Gdy budzę się następnego ranka, z głodu aż mnie skręca. Wciąż leży tu talerz z drugim naleśnikiem i gdy próbuję po niego sięgnąć, spadam z łóżka, uderzając kolanami o zimną, kamienną podłogę. Jakiś żuczek eksploruje powierzchnię naleśnika. Dawniej by mnie to obrzydziło, ale teraz jestem zbyt głodna, by się przejmować takimi drobiazgami. Strzepuję robaka, który czmycha szybko w stronę kąta, po czym zachłannie pochłaniam naleśnik, wpychając go do ust obiema rękami, i wylizuję palce.
Jedno trzeba oddać
autorce; w „Pandemonium” znajdziemy całkiem sporo opisów
pokazujących, że Oliver, w przeciwieństwie do takiej na przykład
Meyer, zdaje sobie sprawę z tego, jak wyglądałby proces myślowy i
reakcje człowieka żyjącego w ukryciu przed wszechmocną (ekhm,
ekhm) władzą, na marginesie społeczeństwa...
Powoli się podnoszę, opierając się o łóżko. To pierwszy raz od wielu dni, kiedy stoję na nogach, to pierwszy raz, kiedy robię coś więcej, niż tylko czołgam się za potrzebą do metalowej miednicy w kącie, umieszczonej tam przez Raven. Przykucnięta w ciemności, ze spuszczoną głową i drżącymi udami - jak zwierzę, już nie człowiek.
...szkoda tylko, iż efekt końcowy psuje nieco fakt, że w roli
naczelnej heroiny występuje nasza Wonder Woman, co z automatu każe
mi wątpić w prawdziwość jej rzekomych zmagań. Waćpanna już
zapomniała, jak to bez najmniejszych problemów powędrowała do
kibelka po przymusowym wielogodzinnym leżakowaniu z rękami
związanymi nad głową?
Lena postanawia rozejrzeć się po kryjówce – dosyć kiepska
decyzja, biorąc pod uwagę, że ledwo powłóczy nogami, ale a
drugiej strony ciężko się dziwić dziewczynie, że chciałaby
rozeznać się w otoczeniu.
Korytarz jest wąski, dzięki czemu mogę się przytrzymywać obiema rękami ścian, posuwając się do przodu, odzyskując na nowo czucie w nogach i ciele. Framuga po mojej lewej, pozbawiona drzwi, wychodzi na wielkie pomieszczenie, w którym znajdują się z jednej strony lekarstwa, środki opatrunkowe i środki czystości, czyli gaza, mnóstwo tubek bacitracinu, setki kostek mydła, bandaże, a z drugiej cztery wąskie materace położone bezpośrednio na podłodze, pokryte stertą ubrań i koców.
Słowo daję, to wygląda tak, jakby autorka kpiła z własnego
Gary'ego Stu, wymieniając wszystkie te rzeczy, które są potrzebne
do wytrwania w dziczy, a których zajumanie z Portland bynajmniej nie
zaprzątało złotolistnej głowy naszego bożka jesieni.
Nieco dalej mijam następne pomieszczenie, które musi być wykorzystywane w całości jako sypialnia: tutaj materace pokrywają niemal każdy centymetr kwadratowy podłogi, tak że pokój wygląda jak ogromna patchworkowa kołdra.Ogarniają mnie wyrzuty sumienia. Najwyraźniej dostałam najlepsze łóżko i najlepszy pokój.
Najprawdopodobniej, aczkolwiek nie zdziwiłabym się, gdyby poza
dobrymi serduszkami mieszkańcy schronienia kierowali się po prostu
ostrożnością i uznali, że nie najlepszym pomysłem byłoby
umieszczać niesprawdzoną świeżynkę razem z całą resztą
zbiegów.
Wciąż zdumiewa mnie, jak bardzo myliłam się przez te wszystkie lata, kiedy wierzyłam w kłamstwa i pogłoski. Myślałam, że Odmieńcy to bestie. Myślałam, że rozerwą mnie na strzępy. Ale ci ludzie ocalili mnie, dali mi najwygodniejsze łóżko i pielęgnowali podczas choroby, nie oczekując niczego w zamian.
No, tego de facto jeszcze nie wiesz...
Okazało się, że zwierzęta są po drugiej stronie granicy — to tamte potwory w mundurach. Potrafią mówić cichym i łagodnym głosem, opowiadać kłamstwa i podrzynać ci gardło z uśmiechem na ustach.
Okej, Lena nie ma w tym momencie specjalnych powodów, by ciepło
wspominać panią Jadzię (o swej familii ciepło nie myślała
nigdy), ale dlaczego w jej myślach nie przewija się nawet ślad
jakiejkolwiek podejrzliwości czy ostrożności wobec nowych
gospodarzy? Nie zrozumcie mnie źle - dziewczynie właśnie zawalił
się cały świat, została kompletnie sama, jest osłabiona i
bezbronna, nic zatem dziwnego, że stara się szukać oparcia w
Odmieńcach. Mimo wszystko miło byłoby zobaczyć, że panna Haloway
zachowuje minimum dystansu; było nie było, całkiem niedawno
wystąpiła przeciwko niej najbliższa rodzina, miałaby zatem
wszelkie podstawy, by przyjąć pozycję obronną pod tytułem „Nie
ufaj nikomu i niczemu (poza swym Tru Loffem)”.
Mijam kolejne pomieszczenia, niektóre przeznaczone do spania i jedno pełne niemal pustych półek: w jednym kącie stoi kilka puszek fasoli, do połowy zużyte opakowanie mąki i, co dziwne, zakurzony ekspres do kawy, w drugim zaś wiadra, puszki kawy i mop.
Zapasy niewielkie, ale jednak są; zanotowane.
Kolejny skręt w prawo i nagle korytarz kończy się w dużej sali, o wiele lepiej oświetlonej od innych. Kamienny zlew, podobny do tego w moim pokoju, biegnie wzdłuż całej ściany. Powyżej wisi długa półka, a na niej stoi kilka latarenek na baterie, które wypełniają pokój ciepłym światłem. Pośrodku ustawione są dwa duże, wąskie drewniane stoły, a wokół nich jest pełno ludzi.
Ok, na tym etapie lektury jest dosyć oczywiste, że Odmieńcom nie
przelewa się, jeśli chodzi o dobra materialne. Po co marnować
cenne baterie, które w swoim (nie tak znów długim) czasie mogą
być na wagę złota? Przed chwilą dowiedzieliśmy się, że macie
sporo mydła i bandaży, a zatem musicie mieć jakiś sposób na
przemycanie towarów z krainy Małego Brata. Co wy na to, aby
zaopatrzyć się w kilka świec? Albo wręcz spróbować zrobić je samemu?
Na tym etapie powinniście już dawno wykoncypować, jak stworzyć
coś z niczego.
Lena wchodzi do jadalni; na jej widok milkną rozmowy i obecni
zaczynają się wpatrywać z ciekawością w nowy nabytek. Dziewczyna
jest w dwójnasób zestresowana; nie dość, że ma na sobie tylko za
duży podkoszulek, to w dodatku wśród Odmieńców znajdują się
mężczyźni.
Na szczęście Raven przychodzi mi na ratunek. Wstaje i mówi:— Musisz być głodna. — Wskazuje na chłopca siedzącego na końcu stołu, który może mieć jakieś trzynaście, czternaście lat: jest chudy, ale umięśniony, z twarzą upstrzoną kilkoma pryszczami.— Squirrel — zwraca się do niego ostrym tonem. Wiewiórka. Kolejne dziwaczne przezwisko. — Skończyłeś jeść?
Swoją drogą, chyba już wiem, dlaczego Lenka utrzymała swoje imię:
wyobrażacie sobie naczelną Mary Sue przyjmującą jako pseudonim
Truskawkę czy innego Oposa?
...Z drugiej strony, znając logikę dzieł YA, panna Haloway jak nic
wybrałaby jako alias Motylka czy inszą Poranną Rosę; z dwojga
złego już chyba lepiej, żeby została przy oryginalnych danych
osobowych.
— Tak — mówi powoli, spoglądając to na mnie, to na talerz.Otulam się rękami.— Wobec tego wstań. Lena nie ma gdzie usiąść.— Ale... — Squirrel próbuje protestować, lecz Raven nie spuszcza z niego wzroku.— Wstawaj, Squirrel. Niech będzie z ciebie jakiś pożytek. Leć sprawdzić gniazda, może przyszły jakieś wiadomości.
