środa, 7 marca 2018

Rozdział XXI



WOLNOŚĆ W AKCEPTACJI
SPOKÓJ W ZAMKNIĘCIU
SZCZĘŚCIE W WYRZECZENIU
Słowa wyryte nad bramą wiodącą do Krypt
Wiecie, o czym myślę, jak to widzę? Taaa, właśnie. Bardzo oryginalne.


Kiedy byłam w czwartej klasie, udaliśmy się na wycieczkę do Krypt. Jest ona obowiązkowa – każde dziecko w podstawówce musi tam pojechać choć raz w ramach edukacji antyprzestępczej i wychowania obywatelskiego. Niewiele pamiętam z tamtej wizyty poza uczuciem kompletnego przerażenia i nieokreślonego wrażenia zimna, poza obrazem poczernionych betonowych korytarzy, śliskich od pleśni i wilgoci, oraz ciężkich elektronicznych drzwi. Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że skutecznie wyparłam większość z tamtych wspomnień. Celem wycieczki było wywołanie w nas urazu i utrzymanie na słusznej drodze, i jeśli chodzi o wywołanie traumy, to z pewnością im się udało.


Jakie znowu udało? Toć zachowujesz się jak ostatni leming robiący wszystko, żeby tylko jak najszybciej trafić właśnie do Krypt! Jakbyś się doczekać nie mogła!


Dobrze też pamiętam, że potem wyszłam na jasne słońce w tamten piękny wiosenny dzień z uczuciem wszechogarniającej ulgi. Pamiętam zdziwienie, gdy uświadomiłam sobie, że aby wyjść z Krypt, musieliśmy tak naprawdę zejść kilka pięter w dół, na parter. Przez cały czas w środku, nawet gdy wchodziliśmy wyżej, miałam wrażenie, że jestem pogrzebana pod ziemią, uwięziona kilka poziomów pod jej powierzchnią. To przez ciemność, klaustrofobiczną atmosferę i smród Krypt: jak gdyby zamknięto nas w trumnie z rozkładającymi się ciałami.


Jakoś cię to nie powstrzymuje przed idiotycznym zachowaniem. Może Mały Brat powinien pomyśleć o skuteczniejszej metodzie siania terroru wśród dzieci i np. urządzać takie wycieczki już w przedszkolu, skoro jak widać, na czwartoklasistów to nie działa za dobrze. A może dorzucić jakiś pokaz tortur, co?


Pamiętam także, że gdy tylko wyszłyśmy na zewnątrz, Liz Billmun po tym, jak motyl zatrzepotał wokół jej ramienia, zaczęła płakać, po prostu szlochać bez opamiętania i wszystkie byłyśmy w szoku, ponieważ ona zawsze była twarda i nie płakała nawet wtedy, kiedy skręciła nogę w kostce na lekcji wuefu. Tamtego dnia przysięgłam sobie, że nigdy, przenigdy nie wrócę do Krypt z żadnego powodu. Ale następnego ranka po rozmowie z Aleksem pojawiłam się przed bramą i oto chodzę teraz nerwowo tam i z powrotem, trzymając się za brzuch.


Gdyby to nie było ksioopko, to w Kryptach gniłabyś już od jakiegoś czasu, ciesz się, że to tylko następna wątpliwej jakości wycieczka krajoznawcza.

Lena czeka na spóźniającego się liściastego, więc w międzyczasie dostajemy opis Krypt.


Za bramą, na końcu krótkiej asfaltowej drogi, widnieją czarne, przytłaczające mury Krypt, a ich kontury na tle czarnego nieba wyglądają jak wyjęte prosto z koszmaru. Kilkanaście małych okienek rozsianych na kamiennej fasadzie budynku przypomina oczy pająka. Z tej strony Krypt, za bramą, znajduje się krótki pas startowy. W dzieciństwie wydawał mi się łąką, ale teraz widzę, że to zwykły trawnik, krótko przystrzyżony i miejscami wydeptany. Ale i tak przedzierająca się spod ziemi żywa zieleń trawy wydaje się tu niestosowna. Mam wrażenie, że w miejscu takim jak to nic nie powinno rosnąć, że słońce nie powinno tu świecić: to miejsce na krawędzi, na granicy, miejsce wyjęte poza nawias czasu, szczęścia i życia. Zresztą nawet geograficznie jest to miejsce graniczne: Krypty usytuowane są na wschodniej granicy, strzeżone od tyłu przez Presumpscot River i Głuszę. Podłączone do prądu (albo i niekoniecznie) ogrodzenie wchodzi w mur Krypt z jednej strony i wychodzi z drugiej.


Wreszcie pojawia się Simorośl. Ma na sobie swój uniform strażnika, bo jakimś cudem nie wylali go jeszcze z roboty.


To wszystko jest częścią naszego planu: żeby udało się nam obojgu wejść do środka, musi przekonać administrację więzienia, że przyszedł tu w sprawach służbowych.


Ale co może zwykły strażnik z laboratorium robić w Kryptach?


