niedziela, 10 marca 2019

Część XXIX


Lena zmierza w stronę Osiemnastej Ulicy, gdzie ma odbyć się egzekucja Juleczka; dziewczyna duma nad tym, że nawet jeśli szanse na odbicie ukochanego z rąk wroga są mizerne, to może przynajmniej uda jej się pomścić nieszczęśnika.

Northeastern Medical jest jednym z przyjemniejszych kompleksów laboratoryjnych, jakie widziałam. Ma kamienną fasadę oraz zdobione balkony i jedynie skromny mosiężny znak nad ciężkimi drewnianymi drzwiami informuje, że jest to obiekt medyczny. Pewnie kiedyś był to bank albo poczta — w czasach gdy wydatki nie były jeszcze regulowane, w czasach kiedy ludzie z różnych miast, nieoddzielonych od siebie murem, komunikowali się z sobą bez ograniczeń.

Chyba nie rozumiem. Czy mieszkańcy Oliverversum nie potrzebują banków? Mały Brat wypłaca obywatelom pensję w miskach ryżu i plakatach propagandowych? Nie mówiąc już o tym, że poczta powinna być instytucją priorytetową, skoro nie można się już swobodnie poruszać po kraju. Jestem w stanie zrozumieć, że władza nie patrzy łaskawym okiem na jakiekolwiek próby utrzymywania sieci ogólnonarodowych kontaktów (większe prawdopodobieństwo rebelii), ale na litość, Mały Bracie – nawet Korea Północna nie zrezygnowała z poczty jako takiej! Co ze starą, dobrą cenzurą?...Nie mówiąc już o tym, że Lena w „Delirium” otrzymała listę potencjalnych kandydatów, a PŚ kontaktował się z sympatykami, wrzucając ulotki do skrzynki na listy, więc jakaś forma komunikacji musi istnieć, chociażby na szczeblu lokalnym.

No i w końcu – skoro to „kiedyś” ewidentnie odnosi się do czasów sprzed blitzu (brak murów), to skąd Lena w ogóle wie, że istniały podobne instytucje i do czego służyły?

Ale można się było domyślić, że Julian Fineman nie zostanie uśmiercony wśród plebsu, w szpitalu miejskim lub na szpitalnym oddziale WON. Dla Finemanów wszystko, co najlepsze, nawet w obliczu śmierci.

Hi, hi – ciekawe, czy zamiast na tym metalowym łożu tortur, które widzieliśmy w scenie ewaluacji, ułożą Juleczka na aksamitnym szezlongu.

Chowam się w bramie sąsiedniego budynku i przeglądam szybko stos dowodów tożsamości, które ukradłam Hienom. Mój wybór pada na Sarę Beth Miller, dziewczynę, która przypomina mnie wiekiem i wyglądem. Przy pomocy noża robię wyżłobienie w miejscu, gdzie podany jest wzrost - sto siedemdziesiąt trzy centymetry żeby nie dało się go odczytać, a potem w ten sam sposób zamazuję numer identyfikacyjny pod jej zdjęciem.

Co z pewnością nie wyda się nikomu ani trochę podejrzane. I znów – rybko, czy nie wspominałaś ostatnio, że policja z pewnością zrobiła już najazd na waszą kryjówkę na Brooklynie? Jakim cudem nikt jeszcze nie zorientował się, że Magdalenę Ellę Haloway i Lenę Morgan Jones – buntowniczki w identycznym wieku, o identycznym wyglądzie (nawiasem mówiąc, zauważyliście, że nigdzie w „Pandemonium” nie jest wspomniane, by Lena przeszła jakąkolwiek metamorfozę w celu ukrycia swojej tożsamości? Żadnej peruki, farby do włosów, niczego?) i podobnym imieniu łączy podejrzanie dużo wspólnego? Połowa NY powinna być w tym momencie oblepiona listami gończymi z twoją buźką.

...No, chyba że tajne bojówki też nie kontaktują się ze sobą od czasu, gdy Mały Brat spopielił wszystkie znaczki pocztowe w kraju.

Nie mam wątpliwości, że został unieważniony. Najpewniej Sara Beth Miller nie żyje.

W związku z czym w tym samym momencie, w którym ktoś wrzuci dowód do systemu weryfikacji (pamiętacie scenę kontroli z „Delirium”?) jesteś w czarnej rzyci.

Lena wchodzi do budynku, a tam:

W środku znajduje się poczekalnia urządzona ze smakiem, na podłodze pluszowy dywan, wokół mahoniowe meble. Ogromny zegar ścienny, zabytkowy albo przynajmniej mający za taki uchodzić, tyka cicho, wahadło kołysze się rytmicznie. W recepcji siedzi pielęgniarka, za jej plecami widać małe biuro, a w nim rzędy szaf na dokumenty, biurko i ekspres do połowy wypełniony kawą.


A teraz uwaga, kochani, przygotujcie żenadometry; nasz szpieg z Krainy Deszczowców próbuje dowiedzieć się, gdzie przetrzymywany jest Juleczek:

Muszę z kimś porozmawiać – oznajmiam [pielęgniarce]. - To bardzo pilne.
Czy to dotyczy sprawy medycznej? - pyta kobieta.

Nie, założenia lokaty. Nadal nie potrafię pogodzić się z faktem, że jako mieszkanka tego uniwersum najwyraźniej jestem zmuszona trzymać oszczędności w skarpecie.

Ma długie paznokcie, idealnie okrągło spiłowane, i ciężką twarz z obwisłymi policzkami, przez co przypomina buldoga.

Niech zgadnę; ta niewiasta nie będzie postacią porażającą swą inteligencją i złotym sercem.

Tak. To znaczy nie. To znaczy w pewnym sensie. — Wymyślam wszystko na poczekaniu. Kobieta marszczy brwi. — Nie chodzi o moje problemy zdrowotne. Chciałabym złożyć doniesienie. — Ściszam głos do szeptu. — Chodzi o nielegalną działalność. Wydaje mi się... wydaje mi się, że moi sąsiedzi są zarażeni.
Kobieta stuka palcami o blat.
Najlepiej złożyć zawiadomienie na policji. Możesz pójść do któregokolwiek z miejskich posterunków porządkowych...

No raczej. Co jak co, ale właściwe postępowanie w tego rodzaju przypadkach z pewnością musi być szczegółowo rozpisane w Księdze SZZ albo jakiejkolwiek innej rządowej publikacji; ciężko mi uwierzyć, by w dystopicznym społeczeństwie nie kładziono obywatelom do głowy od maleńkości, komu i gdzie mają donosić na jednostki anormalne.

Nie o to chodzi — przerywam jej. Wyrównuję stos formularzy spiętych z sobą spinaczem, rzucając okiem na listę lekarzy, pacjentów i problemów: problemy z zasypianiem / sny!, chwiejne nastroje, grypa, i wybieram na chybił trafił nazwisko.

Pielęgniarka, jak rozumiem, nie miała nic przeciwko temu, by obca małolata ot, tak przerzucała sobie papiery z danymi wrażliwymi.

Muszę porozmawiać z doktorem Branshawem.
Odmawiam w myślach modlitwę, żeby doktor Branshaw okazał się mężczyzną. Ale to raczej bezpieczne założenie. Szkolenie medyczne jest długie i rygorystyczne, a od kobiet, nawet bardzo inteligentnych, oczekuje się raczej tego, że będą siedzieć w domu, spełniając swoje prokreacyjne i wychowawcze obowiązki.

...Nie? W „Delirium” było jasno powiedziane, że w przypadku sparowanych studentów czeka się ze ślubem do zakończenia ich edukacji, i że dotyczy to również kobiet. Oczywiście, może być i tak, że dziewczyny są celowo oblewane na egzaminach, coby nie miały szans na zdobycie dyplomu – ale w takim układzie miło byłoby to wiedzieć od początku, zwłaszcza że Lena pokładała spore nadzieje w karierze akademickiej. Jakim cudem ani razu nie usłyszeliśmy z jej strony narzekań czy obaw, że cała jej ciężka praca w szkole może pójść na marne, bo kobieta w Oliverversum nie jest mile widziana w środowisku innym niż kuchenne?

Jest pani pacjentką doktora? — Znowu stuka palcami o blat. Najwyraźniej jest znudzona.

Wiecie co? Bardzo bym chciała, żeby okazało się, że pani recepcjonistka jest spokrewniona ze strażnikiem z Krypt, którego poznaliśmy w „Delirium”, i że - podobnie jak on w mojej wersji kanonu - zgadza się grać z Leną w tę żenującą grę tylko po to, by sprawdzić, do jakich absurdów będzie w stanie posunąć się nasza protagonistka, by dostać się w pilnie strzeżone miejsce.

...To, albo żeby okazała się być zakamuflowaną panią Jadzią.

Doktor Branshaw będzie wiedział, co robić. To mi naprawdę nie daje spokoju. Proszę zrozumieć: mieszkam pod tymi ludźmi. A moja siostra... ona nie jest jeszcze wyleczona. O niej też myślę, wie pani. Czy nie macie tu czegoś w rodzaju, sama nie wiem... Szczepionki, którą można by jej zaaplikować?

Owszem – odpowiada, spoglądając na mnie z kamiennym wyrazem twarzy – Nazywa się „remedium” i aplikuje się ją obywatelom, którzy ukończyli osiemnaście lat, z czego powinnaś doskonale zdawać sobie sprawę.

Doktor Branshaw nie ma na dzisiaj żadnych wolnych terminów. Zresztą wszyscy nasi lekarze są zajęci w związku z pewnym wyjątkowym wydarzeniem...
Taaak, wiem. Julian Fineman. — Niedbale macham ręką. — Nie musi mi pani mówić.
Kobieta spogląda na mnie podejrzliwie.
Skąd wiesz...?
Przecież mówią o tym we wszystkich wiadomościach — przerywam jej.

Owszem, nie mówią jednak, gdzie odbędzie się egzekucja Juleczka. Lena zdaje sobie zresztą z tego sprawę... w związku z czym otrzymujemy poniższy brylant:

Wchodzę teraz w rolę bogatej, rozpieszczonej córki polityka, może kogoś z samej góry AWD. Dziewczyny, która zawsze dostaje, czego chce.
Jasne, rozumiem, że chcecie to utrzymać w tajemnicy. Kto by chciał najazdu prasy. Niech się pani nie boi, nie mówią gdzie. Ale mam znajomych, którzy mają znajomych i... sama pani wie, jak się takie rzeczy rozchodzą.



Drogie autorki literatury YA, pozwólcie, że zdradzę Wam sekret: bohaterowie tworzonych przez was książek nie wiedzą – a przynajmniej nie powinni wiedzieć – że w danej scenie obcują ze Specjalnym Płatkiem Śniegu, którego sprytne inaczej fortele muszą zakończyć się powodzeniem, aby akcja powieści mogła płynnie potoczyć się naprzód.

Pomijając już fakt, że historia Leny nie trzyma się kupy – córka wpływowego polityka, która włóczy się przemoczona i śmierdząca (Lenka mogła buchnąć kaszmiry pani Fineman, ale obawiam się, że niespecjalnie sprawdzą się w roli kamuflażu, ukryte pod upapraną wiatrówką) po mieście i opowiada pierwszej lepszej pielęgniarce, że mieszka drzwi w drzwi z potencjalnymi wywrotowcami, naprawdę? w prawdziwym świecie po podobnym wyznaniu Lenka nie tylko nie otrzymałaby żadnych przydatnych informacji, ale w dodatku zostałaby siłą zawleczona na zaplecze, gdzie oczekiwałaby przyjazdu mundurowych.