Liczyłam na to, że uda mi się jakoś przesunąć ten moment w
czasie, ale niestety, nic z tego. Muszę się z Wami podzielić pewną
tajemnicą: w rankingu moich ulubionych bohaterów „Delirium”,
Raven zajmuje miejsce jedno oczko wyżej od Plastikowej Simorośli.
Uważam ją za jedną z najbardziej frustrujących postaci tej serii,
choć aby w pełni wytłumaczyć, dlaczego tak jest, będziemy
musiały z Beige uporać się ze wszystkimi tomami, włączając w to
nowelki. Raven jest dla mnie bohaterką o sporym potencjale, który
to zresztą potencjał będzie od czasu do czasu dawał o sobie znać
w formie ciekawych scen z jej udziałem; fakt ten napawa mnie pewnym
smutkiem, widać bowiem, co chciała przy jej tworzeniu uzyskać
autorka – i jak dalece w ostatecznym rozrachunku oryginalny zamysł
rozminął się z finalnym produktem.
Jedną z naczelnych powodów, dla którego jestem najszczęśliwsza,
gdy postać ta tymczasowo znika z kart książki jest fakt, iż
podczas lektury często gnębi mnie uczucie, że obserwuję zjawisko
zakochania się autora we własnej pacynce – momentami nawet
większe, niż to występujące w przypadku Mary Sue (ale nie PŚ,
spokojnie, aż tak dużej rewolucji nie przewidujemy). Dość
powiedzieć, że Raven jest stawiana przez wszystkich na piedestale,
występuje jako lider grupy, jej rozkazy są słuchane bez szemrania
- choć po lekturze całej serii doprawdy ciężko mi powiedzieć,
czym dziewczyna zasłużyła sobie na taki posłuch wśród
Odmieńców. Jak będziemy mieli szansę się niejednokrotnie
przekonać na przestrzeni tych analiz, jej życiowe decyzje i czyny
są... cokolwiek kontrowersyjne i zdumiewające swą pokrętną
logiką.
Squirrel rzuca mi spojrzenie spode łba, ale posłusznie wstaje i wkłada do zlewu swój talerz, który ląduje z brzękiem na kamiennym dnie. Raven, która zdążyła już usiąść, krzyczy: „Psujesz — kupujesz, Squirrel!", co wywołuje kilka chichotów, a potem chłopak, tupiąc ostentacyjnie, wchodzi po kamiennych schodach znajdujących się w odległym końcu kuchni.
Autorko, proszę cię, niedawno cię pochwaliłam. Raven to nie
kierownik kolonii, a Squirrel to nie zbuntowany nastolatek, któremu
matka kazała oderwać się od kompa, żeby wyrzucić śmieci – w
obecnej sytuacji chłopakowi nie powinno nawet przejść przez myśl,
żeby rzucać jakimikolwiek przedmiotami, a reszta zgromadzenia,
miast chichrać się z wątpliwej jakości żarciku, sama powinna w
te pędy ruszyć tłumaczyć młodemu, że podobna niedbałość jest
w ich sytuacji nie do zaakceptowania.
Raven nakazuje dziewczynie o imieniu Sara podać Lenie coś do
jedzenia.
— Chodź, Lena. — Wydaje się delektować moim imieniem, jak gdyby jego wypowiadanie było wielkim przywilejem.
No ba; imię Mary Sue ma taką wagę w Oliverversum, że nikt nie
ośmielił się go zmienić, nie zważając na ryzyko dekonspiracji.
— Nałożę ci na talerz. — Wskazuje ręką w stronę kąta: na starym piecu opalanym drewnem stoi ogromny wgnieciony metalowy kocioł i wypaczona patelnia z przykrywką. Obok zaś leżą bez ładu i składu talerze i półmiski nie od kompletu oraz kilka desek do krojenia.
Swoją drogą, zapamiętajcie ów opis tych wszystkich kuchennych
utensyliów; już za chwilę zrobi się mocno zabawnie.
Ale żeby tam dotrzeć, muszę przejść obok obu stołów. Jeśli moje nogi przedtem były jak z waty, to teraz boję się, że w każdej chwili mogą się pode mną ugiąć. Co dziwne, męskie spojrzenia mają inną fakturę. Kobiece są ostre, oceniające, ich zaś gorętsze i bardziej przytłaczające, jak dotyk.
Ten opis brzmi dosyć...niepokojąco, biorąc pod uwagę, że Lena
jest bezbronna, słaba i znajduje się na obcym terenie. W dodatku,
spoiler alert, żaden z obecnych tu dżentelmenów nie ma wobec niej
niecnych zamiarów, więc nie bardzo wiem, dlaczego autorka
postanowiła ująć ten fragment w tak nieszczęśliwy sposób.
I o co chodzi z tymi „ostrymi i oceniającymi” spojrzeniami
kobiet? To osada Odmieńców, a nie casting do „Top Model”; nie
ma żadnego powodu, dla którego mieszkanki przybytku miałyby
traktować nową dziewczynę z wrogością. Nie może wszak chodzić
tylko o próbę zdemaskowania ewentualnego kapusia, bo dlaczego w
takim układzie podejrzliwość nie miałaby malować się i na
obliczach mężczyzn?
Lena idzie za Sarą przez całe pomieszczenie, mijając morze różnych
twarzy:
Następny chłopak, nieco starszy, patrzy na mnie spode łba, i kobieta z długimi, rudawymi włosami, które opadają jej luźno na plecy. Przez chwilę nasze oczy spotykają się i serce mi staje. Myślę: mama.
Szybko okazuje się, że owa kobieta nie jest matką Leny – jest na
to za młoda – ale dziewczyna uświadamia sobie, że pani Haloway
może przecież być gdzieś w Głuszy, w którymś z azylów.
— Oto paćka — mówi Sara, gdy dochodzę do pieca.Przejście przez salę wyczerpało mnie. Nie mogę uwierzyć, że to samo ciało jeszcze do niedawna wyprawiało się na dziesięciokilometrowe biegi oraz potrafiło przebiec sprintem w górę i w dół Munjoy Hill jak gdyby nigdy nic.
Dziewczyno, ty nawet postrzelona, głodna i spragniona jesteś w
stanie pruć przez las przez całe dnie i noce; uwierz mi, twoje
ciało ma się fenomenalnie.
Sara częstuje Lenę tak zwaną „paćką”, którą uciekinierzy
jedzą, gdy zapasy są na wykończeniu: połączenie najróżniejszych
zbóż, które gotuje się razem.
Sara bierze plastikowy talerz z dziecięcego zestawu, na którym sylwetki zwierząt w większości już się zamazały, i nakłada na jego środek porządną porcję brei.
Jeszcze chwileczkę, jeszcze momencik...
— Dobra wiadomość jest taka — Sara nie przestaje szczebiotać — że Roach ostatniego wieczoru wrócił z prezentem.— To znaczy? — Staram się odszyfrować ich slang. — Przywiózł prowiant?— Lepiej. — Sara szczerzy zęby w uśmiechu i zsuwa pokrywkę z drugiej patelni. W środku znajduje się złocistobrązowe mięso, smażone i kruchutkie, a jego rozkoszny zapach niemal doprowadza mnie do łez. — Królika.
Cóż, punkt dla niego, Jared przywiózłby cheetosy. I czy królik
to nie prowiant?
Lena bardzo chce się posilić, ale nie czuje się pewnie wśród
tylu obcych i nie ma zbytniej ochoty przesiadywać wśród nich; Sara
wyczuwa jej niepokój i chwytając ją za łokieć, zaczyna prowadzić
do stołu, proponując, że usiądzie obok dziewczyny.
To również jest zaskakujące. W Portland, jak i w innych miastach, ludzie rzadko się dotykają. Nawet Hana i ja prawie nigdy się nie obejmowałyśmy ani nie zarzucałyśmy sobie rąk na szyję, a przecież była to moja najlepsza przyjaciółka.
Ktoś tu już chyba zapominał o gali z okazji rozdania dyplomów i
Hanie rzucającej się z impetem na plecy Leny podczas pożegnalnej
fotki.
Wspomnienie Hany...najwyraźniej wywołuje u Leny skurcz w nodze,
przez co dziewczyna omal się nie przewraca.