– Przepraszam za spóźnienie – mówi. Zatrzymuje się kilka kroków ode mnie. Widzę w jego oczach troskę, mimo że twarz nie zdradza żadnych uczuć. Na dziedzińcu i tuż za bramą widać przechadzających się strażników. Nie jest to miejsce, w którym moglibyśmy się dotykać ani okazywać jakąkolwiek wzajemną zażyłość.

– Nie ma sprawy – odpowiadam łamiącym się głosem.


Nie żebyście się takimi bzdurami kiedykolwiek przejmowali, ale spoko. Ciekawe, jak Simorośl wytłumaczy, że ciągnie ze sobą jakąś niewyleczoną, obcą siksę.

Lena jest kompletnie rozbita, prawie nie może myśleć, odkąd dowiedziała się, że jej matka prawdopodobnie żyje i kiśnie od wielu lat w Kryptach.


Rusza przodem, jakby prowadził mnie w oficjalnej sprawie, a ja za nim, z oczyma wbitymi w ziemię. Niemal się cieszę, że obecność strażników wymaga, by Alex nie zwracał na mnie uwagi. Nie jestem pewna, czy byłabym w stanie prowadzić teraz normalną rozmowę. Tysiące uczuć kotłuje się we mnie, tysiące pytań przebiega mi przez głowę, tysiące stłumionych nadziei i pragnień, pogrzebanych dawno temu – a mimo to nie mogę się uczepić niczego, ani jednej teorii czy wyjaśnienia, które miałoby jakikolwiek sens. Alex nie powiedział mi nic więcej po swoim wczorajszym oświadczeniu.


Po co miałby cokolwiek jej tłumaczyć, wszak nasz truloff uwielbia dramę i psychiczne torturowanie ukochanej. Dzień jak co dzień.


– Musisz zobaczyć – powtarzał ciągle oszołomiony, jak gdyby zapomniał wszystkich innych słów. – Nie chcę, żebyś sobie robiła nadzieję. – A potem zaproponował, żebyśmy się spotkali przy Kryptach.


Ptysiu, nie masz szans, żeby nie robiła sobie nadziei. W sumie facet w ogóle mógł jej nic nie mówić i samemu to sprawdzić, a potem przylecieć do Lenki z potwierdzonymi informacjami. W końcu nasz miszcz konspiry, jak widać, może spokojnie włazić wszędzie bez problemów. A nie mógł przypadkiem po prostu zadzwonić z tekstem „Tu magiczna Simorośl o pięknej klacie. Wiesiek, mam prośbę. Weź mi sprawdź czy nie siedzi u was może matka mojej dziewczyny.”?


To był dla mnie wstrząs. Sama się sobie dziwiłam, że nie spanikowałam, nie krzyczałam ani nie domagałam się wyjaśnień, tyle że gdy później wróciłam do domu, uświadomiłam sobie, że nie pamiętam w ogóle drogi powrotnej i wcale nie uważałam na patrole. Musiałam po prostu maszerować jak w amoku, ślepa na wszystko.


Leśne bożyszcze naprawdę lubi wprowadzać Lenę w stan absolutnego roztrzęsienia, które może się dla niej skończyć tragicznie. Facet jest w tym naprawdę dobry.


Teraz jednak dopada mnie szok, odrętwienie. Pewnie bez tego nie byłabym w stanie wyjść z łóżka ani się ubrać. Nie mogłabym iść ani stanąć teraz kilka kroków za Aleksem, który właśnie pokazuje swój identyfikator strażnikowi w bramie i przywołuje mnie gestem. Zaczyna przygotowane wcześniej wyjaśnienia.

– Podczas jej ewaluacji miał miejsce pewien... incydent – mówi lodowatym tonem. Obaj spoglądają na mnie. Strażnik podejrzliwie, Alex zaś z taką obojętnością, na jaką go stać. Jego oczy są zimne jak stal, ulotniło się z nich całe ciepło i o dreszcz przyprawia mnie świadomość, że może to robić tak skutecznie: stać się kimś innym, kimś, komu jestem zupełnie obojętna. – Nic poważnego. Ale jej rodzice, a moi zwierzchnicy pomyśleli, że dobrze by jej zrobiło krótkie przypomnienie, jakie skutki przynosi nieposłuszeństwo.


I tym przypominaniem ma zająć się zwykły cieć z laboratorium? I to tak na gębę? Wystarczy, że koleś powie, że rodzice tej dziewczyny to jacyś jego zwierzchnicy, nie poda nawet nazwisk ani innych danych tych jakże ważnych rodziców i to wszystko, żeby ich wpuścić to super strzeżonego więzienia? Czy ktoś z góry albo jakiś lekarz czy członek komisji ewaluacyjnej nie powinien wydać pisma, że należy skierować pannę Haloway na oficjalne straszenie pierdlem? I czy takie rzeczy w ogóle odbywają się na porządku dziennym?


Strażnik omiata mnie wzrokiem. Twarz ma grubą i czerwoną, a skórę wokół oczu napuchniętą i nabrzmiałą niby rosnąca góra ciasta. Wyobrażam sobie, że wkrótce jego oczy całkiem utoną w fałdach skóry.

