Na
początek ogłoszenie: niestety, dopadło mnie Prawdziwe
Życie ze swoimi obowiązkami, w związku z czym poniższy rozdział
z racji swojej długości zostanie podzielony na trzy części. Ale
hej, są i plusy – dzięki temu będziemy mogli siedzieć w głowie
Leny przez kilka tygo...Ok, to chyba nie był najlepszy argument.
LENA
Rzeka płynie coraz wolniej, teraz ma już postać cieniutkiej strużki. Wybuchają prawdziwe walki o wodę.
„Nie zamierzamy się jednak stąd wynosić – trzeba
twardym być, nie miętkim, a dyzenteria dodaje życiu smaku”.
Pippa ostrzega nas, byśmy nie opuszczali jej części obozu, i wystawia wokół niej straże. Summer zniknęła. Pippa albo nie wie, gdzie się udała, albo woli nie zdradzać nam swoich planów.
To jest ten moment, w którym muszę zadać niewygodne
pytanie: po diabła RO w ogóle angażuje się w działania w tej
okolicy?
Przecież w tym planie NIC się nie klei. Pippa wydaje
się nie mieć żadnych konkretnych obowiązków – siedzi tylko na
rzyci i pilnuje zapasów. Plan rekrutowania buntowników z
okolicznych nędzarzy kwituje śmiechem, który jest zresztą jak
najbardziej zrozumiałą reakcją, rodzi jednakowoż pytanie, na czym
właściwie polega jej rola w całej tej zabawie i dlaczego RO nadal
inwestuje w nią środki i zasoby ludzkie.
Summer to kolejna wielka przegrana, której zadanie
zdaje się ograniczać do bycia tragarzem dla Pippy; nie dość, że
jest to funkcja bezsensowna (ilość żywności, którą jest w
stanie naraz przynieść jedna kobieta, jest mocno ograniczona, więc
albo Summer lata w tę i z powrotem jak kot z pęcherzem, albo Pippa
i jej ludzie regularnie przymierają głodem), to jeszcze w dodatku
niebezpieczna – nadal zachodzę w głowę, jakim cudem jeden z
miliona okolicznych biedaków nie napadł jej w drodze do obozu,
skoro najwyraźniej podróżuje bez ochrony.
Waterbury zostało ewakuowane, Pippa była (idiotycznie)
przekonana, że tym samym osiągnęli sukces – po co zatem nadal
tkwiła w tym piekle? Czekała na kolejne rozkazy? Jeśli tak, to
dlaczego nie wyraża żadnej obawy, że RO zostawiło ją samej sobie
i nie przekazało żadnych nowych instrukcji?
A teraz nasi dzieli wojownicy zamierzają rozwalić
tamę...właściwie po co? Skoro Mały Brat zakręcił kurek, to
raczej oczywiste, że RO w tym okręgu jest już spalone, wróg wie o
twoich planach, trzeba wiać. Tu już nic się nie ugra, pani Jadzia
z kumplami zapewne stoją u bram – po diabła się tak narażać? Z
dobrego serca, żeby tysiące biedaków miało dostęp do pitnej
wody? Bardzo to wzruszające, ale mówimy o Raven i spółce. Summer
plotła wprawdzie coś o porządkowych czających się w krzakach,
ale umówmy się, każdy z dwucyfrowym ilorazem inteligencji jest w
stanie wykoncypować, że zniszczenie tamy co najwyżej da Małemu
Bratu dodatkowy powód dla zrównania obozowiska z ziemią, więc
ewakuacja to tak naprawdę jedyne, co pozostało naszym bohaterom.
Rozwalenie
tamy nie ma żadnego sensu – Odmieńcy absolutnie nic tym nie
ugrają, a ryzykują wyłącznie wściekłość Małego Brata i
dodatkowe represje. Oliver, przykro mi to mówić, ale jeżeli TO
ma być jedna z głównych
intryg tego tomu, to ja poproszę z powrotem Podstępnego Marida.
[Pippa] Postanawia też, że im mniej osób będzie zaangażowanych w naszą akcję, tym lepiej: tym mniejsze będzie bowiem ryzyko spartaczenia.
Masz tu Raven i PŚ, ryzyko spartaczenia jest zasadniczo
wpisane w tę misję.
Ci z nas, którzy mają doświadczenie w walce — Tack, Raven, Dani i Hunter — zostali przydzieleni do głównej akcji: dotarcia do tamy, gdziekolwiek ona jest, i zburzenia jej.
Zauważmy, że nie padło imię Brama. Wygląda na to,
że wreszcie znaleźliśmy jakąkolwiek bądź cechę, która
odróżnia go od Huntera – najwyraźniej nie potrafi walczyć.
Walczyć potrafi za to Dani, w co muszę uwierzyć na słowo,
albowiem dalibóg, nie mam pojęcia, kim właściwie jest ta postać.
Nawiasem mówiąc, odnaleźliście wreszcie Gordo, czy też
ostatecznie musimy postawić na nim krzyżyk?
Lu upiera się, żeby iść z nimi, tak samo jak Julian, i chociaż żadne z nich nie brało nigdy udziału w takich przedsięwzięciach, Raven ustępuje.