Lena jest nastolatką, i to nastolatką drobną, nie wyglądającą na starszą, niż w rzeczywistości. Jest utytłana, przemoczona i kręci się po obiekcie, w którym zdecydowanie nie powinna obecnie przebywać, wciskając pracownikom podejrzane bajeczki i chwaląc się wszem i wobec, że jest zaznajomiona ze szczegółami, do których przeciętny zjadacz chleba w Oliverversum nie powinien mieć dostępu.

Autorko, ktoś taki nie wzbudza respektu, podobnie jak nie wzbudzał go PŚ, machając ochronie Krypt przed nosem kartą biblioteczną. Nie ma naprawdę żadnego powodu, aby pielęgniarka wzięła bajania Leny za dobrą monetę, bo dziewczynie brakuje już tylko wielkiego transparentu z hasłem „wcale nie jestem Odmieńcem”, żeby ostatecznie się pogrążyć – zwłaszcza w obecnej sytuacji, gdy władza i wszyscy z nią obcujący muszą być szczególnie wyczuleni na potencjalnych buntowników.

Pochylam się, kładąc obie ręce na blacie, jak gdyby była moją najlepszą przyjaciółką, której mam właśnie powierzyć sekret.
Tak między nami, to uważam, że to głupie, nie sądzi pani? Jeśli doktor Branshaw zaaplikowałby mu remedium wcześniej, kiedy już operował jego mózg, wtedy można by uniknąć całego tego zamieszania. W końcu to tylko małe nacięcie, tak to się odbywa, prawda? — Odsuwam się od niej. — To też mu powiem, jak się z nim spotkam.

To się zaczyna robić naprawdę niezręczne. Drodzy czytelnicy, mam dla Was propozycję: ponieważ, jak się zapewne domyślacie, absolutnie-nie-wzbudzający-podejrzeń występ Leny zakończy się sukcesem – Oliver bardzo dba o to, by żaden z pomniejszych przeciwników naszej Mary Sue nie miał IQ wyższego niż pusty słoik miodu – cała nadzieja w Waszym talencie literackim: fiki z pielęgniarką (która może, lecz nie musi być/być spokrewnioną z panią Jadzią) wkręcającą Lenę ku chwale Małego Brata czas zacząć!

To nie jest pacjent doktora Branshawa — wtrąca pielęgniarka. — Nie można go więc winić.
Przewracam oczami tak samo, jak robiła Hana, kiedy Andrei Grengol zdarzyło się wypalić na lekcji coś wyjątkowo głupiego.

Żółwik, Leno, moja reakcja była identyczna. Droga pielęgniarko, nie krępuj się, podaj jej z rozpędu wszystkie informacje, łącznie z numerem buta małżonki właściwego lekarza prowadzącego.

Oczywiście, że jest. Każdy wie, że doktor Branshaw jest prowadzącym Juliana.
Nie, prowadzącym Juliana jest doktor Hillebrand — poprawia mnie.

...Ja tylko żartowałam.

Nieważne. Zawoła pani doktora Branshawa czy nie? — Zakładam ręce na piersi i dodaję: — Nie ruszę się stąd, dopóki się z nim nie zobaczę.

Pielęgniarka wzdycha ciężko, po czym woła w stronę przechadzającego się nieopodal ochroniarza:
George, wyprowadź tę młodą damę i dopilnuj, by więcej nie kręciła się po obiekcie.

Oliver, naprawdę: podejrzanie wyglądająca i zachowująca się nastka nie jest kimś, kto może stawiać warunki i dyktować reguły gry.

Rzuca mi pełne wyrzutu spojrzenie zwierzęcia, któremu nadepnięto na łapę. Psuję jej poranek, niszczę rutynowy porządek dnia.

I w dodatku zachowujesz się podejrzanie jak jasna cholera.

Poproszę dowód — mówi.
Wyciągam z kieszeni dowód Sary Beth Miller.

Pielęgniarka rzuca szybkie spojrzenie na zniszczony dokument, w którym dziwnym trafem zamazane są najistotniejsze informacje, po czym spokojnie udaje się na zaplecze, by zadzwonić po lokalny oddział bojówek.

Z trudem udaje mi się ustać spokojnie, gdy kobieta sprawdza dowód, znowu marszcząc brwi.
Nie mogę odczytać numeru — oznajmia.
W zeszłym roku wylądował w suszarce — wyjaśniam, machając ręką.

I to ma być niby wystarczające wytłumaczenie? Na litość, żyjesz w dystopicznym społeczeństwie; posiadanie dokumentu tożsamości, który z jakiegokolwiek bądź powodu jest niezdatny do użytku z miejsca powinno kwalifikować cię na przesłuchanie do Krypt, zwłaszcza przy tak kiepskiej wymówce – już widzę, jak mieszkaniec Oliverversum może sobie spokojnie łazić przez rok ze zniszczonym dowodem.

Proszę posłuchać, byłabym wdzięczna, gdyby pani porozmawiała z doktorem Branshawem i powiedziała mu, że tu jestem.

A swoją drogą, jak się za moment przekonamy, plan Leny opiera się na (niestety, słusznym) założeniu, że recepcjonistka oddali się na chwilę w celu sprawdzenia wiarygodności dokumentu; ciekawe, co zrobiłaby nasza bohaterka, gdyby podejrzliwa pielęgniarka postanowiła zagrać w jej grę i faktycznie ściągnęła doktorka do recepcji.

Będę musiała sprawdzić dowód w SWD — oświadcza. Udręka na jej twarzy maluje się teraz wyraźniej. Rzuca smętne spojrzenie na dzbanek z kawą i zauważam czasopismo wystające spod stosu dokumentów. Jej spokojny ranek diabli wzięli.

Rozczula mnie fakt, że w rozumieniu Leny (i zarazem autorki), największym problemem pielęgniarki byłby w tym momencie fakt, że została zmuszona do chwilowego oderwania się od ichniejszego „Życia na Gorąco”.

Podnosi się zza biurka. Dopiero teraz widzę, jaka jest gruba. Guziki fartucha z trudem dopinają się na piersiach i brzuchu.

...Oliver, nie. Zaklinam Cię, nie rób tego. Motyw „brzydki, ciężko myślący grubas jako element komiczny” naprawdę nie jest zabawny.

Proszę usiąść. To zajmie kilka minut.

Nasi porządkowi są wprawdzie szybcy, ale niestety, w przeciwieństwie do kolegów po fachu z Portland nie potrafią się teleportować.

Wychylam głowę, obserwuję, jak kobieta mija rzędy szafek z dokumentami i znika mi z oczu. (...) Natychmiast ruszam w stronę podwójnych drzwi.

Pomijając już swoisty absurd pielęgniarki jako pomniejszego bossa na danym poziomie gry (jeśli chodziło tylko o przedostanie się przez recepcję, to wystarczyło, no nie wiem, przeczołgać się pod kontuarem, kiedy gruba recepcjonistka zajęta będzie wcinaniem pączka, jak to grubi ludzie mają wszak w zwyczaju, czyż nie, autorko?), zastanawia mnie, dlaczego nie słychać nic o ochronie – żadnych pracowników AWD, żadnych osobistych goryli Finemana, brak nawet poczciwego ciecia siedzącego w stróżówce. Tatuś Julka naprawdę nie miał ochoty zabezpieczyć się jakoś na wypadek niezapowiedzianej wizyty buntowników, którzy mogliby chcieć odbić młodego chociażby w celu uniknięcia dekonspiracji?

Oznaki bogactwa nie sięgają tak daleko. Od progu wita mnie to samo smutne linoleum, te same szarobeżowe ściany co w innych laboratoriach i szpitalach.

Po diabła w takim razie urządzać recepcję w mahoniach?

Jakaś lekarka ze stetoskopem zawieszonym na szyi idzie z naprzeciwka, przeglądając kartotekę. Mijając mnie, zaciekawiona podnosi wzrok, a ja wbijam spojrzenie w ziemię. Na szczęście kobieta nie zatrzymuje mnie. Wycieram spocone ręce o tył spodni.

Oni wszyscy tutaj muszą mieć naprawdę tragicznie niskie pensje.

Laboratorium jest niewielkie i kiedy docieram do końca korytarza, widzę, że zaprojektowano je bardzo prosto: tylko jeden korytarz, biegnący wzdłuż całego budynku, a na końcu rząd wind, którymi można się dostać na pozostałe sześć pięter. Nie mam żadnego planu, pragnę jedynie znaleźć Juliana, zobaczyć go. Nie wiem, co chcę osiągnąć, ale ciężar noża przyciśniętego do mojego ciała działa na mnie pokrzepiająco.

Słowo daję, na miejscu Juliana wolałabym już chyba szybki i bezbolesny zastrzyk, niż bycie celem misji ratunkowej podobnego geniusza logistyki.

Wjeżdżam windą na pierwsze piętro. Tutaj dużo więcej się dzieje: słychać pikanie maszyn i pomruk rozmów, lekarze wbiegają lub wybiegają z pokoi zabiegowych.

Zaczynam podejrzewać, że Lena zdąży odwiedzić stołówkę, pralnię i kiosk z gazetami, nim ktokolwiek zainteresuje się, po co właściwie kręci się po budynku. Pielęgniarka z kolei jak nic porzuciła weryfikację danych na rzecz posilenia się w fast foodzie (tam w końcu żywią się grubi ludzie), skoro połowa służb porządkowych w mieście nie została jeszcze postawiona w stan gotowości w związku z faktem, że na obiekcie znajduje się niepożądana jednostka z fałszywym dokumentem tożsamości, zapewne współpracująca z wrogami państwa.

Lena chowa się w łazience, gdzie znajduje puste pojemniki na mocz; napełnia jeden z nich wodą, po czym wkręca napotkaną pielęgniarkę, że musi go odnieść doktorowi Hillebrandowi.

Gabinet doktora Hillebranda znajduje się na piątym piętrze — mówi. — Możesz to tam zostawić.

Jak się za moment przekonamy, Fineman senior zdecydowanie nie życzy sobie, by ktokolwiek kręcił się wokół gabinetu zabiegowego; jakim cudem pielęgniarki nie są świadome faktu, że tego dnia żaden szaraczek nie ma dostępu do Hillebranda, kierując dziewczynę w samo centrum istotnej operacji?

Dzięki! — mówię i ruszam korytarzem, wciąż czując na sobie ich wzrok.

No, chyba że to taka wyrafinowana pułapka; Thomas Fineman, wykorzystując szczątkowe informacje pozyskane od syna doszedł do oczywistego i podnoszącego na duchu wniosku, że żaden z Odmieńców prochu nie wymyśli, w związku z czym poinformował personel, żeby kierowali do niego każdą podejrzanie zachowującą się jednostkę. Korzyść podwójna: buntownik wpadnie w zasadzkę, a Thomas zdrowo się uśmieje, oglądając po wszystkim nagrania z kamer monitoringu.