– Co za incydent? – pyta, strzelając gumą balonową. Przekłada ogromny karabin maszynowy na drugie ramię. Alex pochyla się w jego stronę i ścisza głos.

– Stwierdziła, że jej ulubiony kolor to kolor wschodu słońca – odpowiada.

Strażnik wpatruje się we mnie o ułamek sekundy dłużej, a potem macha ręką, żebyśmy przeszli.

– Cofnijcie się, zaraz otwieram bramę – mówi.


Ja pierdolę, to rzeczywiście wystarczyło. Niech mnie ktoś potrzyma za rękę…


Znika w budce strażniczej, podobnej do tej, w której stacjonuje Alex koło laboratorium, i po kilku sekundach elektroniczna brama otwiera się do środka. Minąwszy ją, zmierzamy z Aleksem przez dziedziniec w stronę wejścia do budynku. Z każdym krokiem masywna sylwetka Krypt przytłacza mnie coraz bardziej. Wiatr wzmaga się, zawiewając drobinki kurzu po ponurym dziedzińcu i miotając po trawie samotną plastikową torebką, a powietrze jest takie jak tuż przed burzą – pełne złowrogiego napięcia, oszalałej, drgającej energii, i ma się wrażenie, że za chwilę zdarzy się coś wielkiego, że cały świat rozpadnie się na kawałki. Dałabym wszystko, by Alex się odwrócił, uśmiechnął do mnie i podał mi rękę. Wiem jednak, że nie może tego zrobić. Idzie przede mną szybkim krokiem, prosty jak struna, patrząc prosto przed siebie.


Miotająca się samotnie plastikowa torebka, nadciągająca burza, wow, cóż za symbolizm, jaka subtelność.


Nie jestem pewna, ile osób siedzi w Kryptach. Alex twierdzi, że jakieś trzy tysiące. W Portland rzadko popełnia się jakieś przestępstwa – to wszystko dzięki remedium – czasami jednak ludzie coś kradną albo niszczą, albo nie poddają się policyjnym procedurom. Oprócz nich do więzienia trafiają wrogowie systemu. Ci, którzy nie zostają natychmiast straceni, gniją w Kryptach.


Eee, czy ja mam rozumieć, że podobnie traktuje się kogoś, kto buchnął gumę do żucia i sympatyków? Chyba w tym całym Oliversum nie mają na co podatków wydawać.


Krypty służą też za miejski szpital psychiatryczny i podczas gdy przestępstw popełnia się u nas niewiele, to – mimo remedium – wariatów mamy mniej więcej tyle samo co wszędzie.


Można by tam też zrobić bar mleczny i może pobudować jakieś centrum handlowe. Nie ograniczajmy się, ciepnijmy wszystko w jedno miejsce, będzie weselej.


Alex powiedziałby, że to właśnie z powodu remedium, i prawdą jest, że zbyt wczesne albo nieudane zabiegi czasem wywołują problemy psychiczne albo załamanie nerwowe. Do tego niektórzy ludzie zupełnie zmieniają się po zabiegu. Wpadają w katatonię, wpatrują się tępo przed siebie, ślinią się i jeśli rodziny nie stać na zapewnienie im opieki, również lądują w Kryptach, skazani na gnicie i powolną śmierć.


Skoro to jest miejski szpital psychiatryczny, to nawet gdyby rodziny stać było na opiekę, to i tak pewnie pacjenci po skopanej lobotomii trafialiby tutaj. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że skoro po zabiegu mają zniknąć pozytywne uczucia międzyludzkie, to jednak istnieją ekskluzywne domy opieki nad chorymi psychicznie, gdzie pacjenci mają super warunki i może jeszcze są regularnie odwiedzani przez kochających bliskich. Rodzinie takiego chorego powinno w sumie wisieć, co zdarzy się z taką osobą, a skoro w żaden sposób nie przysłuży się ona społeczeństwu, to raczej nie zapewnią jej godziwych warunków za ciężkie pieniądze, tylko wyślą właśnie do Krypt i będą mieć święty spokój.


Do Krypt wiodą ogromne dwuskrzydłowe drzwi. Przez małe szklane szybki, zapewne kuloodporne, pokryte kurzem oraz resztkami rozgniecionych owadów widzę niewyraźnie długi, czarny korytarz i kilka migoczących lamp. Na drzwiach wisi napis, wyblakły od deszczu i wiatru, głoszący: WSZYSCY ODWIEDZAJĄCY MAJĄ SIĘ UDAĆ BEZPOŚREDNIO DO REJESTRACJI I KONTROLI BEZPIECZEŃSTWA.



Och, kontrola bezpieczeństwa, brzmi groźnie. Może tam się zainteresują, czy Simorośl ma w ogóle prawo tu przebywać i to jeszcze z jakąś niepokorną dziunią, o której nikt nic nie wie.



Alex zatrzymuje się tylko na ułamek sekundy.

