czwartek, 17 stycznia 2019

Część XXV

Dzisiejsza analiza będzie raczej krótka, a to z tego powodu, że chciałyśmy podzielić fragmenty tak, by wyjaśnienie Wielkiej Intrygi zostawić na osobną analizę. 

No to jedziemy!


Ranek jednak nadchodzi.

A nie mówiłam ;).
Odnajduje sobie drogę przez szczeliny w ścianach i w dachu i wraz z nastaniem mętnej szarości ciemność powoli odpływa. Moje pierwsze chwile świadomości są rozmyte: wydaje mi się, że jestem z Aleksem. Ale nie. To Julian. Czuję na sobie jego rękę, a na karku gorący oddech. Przez sen skopałam pościel — leży teraz zwinięta w nogach łóżka. Kątem oka dostrzegam ruch w korytarzu i stwierdzam, że pewnie kot dostał się do domu.

Dziewczyno, twój instynkt samozachowawczy naprawę musiał umrzeć straszną śmiercią, aż mi się żal zrobiło.
A potem narasta we mnie przekonanie, że to niemożliwe, ostatniej nocy na pewno zamknęłam drzwi na klucz - i zdjęta nagłym przerażeniem podnoszę się na łóżku.
— Julian...

No nareszcie…
Wtedy wszystko wokół eksploduje: policja i porządkowi w maskach gazowych i szarych mundurach pośród wrzasków wlewają się przez drzwi, rozwalają ściany.

Rozwalanie ścian dla dwóch smarkaczy, którzy są tak głupi, że nie zauważyli zbliżającej się obławy, to chyba lekka przesada.  Można ich było capnąć spokojnie, jak spali.  No chyba że atakujący spodziewali się jeszcze poukrywanych po kątach dwudziestu Odmieńców uzbrojonych po zęby. 

Jeden z nich łapie mnie, a drugi wyciąga z łóżka Juliana, który mnie przywołuje, wyrwany nagle ze snu, ale nie słyszę nic ponad kakofonią dźwięków, ponad krzykiem, który musi wydobywać się z mojej piersi. Chwytam plecak, wciąż zwinięty w nogach łóżka, żeby uderzyć nim porządkowego, ale gdy otacza mnie kolejnych trzech, stwierdzam, że to bez sensu. Przypominam sobie, że broń zostawiłam w łazience — a więc ta możliwość obrony odpada. Ktoś ciągnie mnie za kołnierz, duszę się. Jeszcze inny porządkowy wykręca mi rękę i zakuwa w kajdanki, a potem popycha do przodu, i w ten sposób — na poły o własnych siłach, a na poły wleczona — wychodzę na zewnątrz, gdzie w jasnych promieniach słońca czeka jeszcze więcej policjantów i antyterrorystów, wszyscy z bronią i w maskach przeciwgazowych: w bezruchu, w ciszy, w oczekiwaniu. Przez fale zalewającej mnie paniki przedziera się jedno słowo: zasadzka. To musi być zasadzka.
— Mamy ich — oznajmia ktoś do krótkofalówki i nagle wszystko wraca do życia, zaczyna wibrować dźwiękiem: ludzie krzyczą coś do siebie, gestykulują. Dwóch policjantów na motocyklach wciska gaz do dechy i w nozdrza uderza mnie smród spalin. Ze wszystkich stron atakuje mnie szum dochodzący z niezliczonych krótkofalówek.
— Dziesięć-cztery, dziesięć-cztery. Mamy ich.

Czyli nie jest to żadna randomowa akcja wesołej gromadki Małego Brata, jednak chodziło konkretnie o Lenkę i Juleczka. Ponawiam więc pytanie, po co ten cały batalion dla tych dwóch półgłówków.
— Trzydzieści kilometrów od rządowych terenów... wygląda to na ich kryjówkę.
— Jednostka 508 do bazy...
Juliana wloką zaraz za mną, w eskorcie czterech porządkowych. Jego także zakuto w kajdanki.
— Lena! Lena! — słyszę jego głos. Próbuję się odwrócić, ale idący za mną porządkowy popycha mnie do przodu.
— Nie zatrzymuj się. — Ku swojemu zaskoczeniu słyszę kobiecy głos, zniekształcony przez maskę przeciwgazową.
Na drodze, którą tu dotarliśmy, stoi sznur samochodów, a przy nich kolejne grupy policjantów i antyterrorystów. Niektórzy są w pełnym rynsztunku, ale reszta w cywilnych ubraniach. Opierają się beztrosko o samochody, rozmawiają i popijają kawę z jednorazowych kubków.