...Naprawdę, dlaczego fabuła tych książek nigdy nie może iść po mojej myśli?

Przy końcu korytarza mijam przeszklone drzwi. Widzę za nimi kilku pacjentów w białych fartuchach, którzy oglądają telewizję, z rękami i nogami przywiązanymi do foteli.

Ale...dlaczego? Co tu się wyrabia? Dlaczego pacjenci są przywiązywani do foteli? Nie może chodzić o zaburzenia psychiczne, skoro osoby uznawane przez system za niespełna rozumu są z automatu kierowane do zakładów karnych. I czy w kompleksie laboratoryjnym w ogóle przebywaliby jacyś pacjenci?

Lena dochodzi do wniosku, że skoro doktor urzęduje na piątym piętrze, to tam odbędzie się zabieg Julka.

Błagam — mówię w myślach, nie kierując tej prośby do nikogo szczególnego. Nie jestem pewna nawet, o co tak naprawdę proszę. O możliwość, by go ocalić. O możliwość, by go chociaż zobaczyć. Chcę, żeby wiedział, że przyszłam po niego. Chcę, żeby wiedział, że w którymś momencie, tam w podziemiach, pokochałam go.

Ja wiem, że cały myk z akcją Leny polega na tym, że dziewczyna działa w afekcie i zasadniczo nie wie nawet, co właściwie chce osiągnąć, ale naprawdę chciałabym zobaczyć, jak właściwie wyobrażała sobie konsekwencje tej wycieczki. Weźmie Juleczka na barana i pobiegnie truchtem do wyjścia (nawiasem mówiąc, niekiepski plan, istnieje szansa, że reszta obsady byłaby tak skonfundowana, że w swym osłupieniu nie próbowaliby jej nawet zatrzymać)? Popełni widowiskowe seppuku na oczach całego zgromadzenia? Rzuci się z nożem na Finemana, lekarza i grubą pielęgniarkę (ale to ostatnie możemy jej wybaczyć, wszak grubi ludzie nie pasują do zabytkowych zegarów)?

Kiedy docieram na szczyt schodów, mam już pewność, że to tu: kilkanaście metrów dalej, w głębi korytarza, przed drzwiami sali zabiegowej, stoi Thomas Fineman (z założonymi na piersiach rękami, w otoczeniu kilku ochroniarzy) i rozmawia z lekarzem i trzema laborantami.

O, więc jednak znaleźli się jacyś ochroniarze!...I, jak widać na załączonym obrazku, świetnie sprawdzają się w tej roli, otaczając kółeczkiem pryncypała miast monitorować obiekt i nie dostrzegając niepożądanych osób kręcących się dosłownie rzut kamieniem od nich.

Gdy wyjdę na korytarz, będę mieć tylko kilka sekund, zanim się odwrócą, zauważą mnie i spytają, co tu robię.

No to...może tego nie rób, przynajmniej do czasu, kiedy znajdują się w zasięgu twego wzroku?

Lena w pierwszej chwili popada w przerażenie, że już po wszystkim, ale okazuje się, że zabieg rozpocznie się za chwilę:

Już czas — oznajmia [lekarz], a gdy mężczyźni się rozchodzą, pojawia się moja szansa na działanie. Przemykam szybko do najbliższych drzwi, za którymi, jak się okazuje, znajduje się mały gabinet do badań, na szczęście pusty.

Chciałabym wiedzieć, gdzie też „rozeszli się” ochroniarze (Lena stwierdziła wszak wcześniej, że na każdym piętrze jest tylko jeden korytarz), skoro nie zauważyli dziewczyny chowającej się przed nimi w jednym z gabinetów.

Nie mam pojęcia, co teraz. Panika w mojej piersi narasta. Julian tu jest, tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Thomasowi Finemanowi towarzyszyło przynajmniej trzech ochroniarzy i nie mam wątpliwości, że w środku jest ich jeszcze więcej. Nie uda mi się ich ominąć.

Czy ja wiem, jak na razie idzie ci wcale nieźle.

Lenka rozgląda się po gabinecie w poszukiwaniu natchnienia i kontemplując jego wnętrze, przypomina sobie swoją ewaluację w podobnych okolicznościach przyrody:

Wspomnienia zaczynają pączkować — droga do laboratorium w parny dzień, krążące po niebie mewy, pierwszy raz, gdy ujrzałam Aleksa, ciemna otchłań jego ust, kiedy spoglądał na mnie z platformy obserwacyjnej i się śmiał...

Nie wiem, jak wam, ale mnie „ciemna otchłań ust” nie kojarzy się szczególnie romantycznie. Wygląda na to, że PŚ nie był zbytnio zaprzyjaźniony z pastą do zębów.

I nagle przychodzi olśnienie: platforma obserwacyjna. Alex obserwował mnie z platformy usytuowanej nad pokojem zabiegowym. Jeśli to laboratorium zaprojektowane jest podobnie jak tamto w Portland, dostęp do sali, w której chcą uśmiercić Juliana, będę mieć z szóstego piętra.

No właśnie, a skoro już przy tym jesteśmy: utrzymywanie ciekawskiej tłuszczy na dystans to jedno, ale jakim cudem w zabiegu uczestniczyć ma najwyraźniej wyłącznie garstka ludzi, skoro wiadomość o „przestępstwie” szefa młodzieżówki stała się ogólnokrajowym newsem? Gdzie dziennikarze, gdzie oficjele, gdzie inni wysoko postawieni członkowie AWD? Naprawdę żadna z grubych ryb nie zamierza być świadkiem wykonania wyroku? Przecież zabicie Juleczka powinno być pokazem siły, jasnym sygnałem wysłanym narodowi: wrogowie systemu zostaną unicestwieni!

Ostrożnie wracam na korytarz. Thomas Fineman zniknął, został tylko jeden ochroniarz. Przez chwilę zastanawiam się, czy powinnam spróbować — mam z sobą nóż, ciężki i gotowy do ataku — ale wtedy mężczyzna odwraca oczy w moim kierunku. Są bezbarwne i twarde, jak dwa kamienie. Już samo ich spojrzenie każe mi się cofnąć. Czuję, jakby sięgnął przez całą długość korytarza i wymierzył cios. Zanim ma szansę powiedzieć cokolwiek, zanim ma czas, by zarejestrować moją twarz, znikam za rogiem i jestem z powrotem na klatce schodowej.

...Dobra, to się zaczyna robić naprawdę groteskowe. Moja teoria, zgodnie z którą Fineman senior stosuje wyrafinowany trolling, to w tym momencie jedyne wytłumaczenie faktu, że Lena zdaje się być chroniona przez Pelerynę-niewidkę.

Lena dociera na szóste piętro (które, co za szczęśliwy zbieg okoliczności, jest zupełnie opustoszałe), chwyta w dłoń nóż, po czym wchodzi na platformę.

Platforma jest duża, ciemna i pusta. Ma kształt litery L, rozciąga się wzdłuż dwóch ścian sali zabiegowej poniżej. Całkowicie obudowana szkłem, zawiera cztery rzędy krzeseł, jeden pod drugim. Pachnie tu jak w kinie, wilgotną tapicerką i gumą.

Wyobraźcie sobie tylko ten chichot losu, gdyby platforma okazała się być szczelnie wypełniona ważnymi osobistościami, fotografami i inszymi świadkami!...Chociaż znając życie, Lena bez trudu przekonałaby zgromadzenie, że jest samą wnuczką Małego Brata i otrzymała honorowe miejsce w pierwszym rzędzie. Status Mary Sue to jednak całkiem fajna sprawa.

Powoli schodzę w dół, trzymając się cały czas blisko podłogi, dziękując w duchu, że światła są wyłączone oraz że otaczająca platformę niska gipsowa ściana poniżej ciężkich szklanych szyb zasłania mnie choć częściowo przed wzrokiem ludzi znajdujących się na dole.

Czy tym razem też pojawią się jakieś krowy? Zdecydowanie domagam się krów.

Nie mam pojęcia co dalej.

Panie i panowie – nasza heroina w pigułce.

Spoglądam w dół. Światła w sali zabiegowej są oślepiające. Na środku stoi metalowy stół, wokół którego krąży dwójka asystentów, włączając sprzęt i usuwając z drogi niepotrzebne przedmioty. Thomas Fineman i kilku innych mężczyzn — tych z korytarza — przeniosło się do sąsiedniego pomieszczenia, które także jest oszklone, i chociaż przyniesiono im krzesła, wszyscy stoją. Zastanawiam się, co Thomas Fineman teraz myśli. Ciekawi mnie też, co z jego żoną, gdzie w tej chwili jest.

Matki też nie zaprosili? Słowo daję, ta cała impreza jest tak dalece pozbawiona atmosfery wzniosłości i grozy, że za chwilę okaże się, iż Thomas Fineman akurat jechał z synem do supermarketu, kiedy wpadło mu do głowy, że dziś byłby dobry dzień na to, żeby wreszcie zamordować gówniarza, w związku z czym w przypływie inspiracji podjechał do pierwszego lepszego punktu laboratoryjnego, gdzie - wręczając łapówkę w postaci tacy pączków - przekonał grubą pielęgniarkę, aby wcisnęła młodego na zabieg pomiędzy jednym a drugim pacjentem.

Błysk światła. Przekonana, że to eksplozja, już mam się rzucić do ucieczki, kiedy zauważam w kącie mężczyznę z aparatem i identyfikatorem dziennikarskim przypiętym do krawata. Robi zdjęcia sali, błysk flesza odbija się od metalowych powierzchni i wędruje zygzakiem w górę.
No jasne. Mogłam się domyślić, że zaproszą tu prasę. Jaki to wszystko miałoby sens, gdyby nie można było tego uwiecznić i pokazać światu.

Łohoho, patrzcie państwo, cały jeden pismak (który w dodatku musi jednocześnie robić za fotografa)! Zaiste, uśmiercenie Juleczka musi być w oczach Małego Brata przełomowym wydarzeniem w historii ludzkości.

A potem do sali wchodzi Julian w towarzystwie dwóch porządkowych. Idzie sam, bez poganiania. Za nimi zaś podąża mężczyzna z koloratką - ksiądz. Trzyma przy piersi oprawioną w złoto Księgę SZZ, niczym talizman do ochrony przed całym brudem i okropieństwami świata.

A swoją drogą, dopiero teraz sobie uświadomiłam, że jeżeli wszystkie te wariacje na temat Biblii w rodzaju Lamentacji-nie-mających-nic-wspólnego-z-Lamentacjami, dziecięce wierszyki, porady, jak ochronić się przed delirią i modlitwy pierwiastkowe są wklejone w Księgę SZZ, to Lena musi mieć nielichą krzepę, skoro zdołała bez wysiłku tachać to tomiszcze na manifestację (łatwiej też zrozumieć, dlaczego Hiena padła jak długa, gdy Lena walnęła ją w łeb plecakiem).

Ręce Juliana skute są z przodu kajdankami. Ma na sobie ciemnoniebieską marynarkę i eleganckie dżinsy. Zastanawiam się, czy to był jego wybór, czy też to oni kazali mu się tak ubrać na własną egzekucję.