– Gotowa? – pyta, nie oglądając się za siebie.

– Tak – udaje mi się wykrztusić.

Zapach, który nas wita po wejściu do środka, niemal odrzuca mnie do tyłu – przez drzwi, poprzez czas, z powrotem do czwartej klasy. To odór tysięcy niemytych ciał upakowanych w ciasnej przestrzeni, a w tle ostra woń chemicznego wybielacza i środków czyszczących. Nakłada się na to wszystko zapach wilgoci – od wiecznie mokrych korytarzy, przeciekających rur, pleśni na ścianach i w tych wszystkich zakamarkach, gdzie odwiedzający nie mają wstępu. Rejestracja jest po lewej stronie. Kobieta siedząca przy okienku z kuloodpornego szkła ma na twarzy maskę chirurgiczną. Nie dziwię się jej. Ku mojemu zdumieniu, gdy podchodzimy do niej, zwraca się do Aleksa po imieniu.

– Cześć, Alex. – Wita go szybkim kiwnięciem głowy. Jej oczy biegną ku mnie. – Kto to taki?


Nevermind. Jesienne bożyszcze ma takie wtyki, że dziwię się, że nie poprowadził jeszcze ludu na barykady i nie obalił systemu.


Alex opowiada historię o incydencie podczas ewaluacji. Najwyraźniej jest w zażyłych stosunkach ze strażniczką, ponieważ kilka razy używa jej imienia, a nie widzę przy jej ubraniu identyfikatora z nazwiskiem. Zapisuje nasze dane w starym komputerze stojącym na biurku i kieruje nas w stronę kontroli bezpieczeństwa. Alex wita się też z tamtejszym personelem, a ja podziwiam go za opanowanie.


A ja podziwiam, że ten cały system się jeszcze w cholerę nie posypał. Dziury w protokole bezpieczeństwa jak w szwajcarskim serze. W zasadzie wystarczy mieć dobry bajer i piękne, liściaste kudły i wleziesz wszędzie.


Sama mam problemy nawet z odpięciem paska przed wykrywaczem metalu, tak strasznie trzęsą mi się ręce. Strażnicy w Kryptach wydają się o połowę więksi niż normalni ludzie, mają ręce wielkie jak rakiety tenisowe i szerokie barki. I wszyscy noszą broń. Ogromną broń. Robię, co mogę, by ukryć skrajne przerażenie, ale ciężko jest zachować spokój, gdy się stoi praktycznie w bieliźnie przed olbrzymami wyposażonymi w karabiny maszynowe. Wreszcie kontrolę mamy za sobą. Ubieramy się w ciszy i jestem zdumiona, że udaje mi się zawiązać sznurówki.

– Tylko oddziały od jeden do pięć! – krzyczy za nami jeden ze strażników, kiedy Alex rusza korytarzem i macha na mnie ręką, bym podążała za nim.


- Oj tam, oj tam, Władek, nie przesadzaj – odkrzykuje Alex.


Ściany są pomalowane na odrażający żółty kolor. W domu, w jasno oświetlonym pokoju dziecięcym lub w biurze mógłby pewnie uchodzić za pogodny. Ale w świetle rzadko rozmieszczonych lamp fluorescencyjnych migoczących z brzękiem, a do tego oszpecony powstałymi przez lata zaciekami, śladami brudnych palców, zgniecionych insektów i plamami po wolę nie wiedzieć czym jeszcze, wydaje się koszmarny – jak szeroki uśmiech osoby z czarnymi, zepsutymi zębami. (…)

Idę za nim wąskim korytarzem, potem skręcamy w następny. Wszystkie są puste i jak dotąd nie minęliśmy żadnej celi, choć po pewnym czasie zaczynają nas dobiegać jęki i krzyki oraz dziwne dźwięki, jakieś beczenie, muczenie i krakanie, jak gdyby kilka osób naśladowało odgłosy zwierząt. Musimy być blisko oddziału psychiatrycznego. Mimo to nie mijamy żadnych ludzi, nie ma pielęgniarek, strażników ani pacjentów.


Jak nie ma pacjentów, to kto wydaje te dźwięki? A strażnicy i pielęgniarki są zupełnie niepotrzebni, tak samo jak porządna kontrola odwiedzających i w ogóle jakiekolwiek ogarnięcie, jak to niby więzienie/psychiatryk powinno funkcjonować, żeby to miało ręce i nogi.  Nie, tutaj potrzebna jest atmosfera, a nie logika.

Wszystko jest tak nieruchome, że niemal przerażające. I ciche, z wyjątkiem tych straszliwych dźwięków, które zdają się emanować ze ścian.


Spooky…


Mam wrażenie, że tutaj można bezpiecznie porozmawiać, więc pytam Aleksa:

– Skąd wszyscy cię tu znają?


Monitoring wszak nie istnieje, więc można spokojnie gadać. Niech się jeszcze zaczną za rączki trzymać dla otuchy.