— Spokojnie. — Po drugiej stronie stołu siedzi jasnowłosy chłopak, ten, który wyglądał przedtem tak, jakby z trudem powstrzymywał śmiech. Podnosi brwi. Są tak samo jasne jak jego włosy, niemal niewidoczne. Tak jak Raven ma bliznę pod lewym uchem i podobnie jak u niej pewnie nie jest prawdziwa. Tylko niewyleczeni mieszkają w Głuszy. Tylko ludzie, którzy wybrali to miejsce lub zostali zmuszeni do ucieczki z miast.
Leno, nie chcę cię martwić, ale wyleczeni też mogliby jak
najbardziej wybrać to miejsce...na przykład w celu infiltracji
(#hipolitlubito).
. — Wszystko w porządku?Nie odpowiadam. Nie jestem w stanie. Nagle wraca do mnie całe moje dawne życie spędzone wśród lęku i ostrzeżeń, a przez głowę przelatują szybko słowa: nielegalne, złe, sympatyk, choroba. Biorę głęboki oddech, próbuję odpędzić złe skojarzenia. To są słowa z Portland, stare słowa. One, tak jak i dawna ja, zostały za ogrodzeniem.
Hmm, przepraszam wszystkich shipperów, fałszywy alarm, wygląda na
to, że to jednak nie Hana była źródłem gwałtownych wzruszeń
Leny.
— Nic jej nie jest — wtrąca się Sara. — Jest po prostu głodna.— Nic mi nie jest — powtarzam o kilka sekund za późno.Chłopak znowu śmieje się ze mnie.
Oho, kogoś tu najwyraźniej bawią traumy ewidentnie doświadczonych
przez los ludzi; szkoda, że rola Tru Loffa nr 2 jest już zaklepana,
mielibyśmy mocnego kandydata.
Dziewczyny siadają, ku wielkiej uldze Leny, na samym krańcu stołu
i...
...Och. Och. To właśnie ten moment. Uwaga, kochani; czas na jeden z
moich najulubieńszych fragmentów „Pandemonium”:
— Nie mam widelca — mówię cicho.Blondyn wybucha śmiechem, głośnym i przeciągłym. Tak samo Sara.— Nie mamy tu widelców — odpowiada. — Ani łyżek. Niczego. Po prostu jedz.Gdy ośmielam się podnieść wzrok, widzę, że ludzie wokół obserwują mnie i uśmiechają się, najwyraźniej rozbawieni. Jeden z nich, siwy mężczyzna, który musi mieć co najmniej siedemdziesiąt lat, spoglądając na mnie, kiwa głową zachęcająco, więc szybko spuszczam wzrok. Ze wstydu zalewa mnie fala gorąca. Mogłam się domyślić, że wszyscy tutaj mają w nosie sztućce i podobne zbytki.
…
…
… Czasami, czytając jakąś książkę, człowiek natyka się w
niej na wątek lub scenę, które w teorii są zupełnie bez
znaczenia dla fabuły jako takiej, ale które swym istnieniem
determinują, jak czytelnik spoglądał będzie na całą resztę
powieści.
To jest właśnie taka scena.
Scena, która boleśnie uświadomiła mi dwie rzeczy. Po pierwsze,
Oliver najprawdopodobniej nie miała pojęcia, jak dokładnie
wyglądać będzie akcja „Pandemonium”, gdy tworzyła pierwszą
część serii. Po drugie – to jest ta chwila, w której naciągany
dramatyzm niszczy jakiekolwiek prawdopodobieństwo akcji i raz na
zawsze uniemożliwia mi traktowanie serio całego wątku Odmieńców.
Zacznijmy od problemu numer jeden jeden. Cofnijmy się do rozdziału
osiemnastego „Delirium”:
„Nieco bliżej szczytu wzgórza natykamy się na zadbany biały dom pośrodku pola. Jakimś cudem wyszedł z blitzu bez szwanku i gdyby nie oderwana okiennica, która zwisa teraz pod dziwnym kątem, stukając delikatnie na wietrze, mógłby to być dom, jakich w Portland wiele.– Czy ktoś tu teraz mieszka? – pytam Aleksa.– Czasami ktoś się tu schroni, kiedy pada albo jest zimno. Ale tylko włóczędzy, Odmieńcy, którzy wybrali życie poza osadami. (…) Jest jednak dokładnie wysprzątany. Są tu łóżka, koce, ubrania – wszystko. Ja też przyniosłem tu swoje naczynia.”
Hm? Co powiedziałaś, Plastikowa Simoroślo?
Ja też przyniosłem tu swoje naczynia.
naczynia
naczynia
...No cóż, wygląda na to, że gwiazdy w Głuszy
sprzyjają nielicznym.
I wiecie co? To nawet nie byłby z mojej strony zarzut;
ostatecznie, nie ma nic dziwnego w tym, że różne skupiska
uciekinierów radzą sobie z większym lub mniejszym powodzeniem w
zależności od zaradności ich członków/dostępu do cywilizacji i
zasobów. Jest tylko jeden problem: autorka nie przedstawia w tego w
tym świetle.
Lena, skonfrontowana z warunkami życia w Zakazanym
Lesie – na które, jak widzimy, składają się podstawowe braki w
zaopatrzeniu – ani przez chwilę nie rozmyśla o tym, że
najwyraźniej trafiła do niezwykle biednej osady (lub też,
alternatywnie – że jej lubemu musiało wyjątkowo poszczęścić
się w życiu). Przyjmuje za rzecz oczywistą, że Odmieńcy nie będą
posiadali takich luksusów jak sztućce, choć przecież na własne
oczy widziała obóz, w którym podobne przedmioty leżą luzem i
najwyraźniej nikt nie obawia się ewentualnej kradzieży, co
oznacza, że muszą panować tam znacznie lepsze warunki. Bohaterka
zachowuje się tak, jakby ten wypad do Głuszy był pierwszym w jej
życiu - a przecież to doskonały moment, by zmusić Lenę do
refleksji na temat tego, czym naprawdę jest egzystencja na
marginesie społeczeństwa i jak dalece odbiega ona zarówno od
dawnych, sielankowych wizji dziewczyny, jak i romantycznych randek z
PŚ.
...Co prowadzi nas do kolejnej frapującej kwestii.
Jakim cudem Lena – widząc, w jakiej biedzie żyją
Odmieńcy – nie czuje chociażby lekkiego dysonansu poznawczego
między tym, z czym przyszło jej się barować, a wizjami, jakie
roztaczał nad nią jej leśny ludek?
„Zimne meble stoją w milczeniu, odarte ze wszystkich naszych osobistych akcentów, starych bluz od dresu i do połowy zużytych kremów przeciwsłonecznych.”
-”Delirium”, rozdział XX
Kochani, pamiętacie, jak podczas analizy pierwszego
tomu wspominałam, że pewne fragmenty zabrzmią zupełnie inaczej z
perspektywy kolejnych odsłon? Właśnie to miałam na myśli.
Plastikowa Simorośl urodziła i wychowała się w
Głuszy. Nawet, jeżeli uznamy, że w jego obozowisku panowały
bardziej sprzyjające warunki – wiemy, że natykał się na
najróżniejszych wagabundów, od których musiał dowiedzieć się
tego i owego o życiu w różnych częściach lasu, a zatem i o tym,
że w świecie buntowników generalnie nie jest różowo, gdy chodzi
o wszelakie materialne dobra.
Ta sama Plastikowa Simorośl nie ma żadnego problemu z
tym, żeby beztrosko marnować najróżniejsze zapasy.
Jestem pewna, że Oliver w żadnym wypadku nie chciała
odmalować swej złotowłosej pacynki w negatywnym świetle; ot,
okrutnie zemścił się na niej brak spójnej wizji. Bo niestety –
w tym momencie istnieją tylko dwa rozwiązania: albo PŚ jest
kompletnie nieczułym egoistą, albo...no cóż...najnowsi
przyjaciele Leny nie są najzaradniejszymi z ludzi.
I tu przechodzimy do problemu numer dwa.
Widzicie, ten wątek...Nie ma specjalnego sensu.
Jestem dziwnie przekonana, że autorka nie rozmyślała
zbyt wiele nad tym akapitem – ot, kolejny przykład tego, jak to
Odmieńcom ciężko w życiu. Sęk w tym, że owa naczyniowa drama
jest cokolwiek ni w pięć, ni w dziewięć.
Primo: Jakim cudem w Głuszy zachowały się talerze,
półmiski i patelnie, ale nie ostał się ani jeden widelczyk czy
łyżka? Czyżby lokalne bojówki z rozmysłem bombardowały akurat
te budynki, co do których była pewność, że znajdują się w nich
jakiejkolwiek sztućce?