No i teraz oczyma duszy widzę Finemana seniora grzebiącego w szafie potomka i narzekającego: „To za małe...to zbyt krzykliwe...Synu, czy możesz mi wytłumaczyć, jaki jest sens kupowania spodni, z których ktoś już na starcie wyciął połowę materiału?”.

Twarz ma zwróconą w drugą stronę i myślami próbuję go skłonić, by się odwrócił, by spojrzał w górę. Chcę, żeby wiedział, że tu jestem. Chcę, żeby wiedział, że nie jest sam. Wyciągam bezwiednie rękę, wiodąc nią wzdłuż szyby.

Ludwik, dziennikarz „Głosu Małego Brata”, zdziwił się lekko, widząc ową pantomimę, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że znani i bogaci mają prawo do ekscentrycznych zachowań; skoro pan Fineman zażyczył sobie, by egzekucji jego syna towarzyszyła zasmarkana nastolatka przyklejona do szyby platformy, to najwyraźniej miał w tym jakiś cel.

Chciałabym ją rozbić na kawałki, skoczyć w dół i porwać Juliana. Ale szyba jest gruba, pewnie z hartowanego szkła. Zresztą to i tak na nic by się nie zdało. Zbliżyłabym się do niego co najwyżej na kilka kroków i skończyłoby się na podwójnej egzekucji.

Ach, gdyby tylko dało się skądś szybko wytrzasnąć kilka krów! Takiej potędze nie oprze się żadna siła.

Jeden z porządkowych rozpina Julianowi kajdanki. Chłopak odwraca się i wreszcie widzę jego twarz. Z grymasem bólu przeciera nadgarstki. Niemal natychmiast porządkowy przypina jego prawą dłoń do jednej z nóg metalowego stołu, naciskając na ramię Juliana tak, że jest zmuszony usiąść.

Zwizualizowałam to sobie i mam wrażenie, że obecna pozycja Julka może cokolwiek utrudnić lekarzowi wykonanie zabiegu.

Lekarz myje ręce nad wielką umywalką w kącie sali. Bębnienie wody o metal rozlega się niezwykle donośnie. Nie mieści mi się w głowie, że można zabić człowieka w ten sposób, w jasnym świetle i w takiej przejmującej ciszy.

Racja, ja włączyłabym Italo Disco, niech smarkacz cierpi do samego końca.

Następnie ksiądz czyta twórczo przerobiony fragment Księgi Rodzaju, w której to Abraham zabija Izaaka po tym, jak ten drugi zapadł na delirię:

Zastanawiam się, czy to Thomas Fineman zażyczył sobie, by przeczytano ten ustęp. Oddanie Bogu, bezpieczeństwu, naturalnemu porządkowi: oto, czego naucza nas ta księga.

Cóż, Thomas Fineman bezsprzecznie miał farta, że osobnik odpowiedzialny za przepuszczenie Pisma przez maszynkę do mięsa posklejał poszatkowane kawałki w taki sposób, by idealnie korespondowały z obecnym stanem rzeczy.

Wymawiam cicho imię Juliana. Proszę, spójrz na mnie.

Ja wiem, że cały ten fragment miał być w zamyśle niezwykle dramatyczny i romantyczny, ale naprawdę, kochani, spróbujcie sobie tylko to wyobrazić: ponura atmosfera, przygotowania do zaaplikowania śmiertelnego zastrzyku, lekarz, prasa, duchowieństwo...i Lena odstawiająca cyrk na platformie, kompletnie ignorowana przez całe to zgromadzenie. Thomas musi być naprawdę gorącym fanem filmów Hipolita, skoro w imię przyszłej rozrywki jest w stanie z kamienną twarzą tolerować to kuriozum (bo umówmy się, na tym etapie Lenę musieli dostrzec już chyba wszyscy poza głównym zainteresowanym).

Lekarz przygotowuje strzykawkę, asystent podwija rękaw koszuli Juleczka (po diabła w takim razie była mu ta marynarka? I kiedy właściwie ją zdjął?), wygląda na to, że wszystko stracone...

...Aż tu wtem!

I właśnie w tym momencie z dołu dobiega jakiś hałas i przetacza się przez całą salę. Julian gwałtownie podnosi głowę. Lekarz cofa się od stołu i odkłada strzykawkę na metalową tacę. Thomas Fineman, marszcząc brwi, pochyla się i szepcze coś do ochroniarza, podczas gdy do sali wpada kolejny asystent. Nie słyszę, co mówi, widzę tylko, jak gestykuluje gwałtownie. Mimo że ma na sobie papierową maskę chirurgiczną i za duży fartuch, po warkoczu spadającym na plecy poznaję, że to kobieta.
Coś tu nie gra. Przysuwam się bliżej szyby, nastawiając uszu, by dosłyszeć jej słowa. W jakimś zakamarku mojego umysłu trzepoce niejasna myśl, której nie mogę uchwycić. Jest coś znajomego w tej asystentce, w sposobie, w jaki gestykuluje z emfazą, wskazując lekarzowi drzwi. Ten kręci głową, zdejmuje rękawiczki i chowa je do kieszeni. Wydaje szybkie polecenie, a potem wychodzi z sali. Jeden z jego asystentów rusza szybko za nim. Thomas Fineman przedziera się w stronę drzwi wiodących do sali.

Ochroniarze poszli na bilard.

Asystentka z warkoczem przechodzi przez salę, otwiera drzwi Thomasowi Finemanowi i gdy on, czerwony na twarzy, wpada do środka, ona sięga do kieszeni fartucha.
I właśnie gdy błyska mi w głowie myśl - ten warkocz, te ręce, Raven! - rozlega się błysk, strzał, Thomas Fineman otwiera usta, chwieje się i pada na podłogę, a na jego koszuli rozkwitają czerwone płatki krwi.

O, Raven z zimną krwią zastrzeliła tatusia Juleczka!...Nie mogę powiedzieć, żebym była zaskoczona.

Przez chwilę wszystko zastyga w bezruchu: Thomas Fineman leży na podłodze jak szmaciana lalka, Julian na stole z twarzą białą jak ściana, dziennikarz stoi z aparatem przy oku, ksiądz w kącie, porządkowi obok Juliana, z bronią wciąż w kaburach, Raven z karabinem.

Proszę, niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego Odmieńcy w ogóle chowają się po lasach, egzystując w chłodzie i głodzie, skoro wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że byliby w stanie wziąć ten kraj szturmem góra w tydzień? Serio, w Oliverversum trzeba wykazać się wybitnie ujemną inteligencją, żeby wpaść w łapy wszelakich służb mundurowych (PŚ, mamo Leny, pozdrawiamy!).

Krzyk asystenta, tego prawdziwego. I wszystko zamienia się w chaos. Kolejne strzały odbijają się rykoszetem po sali. Porządkowi krzyczą: „Na ziemię! Na ziemię!".

A kto właściwie strzela? Bo jeśli porządkowi to, no cóż, ich cel znajduje się stosunkowo blisko i jest nieosłonięty, w związku z czym nie powinni mieć szczególnych problemów z jego zdjęciem (to jest, kiedy już wybudzą się z letargu), a jeśli Raven, to pozostaje mieć nadzieję, że w swym morderczym szale ograniczy się do uzbrojonych przeciwników i zostawi Ludwika – a może to jednak sam Hipolit?! – w spokoju.

Kula ląduje w grubym szkle tuż nad moją głową, po tafli natychmiast rozchodzi się promieniście sieć pęknięć. Więcej mi nie trzeba. Chwytam najbliższe krzesło i biorę mocny zamach, modląc się, by Julian zasłonił głowę.

Julian jest bodaj jedyną osobą, która nadal nie zdaje sobie sprawy z twojej obecności na sali, więc obawiam się, że może być nieprzygotowany na nagły deszcz odłamków szkła (oraz spadające krzesło).

Rozlega się przeraźliwy dźwięk i przez ułamek sekundy wszystko jest ciche z wyjątkiem kaskady szkła i deszczu odłamków. W okamgnieniu przeskakuję betonowy mur i ląduję chwiejnie na podłodze, czując chrzęst szkła pod nogami.

Przypominam, że platforma znajduje się piętro wyżej. Ciekawe, czy Lena w jakikolwiek sposób odczuje ów skok...

Podtrzymuję się jedną ręką i podnoszę ją całą umazaną krwią.

Uff, skończyło się na rozharataniu sobie rączki, supermoce wciąż działają.

Raven porusza się jak w transie. Uchyla się przed ciosami porządkowego, wykonuje obrót, uderza go w kolano kolbą broni. Gdy tamten zgina się wpół, kładzie mu stopę na plecach i naciska — rozlega się trzask głowy o umywalkę.

Być może na tym etapie jestem już po prostu przeczulona, ale w przypadku Raven każdy opis walki brzmi znacznie bardziej niepokojąco, niż ma to miejsce w scenach z Leną w roli głównej.

Raven natychmiast odwraca się w stronę pomieszczenia, gdzie siedzą ochroniarze Finemana, i wkłada mały skalpel do dziurki, blokując zamek, po czym barykaduje wyjście metalową tacą na kółkach.

Dajcie spokój, panowie zapewne są zbyt zajęci grą w makao, żeby w ogóle zawracać sobie wami głowę.

Mężczyźni, wrzeszcząc, napierają na drzwi, tacka podskakuje, narzędzia padają na wszystkie strony, a stół przekrzywia się o kilka centymetrów. Jednak blokada jakiś czas wytrzyma.

Ha, jednak zareagowali! Cóż, może po prostu mają klaustrofobię.

...Swoją drogą, dlaczego ochroniarze w ogóle siedzieli przez cały ten czas w przeszklonej budce, zamiast włączyć się do zabawy? I dlaczego pozwolili Finemanowi ot, tak wyleźć na spotkanie z ewidentnie podejrzanie zachowującym się „asystentem”?

Lenka dociera w końcu do Juliana:

Lena! — Przed chwilą zmagał się z kajdankami, które przytwierdzają jego nadgarstek do stołu, ale teraz podnosi na mnie swoje jasne, błyszczące oczy, błękitne jak niebo. — Co ty tu...

Wytłumaczcie mi, jak to jest, że główne bohaterki powieści YA nie tylko muszą zafiksować się na pewnym elemencie wyglądu lubego, ale w dodatku przypominają nam o swoich fetyszach w najmniej odpowiednich momentach? Ledwo uwolniliśmy się od jesiennych kłaków Plastikowej Simorośli, a jesteśmy zmuszani słuchać o niebieskich oczętach Juleczka nawet podczas scen akcji.

Nie ma teraz czasu na wyjaśnienia. Leż spokojnie.
Rzucam się pędem w stronę porządkowego leżącego przy umywalce. Jak przez mgłę dochodzą mnie krzyki Raven, która wciąż wiruje i robi uniki — co z odległości wygląda jak taniec — i dźwięki stłumionych eksplozji.

Przysięgam, nie mam pojęcia, co się dzieje w tej scenie. Raven kręci piruety, rozrzucając wkoło race, czy jak?

Dziennikarz gdzieś się ulotnił.

Błagam, powiedzcie, że Ludwik to tak naprawdę Hipolit w przebraniu i że zawczasu przygotował się na ten cyrk, wykopując tajne przejście pod podłogą.

Porządkowy jest ledwo przytomny. Przyklękam i odcinam jego pas szybkim ruchem, a potem chwytam klucze i biegiem wracam do stołu. Prawą rękę mam mokrą od krwi, ale prawie nie czuję bólu.