– Często tu wpadam – stwierdza, jak gdyby to miało mi wystarczyć za odpowiedź. Ludzie nie „wpadają” do Krypt. Nie po drodze tu na plażę. Ani nawet do publicznej toalety.


Chyba że są magiczną, leśną Simoroślą, on ma różne dziwne hobby.


Dochodzę do wniosku, że sam więcej mi nie powie i już mam go przycisnąć, by udzielił mi bardziej szczegółowej odpowiedzi, kiedy wzdycha ciężko i mówi:

– Mój ojciec tu jest. Dlatego przychodzę.

Nie wiedziałam, że istnieje jeszcze coś, co mogłoby mnie teraz zaskoczyć.

– Myślałam, że twój ojciec nie żyje.

Dawno temu Alex powiedział mi, że jego ojciec nie żyje, ale nie chciał wyjaśnić nic więcej. „Nigdy się nie dowiedział, że ma syna” – tylko tyle usłyszałam i zrozumiałam z tego, że zmarł przed jego narodzinami. Ramiona idącego przede mną Aleksa poruszają się lekkim westchnieniem.

– Bo nie żyje – odpowiada i nagle skręca w prawo w krótki korytarz, który kończy się ciężkimi żelaznymi drzwiami.

Na nich również wisi napis drukowanymi literami. Głosi on: SKAZANI NA DOŻYWOCIE. Poniżej ktoś przekreślił długopisem „dożywocie” i dopisał: DOGNICIE.


Lena jest kompletnie zdezorientowana zagadkami truloffa. Simorośl wiedzie ją na mały dziedziniec Krypt, który pasuje do tego miejsca jak kwiatek do kożucha, bo z opisu wynika, że to prawie jakieś łąki malowane zbożem rozmaitem.


Znajdujemy się na małym dziedzińcu otoczonym ze wszystkich stron brudnymi murami Krypt. Trawa jest tutaj niesamowicie bujna, sięga mi prawie do kolan. Pojedyncze drzewo wznosi ku górze powykręcane konary, a w jego gałęziach świergocze ptak. Jest tu zaskakująco miło, spokojnie i ładnie – to dziwne uczucie stać pośrodku małego ogrodu otoczonego masywnymi kamiennymi murami więzienia, to jakby znaleźć ciszę i spokój w oku cyklonu, podczas gdy wszystko wokół rozpada się w pył.


Yyy… ok.


– Tutaj – słyszę głos Aleksa, zaskakująco mocny. – W tym miejscu. – I wskazuje na kamień wystający krzywo z ziemi. – Właśnie tu leży mój ojciec. Spośród trawy wystają dziesiątki kamieni, które na pierwszy rzut oka wydają się porozrzucane przypadkowo i w naturalny sposób. Teraz dopiero dociera do mnie, że ktoś je powbijał w ziemię. Niektóre z nich pokryte są blaknącymi czarnymi znakami, w większości nieczytelnymi, choć na jednym kamieniu rozpoznaję słowa RICHARD oraz ZMARŁY. Nagrobki. Uświadamiam sobie, że stoimy właśnie pośrodku cmentarza.


Jakże to miło ze strony tych potworów z Krypt, że urządzają dysydentom normalne pochowki na jakimś ładnym, zielonym poletku, zamiast np. palić zwłoki i wrzucać prochy do jakiejś dziury.


Alex spogląda na wciśnięty w ziemię u swoich stóp kawałek betonu, płaski jak tablica pamiątkowa. Tu widać cały napis, a drukowane litery, wypisane równo czymś, co wygląda na czarny marker, mają lekko rozmazane krawędzie, jak gdyby ktoś wielokrotnie je poprawiał. Inskrypcja głosi: WARREN SHEATHES, NIECH SPOCZYWA W POKOJU.


I nikt nigdy nie przydybał Aleksa na odwiedzaniu tego grobu i poprawianiu napisu z imieniem i nazwiskiem człowieka, którego nie powinien znać i który nie powinien go obchodzić? Konspira robi się coraz bardziej wyrafinowana.


– Warren Sheathes – powtarzam na głos. Chciałabym ująć rękę Aleksa, ale nie sądzę, żeby było to bezpieczne. Dziedziniec otacza kilka okien i chociaż są pokryte grubą warstwą brudu, zawsze istnieje ryzyko, że ktoś będzie tędy przechodził i nas zobaczy. – To twój ojciec?


No coś ty, musicie uważać, bo ktoś może was przyłapać? Rewolucyjne podejście do tematu.


Alex kiwa głową, a potem szybko wstrząsa ramionami, jak gdyby próbował wyrwać się ze snu.

– Tak.

– Trzymano go tutaj?

Jedna strona jego ust wykrzywia się w uśmiech, ale reszta twarzy pozostaje kamienna.

– Czternaście lat. – Powoli rysuje na ziemi kółko czubkiem buta, pierwsza fizyczna oznaka dyskomfortu i wewnętrznego napięcia, od kiedy tu przyszliśmy. W tej chwili ogarnia mnie podziw dla niego: od kiedy się poznaliśmy ciągle mnie wspierał, pocieszał i wysłuchiwał moich żalów, a przez cały ten czas dźwigał brzemię własnych sekretów.