Secundo: Jak dowiemy się w tym rozdziale, Odmieńcy
mają możliwość skombinowania sobie zapasów (widzieliśmy to
zresztą już w scenie z lekami i kostkami mydła). Dlaczego zatem
nie załatwić sobie z pięciu noży?
Tertio: Ludzkość to pomysłowy gatunek. Generalnie
sprawa ma się tak, że jak czegoś nie mamy, to wymyślimy sposób,
żeby to zdobyć, albo zmajstrować jakiś zamiennik. Naprawdę –
żyjąc X lat w lesie, Odmieńcy już dawno powinni stać się mistrzami DIY.
Podsumowując: Jeden krótki cytat, a tyle
analizatorskiej radości!
Biorę do rąk porcję królika i odrywam od kości mały kawałek mięsa. I nagle łzy szczęścia napływają mi do oczu: chyba nigdy w życiu nie jadłam czegoś tak pysznego.— Dobre, nie? — pyta Sara, ale potrafię się zdobyć jedynie na kiwnięcie głową.Nagle zapominam, że znajduję się w sali pełnej obcych i że wszyscy mnie obserwują. Wgryzam się w mięso jak zwierzę. Zagarniam palcami nieco brei i wkładam do ust. Nawet mi to smakuje. Ciotka Carol byłaby w szoku, gdyby mnie teraz ujrzała. Gdy byłam mała, nie byłam w stanie nawet jeść groszku, jeśli stykał się z kurczakiem na talerzu. Robiłam wyraźne przegródki na poszczególne części składowe obiadu.Talerz robi się pusty stanowczo zbyt szybko — nie licząc kilku pozostałych na nim kości, jest absolutnie czysty. Wylizuję palce z resztek brei i wycieram usta wierzchem dłoni.
* wzdycha ciężko *
Widzicie, właśnie to miałam na myśli mówiąc, że Oliver, jeśli
tylko chce, jest w stanie odmalować wcale udany obrazek osoby, która
musi przystosować się do życia w spartańskich warunkach. To jest
naprawdę dobry opis; na przestrzeni kilku zdań autorce udało się
pokazać, jak bardzo głód potrafi zmienić człowieka, wymazać
jego przyzwyczajenia, a nawet fobie. Ta książka miała potencjał,
by stać się jeśli nie dobrym, to przynajmniej naprawdę
przyzwoitym dziełem YA; cóż jednak z tego, kiedy pojawiające się
tu i ówdzie perełki przysypane są kopcem jesiennych liści,
ozdobionym licznymi fabularnymi bezsensami.
Posiłek dobiega końca, Raven zwołuje wszystkich na obchód:
Mijają mnie, z brzękiem wkładają talerze do zlewu
Co mówiłaś o braku sztućców, Saro?
Ludziska wychodzą, na miejscu zostają tylko targana nagłymi
mdłościami Lena, Sara i Raven; ta ostatnia upewnia się, że nowemu
nabytkowi nic nie jest, po czym proponuje, aby dziewczyna pomogła
Sarze w zmywaniu, jeśli tylko czuje się na siłach.
— (...) A potem, Sara, zajmij się Leną. Lena, możesz rozejrzeć się po osadzie. Tylko nic na siłę. Nie mam ochoty znowu wlec cię z lasu.— Jasne - powtarzam, a ona uśmiecha się z zadowoleniem.Najwyraźniej jest przyzwyczajona do wydawania rozkazów.
* wzdycha znów * Uwierz mi, aż za bardzo.
— Jeszcze jedno, Sara (...) Znajdź dla Leny jakieś spodnie w magazynie, okej? Nie musi paradować półnaga.
No proszę, mają nawet magazyn z zapasowymi ciuchami! PŚ, patrz i
ucz się!
Lena czerwieni się, słysząc ową uwagę, ale Raven zapewnia ją,
że nie ma się czego wstydzić; nie jestem jednakże pewna, czy
czyni to w najwłaściwszy ze sposobów:
— Nie przejmuj się - mówi. - Wszystko to widzieliśmy już wcześniej.
Paradowanie półnago przed obcymi mogłoby być mocno krępujące
nawet dla współczesnych nastolatek; biorąc pod uwagę, skąd
pochodzi Lena, zakrawa na cud, że w ogóle odważyła się wejść
do jadalni. Czy naprawdę nie można było od razu naszykować
dziewczynie pary gaci, coby nie musiała przeżywać katuszy podczas
pierwszego wspólnego posiłku?
W domu Carol zmywałam naczynia co wieczór i nie sprawiało mi to żadnego problemu. Ale zmywanie w Głuszy to inna sprawa. Po pierwsze: woda. Sara prowadzi mnie z powrotem korytarzem do jednego z pomieszczeń, które mijałam w drodze do kuchni.(...)— Tutaj trzymamy wodę. Przynosimy ją co rano. Nie ja, jestem na to jeszcze za mała. Robią to głównie chłopcy, czasami też Raven.
Głównie chłopcy i Raven, tak? Zapamiętajmy, ta informacja jeszcze
nam się przyda.
Pochyla się w kącie nad wiadrami, które, jak teraz dostrzegam, są pełne. Łapie obiema rękami za uchwyt jednego z nich, stękając z wysiłku. Wiadro jest za duże, sięga jej niemal do pasa.— Jeszcze jedno by się przydało — mówi do mnie. — To małe powinno wystarczyć. — Wytacza się z pokoju z wysiłkiem, niosąc wiadro przed sobą.
Jestem dziwnie pewna, że pomysł, by drobna, dwunastoletnia
dziewczyna „hartowała się” dźwigając zbyt wielkie ciężary
jest autorstwa Raven – i mam wszelkie powody, by ją o to
podejrzewać – ale czy ktoś mógłby wytłumaczyć tej pani, że
podobne ćwiczenie doprowadzi co najwyżej do tego, że:
a) Sara dostanie przepukliny i
b) za chwilę rozleje cenne zapasy?
Z zażenowaniem stwierdzam, że z trudem mogę unieść jedno z najmniejszych wiader. Metalowy uchwyt wbija mi się boleśnie w dłonie — a nie zdążyły z nich jeszcze zniknąć strupy i pęcherze, których nabawiłam się w czasie spędzonym samotnie w Głuszy — i nawet nie doszłam do korytarza, a już muszę postawić wiadro na ziemi i oprzeć się o ścianę.
No to co – założymy się, że RoboLena i tak da radę?
— Wszystko w porządku!? — krzyczy do mnie Sara.— Tak! — odpowiadam nieco zbyt gwałtownie.Nie mogę pozwolić, by przyszła mi z pomocą. Podnoszę wiadro znowu, posuwam się z trudem o kilka kolejnych kroków, stawiam je na ziemi, odpoczywam. W górę, parę kroczków, w dół, odpoczynek. W górę, parę kroczków, w dół, odpoczynek.Gdy wreszcie docieram do kuchni, brak mi tchu, a do tego jestem mokra od potu i sól piecze mnie w oczy. Na szczęście Sara tego nie dostrzega.
Ta – daaam!
— Gotujemy wodę rano — mówi — żeby ją odkazić. Nie mamy wyjścia, bez tego pewnie siedzielibyśmy na kiblu od rana do wieczora. — W ostatnich słowach rozpoznaję Raven. To musi być jedna z jej mantr.
Muszę przyznać, że mantra „gotuj wodę, albo będziesz siedział
na kiblu od rana do wieczora” jest całkiem chwytliwa, nawet jeśli
niezbyt poetycka. I serio, czy zdaniem Leny tylko Raven zdołałaby
wpaść na rewolucyjną myśl, że wodą z podejrzanego źródła
można się łatwo struć?
— Skąd pochodzi ta woda? — pytam, zadowolona, że Sara jest teraz odwrócona do mnie plecami i mogę na chwilę odpocząć na ławce.— Z Cocheco River — odpowiada. — To niezbyt daleko. Półtora kilometra, może dwa.Nie mogę w to uwierzyć: po prostu nie potrafię sobie wyobrazić dźwigania tych wiader wypełnionych wodą przez dwa kilometry.
Och, słodka naiwności...
— Rzeką przypływa też nasze zaopatrzenie — terkocze dalej Sara. — Nasi przyjaciele zza granicy spławiają je. Cocheco River przepływa przez Rochester. — Chichocze. — Raven mówi, że niedługo każą rzece wypełniać deklarację celną.