Ja rozumiem że Juleczek jest ważną osobistością, ale to jest po prostu śmieszne. Chyba Mały Brat naprawdę nie ma na co pieniędzy wydawać. 

Gdy ich mijam, ledwo zaszczycają mnie spojrzeniem. Przepełnia mnie ślepa furia, mam ochotę rzucić się na nich z pięściami. Widać, że dla nich to tylko rutynowa akcja. Pod koniec dnia wrócą do domów, do swoich nieskazitelnych mieszkań i rodzin, i nawet nie wspomną w myślach o widzianej dziś dziewczynie, którą wleczono na ich oczach, prawdopodobnie na śmierć.


Cóż, przecież to wywrotowiec, wróg systemu i fokle, po co się mają taką hołotą przejmować. 

Widzę czarny samochód; biała, wąska twarz Thomasa Finemana obserwuje mnie beznamiętnie. Gdybym miała wolne ręce, walnęłabym nimi w szybę. Chciałabym widzieć, jak odłamki szkła lądują na jego twarzy, przekonać się, czy wtedy będzie tak samo spokojny.
— Hej, tutaj! — Jakiś policjant macha w naszą stronę, wskazując na policyjną furgonetkę. Czarne słowa widniejące na tle lśniącej białej farby głoszą: MIASTO NOWY JORK, WYDZIAŁ WYCHOWANIA, OŚWIECENIA I NAWRACANIA. W Portland jest tylko jedno więzienie, Krypty, siedzą w nim wszyscy kryminaliści i opozycjoniści, a także wariaci, których choroba często jest skutkiem nieudanych lub zbyt wczesnych zabiegów. W Nowym Jorku i siostrzanych miastach istnieje cała sieć powiązanych z sobą zakładów karnych, z nazwą prawie tak samo złowrogą jak ta, którą Portland nadało swojemu więzieniu: WON.


Ahahahahahahahahahaha!!! Mam nadzieję, że tłumaczka zrobiła to specjalnie.  Won z porządnego społeczeństwa, zakały!

— Tutaj, tędy! — Teraz inny policjant macha na nas, byśmy podeszli do jego furgonetki. Znowu powstaje zamieszanie.
Stwierdzam, że ta akcja jest dużo bardziej chaotyczna niż naloty, które do tej pory widziałam. Jest zbyt wielu ludzi.


Prawda? Przecież to idiotyczne. Mamy powtórkę z pierwszego tomu, kiedy za Lenką i Simoroślą uganiali się wszyscy krewni i znajomi królika zaopatrzeni w artylerię i helikoptery. 

Zbyt wiele samochodów zatruwających powietrze spalinami, zbyt wiele krótkofalówek szumiących jednocześnie, zbyt wielu ludzi rozmawiających i przywołujących jeden drugiego. Słyszę, jak jakiś porządkowy i członek grupy antyterrorystycznej sprzeczają się o podział kompetencji. Głowa mnie boli, słońce świeci mi prosto w oczy. Widzę jedynie jego oślepiający blask, metalową rzekę samochodów i motocykli oraz spaliny zamieniające powietrze w miraż, w gęsty i wibrujący dym. Nagle wzbiera we mnie kolejna fala paniki. Nie wiem, co się stało z Julianem. Nie ma go już za mną, nie widzę go też w tłumie.

Lenka wzywa Juliana, ale ten nie odpowiada. Kobieta w masce gazowej pogania dziewczynę do przodu, a Juleczka ni widu, ni słychu. Lenka obawia się powtórki z rozrywki, nie chce przeżyć śmierci następnego trulawera. 

— Julian! — krzyczę, kopiąc jednocześnie w tył nogą, która trafia kobietę w goleń. Słyszę przekleństwo i przez chwilę jej uścisk słabnie. Ale zaraz znowu się zacieśnia. Szarpie mnie za nadgarstki tak mocno, że z jękiem odginam się do tyłu. Gdy staram się trwać w tej pozycji, by ulżyć rękom, złapać oddech i powstrzymać łzy, kobieta nachyla się ku mnie, a jej maska uderza mnie w uszy.
— Lena — mówi cichym głosem. — Proszę. Nie chcę ci zrobić krzywdy. Jestem bojowniczką o wolność.