Raczej manipulował tobą według swojego uznania, ale ciebie nic nie przekona.


– Co się wydarzyło? – pytam cicho. – To znaczy, czy on... – nie kończę. Nie chcę go popędzać.

Alex spogląda na mnie przelotnie i szybko odwraca wzrok.

– Co zrobił? – odzywa się. W jego głosie znów słychać zaciętość. – Nie wiem. Nie wiem, co zrobili ci wszyscy ludzie, którzy skończyli na Oddziale Szóstym. Myślał samodzielnie. Dawał świadectwo tego, w co wierzył. Nie chciał się poddać.

– Oddział Szósty?

Alex dalej unika mojego wzroku.

– Oddział śmierci – mówi cicho. – Głównie dla więźniów politycznych. Trzymani są w karcerach. I nikt nigdy nie wychodzi na wolność. – Wskazuje ręką wokół, na inne kamienie wystające z trawy, dziesiątki prowizorycznych grobów. – Nigdy – powtarza, a mnie przypomina się znak na drzwiach: SKAZANI NA DOGNICIE.


Niech zgadnę, mamusia naszej Lenki tam właśnie się znajduje. I pomimo wyraźnego zakazu Władka z karabinem maszynowym, tam właśnie ją zabierasz.

Simorośl opowiada Lenie swoją smutną back story.


– On i moja mama mieli szesnaście lat, kiedy się poznali. Nie do wiary, co?


Och, w opowieściach YA to zupełnie normalne.


- Miała zaledwie osiemnaście lat, kiedy mnie urodziła. – Przykuca i kciukiem obrysowuje litery na grobie. Pojmuję już, że przychodzi tutaj tak często, by poprawiać blaknące znaki, by zachować pamięć o swoim ojcu. – Chcieli razem uciec, ale ojciec został złapany, zanim zrealizowali swój plan. Nie wiedziałem, że go aresztowano. Myślałem, że nie żyje. Mama uznała, że tak będzie dla mnie lepiej, a nikt w Głuszy nie miał wystarczających informacji, by to sprostować. Myślę, że mama wolała wierzyć w jego śmierć. Nie chciała myśleć, że gnije w tym miejscu. – Mówiąc to, cały czas przejeżdża palcem po literach, w tę i z powrotem. – Ciocia i wujek wyznali mi prawdę, gdy skończyłem piętnaście lat. Chcieli, żebym wiedział. Przyszedłem tu, żeby się z nim spotkać, ale... – Wydaje mi się, że się wzdryga. – W każdym razie było już za późno. Nie żył, zmarł kilka miesięcy wcześniej i został pogrzebany tutaj, gdzie jego szczątki niczego nie mogły już skazić.


Ale skazić czym przepraszam? Swoimi ideałami, czy może ADN-em? Bo jeśli tym ostatnim, to pomysł zarażenia się miłością od trupa jest co nieco pokręcony.

Po tej malutkiej dawce ekspozycji, zabieramy dupę w troki i udajemy się dalej na wycieczkę.


Ostatni raz przed wejściem do środka spoglądam na grób. Szukam w myślach jakiejś modlitwy albo stosownych słów, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Nauka nie wypowiada się jasno na temat tego, co się dzieje, kiedy człowiek umiera: najprawdopodobniej rozpuszcza się w niebiańską materię, która jest Bogiem, i zostaje przez nią wchłonięty, aczkolwiek mówią nam też, że wyleczeni idą do nieba i żyją wiecznie w idealnej harmonii i porządku.


Ja już się poddałam i nawet nie próbuję ogarnąć, o co kaman z religią w Oliversum, więc wybaczcie, nie skomentuję, bo wisi mi to.


– Twoje nazwisko. – Odwracam się twarzą do Aleksa, który już ruszył w stronę drzwi. – Alex Warren.

Alex nieznacznie kiwa głową.

– Zostało mi przypisane.

– Naprawdę nazywasz się Alex Sheathes – mówię, a on znowu potakuje. Ukrywa swoje prawdziwe nazwisko, tak jak i ja.



Oboje jesteście naprawdę świetni w ukrywaniu i generalnie w konspirze. Miszczostwo po prostu.


Lena wzrusza się jak stary siennik i bredzi coś o specjalnej więzi jaka łączy naszych miszczów konspiry. Nie jest to oczywiście miejsce ani czas na amory, więc na wewnętrznych uniesieniach się kończy. Nasze gołąbeczki wchodzą wreszcie do budynku.



Przechodzimy przez kilka krętych korytarzy. Uczucie spokoju, które miałam jeszcze przed chwilą, zostaje niemal natychmiast wyparte przez strach tak przejmujący, jakby jego ostrze przechodziło przez sam mój rdzeń i sięgało do głębi, paraliżując mnie i utrudniając oddychanie. Miejscami wycie staje się głośniejsze, niemal nieludzkie, aż zatykam uszy. A potem znowu cichnie. Mijamy mężczyznę w białym długim kitlu poplamionym czymś, co wygląda na krew. Prowadzi pacjenta na smyczy. Żaden z nich nie rzuca nam nawet przelotnego spojrzenia.