… Spławiają rzeką zapasy.
… Te wszystkie bandaże, mąki i insze setki kostek mydła.
… Skoro najwyraźniej jakimś cudem nikt tego nie widzi...to może
przy okazji poprosilibyście owych darczyńców o widelec albo dwa?
Jak szaleć, to szaleć!
Dziewczyny podgrzewają wodę w wielkim garze, a Sara umila Lenie
czas, opowiadając o mieszkańcach:
Dziadek jest najstarszy, potem Lu, skrót od Lucky, Szczęściara, która straciła palec na skutek paskudnej infekcji, ale przeżyła i zachowała w całości resztę kończyn
...Na miejscu Lu poczułabym się chyba nieco urażona tą ksywką.
dalej Bram, skrót od Bramble, Jeżyna, którego pewnego dnia znaleziono w Głuszy, w plątaninie jeżyn i cierni, jak gdyby podrzuciły go tam wilki.Każde imię ma swoją historię, nawet Sara. Kiedy siedem lat temu przybyła do Głuszy ze swoją starszą siostrą, prosiła osadników, by dali jej nowe, odlotowe imię. Krzywi się na wspomnienie tego, jak marzyła o jakimś twardym pseudonimie, na przykład Ostrze albo Stal, ale Raven tylko się roześmiała, położyła rękę na jej głowie i powiedziała: „Dla mnie wyglądasz po prostu jak Sara". I tak została Sarą.
Primo: Raven, nikt cię nie pytał o zdanie. To imię miało się
podobać jego przyszłej właścicielce, kilkuletniej, zagubionej i
zapewne przerażonej dziewczynce, a nie tobie.
Secundo: Pomijając wszystko inne, to imię jest bez sensu – każdy
inny mieszkaniec azylu dostał swoją ksywkę w związku z jakimś,
choćby najbardziej błahym, wydarzeniem powiązanym z jego historią.
Skąd zatem ta „Sara”?
— Która to twoja siostra? - pytam. (...)— Nie ma jej już tutaj. Opuściła naszą osadę na początku tego lata. Dołączyła do RO. Wróci po mnie, jak tylko będę na tyle duża, bym mogła się do czegoś przydać. - W jej głosie słychać nutkę dumy, więc kiwam głową, chociaż nie mam pojęcia, co to takiego RO.
Innymi słowy, PŚ nie był ewenementem, do Głuszy można wrócić.
...Kwestia sztućców nadal pozostaje niewyjaśniona.
Kolejne imiona: Hunter, Myśliwy, jasnowłosy chłopak, który siedział przy stole naprzeciwko mnie („To jego imię z czasów »sprzed« - mówi Sara, wymawiając słowo »sprzed« nieco ciszej, jak gdyby było nieczyste - tak właściwie nie umie polować").
A niech to, wygląda na to, że Lena jednak nie jest unikalnym
płatkiem śniegu!
I niech ktoś mi wreszcie wyjaśni, dlaczego niektórzy mogą ot,
tak, zatrzymywać sobie stare imiona, pomimo rzekomo obowiązującej
tu zasady kompletnego wymazywania przeszłości.
Jest jeszcze Tack, Pinezka, który przybył z północy kilka lat temu.— Każdy mówi, że ma paskudny charakter - oświadcza Sara i znów w jej głosie słychać Raven.
...Dlaczego?
Nie,
serio – dlaczego? To była najnormalniejsza uwaga na świecie, a
Lena nie zna Raven na tyle długo, by móc powiedzieć, które z
wyrażeń (zwłaszcza takich, które nie wyróżniają się niczym
specjalnym) pasowałyby do jej osobowości. Dlaczego wszystko zawsze
z jakiegoś powodu musi prowadzić do Raven?
Z jej opisu wynika, że Tack to ten czarnowłosy chłopak, który patrzył na mnie wilkiem, gdy weszłam do kuchni. Jeśli zawsze spogląda w ten sposób, rozumiem, dlaczego ludzie twierdzą, że ma paskudny charakter.— Dlaczego zwie się Tack? — pytam.— Bo jest taki ostry - chichocze Sara. - Dziadek tak go nazwał.Postanawiam trzymać się z dala od Tacka, o ile w ogóle tu zostanę.
No proszę, kolejny świetny kandydat na drugiego Tru Loffa (spoiler
alert: znowu pudło)!
Lena angstuje, że nie pasuje do tego miejsca i wolałaby chyba, aby
Raven nigdy jej nie uratowała, coby mogła połączyć się z PŚ w
zaświatach; rozmyślania przerywa jej Sara, ogłaszając, że woda
jest już ciepła.
To boleśnie żmudny proces: napełniamy jeden ze zlewów gorącą wodą, potem Sara nalewa płynu do zmywania, powoli, odmierzając dokładnie, żeby nie zmarnować ani kropli. Oto kolejna rzecz, która rzuca się tutaj w oczy: wszystko jest używane wiele razy — dopóki tylko się da, wszystko jest racjonowane, drobiazgowo odmierzane.
Odmierzane czy nie – macie tu płyn do zmywania.
Płyn. Do. Zmywania.
Coś, co niezależnie od dobrego gospodarowania wkrótce się
skończy. Coś, co ewidentnie przybyło z zewnątrz.
...CZY NAPRAWDĘ NIE MOŻECIE SKOMBINOWAĆ SKĄDŚ TRZECH ŁYŻEK
NA KRZYŻ???
— A co z Raven? — pytam, zanurzając ręce w gorącej wodzie.— O co dokładnie pytasz? - Twarz Sary się rozjaśnia. Widać, że uwielbia Raven.
— Jaka jest jej historia? Skąd przyszła? Co robiła przedtem? — Nie wiem, dlaczego tak drążę ten temat. Pewnie jestem zwyczajnie ciekawa, jak stała się tym, kim jest: pewną siebie, zaciętą przywódczynią.Twarz dziewczyny się zachmurza.— Nie ma „przedtem" — ucina krótko temat, a potem milknie, po raz pierwszy od godziny. Zmywamy naczynia, nie zamieniając ani słowa.
I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: zwiedzamy
Głuszę.
Do zobaczenia!
Maryboo
Meh, co za bzdury :/
OdpowiedzUsuńPrzykro mi, że coś takiego jest sprzedawane za realne pieniądze.
Wszystko jest takie żywcem wyjęte z gier FPS, przy czym zostaje tylko irytujące fabuła i zero przyjemności z odstrzeliwania komuś tyłka. RO to pewnie skrót od Ruchu Oporu, Ryzyka Odwodnienia albo czegoś w tym stylu.
Secundo. Przywiózł królika, tak? To zwierzątko składa się z kości. Dla tyłu osób to raczej robi się pasztet (jak dorzucą kaszy i grzybów, to będzie serio niezły) albo zupę. Żeby wykorzystać wszystko, nawet kości. Ale oni mają go już upieczonego, i w dodatku karmią rarytasem nową dziewczynę która w każdej chwili może zwymiotować. No jakoś tego nie widzę, żeby naraz Lenę owsianką i mięsem karmić.
O, i mam smutne podejrzenia, że spodnie w pasie będą ciut jeno zbyt luźne, i zbyt długie. No bo jakże - za małe?
Pozdrawiam wszystkich, zwłaszcza Hipolita!
RO to ruch oporu, zgadza się.
Usuńach te sztućce...
OdpowiedzUsuńAutorka ewidentnie nie przemyślała, co takiego Odmieńcy mogą mieć, a czego nie - tym bardziej, że jak wykazano w analizie, skombinowanie łyżek wcale nie musi być takie trudne; ja sama od razu pomyślałam o kawałku kory lub wystruganego drewna, a z survivalem mam styczność tylko z książek.
Poza tym czy nie lepiej naprawdę się o nie postarać? Jedzenie rękoma nie jest zbyt higieniczne (szczególnie w takich warunkach), a w Głuszy należałoby unikać wszelkich infekcji (już nie mówiąc o tasiemcach czy o innych małych przyjaciołach naszych wnętrzności), bo o leki trudno.
Kurcze, jak jeden widelec i jedna łyżka może otworzyć pole do dywagacji :)
A pozwalanie taszczyć takiego ciężaru dwunastoletniej dziewczynce i osobie, która ledwo wyszła z choroby naprawdę nie jest zbyt odpowiedzialne. I tak mi przyszło do głowy, że gdyby każdy sam sobie umył talerz, sprzątanie trwałoby o wiele krócej - "odchodzisz od stołu, opłukujesz miskę"! Ale co ja tam wiem, nie jestem tak zajebista jak Raven :D
I wciąż czekam na truloffa namber tu. Gdzieś ty jest chłopcze o pięknym licu i patologicznym wnętrzu?!
"A pozwalanie taszczyć takiego ciężaru dwunastoletniej dziewczynce i osobie, która ledwo wyszła z choroby naprawdę nie jest zbyt odpowiedzialne." - och, Raven dopiero się rozkręca...
Usuń"I tak mi przyszło do głowy, że gdyby każdy sam sobie umył talerz, sprzątanie trwałoby o wiele krócej - 'odchodzisz od stołu, opłukujesz miskę'!" - w dodatku od razu mieliby nową mantrę - win-win situation!
"Gdzieś ty jest chłopcze o pięknym licu i patologicznym wnętrzu?!" - och, och. A któż powiedział, że będzie miał patologiczne wnętrze? ;)
"A któż powiedział, że będzie miał patologiczne wnętrze?" - *ze świstem wciąga powietrze* czyli będziemy mieć truloffa, którego polubimy?! Nieładnie tak mącić nam w głowach! :)
UsuńPo drugiej stronie stołu siedzi jasnowłosy chłopak, ten, który wyglądał przedtem tak, jakby z trudem powstrzymywał śmiech. Podnosi brwi. Są tak samo jasne jak jego włosy, niemal niewidoczne. Tak jak Raven ma bliznę pod lewym uchem i podobnie jak u niej pewnie nie jest prawdziwa.
OdpowiedzUsuń[...]
Chłopak znowu śmieje się ze mnie.
[...]
Blondyn wybucha śmiechem, głośnym i przeciągłym
Moja pierwsza myśl: o, Hipolit. Ale skoro to nie on będzie tu często występował... poza tym, naśmiewanie się z Lenki w jej obecności byłoby zbyt mało profesjonalne jak na niego.
Mnie również zdziwił kawałek o króliku. Jedno małe, niezbyt pożywne zwierzątko na 30 osób a oni nim karmią lenkę!? Toż to powinni, jeśli już, dawać małym dzieciom, czy komuś i przede wszystkim właśnie rozrzedzić w zupie! I jeszcze ten płyn do mycia naczyń... i kamienne zlewy, zresztą całość wydrążona w kamieniu... będzie to jakoś wytłumaczone czy mamy przyjąć, że oni mozolnie drążyli w kamieniu coś, co mogłoby zastąpić kilka dodatkowych wiader?
Osada nie była zbudowana przez Odmieńców, została przez nich tylko zaadaptowana; więcej na ten temat dowiemy się w następnym odcinku.
UsuńA co do królika - no cóż, wszystko co najlepsze dla Mary Sue!
Od razu mi się przypomniał dowcip o cioci, która mówiła dziecku,ze kiedyś nie było MacDonalda,nie było komórek.."Ale widelce to były?"
OdpowiedzUsuńJa kiedyś w górach wsuwałam konserwę scyzorykiem i żyję.
Matko,gałązki można zaostrzyć! W neolicie narzędzia były, paciorki nawet.
Raven mi się nie podoba.Jakaś taka ..sekciarska.."Ty wyglądasz na Sarę" tez mi coś.
Pozdrawiam Hipolita!
Chomik
No, niestety - dla naszych Odmieńców brak łyżek jest najwyraźniej przeszkodą nie do pokonania...
UsuńOni są w lesie, tak? Chyba, że czegoś nie zrozumiałam i jednak nie. Ale skoro są w lesie to skąd na Bory Szumiące się bierze takie podniecenie królikiem? Nie jestem dzieckiem lasu. Do funkcjonowania potrzebuję prądu, smogu i betonu, ale nawet ja wiem, że w lesie są zwierzęta. Sarny, jelenie, dziki, króliki, zające, bażanty, kuropatwy, jakieś wodne ptactwo (rzeka) - zwłaszcza na dzikim terenie, który został porzucony przez ludzi powinno być tego sporo. Dlaczego odmieńcy nie polują na te zwierzęta? Dlaczego nie jedzą grzybów i leśnych owoców? Własnie to powinno być podstawą ich diety: dziczyzna i leśna flora. Raczej zastanawia mnie skąd mają różne rodzaje zbóż. Do ich uprawy potrzeba sporo odsłoniętego terenu co może być niebezpieczne, jeśli mały brat ma możliwość robienia zdjęć satelitarnych, a co za tym idzie może zlokalizować i zbombardować pole. A ma takie możliwości, bo przecież w tym świecie działa internet, a nie napędza go przecież siła modlitwy do paliw kopalnych. Potrzebny jest prąd i satelity. Ale wracając do zboża. Rozumiem, że Odmieńcy spławiają je rzeką i nie wpadli na to, aby w tej samej rzece łowić ryby? Dlaczego robią z tego zboża niezjadliwą paćkę zamiast zrobić kaszę, mąkę i chleb? Zrobienie mąki naprawdę nie przekracza możliwości człowieka pozbawionego dóbr cywilizacyjnych w postaci supermarketu.
OdpowiedzUsuńDlaczego nie wykopią studni? Dwa kilometry dalej płynie rzeka, jest więc prawdopodobne, że w okolicy będzie podziemne ujście wody. Zresztą są w lesie, nie na pustyni. Rosną tam wielkie drzewa, które czerpią korzeniami wodę, na pewno dałoby się wykopać studnię. Nie trzeba by nosić wody w wiadrach. Ale w sumie, skoro mają płyn do mycia naczyń, mają też dostęp do takich rzeczy jak plastikowe butelki - nie nadawałyby się lepiej do przechowywania wody? Takie pięciolitrowe na przykład?
Gdy Lena tłumaczyła się z tego, że lubi szary kolor do laboratorium wpuszczono krowy. Odmieńcy mają, więc dostęp do dużych zwierząt hodowlanych. Nie chce mi się wierzyć, że nie potrafiliby jednej czy dwóch krów z transportu ubić i przemycić mięso do lasu.
Nie wspominając o tym, że z drewna można wystrugać więcej niż tylko łyżkę. Gdyby ludzkość wykazywała się takim pomyślunkiem jak ci odmieńcy to by wyginęła przed odkryciem ognia.
Ale mydło, oczywiście mają. Mogą być tak biedni/głupi, że nie mają łyżki, ale przecież nie mogą śmierdzieć gdy wśród nich kroczy Mery Sue.
Podejrzewam, że oni tak naprawdę Lenę chcą zabić. Pewnie dawajcie osobie, która nie jadła od jakiegoś czasu tłuste naleśniki i inne ciężko strawne rzeczy jak smażony królik. Na pewno jej to nie zaszkodzi.
Nie lubię Raven. Miała pewnie być naczelnym guru i oazą mądrości, a wyszła sekciara.
Ale jak zwykle, świetna analiza!
rose29
Są w lesie. Odżywianie się Odmieńców będzie tematem jeszcze wielu analiz.
UsuńOliver już zapomniała o krowach. Krowy istniały w "Delirium", gdy Odmieńcy byli radosną bandą łobuzów; teraz odmieńcy są biedni i ciemiężeni, więc i krów brak.
"Nie trzeba by nosić wody w wiadrach. Ale w sumie, skoro mają płyn do mycia naczyń, mają też dostęp do takich rzeczy jak plastikowe butelki - nie nadawałyby się lepiej do przechowywania wody? Takie pięciolitrowe na przykład?" - och, istnieje pewien powód - a właściwie pewna scena - dla której autorka upiera się przy wiadrach. Niestety.
"Ale mydło, oczywiście mają." - cóż, być może rzeczną dostawą dóbr koordynuje dyrektor lokalnej fabryki produktów do pielęgnacji higieny, który zrzuca im to, co mu zostało w magazynie ;)
"cóż, być może rzeczną dostawą dóbr koordynuje dyrektor lokalnej fabryki produktów do pielęgnacji higieny, który zrzuca im to, co mu zostało w magazynie ;)" to by wiele wyjaśniało
Usuńrose29
Czy te wiadra będą potrzebne do Brawurowego Elementu Komicznego?
UsuńNa szczęście nie.