Akurat Juleczek już kilka razy udowodnił, że daje
sobie radę w kryzysowych sytuacjach, włączając w to starcie z
Hienami, ale rozumiem, że Lena nie byłaby sobą, gdyby nie
pojechała po swym chłopaku przynajmniej raz na rozdział. Co do Lu,
cóż, po raz kolejny pozostaje mi uwierzyć narratorce, albowiem jestem w stanie powiedzieć o niej w zasadzie tyle, że
na przełomie „Pandemonium” i „Requiem” zapuściła włosy.
Jak to jest, że taka Rowling potrafiła zmusić
tysiące osób do płaczu nad zmarłą sową, a mnie nie drgnęłaby
powieka, gdyby 99% tego zgromadzenia podczas akcji trafił szlag
(Julka proszę zostawić w spokoju)?
Mam ochotę ją zabić.— My też potrzebujemy straży — mówi. — Kogoś, kto będzie stał na czatach. Nie martw się, Lena. Wróci do ciebie cały i zdrowy.
...Leno, na twoim miejscu zaczęłabym się poważnie
niepokoić.
Alex, Coral, Pippa i jeden z jej drużyny zwany Bestią — zapewne zawdzięcza ten przydomek dzikiej plątaninie czarnych włosów i czarnej brodzie zakrywającej mu usta — stworzą jeden z oddziałów dywersyjnych. Sama nie wiem, w jaki sposób zostałam wrobiona w dowodzenie drugą grupą. Bram będzie moim wsparciem.
Żadnego narzekania na Coral będącą w grupie z
Plastikową Simoroślą? Jestem w szoku.
— Chciałam iść tam, gdzie Julian — żalę się Tackowi. Nie mam odwagi poskarżyć się bezpośrednio Pippie.— Tak? A ja chciałem zjeść dziś na śniadanie jajka z bekonem — mówi, nawet nie podnosząc wzroku znad skręcanego papierosa.— Po tym wszystkim, co dla was zrobiłam, wciąż traktujecie mnie jak dziecko!— Tylko wtedy, kiedy sama zachowujesz się jak dziecko — odpowiada, a mnie nagle wraca w pamięci kłótnia z Aleksem po tym, jak niemal wieki temu dowiedziałam się, że moja mama większość mojego życia spędziła uwięziona w Kryptach.
Primo: Jak nie lubię Tacka, tak ciężko mi się z nim
nie zgodzić: przydzielanie ludzi na akcję to nie wybieranie kolegów
do drużyny siatkówki na WF-ie, tu trzeba kierować się
umiejętnościami poszczególnych osób, a nie sympatiami i
animozjami (a przynajmniej tak być powinno, ale całej tej zabawie
przewodzi Pippa, więc nie zdziwiłabym się, gdyby kazała wszystkim
ciągnąć losy). Ponadto Lena
reaguje histerią za każdym razem, gdy pojawia się bodaj ślad
podejrzenia, że coś mogło stać się Julkowi, więc rozdzielenie jej z
partnerem to najwłaściwsza decyzja, o ile Pippa nie chce ryzykować,
że Lena spartaczy sprawę, cały czas oglądając się przez ramię
na swego lubego.
Secundo: Leno, wiedz, że coś w twym pierwszym związku
było mocno nie tak, jeżeli słysząc argument „zachowujesz się
jak dziecko” automatycznie myślisz o kłótni z byłym.
Nie myślałam o tamtej scenie ani o nagłym wybuchu Aleksa od bardzo dawna. To było tuż przed tym, gdy po raz pierwszy powiedział mi, że mnie kocha. Tuż zanim wyznałam mu to samo.
Sorry, Winnetou, dla mnie nadal ważniejszym od
płomiennych deklaracji pozostaje fakt, że twój mózg kojarzy
byłego tru loffa ze słowami, które zwyczajowo przypisać można by
surowemu ojcu przemawiającemu do zbuntowanej nastolatki.
Lena czuje się przytłoczona wspomnieniami i zaciska
ręce w pięści; Tack, najwyraźniej próbując ugłaskać ją,
zanim na dobre wybuchnie, stosuje stare, dobre włazidupstwo:
— Posłuchaj, Lena. — Tym razem Tack podnosi głowę. — Prosimy cię o to, ponieważ ci ufamy. Masz zdolności przywódcze. Jesteś nam potrzebna.Szczerość w jego głosie jest tak zaskakująca, że nie wiem, co odpowiedzieć.
Leno, nie osłabiaj mnie; nadal się nie zorientowałaś,
że tych dwoje psychopatów powie ci wszystko, co chciałabyś
usłyszeć, bylebyś tylko zatańczyła, jak ci zagrają?
W moim dawnym życiu nigdy nie byłam przywódczynią. To Hana nią była. Ja musiałam słuchać.
Czy ja wiem? Owszem, to Hana inicjowała co głupsze
zabawy (vide włam do rządowego budynku), ale nic w
„Delirium” nie sugerowało, by siłą narzucała ci swą wolę.
— Kiedy to się skończy? — odzywam się po chwili.— Nie wiem — odpowiada Tack. Po raz pierwszy od kiedy go znam, przyznaje, że czegoś nie wie. Próbuje skręcić papierosa, ale ręce mu się trzęsą. Na moment daje za wygraną, a potem próbuje od nowa. — Może nigdy. — Wreszcie poddaje się i zdegustowany wyrzuca papierosa. Kilka sekund stoimy w ciszy.
Bardzo to wszystko dramatyczne, ale przypominam, że
wplątaliście się w najnowszą awanturę a) na własne życzenie i
b) cholera wie po co.