Na smyczy, serio, Oliver, serio? Nie naczytałaś się może za dużo jakichś fanfików z BDSM przypadkiem?


Skręcamy tyle razy, że zaczynam się zastanawiać, czy Alex się nie zgubił, tym bardziej że korytarze stają się coraz brudniejsze, a światła nad naszymi głowami rzadsze, aż w końcu idziemy w półmroku, a poczernione kamienne mury oświetla zaledwie jedna żarówka na kilka metrów. Co jakiś czas w ciemności świecą neonowe znaki, jakby wisiały w powietrzu: ODDZIAŁ PIERWSZY, ODDZIAŁ DRUGI, ODDZIAŁ TRZECI, ODDZIAŁ CZWARTY. Mimo to Alex się nie zatrzymuje i gdy mijamy wejście do korytarza, który wiedzie do Oddziału Piątego, wołam za nim, przekonana, że się pomylił albo zgubił drogę.

– Alex! – Jednak już w momencie gdy wymawiam jego imię, dławi mnie ono, ponieważ właśnie dochodzimy do ciężkich dwuskrzydłowych drzwi oznaczonych małym znakiem, słabo oświetlonym i tak wyblakłym, że ledwie czytelnym. A mimo to wydaje się jarzyć mocno jak tysiąc słońc.

Alex odwraca się i z przerażeniem stwierdzam, że spokój wyparował z jego twarzy zupełnie. Szczęka mu drży, jego oczy są pełne bólu i widzę, że nienawidzi siebie samego za to, że tu jest, za to, że to on musi to powiedzieć, że to on musi mi to pokazać.

– Tak mi przykro, Lena – szepcze. A ponad nim w ciemności żarzy się napis: ODDZIAŁ SZÓSTY.


Ależ jestem zdziwiona, ojejku, jejku, jej. Władek nie będzie zadowolony.

W następnym odcinku Lena wreszcie dowie się prawdy o losie swojej matki. Przygotujcie się na totalne kuriozum. Do zobaczenia!

Beige

13 komentarzy:

  1. ... Pacjent na smyczy. Serio? U nas mówi się, że ktoś naogladal się niemieckiego porno.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Mijamy mężczyznę w białym długim kitlu poplamionym czymś, co wygląda na krew. Prowadzi pacjenta na smyczy."

    :D :D :D

    Nareszcie w pełni zdałam sobie sprawę, dlaczego Oliver nie umie w dystopię. Opis Krypt jest tak naiwny, że aż zabawny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, wierzcie mi na słowo - jeśli chodzi o Krypty, Oliver dopiero się rozkręca. W porównaniu z tym, co dostaniemy w (dalszej i bliższej) przyszłości, póki co jest to bardzo prawdopodobnie opisane miejsce...


      Maryboo

      Usuń
  3. Ej, Krypty najwyraźniej po prostu robią za ekskluzywny klub BDSM za pacjentem do wynajęcia. >Jakoś< trzeba spiąć budżet, nie? ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wciąż nie mam pewności co tu się wydarzyło. Krypty są tak kuriozalne, że chyba bardziej już nie mogą - pacjent na smyczy przebił wszystko.

    Ale przynajmniej wiemy, że ulubiony kolor rzeczywiście ma znaczenie ... chyba...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Krypty są tak kuriozalne, że chyba bardziej już nie mogą" - och, słodka naiwności...;)

      "Ale przynajmniej wiemy, że ulubiony kolor rzeczywiście ma znaczenie ... chyba..." - najwyraźniej na tyle duży, że jest podstawą dla oprowadzania po kazamatach przypadkowej nastolatki przez równie przypadkowego typa. Aczkolwiek nadal nie rozumiem, na czym właściwie opiera się owo przestępstwo.

      Maryboo

      Usuń
  5. Przypomniał mi się skecz,jak śpiewali "Zachodni wiatr spienione goni fale" i to było złe,bo zachodni,a drugi wiosłujący się rozdarł:"Szli na zachód osadnicy!"
    Simorośl sobie wchodzi,gdzie chce,pacjentów na smyczach prowadzają,ja nie mogę!
    Jakoś nie mogę się tych Krypt przestraszyć...
    Jestem ciekawa curiosum.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  6. Przyznam, że na razie najbardziej nie rozumiem, dlaczeg matka bohaterki miałaby być na oddziale dla więźniów politycznych. Czy widzieliśmy, jakoby matka bohaterki prowadziła generalną agitkę przeciw systemowi? Szkoliła dzieci, jak oszukać rządowych kontrolerów? Oddawała krew, żeby – skoro pewnie miłością można zarazić się przez wymianę płynów… – zarazić biednych dawców i trochę zaciąć trybiki Małego Brata?… Nah, była „zarażona”, ale przecież niekoniecznie jest w tym jej jakakolwiek wina – więc jakaś szczególna zapiekłość (ponad dożywotnią kwarantanną) nie ma nawet wartości edukacyjnej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Przyznam, że na razie najbardziej nie rozumiem, dlaczeg matka bohaterki miałaby być na oddziale dla więźniów politycznych." - 'Delirium Wiki' oficjalnie opisuje oddział 6 jako 'holds the most dangerous prisoners'. Cóż, najwyraźniej w Oliverversum samo płakanie nad zmarłym mężem kwalifikuje cię do zdobycia owego tytułu...

      Maryboo

      Usuń
  7. Jak idealnie się składa, że jestem świeżo po lekturze "Innego Świata", a tu akurat Krypty...

    "Eee, czy ja mam rozumieć, że podobnie traktuje się kogoś, kto buchnął gumę do żucia i sympatyków?"
    Cóż, może trafiają tam na krótko, na swoistą resocjalizację? Taki odpowiednik sowieckich bezprizornych czy coś, oni też byli w więzieniu razem z politycznymi

    " Krypty służą też za miejski szpital psychiatryczny"
    Hmm, jeśli podejście do chorych psychicznie byłoby podobne jak w III Rzeszy, jestem w stanie to przyjąć. Można też pójść na logikę "trzeba być wariatem by działać przeciw naszej soc... rajskiej ojczyźnie".

    Wtf ten cmentarz. To wymagałoby empatii, by godnie obchodzić się ze zwłokami więźniów. Już można sobie odpuścić rzeczy w stylu krematoria, mydło z ludzkiego tłuszczu (co w warunkach biedy i nędzy miałoby uzasadnienie ekonomiczne) czy abażury ze skóry. Ale jakieś masowe, nieoznaczone mogiły...

    "Ale skazić czym przepraszam? Swoimi ideałami, czy może ADN-em? Bo jeśli tym ostatnim, to pomysł zarażenia się miłością od trupa jest co nieco pokręcony."
    Zależy od tego, w jaki dokładnie sposób można zarazić się ADN, czego chyba nadal nie wiemy (aŁtorka takoż), skoro ADN-em może być wszystko, od depresji po dżumę (he, he), to można się nim i zarazić poprzez kontakt z ciałem chorego, c'nie?

    Ja z kolei jestem przerażona opisem Krypt. A konkretnie tym, że ktoś to wydrukował...

    OdpowiedzUsuń
  8. Chciałam jakoś skomentować ten rozdział, ale pacjent na smyczy mnie załamał. I chyba wciąż jestem załamana.
    Tak czy inaczej dobra robota.
    rose29

    OdpowiedzUsuń
  9. Wycieczki do krypt!? WYCIECZKI!?
    To tak, jakby hitlerjugendt prowadzać na wycieczki do Auschwitz albo pionierom organizować edukacyjne wyjazdy na Kołymę! Takie rzeczy zawsze były ukrywane pod grubą warstwą propagandy! Jeszcze w dodatku tuż obok cel, w których siedzą ludzie i mogą krzyknąć to i owo... poza tym genialny plan po prostu POKAZYWAĆ WSZYSTKIM OBYWATELOM, GDZIE JEST SUPERRYGORYSTYCZNE WIĘZIENIE, W KTÓRYM BYĆ MOŻE SIEDZĄ ICH BLISCY I DO KTÓREGO SAMI KIEDYŚ MOGĄ TRAFIĆ. Jeszcze niech im mapy budynku i okolicy rozdają.
    Co do samego wyglądu więzienia, dodam tylko tyle, że w łagrach obecność pospolitych przestępców wymieszanych z politycznymi miała na celu dodatkowe zastraszenie tych ostatnich -tzw, knajacy pełnili w łagrach ważne funkcje, zwykle mieli lepsze jedzenie i lżejszą pracę do wykonania a jako element socjalnie bliski nie byli karani za różne swoje wybryki (takie jak morderstwa i gwałty), co czyniło życie w obozie jeszcze trudniejszym do zniesienia dla zwykłych ludzi (np skazanych na 25 lat za kradzież 1 szpulki nici, co było liczone jako agitacja)... ale Mały Brat oczywiście na to nie wpadł i woli trzymać ich na innym oddziale.
    Na nich również wisi napis drukowanymi literami. Głosi on: SKAZANI NA DOŻYWOCIE. Poniżej ktoś przekreślił długopisem „dożywocie” i dopisał: DOGNICIE.
    I to sobie tak wisiało, wycieczki czytały i nikt nie poprawił? Organizacja pierwsza klasa po prostu.

    OdpowiedzUsuń
  10. Late to the party, ale widze, ze jedna mala perelka zostala przeoczona:

    "Zresztą nawet geograficznie jest to miejsce graniczne: Krypty usytuowane są na wschodniej granicy, strzeżone od tyłu przez Presumpscot River i Głuszę."

    Wiecie, budynek pelen buntownikow strzerzony przez Glusze, miejscowke buntownikow. Co mogloby pojsc nie tak?

    OdpowiedzUsuń