Też mi nowość.

Lena uwalnia Juleczka, Juleczek jest wzruszony, Raven kończy wystawianie „Jeziora Łabędzi” z elementami pirotechniki.

Minęła minuta, może mniej. Bilans: Thomas Fineman nie żyje, sala wygląda jak pobojowisko, a my jesteśmy wolni.

Ochroniarze machnęli na wszystko ręką i wrócili do rozgrywki?

Gdy rzucamy się do drzwi, rozlega się łoskot i szczęk metalu, dobiegają nas podniesione głosy — ochroniarze musieli się wydostać.

A, nie, po prostu tyle czasu zajęło kilku silnym chłopom wyważenie drzwi zabarykadowanych wózkiem na kółkach. Wszystko jasne, kontynuujcie.

Nasza trójka pędem rzuca się w stronę schodów przeciwpożarowych:

Raven mocuje się z fartuchem, zdejmuje papierową maskę i zwija kitel i maskę pod pachą. Zastanawiam się, skąd je wzięła, a wtedy staje mi przed oczami tęga recepcjonistka.

Ją też kropnęła?!...A zresztą co za różnica, i tak była gruba.


Wybiegamy na mały, szary dziedziniec, na którym nie ma nic oprócz zardzewiałych mebli ogrodowych i skrawka brązowej, kędzierzawej trawy. Otoczony jest niską, metalową siatką, przez którą Raven przechodzi bez problemów. Mnie jest nieco trudniej, muszę skorzystać z pomocy Juliana. Zraniona ręka zaczęła mi pulsować, a ogrodzenie jest śliskie.

Lena to jednak ma szczęście, jej nadludzka wytrzymałość zawsze kończy się dopiero w momencie, gdy na horyzoncie pojawia się Tru Loff, gotowy nosić wybrankę na rękach.

Nasi bohaterowie przedostają się do jakiegoś budynku, w którym, jak informuje nas narratorka, mieści się m.in. zakład optyczny „Metropolitan Vision Associates" (nie, ów fakt nie będzie miał żadnego wpływu na dalszą fabułę).

Za obrotowymi drzwiami widać ulicę i ludzi z parasolami, spieszących gdzieś i potrącających się nawzajem. Raven od razu kieruje się w tamtą stronę, zbaczając na chwilę tylko po to, by zabrać leżący za jedną z roślin plecak podrzucony tutaj wcześniej. Odwraca się i rzuca każdemu z nas parasol.

Leno, wymacaj dobrze, a nuż tym razem Odmieńcy zapobiegawczo ukryli w nich miotacze płomieni.




Nakłada żółtą pelerynę przeciwdeszczową i nasuwa na głowę kaptur, zawiązuje go ciasno, żeby ukryć rany na twarzy. A potem wychodzimy na ulicę i wtapiamy się w pędzący przed siebie tłum — w tłum bez twarzy, masę ciał w ruchu. Nigdy tak bardzo nie cieszyłam się z tego, jak ogromny jest Manhattan, z jego nienasycenia. Połyka nas, w ten sposób stajemy się wszystkimi i nikim: kobieta w żółtej pelerynie, niska dziewczyna w czerwonej wiatrówce i chłopak z twarzą skrytą pod ogromnym parasolem.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku, 31 marca: finał „Pandemonium”.

Zostańcie z nami!

Maryboo

49 komentarzy:

  1. Zofia zaklęła cicho, gdy lukier skleił dwie strony "Życia na gorąco", uniemożliwiając jej dowiedzenie się, czy ojciec znanej aktorki przeżył operację. Zerkała co jakiś czas na ekrany, ale nie spodziewała się niczego eksytującego, nie tamtego dnia, o tamtej godzinie. Jeśli w ciągu jednego dnia zarabiasz tyle, ile my, służba zdrowia, w ciągu roku, to możesz sobie wynająć cały budynek na jakieś durne egzekucje - pomyślała z przekąsem, dolewając sobie kawy. Ku jej zaskoczeniu, na ekranie z kamerki monitorującej wejście główne ukazała się całkiem zdrowo wyglądająca, młoda dziewczyna. Wypadek? Może to dziennikarka? Ciekawe...
    Rysy twarzy dziewczyny wydały się kobiecie znajome, nie mogła jednak połączyć ich z żadną osobą, którą widziała lub widywała ostatnio. Dowód z zamazanym numerem dał Zofii do myślenia - na pewno dziennikarka. Przelew dotarł, to będzie kombinowała, aż dostanie się na salę. Pewnie dostała za jeden artykulik tyle, ile ja zarabiam przez miesiąc - pomyślała z niesmakiem, mierząc wzrokiem zdenerwowaną rozmówczynię. Z żalem spojrzała w stronę "Życia na gorąco", i wtedy to zobaczyła. Olśnienie.
    Magdalena Haloway, poszukiwana, żywa lub martwa. Bardzo niebezpieczna. Proszę skontaktować się z najbliższą placówką porządkowych. Przewidziana nagroda.
    Zofia nie zamierzała marnować takiej okazji. Ukradkiem naciskając guzik, stawiający na nogi całą ochronę, wybełkotała pierwszą lepszą wymówkę i oddaliła się. Gienio i Wiesio, którzy bezszelestnie pojawili się przy wejściu głównym, skinęli lekko głowami w jej stronę.
    - Jadziu? - Zofia od razu wykręciła numer swojej siostry - Nie uwierzysz... U mnie w szpitalu pojawiła się ta dziewucha, o której opowiadałaś, ta co jej wszyscy szukają!
    - Haloway? - głos Jadwigi aż zadrżał z ekscytacji. Hipolit i jego koledzy nadstawili uszu, gdy przełączyła na głośniomówiący.
    - Ciocia Zosia! - ucieszył się Hipolit.
    - Gienek już się wszystkim zajął, to kwestia kilkunastu minut, zanim ją złapią. Jadziu, bierz Hipolita i przyjeżdżajcie!
    - Żebyś wiedziała, że przyjedziemy - Jadwiga uśmiechnęła się pod nosem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie darowałabym sobie, gdyby pani Zosia nie była siostrą pani Jadzi <3

      Usuń
    2. <3 Kasiu, czekałam na to! Słowo daję, Jadzia, Hipolit i ich krewni na tym etapie zasługują już na własny spin-off...

      Usuń
    3. Niedługo Zofia pojawi się za plecami Leny w chwili wzruszającego zjednoczenia z mamuśką, stay tuned. I nie, nie czytałam, ale przecież zwruszajonce zjednoczenie być musi xD

      Usuń
  2. jako mieszkanka tego uniwersum najwyraźniej jestem zmuszona trzymać oszczędności w skarpecie.
    Co? To państwo kasy potrzebuje,a Ty w skarpecie dusisz?! Już po Ciebie jedziemy!
    Sceny z pielęgniarka są głupie jak tapeta w motylki,ale pojawienie się Raven mnie zaskoczyło.Też czekałam na krowy!
    Hipolit rządzi!

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Co? To państwo kasy potrzebuje,a Ty w skarpecie dusisz?! Już po Ciebie jedziemy!" - a niech to, z Zosią się nie wygra :(

      Usuń
  3. Zapomniałam już, jak mnie potwornie wpieniała ta część książki.
    Pomijając cały idiotyzm i nudę Pandemonium, to chyba tutaj męczyłam się najbardziej.
    Bo czy Oliver KIEDYKOLWIEK widziała jakiś szpital, czy też klinikę? Gdzie pacjent sam zanosi mocz prosto do gabinetu lekarza i nikt nie widzi w tym niczego dziwnego? Gdzie po korytarzach (w dystopijnym państwie, ale nie tylko) pacjent chodzi sobie ot tak, kierowany na kolejne piętra i nikt go nie pyta czego szuka? Pominę używanie zamiennie "laboratorium" i "sala zabiegowa". "Laboranci" asystujący przy operacji też mnie ubawili.
    To wszystko + plan Leny + Raven ex Machina sprawiają, że płaczę potwornie. Jestem rozdarta między "kończcie już to cudo jak najszybciej" a "o nie, następne jest Requiem"...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. " Jestem rozdarta między "kończcie już to cudo jak najszybciej" a "o nie, następne jest Requiem"..." - "Requiem" to IMO jedna z najdziwniejszych książek YA, jakie brałyśmy kiedykolwiek na tapetę; serio, nawet podczas lektury "Elity" nie rzucałam tak często w przestrzeń bezsilnego "Quo vadis, fabuło?".

      Usuń
    2. U mnie było podobnie. A gdy doszłam do końca patrzyłam w ekran ze szczerym zdumieniem, nie wierząc, że ktoś mógł TAK zakończyć książkę xD

      Usuń
    3. Zakończenie 'Requiem' jest absolutnie fantastyczne, mam przekonanie graniczące z pewnością, że żaden z czytelników - pomijając rzecz jasna osoby, które znają serię lub zawczasu zapoznają się ze spoilerami - nie zdoła go przewidzieć nawet na pięć minut przed metą.

      Usuń
  4. ej ona nalała wody do słoika i udaje, że to siku? xDDDDDDDDD to trzeba było na tym oprzeć cały plan wbicia do szpitala - "mam przezroczyste siki, help help".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłam już tak zmęczona licznymi idiotyzmami fabularnymi w tej części, że machnęłam na to ręką i uznałam, że mogła w ostateczności jakoś tak złapać ten pojemnik, żeby nie było widać, co jest w środku - ale w sumie, co za różnica, ten personel najprawdopodobniej nie mrugnąłby nawet wtedy, gdyby nalała tam Pepto-bismolu.

      Usuń
  5. W ogóle ja kompletnie nie ogarniam, Lena mazała się po tej szybie na pełnym widoku Finemana seniora? I jego ochrony??????

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, z narracji wynika, że tak. Naprawdę, chciałabym wiedzieć, co o tym całym cyrku myśleli sobie bohaterowie trzecioplanowi w rodzaju księdza czy asystenta doktora Hillebranda.

      Usuń
    2. No właśnie, to się KOMPLETNIE kupy nie trzyma, zwłaszcza, że przecież Fineman wie, jak Lena wygląda, a miszczyni kamuflażu nijak wyglądu nie spróbuje zmienić. A wystarczyło jedno zdanie typu "Kiedy znajduję się na platformie używanej przez prasę i studentów, oddycham z ulgą - teraz ochroniarze nie mogą mnie dojrzeć, ponieważ szyba zbudowana jest ze szkła weneckiego, aby zapewnić komfort lekarzom i pacjentom, którzy nie życzą sobie widzieć gapiów."

      Usuń
    3. No weŚ, jakie szkło weneckie? Wtedy nie mielibyśmy szans przeżyć romantycznego spotkania z Plastikową Simoroślą!!!11 :(

      Usuń
    4. Właśnie, przez chcwilę miałem wrażenie że jako ratunek wbije tam Alex, to by była dopiero drama - jeden trulof ratuje drugiego!