UsuńMnie też Raven się nie podoba. Pokazać jej autorytet można byłoby na mnóstwo innych sensowniejszych sposobów - na przykład jak Raven przegania tego dzieciaka, żeby zrobić miejsce Lenie, to dzieciak mógłby zmyć się bez dyskusji, a wtedy Lenka by się zachwyciła, że wszyscy tutaj słuchają Raven bez szemrania. Tymczasem jedyne, czym się na razie szefowa popisuje, to jakimiś głupimi powiedzeniami (idk, może po angielsku brzmią jakoś lepiej i bardziej wpadają w ucho) i buractwem w stosunku do Sary. Żeby chociaż powiedziała, nie wiem, "miałam młodszą siostrę Sarę i bardzo ją przypominasz", to by było w porządku. Ale "wyglądasz na Sarę"?
OdpowiedzUsuńPoza tym wiem, że to już analiza Watsonowska, ale patrząc po stan ogarnięcia życia tych Odmieńców (brak sztućców, noszenie wiader z rzeki 2 km dalej, jeden królik na 30 osób), to nie wydaje się specjalnie ogarniętą i zaradną przywódczynią. Jak na razie chyba jedyne, o co potrafi zadbać, to dobry PR wśród bandy dzieciaków.
Tzn powiem tak - sama koncepcja bardzo mi się podoba, bo niestety żyjemy w takim a nie innym świecie i wizja kobiety będącej dzięki swojej charyzmie przywódczynią wyrzutków w surwiwalowych warunkach dla niektórych jest pewnie bardzo mało oczywista. Dlatego byłoby świetnie, gdyby Raven była taką postacią, jaką chciała ją zrobić autorka, a nie taką, jaką ją napisała.
A właśnie, Sara w pewnym momencie mówi, że wiadra z rzeki noszą chłopcy i Raven - przez "chłopcy" podejrzewam że ma na myśli swoich rówieśników. A czym właściwie zajmują się w tej wesołej wspólnocie dorośli? Bo przecież są tu jacyś poza Raven. Czy to nie oni powinni wykonywać ciężką fizyczną pracę? Mam nadzieję, że będzie gdzieś wyjaśnione, czym się zajmują, bo na razie wygląda to nieciekawie.
N
"A właśnie, Sara w pewnym momencie mówi, że wiadra z rzeki noszą chłopcy i Raven - przez "chłopcy" podejrzewam że ma na myśli swoich rówieśników. A czym właściwie zajmują się w tej wesołej wspólnocie dorośli?" - to niezupełnie tak; Sara, mówiąc o chłopcach, ma raczej na myśli facetów z azylu, których wiek w większości przypadków nie jest w serii dokładnie określony, ale jest bliższy wiekowi Raven, niż Sary.
Usuń"Poza tym wiem, że to już analiza Watsonowska, ale patrząc po stan ogarnięcia życia tych Odmieńców (brak sztućców, noszenie wiader z rzeki 2 km dalej, jeden królik na 30 osób), to nie wydaje się specjalnie ogarniętą i zaradną przywódczynią." - och, to jeszcze małe miki, Raven dopiero się rozkręca. Generalnie patrząc z perspektywy tej serii człowiek zaczyna poważnie się zastanawiać, jakim cudem Raven w ogóle dorwała się do metaforycznego stołka, nie mówiąc już o utrzymaniu się na nim dłużej niż kilka tygodni, bo jej zdolności organizacyjno-przywódcze (jak i generalna logika działań) są...mocno wątpliwe.
Ad chłopców - a, w takim razie zwracam autorce honor. Chociaż na tym etapie książki to już raczej hodor, nie honor.
UsuńNo i czekam, co jeszcze ciekawego Raven zaprezentuje, bo zapowiada się facepalmogennie.
Mnie to na razie najbardziej rozśmiesza to tłumaczenie imion. Rozumiem, że ma to znaczenie i bez tego część czytelników nie rozumiałaby o co chodzi w rozmowie bohaterów ale jak widzę takie "Raven. Kruk" To od razu wyobrażam sobie, że w oryginale to brzmiało "Raven. Raven" :D
OdpowiedzUsuńKurna no, od takiego tłumaczenia to chyba przypis dolny jest. Albo po prostu przetłumaczyć i tyle.
Chyba że ja jakaś staroświecka jestem.
Też sądzę, że przypis wyglądałby lepiej, ale w morzu absurdów tego rozdziału już nawet nie miałam siły zwracać na to uwagi...
UsuńPrzypisy nie wyglądałyby lepiej. Wprowadzenie tłumaczenia po kropce jest dość zrozumiałe, aczkolwiek w literaturze można by to zrobić zgrabniej - to nie napisy do serialu, gdzie każdy znak się liczy ^^"
Usuń"Przypisy nie wyglądałyby lepiej." - a dlaczego?
UsuńMaryboo
Właśnie przypisy są miejscem dla dodatkowych (poza tekstowych) informacji. Tłumacz nie powinien ingerować w treść bardziej niż to absolutnie konieczne.
Usuńrose29
Przypisy w tłumaczeniach literackich w ogóle nie są najlepszym rozwiązaniem, wybijają z rytmu czytania i stosuje się je jako ostateczność. W przypadku imion znaczących, które w dodatku tak jak tutaj funkcjonują jako nadana z konkretnego powodu ksywka, zdecydowanie więcej sensu miałoby po prostu przetłumaczenie ich. Tym bardziej, że i tak nie są to w większości standardowe imiona angielskie.
UsuńTłumaczenie dosłowne!? No weście, przecież Kruk nie brzmiałoby już tak speszul i fensi jak Raven!
UsuńA mnie akurat bardziej wybija z rytmu czytania taka forma tłumaczenia niż przypis. W przypisie jest fajne to, że jeśli akurat go nie potrzebuję, bo znam angielski, to mogę go zwyczajnie zignorować. A tak mam powtórzone niepotrzebnie dwa razy to samo słowo, co wygląda dla mnie śmiesznie.
UsuńO, albo myślę że nieźle rozwiązał tłumacz podobny problem w serii o Alvinie Stwórcy O.S. Carda. Po prostu podał na samym początku spis imion z wyjaśnieniem ich znaczenia, z którym można było zapoznać się przed rozpoczęciem czytania i ewentualnie wrócić do niego też później w razie potrzeby.
UsuńKobiety patrzyły na Lenke ,,ostro" zgodnie z naczelną zasadą YA, że każda kobieta, nie będąca bfff protagonistki, jest zazdrosna suką. Po prostu zobaczyły, że przybyła Mary Sue, najpiękniejsza z nich, to sie poczuły zagrożone (co ładnie łączy się z ,,gorętszymi" spojrzeniami mężczyzn brrr).
OdpowiedzUsuńA analiza świetna jak zawsze :)
U G H
No właśnie, taki wniosek (logiczny jak na standardy YA) by się nasuwał, prawda? A tymczasem nie, wśród Odmieńców nie ma żadnej Scary Sue, więc nie bardzo wiem, o co chodziło tu autorce.
UsuńMoże autorka chciała ją wprowadzić, ale w czasie pisania zapomniała? ;)
UsuńNie, pseudo - Scary Sue pojawia się w następnym tomie, więc nie zapomniała.
UsuńWedług mojego riserczu, okolice Rochester są dość bogate w glinę - a przynajmniej były. W każdym razie, prawdopodobnie nasi mistrzowie survivalu mają ją dosłownie pod nosem. Mogliby spróbować zrobić z niej te nieszczęsne sztućce - lub kubki, pamięta ktoś, że pili z puszek? Dziwne, że wytłukło im szklanki, a talerze nie. No a brak noży - serio? Nawet jako broń? Czy oni polują za pomocą dzid? Chyba nie, patyki trzeba czymś naostrzyć. Chyba, że bawią się w ostrzenie badyli obłupanym kawałkiem krzemienia.
OdpowiedzUsuńMają ostrą broń ( w tym noże), wyjdzie to w przyszłości, ale cóż, najwyraźniej nikomu nie wpadło jeszcze do głowy, by coś nimi wystrugać...
UsuńCała ta próba mitologizowania "czasów sprzed" wypada bardzo sztucznie i śmiesznie, biorąc pod uwagę, że to "sprzed" jest tuż za płotem i kontakt z nim jest bardzo aktualny i bliski (ruch oporu, źródło dostaw). Autorce zdecydowanie nie chciało się zatrzymać na chwilę i zastanowić, co jest faktycznie artykułem pierwszej potrzeby, a co zbytkiem, skoro sztućców nie ma, ale płyn do zmywania owszem.