Na te słowa nieruchomieję: to hasło, jakim sympatycy i Odmieńcy ujawniają swoją przynależność do ruchu oporu.

Bardzo subtelne hasło, nie ma co. Zero kreatywności, gdzie żyrafy, gdzie pawiany? Gdzie porządna konspira?
Kobieta prowadzi Lenkę do innej furgonetki, która również ma cudnej urody napis WON, jednak jest on trochę inny niż te pozostałe. Lena od razu to zauważa, ale nikt z oddziału Małego Brata się nie skapnął, bo oczywiście że nie. Zresztą i tak za mało im płacą za uganianie się za jakimiś małolatami, też bym miała wylane na takie pierdoły.
Członkini ruchu oporu wsadza Lenę do furgonetki i rozkuwa ją. Nie mówi jej jednak, dokąd jadą, a jedynie, że będzie bezpieczna. Dziewczyna odczuwa ulgę, ale jednocześnie martwi się o Juleczka, którego tatuś zapewne nie przytuli do ojcowskiej piersi.
Zastanawiam się, co się z nim stanie. Może — tli się we mnie iskierka nadziei — potraktują go łagodnie, ze względu na ojca. Może uznają, że po prostu popełnił błąd. Bo to był błąd: całowanie, sposób, w jaki się dotykaliśmy. Prawda...?
Nie pogrążaj się naiwnością, moja droga, cały czas plujesz jadem, jak to zombiaki po remedium to potwory, a władza to zło absolutne, więc nagłe łudzenie się, że pogłaskają jedynie Julka po główce, jest bez sensu.
Furgonetka zostaje zatrzymana przez kontrolę, ale na szczęście strażnik nie doszukuje się niczego w papierach kobiety i puszcza samochód dalej.
Oddycham z ulgą, która niemal przeradza się w szloch. Teraz, jak przypuszczam, wjechaliśmy do tunelu pod rzeką Hudson: w długą, czarną gardziel, w której rozbrzmiewają echa wilgotnej przestrzeni. Wyobrażam sobie płynącą nad nami rzekę upstrzoną plamkami szarości. Myślę o oczach Juliana, które zmieniały kolor niczym woda odbijająca światło.
Ofkors.
Rzuca mną, gdy samochód wjeżdża w dziurę, a potem wczołguję się wyżej i nasłuchuję. Z zewnątrz dobiegają mnie sporadyczne dźwięki ruchu ulicznego: odległe wycie syren, beczący w pobliżu klakson. To musi być Nowy Jork. Pewnie furgonetka zatrzyma się lada chwila. Za każdym razem, gdy przystajemy, nastawiam się, że drzwi zaraz się rozsuną i kobieta w masce — choć twierdziła, że jest po mojej stronie — zaciągnie mnie do WON, jednak mija kolejne dwadzieścia minut, a my wciąż jedziemy. Przestałam już zgadywać, gdzie jesteśmy.
Po jakimś czasie furgonetka staje, a Lena zostaje wypuszczona na zewnątrz.
Rozglądam się wokół z rozczarowaniem. Miałam nadzieję, że otoczenie da mi jakieś wskazówki, dlaczego zostałam porwana i przez kogo. Tymczasem znajduję się w szarym pomieszczeniu, w którym nie ma nic oprócz betonu i gołych stalowych belek. Z jednej strony widzę ogromne podwójne drzwi, na tyle szerokie, by mogła się w nich zmieścić furgonetka, po przeciwnej zaś znajdują się drugie, metalowe i pomalowane na ten sam szary kolor, co wszystko wokół. Przynajmniej widzę światło elektryczne, a to znaczy, że jesteśmy w mieście albo gdzieś blisko niego. Kobieta zdjęła maskę przeciwgazową, ale wciąż ma na głowie nylonową kominiarkę z wyciętymi otworami na usta, nos i oczy.
— Co to za miejsce? — pytam, podnosząc się i zakładając plecak. — Kim jesteś?
Nie odpowiada, tylko obserwuje mnie uważnie. Oczy ma szare, koloru nieba podczas burzy. Nagle wyciąga rękę, jak gdyby chciała dotknąć mojej twarzy. Odskakuję w tył, wpadając na samochód. Ona także cofa się i zaciska rękę w pięść.
Dziwne zachowanie, powiedziałby kto, ale nie trzeba być Einsteinem, żeby rozkminić ten subtelny foreshadowing. Prawda?
— Zaczekaj tutaj — mówi. Odwraca się i już rusza w stronę drzwi, przez które wjechaliśmy, kiedy łapię ją za nadgarstek.
— Chcę wiedzieć, co tu się dzieje. — Mam już dość gładkich ścian, zamkniętych pomieszczeń, masek i gier. Pragnę odpowiedzi. — Chcę wiedzieć, jak mnie znalazłaś i kto cię po mnie przysłał.
— Nie jestem osobą, która może odpowiedzieć na twoje pytania — mówi i stara się uwolnić z mojego uścisku.
— Zdejmij kominiarkę. — Przez krótką chwilę wydaje mi się, że w jej oczach błyska strach.
— Puść mnie. — Jej głos jest cichy, ale stanowczy.
— Nie, to nie. Sama ją zdejmę.
Wyciągam rękę. Kobieta próbuje mnie odepchnąć, ale jestem szybsza. Udaje mi się podciągnąć róg materiału i odsłonić szyję, na której od ucha biegną pionowo w dół wytatuowane drobne cyfry: 5996. Ale zanim mam szansę bardziej uchylić kominiarkę, kobieta chwyta mnie mocno za nadgarstek i odsuwa moją rękę.
— Lena, proszę — mówi błagalnym głosem.
No chyba nie ma już żadnych wątpliwości, kim jest owa tajemnicza członkini ruchu oporu.
— Przestań zwracać się do mnie po imieniu! — Gniew wzbiera mi w piersi. Kim ona jest, że pozwala sobie na taką poufałość? Próbuję ją uderzyć plecakiem, ale się uchyla. Gdy zamierzam ponowić próbę, drzwi za moimi plecami otwierają się i do pomieszczenia wkracza... Raven.
DUN DUN DUN!!!
Ojejku, jej icoteras? Dowiecie się 27 stycznia. Wielki Sprytny Plan zostanie wreszcie wyjaśniony. Zaopatrzcie się w jakieś poduszki do podłożenia pod głowę, żeby nie dostać wstrząśnienia mózgu od headdesków.
Do zobaczenia!
Beige

30 komentarzy:

  1. "Nagle wyciąga rękę, jak gdyby chciała dotknąć mojej twarzy." - Wow, a myślałam, że to ja piszę z subtelnością piły mechanicznej XD
    Cała ta obława jest wręcz śmiesznie przesadzona, nikt nie wie, co się dzieje, ktoś się ze sobą kłóci, ło Jezusie. Trochę jak w szkole, kiedy dwie klasy mają ćwiczyć na jednej sali i nagle nie wiadomo, kto gra w siatkę, a kto w minihokeja. Coś pięknego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Trochę jak w szkole, kiedy dwie klasy mają ćwiczyć na jednej sali i nagle nie wiadomo, kto gra w siatkę, a kto w minihokeja" - śmiem twierdzić, że szkolny WF jest mimo wszystko lepiej zorganizowany.

      Usuń
  2. Ta kobieta to Hipolit :v

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lenie pewnie będzie bardzo przykro, jak dowie się, że własną mamuśkę zdzieliła plecakiem i skopała... Oh w8, to Lena.

      Usuń
    2. Poświęcenie Hipolita jest cudowne. Szkoda, że autorkę nie było stać na ogromne poświęcenie, jakim jest wpisanie paru słów w wyszukiwarkę internetową od czasu do czasu. Nie mówię zaraz by pisać do ambasady w innym kraju z pytaniem o układ pomieszczeń w ich budynku (autentyczny przykład z kręgu moich znajomych, z resztą nie wiem, czy kiedyś już o tym nie wspominałam), tylko no nie wiem, wejść na wikipedię chociaż...

      Usuń
    3. Hipolit jako Jej Ekscelencja z "Seksmisji" - podoba mi się!