      Usuń
    5. a ja liczyłam na krowy. byłoby tak symbolicznie!

      rose29

      Usuń
    6. To lustro, co to z jednej strony widać, to lustro fenickie. Weneckie to po prostu szkło z ładną metką, jak ceramika bolesławiec

      Usuń
  6. Przy końcu korytarza mijam przeszklone drzwi. Widzę za nimi kilku pacjentów w białych fartuchach, którzy oglądają telewizję, z rękami i nogami przywiązanymi do foteli.
    Mam kilka pomysłów, skąd ten stan rzeczy:
    a) Pacjenci to ofiary wypadku samochodowego, którzy połamali sobie w nim ręce i nogi, mają owe kończyny więc w gipsie, a Lenka, z mózgiem wypranym przez Raven, wszędzie już widzi zuo i niegodziwość.
    b) Pacjenci są ofiarami trzeciego pacjenta, który uparł się że pokaże im film ze sowich ostatnich wakacji
    c) Nie wiem, pacjenci to fetyszyści?
    ale wtedy mężczyzna odwraca oczy w moim kierunku. Są bezbarwne i twarde, jak dwa kamienie. Już samo ich spojrzenie każe mi się cofnąć. Czuję, jakby sięgnął przez całą długość korytarza i wymierzył cios.
    Terminator 2.0 zamrugał swoimi superoczami i schował teleskopowe ramię. Fineman płacił dobrze, a on lubił takich, co dobrze płacą. Dziewczyna już za chwilę pożałuje, że znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Furgonetka na zapleczu już czekała, gotowa zabrać nieostrożnych prościutko do Krypt... Cyborg ruszył w stronę nazbyt śmiałej rebeliantki.
    Za nimi zaś podąża mężczyzna z koloratką - ksiądz. Trzyma przy piersi oprawioną w złoto Księgę SZZ, niczym talizman do ochrony przed całym brudem i okropieństwami świata.


    A swoją drogą, dopiero teraz sobie uświadomiłam, że jeżeli wszystkie te wariacje na temat Biblii w rodzaju Lamentacji-nie-mających-nic-wspólnego-z-Lamentacjami, dziecięce wierszyki, porady, jak ochronić się przed delirią i modlitwy pierwiastkowe są wklejone w Księgę SZZ, to Lena musi mieć nielichą krzepę, skoro zdołała bez wysiłku tachać to tomiszcze na manifestację (łatwiej też zrozumieć, dlaczego Hiena padła jak długa, gdy Lena walnęła ją w łeb plecakiem).

    Teraz myślę, że być może ksiądz trzyma tę księgę "jakby dla ochrony" właśnie dlatego, że może ona służyć również jako prowizoryczna kamizelka kuloodporna! Szczególnie, gdyby jej okładka zrobiona była ze Świętego Kevlara, patrona ludzi w niebezpieczeństwie...
    Ręce Juliana skute są z przodu kajdankami.
    Samuel Vimes uczy: skuwanie zdesperowanemu więźniowi rąk z przodu to de facto dawanie mu do rąk pewnej ilości żelastwa, którym może zrobić wam krzywdę!
    Przez chwilę wszystko zastyga w bezruchu: Thomas Fineman leży na podłodze jak szmaciana lalka, Julian na stole z twarzą białą jak ściana i jedną ręką wykręconą pod nienaturalnym kątem , dziennikarz stoi z aparatem przy oku, ksiądz w kącie zasłania się kuloodporną księgą dziękując Kevlarowi za to, że nie zdecydował się dziś na wydanie z samą Księgą Prawie Rodzaju , porządkowi obok Juliana z szybkością profesjonalistów wyciągają broń, mierzą i strzelają jednocześnie , Raven z karabinem upada na ziemię z przestrzeloną głową. Zabieg i tak się odbywa.
    albo:
    Krzyk asystenta, tego prawdziwego. I wszystko zamienia się w chaos. Kolejne strzały odbijają się rykoszetem po sali. Porządkowi krzyczą: „Na ziemię! Na ziemię!".
    W ogólnej strzelaninie giną Julian i Raven.

    Kula ląduje w grubym szkle tuż nad moją głową, po tafli natychmiast rozchodzi się promieniście sieć pęknięć. Więcej mi nie trzeba. Chwytam najbliższe krzesło i biorę mocny zamach, modląc się, by Julian zasłonił głowę.

    Kolejna kula trafia w moją nieosłoniętą już niczym pierś.
    Porządkowy jest ledwo przytomny. Przyklękam i odcinam jego pas szybkim ruchem, a potem chwytam klucze i biegiem wracam do stołu. Prawą rękę mam mokrą od krwi, ale prawie nie czuję bólu.
    Jaki pas? Julek był chyba przypięty kajdankami... A kajdanek raczej nożem nie przecięła.
    Biedna, biedna recepcjonistka. W ogóle nie lubię, kiedy w takich akcjach bezrefleksyjnie giną osoby postronne. Ale cóż, do Raven to to akurat pasuje...
    Tak się składa, że czytam właśnie książkę o systemie Radzieckich łagrów. Kontrast widoczny bardzo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ok, z pasem nie zauważyłam, że to pas porządkowego.

      Usuń
    2. "b) Pacjenci są ofiarami trzeciego pacjenta, który uparł się że pokaże im film ze sowich ostatnich wakacji" - ha, to by miało sens; może ostatnim życzeniem Juleczka było, aby inni pacjenci też mogli nacieszyć oczy jego niesamowicie nudnymi slajdami przedstawiającymi góry, lasy, łąki?

      " skuwanie zdesperowanemu więźniowi rąk z przodu to de facto dawanie mu do rąk pewnej ilości żelastwa, którym może zrobić wam krzywdę!" - ech, Julek jest w całej tej scenie tak uroczo otępiały, że na dobrą sprawę mogli sobie w ogóle darować cały ten cyrk z kajdankami (serio, przez całą analiże miałam wrażenie, że gdyby Lena nie zmusiła go w końcu siłą do zauważenia jej obecności na sali, to facet nie zareagowałby nawet na spadające z nieba meble).

      Kuloodporna księga - podoba mi się!

      "Tak się składa, że czytam właśnie książkę o systemie Radzieckich łagrów. Kontrast widoczny bardzo." - jednym z moich największych literackich marzeń jest trafić wreszcie na dzieło YA, w którym dystopia jest faktyczną dystopią, a nie światem, w którym Mary Sue może pyskować złolom bez ponoszenia najmniejszych konsekwencji, a najcięższą oznaką represji jest brak cytrusów.

      Usuń
  7. Ha, nadrobilam odcinki w sam raz przed wielkim finalem! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gayu, miło Cię znów widzieć! :)

      Usuń
    2. Zostawilam wam troszke komentarzy pod starymi odcinkami :D

      Usuń
    3. Dziękujemy, zerkniemy w wolnej chwili :)

      Usuń
  8. - A dokąd to?
    Lena zamarła. Biegnący obok niej, wyczerpany i ledwo trzymający się na nogach Julian niemal się przewrócił. Adrenalina połączona z szokiem skutecznie spychała ból niedoleczonych obrażeń i zmęczenie niedawnymi perypetiami na dalszy plan. To niemożliwe...
    - Naprawdę myśleliście, że trójka gówniarzy jest w stanie ze mną wygrać? - w głosie Thomasa Finemana brzmiało rozbawienie i politowanie. Z każdej strony, każdego otworu wychodzili uzbrojeni po zęby porządkowi. Wychodzili z drzwi, okien, ścian, z samego serca piekła. Dziesiątki porządkowych. Raven kręciła głową z niedowierzaniem, wargi jej drżały. Niewypowiedziane pytanie zawisło w powietrzu.
    - Dzieci, dzieci - szydził Thomas - Ten Twój nożyk ledwo drasnął moją kamizelkę ochronną, skończy się na plastrze i za tydzień śladu nie będzie. Naprawdę myślałyście - zwrocił się do Leny i Raven - że zabiłbym mojego syna po tym wszystkim, czego się dowiedział? To była tylko gra, Julianie, i może faktycznie lepiej by było, gdybym od początku cię w nią wtajemniczył... Inna sprawa, że nie dałeś mnie i matce nawet dojść do głosu. Jechałeś na zabieg, zwykły zabieg. To dla twojego dobra.
    - Oszukałeś mnie. Oszukałeś wszystkich. Myślałem, że chcesz... - głos Juliana drżał, a jego twarz zbladła niepokojąco.
    - Spójrz tylko, co oni z tobą zrobili - kontynuował Thomas - Co oni mogą ci zaoferować? Wieczne uciekanie, wieczną tułaczkę i wałęsanie się po kanałach. I to w imię czego?
    - W imię wolności - odparła Raven, odzyskując rezon - Wolności, swobody i miłości.
    - Nie rozsmieszaj mnie młoda damo. To nazywasz wolnością? Rozkazywanie, okłamywanie swoich przyjaciół, umieranie z zimna w środku lasu? Tak, Leno, czyż twoje marzenia nie były od samego początku mrzonkami? Czy nie narażałaś zdrowia i życia dla kogoś, kto się tobą zabawił, naraził na niebezpieczeństwo i nigdy nie powiedział ani jednego dobrego słowa? Tak chcesz żyć? Chcesz być taka jak ona?
    Lena milczała. Choć wszystko w niej krzyczało, żeby nie dać się zwieść, w głębi serca czuła, że Fineman ma rację. Nienawidzę Cię, Raven - pomyślała.
    - Zabierzcie ją - powiedział jeden z porządkowych, zapewne dowodzący całą akcją, wskazując na Raven. Nie opierała się.
    - Julianie, Leno, wiele wycierpieliście i zapewne dalibyście równie wiele, by nie musieć tego czuć, prawda? Chciałem, by zabieg Juliana stał się symbolem naszego miłosierdzia, wyrozumiałości i tego, że każdemu dajemy drugą szansę. Pomyślcie tylko - staniecie się symbolami nowego, lepszego świata, symbolami prawdziwej wolności, wolności od cierpienia i bólu, który, niestety, wciąż czujecie. Dostaniecie to, czego tak bardzo pragniecie za jednym małym wkłuciem.
    - Idę z tobą, tato. Przepraszam - odparł Julian, przecierając twarz rękawem - Chodź z nami, Lena. Tak będzie lepiej.
    Lena zawahała się. Nie chciała być zdrajcą - ale czy miała jakikolwiek wybór? Nie chciała do końca życia być kimś wytykanym palcami, zakażoną, omijaną szerokim łukiem buntowniczką. Nie mogła wrócić do Gluszy, nie po tym wszystkim, co Raven jej zgotowała. Może po zabiegu faktycznie poczuje się lepiej?
    Był tylko jeden sposób, by to sprawdzić.
    - Idę z wami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to jest całkiem logiczne wytłumaczenia całej intrygi!

      Usuń
    2. A później Julek zostaje nowym Brianem (minus bycie przegrywem, bo jest ładny) i razem z Leną budują związek oparty na czymś poza chucią <3

      Usuń
    3. A Jadzia i Hipolit będą chrzestnymi ich dzieci <3

      Usuń
    4. A później Julek zostaje nowym Brianem (minus bycie przegrywem, bo jest ładny) i razem z Leną budują związek oparty na czymś poza chucią
      To by było takie piękne...
      Ale zaraz!


