka urocza. Tym bardziej, że autorka nie chciała nam sprzedać jej jako wielkiej miłości, ale jako uczucia dwojga ludzi, którzy zaczynają się poznawać.

    A tak na marginesie, ile ta książka ma rozdziałów?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Co takiego chciał osiągnąć Alex przychodząc do domu Leny?" - podejrzewam, że nic; po prostu, jak na typowego tru loffa przystało, nie mógł znieść myśli, że wybranka nie pojawiła się o wyznaczonym czasie, a więc pobiegł co tchu wystalkować, co też przedłożyła nad spotkanie z jego boską osobą.

      "A tak na marginesie, ile ta książka ma rozdziałów?" - 27.

      Maryboo

      Usuń
    2. Akurat ten jeden raz jestem gotowa PS bronić. Ostatecznie Lena właśnie wróciła z wyprawy do Głuszy - gdyby nie Imperatyw, w domu faktycznie mogliby czekać już na nią porządkowi z biletem w jedną stronę na przesłuchanie. PS miał podstawy, by niepokoić się, kiedy luba nie przyszła na umówione spotkanie. (Pomińmy chwilowo fakt, że sam ją beztrosko na to naraził)

      Usuń
    3. Biały Lisie - przyznaję, jest to całkiem wiarygodne wyjaśnienie...gdybyśmy mówili o jakiejkolwiek innej istocie ludzkiej. W przypadku PŚ niestety dosyć ciężko mi uwierzyć, że człowiek, który a) po wycieczce do Głuszy spokojnie zostawił ukochaną, żeby kimała sobie w dzielnicy buntowników (w której to kilkanaście dni wcześniej odbył się pogrom) i b) radośnie narażał ową ukochaną na śmierć w imię romantycznej randki nagle zaczyna uważać jej bezpieczeństwo za priorytet - zwłaszcza, że nasz tru loff ma w zanadrzu jeszcze trochę "genialnych" pomysłów.

      Maryboo

      Usuń
  5. Zdecydowanie #TeamBrian

    Co to był za rozdział!
    "Brian/Lena ma potencjał na naprawdę ciekawą historię – dwoje ludzi, którzy nie są w sobie zakochani, starają się oprzeć narzeczeństwo na przyjaźni i powoli odkrywają, czy ich małżeństwo będzie miało szansę na powodzenie.

    I wiecie co? Myślę, że autorka dobrze o tym wie."
    "Adonis tak naprawdę nie posiada zbyt wielu rzeczywistych zalet. I sądzę, że Oliver w głębi duszy zdaje sobie z tego sprawę"

    W takim razie, zapytuję, skoro te autorki zdają sobie sprawę z tego, że promują w swoich marnych książkach nierealistyczne i wręcz szkodliwie wzorce związków, dlaczego one to robią? Dlaczego z pełną świadomością tego co czynią, piszą o bucach i psychopatach, przedstawiając ich jako wymarzony ideał każdej dziewczyny? Dlaczego nie napiszą o normalnej relacji, normalnych jednostek, z którymi każdy może się utożsamiać, dowiadując się przy tym, że to ok, że jest się jednostką normalną? Tylko wtłacza się nastolatkom do głowy, że jak nie znajdą sobie takiego chama i buca to ominie je najlepsze co może je spotkać w życiu (tzn. Meyer, chyba faktycznie w to wierzy)? Naprawdę tego nie rozumiem.

    Na temat remedium nie będę już nic mówić. Ten bezsensowy bezsens mnie pokonał.

    rose29

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja skromna teoria brzmi tak: bo wiedzą, że to się sprzedaje. Edward, Grey, Patch i liczne ich podróby zdobyli serca milionów nastolatek. Poza tym - normalność jest nudna i pospolita. Tego rodzaju książki mówią młodym czytelniczkom: "Czekaj cierpliwie, a lada dzień zjawi się twój idealny tru loff, dzięki któremu przestaniesz być szarą myszką". A że ów czar tru loffa kryje się głównie w jego bucerze i w prawdziwym życiu deklamowanie poezji nie byłoby wystarczającą rekompensatą za bycie control freakiem, no cóż...