      Usuń
  3. Dziewczyny, śledzę Was od czasów "Księcia do wzięcia". Wykonujecie fest robotę, zwłaszcza przy Zmierzchu. Każda analiza to miód, Nutella i żelki. Tak trzymać!

    OdpowiedzUsuń
  4. W sumie gdyby się uprzeć, ta obława miałaby sens - w końcu porwano syna wysoko postawionego człowieka. Można by się spodziewać, że ktoś kto ma takie możliwości zaangażuje jak najwięcej ludzi, żeby odnaleźć własne dziecko.

    Tylko nie oszukujmy się - do tej pory tatulek był przedstawiany w zupełnie inny sposób, poza tym pewnie stoi za tym porwaniem więc... flashbacki z pierwszej części :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama liczba funkcjonariuszy jeszcze by uszła, ale zorganizowanie akcji wygląda...no nie wygląda.

      Usuń
  5. Rozwalanie ścian dla dwóch smarkaczy, którzy są tak głupi, że nie zauważyli zbliżającej się obławy, to chyba lekka przesada.
    Może do prawdziwej akcji, ale przecież nie do spektakularnej produkcji Hipolita!
    Aha. Więc odmieńcy mają taaaaaką wypasioną specekipę i nadal giną z głodu i zimna w lesie...
    *Przypomina sobie, że jednym z Odmieńców jest Raven*
    No tak, wszystko jasne.
    Czy subtelny plan Raven z parasolem polegał w takim razie na tym, żeby Lena została porwana i potem uciekła i można było ją znowu porwać tym razem do tajnej bazy?
    Faktycznie, mój plan z parasolem miał większe prawdopodobieństwo powodzenia :/
    Rozumiem, że zaprowadzenie Leny do bazy było zbyt proste?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra, jak jeszcze raz przeczytałam to ma to więcej sensu. Chodziło o zwabienie Finemana McZłola? To w takim razie po co hieny, ludzie z kanałów i skąd oni wiedzieli, że Julian będzie na wysypisku? I po co Fineman porywał własnego syna? To zaczyna wyglądać jakby McZłol współpracował z Raven... i ma coraz mniej sensu

      Usuń
    2. Cóż, w przyszłym tygodniu wszystko się wyjaśni ;)

      Usuń
  6. Cóż, przecież to wywrotowiec, wróg systemu i fokle, po co się mają taką hołotą przejmować.
    Oni są w pracy.I tyle.
    Już się nie mogę doczekać końca!

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, do końca de facto jeszcze trochę - ujawnienie Intrygi nie będzie się równać zakończeniu tomu ;)

      Usuń
    2. Nie wiem czy sie cieszyć ze to nie koniec analizy, czy rozpaczac ze nie koniec czytania o Lence...

      Usuń
  7. Może przy okazji zgarnięcia dzieciaków tajniacy zrobili sobie ćwiczenia połączone z akcją "Sprzątanie świata? Zbieraj złom, dbaj o przyrodę!", a że podczas każdej wycieczki znajdzie się taki co nie chce brać udziału to część z nich piła sobie kawkę.

    W ogóle jakie emocje były w tym opisie! Aż czuć było ten strach i niepewność głównych bohaterów. Tyle, że nie.

    świetna robota dziewczyny.

    rose29

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Może przy okazji zgarnięcia dzieciaków tajniacy zrobili sobie ćwiczenia połączone z akcją "Sprzątanie świata? Zbieraj złom, dbaj o przyrodę!", a że podczas każdej wycieczki znajdzie się taki co nie chce brać udziału to część z nich piła sobie kawkę." - całkiem możliwe. A może biedacy nie wiedzieli po prostu, do której drużyny krzykaczy powinni przynależeć, więc na wszelki wypadek trzymali się z boku...

      Usuń
  8. A właśnie, jeszcze jedno... Czy istnieją kominiarki z otworem na oczy usta i nos jednocześnie? Jaki ma być sens takiego kroju?
    I jak głupio trzeba wyglądać nosząc coś takiego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To po to, żeby wyraźnie mówiła, miast świszczeć jak przegryw Brian.

      Usuń
    2. Widziałam takie w filmach :D

      Usuń
  9. Pozwólcie, że ubarwię nieco ten suspens, bo wcale nikt się nie zorientował, kim jest ta kobieta, nienienie XDDD

    Kobieta trzymająca Lenę powoli zdjęła kominiarkę. Następnie odpięła syntezator mowy, pozbyła się peruki, wyjęła zza paska pistolet i wycelowała - czy raczej wycelował - prosto w Raven.
    - Ani się rusz - powiedział Hipolit do zaskoczonej dziewczyny. Lenę zamurowało.
    - To ty! - szepnęła, ale nie śmiała się ruszyć.
    - Spokojnie, Leno - odezwał się Hipolit, nie spuszczając z oka Raven - Początkowo faktycznie planowaliśmy cię zgarnąć, ale mama uznała, że dość już przeżyłaś i potrzebujesz odpoczynku. Poza tym jesteśmy pod ogromnym wrażeniem twoich umiejętności przetrwania w trudnych warunkach, po tym, czego ekhm, uczyła was ta panna tutaj, nie spodziewaliśmy się, że dasz sobie radę...
    - Co ty... co ty mówisz? - spytała drżącym głosem Raven, a w jej oczach błysnęło przerażenie.
    - Mój syn - wtrąciła Jadzia, która wparowała bezszelestnie na czele tuzina uzbrojonych porządkowych - Przeskanował dokładnie całe twoje dzieje i jakby to nazwać, upodobania, młoda damo. Zostawianie pamiętniczka bez zabezpieczeń nie było zbyt dobrym pomysłem.
    - Lena, oni kłamią, nie sluchaj ich! - krzyknęła, ale Lena wpatrywała się jak zaczarowana w Jadzię. Na jej twarzy powoli krystalizowało się zrozumienie.
    - Dobrze myślisz - westchnęła Jadzia, bezbłędnie zgadując, jakie myśli przemknęły przez głowę Leny - Ona od początku traktowała to jak zabawę. Jak grę. Nie było jej na rękę to, że jest was tak dużo, zapasy ograniczone, i jakkolwiek przykro to nie zabrzmi, nudziła się. Po prostu bawiło ją patrzenie, jak się wykańczacie, obstawiała, kto z was wytrzyma najwięcej...
    - Zamknij się! - krzyknęła wściekła Raven. Dwanaście karabinów jak na komendę skierowało się w jej stronę, zamykając jej usta skuteczniej niż jakikolwiek knebel.
    - Przez ten cały czas. Od początku. Nie wierzę - wargi Leny zadrżały, a w kącikach oczu zaczęły gromadzić się łzy. Nie obchodziło jej, że ludzie patrzą, że ona sama jest wywrotowcem, że od początku czuła, że coś jest nie tak. Osunęła się na ziemię, wydając z siebie niemal zwierzęcy ryk rozpaczy. Komu miała teraz zaufać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoje fiki mają w sobie znacznie więcej suspensu, niż faktyczna seria. Co teraz będzie z Leną???

      Usuń
    2. W krainie moich marzeń dołączy do Hipolita i zmądrzeje :c

      Usuń
  10. Widzę, że gdy coś w wyglądzie bohatera jak np kolor oczu czy włosów jest rozbudowany do nieba podczas burzy zy jesiennych liści to jets ważna postacią w uniwersum

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W przypadku tru loffów to wręcz kryterium obowiązkowe.

      Usuń
  11. Hipolit i Jadzia (niestety po raz ostatni) obstawiają równiutki tysiąc dolarów amerykańskich, że cały ten cyrk na kółkach to robota Raven, która nie wiem, chciała sprawdzić czy Lena pod wpływem przystojnego samca nie wygada tajnych wywrotowych sekretów? Nawiasem mówiąc - choć to mega absurdalne wyjaśnienie i srogo bym się śmiała, gdyby okazało się choć w 1/100 prawdziwe - to miała Raven nosa XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, już za tydzień przekonamy się, czy inwestycja się zwróci ;)

      Usuń
    2. Jeśli inwestycja się zwróci - w co Hipolit wątpi, bo jest to zbyt naciągane i durne nawet jak na Raven ale po prostu nie mamy aktualnie ani jednej sensowniejszej teorii - to nasz Dream Team przekaże tysiaka Małemu Bratu na ulepszenie zabezpieczeń, bo strasznie z nimi słabo :c

      Usuń
    3. Mam nadzieję, że wraz z darowizną Hipolit przekaże Małemu Bratu także instrukcje

      rose29

      Usuń