      Mimo wszystko, samego zabiegu bałam się przez całe moje życie i do ostatniej chwili... dokładniej do chwili, kiedy w wyniku stresu wpadłam w panikę i lekarz podał mi środek uspokajający.
      Ciężko by było przeprowadzić na roztrzęsionej nastolatce zabieg tak wzorcowy, żeby można go było pokazać w telewizji, prawda? Bo miał nas oglądać cały kraj.
      Tak, nas: mnie i Juliana. To wydawało się tak niezgodne z oficjalną wersją rzeczywistości, jak to tylko możliwe -dwoje zakochanych w sobie młodych leżących w jednym pokoju, wspólnie poddających się leczeniu Delirii... później pan Fineman wytłumaczył mi, że było dokładnie na odwrót. Tym, czego buntownicy nienawidzili w zabiegu najbardziej, była, według statystyk przeprowadzonych wśród osadzonych i leczonych przymusowo przez niejakiego Hipolita, rozłąka z ukochanym. Nie ta fizyczna, bo do niej wcale nie musi dojść. Chodzi o lęk, że ważna dla nas osoba stanie się nam nagle obca... Tamtego dnia nieświadomie wołałam do wszystkich tych pełnych obaw nastolatków oglądających telewizję: "My robimy to razem, nie ma się czego bać!". Pan Fineman zwierzył mi się nawet, że nasza sytuacja podsunęła mu plan nowej kampanii społecznej: Niech na zabieg zgłaszają się pary! Wspólny zabieg mógłby być nawet równoznaczny z zawarciem małżeństwa! Rozmowy z profesorem biskupem Józefem od Kryptonu podobno szły w dobrym kierunku... i wszyscy wiemy, czym to zaowocowało.
      ...więc co czułam podczas zabiegu? Chyba najwłaściwszym określeniem jest niepewność. Po to przeszłam to wszystko? Szalony związek z Aleksem, rozpaczliwą ucieczkę, koszmarną szkołę życia pod dowództwem Raven, więzienie, nawrót choroby i ból przeświadczenia, że odbiorą mi ostatniego człowieka, dla którego coś znaczę? Tylko po to, żeby teraz wrócić do punktu wyjścia, do miejsca, przed którym przez cały ten czas uciekałam... Oczywiście, były pewne różnice. Chociażby taka, że tuż obok leżał Julian Fineman,który od remedium równie dobrze mógł umrzeć na miejscu. Wstyd mi się przyznać, ale o to niepokoiłam się mniej. Być może dlatego, że wydawało mi się to w tamtym momencie zupełnie nierealne.
      Zabieg jest w gruncie rzeczy bardzo prosty (oczywiście prosty dla lekarza, amatorzy nie powinni go próbować wykonywać pod żadnym pozorem!) i pod znieczuleniem miejscowym sprawia tylko lekki dyskomfort wynikający z faktu, że ktoś grzebie Ci pod skórą.
      Pewnie jesteście ciekawi tego jednego momentu, w którym coś w mózgu przeskakuje i człowiek przestaje mieć delirię... też byłam ciekawa i ogromnie skupiona na tym, żeby go zarejestrować i już na zawsze pamiętać, jak to było. I wiecie, co? Z tym jest tak, jak z próbą zapamiętania momentu, w którym się zasypia.Dotąd nie wiem, w którym momencie zaszła zmiana i, jakby to określiła Raven, stałam się zombie.

      Usuń
    5. A jak się poczułam zaraz po zabiegu?
      Pamiętacie może, że przed moją Wielką Ucieczką miałam wyjść za chłopaka o imieniu Brian. Brian przy pierwszym naszym spotkaniu opowiadał mi o zabiegu, że poczuję się po nim lepiej. Nie wierzyłam mu wtedy i nie rozumiałam. Jak można czuć się lepiej będąc zombie bez uczuć i zainteresowań? Dziś wiem, że to ja się myliłam. Myliłam się, nie dostrzegając tego, co teraz jest dla mnie tak wyraźne: Ludzie po remedium też mają uczucia... no, przynajmniej większość z nich. To bardzo subtelne uczucia, wyrażane oszczędnie i łatwe do kontrolowania, a przecież tego wymagało od nas prawo w tych dziwnych czasach: maksymalnej kontroli, jakbyśmy samą ekspresją mogli przywołać chorobę. Wiedział to każdy i nikt o tym nie mówił, bo to by było dla niego zgubne. Jeszcze dzisiaj pokutuje ta niepisana zasada i wy, przed zabiegiem, pewnie często odczuwacie wrażenie, jakoby ludzie starsi od was byli zimnymi maszynami. Pamiętajcie wtedy: oni żyli w innych czasach, czasach, które minęły wcale nie tak dawno i które, niestety mogą powrócić...
      fragmenty lektury dla klasy 10
      Magdalena Halloway -Fineman "Moje życie z Delirią i bez. Wspomnienia buntowniczki z czasów reżimu Wielkiego Brata" wydawnictwo państwowe Helium, wydane nakładem 100000000 egz z polecenia prezydenta Juliana Finemana.

      Usuń
    6. Obywatele! Dziś jest wielki dzień! Dziś nastąpił przełom, zaczęła się nowa era dla nas, dla świata, dla ludzkości! Mój syn, Julian Fineman - tu Thomas zawiesił głos, doskonale wyczuwając napięcie słuchaczy - nie został stracony, pomimo ogromu zbrodni, jakiej się dopuścił. Julian, wojownik, który odkąd pamiętamy walczył nie tylko z tą zarazą, która zabija od środka coraz młodszych ludzi, ale i z własnym ciałem, które próbowało po cichu zabić jego samego. I dziś Julian wygrał tę walkę. Jest wyleczony!
      To nie koniec dobrych wieści, o nie. Udało nam się złapać samozwańczą przywódczynię jednej z jednostke ruchu oporu, obecnie czeka ona na proces i żywię nadzieję, iż zostanie osądzona sprawiedliwie. Mój syn niestety wciąż jest zbyt słaby, by opowiedzieć wam o tym osobiście, ale ta młoda, dzielna kobieta - wskazał na milczącą nastolatkę, która pojawiła się u jego boku - zgodziła się towarzyszyć mi podczas wystąpienia, i opowiedzieć o niesamowitych zbiegach okoliczności, jakie doprowadziły całą naszą trójkę do miejsca, w którym jesteśmy teraz!
      - Dziękuję - powiedziała z wdzięcznością Lena - Gdyby nie pan Fineman, wciąż byłabym tylko buntowniczką, córką buntowniczki. Zarażoną. Żyłabym z piętnem mojej matki, nie wiedząc, jak wiele dobrego może mnie w życiu spotkać. Raven - tak mi się przedstawiła - wykorzystała mnie. Mnie i Juliana. Chciała, byśmy zarazili się delirią. Chciała skompromitować AWD i pana Finemana, narażając moje życie w imię... w imię czego? Naraziła i mnie, i Juliana na śmierć w męczarniach, tylko po to, by zaraził się on delirią i położył cieniem na karierze swojego ojca. Gdyby nie pan, panie Fineman... nie, nie chcę nawet o tym myśleć. Dziękuję. Nie mam nic więcej do powiedzenia.

      Usuń
    7. <3 Mój losie, jakie to piękne! Przepiękne! Profesor biskup Józef od Kryptonu całkowicie podbił moje serce. Lena znalazła się w Księdze SZZ! Thomas zatriumfował!

      Naprawdę, jak czytam Wasze fiki, to robi mi się aż przykro, że to Oliver zgarnia tu kasę...

      Usuń
    8. Hipolitowi i Jadzi wzruszenie odebrało mowę :3 Ile ja bym dała, żeby to ksioopko skończyło się choć w 1/10 tak, jak sobie tutaj wymyślamy. Jakby się okazało, że ta magiczna lobotomia sprawia, że ludzie owszem, czują emocje, są w stanie przywiązywać się do innych, lubić ich bądź nie lubić, zaciekawić się, zanudzić jak mops, zdenerwować na szefa, tylko po prostu w natężeniu zmniejszonym na tyle, by móc to kontrolować. Albo żeby faktycznie czyniło z ludzi zombie, ale gdyby zbrodniczy reżim wygrał byłoby dużo fajniej, niż gdyby zbrodniczy reżim pokonało kilku zmęczonych i nieuzbrojonych nastolatków xD

      Usuń
  9. Boziu, to naprawdę ma być już koniec? Przecież jeszcze nic się tutaj nie wydarzyło! O.o

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, w "Selekcji" było gorzej, tu przynajmniej mieliśmy porwanie i akcję ratunkową ...

      Usuń
  10. Rany, nie wierzę. Po pół roku nadrabiania, dotarłam do najnowszych analiz. Maryboo, Beige, szczere wyrazy szacunku za przedzieranie się przez te głupoty.
    Po dzisiejszej analizie mam nieodparte skojarzenia z "Pingwinami z Madagaskaru". Akcja z przyjazdem iście w ich stylu (tyle, że to profesjonalni komandosi, i zrobiłby to o niebo lepiej, ale i tak przy rozbiciu reflektora spodziewałam się okrzyku "moje auto!"). Do tego pirotechniczna primabalerina Raven - Rico jak się patrzy! Nawet król Julian jest, choć jeszcze bardziej zakręcony niż zazwyczaj, a Lenomort coś się przerzucił z fetyszu stóp na oczy i włosy.
    Hmm... A może Ludwik... Mam pomysł na fika.

    - Szeregowy, co widzicie? - spytał Skipper, żałując, że tworzy sam dół dziennikarza.
    - Wchodzi kapłanaukowiec! - zameldował tenże.
    - Pamiętajcie, panowie, nasze zadanie to chronić Finnemana seniora - przypomniał Skipper.
    - Przepraszam, dobrze się pan czuje? - spytała stojąca obok pielęgniarka.
    - Ja czuć się dobrze. To piękny dzień na egzekucję. Ha ha - odpowiedział jej mechaniczny głos, a w kiepskim YA podziałało to nawet lepiej niż w humorystycznym serialu. Nie było tego lekkiego zdziwienia.
    - O, a teraz prowadzą tutejszego Juliana! - poinformował Szeregowy. -Ale.. Czy to on i ta zapałkana, na którą cudem nikt nie patrzy, to nie są ci dobrzy?
    - Szeregowy! Nie mów, że czytałeś "Delirium" i "Pandemonium", zamiast analiz Maryboo i Beige? - oburzył się Kowalski.
    - Noo... A ta trucizna?
    - Znowu oglądałeś słodkorożce, gdy objaśnialiśmy plan operacji "Nieogoniasty"? - oburzył się Skipper.
    - No...
    - Trucizna to tak naprawdę nowe serum Hipolita i Jadzi. Julka wywiozą do Kanady, jak jego brata. A, a tego lania starszy Finneman żałuję, ale strasznie się wściekł, jak Julek zostawił plamy w jego ukochanych książkach. Ten facet to jeden z najbliższych ludzi minibrata i jedyny rozsądny spośród nich. Niestety, minibrat uwziął się na egzekucję...
    - Nowe polecenia - poinformował Rico.
    - Sorry, panowie, inni ludzie mi się nagle wykruszyli, wypadek drogowy. – dobiegł głos z krótkofalówki trzymanej przez Rico. Macie misję numer dwa - przechwycenie dziewczyny. Uznałem, że po remedium H&J nawet nada się dla Julka, a na pewno szkoda jej dla tej psychopatki Raven... Przetransportujcie do pokoju za tą salą. Idę.
    - Co robimy?
    - Szeregowy, ja i kij od miotły będziemy Ludwikiem, wy lećcie po dziewczynę - Skipper opracował szybko plan, lecz...
    - Wariatka! - krzyknął Szeregowy. W tym momencie Raven wystrzeliła, Thomas padł, a wokół rozpętał się Armageddon.
    Raven strzelała gdzie popadnie, a Lena rzuciła się z krzesłem na szybę. Rico podrzucił pod Lenę materac tuż przed tym, nim rozbiła się o ziemię, po czym szybko znokautował Raven i zajął jej miejsce, krzycząc „kaboom!”. Szeregowy i Kowalski przenieśli krzesło z Julkiem, tuż przed tym jak kobieta wystrzeliła finałową serię w jego stronę. Chłopak był blady jak bigmilk śmietankowy. Skipper natomiast przetransportował Thomasa Finnemana za kulisy, podrzucając na jego miejsce prostą kukłę.
    - Nic panu nie jest? - spytał.
    - Nic, te kamizelki z wkładem farby są genialne.
    - Akcja się chyba spaprała - dowódca pingwinów spojrzał na swój oddział, walczący z głupotą bohaterów ksioopka.
    - Nie łam się. Z nimi to normalka. Nawet nie zauważyli waszej obecności… Zdążycie spokojnie podmienić parasolki na te z nadajnikami, a w przypadku Raven ładunkiem wybuchowym, a jeśli nie, to wystarczy zadzwonić do Hipolita...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochusiam całym serduszkiem, niech Rico zrobi Raven kaboom <3

      Usuń
    2. Niech tylko Hipolit przygotuje kamerę, a będzie piękna scena w nowym filmie.

      Usuń
    3. Ojej! <3 Czy pingwiny zostaną z nami na dłużej? Nawiasem mówiąc: "Rico podrzucił pod Lenę materac tuż przed tym, nim rozbiła się o ziemię, po czym szybko znokautował Raven i zajął jej miejsce, krzycząc „kaboom!" - chyba tylko tak udałoby się uratować tę akcję...

      Usuń
    4. Postaram się, aby zostali, do tego mogliby wpaść oryginalni król Julian i Alex (król NY, nie liściastej czupryny), a może i parę innych postaci. Rozważam nasłanie na Raven Jagódki, a choć Szaweł Zieloonodruh dogadałby się najlepiej z Eikko-nie-wiadomo-dlaczego-przecież-Erik-to-imię-skandynawskie, ale i z Lenką powinni znaleźć wspólny język...

      Usuń
  11. Jak już idziemy w fanfiki, to dodam jeszcze...

    Po zabiegu... przez szybę zobaczyłam moją Rodzinę, którą pan Fineman upierał się zaprosić do studia. Wcześniej byłam zbyt zestresowana by ich dostrzec, ale teraz widziałam wyraźnie, że tam są. Poczułam delikatne ciepło na sercu i to był moment, w którym wystraszyłam się, że remedium nie działa na mnie, zupełnie jak na moją matkę... tyle, że strach nie przypominał strachu. Mówiąc metaforycznie, kiedyś zalałby mnie falą, a teraz spływał cienkim strumykiem, który -wiedziałam to -mogę zwyczajnie zatkać palcem.
    To musiało być remedium.
    Grace stukała w szybę jednym palcem, wyraźnie próbując zwrócić na siebie moją uwagę. Spojrzałam na lekarza, który właśnie przetarł moją ranę środkiem dezynfekcyjnym.
    -Może już pani wstać, nic pani nie będzie. -zapewnił.
    Tak więc pomachałam Grace. Kamera to uchwyciła i teraz ludzie przed telewizorami sądzili pewnie, że macham do nich.
    -Pan też może wstać -odezwał się drugi lekarz do Juliana... właśnie. Z Julianem było w porządku. Co oznacza, że przeżył. Tlenie, a jeszcze trzy dni temu myślałam, że go straciłam.
    -Julian. -odwróciłam się w jego stronę, a on w moją. Julian ma jasne włosy i jasnoniebieskie oczy. Zapamiętałam to inaczej... deliria robi dziwne rzeczy z mózgiem.
    -Lena. -uśmiechnął się, jakby to stwierdzenie go rozbawiło.
    Potem wstaliśmy, każdy ze swojej leżanki, i wyszliśmy razem z sali. To musiało być bardzo symboliczne, tak myślę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Julian ma jasne włosy i jasnoniebieskie oczy. Zapamiętałam to inaczej" - swoją drogą, aż strach pomyśleć, jaki szok przeżyłaby uzdrowiona Lena, gdyby przyszło jej skonfrontować rzeczywistą koafiurę PŚ ze wspomnieniami z czasów delirii...

      Usuń
    2. Moja matka zawsze obiecywała, że po zabiegu zabierze nas na lody. Takie w słodkim rożku, z karmelową polewą.Mieliśmy w Portland cukiernię, w której polewa była karmelowa do granic możliwości... wiadomo, jak wyszło z zabiegiem Rachel. Wtedy nikt nie myślał o lodach.
      Dziś jednak odbył się mój zabieg, a to oznaczało, że mamy ostatnią szansę na lody w polewie jedzone z tej specjalnej okazji. Jenny i Grace poparły ten pomysł, a ciotka Carol przyznała, że to będzie dobry początek mojego nowego życia.
      -Skoro już tłukliśmy się aż do Nowego Jorku na twój zabieg -powiedziała wtedy moja siostra -to chodźmy do Little Brother Corner.
      Wydawało mi się, że pierwszy raz po zabiegu jej twarz miała jakiś wyraz... teraz wiem, że dopiero wtedy byłam zdolna go dostrzec.
      Na szczęście pan Fineman zadbał, żeby w wyprawie do najlepszej cukierni w całym kraju nie towarzyszył nam tabun dziennikarzy i gapiów... tak. Pan Fineman poszedł z nami -twierdził, że i tak musi coś załatwić na rogu Dziewiątej i Ewangelii według Mojżesza do Koryntian. A skoro szedł ojciec, to syn też dołączył.
      W efekcie ludzie rozstępowali się przed nami, kiedy szliśmy chodnikiem.
      Little Brother Corner różni się od naszej lodziarni w Portland między innymi tym, że mają tam stoliki, a desery są serwowane w małych, eleganckich miseczkach. Stoliki są trzyosobowe, a Finemanowie nalegali, żebym usiadła z nimi.
      -Panno Haloway. -odezwał się lider AWD, kiedy kelner oddalił się od naszego stolika w głębi sali. -wiem, że dzisiaj spotyka się panna z rodziną pierwszy raz od bardzo dawna, jednak ja nie mam zamiaru tracić czasu i pragnę omówić to z panną teraz.
      Poczułam się... zapewne po remedium nazywa się to zaskoczenie. Takie uczucie, jakby mój mózg robił szybki research w poszukiwaniu możliwych powodów, dla których mój niedawny największy wróg mówi coś takiego.
      -Rozmawiałem z Julianem i doszliśmy do wniosku, że po waszym publicznym wspólnym zabiegu korzystnym wizerunkowo byłoby, abyście zostali małżeństwem.
      To była możliwość, którą mój mózg zaklasyfikował jako "Nie fantazjuj".
      Julian milczał, jednak sądząc po jego wyrazie twarzy był zestresowany.
      -Oczywiście decyzja należy ostatecznie do was, musisz więc wiedzieć, że bycie żoną Juliana Finemana to dużo większa odpowiedzialność, niż może ci się wydawać.
      -Wiem, oczy społeczeństwa zwrócone będą na nas... -zaczęłam, starając się brzmieć tak mądrze, jak pan Fineman, jednak wyraz twarzy lidera AWD był jasnym sygnałem, żebym przerwała.
      -Funkcja mojej synowej to tylko wierzchołek góry lodowej. -wzrok, jakim na mnie wtedy spojrzał, mógłby z łatwością przewiercić moje myśli na wylot. -Z panny akt wynika, że aktualnie jest panna zaręczona z Brianem Charffem. Myślę, że w poniedziałek mogę was umówić na zerwanie zaręczyn. Wtedy Brian wszystko ci wytłumaczy. Zamach na moje życie to początek gry, moja droga. I nie jest to taka gra, jak ci się dotąd wydawało.

      Usuń
    3. Pokój na poddaszu powstał ongiś z przerobionego strychu co oznaczało, że było na nim wystarczająco dużo miejsca, żeby wstawić łóżko, biurko, szafę,kilka półek z książkami, cały sprzęt potrzebny informatykowi plus trochę więcej i jeszcze zostawało sporo miejsca, żeby swobodnie pomachać floretem.
      Co też Brian aktualnie robił.
      Jak ślęczysz nad kodami i innymi takimi całą noc, to później musisz się rozruszać, zanim padniesz na łóżko ze zmęczenia -inaczej twoja kondycja drastycznie spadnie, co gdy jesteś słabowitym alergikiem może oznaczać, że ścigające cię służby specjalne łatwo cię dopadną. A wtedy czeka cię piach lub, co gorsza, tajne więzienia Małego Brata (odkąd Brian włamał się na ich stronę poprzysiągł sobie,że nigdy tam nie trafi), plan się skomplikuje i pan Fineman będzie niezadowolony.
      Oczywiście, poradzą sobie bez niego -genialny intrygant, legendarna weteranka Blitzu i wtyka w służbach porządkowych pani Jadwiga, jej propagandotwórczo uzdolniony syn Hipolit i ponoć nawet grupa pingwinów -komandosów (znając Finemana, wsparcie ze strony pingwinów było całkiem prawdopodobną opcją) ale będzie im trudniej. Mały Brat również ma cwanych popleczników -w końcu to Szalonej Raven udało się przekupić tajną bojówkę Finemana -oddziały Chiena -żeby ta odwróciła się przeciwko niemu i siała terror wśród ludności cywilnej. A opinia publiczna i tak była pewna, że Raven walczy z Małym Bratem...
      Technika, którą teraz ćwiczył, nie była praktykowana w szermierce sportowej. Te ciosy miały mu pomóc, kiedy znajdzie się oko w oko z wrogami... oczywiście, wolałby wtedy mieć przy sobie pistolet. Całe szczęście, że miał przynajmniej ten schowek w podłodze, w którym trzymał coś znacznie ostrzejszego od floretu.
      -Brianku! -rozległo się wołanie matki z dołu -Telefon do ciebie! Ten miły pan Fineman mówi, że ma do ciebie sprawę!
      No tak. Brian wiedział, że choćby został osądzony jako zdrajca Małego Brata, dla swojej matki i tak będzie małym chłopcem.
      Jak Henry, który zmarł w wieku pięciu lat (Brian miał dwa). Zatruł się chlorem w nieprzefiltrowanej wodzie, na który miał uczulenie.

      Usuń
    4. Oczywiście Brian miał dwa lata, kiedy zmarł Henry, nie teraz.

      Usuń
    5. Jestem autentycznie zachwycona tym, jak piękny, bogaty, spójny alternatywny kanon nam się tu rozwija <3

      Usuń
    6. Cudowne fankiki, zwłaszcza ten o Branie - od razu go polubiłam i taka wizja tej postaci jest świetna.

      Usuń