OdpowiedzUsuńW ogóle to "psujesz - kupujesz" chyba nie powinno być dobrym dowcipem, bo wydaje się bardzo nieadekwatne; jakby było nastawione na wywoływanie nostalgii za "czasami sprzed" - były panie Jadzie, ale akurat w takiej sytuacji wystarczyło iść do sklepu. Już prędzej spodziewałbym się jakiegoś "zużywasz - zdobywasz" czy coś. (Aczkolwiek nie wiem, na ile to kwestia tłumaczenia.)
I właśnie taka główna rzecz - czy te osoby, zwłaszcza nastolatki, nie czują się jednak oszukane po przybyciu do Głuszy? Tak, tak, siła MIŁOŹDZI wielka jest, ale jednak - raczej nie są to warunki na romantyczne rozwijanie znajomości i mam wrażenie, że wiele osób poczułaby się na tyle oszukana, że po prostu próbowałaby powrócić do "czasów sprzed". Zwłaszcza że sama aŁtorka przestrzeliła i pokazała wprost, że w tym świecie da się mieć ciastko i zjeść ciastko vide PŚ mający luksusy cywilizacji, a na mizianie wyskakujący co jakiś czas do Głuszy.
PS. Pozdrawiam, wreszcie jestem na bieżąco i mogę komentować:)
"I właśnie taka główna rzecz - czy te osoby, zwłaszcza nastolatki, nie czują się jednak oszukane po przybyciu do Głuszy? Tak, tak, siła MIŁOŹDZI wielka jest, ale jednak - raczej nie są to warunki na romantyczne rozwijanie znajomości i mam wrażenie, że wiele osób poczułaby się na tyle oszukana, że po prostu próbowałaby powrócić do "czasów sprzed"" - trzeba oddać autorce, że ten akurat wątek będzie w przyszłości poruszony - może nie jakoś wybitnie głęboko, ale jednak.
UsuńOk, zwracam honor w tym punkcie.
UsuńTakie przemyślenie po czasie - dlaczego PŚ nie pomyślał o tym, żeby spławić ich rzeką razem z następną dostawą towarów? Oczywiście, że nie byłoby to tak spektakularne jak wbijanie po ostrzałem na motorze w płot, ale byłoby sensowne i naturalne; nawet jeśli jego osada jest bardziej oddalona od rzeki, to przecież rozsądniejsze wydaje się nadłożenie drogi w Głuszy, niż kicanie przez pilnowany płot pod napięciem. Chyba faktycznie aŁtorka nie wiedziała wtedy, że oni zapasy spławiają rzeką.
Rzeką spławiają towary w osadzie Raven, znajdującej się niedaleko Rochester; obozowisko PŚ leżało w Portland, a więc prawie 90 km dalej.
UsuńTyle, że przez Portland też biegnie rzeczka - tzn. Presumpscot. Ta sama, która pozwoliła uciec LenoMatce ;) (Z czego wnioskuję, że te rzeki są jakoś zupełnie niepilnowane, bo Odmieńcy i towary przelewają się Małemu Bratu przez palce...)` IMHO mógłby spróbować się spławić - a że nie ma towarów, to pół biedy.
UsuńA, o to chodzi. No mógłby, ale skoro najwyraźniej i tak mógł przeskakiwać przez płot, kiedy dusza zapragnie (przynajmniej dopóki nie zaczaił się na niego Hipolit), to po co moczyć sobie ubranie...
UsuńMaryboo
>> — Z Cocheco River — odpowiada. — To niezbyt daleko. Półtora kilometra, może dwa.
OdpowiedzUsuńNie rozumiem, czemu nie wlewają do tych rzek >wszystkich< ścieków, jakie tylko się nawiną. To byłoby całkiem naturalne – po co martwić się nieczystościami? Niech martwią się Odmieńcy…
>> … Te wszystkie bandaże, mąki i insze setki kostek mydła.
Tego… Zabłocki? Bo (o święta naiwności!) alternatywą byłoby założyć, że to wszystko idzie nad powierzchnią wody. (Dodatkowo zawsze o ściśle ustalonej porze, bo przecież nikt z Odmieńców nie stoi nad brzegiem rzeki i nie wartuje 24/7.
>> — Gotujemy wodę rano — mówi — żeby ją odkazić.
Dlaczego mnie zupełnie nie dziwi, że Mały Brat oszczędza na zwiadowcach? Normalnie, drodzy państwo, ognisko przy granicy robią…
>> To boleśnie żmudny proces: napełniamy jeden ze zlewów gorącą wodą, potem Sara nalewa płynu do zmywania, powoli, odmierzając dokładnie, żeby nie zmarnować ani kropli.
… a w dodatku – paczcie państwo – nawet woda do zmywania naczyń musi być przegotowana. Duże obozowisko ludzi, którzy spalają różne rzeczy szybciej niż lokomotywa. Ktoś się nie postarał.
>> — Nie ma jej już tutaj. Opuściła naszą osadę na początku tego lata. Dołączyła do RO. Wróci po mnie, jak tylko będę na tyle duża, bym mogła się do czegoś przydać. - W jej głosie słychać nutkę dumy, więc kiwam głową, chociaż nie mam pojęcia, co to takiego RO.
Mam duży (DUŻY) problem z tą kwestią. RO to, jak rozumiem, Ruch Oporu? WIĘC >DLACZEGO< TA FLĄDRA MÓWI NOWEJ COŚ, CO MOŻE KOSZTOWAĆ JEJ SIOSTRZE ŻYCIE?!
Ba!, dlaczego ta cudna i przegenialna Raven pozwala Specjalnemu Płatkowi Śniegu łazić praktycznie samopas po obozie? Nie zrozumcie mnie źle – rozumiem, że dziewczyna jest uciekinierką. No, ale jednak. Nie znają jej. I wcale niewykluczone, że perspektywa trwania na tym odludziu >bez< ukochanego to nie to, na co dziewczyna się pisała. Niewykluczone, że wolałaby wrócić – bo szczerze mówiąc dożywotnio cierpieć w imię „nie wiadomo czego, ale nie miłości” to trochę skucha.
Najwyraźniej można przedostać się przez granicę – np. przez rzekę. Wydaje się, że Lenie mogłoby się to udać – a znalezienie drogi też nie jest trudne. W końcu wystarczy, żeby znalazła rzekę, a potem wystarczy iść w odpowiednim kierunku.
Jaka szkoda, że uciekinierka nie może ot-tak-sobie wrócić do cywilizacji. Jakże inna byłaby jej sytuacja, gdyby miała czym się wkupić w łaskę Małego Brata. np. pojęcie o lokalizacji dużej kryjówki Odmieńców oraz personalia osób związanych z Ruchem Oporu… Oh, wait.
Więc… no, ja nawet całkiem dobrze rozumiem, dlaczego Lena chce ufać Odmieńcom. Mniej rozumiem, dlaczego Odmieńcy uparli się, że Lena jest ich bestie. Mogliby choć trochę pilnować języków przy nich – i wysyłać z nią kogoś 1) silniejszego, 2) kto jest trochę czujniejszy niż małe dziecko.
PS. a żeby nie być gołosłownym: Google wyrzuca m.in. takie obrazki Cocheco River http://2.bp.blogspot.com/-nN-9qTAL8AM/VDA5sp2657I/AAAAAAAAG4c/QFgYzrJXy4k/s1600/133495_291407594308676_1977003922_o.jpg . Nie wygląda mi to na granicę nie do sforsowana.
Cóż, jak się przekonamy w swoim czasie, Odmieńcy ogólnie mają dosyć dziwne spojrzenie na kwestię przyjmowania nowego narybku (tudzież - ujmijmy to - pozbywania się niepożądanych). Dosyć powiedzieć, że w pewnym momencie przyjdzie nam się zastanawiać, jakim cudem w tej osadzie uchowało się więcej niż pięć osób i całkiem sporo dóbr (choć bez sztućców).
UsuńMam tylko nadzieję, ze oni przed tym jedzeniem palcami myją ręce. Sztućce, pałeczki czy patyczki mają swoje higieniczne uzasadnienie...
OdpowiedzUsuńLena spędziła jak dotąd czas w Osadzie wijąc się w gorączce, korzystając z wiadra w celu wypróżniania się i jedząc palcami, po czym powędrowała do jadalni, by dalej się posilić, więc obawiam się, że jednak niekoniecznie i nie zawsze...
UsuńOk. Mały brat nie musi robić zwiadów. Faktycznie, wystarczy tylko płot by odgrodzić się od przerażającej epidemii, która wkrótce zdziesiątkuje tych ludzi.
Usuń