— Bram i ja potrzebujemy jeszcze kogoś — przerywam milczenie. — Na wypadek, gdyby jednemu z nas się nie powiodło, żeby to drugie dalej miało wsparcie.
No raczej, biorąc pod uwagę, że w drugiej grupie
dywersyjnej są cztery osoby. Naprawdę nie wpadli na to, by
podzielić ich po równo?
Tack znowu podnosi głowę. Dociera do mnie wtedy, że przecież on też jest młody — Raven powiedziała mi kiedyś, że ma dwadzieścia cztery lata.
No proszę, zajęło nam to półtora tomu, ale wreszcie
poznaliśmy wiek jednej z głównych postaci serii! Kto wie, jakich
jeszcze odkryć dokonamy, zanim „Requiem” dobiegnie końca?
I teraz na tyle właśnie wygląda. Przypomina dziecko przepełnione wdzięcznością, że ktoś zaoferował mu pomoc w zadaniu domowym.
Chyba nie rozumiem. Za co Tack jest jej taki
wdzięczny?...No, chyba że ta metafora jest trafniejsza niż myślę
i Tack bez pomocy Leny nie jest w stanie podzielić sześciu przez
dwa.
Chwila ta jednak szybko mija i jego twarz znowu staje się surowa i nieprzystępna. Wyciąga paczkę tytoniu, kilka bibułek i zaczyna skręcanie od nowa.
Swoją drogą, wody nie ma, leków nie ma, zapasów nie
ma, ale Tack o zaspokojenie swojego nałogu potrafi najwyraźniej
doskonale zadbać.
— Możecie wziąć z sobą Coral — odpowiada.
Oho, wyczuwam dramę na horyzoncie.
Część misji, która przeraża mnie najbardziej, to wędrówka przez obóz. Pippa daje nam jedną z latarenek, niesie ją Bram. W jej migoczącym blasku otaczający nas tłum widzimy tylko fragmentarycznie: tu błysk czyichś zębów, tam kobieta z obnażoną piersią karmiąca dziecko i rzucająca nam spojrzenie spode łba.
Wędrówka z latarenką dającą światło na tyle
marne, aby nie widzieć niczego wyraźnie, ale jednocześnie na tyle
mocne, by widział cię potencjalny zabójca, to zaiste świetny
pomysł.
Fala ludzi rozstępuje się przed nami niechętnie i tuż za nami zamyka. Wyczuwam ich pragnienie, już teraz słychać jęki i szepty: wody, wody.
Nie zamieszczałam cytatu, ale dzisiejsza narracja Leny
rozpoczęła się o zachodzie słońca, co oznacza, że ci z
tutejszych obywateli, którzy nie zdołali na czas dopchać się do
rzeki, funkcjonują bez wody cały dzień; biorąc pod uwagę, w
jakim stanie była większość z nich, zanim wyschło źródło, mam
przygnębiające poczucie, że wizyta pani Jadzi będzie w tym
momencie widziana przez wielu jako wybawienie.
Zewsząd z ciemności dochodzą krzyki, przytłumione wrzaski, odgłos pięści uderzającej w czyjeś ciało.Wreszcie docieramy na brzeg rzeki, teraz upiornie cichy. Nikt już nie walczy o wodę, nie ma już bowiem o co walczyć: z rzeki została tylko cieniutka strużka, nie szersza niż palec, czarna od mułu.
Moje pytanie, dlaczego tysiące osób kłębi się w tym
miejscu, nadal pozostaje zasadne.
Oliver, serio: ludzie mają coś takiego jak instynkt
przetrwania. Część z tych nędzarzy może być faktycznie za
słaba/zbyt schorowana na wędrówkę, ale każdy, kto ma siłę lać
po pysku współbratymca powinien już dawno zwinąć majdan i ruszyć
w długą w poszukiwaniu nowego mieszkania. Ja autentycznie mam
wrażenie, że na tym etapie autorka nie pamięta już, że nikt nie
zmusza nikogo do koczowania w Waterbury i Odmieńcy mogą wędrować
po Głuszy wzdłuż i wszerz – zwłaszcza, że większość z nich
nie jest powiązana z RO i nie może wiedzieć o wzmożonych
patrolach porządkowych.
Lena, Bram i Coral wędrują do jednego z „lepiej
umocnionych odcinków” sześć kilometrów na północny zachód;
liczą na to, że zrobienie tam rozróby odwróci uwagę porządkowych
od grupy Raven.
Wcześniej Pippa otworzyła drugą, mniejszą lodówkę, pokazując nam półki wyłożone bronią przysłaną przez ruch oporu.
RO dostało chyba jakieś rządowe dotacje i musi się
rozliczyć co do grosza; inaczej nie potrafię wyjaśnić zagadki
oddawania cennych zasobów kobiecie, która używa ich wyłącznie
jako dekoracji zamrażarki.
Tack, Raven, Lu, Hunter i Julian dostali po jednej sztuce. My musimy zadowolić się butelką wypełnioną do połowy benzyną i zatkaną starą szmatą — „granatem dla ubogich", jak to określiła Pippa.
Innymi słowy, grupa, która w założeniu w ogóle nie
powinna nadziać się na wroga (od czegoś w końcu są pozostałe
zespoły) dostała wszystkie gnaty, tymczasem dywersja – która z
definicji ma zrobić zamieszanie i ściągnąć na siebie uwagę –
posiada wyłącznie nie-granat...który chyba przydałby się do
wysadzania tamy nieco bardziej niż spluwa.
Naprawdę, ta akcja zapowiada się coraz lepiej.
Milczącym porozumieniem zostałam wybrana do jej niesienia. Teraz przy każdym ruchu uderza mnie w kręgosłup, a do tego w plecaku wydaje się cięższa. Ciągle mam przed oczami wizję niespodziewanej eksplozji, która rozniesie mnie na strzępy.
Patrz wyżej.
Wreszcie dochodzimy do miejsca, gdzie obóz styka się z południową częścią muru granicznego, gdzie fala ludzi i namiotów rozbija się o kamień. Ta część granicy i miasta opustoszała. Ogromne, ciemne reflektory wyciągają nad obozem szyje jak żurawie. Świeci się tylko jedna żarówka: jej białe światło zarysowuje jasno kształty przedmiotów, ale szczegóły pozostawia w mroku niczym latarnia oświetlająca ciemną taflę wody.
Czy Waterbury nie jest rzekomo zupełnie puste? Kto w
takim razie pilnuje tego odcinka? A jeżeli nikt, to po diabła
zostawiać włączone reflektory w świecie, gdzie prąd jest na wagę
złota?
Od środka zżera mnie niepokój. Nie martwię się zbytnio o nas — jeśli wszystko pójdzie dobrze, nie będziemy nawet musieli przedzierać się przez mur — ale Julian porwał się z motyką na słońce. Nie ma pojęcia, w co się wpakował.
Julian doskonale wie, w co się wpakował – zgłosił
się na ochotnika na ochroniarza, aby reszta zespołu mogła w
spokoju pracować. Przestań, do diaska, traktować go jak
niepełnosprytne dziecko.
— To szaleństwo — odzywa się nagle Coral cienkim głosem. Cały czas musiała walczyć z paniką. — To nie ma prawa się udać. To samobójstwo.— Nie musiałaś z nami iść — odpowiadam ostro. — Nikt cię do tego nie zmuszał.
Niby racja, ale alternatywą było siedzenie w
kamiennym kółeczku otoczonym gromadą krwiożerczych bezdomnych,
więc jakoś nie dziwię się Coral, że wybrała bramkę numer
jeden, nawet nie mając większego zaufania co do powodzenia
planu. I tak, dziewczyna ma rację: to JEST szaleństwo.
Ale Coral zdaje się w ogóle mnie nie słuchać.— Powinniśmy byli się spakować i wynieść stąd — mówi.
Ciekawe, czy kiedyś trafię na powieść YA, w której
nie będę przynajmniej częściowo kibicować Scary Sue. Coral, co
ty na to, żeby rzucić w diabły PŚ i odbić Lenie Juleczka?
Jesteście najrozsądniejszymi osobami w tym cyrku, z przyjemnością
czytałabym o waszych losach.
— I zostawić resztę na pastwę losu? — odparowuję.
Leno, przestań udawać świętszą, niż jesteś; obie
doskonale wiemy, że troska o innych ludzi, jeżeli tylko nie są oni
twymi tru loffami, jest dla ciebie obcym zjawiskiem. Nie miałaś
żadnego problemu ze skazaniem na cierpienie własnej rodziny i nie
miałabyś żadnego problemu ze skazaniem na śmierć tłumu żebraków
– robisz to tylko dlatego, że z jakiegoś powodu uparłaś się
spędzić resztę życia jako popychadło Raven.
Coral nie odpowiada. Najwyraźniej jest tak samo nieszczęśliwa jak ja, że zostałyśmy zmuszone do wspólnej akcji — a pewnie nawet bardziej nieszczęśliwa, ponieważ ja tu dowodzę.
Absolutnie nic na to nie wskazuje; Coral punktuje tylko
bezsensowność całej akcji i podsuwa rozsądną alternatywę.
Przestań projektować na nią własną zazdrość i kompleksy, Coral
ani razu nie zrobiła ci bodaj najlżejszego afrontu.
Nasi bohaterowie idą, idą, mijają stare szosy i
drogowskazy:
Spoglądam na mały plastikowy zegarek, który pożyczył mi Bestia: jest wpół do dwunastej. Wyruszyliśmy półtorej godziny temu. Za trzydzieści minut powinniśmy podpalić szmatę i przerzucić butelkę przez ogrodzenie. W tym samym czasie nastąpi eksplozja po wschodniej stronie, nieco na południe od miejsca, gdzie Raven, Tack, Julian i inni będą przekraczać mur. Te dwie eksplozje powinny odciągnąć uwagę od ich przeprawy.
No i fajno, ja jednakowoż nadal zastanawiam się, czy
Raven i reszta też dostali jakąś namiastkę materiałów
wybuchowych, czy też będą wzorem matki Leny niszczyć tamę
nożyczkami, pilnikiem do paznokci i łyżeczką do herbaty.
Tutaj, daleko od obozu, granica jest lepiej utrzymana. Wysoki betonowy mur jest gładki i nieuszkodzony, reflektory działają i jest ich więcej: przypominają ogromne, szeroko otwarte oczy, oślepiają nas co kilka metrów. Za reflektorami widać czarne sylwetki apartamentowców, oszklonych budynków i kościelnych wież. Wiem, że zbliżamy się do centrum miasta, do obszaru, który w przeciwieństwie do peryferyjnych osiedli mieszkalnych nie został całkowicie ewakuowany.
Czyli...Waterbury nie zostało ewakuowane?
Ewakuacja miała miejsce jedynie na przedmieściach? I RO UWAŻA, ŻE
OSIĄGNĘLI WIELKI SUKCES?! POMIMO TEGO, ŻE JEDYNE, CO W TEN
SPOSÓB OSIĄGNĘLI, TO POKAZANIE MAŁEMU BRATU PALUSZKIEM, GDZIE
ZNAJDUJĄ SIĘ SIŁY BOJOWE ODMIEŃCÓW?!
...Poddaję się.
Bram gasi latarenkę, nasza trójca chowa się między
drzewami, żeby nie dostrzegły ich reflektory, Coral nadal jest
przerażona:
Gdy moje oczy przystosowują się do mroku, dostrzegam małe światełko, jak pomarańczowy świetlik, unoszące się nad murem. Rozbłyskuje jaśniej, przygasa i znowu rozbłyskuje. Papieros. Strażnik. Kolejny wybuch śmiechu przerywa ciszę, tym razem głośniejszy. Słychać męski głos:— Nie ma bata, stary.Strażnicy, liczba mnoga. A więc tak to wygląda. Wzdłuż muru rozstawione są punkty obserwacyjne.
Czy ów fakt nie powinien być ci na tym etapie serii
doskonale znany?
To dobra i zła wiadomość. Więcej strażników to więcej osób, które mogą wszcząć alarm, ale zarazem więcej oddziałów, których uwagę będzie można odwrócić od głównej akcji.
No...nie bardzo. Jeżeli masz pięciu mundurowych i
podpalisz dwa punkty w mieście, możesz być pewna, że nikt nie
będzie pilnował tamy. Jeżeli masz ich pięciuset, z pewnością
znajdzie się przynajmniej dwóch, których będzie można
oddelegować do patrolowania okolicy.
Lena przyznaje jednak, że obecność strażników
utrudni dywersję. Do akcji zostało dwadzieścia minut, dziewczyna
daje Bramowi znak, by szedł za nią (a co z Coral?).
I wtedy dostrzegam metalową konstrukcję wznoszącą się nad murem jak ogromna klatka dla ptaków. Wieża alarmowa. Manhattan, którego mur graniczny przypominał tutejszy, miał podobne wieże. W środku znajduje się druciana klatka, a w niej mechanizm włączający alarm w całym mieście, ściągający porządkowych oraz policję ku granicy.
No dobra, ale właściwie po co? Okej, ostatnimi czasy
rebelianci zaczęli robić nieco poważniejsze akcje niż wpuszczanie
krów do laboratorium, ale przecież jeszcze niedawno zgodnie z
oficjalną linią partii w Głuszy nie było nic poza Wobo. Po co aż
takie umocnienia na granicy?
No, chyba że to do ścigania tych nastolatków, którzy
chcą uciec do Zakazanego Lasu; to by tłumaczyło, dlaczego Lenę i
Plastikową Simorośl w swoim czasie goniło pół Portland.
Wieża alarmowa jest na szczęście ulokowana w jednej z ciemnych przerw między reflektorami.
Dlaczego wieża nie ma własnego oświetlenia? Strażnicy
w nocy muszą uruchamiać alarm na czuja?
Mimo wszystko trzeba założyć, że tej części ogrodzenia też strzegą strażnicy, nawet jeśli stąd ich nie widać. Zwieńczenie muru jest masywne i skryte przed naszym wzrokiem, może się tam więc kryć nie wiadomo ilu porządkowych.
Ja wiem, że porządkowi w Oliverversum to nie są
tytani intelektu, ale nawet oni nie ustawialiby się na patrolu tylko
tam, gdzie im świeci.
Szeptem nakazuję Bramowi i Coral, żeby się zatrzymali. Wciąż jesteśmy dobre trzydzieści metrów od muru, ukryci w cieniu sosen i dębów.
Uff, jednak nie porzucili jej na pastwę losu w lesie.
Lena dzieli się planem zresztą zespołu:
— Odpalimy butelkę tak blisko wieży alarmowej, jak tylko się da — mówię cicho. — Jeśli eksplozja nie spowoduje włączenia alarmu, zrobią to strażnicy. Bram, zajmiesz się jednym z dalszych reflektorów. Byle nie bardzo odległym. Jeśli na wieży są strażnicy, dobrze by było, gdyby się ruszyli. Chciałabym podejść trochę bliżej, zanim rzucę to cholerstwo.(…)— A co ja mam robić? — pyta Coral.— Zostaniesz tutaj. Na straży. Będziesz w pogotowiu, gdyby coś mi nie wyszło.— To bzdura — oświadcza bez przekonania.
Mam szczerą nadzieję, że owa bzdura odnosi się do
akcji jako takiej, a nie faktu, że Lena jako Mary Sue z pewnością
poradzi sobie ze wszystkim bez problemu i nie będzie potrzebowała
wsparcia.
Zostało piętnaście minut; Lena szykuje butelkę,
zapałki i przypomina sobie instrukcję Pippy, która zasadniczo
sprowadza się do podpalenia szmaty w butelce.
Biorę głęboki oddech i cicho wypuszczam powietrze z płuc. Nie chcę, żeby Coral wiedziała, że się denerwuję.
To byłoby całkiem miłe i rozsądne ze strony Leny –
Coral już się boi, nie ma co nakręcać paniki w zespole – gdyby
nie fakt, że jestem dziwnie przekonana, iż chodzi tu przede
wszystkim o dumę Leny i chęć zaimponowania rywalce.
Lena nakazuje Bramowi się oddalić i czekać z
rozwaleniem reflektora do jej gwizdu.
Coral i ja czekamy w ciszy. Gdy w pewnej chwili nasze łokcie się stykają, ona gwałtownie się odsuwa.
Oliver, jesteśmy w środku akcji, a Coral ewidentnie ma
teraz większe zmartwienia na głowie, niż ewentualna (i nadal
niczym niepotwierdzona) antypatia wobec Leny.
Nadchodzi godzina zero; Lena jest przerażona, serce
wali jej jak młot, ale daje radę zagwizdać; Bram posłusznie
rozwala reflektor.
Podrywam się i ruszam pędem w stronę ogrodzenia. Słyszę krzyki, ale nie potrafię rozróżnić słów ani skupić się na czymkolwiek poza tą kamienną ścianą i górującą nad nią wieżą. Teraz, gdy reflektor zgasł, jej sylwetka odcina się jeszcze wyraźniej oświetlona przez księżyc i światła z głębi miasta. Pięć metrów od muru przyciskam się do pnia młodego drzewa.
Wiecie, co mnie regularnie zachwyca? Niemal wszystkie
plany Leny kończą się sukcesem wyłącznie dlatego, że Oliver
zmusza statystów, by zachowywali się jak postacie z gier
komputerowych. Tak, zniszczenie sprzętu z pewnością spowoduje, że
część strażników pobiegnie sprawdzić, co się stało; jednak w
prawdziwym życiu druga część (uczulona przez ostatnie wypadki)
natychmiast zaczęłaby pilnie rozglądać się po okolicy, świadoma,
że reflektory raczej nie pękają same z siebie i ktoś tu zapewne
próbuje wywinąć jakiś numer.
Lena próbuje podpalić butelkę, niestety trzy zapałki
po kolei gasną od razu po zapaleniu.
Ciszę przerywa seria z broni palnej. Strzały rozlegają się chaotycznie, nieregularnie — strzelają na oślep, więc odmawiam krótką modlitwę, żeby Bram był już z powrotem między drzewami, skąd będzie mógł bezpiecznie obserwować, czy reszta planu przebiega jak trzeba.
Ciekawe, czy któryś ze strażników wpadnie na to, by
przeszukać okolicę.
Lenie wreszcie udaje się podpalić szmatę i rzuca
bombę w stronę wieży.
...A tu zonk!
Butelka leci w stronę muru, tworząc wirujący ognisty krąg. Czekam na eksplozję, ale na próżno: płonąca szmata wypadła z butelki i dryfuje w stronę ziemi. Przez chwilę jak w transie obserwuję tor jej lotu — wygląda jak ognisty ptak, który ranny pikuje w dół i spada w zarośla u podnóża muru. Butelka rozbija się o beton, nie powodując żadnych szkód.
Ale jak to tak? Nie udało się? Naszemu Specjalnemu
Płatkowi Śniegu?! Autorko, lepiej, żeby okazało się, że jest to
tak naprawdę ukryte błogosławieństwo (bo np. w przypadku
walnięcia w alarm na miejscu zjawiłby się sam Mały Brat), bo
inaczej stracę wiarę w naszą bohaterkę.
— Co jest, do cholery? A teraz to znowu co?— Wygląda mi to na ogień.
Bystrzak z tego porządkowego.
— Pewnie przez twój cholerny papieros.— Przestań psioczyć, tylko podaj mi gaśnicę.
No, jeżeli strażnicy ot, tak rzucają niedopałki w
stronę pobliskich sosen...W sumie, to mógłby być niezły pomysł
na ostateczne rozwiązanie problemu Głuszy.
Wciąż żadnego alarmu. Strażnicy pewnie przywykli do aktów wandalizmu ze strony Odmieńców i ani uszkodzony reflektor, ani mały pożar nie budzą ich większego niepokoju.
...Że co?
...Mam rozumieć, że tutejsi porządkowi nie tylko z
jakiegoś powodu nie przejmują się faktem, że mają pod nosem
istną kolonię Odmieńców, ale w dodatku nawet nie mrugną, gdy
jakiś rozżalony żebrak w ataku furii rozwali im sprzęt za ciężkie
pieniądze?
...Autorko, czy ty nas wszystkich trollujesz?
Możliwe, że to okaże się bez znaczenia — misja Aleksa, Pippy i Bestii jest ważniejsza, bo ulokowana bliżej miejsca głównej akcji — ale kto wie, ich plan też mógł nie wypalić. A wtedy w mieście nadal będzie się roić od strażników, czujnych, zwartych i gotowych. Co będzie równe posłaniu Raven, Tacka, Juliana i reszty na rzeź.
Julka proszę bezwzględnie uratować, Hunterowi i Dani
też nie życzę źle, ale co do naszej pary potworów:
Bez zastanowienia zrywam się na nogi i rzucam w stronę rosnącego przy murze dębu. Powinien udźwignąć mój ciężar.Wiem tylko jedno: muszę się przedostać przez mur i sama uruchomić alarm.
Czy misja Leny się powiedzie? O tym w następnym
odcinku.
Zostańcie z nami!
Maryboo
Ja też się pobawię w fanficzki, a co!
OdpowiedzUsuńHipolit wszedł do Głównego Biura Porządkowych I sięgnął w stronę włącznika, aby rozproszyć panujące tu egipskie ciemności. I wtedy...
- NIESPODZIANKA!
Hipolit aż przystanął. Przed nim, na biurku spoczywał piętrowy tort czekoladowy z różowymi świeczkami na wierzchu. W pomieszczeniu zgromadzili się goście. Tuż przy torcie stała matka Hipolita, Jadwiga. Był tu też Mietek - hydraulik I specjalista od kamufażu - oraz Wiesiek, który zawyczaj rozklejaniem rządowych plakatów dorabiał sobie do zysków z handlu sznurowadłami - byli tu w zasadzie wszyscy kreweni I znajomi królika. Pod ścianą tłoczyło się nawet kilka pingwinów. I wszyscy śpiewali:
- Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! A kto? Hipolit!
- Dziękuję! - wrzasnął uradowany solenizant - Pamiętaliście!
- Jak moglibyśmy zapomnieć! - zaśmiał się Wiesiek.
- Zmuchnij świeczki, mamy dla ciebie prezent! - zawołała Jadzia.
Gdy tylko Hipolit zdmuchnął świeczki (ów moment przy pomocy aparatu fotograficznego uwiecznił jeden z pingwinów), a Mietek zabrał się do krojenia tortu, Jadzia gestem przywołała do siebie mężczyznę siedzącego dotąd w kącie. Tajemniczy gość podszedł do solenizanta, strzepując z ramion resztki zielononiebieskiego (ulubiony kolor Małego Brata!) konfetti.
- To mój kuzyn Gordo - przedstawiła go Hipolitowi.
- Czy on przypadkiem nie jest jednym z tych Odmieńców? - Synek pani Jadzi zmarszczył brwi.
- To tylko przykrywka - wyjaśnił Gordo - Tak naprawdę to sprowadziłem ich tu specjalnie na tę okazję.
- Na moje urodziny? - nie zrozumiał Hipolit.
- Zawsze pasjonowało cię tworzenie filmów, syneczku - przerwała Jadzia - Ale nie chciałabym żebyś ograniczał się do propagandówki. Jutro zatamujemy rzekę, a kiedy Odmieńcy ruszą odbić tamę, będziesz miał niepowtarzalną okazję nakręcić film szkoleniowy "Jak nie organizować akcji" dla rządowej policji.
- Ale skąd weźmiemy tamę? - zapytał Hipolit.
- Wiesiek już ją zbudował z odpadów produkcyjnych - odparła Jadzia.
- A co z tobą wujku Gordo? Nie zauważą, że zniknąłeś?
- Chłopcze, moglibyśmy zamienić cały las w plantację porzeczek, a te lebiegi I tak niczego nie zauważą. Co najwyżej zaczną głodować z powodu mniejszej ilości kory na drzewach, bo na to, żeby zjeść owoce, za Małego Brata nie wpadną.
-To skąd pewność, że ruszą na tamę?
- My o to zadbamy - zameldował jeden z pingwinów.
- Umiecie się maskować? - Hipolit miał wątpliwości.
- W Waterbury kładziemy się na ulicy, imitując przejście dla pieszych, a w Głuszy udajemy przerośnięte kukułki - wyjaśnił pingwin.
- Moja szkoła! - zakrzyknął stojący kawałek dalej z kieliszkiem Mietek.
Hipolit milczał przez chwilę, potem jednak uśmiechnął się I rzucił:
- Będzie niezła zabawa.
Już teraz nie mógł się doczekać.
~CzarnyKot
Fanfiki wróciły <3 Nasi czytelnicy nigdy nie zawodzą!
UsuńSpecjalnie dla Ciebie, Maryboo - w ramach osłody podczas użerania się z Prawdziwym Życiem ;)
Usuń~CzarnyKot
Ależ proszę bardzo, nie ma za co <3
Usuń~CzarnyKot
Naprawdę nie rozumiem,czemu tam siedzą..Bez wody? Ludzie,ruszcie tyłki!
OdpowiedzUsuńma dwadzieścia cztery lata.
O,to młoda !!Nie wiem dlaczego wyobrażałam sobie,że Raven jest starsza.
No,czekam na więcej!
Chomik
Dwadzieścia cztery ma Tack - Raven ma dwadzieścia trzy.
UsuńA ja nie wiem czemu myślałam, że jest młodsza...
Usuń~CzarnyKot
Już wiem czemu! Oceniłam jej wiek na podstawie umiejętności planowania!
Usuń~CzarnyKot
W Waterbury kładziemy się na ulicy, imitując przejście dla pieszych, a w Głuszy udajemy przerośnięte kukułki - wyjaśnił pingwin.
OdpowiedzUsuń- Moja szkoła! - zakrzyknął stojący kawałek dalej z kieliszkiem Mietek.
Hipolit milczał przez chwilę, potem jednak uśmiechnął się I rzucił:
- Będzie niezła zabawa.
Już teraz nie mógł się doczekać.
O rany,super!!!
Chomik
Dziękuję :)
Usuń~CzarnyKot
Wspomnienie o Maridzie naprawdę mnie wzruszyło.
OdpowiedzUsuń*ociera niewidzialną łzę*
To naprawdę nie świadczy dobrze o umiejętnościach literackich Oliver, kiedy nawet Cass potrafi sensowniej napisać akcję. Obozowisko odmieńców-żebraków jest tak idiotycznym pomysłem, że aż głowa boli. Jeszcze bym zrozumiała, gdyby to władza zbierała ich w takim miejscu (coś na zasadzie getta), ale że oni sami, bez przymusu, siedzą w tym miejscu i czekają na zbawienie...
Obłęd, totalny obłęd. Zaczynam coraz bardziej doceniać "Szklany tron", choć to też kawał paskudnego YA. "Requiem" jednak z każdym rozdziałem robi się coraz głupsze i aż drżę na myśl, jak ta seria się skończy. Zapewne będzie Happy End z Rzyci i nagle wszyscy magicznie stwierdzą, że uczucia jednak są spoko, a pojęcie "delirii" jest bzdurą.
Czekam niecierpliwie na kolejną analizę!
Laptopcjusz
PS: Lena na pewno skończy z PŚ, także ja z chęcią przygarnę Juliana, to dobry chłopak i na pewno jakoś byśmy się dogadali.
Zakończenie "Requiem" jest jedyne w swoim rodzaju - nikt z Was najprawdopodobniej go nie odgadnie aż do ostatniej chwili.
UsuńA może pani tragarka miała wózek i osiołka, którego nikt nie zjadł, bo tak?
OdpowiedzUsuńrose29
Gadającego osła ze Shreka może ;)
Usuń~CzarnyKot
No niestety, ja ją widzę z reklamówką z ichniej Biedronki.
Usuńps: własnie doczytałam, że Pipa dostała małą lodówkę z bronią i wyobraziłam sobie tę dziewczynę (nie pamiętam imienia tragarki) jak sama na plecach niesie lodówkę przez las. Totalnie realistyczne
Usuńrose29
Cały ten wątek obozu jest bodaj najlepszym przykładem tego, że Oliver nie potrafi pisać. Jestem jeszcze w stanie zrozumieć koszmarnie napisanych protagonistów, bo potrafię dojrzeć jaki autorka miała cel w portretowaniu ich tak, a nie inaczej (przemilczę fakt, że nieintencjonalnie wychodziło jej coś zupełnie innego), ale to co tu się dzieje woła o pomstę do nieba.
OdpowiedzUsuńJedną z zasad przedstawiania postaci (nie licząc ich charakteru) jest nadawanie im motywacji - CELU ich działania.
Do tej pory bohaterowie jakiś posiadali - czasem objawiał w bardzo toksyczny lub głupi sposób, ale coś nimi kierowało. Autorka włożyła choć niewielki wysiłek, aby to sportretować (ponownie pomijam wyniki tego wysiłku).
W tym przypadku pani Oliver już się chyba nie chciało. Wątpię, aby choć na chwilę przystanęła i zastanowiła się, co właściwie pisze. Tu nie ma ŻADNEGO CELU. Oni po prostu tam siedzą, aby działy się rzeczy. Nic więcej.
To już nie jest nawet brak talentu, ale lenistwo. Parszywe lenistwo! Objawia się w innych aspektach książki (dalszy plan się kłania), ale w tym przypadku naprawdę mnie zirytował. Bo aby powstało coś dobrego, trzeba nad tym posiedzieć - a w tym przypadku Autorce nawet nie chciało się zaplanować GŁÓWNEGO WĄTKU. NIE POBOCZNYCH POSTACI, ALE GŁÓWNEJ FABUŁY.
Dobra wiadomość: wysadzenie tamy to nie jest główny/kulminacyjny/najważniejszy wątek tego tomu. Zła wiadomość: główny/kulminacyjny/najważniejszy wątek tego tomu jest...niewiele lepszy.
UsuńO mój boru najszumiący. Dalej analizujecie! <3
OdpowiedzUsuńRobiłam sobie ostatnio powtórkę Tłajlajta i z zaskoczeniem odkryłam, że nadal jesteście w grze. Cieszę się ogromnie, a wieczorem grzecznie siadam do nadrabiania :3
W takim razie witamy ponownie! :)
UsuńCzytałam sobie recenzje requiem... Faktycznie z jakiegoś powodu większość fanek tego dzieła nienawidzi Julka. Co im biedak zrobił!?
OdpowiedzUsuńAle zakończenie nawet dla fanek było rozczarowaniem, ciekawa więc jestem, co się tam mogło wydarzyć... Choć chyba się domyślam.
Cóż, najprawdopodobniej nie jest taki męski jak wiecznie naburmuszony, niemal nieustannie wzbudzający w Lenie poczucie zagrożenia PŚ.
UsuńMoże Tack miał dość Raven i dlatego zareagował na propozycję Leny? Przynajmniej ja w to wierzę... albo próbuję w to wierzyć.
OdpowiedzUsuńCała akcja mnie dobija. Tak, jak już Siedmioręka Sowa napisała, tutaj nie ma żadnego wątku głównego. Czy oni naprawdę nie mogą ruszyć w stronę tej Kanady lub gdziekolwiek indziej, gdzie można jako tako żyć? I co w ogóle robi RO?
Mam ogromną ochotę zabrać z tej książki Julka i Hanę, bo nie zasługują na taki los. O traktowaniu Julka przez fandom nie wspomnę...
"Czy oni naprawdę nie mogą ruszyć w stronę tej Kanady lub gdziekolwiek indziej, gdzie można jako tako żyć?" - ależ dla Raven życie jest tutaj, w brudzie i głodzie! Pytanie, dlaczego reszta zgadza się z Raven, pozostaje niewyjaśnione.
Usuń