      Maryboo

      Usuń
  6. ale jest bardzo miły; chce jak najlepiej poznać przyszłą żonę i wypytuje Lenę o jej życie i zainteresowania, autentycznie ciekawy odpowiedzi.
    o,bardzo ładna i mądra wizja! No,dziwie się,że jeszcze bąków nie puszcza. I ręce ma spocone rany! Stereotyp,że aż boli.
    Mówię tylko, że cię rozumiem. – Jego oczy spotykają się z moimi na ułamek sekundy, ale to mi wystarcza
    W sumie to nawet ładne jest.Przypomniała mi się wypowiedź jakiejś Hinduski zaręczonej wg woli rodziców ze to tylko małżeństwo,na budowanie miłość mają całe życie..
    czy ich małżeństwo będzie miało szansę na powodzenie.
    No ale wtedy wątek PS nie miałby sensu!
    Bardzo dobrze się czytało!

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "o,bardzo ładna i mądra wizja!" - cieszę się, bo w przyszłości mam zamiar ją rozwinąć ;)

      Maryboo

      Usuń
  7. Hmm przyznam, że moze nie zawsze, ale często, mialam ochote poczytac o tym, jak by sie rozwijal zwiazek typu zaaranżowane malzenstwo, zamiast miłości od pierwszego wejrzenia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakkolwiek zabawnie by to nie brzmiało, biorąc pod uwagę, że mówimy o serii, która rzekomo traktuje o świecie bez miłości: przykro mi, nie ten adres.

      Maryboo

      Usuń
    2. No wiem, wiem, że nie tędy droga w Oliverversum. Ale Twoja uwaga przypomniala mi to uczucie rozczarowania, gdy kolejny raz odkrywalam ze to co bylo aranzowanym zwiazkiem wybucha miloscio albo przybywa trulofg i uwalnia ;)

      Usuń
  8. "W kuchni powoli nalewam wodę do szklanek – z kranu, oczywiście – i delektuję się uderzeniem zimnego powietrza z lodówki."

    Otóż jestem alergiczką. Mam jeszcze więcej alergii niż ten nieszczęsny kandydat na męża. Nie, nie rzężę co pół kroku, a moja matka... Ok, bywa upierdliwa w tej kwestii :D No ale powiem szczerze, była świadkiem paru moich ciężkich reakcji alergicznych, nie dziwię jej się.

    Tak czy siak do meritum: za tę głupią przekorę mam ochotę wytrzaskać Lenę po twarzy. Bo właśnie tacy "przekorni" ludzie mogą pewnego razu sprawić, ze uduszę się po Earl Greyu, kiedy prosiłam o zwykłą czarną herbatę (Earl Grey niestety zawiera bergamotkę, jedną z moich nemesis).

    Inna rzecz, że da się takie sytuacje załatwić dużo zgrabniej, niż zrobiła to mamusia narzeczonego, ale wiecie, o co mi chodzi. ALergie, to nie są żarty i wkurza mnie trop "alergicy to takie zabawne niedołęgi, ha ha ha".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, tu właśnie wychodzi bokiem próba zrobienia z Briana elementu komicznego; gdyby biedaczek nie był taką karykaturą, to i pewnie ze strony Leny doczekałby się normalnej reakcji i upewnienia się, że woda z kranu mu nie zaszkodzi. Ale cóż, Oliver zdaje się sądzić, że alergie to jakieś wymysły dla wymoczków, więc i jej pacynka traktuje chorobę Briana jako fanaberię...

      Maryboo

      Usuń
    2. No własnie, czytając o tym czynie Leny aż miałam ochotę, żeby Brian napił się tej wody po czym nagle zaczął dusić, nagła panika, dzwonienie po pogotowie, a Lenka patrzy i widzi co uczyniła jej głupota... oczywiście Brian by przeżył, ale Lence dałoby do myślenia!

      Usuń
  9. Polubiłam Briana. W porównaniu z manipulanctwem Liściastego Bożka jego uwaga nic nie znaczy, zwłaszcza że przeprosił. Też czasem lubię postacie, które w zamierzeniu twórcy mają być nielubiane :).
    Najgorsze jest to, że Brian jest przedstawiony jako odpychający m.in.z powodu alergii i słabego zdrowia. Taki kult siły, w którym delikatniejsze fizycznie jednostki nie zasługują na miłość czy zainteresowanie, jest obrzydliwy i trochę... Szowinistyczny? Bo wicie rozumicie, facet to musi być zdrowe chłopisko, a nie jakieś tam chuchro astmatyczne (oczywiście to działa też w drugą stronę, np gdy dawniej niektórzy uważali, że kobiety o słabym zdrowiu nie nadają się do małżeństwa, bo nie urodzą zdrowych dzieci albo w ogóle nie będą ich miały). Może jestem niedobrą, przewrażliwioną feministką i coś nadinterpretuje, no ale...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętaj jednakowoż, że tru loff musi z jednej strony połykać gwoździe na śniadanie, a z drugiej - deklamować sonety w blasku księżyca, inaczej byłby modelem wybrakowanym i nie zasługującym na uwagę heroiny. Heroina z kolei nie musi zasadniczo nic, wystarczy, że istnieje i daje się hołubić wybrankowi.

      Ciężki żywot mają jednak czasem te tru loffy YA.

      Maryboo

      Usuń
    2. Bo truloff to chyba taki wish fulfillment, książę z bajki -i wysportowany, i piENkny, i wraRZliwy (czego dowodem mają być poezyje/gra na pianinie /whateva), a że przy okazji w postaci kryją się patologie... Cóż, albo ałtorki myślą, że stalking /zaczątki przemocy domowej są sooo cute, albo... Nie zdają sobie sprawy z problemu.

      Usuń
  10. Napisałam już, że lubię Briana, ale napiszę jeszcze raz:
    #TEAMBRIAN!
    Czułam, że go będę lubić, chociażby przez współczucie, ale Oliver przypadkiem wykreowała jeden z typów mężczyzny, którego nie potrafię nie lubić:
    -Ma delikatną, niemal kobiecą urodę (i ładne, szare oczy)
    -Jest raczej nieśmiały, ale wrażliwy i współczujący
    -Mimo nieśmiałości (i życia pod pantoflem matki, co nie jest myślę jego winą -istnieje taki typ kobiety, a przedstawiona tu Zła Matula raczej go reprezentuje, który wręcz terroryzuje swoje potomstwo i zmusza je do uległości) nawiązał relację z dziewczyną
    -Nawiązał ją na tyle subtelnie, że nikt się niczego nie domyślił
    -Mimo astmy uprawia(ł?) ciekawy sport
    -Ten sport to szermierka
    -Nie narzuca się, w przeciwieństwie do Truliścia:
    a) Dostrzega uczucia Leny
    b) Pociesza ją
    c) Proponuje przyjaźń
    zamiast leźć na głęboką wodę i wyznawać straszne rzeczy
    Jeśli Pan Liściasty zrobi Lence awanturę, to poproszę o herbicydy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To po prostu jest ciekawa postać, a nie jeszcze jeden umięśniony adonis o miodowym wejrzeniu i stanowdżym, mięskim, ale jakże roątycznym harakterze!

      Usuń
    2. This. Dla mnie on nie jest "fajny jak na tę książkę", ale lubiłabym go nawet gdyby miał konkurencję w postaci innych bohaterów, których da się lubić.

      N

      Usuń
    3. Awanturą bym tego nie nazwała, ale reakcja PŚ tak czy inaczej będzie...problematyczna.

      Maryboo

      Usuń
  11. Hej, niestety nie miałam okazji czytać większości waszych analiz ze zmierzchu. O co chodzi z dziurą pod cyckiem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszamy do analiz "Księżyca w Nowiu" :) W skrócie - chodzi o reakcję Belli na odejście Warda.

      Maryboo

      Usuń
  12. Przez szkołę i problemy prywatne nie miałam ostatni nawet chwili na poczytanie czegoś ciekawego, ale znalazłam nareszcie chwilkę, żeby nadrobić analiy, bo bardzo mi ich brakowało.
    Głupota postaci i niekonsekwencje autorki się mnożą, co mogę więcej dodać.
    Pozdrawiam~

    OdpowiedzUsuń
  13. Beige, tu Kota :) Zapraszam na analizę, w której jest Twój wkład, pozdrawiam i dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń